Epidemiczna wiosna

28. marca ' 20

Wyglądając przez okno w czasie kwarantanny, ma się wrażenie, jakby się podglądało świat. Dlatego wychodzę codziennie: aby być jego częścią.

 

4. kwietnia '20 – o wschodzie słońca

Wiosną trzeba wstawać rano. Zieleń jest wtedy przejrzysta, światło czystsze. Więcej ciszy w powietrzu. Powietrze-welon, które jednocześnie odkrywa i zasłania. Człowiek wydaje się sobie lepszy i mądrzejszy. Obmyty przebaczeniem, które przyniosła noc.1

Rano zawsze czuję, że mogę zmienić świat. Ale w miarę jak dzień zbliża się ku końcowi, wypalam się jak płonący knot albo raczej "knotek".

 

8. kwietnia '20 ul. Myslovitzka 7

Jak każdego poranka siedziałam w naszym brzydkim, słonecznym ogródku, gdy zobaczyłam gołąbka. Próbował napić się z beczki, ale od paru dni nie padało i poziom wody był zbyt niski. Patrzyłam, jak bezradnie przestępuje z nóżki na nóżkę i grucha z oburzeniem, wznosząc łebek do słońca. Był to jakby protest do Matki Natury przeciwko zbrodniczym wynalazkom człowieka.

***

Tej nocy miała być różowa pełnia księżyca. O 4:35. Miałam obejrzeć ją z dachu, ale zaspałam. Nawet tego nie poczułam we śnie, jakie piękne widowisko mnie ominęło.

Bo czym dla śpiących jest ułuda księżycowej nocy?

 

Wielkanoc

We Wrocławiu są pewne drzwi: Drzwi Nad Wodą. Zabite są gwoździami, bo już więcej nie służą. Wyblakły przekreślone nielitościwym słonecznym palcem. Łzy spływają po deskach do Odry...

Te drzwi choć zabite, lecz wciąż tęsknią.

 

17. kwietnia '20 Rybaczówka

W czwartek wydano nowe rozporządzenie i teraz nie wolno wyjść z domu bez maseczki.

Tak więc siedzę w Parku na swojej św Ławce, a niebo otwiera się i biały puch kapie mi na głowę. Ptaszki buczą niewidzialne, lecz wszechobecne, drzewa gną się i prężą zielenią w ich słodkich melodiach. A ja ubrana jestem w letnią sukienkę i – białą maseczkę chirurgiczną. Oto są uroki epidemicznej wiosny!

 

Przechadzka po wybrzeżu

O, gdyby dało się zatrzymać czas, który w ostatnich czasach płynie tak szybko... Albo może nie zatrzymać, bo na co komu czas konserwatywny, który stoi w miejscu? Gdyby tak dało się go spowolnić do tempa przygarbionej staruszki idącej ulicą! Ostatnie dni przeleciały jak paciorki w różańcu z Pragi – wszystkie jasne, ale tylko niektóre mieniące się kolorami.

Czas bowiem posiada tą perfidną (lub też wyśmienitą, to zależy od punktu widzenia) właściwość, że obfitujący w przeżycia i wrażenia istotne mija szybko, lecz we wspomnieniu jego upływ przyjmuje postać rozwleczoną - natomiast jako pasmo szarości i nudy wydaje się być jedną krótką chwilą.

W takim razie trzeba po prostu żyć i to w taki sposób, aby każda chwila była cenna, lecz jednocześnie aby wartości nie dwóch takich cennych chwil nie były równe, lecz różnorodne.

Być może dopiero wtedy czas wypełniony tak intensywnymi chwilami nabierze jakiegokolwiek znaczenia.

 

2. maja Huśtawka

Jestem bykiem, wężem, owadem i amebą (Witkacy). Nie myślę, nie zdaję sobie sprawy z niczego i jest to prawdziwe szczęście. Lecz... co to za szczęście? Czy nie wynika no z bydlęcej nieświadomości, czy nie jest ono tchórzliwym i wygodnickim zamknięciem się w świńskim kręgu inflantylności?

A co z posiadaniem silnych bebchów, co ze stawianiem czoła światu? Jak długo można tak uciekać?

 

15. maja '20

W ostatnich dniach zdarzyły się dwie rzeczy godne uwagi:

1) postrzeliłam się w stopę

2) dostałam pianino

Sama nie wiem które z nich wywołało więcej emocji.

1) To wielka "plama na honorze", jak to mówi Dusza. Co za strzelec strzela sobie w stopę?

Teraz Trener może mówić na mnie John Rambo – powiedziałam Trenerowi, leżąc w łóżku z zabandażowaną stópką – Czy trener zna jeszcze kogoś, kto przeżył postrzał? Teraz jestem ewenementem na skalę światową!

A Prezesik na to:

Ta? To szkoda, żeś se w łeb nie palnęła.

2) Pitagorejczycy mówili, że muzyka jest harmonią i matematyką, bo wyrażają ją stosunki liczbowe.

Najlepiej zdaje sobie z tego sprawę, gdy gram sonaty Beethovena; gdy mam przed sobą jego kompozycje – rozkręcone i rozdłubane na metalowe części i skaczące nuty – dopiero wtedy czuję tę harmonię i rozumiem Pitagorejczyków.

 

30. maja '20, rano

Jest 80. dzień kwarantanny. 80 dni! 80 dni zmarnowanych, z dala od życia, od liceum, strzelnicy, fizyki w Pałacu Młodzieży, zajęć reżyserskich w Plater, od życia socjal(demokratycz)nego i w ogóle od wszelkiej intensywności: festiwali, koncertów, teatru, baletu, opery... Jednym słowem z dala od wszelkich przeżyć istotnych.

Gdy pomyślę, ilu wspaniałych przeżyć mnie pozbawiono, a w jakiej monotonii zamiast tego zamknięto, skręcam się z ohydy.

A skręcam się, ponieważ jestem młoda. Starcowi (tzn. dziadkom, cioci Danusi i panu Boczkowi) nie sprawia to różnicy. On wstaje rano i robi to, co zawsze: pije kawę, czyta gazetę, ogląda telewizję, drzemie... Kwarantanna może być dla nich trochę uciążliwa, ale to tylko ze względu na sklepowe kolejki i niewygodne maseczki.

Ale jaka to szkoda dla młodych, którzy są jak rudo-bura rwąca rzeka o postrzępionych brzegach (niegdyś był to czysty górski strumyk, teraz zabarwiony jest rdzą życia), którzy nieustannie zmieniają się i dla których każdy miesiąć lub nawet tydzień odgrywa istotną rolę w rozwoju!

Gdy powiedziałam to Gosi, zdziwiła się.

- Tak uważasz? A może właśnie należałoby traktować izolację jako nowy bagaż doświadczeń? Nie rozpaczać nad utraconymi wielkimi chwilami, lecz odnaleźć szczęście w tych małych przyjemnościach codziennego życia?

Zawstydziłam się. Rzeczywiście tak należałoby czynić; wykorzystać ten czas na pracę i na konfrontację z samym sobą, na odnalezienie własnego "ja" i zmierzenie się z nim.

Może właśnie należałoby odkryć w sobie mądrość i dzielność, które pomogą nam znieść to wszystko z uśmiechem?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania