Epilog ludzkości - Cz.4
Kolejne dni mijały im w rutynie.
Daniel w końcu pochodził się z faktem, że jedyną prawdziwą informacją o tym miejscu było to, że ludzie żyją tu w sposób zorganizowania podobny obecnego w wioskach sprzed apokalipsy. Nawet ich przetrwanie zawdzięczali nie świetnej znajomości przeciwnika i doskonałym umiejętnością bitewnym, ale temu, że w ich okolicy było niewiele potworów.
Achis spędzał czas na ograbianiu tubylców przy wojskowych grach, w których miejscowi szybko zasmakowali, ze względu na mało rozrywek i niewiele pracy w ciągu dnia, a co za tym idzie dużo wolnego czasu do wypełnienia. Binna powoli przygotowywała się do powrotu, załatwiając wcześniej sprawunki i trwoniąc czas na pogaduszkach z miejscowymi. Wyraźnie nie spieszyło jej się do powrotu, a poza tym lubiła to miejsce. Gdy jednak ktoś spytał ją dlaczego tu nie zamieszka razem ze swoją małą armią, okazało się, że jej ludzie są przeciwni osiedlaniu się w jednym miejscu, lub niewystarczająco rozgarnięci, aby tego dokonać. Zasmuciło to mieszkańców.
Mark zaś spędzał niemal cały boży dzień w domku Hanera, gdzie dowiadywał się coraz to więcej o stworach, które niedawno zniszczyły świat. Musiał przyznać, że był pod wrażeniem wiedzy staruszka. Hanera też zresztą dziwiła ilość wiedzy, jaką zgromadził Mark, ale już raczej ze względu na to, że on gromadził ją w warunkach polowych, co było znacznie trudniejsze. Haner miał do swojej dyspozycji specjalną pracownię, do której części zebrali mu osadnicy, wdzięczni za niejednokrotne leczenie ich. Obiektów do badań też miał niemało, ponieważ po każdym polowaniu lub misji pozyskiwawczej mieszkańcy przynosili mu jakąś nową zwierzynę, którą badał. Czasem nawet były one żywe, dzięki czemu starzec mógł je rozmnażać. W ten sposób zdobywał w więcej informacji, a także obiektów testowych. Pomagał też sobie magią, choć słabszą niż magia Binny. Do tego miał więcej przedmiotów z czasów sprzed apokalipsy niż ktokolwiek w wiosce, czy nawet na świecie.
Nie licząc jednego udziału w obronie wioski przed atakiem, (według jednego z miejscowych, rzadkim zjawiskiem) nie działo się nic.
Zmieniło się to po siedmiu dniach od ich przybycia, gdy dowódca wioski kazał całej czwórce przyjść do jego domku. Gdy już to zrobili, starzec nerwowo oblizał wargi i z nie pasującą do niego powagą rzekł:
-Gdy tu przybyliście spodziewaliście się czegoś więcej niż, zabita deskami wiocha. - Poza dość wymowną miną Daniela, nikt tego stwierdzenia nie skomentował. - myśleliście zapewne, że znajdziecie tu szpital, elektronikę, pojazdy, nowoczesną broń, może nawet sposób na powrót do cywilizacji. Niestety na ziemi jest teraz 6 milionów ludzi, i ta liczba ciągle się zmniejsza, a nigdzie nie ma bardziej rozwiniętej cywilizacji. - na tę wiadomość każdy zareagował inaczej. Binne ta informacja przeraziła, Achis poczuł się jak gdyby spełniły się jego najgorsze obawy, nieznający dawnego świata Daniel uznał 7 milionów za olbrzymią liczbę, a po Marku ta wiadomość spłynęła. Haner dał im chwilę, żeby mogli to przemyśleć, po czym kontynuował. - Mamy jednak coś, dzięki czemu może się, to zmienić. Chodźcie ze mną.
Po tych słowach wstał, odsunął leżący na ziemi właz, zszedł po schodach i zaprowadził ich do małego pokoju, którego jedynym źródłem światła był mały, słabo świecący portal wbudowany w ziemię. Cała czwórka nie wiedziała co powiedzieć.
-To jest jedyny sposób na pokonanie potworów. - powiedział Haner. - Nie wiemy do końca co jest po drugiej stronie tego portalu, wiemy jednak, że to jedyny łącznik pomiędzy światem naszym, a ich. Jeżeli przejdziemy przez niego, staniemy przed źródłem ataku tych stworzeń na nasz świat i będziemy mogli je zniszczyć.
-Skąd ty wiesz… - próbował powiedzieć Daniel, ale zdziwienie odebrało mu głos.
-To bez znaczenia. Jeżeli pokonamy to co tam znajdziemy, powstrzymamy namnażanie się potworów. Więc jak? Chcecie spróbować?
-Moment. - zdziwił się Mark - Chcesz powiedzieć, że przed nami nikt nie próbował? Mieliście coś czym można naprawić świat i nie użyliście tego?
-Próbowaliśmy. - westchnął starzec. - Wiele razy. I nikt nigdy nie wrócił. Nie zauważyłeś, jak niewielu młodych wojowników tu zostało? Ludzie zwyczajnie mają już dość próbowania. Tylko ja chcę jeszcze ostatni raz wysłać tam wojowników.
-Daj nam trochę czasu. Musimy zgromadzić broń. - mruknął Achis. Uwadze Marka nie uszedł fakt, że Achis nigdy nie używał żadnej broni, uznał jednak, że nie będzie demaskować jego prośby o zwłokę. Sam też nie był pewny czy chce to zrobić.
-Nie. - odparł jednak Haner. - Miejscowi są przeciw tym wypadom. Jeżeli zobaczą, że szykujecie broń, domyślą się co zamierzamy i w końcu zasypią to miejsce. Musicie wejść z tym co macie.
Popatrzyli na siebie nawzajem. Daniel czuł, że jeżeli poproszą, o czas na przemyślenie tego, za tydzień będą mieli tylko prośbę o więcej czasu. I za dwa tygodnie też. I miesiąc. I tak dalej. Pomyślał o tym co mogło ich czekać, jeżeli wejdą w portal. Śmierć, wygnanie na pustkowie, szaleństwo, beznadziejna walka o przetrwanie. Albo wielkie rozczarowanie. Myślał jeszcze przez chwilę, o tym przez co przeszedł, żeby tu trafić. I uświadomił sobie coś co zaważyło o jego decyzji. Śmierć, wygnanie i życie w piekle, było dokładnie tym co czekało ich jeżeli tu pozostaną. I dokładnie tym co przechodził przez ostatni miesiąc.
-Zróbmy to. - rzekł, głosem pełnym determinacji, siły i pewności. - jeżeli się cofniemy, nie zyskamy nic. Za kilka tygodni zginiemy walcząc z kolejnym monstrum. Jednak, jeżeli spróbujemy, możemy jeszcze uratować ludzkość. To jedyny sposób. Tak samo dla nas, jak i dla całego świata.
Pozostali popatrzyli nie niego niepewnie. Nikt nic nie mówił, ani nie ruszał się z miejsca, dopóki Daniel się nie otrząsnął i nie stanął na krawędzi portalu. Wtedy odezwał się Haner.
-Czekaj. Daj mi iść przodem. To był mój pomysł. Ja powinienem was poprowadzić.
Jeszcze jeden? - pomyślał Mark czy ja jestem jakimś magnesem na dziwaków?
-Dogonisz mnie. - rzucił jednak Daniel i wskoczył do świecącego na czarno obiektu. Zaraz za nim pobiegł Haner, a potem reszta jakoś tak sama znalazła się po drugiej stronie.
Wszyscy obudzili się w tym samym momencie. Leżeli na czarnej posadzce wykonanej z materiału przypominającego obsydian. Była jej tylko ok. 25 metrów kwadratowych, i unosiła kilkaset metrów na nad ziemią. Jak jeden mąż spojrzeli na odległą ziemię, której roiło się od różnych stworzeń. Było ich mrowie, tysiące potworów wszystkich gatunków. Wielu z nich żaden człowiek jeszcze nie widział. A nad nimi latał smok, zionąc fioletowym płomieniem w te stworzenia. Ilekroć któreś trafiało do jego ognia, znikało bez śladu, nie pozostawiając żadnych kości, skóry, ani pancerza. Nawet ziemia wokół nich nie była spalona. Przez chwilę nie rozumieli na to właściwie patrzą. Potem Haner zrozumiał.
-To teleport. A więc to tak się dostają do naszego świata. Dzięki temu smokowi.
-A więc jeżeli go zabijemy, to żaden stwór już się nie przedostanie. - skonkludował Achis. - Miałeś rację staruszku. Podróż tutaj to był jednak dobry ruch.
-A co z tą wieżą? - spytała Binna. Teraz wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. Widać było tam odległą budowlę, wyłaniająca się z mroków, z wielkim, obracającym się klejnotem po środku. Kamień zdawał się lekko płonąć. - Haner wiesz coś o tym? -starzec pokręcił głową. Reszta też nie miała pomysłu. - No trudno. Dowiemy się na dole.
-Czekajcie. - powiedział Daniel. - Czy aby na pewno powinniśmy? To jednak smok. Może lepiej zawróćmy i powiedzmy miejscowym co tu jest. Wtedy oni dowiedzą się z czym mają do czynienia. To będzie mogło mieć olbrzymie znaczenie dla naszych następców. I zapewni nam jakiś następców. Przecież ludzie wątpią w to, czy po drugiej stronie portalu w ogóle jest cokolwiek. Jeżeli zawrócimy będziemy mogli im powiedzieć, że jest i zachęcić do walki.
Słowa Daniela miały sens, a do tego nie wydawały się być wypowiadane pod wpływem strachu, więc wszyscy się zgodzili. Wtedy też zauważyli, że nie mają żadnej drogi odwrotu. Portal działał tylko w jedną stronę.
-Teraz już wiemy dlaczego nikt stąd nie wrócił. - odezwał się Mark. - no nic, pozostało nam już tylko zejść tam i zniszczyć tę gadzinę.
Tak więc Binna zniosła ich na ziemię, i rozpoczęła się walka.
Początkowo nie mieli za bardzo pomysłu na atak. Za pomoc mieli fakt, że mimo to, iż stwory otaczały ich zewsząd, a za jedyną ewentualną zasłonę mieli czarną wieżę, bo na granitowej powierzchni planety nie mogło rosnąć absolutnie nic, to potwory nie były nimi zainteresowane. Zabijać ludzi miały gdy znajdą się na ziemi, pochłonięci fioletowym płomieniem, teraz nie myśląc kompletnie o możliwej obecności ludzi w ich świecie. Zmieniło się to przy ich pierwszym ataku. Binna uderzyła kulą ognia w ciało smoka, w tej samej chwili kiedy to Achis rzucił ostatnim nożem do rzucania Marka w oko stwora, a Mark wystrzelił do niego z kuszy, a Haner z pistoletu, który miał w kieszeni. Chcieli dowiedzieć się czegoś o jego słabościach, jednak dowiedzieli się tylko, że nie mogą go tak łatwo zranić. Niestety potwory zaczęły przez to zwracać na nich uwagę, czując, że smok jest zagrożony. Sam wielki gad także zaczął ziać już nie fioletowym, tylko czerwonym płomieniem, który działał jak zwyczajny ogień. Atak potworów był bardzo chaotyczny, a duża ich ilość na małej przestrzeni powodowała wielki tłok, który uniemożliwiał im normalny atak. Haner, oraz Daniel zaczęli niszczyć co groźniejsze potwory, dając pozostałym chwilę na kolejny atak. Czas mijał. Bohaterowie trwali, coraz mocniej przyparci do muru. Sytuacja stawała się beznadziejna. Gdy porażka powoli zaczynała wydawać się nieunikniona, Mark nagle zobaczył coś, co mogło ich jeszcze ocalić.
- Moment! - krzyknął - Achis mam plan. Musisz mi pomóc. Ty też Binna. Daniel, daj mi swój miecz. Haner, ty rób co robisz, osłaniaj nas. Popatrzcie na jego łuski. Pomiędzy każdą jest przerwa - wskazał na jedną z kilkunastu olbrzymich łusek z których złożony był stwór. - Nie jest olbrzymia, ale miejsca starczy, żeby wbić tam miecz.
Już nie musiał kończyć. Wszyscy domyślili się o co chodzi. Binna podniosła Achisa siłą woli, ten przygotował się do lotu, i z olbrzymią szybkością poszybował do latającego olbrzyma. Trafił idealnie, miecz wbił się dokładnie między łuski. Ogłuszający smoczy ryk zmieszał się z ludzkim okrzykiem szczęścia, gdy biała krew zaczęła wypływać. Achis dźgnął smoka po raz kolejny i kolejny, przeskakując po łuskach, i słuchając wiwatu towarzyszy. Przez chwilę wszyscy czuli, że nic ich już nie powstrzyma.
Przez chwilę.
Bowiem, zaraz potem Achis znalazł się o krok zbyt blisko paszczy swego celu. Rozwścieczony i przestraszony smok w pełnej furii wbił swoje zęby w żołnierza. Z czterech gardeł wydobył się okrzyk strachu, gdy ogromna bestia chwyciła dawnego żołnierza w szczęki i podrzuciła w górę, tuż nad swoją paszczą. Nikt nie mógł nic zrobić, nikt nie mógł mu pomóc. Achis zdołał po raz ostatni ciąć go w wewnętrzną stronę szczęki, nim olbrzymi stwór zacisnął swoje zęby. Poza szczękami pozostała tylko prawa ręka, wciąż ściskająca miecz. Gdy wszyscy myśleli, że nic gorszego nie może się stać, wielki gad podleciał do wieży z której wydobyło się żółte światło, a wszystkie zadane przez Achisa rany zniknęły jak sen.
Zdruzgotani ludzie nie wiedzieli co zrobić. Daniel zaczął cicho płakać, Binna panikować, Mark wciąż walczył, niszcząc dosięgające go stworzenia. Wśród chaosu nawet one patrzyły na smoka i jego wroga.
Tylko Haner zachował trzeźwy umysł.
-Słuchajcie! - krzyknął - Możemy jeszcze zwyciężyć. - wszyscy spojrzeli na niego z nadzieją. - Ta wieża, to z niej smok czerpie siłę. Jeżeli ją zniszczymy, możemy go zabić.
-WOW, plan pierwsza klasa. - odpowiedział Mark. - a jakim cudem zamierzasz to zrobić? Uderzysz w niego kamieniem?
Haner uśmiechnął się, i pokazał mu mały, okrągły przedmiot trzymany w ręce. Był to zielony granat.
-Tym go zniszczę. I jeszcze jedno. Już wiem co to za kamień. To grizm. Kamień leczący. Jeżeli zniszczę go w momencie używania, niesamowicie zrani on używającego.
-Więc nam pozostaje sprawić, żeby go użył? - upewnił się Daniel.
-Dokładnie.
Nie było już nic do dodania. Obrońcy ludzkości raz jeszcze stanęli do boju. Binna oraz Daniel przygotowali się do ponownego ataku na smoka, tym razem jednak, atakujący miał być cały czas trzymanym przez czarodziejkę, żeby mogła go zabrać w odpowiedniej chwili.
Haner zaś wspinał się na czarną wieżę. Była ona stabilna, choć okropnie podziurawiona, co pozwalało na łatwą wspinaczkę. Mimo, że Haner był już stary radził sobie naprawdę dobrze. Markowi pozostało pilnować, żeby potwory ich nie zaatakowały.
Zaczęło się. Gdy tylko Haner znalazł się w odpowiednim miejscu, Daniel wystartował z zawrotną prędkością, wbijając się idealnie między łuski. Smok ryknął wściekle i ponownie złapał przeciwnika w zęby. Tym razem jednak przekąska mu się wymknęła. Los choć raz był dla nich łaskawy. Daniel wylądował na ziemi.
Smok jednak nie ustąpił. Cała trójka biegła na złamanie karku, aby znaleźć schronienie przed bestią. Tak samo zresztą jak wszystkie żywe stworzenia dookoła. Mieli tylko kilka sekund na znalezienie bezpiecznej kryjówki, lecz udało im się w ostatniej chwili. Wskoczyli do jamy wydrążonej w skale, która kiedyś była najpewniej domem któregoś stwora. Wściekłe smoczysko ryło, darło się i ziało, ale przebiło tą niezwykle twardą skałę tylko na kilka centymetrów. Zrezygnowane odleciało do kamienia, aby wylizać rany, zostawiając wydłubanie intruzów któremuś ze swoich podopiecznych.
-Doskonale - szepnęła Binna. - Już po nim.
Wtedy jednak uświadomiła sobie coś, od czego przeszedł ją dreszcz. Haner stał sam na wieży. Miała go złapać gdy będzie skakał z wieży, ale była zbyt daleko. Pozostali też to zauważyli. Nie mógł zdetonować ładunku. Chciała natychmiast ruszyć mu z pomocą, dobiec pod wieżę i pokazać mu, że może skakać. Była już przy otworze, gdy nagle jakaś ręka chwyciła ją za głowę i wciągnęła spowrotem. Wiedziała jak mało energii jej zostało, nie mogła więc użyć magii. Wierzgała, biła i wyrywała się, lecz cztery ręce nie chciały jej puścić. Bezradnie patrzyła jak kamień rozświetla się ciepłym blaskiem, jak smok po raz kolejny leczy swoje rany... a Haner spada z wieży.
Zrobił to - pomyślała - wiedział, że go nie złapię, ale i tak to zrobił.
Grizm wybuchł w potężnej eksplozji, a na smoku nagle pokazały się nowe rany. W ciągu kilkunastu sekund stracił pięć zębów, na jego ciele znalazł się szereg ran, pazury stały się tępe i pełne dziur, jedno oko zniknęło, a ogon skrócił się o pół metra. Smok zaczął ryczeć jak ranne zwierzę i latać to w górę, to w dół, jakby miał nadzieję znaleźć w tym wybawienie.
W międzyczasie staruszek zakończył swój lot i uderzył o ziemię. Dopiero teraz czarodziejka spojrzała na trzymającą ją dwójkę. W oczach miała łzy. Nawet nie tyle dlatego, że straciła towarzysza, a bardziej dlatego że to ona miała go ochronić i zawiodła.
-Dlaczego to zrobiliście? - zapytała - Mogłam tam iść, użyć magii i...
-I dać się zabić. - dokończył za nią Daniel. - Zwróciłaś w ogóle uwagę na to ile tam było tego dziadostwa? Jedyne co byś zmieniła, to fakt, że zamiast trzech byłoby dwóch ocalałych.
Oczy Binny zeszkliły się pod wpływem uczucia odpowiedzialności za śmierć staruszka. Miała go chronić, a nic nie mogła zrobić. Daniel starał się jakoś ją pocieszyć, podczas gdy Mark poszedł zobaczyć ciało Hanera. W ciągu minuty od eksplozji spod wieży uciekły wszystkie potwory, biegnąc za smokiem, uciekając przed wybuchem, albo zdjęte paniką biegły byle gdzie. Podszedł do starca z zamiarem zamknięcia mu oczu, gdy ten podniósł głowę, tak gwałtownie, że aż odskoczył. Starzec spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę z olbrzymim bólem w oczach i zaczął mówić stłumionym głosem.
-Mark… podejdź do mnie. Mam coś w kieszeni. Wyjmij to. - Wykonał polecenie i jego oczom ukazał się kolejny granat, tym razem znacznie większy, o dużo potężniejszej sile rażenia. - Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Ten drań wciąż żyje, i ty musisz to zmienić. Weź ten granat, wespnij się na wieżę i zwab do niej smoka. Weź mój pistolet, jeżeli nie masz czym. Potem wrzuć grant do jego paszczy, a wtedy już na pewno zginie. I, Mark… czy mógłbyś sprawdzić mój stan?
Posłusznie sprawdził jego ciało. Połowa kości była połamana, czaszka pęknięta, a serce i prawdopodobnie także inne organy działało niepoprawnie.
-Haner, przykro mi, ale obawiam się, że możesz z tego nie wyjść. - powiedział prosto z mostu. Nie miał siły na eufemizmy.
Starzec posmutniał na tę wiadomość, widać było jednak, że przygotował się na taką odpowiedź.
-Dobrze, rozumiem. - odpowiedział, zrezygnowany. - Możesz... to skończyć?
-Co? Przecież... - nie dokończył. Nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć.
-Przecież co? Powiedziałeś mi jak to wygląda. Umrę tu, niezależnie od tego zrobisz lub powiesz. Nie masz pojęcia, ile bólu kosztuje mnie samo mówienie. Proszę cię tylko o zakończenie tego. O dar łaski.
Mark poczuł się okropnie, ale wyjął nóż, a następnie przystawił go do krtani starca.
-Przepraszam cię Haner.
-Za co? - odpowiedział starzec, z trudem, słabym głosem. - przecież to nie twoja wina. To nie jest wina żadnego z was.
Mark, zacisnął powieki, i poderżnął gardło starca szybkim, stanowczym ruchem. Ten umarł zaraz po tym, właściwie nie czując bólu.
Mężczyzna wstał, schował granat i pistolet do kieszeni, a następnie zaczął wspinać się po zrujnowanej wieży. Na ten widok Daniel oraz Binna wybiegli z nory, całkowicie ignorując niebezpieczeństwo.
-Mark co ty robisz? - krzyknął do niego Daniel - Po co znowu wchodzisz na tą przeklętą wieżę?
-Żeby zakończyć to, co Achis rozpoczął, a za co Haner umarł. - odkrzyknął. - Zostawcie mnie. Dość ludzi już zginęło, a wy nie możecie mi pomóc.
Spojrzeli na siebie nawzajem, po czym wrócili do jamy. Gdy już poszli, Mark wreszcie osiągnął szczyt, po czym kilkukrotnie wystrzelił z pistoletu w stronę gadziny. Dopiero teraz, w chwili wytchnienia pomyślał o Achisie. Z Hanerem mógł się chociaż pożegnać, a dawny żołnierz zmarł nagle, szybką, okrutną śmiercią, nie mogąc nawet powiedzieć ostatniego słowa swoim przyjaciołom. Nie dane im nawet było go opłakać, bo zaraz po jego śmierci trzeba było wrócić do walki.
Smok zauważył pociski, które lekko dziabnęły go w nozdrza i zaczął lecieć do osoby, która je wystrzeliła. Mark wyciągnął zawleczkę i ścisnął mocno łyżkę granatu. Bestia zbliżała się z olbrzymią prędkością.
Achis pewnie by tego chciał - pomyślał, patrząc na zbliżającego się przeciwnika.
Raz jeszcze wrócił myślami do wszystkiego co przeżył z tą dwójką, która to dziś zginęła. Szczególnie o chwili gdy Achis ocalił Daniela. Nie widział czemu, ale poczuł, że w ten sposób się za to odpłaca.
Smok był już kilkaset metrów od niego, więc wziął zamach, zatoczył ręką duży łuk, i zamarł w ostatniej chwili.
Smok nagle zmienił tor lotu, i teraz znajdował się tuż pod nim. Nie wiedział po co to zrobił, ale nie miał czasu na myślenie o tym. Spojrzał na swoją rękę jakby to co się stało mogło być tylko wytworem jego wyobraźni. Nie było. Puścił łyżkę granatu, nieodwracalnie rozpoczynając odliczanie. Ten model wybuchał po dziesięciu sekundach zamiast trzech, ale nie wiedział jak może mu to pomóc.
Aż nagle go oświeciło.
Spojrzał na smoka leżącego pod nim, po czym bez zastanowienia skoczył. Całość zajęła mu 6 sekund.
Zaczął strzelać ostatnimi trzema nabojami, dzięki czemu smok zauważył go i chwycił w zęby.
Zostały 3 sekundy.
"Wybrałem najlepszy sposób na śmierć w historii. Przeżyć apokalipsę i dać się wysadzić za resztę ludzkości" - pomyślał jeszcze, nim zniknął wśród zębów potwora.
Zostały 2 sekundy.
Puścił trzymany dotąd granat i wślizgnął się do przełyku stwora. Całkiem tu ciepło - pomyślał - W sumie nawet przyjemne miejsce
Została ostatnia sekunda.
Po czym nastąpił wybuch.
Mark miał cichą nadzieję, że wybuch zabije go bezboleśnie, ale niestety się mylił. Poczuł jak siła odrzutu wyrywa mu rękę i kawał mięsa z brzucha, oraz ściąga skórę z pleców. Każdy kawalątek jego ciała bolał go niewyobrażalnie. Przynajmniej świadomość stracił szybko.
Daniel zobaczył wybuch, oraz jakiś odległy błysk gdzieś daleko. Wszystkie stwory ostatecznie uciekły, lecz on i jego towarzyszka podeszli, jakby chcąc się upewnić, że im się nie przywidziało. Daniel zamknął oczy. Po czym otworzył je spowrotem. Zwłoki nie zniknęły. Wygrali. Przez sekundę czuł radość, choć jej nie okazywał, jakby bał się, że jest na to zbyt wcześnie. Potem zobaczył swojego nauczyciela, co napełniło go przygnębieniem. Żył jeszcze, choć nie na długo. Właśnie teraz jego rozczłonkowane ciało gasło. Podszedł do niego i zaczął płakać, zwyczajnie nie mogąc powstrzymać. Binna podeszła do niego, chcąc go pocieszyć, ale nie wiedziała co może mu powiedzieć. Mark był dla niego bliższy niż ktokolwiek kogo znał, a teraz on umierał, nawet nie mogąc mówić. Rozejrzała się wokół, na granitową ziemię, całą w białej, smoczej krwi. Pomyślała wtedy o czymś, co Haner powiedział jej gdy spotkali się po raz pierwszy, kiedy próbowała pokazać mu swoją wyższość, poprzez jakiś durny, magiczny wybryk.
-Uważaj co robisz. - rzekł wtedy - Wydaje ci się, że jestem słaby, ale zdenerwować mnie to jak obudzić smoka. Nie wiesz, ile magii skrywa w sobie smocza krew?
"Ile magii ma w sobie smocza krew". Te słowa dźwięczały jej teraz w uszach, kiedy podniosła nie będące w stanie opierać się ciało, a następnie użyła całej mocy jaką zachowała na złapanie Marka, aby wtłoczyć w jego ciało smoczą krew, a w jego skórę wszczepić smocze łuski. Zdążyła w ostatniej chwili przed końcem energii magicznej. Gdy skończyła, jej dzieło wydało się jej karykaturalne, a Danielowi nowy wygląd jego mentora wydawał się raczej groźny i na swój piękny sposób straszny. Mark ocknął się z prawie śmierci i obejrzał swoje nowe ciało. Trochę przeraził go fakt, że nie był już w pełni człowiekiem. Daniel jednak nie przejął się tym, i krzyknął z radości, gdy zobaczył jego stan, po czym podbiegł do niego i uściskał jakby sam był małym dzieckiem. Choć łuski dość mocno raniły go w twarz, to nie chciał go puścić jeszcze długo. W końcu wszyscy poszli do miejsca, z którego dobiegało czarne światło, a ich oczom ukazał się portal, na szczycie którego leżało smocze jajo. Mark zaśmiał się na ten widok i dał Danielowi, żeby zabrał je ze sobą. Uznał, że lepiej się nadaje na smoczego tatę niż on.
Gdy przeszli przez portal, Mark obudził się w swoim łóżku. Uświadomił sobie, że śnił i próbował ustalić czy cokolwiek z tego co zobaczył było prawdą. Jednak gdy tylko popatrzył na swoją rękę zrozumiał, że wszystko. Rozejrzał się dookoła, po czym zobaczył, że Binna i Daniel też leża koło niego. Zabrzmi to dziwnie, ale cieszył się, że świat się skończył. Jego życie było teraz lepsze. Usłyszał dzwon alarmowy, więc powoli wygramolił się z łóżka, w którym znalazł się niewiadomym sposobem. Tak jak podejrzewał nie zniszczyli wszystkich potworów, a jedynie sprawili, że nie przybędą nowe. Świat wskrzeszą dopiero dzieci ich dzieci. I dobrze. Lubił zmarły świat.
-Pobudka. - Rzucił do pozostałej dwójki leżącej na łóżku. - Biją na alarm.
Daniel i Binna wydawali się bardziej zdziwieni sytuacją, wyszedł więc, żeby mogli to przemyśleć. Czuł, że dziś rozpoczyna się nowy etap bitwy o ziemię.
Komentarze (6)
2- Ja też czytając Gdy gasną światła pomyślałem, że wszystko dzieje się minimalnie za szybko, ale nie wiem co mógłbym tam niby włożyć, żeby nie spowolnić akcji. Tym bardziej, że nie lubię dodawania zapychaczy.
3- To opowiadanie jest raczej przygodowe, a nie filozoficzne, więc nie powinnaś nastawiać się na rozwiązywanie tajemnic.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania