Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

ERROR SCAN

CZ. I

 

- Bue, kurwa co jest, khy-khy – oznajmiłem, wymiotując sobie na kolana.

- Witaj. Właśnie obudziłeś się z wieloletniego snu, Pawle. Powiedz, jak masz na imię?

- Paweł, khy-khy, sam mnie tak właśnie nazwałeś.

- Doskonale. Narządy mowy i podstawowe rozumowanie bez zarzutów.

- Cholera, gdzie ja jestem?! Kim ty jesteś?

- Jesteś w przyszłości, Pawle. W Dystryktcie Europolis, arenie doskonale informacyjnej. W świecie jakiego nie znałeś. Ja jestem jednostką systemową. Człowiekiem tak jak ty, ale trochę innym. Moja nazwa to AriaZero.

Spojrzałem na stojącego naprzeciwko mnie świra: szczupły i gibki, ubrany w jakiś elastyn. Po głosie i sylwetce trudno mi było stwierdzić, czy to facet, czy kobieta. Na ustach nosił maskę przypominającą te, których używają nurkowie.

- Zostałem zobligowanym do tego, by wprowadzić cię w świat, do którego nie przywykłeś. Więc zacznijmy od początku. Zostałeś zahibernowany w roku dwa tysiące trzydziestym, niedługo po rewolucji informacyjnej w Europie.

- Rewolucji informacyjnej?

- Tak. To był traktat, według którego parę najsilniejszych państw Europy zaczęło dążyć do uzyskania stanu informacji doskonałej. Mam tu na myśli połączenie sieciowe między umysłami obywateli. Na początku system rozwijano w korporacjach i poszczególnych urzędach. Z czasem, gdy efekty były zadowalające, poszerzono działanie systemu na wszystkich.

- Argh! – Silny ból głowy uderzył znienacka. - Inwigilacja, kontrola, zabicie indywidualizmu… - Zacząłem się miotać w otwartym już sarkofagu i oblewać AriaZ’a płynami, w których wcześniej byłem zanurzony.

- Spokojnie Pawle, nic bardziej mylnego. Znaczy oczywiście były grupy, które straciły przez rewolucję, ale to normalne w okresie przejściowym każdej istotnej zmiany. Musisz wiedzieć, że państwa, które scaliły się informacyjnie znacząco poprawiły efektywność gospodarczą, przyspieszyły postęp technologiczny. Z powierzchni świata znikło mnóstwo chorób. Żywność przestała się marnować, znikły konflikty…

- Nigdy nie uwierzę. Jakie znowu konflikty? Chcesz mi powiedzieć, że teraz nie ma wojen?

- No ok, aż tak dobrze nie jest, ale uwierz mi, że komunikacja za pomocą myśli odmieniła życie milionów na lepsze…

Zacząłem przypominać sobie całe zamieszanie sprzed hibernacji. Debaty o tym czy rewolucja jest potrzebna. Walka korporacji o zgodę na proceder. Ludzie mieli przestać mazać palcem po smartfonie. Bariera oko-ręka-mózg miała zostać przełamana. Za pomocą małego chipu umieszczonemu w głowie ludzie mogli przekazywać informacje bezpośrednio do umysłu drugiej osoby… ale jak to przeszło? Przecież panowała wszechobecna paranoja. Nikt nikomu nie ufał. Ludzie nie byli gotowi.

- Wiesz, Pawle, większość obywateli dystryktu pierwszego nie posiada co prawda pewnych cech… - AriaZ chwycił za maskę i zsunął ją z twarzy. Ukazał mi w ten sposób swój zapadnięty, zniekształcony podbródek, ukrywający jak się domyśliłem, bezzębną żuchwę.

- My na co dzień porozumiewamy się za pomocą sieci, bez słów. Maska, którą noszę to głośnik syntezujący mowę. Jakoś musimy się porozumieć, a moja krtań, struny głosowe, nieużywane zanikły.

- Widzę, ale ja jakoś nie jestem zaniknięty, a całego siebie nie używałem przez… właśnie, ile lat byłem zahibernowany? Który mamy rok?

- Procedury przewidują, że możesz doznać szoku na taką informację, więc radzę się wstrzymać z pytaniami odnośnie…

- Człowieku, proszę cię, jaki mamy rok? Chyba mam prawo wiedzieć?

- 3000.

- Co, kurwa?

- 3000.

No już. Muszę się uspokoić. To przez szok zdrętwiałem. Nowe otoczenie, wszystko nowe i w ogóle. Muszę… muszę się ubrać. Tak to jest plan. Zaraz co ten świr robi? Wręcza mi jakąś kostkę.

- Proszę, zjedz to.

- Odjebało ci?! Nie je się mydła.

- To nie mydło. To masełko regeneracyjne o wartości dwóch tysięcy dziewięciuset kalorii. Zjedz od razu, a energia będzie uwalniała się równomiernie przez całą dobę.

- Dobra zjem. - Spożyłem. Smak nie najgorszy. AriaZ wyjął z kieszeni mały skaner i wycelował we mnie.

- Pozwól, że teraz dokonamy przydziału i klasyfikacji. Tak dla formalności.

- Skoro musisz.

- Hmm, ale coś jest nie tak. Czekaj spróbuje ponownie. – Znów wycelował i zmarszczył czoło. – Cholera coś się popsuło. Nie powinno tak być.

- Co jest? Co tam wyskoczyło, że jestem jakiś niereformowalny czy coś, hehe?

- No w sumie to tak jakby. „Error Scan” taki komunikat nie powinien się pojawić, ale trudno. To pewnie efekt wieloletniego snu. Wprowadzimy wszystko ręcznie. Teraz prosiłbym cię, byś się ubrał. Musimy opuścić centrum i przetransportować cię do strefy drugiej. Wiem, że nie składałeś żadnych deklaracji odnośnie statusu, ale to standardowa procedura. Później będziesz mógł się ubiegać o upgrade na obywatela pierwszej kategorii.

Założyłem na siebie śmieszny elastyn i ruszyłem za nim. Doszliśmy na wielki taras. Na zewnątrz panowała mgła, z pomiędzy której przebijały się kolorowe neony. W sumie nie czułem się zaskoczony. Zgodnie z przewidywaniami otaczały nas ogromne wieżowce-biurowce, których szczytów nie byłem wstanie dojrzeć.

- Nasz flybus zaraz podleci.

- Coś jak transport publiczny?

- A jaki miałby być? Uważaj już jest.

Wielki wagon jak od nowoczesnego pociągu przycumował do tarasu w ten sposób, że wejście było podstawione idealnie przed nami. Nie miał śmigieł ani szyn, na których mógłby się opierać. Po prostu się unosił. Przedział był wypełniony osobnikami podobnymi do AriaZ’a. Neoludzie byli smukli, o lekko szarawej cerze i trudno mi było zidentyfikować płeć u większości. W stylu ubioru niezbyt się od siebie różnili, a przynajmniej nie dla mnie. Usuwali nam się z drogi, grzecznie i spokojnie. Gdy wagon cumował do kolejnych tarasów, pasażerowie idealnie zsynchronizowani przesuwali się na ławie, by zrobić miejsca dla wsiadających. Widok ten od razu kojarzył się z ławicą ryb, która jednomyślnym ruchem tworzy wielki falujący kształt w odmętach oceanu. Wszyscy byliśmy jak w oceanie. Smog i zabudowa tłumiła promienie słońca, a w tle słychać było tylko szumiące wibracje.

- Alarm! Alarm! – z głośników wewnątrz kabiny rozległ się hałas, a ludzie zerwali się rozglądając.

- Proszę zachować ostrożność, skażenie pierwszego stopnia!

- Cholera AriaZ! Co jest?

- Wygląda mi to na skażenie biologiczne. – Pasażerowie zaczęli grupować się pod wyjściem.

- Ale co ci na to wygląda? Co jest przyczyną alarmu!

- Eh, Pawle… wydaliłeś niezmetabolizowaną materię.

- Jaką materię?

- Zesrałeś się, Pawle. Po prostu narobiłeś w portale. - Wtedy rzeczywiście dostrzegłem, że wodnisty strumyk kupy spływał mi po nodze, chociaż moim zdaniem nie śmierdziało, aż tak bardzo, żeby robić z tego alarm.

- Widzisz, my nie mamy tego problemu. – AriaZ odwrócił się i ściągnął spodnie. Między pośladkami miał przejrzystą kapsułę wielkości puszki po witaminach, a wewnątrz brązową ciecz.

Neoludzie już spokojniejsi, gdyż zlokalizowali przyczynę alarmu, nadal jednak zniesmaczeni spoglądali na przedstawiciela systemowego paradującego z wypróżnikiem na wierzchu.

- Hehe – zarechotał AriaZ, a wagon ruszył dalej.

 

CZ. II

 

- Jesteśmy na miejscu małpoludzie. – oznajmił AriaZ.

- Dobra, ale co ze mną teraz? Dostane jakieś zakwaterowanie? Odprawę? Według kontraktu…

- Tak, tak, uspokój się.

Znajdowaliśmy się na terenie o wiele pustszym niż centrum, zdominowanym przez fabryki i wielkie, ciągnące się wzdłuż ulic kable, czy też gazociągi. Weszliśmy do jednego z zakładów, który okazał się być moim nowym miejscem pracy na przyszłe kilka lat.

- Co to ma być do chuja?! – z przerażeniem zawołałem przewodnika, gdy ujrzałem rozległą na wielkość boiska produkcję mięsa.

- Hmm, jakby ci to wytłumaczyć… Genetycznie to głównie krowa czerwona z domieszką słonia afrykańskiego.

- Jakiego słonia?! To są zwierzęta? – Staliśmy na mostku, a pod nami rozpościerały się rzędy równo ułożonych mięsnych kluch, rzeczywiście wyglądających jak spłaszczony słoń, chociaż nie posiadały kończyn.

- Widzisz czarną rurę przymocowaną od przodu? To dopływ karmiący, a widzisz rurę wychodzącą z tyłu? To jest…

- Rozumiem już. Chyba nie musisz mi tłumaczyć. Domyślam, się, że leżą tak od urodzenia, aż po mięsne zbiory? – AriaZ spoglądnął na mnie ostrożnie dostrzegając, że mnie zemdliło.

- Tak. Dokładnie po trzech tygodniach są gotowe. – Agent spojrzał w dal na jednego z pracowników i przywołał go za pomocą impulsu.

- To Klon A400, jeden z pracowników.

- Klon, czyli jeden z setek takich samych pracowników?

- Oj tam zaraz takich samych, podobnych tylko. I nie setek, a milionów.

- Klonie jak to jest być tak bardzo nie wyjątkowym? – zapytałem dryblasa w kombinezonie roboczym.

- Normalnie. Nie narzekam – odparł zimnym głosem.

- Ale nie razi cię to, że jesteś Klonem, wykorzystywanym, którego jedyną robotą jest ta mięsarnia?

- Pozwól, że ci wyjaśnię. – Klon przemilczał chwilę w zamyśleniu, sięgając do sieci po dane o przeszłych wydarzeniach. – Tak, więc gospodarka podatna na różne etapy, raz przeżywa stagnację, czyli moment, w którym ceniony jest pomyślunek i indywidualizm, a w innym rozwój napędzany efektywną produkcją. Dziś mamy czasy produkcji. Na swój sposób czasy spokojne. Ja zostałem stworzony by produkować. Praca fizyczna i trwanie w działaniu daje mi największą satysfakcję i dostawy dopaminy. Tak samo z moim ciałem, mięśniami i posturą. Wszystko po to, by być dobrym pracownikiem. Nie wykazuję inicjatywy, bo nie widzę w niej sensu. Tak zostało to udoskonalone przez lata pracy nad moją genetyką.

- Ale nad moją genetyką nikt nie pracował. Jestem 100% bio-natural. AriaZ, do kurwy nędzy, nie chcę pracować w zajebanej mięsarni. Przecież to praca dla robotów. Już w moich czasach była znacznie bardziej zautomatyzowana. Widziałem, jak wygląda centrum miasta. Wszystko tutaj mogłoby się obejść bez wysiłku człowieka. O co tu w ogóle chodzi z tą praca fizyczną!?

- Spokojnie, Paweł. Ciśnienie ci skoczyło o 7% powyżej normy. Zrozum, że, żeby uzyskać pracę w bardziej zmiennych warunkach musiałbyś zdobyć doświadczenie i edukację. Możemy ci ją wgrać, ale wtedy musisz się zgodzić na zamontowanie chipu sieciowego w mózgu.

- Pierdole to.

- Inaczej nie masz drogi do utrzymania się. Firma Frozz&Go oferuje jedynie pomoc w organizacji noclegu i pracy, ale nic, poza tym.

- Jezu AriaZ, ja nie jestem robotem! – Agent popatrzył spokojnie i wrócił do gaszenia mojego stanu emocjonalnego.

- W Europolis istnieje pewna zasada o nazwie „50/50”. Oznacza ona równy podział w pracy na rzecz całego systemu. Wiesz, przez kilkaset lat, gdy ty spałeś ludzkość borykała się z różnymi problemami natury syntetycznej.

- Natury syntetycznej? Brzmi ciekawie.

- Bunty maszyn krótko mówiąc. Przekazywaliśmy zadania robotom i sztucznej inteligencji. Odciążaliśmy chirurgów, urzędników, służby tak, by zadania wykonywane były na jak najwyższym poziomie, ale to nie wystarczało. Z czasem obarczono AI funkcją polityczną. Ogromna siła obliczeniowa komputera miała dokładnie badać na jakie problemy społeczeństwa powinien reagować system prawny i optymalizować go na bieżąco. Wtedy Sztuczna Inteligencja przestała być sztuczna. Musiała mieć ego, zaczęła pragnąć. Pojawiła się chęć władzy i ambicje. Długo by tłumaczyć, ale to z czym ty kojarzysz obrazy filmowe Matrix, czy Terminator, zwykli ludzie przeżywali w życiu realnym, jeszcze dwieście lat temu.

- Czyli teraz mamy coś w rodzaju sojuszu z maszynami?

- Nie sojusz, a pełna współzależność. Ogromna moc obliczeniowa i perfekcja komputera łączy się z abstrakcyjnym myśleniem i przypadkowością ze strony ludzi tworząc system. Gdyby nie ludzie, nie byłoby ewolucji i inspiracji dla maszyn. Roboty również muszą mieć sens istnienia, a nic nie ma dla nich większego sensu niż efektywne rozwiązywanie problemów ludzi.

 

*

 

Po paru dniach pracy przy swoim stanowisku, przy krajalnicy przypomniałem sobie moment, w którym ostatni raz przyszedłem do kliniki hibernacyjnej. - Wszystkie formalności były już załatwione. Oszczędności życia przelane, a nieruchomość, której byłem spadkobiercom oddana na pokrycie kosztów zabiegu. W standardowych okolicznościach i to wszystko by nie starczyło, ale otrzymałem sporą zniżkę, jako że zezwoliłem na użycie mojego przypadku do celów marketingowych firmy. Zarząd Frozz&Go był zachwycony, że to oni zrealizują kontrakt na najdłuższy w historii zamarznięty sen człowieka.

Ludzie hibernowali się z różnych powodów. Jedni byli ciekawymi świata przyszłości fanatykami sukcesu, z przygotowanym planem na życie lub chcieli być świadkami zjawiska astronomicznego przewidzianego na sto lat w przód. Kolejni to nieuleczalnie chorzy. Zasypiali z nadzieją, że nowa cywilizacja przywita ich panaceum i uwolni od cierpienia. Zdarzali się, też tacy co ze swoim jurnym, młodym organizmem chcieli po prostu przeskoczyć trzydzieści, czterdzieści lat, aby potem w zuchwały sposób objawić się swoim życiowym rywalom, pomarszczonym i schorowanym.

Ja natomiast wsiadając do kapsuły nie miałem jakichkolwiek oczekiwań. Kładłem się zdemotywowany, pogrążony w obłędzie nijakości. Znudzony przemijaniem myślałem o zmarłych bliskich, o rozczarowaniach w relacjach z ludźmi i o osobistych porażkach. Wyobrażałem sobie uniwersum, które opuszczałem: odkryte kontynenty, wyeksploatowaną naturę, toczące się pomniejsze konflikty, oczywistość wszechrzeczy, jałowość społeczności, własną próżność. Nie planowałem się wybudzać. Jakoś tak wyszło. Nieprzygotowany na cokolwiek jestem teraz.

Wiem, że ekscytacja, którą odczuwam jest chwilowa. Widzę jaki to świat. Sterylny i bez miejsca na wolność. Jednak niepewność poruszania się w nim sprawia, że doznaję ciągłej stymulacji, dopaminy poznawczej, jedynej w swoim rodzaju euforii eksploratora.

Poznawanie nie będzie trwać wiecznie, a już teraz dostrzegam oznaki bezsensu egzystencji na który cierpiał co drugi mi podobny onanista w dwa tysiące siedemdziesiątym roku. Wszelkie cechy i możliwości jakie posiadam zostały zgładzone przez zrównanie mnie z klonem w fabryce mięsa.

Otrząsnąłem się niespokojny i odepchnąłem się od panelu taśmy produkcyjnej. Uświadomiłem sobie, że naszły mnie pierwsze objawy monotonii, które zaraz przerodziłyby się w melancholię. Wiedziałem już, że muszę się oderwać od rutyny tak bardzo obecnej jakbym wcale się nie przeniósł w czasie.

- Pawle, zdrętwiałeś! – oznajmił za moimi plecami A400.

- Em, no tak. Wybacz zamyśliłem się.

- To nic. Każdemu się zdarza.

- Naprawdę?

- Znaczy, tak mi się wydaje, że komuś pewnie się zdarzyło. Mi akurat nie.

- Rozumiem. Nie narobiłem strat czy coś?

- Nie. – Klon wpatrywał się analizując co mi siedzi we łbie. – Słuchaj, Paweł. Myślę, że już się wprawiłeś w pracę. Czas, żebyś się trochę oderwał. Co ty na to?

- Czytasz mi w myślach czy coś w ten deseń? W sumie bym się nie zdziwił, rok trzytysięczny, wszystko możliwe.

- Nie. Prosta analiza mowy ciała, mimiki i tak dalej. Na dziś koniec tej roboty. Chodź, pokażę ci coś.

Wyszliśmy z fabryki i ruszyliśmy do stojących nieopodal garaży u podnóży bloków sypialnych.

- Właź.

- To twój hangar?

- Można tak powiedzieć. Spójrz na to. – Klon odchylił płachtę ukazując mi uwieszony na stojaku egzoszkielet. – Nieźle co!? – krzyknął podniecony.

- No fajne, coś jak strój super-bohatera. To na jakieś cosplay’e? – spytałem stukając paznokciem w tworzywo zbroi.

- Jakie znów cosplay’e? To prawdziwy kombinezon szybujący. Zakładasz i latasz!

- Co ty chrzanisz?

- Naturalnie. Za twoich czasów już były takie kostiumy - Wingsuit. To dokładnie to samo, chociaż z lekkimi modyfikacjami.

- Eee, to nie dla mnie. Boje się wysokości.

- Przecież o to chodzi, żebyś się bał, adrenalina, szok. Wkładaj to i lecisz!

- Ja mam lecieć? Czemu ty nie lecisz?!

- Ja nie mogę. Raz próbowałem. Blokuje mnie, gdy stoję na krawędzi. Po prostu nie mogę. Jak się cykasz trudno, ale jutro w pracy nie wspominaj o tym, że ci to pokazałem. To skrajnie zakazane. Szczególnie w przestrzeni centrum, gdzie mogłoby dojść do kolizji z pojazdami.

- Dobra dawaj to. Nie ma chuja, że wrócę do tej pracy bez solidnego resetu. Gdzie mogę z tym iść?

 

*

 

Byłem trochę zesrany wchodząc na dziewięćsetne (ostatnie) piętro jednego z drapaczy chmur w centrum. Sąsiednie bloki były nawet wyższe, ale nie chciałem zgrywać kozaka za pierwszym razem. Kostium był wygodny. Idealnie dopasowywał się do mojej sylwetki. Przylegał i termoregulował. Pogoda była jak zawsze: zero wiatru, brak słońca, jedynie widna mgła z widocznością na dwieście metrów i charakterystyczne dla krajobrazu przelatujące komety, prawdopodobnie reflektory szybujących auto-lotów.

Postępując zgodnie z instrukcjami Klona dostałem się na dach i wybrałem krawędź, z której będę miał najlepszy widok i przestrzeń do akrobacji. Stanąłem na krawędzi Wszech-miasta. Dla rodziny i świata, który mnie znał odszedłem w niepamięć. Wszystko co mnie otaczało, kształtowało i sprawiało, że jestem kim jestem już nie istnieje. Spojrzałem w głąb czeluści między dwoma kolosalnymi, bezmiernymi wręcz wieżowcami. Dostrzegłem mrygające świetliki czy inne jednostki, które wiem, że nic dla mnie nie miały. Po prostu tam były, mniej niż ja świadome swoje błahości.

Otrząsam się z bezsensu, który przez moment mną zawładnął i skupiam się na swojej zbroi. Syntetyczne receptory wyczuwały moją melancholię w obliczu wyzwania jakim był skok we mgłę. Blaszki na grzbiecie i pod pachami nastroszyły się.

Rozkładam ramiona jak mesjasz, rozluźniam kark, kolana delikatnie uginają się. Oddaję się siłom grawitacji. Nie skaczę, lecz wpadam w przepaść. Lecę głową w dół, a siła pędu wprawia w drganie lotki na plecach. Nie otwieram skrzydeł, nie mam chęci.

Maska lotnicza blokuje nieprzyjemne uderzenie wiatru. Tylko miasto czuję. Jakbym był teraz jego częścią. Czuję, jak przenika mnie jego przestrzeń. Nie odbieram tego zmysłami: ani wzrokiem, ani słuchem. Fale miasta przenikają mnie, ale są bezwonne, niczym delikatne promieniowanie.

Mgła przede mną ściemnia się. Wibracje słabną, a myśli cichną. Odzywają się instynkty: „chcesz żyć panie kolego”! Naprężam wachlarze i odbijam ku górze. Krew nabiega do mięśni, adrenalina rozbudza umysł. Kontroluję kierunek lotu, obieram destynację.

Klon miał racje, tego potrzebowałem. To niesamowite uczucie. Najwyższy akt wolności oraz buntu. To co robię jest tak bezcelowe i piękne zarazem. Ponadto w każdej chwili mogę spowodować wypadek. Nie powinno mnie to cieszyć. Czy po paru sekundach lotu zaczynam mieć moralniaka? Wystarczy, że coś wyłoni się zza wieży…

 

CZ.III

 

- Ja jebię, ale mnie ramię napierdala – zagadałem do zaznajomionego Klona.

- Może potrzebujesz medyka? – odparł dryblas.

- Nieee, to tylko obicie. Miałem takie sobie lądowanie tym twoim skafandrem. Wpadłem na jakieś wysypisko, a wcześniej połamałem parę anten.

- O cholera. Jaką karę dostałeś?

- Karę?

- No za zniszczenie mienia. Służby systemowe, jaki dług ci za to narzucili? Ile musisz odpracować?

- Ale nie było żadnych służb. Ogarnąłem się, wróciłem i poszedłem spać. – Klon spojrzał na mnie i chwilę przemilczał.

- Nie znaleźli cię? Przecież masz chip w mózgu. W tym momencie spojrzałem na A400 z lekką wyższością i większą, niż zwykle pewnością siebie. Poczułem, że zdecydowanie przewyższam go intelektem.

- Klonie. Od paru tygodni rozmawiasz ze mną za pomocą syntezatora mowy, ponieważ jako jedyny w tej fabryce nie mam chipu. Gdybym miał to byśmy się komunikowali tak samo jak wszyscy – za pomocą impulsu informacyjnego, przez sieć. – Klon zastygł.

- Jak to możliwe? – spytał.

- Normalnie. Przy wybudzeniu AriaZ chciał mnie zeskanować, żeby jakoś umieścić mnie w tym systemie, ale sprzęt się nie sprawdził.

- Sprzęt agencyjny wadliwy? Niemożliwe.

- No naprawdę. Wyskoczyło mu, że error scan i że innym razem mnie zeskanuje czy coś.

- Co kurwa?

- Ty przeklinasz?

- Od kiedy takie rzeczy się dzieją to tak. Error Scan to nietypowy wynik. Raczej przypisuje się go jednostkom popsutym.

- Hehehe, no cóż.

- Nie, nie rozumiesz. Nie popsutym gdzieś tam wewnątrz czy coś. Jest to wynik dla osób, które swoją wadliwością uszkadzają system: przestępcy, hackerzy, złodzieje. Nie powinieneś mieć takiego wyniku, skoro dopiero co wyszedłeś z sarkofagu.

- Nie wiem co o tym myśleć, ale raczej się cieszę z tej swobody. Kombinezon się sprawdził. Mam zamiar znów polecieć. Dzięki wielkie, że mi go podsunąłeś.

- Słuchaj. Zostało nam, jeszcze parę słonio-świń do wykrojenia. Spotkajmy się w hangarze po robocie. Chciałbym coś omówić, ale tutaj nie możemy.

- Jasne A400 – odparłem chwytając pasujące idealnie do mojej dłoni jelito mięsacza.

Klon otworzył mi drzwi do garażu. Przejęty rozejrzał się i wpuścił mnie do środka.

- Właź szybko. Czas, żebyś poznał prawdę

- Jaką prawdę?

- Musisz zniszczyć Central-konar – powiedział Klon z tonem i spojrzeniem stanowczym, jakiego u niego jeszcze nigdy nie było. – To jeden z rdzennych wieżowców w pierwszej strefie. W tym obszarze, w którym cię wybudzili.

- O czym ty do mnie rozmawiasz? Masz jakiegoś wirusa czy coś? – spytałem dając pozory oburzenia, ale w rzeczywistości sprawa mnie zaintrygowała.

- Jest to jeden z ważniejszych budynków, w którym mieści się siedziba dowodzenia instytucji systemowych, tych zmanipulowanych oczywiście.

- Przez kogo?

- Przez sztuczną inteligencję. Wcześniej zapodali ci ściemę o podziale funkcji „50/50”. Aria Zero który cię wprowadził należy do dominujących sił robotów. Tak samo jak wszyscy zresztą. Każdy z tych gibkich obojnaków z pierwszej strefy. Wszyscy mają chipy od urodzenia. Maszyny wykorzystują ich potencjał i mają ich po swojej stronie. Wspólnymi siłami bez problemu wykorzystują nas, ciebie również.

- Mówiłeś, że taki jesteś, że to normalne. To zawsze było normalne. Od kiedy Klon może się buntować?

- Musisz wiedzieć, że prawie mnie obraziłeś Pawle. Ja jestem zdolny. Od dawna odczuwałem dyskomfort, ale w pracy muszę udawać. Jestem ubezwłasnowolniony. Tylko gdy nikt nie widzi mogę ci o tym mówić. Jednak nie mogę podejmować pewnych działań. Coś mnie blokuje. Nie wyobrażasz sobie jakie to uczucie.

Powoli zaczyna do mnie docierać, że odraza, którą czułem do sterylnego i kontrolowanego świata nie brała się znikąd. To co mówił AriaZ o moim potencjale do upgradu i wyrwania się z fabryki to kłamstwo. Zasada 50/50 to kłamstwo. Wszystkie historie ewolucji to kłamstwo. Teraz czuję, że oddycham. Tak jakby jakieś brzemię ze mnie spadło. Zaczęło grzać mnie w okolicach mostka, oczy otworzyły się szerzej i tak zostały. Mam misję. Mam powód. Wraca do mnie wiara w przeznaczenie, która umarła prawie tysiąc lat temu. Ziści się sen człowieka wolnego i koszmar hien. Rozjebie ich na strzępy. Będę patrzeć jak ich bloki i uliczki płoną! Będę się śmiał z tych pełzających, wygolonych glist!

- Paweł! – zawołał A400 szturchając mnie w ramię – rozmarzyłeś się.

- Co, ale co? Faktycznie, to pojebane wszystko co mi mówisz, ale wierzę ci. Wszystko się zgadza. Musisz powiedzieć mi co mam robić. Od czego mam zacząć?

- Umiesz obsłużyć skafander na tyle, by dobrze wcelować w jakiś obiekt?

- Myślę, że tak. Ostatnio mnie trochę poniosło, ale dam radę wylądować, gdzie trzeba.

- Nie masz nigdzie lądować. Masz się wbić w ścianę.

- Klonie, walka z tym posranym systemem to dla mnie ważne, ale nie zrobisz ze mnie kamikaze.

- Spokojnie skafander jest wytrzymały. Przetrwasz to przebicie. Zaznaczę ci na pagerze budynek i jego słabe punkty. Będziesz go dziurawił na wylot i niszczył wewnętrzne kolumny, aż cały się zawali.

 

*

 

Stanąłem z tysiąc metrów nad ziemią na wieżowcu o połowę niższym niż Central-konar. Budynek robił wrażenie. Wyróżniał się gigantyzmem i oświetleniem. Wnoszące się wokół niego pojazdy i pył miejski zdawały się tworzyć wstęgi niczym pierścienie Saturna. Niemal wyczuwałem jego bicie w moim kierunku, tak jakby miał swoją świadomość i czekał na konfrontację ze mną. Według Klona instytut miał być wypełniony jedynie androidami, których zniszczenie ma być kluczowe w walce ludzkości z uciskiem ich armii. Bez większego zastanowienia rozpędziłem się i skoczyłem. Rozpostarłem skrzydła już sprawniej niż za pierwszym razem. W tafli wieżowca naprzeciwko mnie widziałem swoje odbicie, z każdą chwilą coraz większe. Jeszcze paręnaście metrów…

Przebicie się rzeczywiście nie było takie ciężkie, wręcz ledwo odczuwalne. Znalazłem się sali pełnej serwerów. Nie zatrzymywałem się. Skafander popychał mnie dzięki magnetycznym silnikom. Sunąłem delikatnie szorując brzuchem o podłogę, a elektryczna aura wokół skafandra niszczyła otaczające mnie instalacje. Po przeleceniu kilkuset metrów i przebiciu paru filarów zbliżałem się do ściany wylotowej. Na zewnątrz było pusto. Wyleciałem swobodnie na miasto, a za mną drobinki szkła. Nic nie leciało na kolizję ze mną, tak jakby wszyscy w mieście spali, a ja mogłem spokojnie zrobić nawrotkę, by wbić się ponownie, tym razem piętro niżej.

Po kolejnym przewierceniu się przez budynek usłyszałem gruchnięcie z pogłosem głośnym tak, że na pewno było je słychać na kilometr. Spojrzałem za siebie – zaczęło się. Warstwy wieżowca składały się pod sobą skracając jego wysokość. To już koniec – w sensie początek końca.

Wylądowałem kilkaset metrów dalej by delektować się widokiem rozbiórki w całej jej okazałości. Szare gruzy i obłoki wypełniły centrum miasta. Konar runął. Robo-szczury które dotychczas miały za zadanie zjadać karaluchy w piwnicach głównego ośrodka administracji systemu, teraz uciekały jak najdalej od katastrofy. Wokół zaczęły pojawiać się światła. Z początku myślałem, że to mieszkańcy Europolis zwabieni hałasem przylecieli zobaczyć co się stało. To początek rewolucji. Do niej zostałem stworzony. To przeznaczenie mnie tu przywiodło, w te czasy. Widać jak bardzo słaby jest ich system. Nic mnie nie powstrzymało. Gdzie drony policyjne? Co z kamerami, czujnikami, ochipowanymi obywatelami, którzy w sytuacji kryzysowej powinni szybko przemienić się w sprawnych stróży prawa i porządku?

- Spokojnie, Paweł! – zawołał za mną.

- Aria Zero? Po czyjej jesteś stronie? Chcesz mnie aresztować?

- Normalnie bym musiał, chociaż w warunkach niekontrolowanych, po prostu zostałbyś powstrzymany zanim nawet zdążyłbyś założyć skafander.

- A jakie warunki mamy teraz? To koniec dla systemowców AriaZ. Zobaczyłem prawdę. Nawet Klon to spostrzegł. Ten świat się sypie!

- Zgodzę się, że to koniec, ale tylko z Central-Konarem, Pawle.

- Nie powstrzymacie tego co zacząłem!

- Oczywiście, że nie. W planach jest jeszcze wiele rozbiórek: Most Logaritmusa, blokowisko w zachodniej dzielnicy, kanały pod drugą strefą…

- O czym ty gadasz?! W jakich planach?

- W planach rewitalizacji stworzonych wspólnymi siłami między stroną ludzką, a sztuczną inteligencją. – Agent zastygł i milczał w charakterystyczny sposób jak zawsze, gdy tłumaczył mi coś co, według niego powinno mnie zdruzgotać.

- Chcesz mi powiedzieć, że zburzenie tego budynku było w planach czegoś tam? Przecież A400 mnie oświecił. Co to w ogóle za pojebana akcja?! – W tym momencie poczułem silne ukłucie w skroniach. Musiałem przysiąść. Egzoszkielet zaskrzypiał niczym rozregulowane skrzypce.

- Rozbiórka budynku którą wykonałeś była w pełni kontrolowana. Rozejrzyj się. W promieniu kilometra wszystkie obiekty są ewakuowane i zagrodzone.

Rzeczywiście, zbiorowiskiem wokół ruin okazały się boty sprzątające gruz.

- Wszystkie konstrukcje mają swój termin przydatności do użytku. Jakieś dwa lata temu, gdy ty byłeś w kapsule, jeden z szeregowych pracowników firmy Frozz&Go podsunął nam pewną myśl. - Po co w nieefektywny sposób wykorzystywać narzędzia do destrukcji, skoro w ich oddziale śpi człowiek, który zrobi to zgodnie z działaniem impulsu i to nieodpłatnie!

- Niemożliwe. Niby jak to może mieć sens. Nie wierzę w to. – Odwróciłem spojrzenie i zwróciłem się w stronę gruzów.

- Normalnie panie obywatelu. Jednak to nie chęć minimalizacji kosztów była główną przyczyną wykorzystania cię. Bardziej obawialiśmy się, że jeśli negatywne zapędy w twoim umyśle nie znajdą ujścia to będą ciążyć i przenikać do elementów systemu w różnych aspektach. Powstawałaby coraz większa frustracja, zespół amotywacyjny i tym podobne. Dlatego pracownicy Frozz&Go, za pomocą specjalnych narzędzi przeanalizowali twoja osobowość i doszliśmy do wniosku, że to jedyne sensowne rozwiązanie. Tym bardziej, że mogliśmy zrezygnować z drona niszczącego i zachowaliśmy zasadę podziału funkcji 50/50.

- Tak to właśnie wyglądało. – Zza pleców AriaZ’a wyłonił się Klon.

- Spiskowałeś razem z nimi…

- Tak, ale chyba nie masz mi za złe co, hehe? Na pewno czujesz ulgę. Ja teraz właśnie upgradowałem. Przenoszę się do strefy numer jeden. Wykazałem się inicjatywą. Ty natomiast znalazłeś robotę dla siebie, bez konieczności instalowania chipu.

- Kurwa serio? I co myślicie zajebusy, że tak po prostu się z tym pogodzę? Że będę se latał i rozwalał budynki?

- Jesteś w lekkim szoku, ale spokojnie, to co towarzyszyło ci podczas misji zapewni ci sens na przyszłe lata.

- Ale ja…

- Możesz też wrócić do Fabryki, jeśli chcesz – powiedział zgryźliwym tonem Agent – w tym momencie spojrzałem na AriaZ’a i Klona w sposób w jaki nikt nigdy na nich nie patrzył. Było to spojrzenie jakiego, by nie spotkali nigdzie na tym świecie i w tych czasach. - Spojrzenie pradawnego demona niepokalanego zła, którego właśnie ktoś chlusnął wiadrem zimnego moczu na pobudkę. Oni natomiast popatrzeli się na siebie, najwidoczniej nie wiedząc, co te spojrzenie znaczy.

Wstałem i otrzepałem się z gruzu. Odczepiłem klipsy kombinezonu i zrzuciłem najcięższe elementy.

- Chuj z wami. – Odwróciłem się na pięcie i poszedłem. Ruszyłem w kierunku kajuty. Raz tylko zerknąłem za siebie, by ujrzeć głupkowato uśmiechającego się Klona. Przez moment zdawało mi się, że nad jego głową widzę aurę szczęścia układającą się w napis: „mam nadzieję, że teraz zostaniemy przyjaciółmi”.

 

Koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • dariusz-b 18.04.2020
    Nie przepadam za science fiction, ale to jest... No nie wiem jak napisać. ????
    Podziwiam
  • Alastorr 18.04.2020
    ; )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania