Epitafium
Pamięci Piszpana
Minęło zaledwie i aż czterdzieści osiem lat. Grudzień tamtego roku był podobny do obecnego, choć trochę zimniejszy. Polska, od dwudziestu pięciu lat, trwała w „bratnim uścisku” ZSRR. Starzy, pomni losu innych, milczeli. Młodzi, przywykli do powszechnie panującej szarzyzny i porządku publicznego. Dowcip w stylu PRL był istotą tego społecznego ładu:
Na porodówce leży kolejna pacjentka.
– Panie doktorze urodziło się dziecko bez głowy – donosi zemocjonowana siostra, trzymająca płód w rękach.
– Plecy ma? – Pyta spokojnie lekarz, nie zważając na matkę, która po hiobowej wieści straciła przytomność.
– Ma, ale...
– Siostra się uspokoi, w Polsce najważniejsze są plecy, bo bez nich żyć się nie da!
Tak więc każdy wiedział, że im mniej powie, tym szybciej go puszczą, bo zapuszkować mogą o każdej porze i każdego bez wyjątku.
Przedziwna była to rzeczywistość. Z jednej strony „lud pracujący miast i wsi”, z drugiej niewidoczne towarzyszki i towarzysze. Nikt w towarzystwie nie przyznawał się do przynależności i w dobrym tonie było psioczenie (z umiarem, bez nazwisk!) na istniejący ustrój. O donoszących dowiadywano się zwykle, gdy zajmowali czyjeś dobre miejsce w pracy lub wprowadzali się do lokalu mieszkalnego, który miał dostać Kowalski, ale...”wiecie, to zasłużony towarzysz”...
Sam fakt posiadania był już mocno podejrzany. Masz telefon? No, to na pewno po znajomości! Auto? Tylko na talony! Epoka powszechnej reglamentacji wszystkich dóbr od butów i tytoniu po benzynę (też były na kartki!) i mięso.
Dziwnym trafem, gdy przyszły imieniny albo święta, przy tej powszechnej bryndzy i braku wszystkiego, na stołach stały schaby szynki (których w sklepach nie było). Polak potrafi i pokazał to nie jeden raz. Liczyły się plecy, kontakty i własne możliwości. Ty mnie to, ja ci tamto. Rączka rączkę...
A jednocześnie, mimo beznadziei, pełno uśmiechu i dowcipów, czasem pouczających:
Nocnym tramwajem wraca „zmęczony” oblewaniem przyjęcia do brygady (taki był obyczaj: dostałeś pierwszą wypłatę? Zaproś kolegów, postaw piwo brygadzie! Nie pijesz? Znaczy kablujesz!) robotnik. Tramwaj wiezie tylko jego. Na przystanku wsiada jakiś tak barczysty jegomość, że jego głowa wydaje się nieproporcjonalnie mała.
Podchmielony budzi się z pijackiej drzemki i uradowany niespodziewanym towarzystwem nagabuje:
– Czy pan wiesz jak jest różnica między rządem a kremem Nivea?
– Nie – odpowiada zdawkowo przybyły
Robotnik z radosnym uśmiechem wyjaśnia:
– Krem Nivea jest do twarzy, a rząd jest do dupy!
Prawdziwa natura ocknęła się w barczystym, bo odpowiada:
– A czy wy wiecie jaka jest różnica między wami a tym tramwajem?
Uśmiech znika z twarzy pytanego. Niepewnie, z namysłem odpowiada:
– Nie...wiem.
Pytający podchodzi do motorniczego i wyjmuje legitymację.
– Zatrzymacie tramwaj! My tu z obywatelem wysiadamy.
Wracając, do trzeźwiejącego błyskawicznie robotnika, dodaje z uśmieszkiem:
– Więc różnica jest taka, że tramwaj pojedzie dalej, a my tu sobie poczekamy na auto. Wysiadajcie!
– A...ale, panie władzo ja miałem na myśli rząd londyński – próbuje się ratować nieszczęśnik.
– My w SB najlepiej wiemy który rząd jest do dupy! - autorytatywnie stwierdza funkcjonariusz.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Dotyczy to również cierpliwości tych, których życie to ciężka praca.
Ktoś „na górze” w Komitecie Centralnym podjął decyzję, że trzeba podnieść ceny. Przy żałośnie niskich pensjach (robotnik w stoczni zarabiał poniżej dwu tysięcy złotych, chyba, że tyrał po szesnaście godzin na dobę. To przy wartości dolara około sto trzydzieści złotych daje wartość wynagrodzenia na poziomie około szesnastu dolarów). I nagle postanowiono jeszcze zmniejszyć te głodowe wypłaty podnosząc ceny.
Dwunastego grudnia (sobota), w całym kraju, wszystkie przedsiębiorstwa handlowe rozpoczęły przeceny. W górę poszły produkty spożywcze i przemysłowe.
Gdańska Stocznia to największy w PRL zakład, który w zatrudniał tysiące ludzi (w szczytowym momencie zatrudnienie sięgnęło prawie osiemnaście tysięcy). Robotnicy w sobotę dowiedzieli się o tym, że ich znajomi, krewni pojechali robić przeceny, potwierdzenie przyszło w niedzielę trzynastego. I to właśnie w niedzielę „elementy chuligańskie” zaczęły protesty. W poniedziałek do „elementów” dołączyła Stocznia. Rzeka ludzi wylała się pod Komitet, a potem budynek Milicji. Tam spalono samochody i wrócono pod PZPR próbując spalić siedzibę Komitetu. Gdańsk objęto godziną policyjną.
Padły pierwsze ofiary. Niebawem więcej padło w Gdyni, gdzie strzelano nawet do przejeżdżającej SKM – ki.
Potem, po kilku dniach, gdy ucichła wrzawa do jednego z autobusów jadących z Gdańska do Elbląga wsiadł młody, pijany, bardziej chłopak niż mężczyzna. Brudny, zasmarkany i szlochający:
– Ludzie, ja nie chciałem. Siedziałem za kradzież. Kazali mi iść na miasto rabować, podpalać i bić. Powiedzieli mi, że jak nie pójdę to mnie zatłuką. Ja nie chciałem...
A co do tego ma Piszpan?
Otóż Piszpan wracał we wtorek od dziewczyny z Oruni do Wrzeszcza. Wieczór. Autobus mu uciekł, więc drałował pospiesznie, bo godzina policyjna. Pod jedynym na świecie trzy poziomowym kolizyjnym skrzyżowaniem, tuż przy Komendzie Wojewódzkiej stał już patrol, choć do godziny brakowało jeszcze kwadrans.
– Stójcie!
Zatrzymał się.
– Pokażcie przepustkę!
– Nie mam.
– Nazwisko!
– Piszpan
– Ja wam kurwa pożartuję...
Stracił cztery zęby, trochę posikał krwią. Wyszedł po dwu dobach szczęśliwy, że wyszedł.
Zmarł trzy lata temu nawet nie wiedząc, że był maleńkim ziarnkiem od wielkiej budowli zwanej Wolność.
Komentarze (33)
Tekst ciekawy, jak z dokumentów o PRL-u. Tylko, ze oni nadal pociągają za sznureczki, jeżeli mielibyśmy złudzenia, ze żyjemy w wolnym kraju...
Dziękuję za odwiedziny i zachęcam do obserwacji świata i sił w nim działających ;)
A odnośnie likwidacji PGRów zapraszam do dyskusji, tylko abyś nie narzekał później, że się czepiam.
Czasy tak bardzo znajome mi, burzliwe, a zarazem ciekawe. Czytając uśmiechałam się, bo pomimo różnych sytuacji były to czasy wesołe. Ludzie bawili się, żyli i wszystko potrafili załatwić. Podobną sytuację przeszłam w pociągu Kraków - Wrocław. Opowiadaliśmy kawały o milicjantach, partii i władzy. Kiedy dojechaliśmy do Wrocławia jeden pan wstał i oznajmił nam, że jest personą ówczesnej władzy. zamarło moje serce, ale roześmiał się i skwitował... dużo dowiedziałem się o sobie i moich kolegach, będę częściej jeździć pociągami.
Dziękuję ci za wspomnienia i za uśmiech. Pozdrawiam
Jednak za Gomułki już trochę zapachniało odwilżą. "Towarzysz Wiesław" jaki był taki był, ale w odróżnieniu od Bieruta uważał że decyzję dotyczące Polaków powinny zapadać w Warszawie a nie w Moskwie. Także po śmierci Stalina nastąpiło stopniowe odejście od zamordyzmu, wielu ludzi wypuszczono na wolność, nawet tych z wyrokami śmierci (albo zamieniano im na kilka lat odsiadki).
Za Gierka sytuacja jeszcze bardziej się zmieniła na plus, przynajmniej gdzieś do 1976 roku.
To oczywiście ogromny skrót bo o każdym z tych okresów można pisać a pisać. .
Dowcip o plecach rzeczywiście oddaje tzw. prozę życia, jednak ludzie dawali sobie radę całkiem nieźle, mało tego ponieważ była praca i w mieście i na wsi poziom biedy był znacznie mniejszy niż dzisiaj (szczególnie na wsi i w małych miasteczkach).
Napisałeś "Tak więc każdy wiedział, że im mniej powie, tym szybciej go puszczą, bo zapuszkować mogą o każdej porze i każdego bez wyjątku" – Tu lekkie przegięcie. Tak było za Bieruta, no może jeszcze za Gomułki w końcowym okresie, ale w pierwszych latach za Gierka już nie. Oczywiście jak ktoś gdzieś protestował, strajkował itd., ale w normalnym życiu az tak źle nie było.
Piszesz, że nikt w towarzystwie nie przyznawał się do bycie w partii – ciekawe bo w szczytowym momencie do PZPR należało ponad 3 mln. dorosłych Polaków. Jakoś sobie tego nie przypominam, bo praktycznie w każdej rodzinie był ktoś w partii.
" Masz telefon? No, to na pewno po znajomości!" - tu też przesada. Żeby sobie załatwić telefon wcale nie trzeba było być w partii, wystarczyło mieć kogoś znajomego w telekomunikacji.
Epoka powszechnej reglamentacji wszystkich dóbr od butów i tytoniu po benzynę (też były na kartki!) i mięso – dobre. Karawan poczytaj sobie ile lat od 1945 do 1989 roku były w Polsce kartki! I nie pisz głupot, bo ktoś młody pomysli że całe 45 lat!.
Napisałeś "Liczyły się plecy, kontakty i własne możliwości. Ty mnie to, ja ci tamto. Rączka rączkę..." - no tak rzeczywiście było, ludzie radzili sobie jak mogli, ale to nie oznacza, że niczego nie było. To tylko pokazuje że jednak ludzie potrafili wymieniać sie dobrami, do których akurat mieli dostęp.
Napisałeś "Zaproś kolegów, postaw piwo brygadzie! - to akurat znam z życia bo też musiałem postawić w mojej pierwszej pracy w PFMŻ (skrót do rozszyfrowania w necie). Taka była tradycja.
Co do scenki z gościem z SB to taka prostacka propaganda, pasjąca do czasów Bieruta i części Gomułki, ale już za Gierka nikt się w takie pierdoły nie bawił.
Napisałeś "Ktoś „na górze” w Komitecie Centralnym podjął decyzję, że trzeba podnieść ceny". Nie ktoś tylko rząd Piotra Jaroszewicza (oczywiście za aprobatą KC PZPR) postanowił wprowadzić drastyczne podwyżki cen (średnio o 70%) urzędowych na niektóre artykuły konsumpcyjne.
Napisałeś "I nagle postanowiono jeszcze zmniejszyć te głodowe wypłaty podnosząc ceny" – głodowe pensję... Dzisiaj patrząc na średnie wynagrodzenie Polaków (nie te z GUS – bo te pokazują jakieś kosmiczne kwoty), to takie prawdziwe zarobki zwykłych Kowalskich są dużo niższe w stosunku do cen towarów, niż te które były choćby w połowie lat 70-tych. A przeliczanie które stosujesz do dolara tylko zaciemnia temat.
Napisałeś "Gdańska Stocznia to największy w PRL zakład, który w zatrudniał tysiące ludzi (w szczytowym momencie zatrudnienie sięgnęło prawie osiemnaście tysięcy). To kolejny błąd!!!
HCP Cegielski w szczytowej wersji zatrudniał ponad 21 tys. Ludzi (wraz o oddziałami).
Napisałeś " I to właśnie w niedzielę „elementy chuligańskie” zaczęły protesty. W poniedziałek do „elementów” dołączyła Stocznia. Rzeka ludzi wylała się pod Komitet, a potem budynek Milicji. Tam spalono samochody i wrócono pod PZPR próbując spalić siedzibę Komitetu. Gdańsk objęto godziną policyjną" – to prawda, ale to nie stocznie zaczęły protest a zakłady w Radomiu, Ursusie i Płocku. To tzw. Ursus- Radom, a stocznie dołaczyły później.
Reasumując za tzw. komuny było jak było. Polacy starali sie jakoś żyć, jakoś łączyć koniec z końcem i to sie im udawało.
Jednak co by nie powiedzieć, żyło się dużo spokojniej, każdy miał prace, nie tak jak dzisiaj, że prywatny właściciel ma w d... pracownika. Była Rada Pracownicza, były związki zawodowe, a zwolnić pracownika było bardzo trudno (znam to z życia bo byłem w komisji zakładowej).
To tak na razie!
Z tego co piszesz wynika, że PRL nie był taki zły i że teraz jest gorzej. To Twoje stanowisko i gratuluję bystrości spojrzenia zwłaszcza, że jak zwykle brak merytorycznego uzasadnienia w postaci ogólnie dostępnych danych ( jak choćby właśnie wysokości średniej płacy w stosunku do innych krajów - proszę porównać dane statystyczne płac w Rosji, Białorusi, Wietnamie, Hiszpanii, Italii i Polsce!). Piszesz o swoich przekonaniach i próbujesz przekonać, że nie cały PRL był straszny. Zapytaj starych ludzi na wsiach, zapytaj w miastach i albo się obudź, albo przestań pleść bzdury, które łatwo zbić! To samo o Ursusie, Płocku I Radomiu! Kiedy Gdańsk i Gdynia, a kiedy, w jakim miesiącu i z jakim skutkiem wymienione przez Ciebie?
"Napisałeś "Gdańska Stocznia to największy w PRL zakład, który w zatrudniał tysiące ludzi (w szczytowym momencie zatrudnienie sięgnęło prawie osiemnaście tysięcy). To kolejny błąd!!! HCP Cegielski w szczytowej wersji zatrudniał ponad 21 tys. Ludzi (wraz o oddziałami)." - I to jest argument rzeczowy? Z oddziałami?. Stocznia była największym zakładem stoczniowym i nie tylko stoczniowym, bo bez oddziałów, oddziały stoczniowe to m.innymi i Cegielski, gdzie wykonywano w sposób ciągły cała masę zamówień wyłącznie dla Stoczni! Takich zakładów było ponad siedemset w całej Polsce. Część jak Starogardzka Fabryka Mebli Okrętowych pracowała wyłącznie dla Stoczni, część jak Cegielski, była ścisłym kooperantem, prowadzącym poza zamówieniami stoczniowymi (często stanowiącymi ponad pięćdziesiąt procent wartości całej produkcji), własną produkcję.
I proszę nie zapominać, że Epitafium to pretendujący do opowiadania twór prawie literacki (prawie czyni różnicę!!), a nie artykuł naukowy. I na koniec Jeśli dla Ciebie GUS to bzdury to w ogóle nie mamy o czym mówić, bo widać z tego stwierdzenia, że nie masz nawet bladego pojęcia o statystyce i o tym co i z czym wynika z danych makro i mikro ekonomicznych oraz porównywania tych informacji.
Trzeba Ozar zdecydować czy to, co napisałem to kłamstwo i gdzie, czy też może jednak prawda i zastanowić się jak i co chciałbyś przekazać swojej córce o czasie słusznie minionym, bo to Ona za chwilę będzie sprzątać po Tobie i przeklinać to czego nie zrobiłeś, a mogłeś - nie ostrzegłeś o nadjeżdżającej policyjnej suce zwanej brakiem wolności. A nie ostrzegłeś, bo twierdziłeś, że podróż nią nie była taka zła!!
Kończąc przekazuję Ci kolejną pokorną sugestię: Spróbuj dostrzec, że to jednak portal aspirujący do literackiego, a nie historycznego, a dyskusja na temat widzenia historii to nie tylko sensacje i własne przekonania, ale przede wszystkim fakty i ich uwarunkowania.
A do tego „ Zapytaj starych ludzi na wsiach” Kurdę człowieku obudź się. Dlaczego ludzie do dnia dzisiejszego ludzie na wsiach chcą nazywać szkoły czy inne obiekty choćby nazwiskiem Edwarda Gierka!!! Ano dlatego że za Edwarda była praca. Likwidacja PGR pozbawiła pracy około 50.000 ludzi, co wliczając zazwyczaj wielodzietne rodziny pozbawiło środków do życia około 200.000 tysięcy ludzi, a bezrobocie na wsiach wzrosło do 80/90 %, bo gdzie mieli znaleźć pracę? Dla mnie taka forma jaką użyto była zbrodnią a nawet wręcz sabotażem (to samo dotyczy państwowych zakładów pracy – tyle że skala była dużo większa).
Napisałeś „jak choćby właśnie wysokości średniej płacy w stosunku do innych krajów - proszę porównać dane statystyczne płac w Rosji, Białorusi, Wietnamie, Hiszpanii, Italii i Polsce! Ty mi nie pisz o stosunku złotówki do dolara, bo to bzdura. Ja pamiętam że w tamtych czasach kasę każdy miał i to sporo więcej w stosunku do cen niż dzisiaj. Sam wiesz, że za komuny czasami po prostu wymieniano się towarami, bez kasy. Przykład mojego życia. Pracowałem w sklepie/serwisie RTV firmy Domar. Kiedy na sklep przyszły telewizory zazwyczaj udawało mi się kupić coś poza sklepem i wtedy dzwoniłem do znajomych, których miałem listę i dawałem im znać że mam dla nich telewizor, a oni w zamian załatwiali lodówkę, meble albo coś innego. Nikt nie pytał za ile tylko kiedy będzie. Albo zanosiłem 20/30 metrów kabla antenowego do znajomej w rybnym i za to dostawałem szczupaka, sandacza, albo karpia.
Napisałeś „Trzeba Ozar zdecydować czy to, co napisałem to kłamstwo i gdzie, czy też może jednak prawda i zastanowić się jak i co chciałbyś przekazać swojej córce o czasie słusznie minionym”
To, co napisałeś to nie kłamstwo, tylko takie skrajnie prawicowe podejście do czasów komuny i właśnie takie pojeście jest totalnie zakłamane.
Napisałeś „a dyskusja na temat widzenia historii to nie tylko sensacje i własne przekonania, ale przede wszystkim fakty i ich uwarunkowania” - dokładnie tak. O tzw. komunie trzeba pisać prawdę. Ja wtedy żyłem i pamiętam jak było przynajmniej od czasów Gierka. Pamiętam słowa starszych ludzi, którzy twierdzili, że tak jak było za Edwarda już nigdy nie będzie. Okazało się, że mieli racje.
I nie pisz mi tu o wolności, bo dalej jej nie mamy. Bat pozostał ten sam, a nawet jest bardziej ostry, tylko ręka go trzymająca się zmieniła.
Ty mi nie pisz o stosunku złotówki do dolara, bo to bzdura. - No, jeśli to dla Ciebie bzdura to faktycznie nie ma o czym mówić! To znaczy, że jesteś kompletnie niewykształcony w podstawach ekonomii, w pojęciu wartościowania pracy, wynagrodzeniach etc., a próbujesz zgrywać fachowca. Wstyd!
Wyjaśniam ewentualnym Czytelnikom:
Wartościowanie pracy to proces pozwalający ustalić czy dana praca jest warta grosz czy złotówkę.
Wynagrodzenie to teoretycznie równoważnik wykonanej pracy wyrażony w pieniądzu.
Pieniądz to teoretyczne odzwierciedlenie wartości pracy (bo praca jest we wszystkim! w garnku żeliwnym, kawałku wydobytego węgla, i wynalazku koła!, a także w opku na opowi!).
Aby porównać należy zawsze znaleźć punkt odniesienia. Za taki punkt przyjęto powszechnie wartość najczęściej używanej waluty - dolara. Można oczywiście porównać do rubla czy każdej innej waluty -do czego Ozara zachęcałem ,ale widać to trud ponad Jego siły.
"Ja pamiętam że w tamtych czasach kasę każdy miał i to sporo więcej w stosunku do cen niż dzisiaj. Sam wiesz, że za komuny czasami po prostu wymieniano się towarami, bez kasy. Przykład mojego życia. Pracowałem w sklepie/serwisie RTV firmy Domar. Kiedy na sklep przyszły telewizory zazwyczaj udawało mi się kupić coś poza sklepem i wtedy dzwoniłem do znajomych, których miałem listę i dawałem im znać że mam dla nich telewizor, a oni w zamian załatwiali lodówkę, meble albo coś innego. Nikt nie pytał za ile tylko kiedy będzie. Albo zanosiłem 20/30 metrów kabla antenowego do znajomej w rybnym i za to dostawałem szczupaka, sandacza, albo karpia. "
Skoro wszyscy kradli to kradłem i ja? Nie mogę się tym poszczycić! No i wiadomo skąd ci wszyscy mieli kasę! Ja w stoczni nie miałem! Brawo Ty!
"Pamiętam słowa starszych ludzi, którzy twierdzili, że tak jak było za Edwarda już nigdy nie będzie." I oby nigdy innego Edwarda nie było, bo to dzięki kredytom na inwestycje i owe inwestycje (których ruiny niewykorzystane można jeszcze ciągle tu i ówdzie zobaczyć!) wpadliśmy w dług u zachodnich banków. Ochłapy z owych kredytów pozwoliły na doraźna, krótkoterminową poprawę bytu Kowalskiego, który nieświadom wzdycha teraz do komuny "komuno wróć".
Dość! Nie masz pojęcia o czym próbujesz pisać Ozar. Idź do IPN, poczytaj, poszukaj, a przede wszystkim zacznij myśleć samodzielnie a nie Ziemkiewiczem, Centkiewiczem czy innym "geniuszem jednokierunkowym".
Zdrowia życzę i polecam okulistę. Może pomoże zauważyć to co widzą inni.
Święta idą, więc nie kłóćmy się. Ty patrzysz jak typowy ekonomista i pod tym kątem niewątpliwie masz racje. Za komuny rzeczywiście wszystko pod względem ekonomicznym stało na głowie. Dam przykład z własnego życia. Pamiętam kiedy jako członek Rady Pracowniczej i komisji związkowej bywałem czasami na naradach u dyrektora naczelnego (bardzo dużego zakładu państwowego – trzeciego pod względem zatrudnienia w Poznaniu). Tam omawiano różne sprawy, ale pamiętam jak pytaliśmy dyrektora do spraw produkcji o wykonanie planu. On zazwyczaj wzdrygał ramionami i mówił – cytuje z pamięci „że no jakoś tam stoimy z planem i albo go wykonamy, albo nie ale to nie ma znaczenia, bo w dokumentach i tak wykażemy że wykonaliśmy” Na pytanie czy ktoś to sprawdza odpowiedział „no sprawdzają, ale tylko papiery, fizycznie nie. Czyli grunt to mieć wszystko w papierach na cacy”. Taka burdeloza panowała wszędzie i aż cud że to się jakoś kulało, choć powiedzmy sobie szczerze przeciętnego Kowalskiego niewiele to obchodziło, dopóki miał pracę, mieszkanie itd.
Myślę że zakończymy naszą dyskusję dyplomatycznym zwrotem „Obie strony pozostały na swoich stanowiskach i podpisały protokół rozbieżności”
Zdrowych, spokojnych i ciepłych świąt Bożego Narodzenia i wesołego Sylwestra.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania