Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Epidemia - Rozdział 2 - Krew na rękach

... Wychodzę na ulice Wallstreet 47 niegdyś było tu pięknie, teraz jest inaczej. Przechodzę obok rozbitych bądź pozostawionych przez samobójców i pechowców samochodów. Gdzieniegdzie wałęsają się żywe trupy. Pamiętam pierwsze dni, nigdy ich nie zapomnę... Wtedy wszędzie były trupy, jak i ludzie szukający pomocy, każdy się ratował oraz zabijał, aby przeżyć. Pamiętam, że nikt się nie spodziewał epidemii na skalę światową, ludzie chodzili po ulicach, zamiast się chronić przed potworami. Od jednego pacjenta zero do milionów zarażonych... Omijam grupkę zombie i przeskakuje przez drewniany płot, już nie daleko tylko kilka metrów... Po zakażonych pojawili się samobójcy, którzy ślepo szli za głupim błędem, myśleli, że śmierć to ucieczka. W pewnym sensie mieli racje w końcu budzili się „odmienieni"... Ech, każda śmierć wykluczająca uszkodzenie mózgu powodowała zasilenie armii zgnilców.

Jestem przy drzwiach, otwieram je i cichutko wchodzę do środka. Sklep nie był przeszukany, więc miałem wielkie szanse na zdobycie zapasów. W pomieszczeniu było strasznie ciemno, zabite dechami okna i mrugające żarówki dawały, niewielką ilość światła więc po omacku wrzucam konserwy i napoje do koszyka, który leżał na ladzie. Po kilku minutach miałem koszyk pełen pożywienia i picia.Powinienem wracać do Alex pewnie się martwi, nie mogę jej zostawiać samej, ale szukanie opiekunki w tych czasach, jest niemożliwe. Kieruje się do drzwi, lecz na moje nieszczęście słyszę zbliżające się kroki, więc chowam się za półką. Na „zakupy” przyszedł nieznajomy jegomość. Był to łysy mężczyzna w średnim wieku, ubrany w białą lekko zakrwawioną koszule, czarne sportowe buty i jeansy. Na początku chciałem wyjść bez obawy, lecz w przemykającym przez szpary świetle słonecznym zauważyłem błysk noża. Nie mogę tak po prostu wyjść, jeśli mnie dźgnie to...moja Alex... Nie! Nie mogłem marnować czasu, więc postanowiłem go zastraszyć starym Coltem mojego świętej pamięci ojca. Wychodze z cienia, celując w nieznajomego.

-Nie ruszaj się! Jeśli chcesz żyć!-Chciałem krzyknąć, ale w obawie przed zombie stłumiłem swój głos.

-Ale...-Cicho powiedział, ledwo go usłyszałem. W końcu panującą kilka sekund ciszę rozerwał krzyk jegomościa.-... Ja i tak umrę!-

W tym momencie rzucił się na mnie, dopiero teraz zauważyłem ugryzienie na prawej dłoni. To było straszne w jednej chwili krzyk w drugiej huk wystrzału. Co ja zrobiłem?! Przede mną leży martwy człowiek, na własne oczy widziałem jak pocisk przedziera się przez płat czołowy. Złamałem dwie zasady „Nie marnuj amunicji” i „Nie hałasuj” co więcej zabiłem człowieka! Czuje się przymulony, mózg odpiera informacje o zabójstwie, mówiąc mi, że to wszystko dla Alex. Czas spowolniony przez adrenalinę wraca na swój dawny tor.

Przez chwile stoję wmurowany, po czym budzą mnie jęki umarłych, muszę wiać!...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania