Poprzednie częściEpilog ludzkości - Cz.1

Epilog ludzkości - Cz.3

Następnego dnia, gdy szli do nieodległego już miasta, teraz spokojniejszym tempem, bo nikt nie martwił się już o leki dla Daniela, ten spytał o coś co zastanawiało obojga.

-Właściwie to dlaczego tak chciałem do nas dołączyć? - spytał Daniel

-Z bardzo prostej przyczyny. Byłem samotny. -uśmiechnął się. Ze spodniami moro i bluzą od Marka wyglądał niemal normalnie - Nigdy nie byłem jakiś okropnie towarzyski, ale po kilku miesiącach w izolacji, człowiek zaczyna gadać do ścian. Dlatego tak chciałem z wami iść. Dobrze jest mieć do kogo się odezwać.

-Ale wiesz, nie musiałeś stawiać nam od razu ultimatum. Z chęcią przyjęlibyśmy cię i bez tego.

Nie bądź taki pewien wyszeptał pod nosem Mark. Nie chciał jednak kłócić się z Danielem, skoro ten dopiero co uniknął śmierci.

-A właściwie to skąd miałeś te lekarstwa? Często chodzisz z lekami przeciw grzybom?

-Właściwie to tak. Myślałeś, że z ust cuchnie mi tak gorgonzolą? Używamy ich żeby cofnąć proces gnicia moich organów wewnętrznych. Efekt uboczny eksperymentów.

W końcu doszli do pierwszych budynków. Zniszczone, spalone, pełne gruzów i trupów miejsce wprawiło ich wszystkich w melancholię. Przechodzili pomiędzy budynkami omijając, lub zabijając potwory i tak spędzili większą część dnia.

Wieczorem trwał kolejny trening, tym razem Mark używał dwóch znalezionych zardzewiałych maczet, a nie kija. Daniel radził sobie naprawdę dobrze. Jeszcze trochę i będzie mógł mnie zabić myślał Mark po każdym otrzymanym ciosie. Achis też z nimi ćwiczył, choć dość biernie. Nie wiedział jak się za to wziąć.

Przez kolejne dni nie znaleźli nic co mogłoby ich przybliżyć do znalezienia imperium. Mark i Achis to znosili, ale Daniela rozsadzała niecierpliwość. Nie docierało do niego, że znalezienie go jest właściwie niemożliwe.

-Nie odróżniasz legendarnego bastionu ludzkości od budki z lodami - skomentował to pewnego dnia Achis, któremu uszy więdły od wymysłów towarzysza.

Szybko jednak przestał komentować Daniela, gdyż praktycznie bez przerwy musiał tłumaczyć mu nowe zagadnienia z czasów sprzed apokalipsy. To dodatkowo irytowało tak samo chłopaka jak i żołnierza. Mark zresztą znosił to nie lepiej. Sam pobyt w ruinach był depresyjny, nie mówiąc już o wysłuchiwaniu bzdetów o przywoływaniu piorunów, nieśmiertelności, latających butach, braku konieczności jedzenia, superbroniach, kontrolowaniu umysłów i całym mnóstwie innych bzdur.

Monotonia została przerwana gdy postanowili zapuścić się w głąb miasta. Tam bowiem czekała ich ciekawa niespodzianka. Usłyszeli krzyki dochodzące z niedalekiego stadionu. Gdy podeszli bliżej, znaleźli dwóch ludzi walczących metalowymi rurami ku uciesze tłumu, składającego się z kilkudziesięciu ludzi.

-To ocaleńcy. - mruknął Achis. Pozostali spojrzeli na niego pytająco. - W każdym razie tak nazywaliśmy ich w wojsku. To grupy ocalonych, którzy prowadzą koczowniczy tryb życia. Z reguły mają jakiś przywódców, ale większość członków jest upośledzona. To przypadłość równie częsta co zanik pamięci. Żyją w sumie podobnie do gangu. Myślę, że nie ma sensu się tam zbliżać. Oni raczej nie mają żadnych przydatnych informacji. Mogą nawet się zdenerwować i przystąpić do ata… CHOLERA, MARK UWAŻAJ!

Kilka strzałów z karabinu snajperskiego przerwało wywód żołnierza, i spaliło ich kryjówkę za jednym zamachem. Teraz uwaga wszystkich, z kończącej się już walki przeniosła się na trójkę intruzów, którzy wychodzili właśnie zza gruzów z podniesionymi rękami. Cały czas patrząc na niezbyt celnego snajpera, podeszli do wysokiego, ale prostego tronu, wyraźnie zrobionego z tego co akurat było pod ręką, i to bynajmniej nie przez Michała Anioła. Na tronie siedziała, młoda, zgrabna kobieta, ubrana w szarą szatę z kapturem zasłaniającym jej twarz. Widać było tylko blade usta.

-Kim jesteście? - spytała przywódczyni. Ton miała łagodny, lecz stanowczy. Zdawał się mówić: "nie chce was skrzywdzić, ale to nie znaczy, że nie jestem w stanie." I faktycznie, sądząc po ilości ludzi dookoła jej, oraz ich uzbrojeniu, była w stanie ich skrzywdzić - Dlaczego skradaliście się do nas? Jeżeli aby coś ukraść, lub na przeszpiegi dla waszego przywódcy, to przekażcie mu, że niedawno zniszczyliśmy już jedną wioskę i jesteśmy w stanie to powtórzyć. A więc? Co tu robicie? Mówcie.

Wszyscy trzej patrzyli się na nią, nie za bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Achis, myślał bardziej o planie walki, niż o negocjacjach, więc czekał tylko na odpowiedni moment do ataku. Nie wierzył, żeby mogli przejść przez to bez rozlewu krwi.

Mark z kolei myślał nad odpowiednim kłamstwem, bo jakby o tym pomyśleć, to wychodziło na to, że podglądali ich tak tylko przy okazji, w czasie szukania mistycznej krainy, ale taką wersją wydarzeń mógł ją w najlepszym wypadku rozśmieszyć. Dlatego milczał, czując jak kończy mu się czas.

Daniel jednak wiedział, co należy uczynić. Uklęknął na jedno kolano i powiedział:

-Witaj królowo. Poszukujemy imperium ocalonych. - jego głos drżał, jak wtedy, gdy po raz pierwszy spotkał Marka. Był dość mocno przerażony faktem, że ludzie mogą zabijać się nawzajem, ale nie przerywał. - Pomyśleliśmy, że wy moglibyście pomóc nam w odnalezieniu go, ale baliśmy się, iż możecie zachować się wrogo względem nas, dlatego ocenialiśmy niebezpieczeństwo z odpowiedniej odległości. Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe i będziesz z skłonna nam wybaczyć.

Wstrzymał oddech. Mark i Achis zresztą też. Wszyscy patrzyli na kobietę, czekając na jej reakcję. Achis zacisnął pięść, czując, że jego przyjaciel powiedział za dużo. Mark czekał w niepewności. Daniel był już pewien zwycięstwa. Po chwili kobieta przemówiła.

-Rozumiem. Mogę wam wybaczyć fakt, że skradaliście się do nas. -uśmiechnęła się. To był dobry znak. – I myślę, że jestem w stanie wam pomóc. Ale nie tak po prostu.

No tak - pomyślał Mark. - Nic za darmo

-A więc czego chcesz? - spytał

-Chcę, żebyście dostarczyli mnie i mojemu ludowi nieco rozrywki i przy okazji pokazali, że jesteście warci doprowadzenia was do imperium. Będziecie walczyć na tej arenie. Jutro stoczycie trójrundową walkę, i jeżeli wygracie, to pokaże wam drogę.

Zapadła cisza. Wszyscy ważyli jej słowa. W końcu Achis się odezwał.

-Zgoda. - nikt nie próbował się ani z nim spierać, ani go poprzeć. Zgoda. Więc niech będzie zgoda.

Cała trójka pokłoniła się i odeszła. Gdy byli już przy wyjściu z areny Mark odwrócił się na chwilę.

-Czekaj. Jak masz na imię? - powiedział do postaci na tronie.

-Binna. Mam na imię Binna, panie Mark.

Zdziwiło go, że zna jego imię, ale wiedział, że nadużywanie cierpliwości monarchy nigdy nie jest rozsądne, więc odszedł.

Resztę dnia spędzili na przygotowaniach do czekających ich zawodów. Daniel biegał za szczurami i nadziewał je na miecz. Achis przebijał ściany oraz przewracał samochody. Raz na jakiś czas piekł też szczury złapane przez Daniela, w swojej "rozżarzonej dłoni", a następnie je zjadał. Wciąż wychodziły mu dość surowe, ale szło mu coraz lepiej. Mark z kolei spędził dzień w nieco o inny sposób, mianowicie zdobywając nowe bronie.

Przez cały pozostały im czas zdołał zebrać dwie zatruty włócznie, dzięki przeterminowanym lekom z pobliskiej apteki, (nie znalazł tam zresztą nic przeciw grzybom), komplet noży ze sklepu "świat srebra", które przerobił na noże do rzucania, a także dokończył zbroję Daniela oraz tarczę o którą go prosił, tworząc także karwasze dla nich obu, dzięki stali którą Achis zdarł dla niego z samochodów. Na koniec wziął jeszcze kastet ze sklepu z bronią, pominięty przez kogoś, kto już dość dokładnie go oczyścił. Tak uzbrojony udał się do domku jednorodzinnego, który wyznaczyli na punkt zbiórki. Mieli tam łóżka, zapasy miodu oraz wódki, lekko sczerstwiały już chleb, a nawet wodę w kranie, ze specjalnego, wyizolowanego zbiornika znajdującego się pod domem. Właściciele musieli być całkiem bogaci. Brakowało wprawdzie ogrzewania, ale rozpalili ognisko na środku pokoju stołowego, więc mogli się ogrzać. W suficie była spora dziura, przez którą uciekał dym. Gdy Mark w końcu wrócił do ich tymczasowego domu, jego towarzysze już spali, a ognisko nawet się nie tliło. Przegryzł resztę udźca wilka, popił wódką i zagryzł chlebem, po czym dołączył do śpiących towarzyszy.

-W sumie moglibyśmy tu zamieszkać. - Pomyślał, leżąc po raz pierwszy od dawna w przyjemnym, miękkim łóżku. Mamy wodę, jedzenie, umiemy się bronić, a w koło jest mnóstwo materiałów które możemy sobie bez problemu wziąć. Naprawilibyśmy ten dom, zgromadzilibyśmy różne materiały, zrobili jakieś dynamo, żeby mieć prąd, może nawet znalazłbym kobietę i mógłbym żyć jak dawniej, a nawet lepiej. - próbował odegnać tę myśl, ale nie mógł już dać sobie spokoju. - Jednak postanowiliśmy, że zaryzykujemy. Tylko czy słusznie? Kto wie czy imperium w ogóle istnieje. Przecież równie dobrze to mogą być tylko jakieś wymysły paniątek, które chcą się karmić złudnymi nadziejami, a ta cała Binna może być zwyczajnie szalona. Tutaj przecież też mogę gromadzić informacje o potworach.

Myślał o tym jeszcze długo przed zaśnięciem i znów, gdy tylko się obudził. Gdy uzbrojony po zęby wchodził na arenę po raz kolejny wróciło do niego pytanie, które pojawiło się zaraz po obraniu imperium za cel i męczyło go od tygodni: "czy warto?"

Wchodzili na zrujnowane boisko z wyrazem determinacji na twarzach, ale w sercu każdy miał co innego. Daniel odczuwał strach przed nadciągającą próbą, Achis był zadowolony z tłumku wiwatującego na ich część, a Mark wciąż myślał o tym, czy podjęli słuszną decyzję. Teraz jednak mogli tylko przeć na przód.

Na sporej przestrzeni na, której się znajdowali nie było nic poza dwoma dziurami po niedawno wyrwanych bramkach, resztek białych pasów oraz tronu, przy którym wczoraj rozmawiali z przywódczynią. Ta o dziwo wciąż tam siedziała. Zaprawiony w boju Achis wziął to za dobry znak. Dowódców zawsze najbardziej broniono. Pomyślał, że skoro Binna nie bała się usiąść tuż przy walczących, to znaczy, że ich przeciwnicy nie mogą być tacy straszni.

Niestety się mylił.

Gdy tylko królowa krzyknęła: "niech rozpocznie się walka" na arenę wpuszczono trzy olbrzymie bandagi. Nie mieli czasu na zastanawianie się jak tym ludziom udało się wprowadzić tu te stwory i przeżyć, gdyż wszystkie rzuciły się na bohaterów. Każdy z nich miał jednego dla siebie, więc wszyscy byli zajęci i w potrzasku. Achis po prostu siłował się z przeciwnikiem, przypiekając go lekko, przez co żaden z nich nie mógł zyskać przewagi, Mark w miarę dobrze radził sobie ze swoją, a nawet wygrywał, próbując cały czas dźgnąć go włócznią i asekurując się kuszą, lecz Daniel był w potrzasku. Mijał czas, a on z coraz większym trudem uskakiwał przed potworem. Kopyta nie pozwalały mu na dosięgnięcie stwora mieczem, a żądło i szczypce zmuszały go do ciągłego cofania się. W końcu doszedł go ściany, a od ściany do konta. Nie mógł już uciekać, nie miał jak się bronić, a gigantyczny skorpion był nieubłagany. Rozejrzał się po arenie, ale jego przyjaciele wciąż walczyli i nie mogli przyjść mu z pomocą. Nad nim zgromadził się spory tłumek, czekający na to co będzie dalej. Żądło wbiło się w jego bark, a w nogę uderzyło go kopyto. Zdążył się zasłonić, dzięki czemu zapobiegł złamaniu nogi, lecz ból był nieznośny. Gdy nie wierzył już w szansę na przeżycie zobaczył jedną nadzieję. Ciął potwora w najbliższe odnóże, chwilę później sprytnie zasłaniając się mieczem i tarczą niemal cały, tak jak nauczył go Mark. Poza osłoną najbardziej była jego lewa noga. Bandaga to zauważyła i wbiła się tam szczypcami. Ból był niesamowity, ale mimo to chłopak niemal krzyknął ze szczęścia. Zakończona szczypcami głowa stwora była teraz tuż przy jego nodze. Na wyciągnięcie miecza. Jednak nie zapomniał co się stanie gdy zabije tego potwora, więc ustawił tarczę na wysokości twarzy by chwilę później wskoczył na nią pająk wielkości dorodnego melona. Ten jednak okazał się zbyt silny i roztrzaskał ją. Na szczęście Daniel miał plan B. Zasłonił twarz karwaszem i gdy odnóża pająka zacisnęły się na jego skroniach, ten szybko wbił w jego tułów miecz, tak żeby zatrzymał się właśnie na ochraniaczu. Udało. Opadł zmęczony na ziemię. Chciał już odpocząć w spokoju, jakoś ignorując ból w wielu kończynach, ale nie było to możliwe. Gdy rozejrzał się po arenie zobaczył Achisa, który odwrócił się przodem do wiwatującej widowni, zostawiając potwora za plecami. Nigdzie nie było jednak truchła pająka. Achis o nim nie wiedział.

-Achis, czekaj! - krzyczał podrywając się z ziemi tak szybko jak tylko pozwalały mu na to rany na nogach. - On zaraz wstanie!

Krzyknął wstanie, bo na okrzyk: „wystrzeli z bebechów pająka!” Achis co najwyżej by się zdziwił. Teraz jednak obrócił się, lecz owad był już w locie. Jedyne co zyskał to fakt, że stworzenie zaczepiło się odwłokiem do twarzy, więc mógł się z nim mocować. Daniel, choć próbował, nie mógł pójść i mu pomóc, lecz na szczęście Mark był już w drodze. Bandaga wciąż go goniła, ale nie przejmował się tym, bowiem wbił w nią jedną z włóczni, która wciąż w niej sterczała. Dlatego też biegła z coraz większym trudem, w miarę jak trucizna zaczynała działać, aż zmarła. Trutka była wolniejsza niż Mark się spodziewał, ale przynajmniej działała. Doszedł do z trudem opierającego się Achisa i szybko wziął się za uwalnianie go. Wiedział, że jeżeli zacznie ją po prostu ciąć, to tylko zaciśnięcie się mocniej, a Achis i tak ledwo już wytrzymywał. Był twardy, ale nie niezniszczalny. Dlatego zdzielił stwora w głowę kastetem, który wcześniej przyczepił do tępego końca swojego noża, co znacznie zmniejszyło koordynację pająka. Potem strzelił w jedno z odnóży kuszą, żeby ją odrętwić, i zaczął ciąć. Następnie powtórzył tą operację na każdym z odnóży, a pająk prawie nic nie czuł, więc nie zaciskał się mocniej. Gdy skończył rzucił półkadłubkiem o ziemię i wbił w nie drugą włócznie, z nadzieją, że ta trucizna będzie lepsza. Achis spojrzał na niego z wdzięcznością.

-Dzięki Mark. Uratowałeś mi życie. - wydyszał.

-Nie ma za co. Miałeś szczęście, że wskoczył ci na twarz. Gdyby znalazł się na twojej potylicy, to nie mógłbyś go odpychać, i miałbym znacznie mniej czasu na dotarcie.

-To nie szczęście. Daniel mnie ostrzegł w ostatniej chwili. Jemu też sporo zawdzięczam.

-Właśnie, co z Danielem? Chodźmy sprawdzić czy coś mu się nie stało.

Gdy zobaczyli czy coś mu się nie stało Mark z trudem powstrzymał się od krzyku. Binna dała im tylko kwadrans na pozbieranie się, więc uwijali się jak w ukropie. Wyglądało to w sumie całkiem zabawnie, gdy Mark wstrzymywał w niepokoju oddech i delikatnie, ale szybko wyjmował gigantyczne żądło z barku chłopaka, gdy ten stara się jak może nie poruszać się mimo bólu, bo nie mieli nic na narkozę, a Achis robi to samo na własnym ciele, nie przejmując się niczym, pojedyńczymi szybkimi ruchami, nawet przy tym nie drżąc. Gdy zakończono już operacje Daniel był może nie jak nowy, ale na pewno zdatny do walki.

Wrócili więc na arenę, gdzie czekały już kolejne stworzenia. Tym razem stanęli przed sześcioma piurentami, stworami wyglądającymi jak szare kłody, z wielkimi pyskami i ogonami przypominającymi kolczaste maczugi. Poruszały się dzięki skrzydłom wyrastającym z pleców.

Gladiatorzy rozproszyli się po arenie, uzgodniwszy przedtem, że każdy z nich zabije po dwa. Tym razem Daniel radził sobie doskonale. Jednym ruchem odciął każdemu po jednym skrzydle, aby nie wypuściły macek, którymi poruszały się w razie utraty możliwości latania, po czym odskoczył przed ogonami. Następnie kopnął jednego, tak żeby nie mógł chronić towarzysza i wbił ostrze w niego ostrze. Z wcześniej kopniętym postąpił podobnie.

Achis radził sobie nieznacznie gorzej. Skoczył na przeciwników, po czym zaatakował każdego pięścią. Jeden po prostu upadł, a drugi wgryzł się w rękę żołnierza. Trafił jednak na rozżarzoną dłoń, więc szybko puścił zdobycz. Zanim się pozbierał Achis uderzył go cztery razy. To wystarczyło. Drugi, choć skrzywdził go nieco ogonem, to nie mógł pokonać dawnego żołnierza.

Mark z kolei był w naprawdę złym położeniu. Dowiedział się bowiem czegoś nowego o tym gatunku. Mianowicie, okazał się on całkowicie odporny na broń dystansową. To stawiało go w bardzo trudnym położeniu, gdyż nie mógł użyć swojej kuszy. Po zabiciu pierwszego z pomocą włóczni ta się złamała, a on musiał złamać o skórę przeciwnika wszystkie noże do rzucania żeby się od niego opędzić, bowiem latał szybciej niż człowiek mógł biec. Na szczęście jego towarzysze szybko uporali się ze swoimi i mu pomogli, lecz stracił prawie cały ekwipunek, co nie polepszało ich położenia.

Od razu ustawili się do siebie plecami, wiedząc, że nie będą mogli znowu odpoczywać przed ostatnią rundą. Wtedy usłyszeli powolne oklaski. Binna wstała z tronu i zaczęła podchodzić do nich, cały czas klaszcząc.

-Gratulacje. - powiedziała - Pokonaliście już dwie rundy tej gry o życie. Jednak czeka was jeszcze jedna. Wielu chciało aby waszym ostatnim przeciwnikiem były dargenty, stworzenia przez które zostało zniszczone wiele czołgów, ja uważam, że mam lepszego przeciwnika dla waszej gromady. Tym przeciwnikiem… - zamilkła na chwilę, ciesząc się ich niepewnością - jestem ja.

Liczyła na to, że wyśmieją ją i ruszą bezmyślnie, ale się zawiodła. Mężczyźni patrzyli na nią przez sekundę, myśląc nad planem. Potem odezwał się Achis:

-Daniel idź z lewej. Mark, ty z prawej. Uważajcie, nie wiemy co potrafi.

Nie było czasu na zastanawianie się. Natychmiast ustawili się na pozycjach, po czym Daniel zaatakował, i cofnął się w połowie drogi. Niestety Binna nie dała się nabrać na fintę i zatrzymała bełt Marka. Dosłownie. Wystrzelony pocisk zatrzymał się w locie i został złamany na pół. Przerażony tym pokazem Achis ruszył na kobietę, niczym zwierzę wystraszone przez piorun. Tym razem udało mu się ją trafić, ale lżej niż by tego chciał, gdyż ta kolejnym czarem spowolniła jego ruchy. Choć to akurat był jego najmniejszy problem. Znacznie gorsze było to, że uniosła go w górę i próbowała zmusić go do zgięcia nogi tak, żeby sam ją sobie złamał. Achis powstrzymywał jakoś kończynę rękami, ale nie szło mu to łatwo. Daniel zaatakował kobietę od tyłu, ale ta odepchnęła go kulą prądu. Wtedy przez kilka sekund miała zajęte obie ręce. Mark zobaczył w tym okazję i spróbował zbliżyć się na tyle, żeby dźgnąć ją nożem w bok. I udało mu się. Wiedział, że nie może jej zabić, bo martwa nie zaprowadzi ich do imperium, jednak wiedział też, że jeżeli oni będą martwi, to do imperium nie zaprowadzi ich nikt. Binna krzyknęła i upadła na ziemię. Potem jednak zasłoniła ręką ranę, a ta znikła od razu. Wstała i spojrzała na Marka, po czym machnęła ręką w jego kierunku, uwalniając falę destrukcyjnej energii. Mark zasłonił się odruchowo, ale siła uderzenia mogła co najwyżej nabić mu niedużego siniaka. Popatrzył na twarz czarodziejki, mniej więcej w tej chwili kiedy Achis złapał jej ręce. Była zrezygnowana i przestraszona.

-Ech. Najwidoczniej nie mam już energii. Wygraliście.

Tak więc Achis puścił kobietę, która wygłosiła kolejną krótką tyradę.

-Gratuluję wam. Pokonaliście wszystkie przeciwności, zgładziliście wszystkich przeciwników, i przeciwstawiliście się mojemu darowi, danemu mi przez zieloną wodę. Tak więc pokaże wam drogę w stronę imperium.

Achis uśmiechnął się pod nosem. Gęsta zielona ciecz służyła jako mutagen naukowcom z jego jednostki. Czyżby Binna miała styczność z tym samym co on? To było dość zastanawiające, ale uznał, że nie ma sensu o tym mówić. Skądkolwiek pochodziła, jej magia pozostawała śmiertelnie niebezpieczna.

-Chodźmy więc. - Binna skierowała się do wyjścia. - Nie ma na co czekać.

-Jak to? - zdziwił się Daniel. - bez zapasów? Czyżby w imperium naprawdę nie trzeba było jeść?

Przywódczyni zaśmiała się tylko. Poszli za nią zdziwieni.

Po dwóch godzinach drogi zobaczyli jeszcze dość odległe wzgórze. Wszyscy nie mogli już znieść milczenia, więc Daniel je przerwał.

-Pani Binno. - ten dobór słów zaskoczył obu jego towarzyszy. Wcześniej nie zwracał się tak do żadnego z nich. Choć z drugiej strony, żadne z nich nie stało na czele koczowniczej wioski ocalonych, a to nieco dodaje szacunku - Jak właściwie umieściliście te stworzenia na arenie? Przecież to praktycznie niemożliwe.

-Proszę mów mi po prostu Binna. - odparła. - A jeżeli chodzi o potwory, to moje moce mają wiele zastosowań. Jednym z nich jest oszukiwanie umysłu. Tak samo waszego jak i moich poddanych. Stąd widok tych kreatur, z którymi stawaliście w szranki.

-Czyli, że to była tylko iluzja? Ale przecież, moja noga…

-Tak, to była iluzja, ale ból jaki odczuwaliście był jak najbardziej prawdziwy. Radzę wam o tym pamiętać, bo nie jestem kimś, kogo można lekceważyć, a to, że raz mnie pokonaliście nie gwarantuje jeszcze, że uda się wam to ponownie. Co z tego, że ból nie jest prawdziwy, skoro jesteście równie bezbronni jak gdyby był? A poza tym znam też lepsze sztuczki.

Ruchem dłoni uniosła Achisa lekko nad ziemię, ku ogólnemu niepokojowi, oraz osobistej satysfakcji.

Resztę czasu szli już bez rozmowy, a po kilku minutach stanęli przed ścianą, a dokładniej bardzo gładkim fragmentem wzgórza.

-To miejsce będzie idealne. - powiedziała ich przywódczyni. - Patrzcie i podziwiajcie.

W skale pojawił się mały, niebieski punkcik, który potem zaczął rosnąć i zmienił się w portal wielkości gładkiej części ściany. Przeszli przez niebieską dziurę, i zaniemówili. Mark uśmiechnął się gorzko. Daniel zbladł. Achis mrugał, patrząc w przestrzeń, nie mogąc uwierzyć, że to nie sen. A Binna uśmiechnęła się, po raz pierwszy od początku ich znajomości czując się onieśmielona.

Oczom wszystkich ukazała się mała, drewniana wioska, złożona z około dwudziestu większych lub mniejszych chat i bardzo podobne architekturze. Obok były pola uprawne i jedna, jedyna kamienna strażnica. Całość otaczał metrowy mur.

-Tak więc… jesteśmy - powiedziała Binna z trudem, patrząc w ziemię.

Mark wyjął U.L. 111084 na północ, 1286 na zachód, 760 nad poziomem morza. Nic dziwnego, że nigdy nie znalazł tego miejsca.

Pójdę się, rozejrzeć. - mruknął Achis.

Daniel cały czas pieprzył coś o tym, że to nie może być prawdziwe imperium, że to miejsce nie przetrwałoby takiej apokalipsy, że takie „zadupie” go nie obroni, że woli cośtam i inne bzdury, ale Mark nie słuchał go zbyt uważnie.

-A więc to tutaj? - zwrócił się do Binny.

-Tak. Miałam was ostrzec, ale nie wiedziałam jak to powiedzieć. - spojrzała na ziemię. - Przepraszam, wiem, że "imperium" cię zawiodło.

-Szczerze mówiąc, jeszcze nie. Liczy się dla mnie nie to jakie są tu warunki, a ile wiedzy zgromadzili. Dlatego właśnie tu wędrowałem. Chcę wiedzieć wszystko, czego można dowiedzieć się o potworach.

-Więc idź do tamtego domu - wskazała, ładną, dużą chatę w środku wioski. Jedną z nielicznych, którą możnaby nazwać domem. - mieszka w niej mędrzec będący dowódcą wioski. Pomoże ci.

-Dobrze. A ty już wracasz?

-Mam tu coś do załatwienia. Poddani wytrzymają jeszcze trochę.

-No dobrze. O i jeszcze jedno. Skąd znałaś moje imię? Potrafisz czytać w myślach?

-Mam czuły słuch. Usłyszałam jak rozmawiacie. To wszystko. Nie na każdą sztuczkę trzeba magii.

To zaskoczyło Marka, ale nie dał on tego po sobie poznać.

-Dobrze wiedzieć. No, ale mniejsza o to. Do zobaczenia.

Poszedł w swoją stronę, całkowicie już ignorując gadanie Daniela o tym, że Binna ma zdolności tworzenia iluzji, ludzie nie nazwali by takiego małego miejsca imperium, i tysiąc jeden innych dowodów na to, że to nie tutaj. Chciał jeszcze obejrzeć wioskę, ale szybki przekonał się, że nie ma w niej nic co warto byłoby zobaczyć. Po dojściu do określonej chaty wziął głęboki wdech, zamknął oczy i nacisnął klamkę. Gdy znowu je otworzył znalazł się w dużym, przestronnym i pełnym ozdób wnętrzu. Wyglądało na bogate, ale nie ze względu na pychę właściciela, a raczej na to, że miejscowi często dawali mu dowody wdzięczności. Na łóżku leżał podstarzały już mężczyzna. Miał na sobie lnianą koszulę, na głowie słomiany kapelusz, a w ręku ściskał kość kurczaka, którą nieśpiesznie obgryzał. Spojrzał na Marka bez większego zdziwienia, nie przejmując się zbytnio faktem, że jest nowym człowiekiem w wiosce.

-O witaj Mark. Czekałem na ciebie.

Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że kolejne medium magicznie przewidziało jego nadejście. Wystarczającym zawodem było dla niego znalezienie "ostatniego bastionu ludzkości" którego mieszkańcy nie byli w stanie zbudować murowanego domu. Dlatego nie był zachwycony zagadkami mędrca.

-Czy ja mam jakąś plakietkę na ubraniu? - westchnął - Skąd znasz moje imię?

-Achis mi powiedział. - starzec uśmiechnął się widząc, jak Marka zaskoczyła jego prostolinijność. - Ja mam na imię Haner. A ten Achis to w sumie miły typ. Muszę przyznać, że jego ciało i zdolności są dość niesamowite.

-Tak zwyczajnie przechodzisz z jego mutacjami na porządek dzienny? - Nie chciał mówić tego wprost, ale ucieszył go brak podniecenia starca. Oznaczał, że mężczyzna musiał sporo w życiu widzieć.

-Owszem. Powiedział mi też po co tu przybywasz. Mogę wiele ci powiedzieć o potworach. I zrobię to.

Następne częściEpilog ludzkości - Cz.4

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania