"Era mroku" - fragment
“17 dzień pomroku, Ci z nas wierni nadziei pomarli w pierwszych rzędach. Mur - pierwsza nadzieja Illiuny upadł, zasypał gotowych do bitwy, gdzie generałowie? Gdzie słudzy Illiuny? Kazali nam się wycofać, ostrza przeszywały gardła krzyczące do odwrotu, tarcze opadły bezwładnie w chaosie. Strach przeszył wszystkie serca, teraz czekamy, przegrani gotowi na wyrok, ostatnie dni Illiuny, mrok przebił ostatnie nadzieje, od środka spokojnie dławiąc odwagę… “ - strzęp listu znaleziony przy stosie kości w kopalniach Igruny 1000 rok 2 gwiazdy
1.Ozderiath
Wczesnym rankiem, jak każdego dnia Dorin siedział na ganku starej gospody w Ozderiath - jedyne miejsce, według miejscowych i sporadycznie pojawiających się kupców - gdzie można było zasiąść bez obawy o to, że ktoś klingą wydrze Ci jedzenie sprzed twarzy. Choć przy odrobinie głupoty nawet to miejsce przed tym nie chroniło. Jak całe Ozderiath nie było to miejsce wyjątkowe, ale jedyne, którego nie odwiedzały patrole z obawy przed Rotlingiem. Właściciela owego miejsca, który w swojej stanowczości wytworzył pewien zwyczaj pozwalający zjeść posiłek w pełnym spokoju i bez obawy o rewidencje ze strony strażników. Zwyczaj ten wytworzył za pomocą bardzo zręcznego posługiwania się toporem. Rotling powtarzał, że nie lubi wdawać się w bijatyki ale uważa, że nie ma ważniejszego momentu dla człowieka jak możliwość spokojnego zjedzenia posiłku. Zwłaszcza w czasach, które oznaczają się głodem. Z niewiadomych przyczyn włodarz tej dziury na mapie pozwalał na takie praktyki, z resztą on sam lubował się w panującym w środku spokojem - powtarzając często, że wchodząc do Rotlinga zapomina się o tym iż w świecie płynie czas.
Ten poranek różnił się od pozostałych jakie znał Dorin. Tego dnia zamiast zaczynać oporządzać zwierzynę na całodniowe strawy, siedział ślepo dłubiąc nożem w belkach, które wznosiły miasto ponad Bagnem. Raz za czasu spoglądając w stronę sąsiednich tarasów miasta- również tego dnia bardzo spokojnych i cichych. Mogło się wydawać, że mgła wydaje więcej dźwięków niż sami mieszkańcy. Było to spowodowane wczorajszymi wieściami, które przynieśli do miasta posłańcy - “rozpoczyna się pobór!”. Te słowa w każdym możliwym zakątku Tothein uciszały wszelkie gwary i obowiązki. Słowa, które wywołują tyle samo pytań co strachu i paniki. Również Dorin - młoda sierota- miał ich pełno w głowie, wstał z miejsca i wbijając nóż w próchniejącą belkę trzymającą już dawno wypalone stalowe latarnie. Otworzył powoli dębowe drzwi gospody i wszedł do środka. Na stołach leżały jeszcze poprzewracane kielichy po piwie trzcinowym. Pod dachem tliły się knoty od świec. Poprzewracane ławy przypominały o wczorajszym wzburzeniu gości na wieść o poborach. Po lewej stronie stał za barem Rotling wpatrując się w dziurawe deski własnego domostwa. Oparty łokciami o blat baru, jedną ręką trzymając siwy warkocz swojej brody sprawiał wrażenie jakby jeszcze słuchał opowieści swoich wczorajszych gości. Po drugiej stronie gospody Ann - córka gospodarza - zbierała z ziemi resztki bagiennego pyłu. To paskudztwo choć ogromnie szkodziło w oddychaniu pozwalało gościom uspokoić myśli i złagodzić strach. Pomimo wysokiej wartości przez gwar, trzcinowe napary i własną głupotę często je gubili. Dziewczyna podniosła głowę, spojrzała wzgardliwie na chłopaka i wróciła do zbiorów wczorajszych zgub. Choć Dorin mieszkał, pracował i ucztował z nimi od zawsze, tak Ann dziwiła się ojcu po co przygarnął Dorina. Uważała że sama mogłaby mu pomagać i zostawało by więcej zapasów. Pomimo tego, że chłopak wielokrotnie próbował zdobyć sympatię przybranej siostry ta nigdy nie uważała go za członka rodziny.
- Wuju! - powiedział Dorin, spoglądając jeszcze na pracującą Ann.
Rotling nie odrywając spojrzenia z podłogi oparł się głębiej na ramionach oczekując kolejnych pytań chłopaka- choć tych zawsze było pełno.
- Dokąd idą ludzie zebrani z poboru? - zapytał ostrożnie, tak jakby obawiał się że tymi słowami mógłby wydobyć z Rota jego złość.
- Obawiam się, że nigdzie nie idą - odparł głębokim i cichym głosem - nikt nigdy nie wrócił. - Mężczyzna wyglądał jakby jego odpowiedź kosztowała go więcej siły i energii niżeli targanie deszczowego woła po schodach miasta. Spojrzał przez chwilę na chłopaka, jego zmęczony wzrok w połączeniu z masywnym umięśnieniem, sprawiał wrażenie jakby bez słów kazał chłopakowi nie zadawać więcej pytań. Chwycił w ręce szklany balon w którym tliły się resztki trzcinowego piwa. Kierując się w stronę barku obok chłopaka kontynuował:
- Przychodzą zza gór Myarborowych. Czarne zbroje jak woda spływają po ich zboczach. W śmiertelnym rytmie przychodzą znikąd, zabierają kogo chcą. Zabijają każdego kto nie zechce wrócić z nimi tam skąd przyszli. - Powtórzył słowa wszystkich, których pytał o to Dorin zeszłej nocy - niech nigdy twoje pytania nie skierują Cię w ich drogę Dorin, nikt z tych którzy wyruszyli za nimi szukając odpowiedzi nie wrócił. - Kończąc nie zwrócił uwagi że balon pękł mu w dłoniach. Żółty płyn rozlał się między szczeliny desek, spokojnie w postaci kropel opadł kilka metrów pod miasto na bagna. Rotling westchnął wzgardliwie pod siebie po czym chwycił za kolejny balon, tym razem pełen Okshy. Przejrzyście zielony napar tworzony przez babkę Khur’mian. Pomaga w leczeniu ran, a pijąc ją człowiek nawet zakrwawiony od złości był w stanie złagodnieć. To właśnie nią Rotling płacił łowcom za ciała zwierzyn ubitych pod miastem, a uzyskiwał ją od samej Khur’miam za kości, futra i często dziwaczne kawałki zwłok. Jak na Skubuske przystało, kolekcjonowała kawałki które każdy chciał wyrzucić - po co - to mogła wiedzieć już tylko Khur’miam. Zdradzała kilka razy Dorinowi, że z kości tworzy osoczę do Okshy, a sam kolor i spokój w naparze zyskuje się z Daelboni, pewnego rodzaju żab zamieszkujących bagna. Te już zbierała sama, jak często tłumaczyła “łowcy nie wiedzą jak je łapać”. Pomimo jasnego zielonego koloru błyszczącego w ciemnościach bagien, żaden z łowców nigdy nie chciał podołać się wyzwaniu łapania ich. Polują na nie deszczowe woły więc nalezienie się między rogatą bestią, a jej zdobyczą zwłaszcza w pojedynkę mogło skończyć się wygraną tylko dla jednej ze stron.
- Zanieś to do cechu łowców - powiedział Rotling wręczając balon chłopakowi - ostatnia zwierzyna żąda zapłaty, tylko niech zużyją wszystko zanim przyjdzie świta tego cholerstwa na pobory.
Dorin zmierzył zawartość wzrokiem, odłożył na stół tuż przed wejściem i poszedł schodami obok baru na górne piętro. Tuż przy schodach otworzył płócienną ścianę oznaczającą jego pokój, zabrał swój płaszcz oraz opasał się sztyletem, niezbędnikiem w Ozderiath. Wychodząc z gospody wyrwał nóż wbity ówcześnie w belki, w razie zaczepek ze strony miastowych mógł ich okłamać mówiąc że idzie do kowala naoszczyć noże do dzisiejszych zwierzyn. Butelka naparu była niewielka, za to jej wartość stanowczo przekraczała cenę życia. Zanim wyruszył w drogę spostrzegł strażników idących w stronę nocni, od kilku dni odwiedzają to miejsce systematycznie.
- Kogoś szukają - dotarł do uszu Dorina głos. Obejrzawszy się za siebie zobaczył Wulidina, starego liczącego sobie blisko gwiazdę życia kalekę. - Włodarz coś ukrywa przed nami, coś wie, kogoś szukają. - kończąc zamknął drzwi swojego domostwa.
Dorin oglądając jak strażnicy wyciągają na belki przed budynkiem nocujących tam podróżnych otworzył klapę olejną. Przez te otwory strażnicy smarowali oliwą z kości górne części belek. Ta czarno-brązowa maź zatrzymywała robactwo próbujące się przedostać z bagien do miasta. Choć mizernie wyglądająca konstrukcja belek, desek i tysiąca gwoździ sprawiała wrażenie jakby od jednego ciosu toporem mogła by się zawalić. To i tak od wielu już lat pozwalała piętrzyć się miastu ponad bagno, z początku według opowiadań Rotlinga było tutaj kilka domów utrzymujących się na pojedynczych balach. A wraz z uciekającymi przed wojnami podróżnymi powstawały nowe domu, powoli tworząc miasto. Rozrastało się, ganki domostw łączono mostami, które potem przerobiono w łączące ich tarasy. Następnie te zmieniały się w ulice. To dzięki tej konstrukcji Dorin bez większych przeszkód poruszał się między gospodą, a różnymi cechami, do których wysyłał go jego Wuj.
Komentarze (34)
-"Ten poranek różnił się od pozostałych jakie znał Dorin, tego dnia zamiast zaczynać oporządzać zwierzynę na całodniowe strawy, siedział ślepo dłubiąc nożem w belkach podtrzymujących miasto nad bagnem, raz za czasu spoglądając w stronę miasta - również tego dnia bardzo spokojnego i cichego, mogło się wydawać że mgła wydaje więcej dźwięków niż sami mieszkańcy" - to zdanie jest ze dwa trzy razy za długie
-"Na stołach leżały jeszcze poprzewracane kielichy po piwie trzcinowym, pod dachem tliły się do końca knoty od świec, po lewej stronie stał za barem Rotling wpatrując się w dziurawe deski własnego domostwa, oparty łokciami o blat baru, jedną ręką trzymając siwy warkocz swojej brody sprawiał wrażenie jakby jeszcze słuchał opowieści swoich wczorajszych gości. " - i to też za długie, tak samo jak kilka innych
-" żółty płyn rozlał się między szczeliny desek, spokojnie w postaci kropel opadł kilka metrów pod miasto na bagna." - to spłynął między deski i zamiast wsiąknąć w glebę, popłynął kropelkami do miasta? Chyba, że miasto jest zbudowane na balach i wisi nad bagnem, to jeszcze by miało sens, ale z tekstu nie wynika nic takiego
-" Rotling westchnął wzgardliwie pod siebie po czym chwycił za kolejny balon, tym razem pełen Okshy - przejrzyście zielonego naparu tworzonego przez babkę Khur’mian, pomaga w leczeniu ran, a pijąc ją człowiek nawet zakrwawiony od złości był w stanie złagodnieć, to właśnie nią Rotling płacił łowcom za ciała zwierzyn ubitych pod miastem, a uzyskiwał ją od samej Khur’miam za kości, futra i często dziwaczne kawałki zwłok z resztą jak na Skubuske przystało, kolekcjonowała kawałki które każdy chciał wyrzucić - po co - to mogła wiedzieć już tylko Khur’miam. " tu też kilka kropek byś wstawił
Poranki Dorina w inne dni wyglądały zupełnie inaczej. Zamiast oporządzać zwierzynę, siedział i ślepo dłubał nożem w belkach, na których miasto wznosiło się ponad bagnem. Raz po raz spoglądał w stronę miasta, dziś również wyjątkowo cichego i spokojnego. Mogło się wydawać, że spowijająca je mgła wydaje więcej dźwięków niż sami mieszkańcy.
O jakoś tak bym przeredagowała pierwsze zdanie. Nie wiem tylko, jak Dorin patrzył na miasto, siedząc na belkach pod nim - przynajmniej ja to tak rozumiem - ale to drobiazg.
Kisnę xD
A tekst nie potrzebuje korekty, ani redakcji, on ewidentnie potrzebuje przekładu na poprawną polszczyznę. Jedyny plus, że autorowi jakiś pomysł kłębi się w głowie.
Co do "niewiadomych przyczyn", to faktycznie uszczypnąłem Vesperę, ale ona mi wczoraj Malowanego szkalowała!
Wegner, ach ten Wegner... To jest dla mnie przypadek szczególny, znaczy się kocham jego twórczość i nawet jeśli widzę jakieś wady (w sumie tylko jedną, jeden mały przewidywalny wątek w piątym tomie), to wybaczam je od razu. Nawet najbardziej uzasadniona krytyka "Opowieści z Meekhańskiego pogranicza" ominie mnie, nie dotrze, nie ma szans. A dlaczego? Ano dlatego, że bardziej od hiperpoprawności językowej i fabularnej cenię sobie emocje, jakie dane dzieło we mnie wywołuje. W przypadku Meekhanu mówimy o olbrzymiej ilości emocji, a z tym nie wygra żadna krytyczna recenzja.
Wegnerowe opowiastki, ha!
Widać, że znasz się na literaturze jak ja na szydełkowaniu.
Dla sprostowania, bowiem w prozie nie powinno być miejsca na interpretację, nigdy nie szydelkowalem?
A Wegnerowe opowiastki słabizna, gość nie potrafi pisać równo na przestrzeni jednego tomu. Zaczęło się nawet nieźle, nie powiem, ale im dalej w las, tym bardziej nużyło, aż ostatecznie wylądowało na półce. Takiego zjazdu, to nawet Siódmy syn nie miał.
BTW. Co to jest ta hiperpoprawność językowa?
Przestań
Ja mam paluszki jak serdelki.
Chyba że stalowe liny będę wyplatał?
Co jest nie tak ze "Strachem mędrca"? Ano to, że ciekawy i sympatyczny bohater pierwszego tomu przemienia nam się tu w bucowatego Gary'ego Stu, który wszystko umie, a jak nie umie, to mistrzowie danej dziedziny wyszkolą go w jeden księżyc, nieważne czy chodzi o ruchanie, czy sztuki walki. W "Imieniu wiatru" bardzo podobało mi się to, że o Kvothem chodziły różnorakie plotki, a on sam twierdził, że większość z nich to bzdury i wyolbrzymienia - tymczasem wychodzi na to, że nie, że wszędzie był i wszystko sam zrobił, tylko poezji nie potrafi pisać, biedny... Zrobił się z niego idol piętnastolatków, a mnie taka postać nie interesuje.
Z hiperpoprawnością chodziło mi o coś w stylu wymyślania pierdyliarda określeń na postać, żeby przypadkiem nie powtórzyć jej imienia, bo pani na polskim mówiła, że nie można powtarzać słów w odległości trzech linijek od siebie. I mamy potem w opkach te czarnowłose i zielonookie, bo imię jest be, a zamienniki cacy.
Co do rozwoju bohatera, to arogancja towarzyszy części ludzi, którzy odnieśli jakieś znaczące sukcesy i wydaję mi się, że to po prostu taki etap w życiu Kvothe, tym bardziej, że w karczmianej narracji, ten sam starszy Kvothe jest do przesady pokorny. Co do nauki, to chyba żadna nie poszła zgodnie z planem, bo chcieć się czegoś nauczyć w jeden księżyc nie jest tożsame z wykonaniem. Z tych sztuk walki, to go z litości puścili na najniższym poziomie, żeby się go tylko pozbyć. Podobnie z całą resztą. Osobiście czekam na ciąg dalszy, bo to dobra seria jest, może rzeczywiście grupa docelowa to 15+, ale z fantastyki większość ma takie tagi. Dobrą fantastykę dla dojrzałego czytelnika, to na palcach jednej ręki można wymienić.
Generalnie należy unikać powtórzeń i istnieje wiele środków stylistycznych, które pomagają tego unikać. Używanie synonimów, czy wymyślanie nowych określeń, to tylko jeden ze środków i jak sama zauważyłaś, nie zawsze dobry.
A teraz wróćmy do początku dyskusji, niech i autor coś zyska. Wiesz dlaczego to:
Poranki Dorina w inne dni wyglądały zupełnie inaczej. Zamiast oporządzać zwierzynę, siedział i ślepo dłubał nożem w belkach, na których miasto wznosiło się ponad bagnem.
jest śmieszne?
Grieferem nazywa się gracza, którego główną motywacją jest oglądanie i wyobrażanie sobie cierpienia oraz poniżenia innych osób: zarówno fikcyjnych jak i prawdziwych. Najczęściej osiągają to psując zabawę innym graczom. Grieferów charakteryzuje bardzo wysokie poczucie własnej wartości: zdaniem samych siebie są elitą. Swą nadrzędną rolę uzasadniają tym, że mają władzę nad innymi, pochodzącej z mocy psucia im rozgrywki.
Stawiasz siebie w pozycji autorytetu, ale tak naprawdę nie różnisz się niczym od reszty userów: jesteś kimś skrytym za nickiem i awatarem. Rzekomo pracowałeś jako redaktor - rzekomo, nie możemy tego w żaden sposób zweryfikować. Po portalu chodzą słuchy, że coś wydałeś - jeśli tak, to gratuluję, ale dlaczego zapytany o twoje książki chowasz się za "kto będzie chciał, to je znajdzie"? Czyżby recenzje nie były zbyt pochlebne? Jesteś specjalistą w pisaniu pasywno-agresywnych, głupio-mądrych komentarzy, które to niby mają komuś pomóc, a zawsze podszyte są szyderstwem. Mogłabym z tobą gadać o fantastyce, ale zaczynam się denerwować, gdy tylko widzę twoje komentarze dotyczące tematów okołoliterackich, więc wezmę przykład z innych userów, którzy mają cię dość, i zakończę wszelkie dyskusje. Cytując więc klasyka: koniec imprezy, dziękuję, dobranoc.
Czyli zasadniczo przychodzi pan maruda i niszczy uśmiechy bombelków. W takim wypadku pewnie i tak, marudzę, bo od kiepskich tekstów bolą mnie zęby, dlatego korzystam z prawa czytelnika do wyrażania wątpliwości, i zauważ, że czepiam się tylko i wyłącznie tekstów bez snucia domysłów na temat ich autorów.
Oczywiście mógłbym posnuć trochę domysłów, bo przez lata widziałem wielu autorów, którzy zwykle mają o sobie wygórowane mniemanie, skutkiem czego nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa i na krytykę pisania reagują histerycznie, a przez brak argumentów atakują personalnie krytykującego, głównie przez przypisywanie mu cech, których nie posiada. Przyzwyczaiłem się już, tak jak i do setki innych wymówek, byle by tylko nie przyznać się do błędu.
"Rotling powtarzał że nie lubi wdawać się w bijatyki, ale uważa że nie ma ważniejszego momentu dla człowieka jak możliwość spokojnego zjedzenia posiłku, zwłaszcza w czasach które oznaczają się głodem" - przecinki przed że i ktore
"Z niewiadomych przyczyn włodarz tej dziury na mapie pozwalał na takie praktyki z resztą on sam wielbił się w panującym w środku spokojem" - napawał/upajał się spokojem, albo lubował się w panującym spokoju.
Doczytam resztę po pracy. Na razie widzę, że interpinkcja mocno kul
"pod dachem tliły się do końca knoty od świec" - wystarczy tliły się.
"myśli i złagodzić strach, ale przez gmar," - gwar
Generalnie gdyby nie fatalna interpunkcja i związane z nią przerośnięte zdania, to miałoby klimat. Niestety czytanie tekstu męczy, bo każdy akapit trzeba powtórzyć kilka razy, żeby zrozumieć co się właściwie dzieje. Jest to związane z chaosem w zdaniach. A szkoda, bo słownictwo jest na dobrym poziomie. Trzeba nad tym popracować i dużo czytać.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania