Era zimnych ludzi
Koński zaprzęg, przy rytmicznie dzwoniącej uprzęży i coraz cięższych oddechach koni, ciągnął obładowane sanie. Z trudem przebijał się przez śnieżycę, widoczność sięgała na jeden, najwyżej dwa sążnie i jedyne, co woźnica widział, to zady swoich ubielonych opadem ogierów. Normalnie podróż w takich warunkach byłaby niemożliwa, jednak pasażerowie, którzy podążali toboganem, do zwyczajnych wędrowców nie należeli.
– Panie, czy, aby dobrze prowadzisz szkapy? Miarkuję, czy abyśmy nie omylili traktu?! – krzyknął powożący zaprzęgiem młodzian do postawnej postaci siedzącej z tyłu sań. – Niedługo zacznie się pierwsza kwarta nocy, a wciąż nie widać Śniętego Rycerza!
Wymieniony obelisk stał na straży granic grodu, do którego zmierzali.
Młoda niewiasta odziana w błękitne futro ze świętych bereisów, świadczących o jej królewskim pochodzeniu, również miała wątpliwości i spojrzała na swego towarzysza pełnym wyczekiwania wzrokiem.
– Nie frasuj się, Pani. Jesteśmy najwyżej dwie smocze klepsydry* od celu – rzekł sędziwy mężczyzna, aby ją uspokoić i głośniej dodał: – Patrzaj na lewo Eionie, za najdalej dwa tuziny końskich ogonów* będziemy mijali Śniętego, a stamtąd już za niedługo będzie można dostrzec ognie na murach!
Wozak tymczasem mamrotał swoje obiekcje pod adresem Białego Pana, niekończącej się wojny i tego wszystkiego, co doprowadziło, że zima za wyjątkiem kilku enklaw trwała już czwartą dekadę, ale po zapewnieniu wróżbity ponaglił konie do szybszego marszu.
– Sądzisz, Bunholdzie, że zdążymy? – zapytała szlachetnie urodzona na tyle głośno, aby przekrzyczeć zamieć i na tyle cicho, aby młodzian na koźle nie usłyszał jej wątpliwości. – Myślisz, że możesz pokonać Murgulda i jego Zimnych Ludzi?
– Ja? Sam na pewno nie, moja moc jest niewystarczająca. – Mag zastanowił się chwilę, nim dodał: – Wszystkie enklawy muszą zjednoczyć siły, abyśmy mogli odnieść zwycięstwo. Inaczej, ani to... – zawiesił głos i wskazał na ładunek zajmujący lwią część miejsca na saniach – ani nic nam nie pomoże.
– Jak to? Mówiłeś mojemu ojcu, że dzięki duszom drzew mamy szansę zwyciężyć. – Słowa mężczyzny wyraźnie zaniepokoiły księżniczkę. – Kłamałeś?!
– Ależ mówiłem szczerą prawdę, nigdy nie okłamałbym Viltusa, zbyt cenię króla Zahiry. Zwłaszcza, że władcy pięciu enklaw znając jego mądrość, oddali mu dobrowolnie władzę nad swoimi terytoriami. Oprócz naszej, ochrania tamte i rządzi nimi sprawiedliwie. Chociaż nie wspomniałem o jednym… – zawahał się – może dwóch szczegółach: musimy choćby spróbować zawrzeć pakty, o których twoja rodzina i rodacy mogą sądzić, że są nie do przyjęcia. To będzie bardzo trudne, ale to jedyna droga. – Z zadumą i smutkiem rzekł czarodziej. – Nie zmierzamy do Atkiry, aby spotkać się jedynie z Azumdinem, przybędą też inni.
– To dlatego... – Kobieta spojrzała badawczo na wróża i nagle straszna myśl zaświtała jej w głowie. – Mówisz „wszystkie enklawy”? Masz na myśli... To dlatego wymyśliłeś ten cały plan. Dlatego jedziemy tylko we dwoje! A mój ojciec z całym pocztem... – ponownie utkwiła w twarzy maga badawcze spojrzenie. – Bunholdzie! Na Czterolicego, czyżbyś nas zdradził?! Chcesz zawrzeć przymierze z Vilkundami? Chcesz przymusić mego ojca do układów z tymi psami Odyna?!
– Eldiole, uspokój się, nikogo nie zdradziłem, chcę tylko, aby Viltus powstrzymał swój gniew, nim nie rozmówi się z Ragnarem Bezbrodym.
– Co?! Przecież on zabił moją matkę i brata! Widziałeś to! Oboje widzieliśmy!
– Musisz się uspokoić...
– To jest twój plan?! Chcesz, abyśmy połączyli nasze siły z zabójcami moich najbliższych?! Nigdy do tego nie dojdzie! Nigdy! Rozumiesz?!
– Ależ, Pani, proszę...
– Zdrajca! – Eldiole szukała gorączkowo czegoś przy swoim boku. – Gdzie mój sztylet?! Wykradłeś mi go, gdy spałam! – Z furią zaczęła okładać drobną pięścią okryte stalą ramię maga. – Zdrajca!
Wróżbita uniósł prawą rękę, wyszeptał ciche zaklęcie, po którym ruchy księżniczki stały się powolniejsze, a po chwili ustały zupełnie. Jedynie z unieruchomionego ciała spozierało na Bunholda dwoje diablo wściekłych oczu.
– Zanim zaśniesz, wyłożę ci mój plan, o Pani.
– Zdr...ca… – Księżniczka tylko tyle zdołała wyartykułować przez zaciśnięte więzami czaru usta.
– Abyśmy mogli zwyciężyć Białego Pana, potrzebujemy jedności enklaw wszystkich ludzi, wliczając także Vilkundów, ale nawet to może nie wystarczyć.
Przez krótkie mgnienie w morderczym spojrzeniu Eldiole, pojawiło się pytanie: „Czyś ty oszalał?”, które następnie zostało pożarte przez chęć mordu.
– Widzę, że słuchasz – rzekł mag, obserwując reakcję kobiety. – Powiem ci jeszcze, moja droga księżniczko, potrzebujemy zjednoczenia wszystkich ośmiu enklaw ludzkich, ale i tej ostatniej również. Potrzebujemy Zakonu Mroku, tylko tak mamy szansę w starciu z potęgą chłodu. – Wszystkie uczucia, jakie przed chwilą można było odnaleźć w oczach Eldiole, wyparło zdumienie. – Zaśnij teraz dziecko – wyszeptał i przytrzymał głowę dziewczynie, gdy ta bezwładnie opadła.
– To tylko białogłowa, a mało nie wydrapała wam oczu, Panie – odezwał się strapiony chłopak. Z trwogą przyglądał się, jak jego nauczyciel okrywa futrami śpiącą kobietę. – Nie chciałbym tam wtedy być, gdy jej ojciec i wojowie usłyszą o twoim podstępie.
– Przepowiednia mówi jasno, tylko jedność dwóch żywiołów ognia i wody, wsparta duszami drzew zwycięży potęgę Murgulda.
Zasępiony wróż przyglądał się dziewczynie z miłością, jaką darzyłby córkę, gdyby ją miał.
– Jak to ogień i woda? Nie rozumiem.
– Vilkundowie mają w herbie miecz wykuwany płomieniami Odyna, a Zahirianie Czterolicego skąpanego w wodospadach wód życia. Jedynym tłumaczeniem, jakie…
– Jest! Jest rycerz! – krzyknął Eion na całe gardło i już nie interesował się dalszymi wyjaśnieniami. Cieszył się, jakby właśnie odkrył jednego z trzech wielkich żółwi podtrzymujących ziemski dysk.
– Nie drzyj się, bo przebudzisz Zimnych Ludzi – zrugał młodego mag, gdy skończył okrywać futrami dziewczynę.
– Ale... Ale mówiliście, Panie, że wasze czary nas ochronią przed Soplami? – dopytał niepewnie chłopak.
– A co ci miałem mówić? Inaczej byś ze mną nie pojechał, a i tak musiałem ciągnąć cię ze sobą niemal w powrozach. Na terenach Białego Pana moja magia nie może się równać z jego mocą, więc sam rozumiesz...
– Co?! To my jechaliśmy zupełnie bez żadnej ochrony?!
– No, nie tak zupełnie. – Bunhold spojrzał na jedną z wielu skrzyń, które wieźli i musnął delikatnie rękojeść miecza. – Możesz mi to już oddać!
– A… – Młodzian zawahał się i spróbował zignorować ostatnie zdanie czarownika. – Myślicie panie, że w grodzie dostaniemy ciepłą strawę?
– Wiem, że mnie słyszałeś! – Mag klepnął Eiona w ramię. – Oddawaj!
Kiedy już zdobny złotymi wężami i drogocennymi kamieniami sztylet Eldiole znalazł się w ręku wróża, wyciągnął go z pochwy i przyjrzał poświacie rzucanej przez srebrzyste ostrze. Wykonał cichy rytuał, aby po chwili schować broń i pogrążyć się w rozmyślaniach.
Gdyby wspomniał o swoich zamierzeniach na radzie starszych Zahiry, w najlepszym razie uznaliby go za szaleńca. Bunduria, kraina elfów, najpotężniejsza z enklaw została podstępnie zniszczona przez Białego Pana, a jej dumni mieszkańcy w większości stanowili teraz znaczną część armii chłodu. Bunhold bardzo się tym przejął, nie tylko dlatego że moce chłodu urosły znacznie w potęgę, ale ponieważ płynęła w nim elfia krew. Wiedział, że jedyne, co powstrzymuje niezamarznięte grody przed śniegiem, to pradawne, najpotężniejsze zaklęcie obronne, jakie znali jedynie najstarsi magowie. Ów czar jednakże, będzie słabnąć wraz ze śmiercią lub przemianą w Zimnego każdego kolejnego Elfa, których resztki niewielkich oddziałów z cywilnymi uchodźcami schroniły się za murami ludzkich grodów.
Bunhold był w stanie wytłumaczyć najzatwardzialszym głowom swoje racje, jeśli tylko zechcieliby słuchać. Wymyślił spotkanie w neutralnym grodzie Atkirów i był pewien, że Viltus potrafi zapomnieć o krzywdach dla wyższego celu, i zawiązać sojusz ze śmiertelnymi wrogami, choćby tylko dla dobra poddanych. Nie miał jeszcze pomysłu, jak później przekonać władców do ugody z Zakonem Mroku, ale tym chciał martwić się w kolejnym etapie swojej misji.
Reakcję Eldiole mógł potraktować jako próbkę tego, jak zachowa się jej ojciec. Uznał, że dobrze zrobił, nie klarując wcześniej swojego planu.
– Widać światła! I śniegu jakby robi się mniej!
Rzeczywiście, wjechali w inny świat ze słońcem, zielenią i ciepłem. Biały, mroźny puch zniknął, płozy sań nagle zaczęły trzeć o wybrukowany kamieniem trakt.
Dzień szukał sobie legowiska gdzieś u stóp świętych żółwi, kiedy stanęli przy fosie pod masywną, okutą gigantycznymi ćwiekami zwodzoną bramą, osadzoną w murze tak potężnym, że wzrok nie mógł dostrzec tego, co dzieje się na jego szczycie. Tuż przy wąskich otworach strzelniczych rozmieszczonych gęsto ponad wrotami, raźno płonęły pochodnie oświetlające przybyszów.
– Zadmij w róg Eionie! – rozkazał Bunhold, po czym otrzepał odzienie i z podziwem jeszcze raz zerknął na ścianę śniegu tuż za nimi.
Postać odziana w futro z białego niedźwiedzia, z przytwierdzonymi do butów rakietami śnieżnymi, przedzierała się przez nigdy nieustającą śnieżycę. Wyglądała jak duch, gdy niemal bezszelestnie sunęła w sobie znanym kierunku.
Wojownik spieszył już trzecią kwartę dnia z ważnymi wieściami do wodza. Przez całą drogę zaciskał nerwowo dłoń na rękojeści miecza i lękliwie wyglądał Zimnych Ludzi. Odetchnął z ulgą, kiedy w końcu z gęstwiny opadających białych płatków wyłonił się zarys drakkary przystosowanej do podróży po śniegu. Tuż za pierwszą łodzią ukazała się reszta z kilkudziesięciu żaglowców szturmowych z zamontowanymi do dna płozami.
***
Ognisko płonęło na kamiennym palenisku i oświetlało odzianą w skóry grupę kilkunastu groźnie wyglądających i zarośniętych mężczyzn, którzy grzali się we wnętrzu dużej łajby z prowizorycznym dachem z żagla.
– He, he, he! Dobry jest! – zarżał rudzielec z bielmem na oku, obgryzając gnata. – Widzisz? To cię czeka, jak spróbujesz mnie użreć! – Pokazał kość rozeźlonemu psu, który czaił się w narożniku pomieszczenia.
– Wiesz, głupcze, ile zajmuje wytrenowanie dobrego ogara?! –rozsierdził się jedyny pośród wojowników młodzian o gładkiej twarzy. Z trudem powstrzymywał i jednocześnie uspokajał zwierzę.
– Gjord ma rację, niepotrzebnie go zabiłeś, psy są dla nas bardzo użyteczne – mówił z powagą wojownik o atletycznej budowie ciała, z blizną ciągnącą się od lewej skroni, a w większości skrytą w odmętach brody ogorzałego od wiatru i mrozów oblicza. – Potrafią dogonić i zatrzymać w śniegu zwierza, aż go dopadniemy i zakłujemy dzidami. Teraz mamy już tylko jednego.
– Ragnarze, twój syn i ty macie rację, że są użyteczne. Ale są też bardzo smaczne! – Rudy zarechotał, a całe towarzystwo poszło w jego ślady, pokładając się ze śmiechu.
Nagle na zewnątrz dał się słyszeć szmer odsłanianego płótna i do środka wlała się fala mrozu i wpadła spora ilość śniegu.
– Cicho! Ktoś się zbliża! – szepnął ostrzegawczo strażnik.
Mężczyźni jak jeden, bez zbędnych słów albo chowali niedojedzone resztki, albo rzucali gnaty w kierunku psa i chwytali za to, co kto miał pod ręką: topory, miecze lub inne narzędzia służące do odbierania życia.
***
– Mówisz, że szaman już jest? – spytał Ragnar swojego szpiega.
– Tak, jarlu i przywiózł dziewkę, jak było umówione.
– Czy to, aby na pewno Eldiole, a nie jakaś pozorantka? Tan stary magik jest przebiegły jak stado północnych lisów.
– To na pewno ona – odparł wojownik w futrze z białego niedźwiedzia. – Kiedy dowiedziała się, że Bunhold chce się z nami układać, zachowywała się jak wściekła szablozębna tygrysica i musiano zawrzeć ją w komnacie. Kiedy strażnicy przynieśli jej jadło, odgryzła jednemu z nich pół ucha. To na pewno ona, Ragnarze.
– Tak, to musi być ta mała diablica. – Nazwany Ragnarem dotknął blizny na lewej skroni. – Tym razem ją ujarzmię! – syknął z wściekłością niczym demon pragnący odwetu.
– No, nie wiem, Ragnarze Bezbrody – wtrącił się w rozmowę, kładąc nacisk na przydomek jeden z kilkunastu potężnych wojowników, którego spośród innych wyróżniało bielmo na oku. – Co ci po niej zostało, gdy ostatnio miałeś ją w ręku? Jedynie blizna i słynne imię. Ha, ha, ha! – zaśmiał się jednooki. – Oddaj tę dziką kotkę mnie, ja wiem, jak się obchodzić z kiciami.
W kręgu rozległy się szydercze śmiechy. Duma wodza bardzo ucierpiała, kiedy jego dawna branka zdołała zadać mu poważną ranę, pozbawiając przy okazji połowy zarostu i na domiar złego zbiegła bez odpowiedniej zemsty. Dziewczyna nieświadomie nadała Vilkundowi znienawidzony przydomek.
Wódz złapał pierwszego z najgłośniej rechoczących za włosy i w tej samej chwili jego nóż przeszedł od dołu przez gardło aż do mózgu wojownika.
– Kto jeszcze! – ryknął z szaleństwem w oczach i rzucił trupem o pokład.
Nastąpiła cisza. Nikt nie podjął wyzwania herszta.
– Ragnarze, no i zapaskudziłeś całą drakkarę!
Po chwilowym zaskoczeniu i grobowym odrętwieniu, jakie zapanowało po niespodziewanym mordzie, pierwszy podniósł głos wciąż wesoły jednooki i wskazał na kałużę krwi.
– Goldunie! – Wściekłość aż kipiała z Bezbrodego. – Ta dziewka urodzi mi synów, będzie chciała czy nie! – wymamrotał przez zaciśnięte zęby i wycelował zakrwawionym sztyletem w kierunku jedynego, który miał odwagę się odezwać. – A ty, miarkuj język, bo go stracisz razem ze swoim ostatnim okiem!
– Wtedy nie mógłbym być świadkiem, gdy włożysz na głowę koronę i nie mógłbym krzyknąć… – w tym momencie uderzył trzy razy trzonkiem topora w podłogę. – Hu! – Z jego gardła wydobył się wojenny okrzyk i aby zagrzać innych do działania, powtórzył: – Ragnar Ragnarson! Hu!
Wszyscy, jak jeden mąż uderzyli, czym kto miał o pokład i z męskich gardeł rozległo się coś, co przypominało potrójne uderzenie gromu: Hu! Hu! Hu!
– Dobrze, nasz przyszły królu, jaki masz plan?
***
Zgodnie z umową Viltus z pocztem pięćdziesięciu rycerzy zbliżał się do potężnego grodu Atkiry, w którym miało dojść, jak zapewnił go Bunhold do rozmów pokojowych z władcą tej osamotnionej, potężnej enklawy, oraz zawarciem z nią sojuszu, aby dać odpór rosnącej potędze chłodu.
Mag sugerował nawet, że przedstawiciele Vilkundów również powinni zostać zaproszeni na spotkanie, ale zdecydowana reakcja pomazańca Czterolicego położyła temu natychmiastowy kres.
Do wyjeżdżającego ze śnieżycy poselstwa, galopem popędził zwiadowca. Rycerz wstrzymał konia tuż przed królem i zaczął meldować:
– Wasza wysokość, na murach, w miejscu przeznaczonym dla gości Atkiry, wiszą proporce Ludzi Morza i Zakonu Mroku!
– Co?! Co ty mówisz, człowieku?! – Zgodnie z umową sztandary biorących udział w negocjacjach pokojowych miały zawisnąć na murach twierdzy. Viltus spojrzał na swoją chorągiew i rzekł: – Nasza flaga na pewno nie zawiśnie obok...
– Panie, tam! – Zbrojny wskazał coś za plecami króla i jego oddziału.
Na granicy śnieżycy rósł złowrogi cień. Początkowe mgliste majaki przerodziły się w grubo ponad setkę wojowników z hełmami o bawolich rogach zwartych niczym mur, chroniony okrągłymi tarczami i naszpikowany długimi ostrzami włóczni.
– Hu! Hu! Hu! – rozległ się okrzyk bojowy Vilkundów.
– Zdrada! – krzyknął władca. – Odwrót i na lewo, zgubimy ich w zamieci!
Nim oddział zdążył wykonać rozkaz, ze wskazanego kierunku wybrzmiał kolejny okrzyk.
– Hu! Hu! Hu! – Zbliżał się drugi walec tarcz najeżony pikami.
– Stój! – Viltus wstrzymał swoich ludzi. Jako świetny taktyk, wiedział już, czego się spodziewać. Ktoś to musiał wcześniej zaplanować. Spojrzał na prawo na ich ostatnią drogę ucieczki.
– Hu! Hu! Hu! – wybrzmiał kolejny okrzyk.
Pułapka została domknięta.
Niewielki odział Zahirian znalazł się uwięziony pomiędzy fosą Atkiry a zbliżającymi i wykrzykującymi swój odzew bojowy Ludźmi Morza. Jedyną nadzieją dla Viltusa i jego ludzi było dostać się za mury twierdzy.
– Do mostu! – rozkazał król.
***
Wieczerza trwała w najlepsze już od kilku godzin. Ragnar Bezbrody, co chwilę ukradkowo piorunował wzrokiem swoich wojowników, gdy tylko dostrzegał, że któryś zbyt soczyście raczy się miodem.
– Bunholdzie, doniesiono mi, że twoja pani zawitała wraz z tobą w mury Atkiry. Nie zaszczyci nas swoją obecnością na tej znamienitej wieczerzy? – Wódz Vilkundów przekrzykiwał zgiełk, gdy mówił do czarodzieja, który zajmował miejscy w drugim końcu ciężkiego stołu, pomiędzy Dreydelem władcą Zakonu Mroku a gospodarzem królem Azumdinem. – Jeśli mamy zawrzeć sojusz, czyż nie byłoby dorzeczne, abyśmy zmyli zaszłości rogiem tego zacnego miodu?
– Moja pani, nie czuje się na siłach – rzekł wróżbita. – Odpoczywa po trudach podróży w swojej komnacie.
– Żal, że nie skosztuje tak przedniego jadła. – W spojrzeniu Ragnara, który nie przestawał dyskretnie obserwować sali, można było odkryć szczery zawód z powodu nieobecności księżniczki. – Chciałem oddać hołd jej boskiej urodzie, ostatnio… – Ragnarson, demonstracyjnie pomasował swoją, nie do końca zamaskowaną przez brodę, bliznę na twarzy. – Sam rozumiesz, nie doceniła moich konkurów, a ja bardzo chciałbym, to naprawić. – Część sali zajmowana przez Ludzi Morza wybuchła salwami śmiechu.
Wyglądało na to, iż wszyscy biesiadnicy poza władcą Atkiry, Bunholdem, Dreydelem i kilkoma towarzyszącymi mu wampirami, byli już dobrze zamroczeni mocnymi trunkami. Ktoś postronny jednak, gdyby się dobrze przyjrzał, zauważyłby, że ludzie Ragnara mimo głośnych wrzasków i rubasznych dowcipów również zachowali trzeźwość umysłu.
– Mój pomocnik zaniesie strawę Eldiole. – Czarownik nie miał zamiaru wdawać się w słowne przepychanki z Vilkundem, skinął tylko na Eiona i szepnął mu coś do ucha.
– Ja? Znowu? Przecież ona... – Mag spojrzał groźnie na młodzika i wycedził coś na tyle cicho, że nie dało się tego usłyszeć, lecz na tyle stanowczo, że uczeń skłonił potulnie głowę. – Tak, Panie, już idę. – Zrezygnowany chłopak pogodził się z tym, że znów przybędzie mu do kolekcji kilka nowych siniaków wyprodukowanych przez Eldiole i ruszył wykonać polecenie.
– Przecież mieliśmy pochwycić dziewkę podczas wieczerzy?! –szepnął do Ragnara jeden z jego zdenerwowanych ludzi. – Zarzucamy twój plan?
– Dostaniemy ją po wszystkim! Reszta bez zmian! Czekać na mój znak – warknął niemal bezgłośnie Bezbrody, jednak, ani na chwilę nie spuścił wzroku z Eiona, który z półmiskiem smakołyków wychodził z sali. – Przekaż to pozostałym!
– Jak legendarni wojownicy, Ludzie Morza, czują się goszczeni przez Atkirę? – spytał ze wzniesionym kielichem Azmudin, aby zagaić rozmowę i rozładować napięcie jakie powstało pomiędzy czarodziejem a wodzem na wspomnieniu o Eldiole. – Nie brakuje wam czego, Ragnarze?
– Zaiste, dziwnie się czujemy! Zwykle, gdy przychodziliśmy w gości, trzymałeś nas pod murami i szyłeś do nas z łuków – zaśmiał się Bezbrody, a cała sala podchwyciła żart. – Będzie nam trudno przywyknąć do takiej odmiany!
– Jeśli zechcesz, mogę urządzić turniej, abyś ty i twoi ludzie nie wyszli z wprawy we władaniu orężem. Teraz śmiem pokładać taką nadzieję, że to będzie jedyna okazja do pojedynków między naszymi znamienitymi rycerzami.
Wódz Vilkundów uśmiechnął się i bez słowa odpowiedział uniesieniem pucharu w kierunku gospodarza.
– Myślisz, Bunholdzie, że twój pan podejmie rozmowy z Ludźmi Morza? – zapytał dyskretnie Draydel, odziany jak przystało na jego zakon w długi, czarny habit z kapturem na głowie. – To, jak i porozumienie z naszym zgromadzeniem będzie dla niego bardzo trudne, zważywszy na historię naszych klanów.
– No właśnie – wtrącił się do rozmowy Azumdin – masz jakiś plan, aby przekonać Viltusa do zawarcia rozejmu i uzgodnienia warunków przymierza?
– Liczę na mądrość mego pana oraz...
Ragnar przyglądał się, jak władcy szepczą z Bunholdem, lecz tak naprawdę nie obchodził go temat ich rozmowy. W napięciu wyczekiwał chwili, aby móc dać sygnał do rozpoczęcia realizacji planu, który miał przynieść mu koronę i uczynić jedynym władcą wszystkich enklaw.
– Viltus! Właśnie wyłonił się ze śnieżnej zamieci – zameldował Ragnarowi wojownik, który chwilę wcześniej wszedł do komnaty i dyskretnie pochylił nad swoim wodzem.
– Na to czekałem – z wyraźną ulgą odpowiedział Bezbrody. – Zaczynamy!
– Liczę na mądrość mego pana oraz że interes poddanych przeważy nad bólem, który toczy serce mojego Króla. Liczę również... – Słowa ugrzęzły w gardle Bulholda, gdyż ze zdziwieniem stwierdził, że głowa Azumdina rozpada się na dwoje, po tym, jak ostrze ogromnego topora z impetem rozłupało ją niczym drewniany kloc na dwoje.
W tym samym czasie pika jakiegoś brodatego wielkoluda przeszyła jego własne ciało na wylot, minimalnie tylko omijając serce. Z drzewcem w piersi Bunhold zdołał wykonać zaklęcie spowalniające i było to jedyne, co mógł w tej sytuacji uczynić. Jego dusza, jak mu to się często zdarzało w trudnych sytuacjach, opuściła ciało, aby w innym wymiarze odnaleźć najwłaściwsze wyjście z opresji.
Osąd czarodzieja, pozbawiony blokady bólu i zwykłych ludzkich ograniczeń, stał się klarowny i pozbawiony emocji. Zobaczył konających na posadzce strażników z poderżniętymi gardłami i ludzi Ragnara mordujących toporami i mieczami biesiadników w komnacie.
Zdał sobie sprawę, że pierwsze ciosy musiały otrzymać wampiry, gdyż ich reakcja byłaby zbyt szybka, gdyby zabójcy dali im szansę na reakcję. Szczątki ciał krwiopijców okryte czarnymi habitami po razach zadanych srebrnymi ostrzami unosiły się nad stołami, rozpadały i zmieniały w coś pomiędzy dymem a mgłą.
Bunholda uderzyło, że nie dostrzegł szczątków Dreydela. Przemknęło mu nawet przez myśl, że jakimś cudem mógł zbiec.
Cała rzeź została doskonale zaplanowana i przeprowadzona, nie trwała dłużej niż pięć sekund. Żaden z napadniętych ludzi nie miał szansy na podjęcie walki. Czarownik widział, jak Ragnar zbliża się do jego rannego ciała i usłyszał słowa skierowane do osiłka z włócznią:
– Dobij go!
Wróżbita zorientował się, że to ostatnia chwila, aby coś zrobić. Kiedy wojownik wyrwał pikę i zamierzył do ponownego uderzenia, Bunhold zniknął.
Zadziwiony Vilkund spojrzał na wodza.
– Nie ujdzie daleko! – Ragnar wzruszył tylko ramionami. – Brać dziewkę i wszyscy na most.
***
Eion z paterą owoców i pieczonym mięsiwem wspiął się do strzeżonej przez wartę komnaty Eldiole, umiejscowionej we wschodniej wieży zamku.
– Masz to zanieść księżniczce! – Pomocnik maga starał się nadać władczy ton swojemu głosowi i wzrokiem wskazał na tacę, gdy zwrócił się do zbrojnego z opatrunkiem mocno przesiąkniętym krwawymi wykwitami na uchu.
– Jjjj... jaaa? Jjjjaaa taaam nnniiiee... nnnie wejdę! – zawołał jąkała, przerażony na samą myśl o przekroczeniu progu komnaty i odruchowo złapał za poranioną część ciała. – Oooo... ooona jjjest có... có... córką dd... deemona!
Eion wiedział, że Eldiole wcześniej odgryzła temu strażnikowi znaczną część małżowiny, gdy podjęła pierwszą z kilku prób ucieczki. Uznał więc, że łatwiej będzie mu nakłonić do wykonania zadania drugiego wartownika księżniczki.
– Ja też nie! – Zbrojny wiedział, na co się zanosi i uprzedził słowa posłańca. – Rozkaz był pilnować, to pilnujemy. Żaden z nas tam nie wlezie, choćby Azumdin miał oddać nas katu!
Chłopak dostrzegł determinację obu mężczyzn i zrozumiał, że nic co powie, nie zmieni ich decyzji. Zrezygnowany westchnął głęboko, popatrzył na jadło i przez chwilę zastanowił, czy nie powinien, jej tam tak po prostu zostawić i odejść.
– Rozewrzyjcie tedy przeziernik – rzucił w końcu młodzik do strażników.
– Jjj... jjjaaa, nnniii... nnieee mooogę! – wydukał ten z zaburzeniami mowy.
Zdziwiony Eion już miał zapytać o powód niemożności, lecz nie zdążył, ponieważ tamten dalej nadawał swoim osobliwym, przerywanym alfabetem.
– Uuu... uuu... uuucho mnie boli! – Ostatnie dwa słowa wypłynęły z ust woja nadzwyczaj gładko i wywołały widoczną ulgę na udręczonej bólem i strachem twarzy.
Po krótkich zapasach słownych drugi z wartowników zajął pozycję tak daleko od drzwi, jak to tylko było możliwe i włócznią odsunął delikatnie zasuwę wizjera. Na pytanie zawarte w spojrzeniu Eiona, herold wzruszył ramionami, strzelił focha przez znamienne odrzucenie grzywki na lewą stronę, co najpewniej miało znaczyć: „Moja robota tu się kończy, nie zamierzam tam zaglądać!"
Gdy adept magii w końcu zerknął przez wysoko umieszczoną szczelinę w drzwiach, dostrzegł posłanie, a na nim okryte miękkimi skórami zarysy ciała Eldiole. Nieruchome, nie do końca okryte kunsztownie wykonane buty, świadczyły, że jego pani najpewniej śpi.
– Otwierać! – wydał komendę, bezgłośnie poruszając ustami tak, aby strażnik mógł odczytać z ruchu ust jego intencje, do tego jeszcze wzmocnił swój rozkaz płynnym gestem ręki nieobciążonej jadłem.
Eion na palcach przekroczył próg bezszelestnie uchylonych drzwi i zmierzał z tacą do niewielkiego stolika usytuowanego pod zakratowanym oknem. Kiedy szczęśliwy, że udało mu się nie zbudzić pogrążonej we śnie księżniczki, postawiał jedzenie na blacie, zaczęło do niego docierać, że właśnie wszedł w misternie zastawioną pułapkę. W pierwszej chwili walczył z niepokojącym odczuciem, lecz kiedy spostrzegł, że zniknął ciężki drewniany stołek… Wzrokiem omiótł posadzkę, aby go odnaleźć i wtedy ujrzał drobne stopy tuptające w jego kierunku. Mignęła mu jeszcze przerażona twarz jąkały, w panice zamykającego drzwi i wtedy pojawiła się ona. Bosa wściekłość, Eldiole! Wpatrywał się w ciężki mebelek, a w umyśle mignęło mu tragiczne zakończenie misji dostarczenia jadła księżniczce.
Bunhold wielokrotnie próbował uczyć go zaklęć obronnych, lecz Eion zawsze miał ważniejsze rzeczy do roboty, jak na przykład jedzenie, spanie czy inne tego typu sprawy.
Ojciec oddał go na szkolenie do maga, aby podnieść swój i syna status społeczny, lecz młodzik nie podzielał zapatrywań głowy rodu.
Chwilę przed tym, jak stołek miał roztrzaskać mu głowę, zrozumiał, że nadszedł czas, kiedy zapłaci za swoją ignorancję...
***
Eldiole już raz próbowała ucieczki, poprzednio rozbiła garniec z miodem na głowie jednego ze strażników i skoczyła drugiemu na plecy. Do tej pory czuła słodkawy, metaliczny smak jego krwi w ustach...
Tym razem zaczaiła się z dębowym taboretem za drzwiami niemal wklejona w futrynę i zdesperowana, aby nie popełnić ponownie poprzedniego błędu. Nie pozwoli, by ktokolwiek kto przekroczy próg, powstał po jej uderzeniu.
Od kilku chwil słyszała w swojej celi dyskusję trzech mężczyzn za ciężką, żelazną furtą, która zamykała drogę do wolności. W duchu modliła się do Czterolicego, żeby dał jej szansę zabicia pomocnika tego zdrajcy, Bunholda. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły i ujrzała, jak młodzik skradał się z tacą do stołu, upewniła się, że jej modły zostały wysłuchane.
Nic nie mogło uratować chłopaka, w wyobraźni widziała już, jak jego głowa rozpada się po uderzeniu krzesła i wtedy zakrwawione ciało Bunholda pacnęło o kamienną posadzkę komnaty niczym ochłap mięsa, rzucony z niebios przez bogów.
Tak niespodziewany i irracjonalny widok konającego maga, który pojawił się znikąd sprawił, że Eldiole na chwilę zapomniała o tym, co zamierzała uczynić.
– Odłóż to... – wycharczał z trudem jej niedawny mentor, plując krwią i desperacko przyciskając do piersi starą księgę.
– Co...? – Księżniczka ze swoją prowizoryczną bronią, wciąż uniesioną do zadania śmiertelnego ciosu, zamarła w pół słowa.
– Mistrzu...? – Eion zdołał wydusić z siebie niewiele więcej od swojej niedoszłej zabójczyni.
– Nie ma czasu! – Bunhold z ogromnym wysiłkiem ukląkł. – Musimy uciekać, oni idą po ciebie! – Spojrzenie czarodzieja wyrażało ból, obawę o los dziewczyny i żal z powodu tego wszystkiego, co zaszło. – Może jeszcze uda mi się...
– I cóżeś uczynił głupcze! – krzyknęła Eldiole i odrzuciwszy w końcu drewniany stołek, podbiegła do Bunholda.
– Trzeba usypać krąg... – Czarodziej z trudem chwytał każdy haust powietrza. – Eion... Szybko!
Wyciągnął niewielki woreczek w kierunku chłopaka.
– Ale co...? – Młodzik wciąż nie mógł uwierzyć w to, czego doświadczał.
– On... Musi usypać krąg... – Oczy umierającego wyraźnie straciły dawny blask, kiedy błagalnie wpatrywał się w księżniczkę. – Może jeszcze... Może uda mi się, to jeszcze odwrócić...
– Eion, natychmiast do mnie! – Eldiole znała moc maga i zrozumiała, o jak wielką idzie stawkę.
Jej rozpaczliwy krzyk ocucił chłopaka, który rzucił się po magiczny pył. Natychmiast pojął, co należy robić i bez ociągania zaczął tworzyć krąg.
– Bezbrody on... zdradził... – jąkał ranny.
– Oszczędzaj siły – uspokajała czarodzieja dziewczyna, uciskając ranę na jego piersi.
– Król Vilkundów dał słowo... Ragnar chce go obalić. – Waga tego, co pragnął powiedzieć, dodała sił konającemu. – Jeśli zabije władców twojego ojca... Azumdin... on nie żyje...
– Jak to, Azmudin nie żyje?
– Ty... jesteś mu potrzebna. – Eldiole dostrzegła w gasnących oczach uczucie, które zawsze czuła od czarodzieja, miłość. – Jeśli weźmie cię za żonę...
– Nigdy! Pierwej... – zamilkła w pół zdania, gdyż z przedmurza dobiegł dźwięk rogu, a zaraz potem okrzyki gotujących się do walki rycerzy. – To hejnał mojego ojca!
Księżniczka omijając kończącego pracę Eiona, podbiegła do okna. Obraz, jaki ujrzała, ściął krew w jej żyłach.
– Tato... – wyszeptała z nadzieją, błaganiem i ledwo tlącą się wiarą na ratunek.
Przy fosie, gdzie melodia z rogu ponaglała obsługę mostu do jego opuszczenia, znajdował się niewielki odział konnych zamknięty w kleszcze trzech nacierających oddziałów. Nawet laik nieobyty w wojennym rzemiośle wysnułby oczywisty wniosek – Zahirianie nie mieli żadnych szans w walce z tak bardzo przeważającymi siłami Ludzi Morza! Jedyną nadzieją dla Viltusa i jego wojów było opuszczenie zwodzonej przeprawy nad wodą oraz przedostanie się za mury grodu. Kiedy przęsło zaczęło z wolna opadać, a serce Eldiole rozgrzewała już nadzieja, że wszystko skończy się dobrze, niespodziewanie na obsługę mostu, od strony miasta ruszył odział Ragnara Bezbrodego i po krótkiej walce ciężka, żelazna kładka ponownie znieruchomiała.
Następczyni tronu Zahiry z łzami w oczach, przyglądała się, jak ojciec spadał z konia rąbany toporami kilkunastu napastników, a jego towarzysze wyrzynani niczym zwierzęta.
– Eldiole! – Eion już od dłuższej chwili bezskutecznie wołał jej imię.
– Ona musi znaleźć się w kręgu! – rozkazał resztkami sił Bunhold, gdy krzyki za wciąż zamkniętymi drzwiami celi się nasiliły. – Oni... idą!
Chłopak podbiegł i włożył wszystkie moce, aby wciągnąć jedyną spadkobierczynię tronu Viltusa do magicznego kręgu.
Nim mag wypowiedział ostatnie słowo zaklęcia, do komnaty wdarło się kilku potężnych wojowników Vilkundów...
***
– A… – Eion zawahał się, chociaż pojął, że czarodziej stuka go w ramię, aby oddał sztylet, który wcześniej wykradł Eldiole.
W pewnym momencie umysł chłopaka zalały przedziwne, straszne obrazy. Wydało mu się, że dojechali już do Atkiry i że plany nauczyciela posypały się jak dom z kart po zdradzie Ragnara Bezbrodego, a jego pan konał przeszyty dzidą przez wojowników Vilundów. W końcu spróbował zignorować mroczne wizje, ale i tak nie miał zamiaru oddawać cennego sztyletu, powiedział tylko: – Myślicie, Panie, że w grodzie dostaniemy ciepłą strawę?
– Młodzieńcze… Mój czas dobiega końca. Sztylet!
– Wiesz, Panie, przez chwilę wydawało mi się… – Do świadomości Eiona, niechętnie podającego żądany przedmiot magowi, dotarło, że mistrz jest biały jak śmierć i z piersi nauczyciela zieje wielka otchłań.
– Musicie ruszyć na wschód… Jest szansa, że Dreydal…
– Panie! Masz wielką dziurę w piersiach!
– Wszystko, co masz w głowie, te obrazy… wydarzyły się... – Bunhold wykonał rytuał nad ostrzem sztyletu i wręczył go na powrót Eionowi. – Oddasz to Eldiole – wskazał na śpiącą. – Próbowałem cofnąć czas, ale moc Białego…
***
Na głównym placu wojownicy Vilkundów układali piramidę wysoką na trzy jardy z głów pomordowanych obrońców Atkiry.
Wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców grodu spędzono, aby byli świadkami egzekucji oczekujących na swój koniec jeńców.
– Jarlu jesteś pewien, że mamy wszystkich ściąć? – upewnił się jednooki wojownik. – Podobno zaklęcie Elfów osłabnie, jeśli będzie ich mniej, a wśród jeńców jest sporo długouchych.
– Wszystkich! – rzucił oschle Ragnar. – A tego… podszedł do spętanego i rzuconego na kolana jednego z oficerów Viltusa – zostawiam sobie.
– Pies! – wykrzyczał pojmany mężczyzna.
– Taa… – Bezbrody wziął w rękę ciężki młot i podszedł do skrępowanego. – I ten pies, teraz… – Jednym potężnym uderzeniem rozbił czaszkę jeńca. – No!
– Wodzu, ale czar? – Czyn dowódcy zupełnie nie zrobił wrażenia na Człowieku Morza.
– Goldunie, Odyn jest najpotężniejszym z bogów, to on dał nam zwycięstwo! On będzie nas też ochraniał! – ciskał gromy uniesiony dokonanym mordem, Ragnar. – Niech każdy z wojowników wybierze sobie brankę, a całą resztę poświęcimy Bogu Wojny! – Podszedł do swojego oficera i dodał tak, aby inni nie słyszeli: – Nie możemy zajmować się jeńcami, kolejna walka przed nami.
Kiedy ostrza toporów dokonały dzieła, ze słonecznego nieba delikatnie opadł pierwszy płatek śniegu, po nim kolejny i to był początek. Ziemia okryła się grubą warstwą lodowej pierzyny, a Słońce straciło resztki władzy nad Atkirą.
Na skraju jeszcze niedawnej enklawy ciepła, dało się słyszeć przeciągłe wycie, które z każdą chwilą nabierało mocy i zatruwało lękiem nieznające dotąd strachu serca Vilkundów.
– Zimni Ludzie nadchodzą! – ozwał się Goldun, ściskając mocno ociekający krwią miecz. – Źle uczyniliśmy…
***
Eldiole obudził przeszywający skowyt. Miała straszny koszmar, że Bunhold zdradził i że jej ojciec został ze swoim oddziałem rozgromiony przez Ludzi Morza.
Odetchnęła z ulgą, kiedy zrozumiała, że wciąż jedzie saniami.
– Eionie, gdzie jest czarodziej? – zapytała, gdy spostrzegła, że jej towarzysz zniknął.
– Mistrz przeszedł już na drugą stronę – padła zasępiona odpowiedź. – Kazał ci, Pani, to przekazać.
Kiedy dziewczyna otrzymała swój sztylet, dotarło do niej, co zaszło.
– A więc, to było naprawdę...?
Odpowiedziało jej skinienie głową i wzruszenie ramion.
– Co to za dźwięki? Wilki? – spytała.
– Bunhold mówił, że to Zimni... Przebudzili się.
– Mówił... – Księżniczka trzymała się jeszcze resztek nadziei. – Mówił, że odwróci to, co się stało?
– Nie miał sił. Zdołał tylko cofnąć nas o jeden dzień, ale wszystko inne... Nie muszę tego mówić? Prawda?
– Ale mój ojciec…?
– Naprawdę chcesz, żebym to powiedział? – Eion popatrzył na księżniczkę ze współczuciem, ale i z siłą, której Eldiole nigdy wcześniej nie spodziewała się po tym wałkoniu.
– Dokąd zmierzamy? – spytała po długiej chwili, obracając sztylet wciąż ubrudzony krwią Bunholda.
– Będzie wskazywał ci wrogów.
– Co?! – Eldiole nie miała pojęcia, o czym mówił chłopak, a ten najpewniej nie odpowiadał na pytanie, tylko błądził myślami gdzieś daleko.
– Sztylet, – żeby nie było wątpliwości, wskazał palcem na przedmiot w rękach dziewczyny – mistrz go zaczarował, będzie ostrzegał cię w razie niebezpieczeństwa.
– Aaa…
Eldiole ogarnął ogromny smutek. Miała w głowie mętlik, tak wiele różnych uczuć toczyło bój o jej umysł. Nienawiść do Bunholda za jego samowolny, wręcz szalony plan ocierający się o zdradę, którym doprowadził do zagłady jej ojca i towarzyszących mu ludzi, przyjaciół, znanych jej wszystkich z imienia, walczyła z miłością i tęsknotą za wspaniałym nauczycielem. Ze wszystkich sił broniła się, aby nie płakać.
– To dokąd zmierzamy? – Starała się wypowiedzieć te słowa z siłą panującej królowej, lecz kilka niesubordynowanych łez nie usłuchało jej woli i spłynęło po zmarzniętych policzkach.
– Jedziemy do Zakonu Mroku, mistrz uważał... – Chłopak urwał nagle i krzyknął ostrzegawczo: – Ludzie morza!
Ich sanie niemal wpadły na równo poustawiane dakkary.
Zostawili swoje sanie tak, aby nie mogły być dostrzeżone przez ewentualnych strażników floty Vilkundów.
– Myślisz, że ktoś tu jest? – spytał Eion, idąc za Eldiole z mieczem maga w dłoni.
– Nie wiem, ale ukatrupię każdego, kto został i zamierzam spalić te śmierdzące krypy!
Weszli do jedynej z wielu łodzi, z której spod płóciennego dachu wydobywały się leniwe smużki dymu.
– Cicho, na pewno zostawili młokosów do pilnowania, kiedy te psy ruszyły mordować – szepnęła dziewczyna, gdy kroczyła ze sztyletem gotowym do użycia i z chęcią zemsty wypisaną na twarzy. – Ich gówniarze potrafią być niebezpieczni jak śnieżne szakale. Uważaj!
– Tam ktoś jest – szepnął Eion – i chyba jest ranny.
– To zaraz skrócę jego cierpienie – wysyczała Eldiole i bardzo ostrożnie ruszyła w kierunku nieznajomej postaci.
– Stój! – zawołał niedoszły czarodziej.
– O co znowu chodzi? – Dziewczyna była zdecydowana mordować wszystkich Vilkundów, rannych lub nie.
– Twój sztylet...
– No? Co z nim? – Irytacja spowodowała, że podniosła głos.
– Nie lśni tak jak powinien gdyby...
– Co ty znowu zaczynasz, też jesteś zdrajcą, jak twój mistrz?!
– Wiesz, że nie. Tu nie ma twoich nieprzyjaciół.
– Nie wierzę już w czary tego martwego czarodzieja, niech jego imię sczeźnie na zawsze na zawsze! Zdradził mój lud, mojego ojca i mnie! – Agresja w głosie świadczyła jednoznacznie o krwawych chęciach odwetu.
– Ale…
– Jest tu kto?! – Od strony paleniska dobiegł głos młodego mężczyzny. – Jestem ranny, proszę, pomóż mi!
„I widzisz, usłyszał nas!” – Spojrzenie Eldiole nie pozostawiało wątpliwości, co miała w głowie.
– A może to jeniec, jeden z naszych? – Cichutko zasugerował Eion. – Jednak spójrz na sztylet… Przecież nie zabijemy swojego?
Eldiole, rzuciła od niechcenia okiem na ostrze, machnęła nerwowo ręką i bez ukrywania się, lecz gotowa do walki skierowała się w stronę, skąd dobiegł głos.
– Kim jesteś? Co ci jest? – Kopnęła delikatnie leżącego człowieka.
– Zimni Ludzie... byli tu! – Mężczyzna mówił jak ktoś w potrzasku, ktoś kto właśnie dostrzegł szansę na ratunek. – Nie mogę chodzić i moje oczy... Nic nie widzę!
– Kim jesteś?! – powtórzyła pytanie.
W Zahiriance narastało wzburzenie, od kiedy zrozumiała, że ma do czynienia z kimś, kto mówi i jest odziany jak Vilkund.
– Jestem Gjord, syn wielkiego jarla Ragnara Bezbrodego. Jeśli mi pomożesz, mój ojciec na pewno cię wynagrodzi.
W głowie Eldiole wszystko zawirowało.
– Tu nie ma wrogów?! – syknęła do Eiona i rzuciła się w stronę młodego Ragnarsona. – Ty i czary Bunholda, niech was wszystkie piekła pochłoną!
– Nie możesz! – Eion z nadspodziewaną siłą i mocą, najpierw powstrzymał rękę dziewczyny kilka centymetrów od gardła Vilkunda, po czym z łatwością odciągnął Eldiole kilka jardów w bok. – Bunhold nim odszedł, powiedział...
– Puszczaj mnie, ty nieudana podróbko czarodzieja! – Królowa Zahiry wyczuła zmianę w Eionie, jakby nagle przebudziły się nim nieznane siły, z którymi właśnie się zderzyła. Wcześniej wystarczyłby jeden ruch ręką, aby powalić miernego ucznia maga, a teraz chłopak trwał w miejscu niczym posąg wykuty w skale, nieczuły na wysiłki jakie wkładała, aby się wyswobodzić.
– Wiesz, co oni zrobili! – Jakimś cudem uwolniła uzbrojoną dłoń i bez namysłu postanowiła to wykorzystać. – Giń więc razem z tym parszywym Vilkundem! – Tym razem nóż został wycelowany w Eiona, lecz atak natrafił na niewidzialną barierę, w której ugrzązł niczym w przezroczystej melasie wraz całym ramieniem dziewczyny. Kiedy w końcu Eldiole zrozumiała, że nie przeciwstawi się woli młodzika, spróbowała perswazji: – Jego ojciec sprawił mi tyle bólu, zabrał każdego kogo kochałam! Ja muszę…!
– Nie! Nic nie musisz! Posłuchaj w końcu królewno! – Chłopak, wraz z siłą, nieoczekiwanie odnalazł w sobie również sporą dawkę stanowczości. – Coś we mnie, nie wiem co, mówi mi, że nie możesz tego zrobić. Ten czyn – Eion wskazał najpierw rannego, potem na uzbrojoną w sztylet dłoń – skalałby twoją duszę po wieczność, lepiej od razu udaj się na służbę Chłodu.
– Ale, jak ty mnie tak… trzymasz? Uwolnij mnie natychmiast! – Tym razem nastąpiła próba wyswobodzenia ramienia z niewidocznego potrzasku.
– Potrzeba do tego mniej siły, niż sądziłem… – Ze zdziwieniem stwierdził Eion. – Ale niech będzie. – Niedostrzegalne więzy opadły tak samo nieoczekiwanie, jak wcześniej uwięziły potomkinię Viltusa. Młoda wojowniczka nie spodziewała się oswobodzenia i upadła, gdyż siła, którą włożyła w wyrwanie ręki z nieistniejącej pułapki, rzuciła nią o pokrytą śniegiem ziemię. – Pamiętasz? Bunhold ciągle powtarzał przepowiednię o połączeniu ognienia i wody? – Eion rozmyślał, jak gdyby wcale nie doszło do starcia z jego Panią.
– Co, ty teraz…?! – Eldiole rozmasowywała sobie obolałą rękę. – Myślałam, że nie potrafisz czarować! – powiedziała nieco spokojniej.
– Przypomniało mi się jedno zaklęcie obronne – lakonicznie rzucił młodzik. – A więc, pamiętasz, jak…
– Tak, pamiętam, pamiętam. – Królewna nie wiedziała, jak się zachować ze swoim sponiewieranym ego i chociaż nieco się uspokoiła, nerwowe oczyszczanie ubrania ze śniegu, mogło jednak świadczyć, że jeszcze nie do końca ochłonęła ze swego uniesienia. – Bunhold ciągle powtarzał o połączeniu ognia i wody i co z tego?
– Mistrz się mylił, musimy odkryć właściwe przesłanie proroctwa…
***
Koński zaprzęg przy rytmicznie dzwoniącej uprzęży i coraz cięższych oddechach koni ciągnących obładowane sanie, z trudem przebijał się przez przeciwny wiatr i grube płaty padającego śniegu.
– Myślisz, że to jest możliwe, aby kiedyś zaczął chodzić i odzyskał wzrok? – spytała Eldiole, przyglądając się nieprzytomnemu Gjordowi.
– Mam księgę zaklęć Bunholda – odparł Eion.
– Ale znasz tylko jedno zaklęcie obronne – kąśliwie stwierdziła Eldiole.
– To prawda.
– A, co myślisz o przepowiedni i w ogóle o przyszłości? Jesteśmy zgubieni, bo przecież jutro nie staniesz się mistrzem magii, żeby walczyć z Władcą Chłodu? Chyba że takim jednozaklęciowym? – szydziła dalej dziewczyna.
– Nie, jutro jeszcze nie będę mistrzem – spokojnie skwitował chłopak i popędził konie do szybszego marszu.
– Ale przecież... Przecież nie można połączyć ognia i wody? To wszystko jest bez sensu, nic nie uratuje nas ani Zahiry?
Dłuższą chwilę trwało, nim Eion ponownie się odezwał:
– Nie? Po pierwsze, Vilkundowie stracili łodzie, które spaliliśmy, bez nich nie będą mogli szybko dotrzeć do twojej enklawy, mamy trochę czasu na obmyślenie planu. A po drugie… –
Początkujący czarodziej machnął tylko ręką i zamilkł.
– Nooo…?! – Eldiole nie zamierzała odpuścić. – Po drugie?! Co jest po drugie?!
– Niby nie można połączyć ognia i wody, a jednak – wskazał na ledwo żywego syna Ragnara i dokończył myśl – opatrzyłaś go, a kilka chwil wcześniej chciałaś rozszarpać. Jak to nazwiesz?
Dziewczyna popatrzyła na rannego z mieszaniną współczucia i nienawiści w oczach, po czym półgłosem wyszeptała:
– Nie wiem, czy go nie zabiję, jak nie będziesz patrzył...
***
Słownik:
1 Smocza klepsydra – około pół godziny.
2 Koński ogon – około trzy metry
Sążnie – 1= 1,8 metra
3 Bunhold – Czarownik-wróżbita
4 Draydel – Władca wampirów
5 Viltus – król Zahiry
6 Jarl Ragnar Bezbrody – jeden z najpotężniejszych vilkundzkich wodzów
Vilkundowie – ludzie morza, prastara rasa Wikingów
7 Czterolicy – bóg o czterech twarzach, kochającej, nienawidzącej, przyjaznej i obojętnej
8 Eldiole – księżniczka Zahiry i córka Viltusa
9 Biały Pan (Murguld po przemianie) – mag, półbóg, pół-upiór walczący z ludźmi zimnem, zmieniających ich w swoich bezwolnych żołnierzy
10 Bunduria – kraina elfów
11 Eion – młody, leniwy typek, pomocnik Bunholda.
12 Zimni Ludzie, potocznie nazywani Soplami – to legendarni ludzie, osoby, będące bardziej legendą niż faktem, które dobrowolnie lub pod przymusem, zgodziły się przejść na stronę Białego Pana i odmienione, walczą dla niego
13 Zakon Mroku – jedna z enklaw, tereny rządzone przez wampiry.
14 Gjord – syn Ragnara Bezbrodego
15 Azumdin – władca Atkiry
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania