Epilog ludzkości - Cz.1
"Epilog ludzkości"
Mark obudził się na polanie, leżąc twarzą w dół. Wstał, rozejrzał się w koło i wyjął z kieszeni urządzenie do lokalizacji.
-2386 stopni na północ, 1062 stopnie na zachód, 103 stopnie nad poziomem morza. A to oznacza, że jestem. - Jeszcze raz rozejrzał się po bezkresnym połaciu trawy. - W dupie, centralnie w dupie.
To była jego ostatnia pastylka. Dziś zdobycie leku, który teleportuje cię wyleczonego w losowe miejsce było właściwie cudem. Zjedzenie takiej w niebezpiecznej sytuacji nie tylko pozwalało zregenerować poparzenia, krwawienia, choroby, czy nawet oderwane kończyny, ale teleportowało też na dużą odległość od miejsca zagrożenia. Niestety, nie dało się zażyć jej bez teleportacji, a do tego traciło się wtedy cały ekwipunek, poza ubraniem i dwoma losowymi rzeczami. Przetrząsnął kieszenie. Urządzenie i nóż. Mogło być gorzej. Mark przeszukał kilka metrów polany w poszukiwaniu ziół, jagód, lub chociaż grzybków halucynogennych. Nie znalazł niczego. Widać był to jeden z obszarów trawiastych. Po katastrofie powstało ich wiele. Nie wiadomo do końca dlaczego. Najpewniej miało to coś wspólnego z hawkami. Z ich wydzieliną. Na chwilę zaczął mimowolnie rozmyślać o hawkach. Duże, przypominające ślimaki bez muszli, ale posiadające służące im za kończyny dwa ogony, zielone stwory, które raz na jakiś czas wydalają dziwną substancje z całego swojego ciała. Ta substancja może być zabójcza dla wielu stworzeń, ale nie rozpuszcza żadnych przedmiotów, jak kamień lub drewno. Są jednymi ze stworzeń, które pojawiły się na ziemi cztery miesiące temu. W tak krótkim czasie one i wiele innych stworów zdołały zniszczyć prawie całą ludzkość. Mark był jednym z ocalonych. W dniu gdy jego rodzinne miasto zostało ostatecznie zniszczone miał już 35 lat. Mimo to nie brał udziału w walkach. Jego kraj, tak jak i wiele innych nie zdążył zorganizować środków do obrony, gdyż potwory pojawiły się w każdym mieście, miasteczku i wiosce świata jednocześnie. Po kilku dniach tułaczki natrafił na informację o istnieniu legendarnego wręcz "imperium ocalonych." To miało być ostatnie miejsce na ziemi gdzie ludzie żyli we w miarę zorganizowanej społeczności. "Ostatni punkt oporu ludzkości". Mark miał nadzieję znaleźć w nim jakieś informacje odnośnie pochodzenia tysięcy stworzeń różnych gatunków, które w tak krótkim czasie zniszczyły kształtowany przez tysiąclecia świat. Postanowił, że przed śmiercią zbierze o nich jak najwięcej informacji. To był jego cel w życiu. Jak na razie nie mógł jednak trafić na żaden konkretny ślad tego imperium. Wrócił na chwilę wspomnieniami do ostatniej próby. Jakiś trzech rozbójników powiedziało mu, że na szczycie niedalekiego wzgórza być może znajdzie U.L. (urządzenie do lokalizacji) z zapisanym danymi odnośnie drogi do imperium. Postanowił im zaufać.
I to był jego błąd.
Wspinaczka była długa i męcząca. W kilku miejscach był naprawdę blisko zobaczenia tamtego świata. Jednak nie spotkali po drodze żadnych potworów, poza kilkoma zombiakami, ale je ominęli. Niestety, tak jak się spodziewał, gdy doszli do celu wszyscy trzej go zaatakowali.
I to był ich błąd.
Uznali, że twarde pięści, kamień i nóż wystarczą, żeby się poddał jeżeli będzie ich więcej, oraz znajdą się na dużej wysokości. Mark miał jednak małą, prostą kuszę, którą strzelił w pierwszego z przeciwników. Drugą zepchnął ze skarpy kopniakiem, a w ostatniego chciał rzucić nożem, który wcześniej należał do jego kamrata z bełtem w brzuchu, ale nie zdążył. Widać źle go ocenił. Mężczyzna wskoczył na niego, zrzucając obu z góry. W czasie lotu nie zostało mu nic innego jak łyknąć pigułkę. W sumie jak teraz o tym myślał to naprawdę szybko się przystosował. W ciągu kilkunastu dni życie w lesie, zdobywanie surowców i walka z potworami stały się dla niego chlebem powszednim. W sumie to nigdy nie był uważany za całkowicie normalnego człowieka. Pogrążony w rozmyślaniach doszedł do końca obszaru. Nagle pojawiły się przed nim wysokie drzewa. Wyrwał gałąź i zaostrzył ją, a następnie złowił nią kilka ryb z pobliskiego jeziora, po czym zanurzył badyl w pniu drzewa. Tak jak się spodziewał wyszło upaćkane jakąś wydzieliną. Nie był pewien czym jest, ale z doświadczenia wiedział, że losowe substancje są z reguły trujące gdy trafią do krwiobiegu. Tak przygotowaną włócznie założył na plecy. Zaczął szukać jedzenia. Po kilku minutach usłyszał czyjś krzyk kilka metrów przed sobą. Przeszedł przez krzaki i zobaczył chłopaka walczącego z kilkoma wilkami. Zwierzęta takie jak wilki stały się niesamowicie zuchwałe po katastrofie. Początkowo potwory atakowały tylko ludzi, dlatego wszystkie drapieżniki zaczęły ucztować gdzie im się żywnie podoba. Potem z braku pożywienia potwory znalazłby inne źródła, ale to już jakoś do zwierząt nie docierało. Mark spojrzał na biednego blondyna walczącego o życie. Widać było, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z żadnym bardziej agresywnym stworzeniem. Tacy jak on często dobierali się w duże grupy, które później były wybijane jeden za drugim. Nie było w nich żadnej organizacji, dowódców albo nie było, albo były dziesiątki, wszyscy unikali walki, ogólnie panował w nich bałagan i anarchia. Przez to znikały z dnia na dzień. Widać było, że chłopak długo nie przetrwa. Wilki otaczały go z każdej strony, zbliżając się coraz bardziej. Blondynek trzymał w dłoniach jakiś kij, którym się opędzał, ale już nie na długo. Rany wskazywały na to, że drapieżniki bawiły się z nim już od dłuższego czasu. Nawet nie oparł się o kamień, żeby zasłonić plecy. Przywódca watachy, olbrzymi, szaro-biały wilk najwyraźniej zamierzał to wykorzystać żeby dobić ofiarę, bo stanął za jego plecami, gotując się do skoku.
Mark nie zamierzał pomagać nieszczęśnikowi. Takie było życie, albo walczyłeś, albo umierałeś. Zresztą zwierząt było dużo, a on miał tylko nóż i włócznie. To za mało żeby zabić siedem wilków. Nie chciał, a nawet gdyby chciał, to nie był w stanie mu pomóc. Odwrócił się i wszedł z powrotem w krzaki.
Po czym rzucił w przywódcę nożem, gdy ten leciał na ofiarę.
-Mark, ty idioto. - skarcił się w myślach. Skoczył na polanę z zatrutą włócznią z ręku. Zostało sześć wilków.
-Oprzyj się plecami o kamień - powiedział do zdziwionego chłopca po czym sam zrobił to samo. Na szczęście dosięgnął noża, więc miał zapasową broń. Był sam, bo blondynek był raczej problemem niż pomocą. Przebił gardło najbliższego wilka włócznią i w porę wyszarpnął ja by zabić kolejnego, który na niego skoczył. Tym razem jednak włócznia się złamała.
Zostały cztery wilki.
Następny był ostrożniejszy. Wyprowadził nawet fintę poprzez poczekanie aż jego towarzysz zacznie prężyć się do skoku, po czym rzucił się na niego. Mark jednak w ostatniej chwili ciął go zaskoczony. Pomogło mu bardziej szczęście niż umiejętności.
-Zmądrzały od dnia katastrofy - pomyślał przelotnie.
Po chwili jednak jego myśli wróciły do potyczki, zauważył bowiem przerażony, że wilk, którego dźgnął żyje, i do tego właśnie ucieka z jego bronią w gardle. Nie zabiegł daleko, ale i tak był poza jego zasięgiem. Mógłby wyciągnąć z niego nóż, ale reszta musiałaby się nie ruszać aż to zrobi, a wątpił by chciały czekać.
Zostały trzy wilki. A on nie miał już nic.
-Tak się kończy pomaganie ludziom Mark. - wyszeptał sam do siebie. Przeżegnał się na do widzenia. - Wybrałem sobie najgłupszy sposób na śmierć w historii. Przetrwać apokalipsę, dać się zagryźć za dziecko.
-Poczekaj - odezwał się chłopak. - Może użyj tego? Ja nie wiem jak, ale może ty wiesz.
Podał tu podłużny, zimny przedmiot. Wojownik nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dostał granat błyskowy. Prawdziwego flasha.
Wyciągnął zawleczkę, zamknął mocno oczy i rzucił. Tak samo chłopak jak i zwierzęta zostały oślepione. Teraz już poszło gładko. Zabicie wilków nie było już dłużej wyzwaniem. Po chwili stał wśród trucheł.
-Dz - dziękuje. - wykrztusił chłopiec - Gdybyś nie ty już bym padł. Na imię mam Daniel. - dodał pośpiesznie. Miał jakieś osiemnaście lat, był wysoki i dość drobny. Głos miał niepewny, cienki i lekko drżący. - a ty?
-Co za różnica? Pomóż mi go oskórować, a potem już i tak już się nie spotkamy. - Nie chciał marnować czasu na pogawędki.
-Oskórować?
- Tak, oskórować. No tak, skąd niby miałbyś wiedzieć co to znaczy? Jesteś bachorem, który całe życie spędził w mieście, gdzie nie musiał nawet wychodzić z domu żeby kupić jedzenie, a apokalipsę przeżył w bezsensownie wielkiej grupie, pełnej takich jak ty. - odrzucił skórę na bok. Zanotował w pamięci żeby poeksperymentować z utwardzaniem skór.
-Apokalipsa? To ja kiedyś żyłem w mieście? Czekaj, ty znasz moją przeszłość?
No tak, utrata pamięci. Wiele osób nie miało pojęcia kim było nim świat jaki znali się skończył. To na szczęście nie dotyczyło Marka. Zrobiło mu się trochę głupio za to niezbyt ciepłe potraktowanie chłopaka. Ale nie zamierzał go przepraszać. I tak zrobił dla niego za dużo.
-Nie, ale znam twoją przyszłość. Weźmiesz sobie trochę mięsa, pozbierasz swoje rzeczy i znikniesz z mojego życia.
-Co? Nie możesz mnie tak zostawić. Nie przeżyje sam na tym pustkowiu.
-Owszem mogę. I zrobię to. - Zaczął się już niecierpliwić - Nie będę cię niańczyć. Nie jesteś w stanie zabić żuka. Po co miałbym cię zabierać ze sobą? Marnowałbyś tylko mój czas.
-Jak więc niby mam przeżyć? Nie umiem nawet skórować. Tak nigdy nie trafię do imperium.
-To prawda - Mark był już zdenerwowany. Chłopak nie chciał się zamknąć i robił coraz śmielszy. Nigdy nie był cierpliwy, a do tego oskórowałby już cztery z siedmiu wilków gdyby on nie zajmował go swoim gadaniem. - Ale co mnie to obchodzi? Nie zabiorę cię ze sobą, bo nie umiesz niczego.
-Więc mnie naucz! - Daniel też tracił cierpliwość. - Nie dam się tak zwyczajnie porzucić. Pomożesz mi i zrobisz ze mnie łowcę!
-Tak?! Tak sobie myślisz gówniarzu?! - teraz już był porządnie rozwścieczony. - To pokaż co potrafisz! - Złapał go za rękę i przyciągnął go wilka. - No dalej - wcisnął mu w rękę nóż. - Dalej, rozpruj go!
Myślał, że chłopak popłacze się i odejdzie, ten jednak zawachał się tylko na chwilkę. Potem podniósł nóż i wbił go w zwierzę. Następnie zacisnął zęby oraz oczy i jechał dalej. Po chwili spojrzał się na swojego potencjalnego nauczyciela.
-I co powiesz?
Widać było, że Mark się zdziwił, ale bynajmniej nie zaniemówił. Po chwili podawał dalsze instrukcje.
-Teraz wątroba. Uważaj na kręgosłup! Bo złamiesz mi nóż! Tego nie wycinaj. Teraz idź wzdłuż. To omiń. To zabierz. Nie dotykaj ręką całą w błocie!...
I tak, po długim czasie Daniel oskórował pierwszą zdobycz.
W końcu chłopak odłożył nóż i otarł z czoła pot.
-I jak? Ma się ten talent.
Mark starał się być surowy, ale nie dał rady powstrzymać uśmieszku.
-Dobra robota blondynku. Jeszcze tylko 6.
Po prawie godzinie skończyli z wilkami.
-A więc weźmiesz mnie?
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał go, ale jaki miał mu dać powód? Nie był człowiekiem, który robił coś "bo tak".
-Ale co ty potrafisz? - odpowiedział w końcu. - przecież musiałbym cię wszystkiego nauczyć. - zagrał ostatnią kartą.
-Więc naucz. Będę się u ciebie szkolić i trafię do imperium. Tam będę już bezpieczny. - odparł - Jak się zgodzisz podzielę się z tobą tym co mam w plecaku. – On również zagrał już ostatnią kartą.
-A co możesz tam mieć? - spytał. Choć fakt, że chciał oddać mu swoje rzeczy go z lekka wzruszył. To była taka słodka, naiwna oferta.
Wysypał na ziemię zawartość. Oczom Marka ukazało się sporo bardziej lub mniej ciekawych śmieci. Książki przygodowe, kalkulator, trutka na szczury, sitko i dużo innych. Ale jedna rzecz przyciągała uwagę. Długi, ostry i lekki miecz. Wziął go do ręki i zważył. Był wykonany idealnie.
-Świetna rzecz. - stwierdził Mark
-Możesz go wziąć. Ja poradzę sobie nożem. Nauczysz mnie.
To naprawdę zdziwiło Marka. Chłopak był gotów oddać mu coś takiego w zamian za naukę u niego. Po prostu nie mógł mu odmówić.
Komentarze (2)
Zapraszam do mnie, ukaszeq.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania