Mojesłowy [I] Esej pierwszy
Mówi się, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. Trudno z tym twierdzeniem się nie zgodzić, chociaż nie zawsze jest to regułą. Pierwsze kroki, wykonywane w danym kierunku, czyli: pierwsze razy bywają bardzo różne. Kojarzy się z nimi cała gama przeróżnych odczuć. Od tych najwspanialszych i najpiękniejszych, po najgorsze i najkoszmarniejsze. Za każdym jednak razem ten pierwszy raz jest niepowtarzalny.
Tak samo rozpatruję więc kwestię pisania esejów. Będę używał tej właśnie nazwy, gdyż ona najbardziej mi się podoba. Brzmi tak jakoś poważniej niż np. felieton. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, nigdy nie pisałem esejów czy też reportaży, o felietonach nie wspominając, więc robiąc to teraz, przechodzę swego rodzaju inicjację. Jestem tym faktem niezwykle podekscytowany. To dla mnie naprawdę całkiem nieznane doświadczenie. Chcę jednak spróbować. I jak powiedziałem, tak właśnie czynię.
Esej, jako twór literacki i gatunek publicystyczny, nigdy wcześniej nie był przeze mnie zauważany. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na taką formę wypowiedzi. Ona wydaje mi się być w sam raz dopasowana do mnie. Jest krótka, utrzymana w osobistym tonie, lekka w formie, wyrażająca mój punkt widzenia (jako Autora). Najbardziej jednak pcha mnie do niej niezwykła dowolność treści. Akcydentalność esejów pozwala na wprowadzenie w tekst elementów fikcji literackiej, elementów satyry, ironii, humoru, ale wszystko to cechuje faktograficzność i dokumentalność, bo punktem wyjścia są prawdziwe wydarzenia, prawdziwe odczucia i autentyczne przemyślenia.
W pisaniu esejów panuje więc wspaniała wolnoamerykanka. Wszystkie chwyty są dozwolone. Mogę także, bez żadnych ograniczeń, prześlizgiwać się po tematach, które na pierwszy rzut oka są od siebie dalekie i w ogóle niepowiązane. Pisząc esej, mogę poruszać i komentować wszystkie aktualne tematy, które akurat znajdują się na tapecie i są języczkiem u wagi wszystkich. Aczkolwiek bardziej chcę skupiać się na kwestiach, które dotyczą mnie osobiście.
Tych spraw jest całe mnóstwo. Otaczają mnie ze wszystkich stron, potrafią wyjść z każdej, nawet najmniejszej dziury, spadają znienacka prosto na moją głowę lub tuż obok mnie i aż się proszą, żeby o nich wspomnieć. Tematów więc na pewno mi nie zabraknie. Mogę w nich przebierać jak w ulęgałkach. Do wyboru, do koloru, jakie tylko przyjdą mi do głowy lub napatoczą się przed oczy. Zawsze w zasięgu ręki. Wystarczy włożyć je do wora i na „chybił-trafił” wyciągnąć jakiś na światło dzienne. A potem wystarczy już trzymać w garści temat i prowadzić go do mety. Do mety, czyli: do końca, czyli: do momentu, gdy zostanie on napisany, a na końcu zostanie postawiona kropka.
Zanim jednak zostanie postawiona ta ostatnia kropka, należy rozpocząć pisanie. Konkretne pisanie, na konkretny temat. Myślę, że właśnie teraz, po tym krótkim wstępie, nadszedł czas. Skoro więc jest to mój pierwszy esej (jeżeli oczywiście można nazwać tę pisaninkę esejem), to uważam za stosowne, przedstawić swoją skromną osobę, pisząc kilka słów "o sobie własnym". Któż bowiem inny miałby to zrobić jak nie ja. Znam się przecież najlepiej, wiem o sobie wszystko, więc to nie jest dziwne. Nawet powiedziałbym, że bardzo potrzebne, bo tak naprawdę, to ci, co mnie znają, to znają mnie, każdy z nieco innej strony i nigdy do końca. Nikt nic nie wie. (A tak na marginesie, przyznać muszę, że nawet ja do końca się nie znam na sobie i czasami w tym wszystkim się gubię). Spróbuję jednak zrobić to jak najdokładniej i najrzetelniej.
Kim więc jestem?
Na pewno znakomitym, chociaż całkowicie nieznanym poetą, literatem, felietonistą i twórcą wszelakim. Potrafię realizować się w wielu gałęziach sztuki i szkoda, że na żadnej z tych gałęzi się nie wiuchnąłem. Jestem inteligentny. Może nawet za bardzo i to jest solą w oku innych. Potrafię w każdym razie wykorzystywać skutecznie swoją inteligencję i lotność umysłu. Jestem wyszczekany. Składanie słów nie sprawia mi żadnych kłopotów. Jestem zdolny niesłychanie. Nie potrafię jednak zaprezentować tego na zewnątrz. W niewielkiej grupie potrafię błyszczeć swoim własnym światłem. Mam w sobie to coś, co potem potrafi przejść na innych i drapią się oni nerwowo.
Cały świat stał kiedyś dla mnie otworem, ale już jakiś czas temu dotarło do mnie co to za utwór i okazało się, że tak ogólnie, to dupa wołowa z tego wyszła. Czyli: można powiedzieć, że taki trochę ciaptak ze mnie oraz bidulek i chucherko.
Nie jestem szczęściarzem. W drewnianym kościele spadająca z dachu cegła omal mnie nie zabiła. Nie mam szczęścia ani w kartach, ani w miłości. W miłości szczególnie. Te kobiety, które kochałem zwykle nie kochały mnie. Odwrotnych sytuacji raczej nie było. Na plus można zaliczyć fakt, że jestem zaprzeczeniem twierdzenia, że małe jest wredne. Na minus, że małe jest piękne. Nie jestem przystojny. Nie powalam wyglądem. To znaczy powalam, ale ze śmiechu. Urokliwy też nigdy nie byłem i tak, jak u Marii Czubaszek, mój urok był nienachalny i głęboko ukryty przed światem.
Nie jestem bogaty. Pieniądze, podobnie, jak kobiety, omijają mnie szerokim łukiem.
Potrafię się potknąć na prostej drodze i to nawet o leżący na niej liść lub paproch na podłodze. Kiedy wszyscy inni, wokół ostro pili alkohol, to tylko po mnie było widać, że jestem pijany i policja mnie spisywała. Kiedy coś mówiłem to nikt mnie nie słuchał, bo i po co?
Żyję tak trochę niezauważalnie. Jestem, ale jakby mnie nie było. Przemijam przez życie bardzo cicho i bez słowa skargi, chociaż niekiedy bardzo mnie ono boli. Zaciskam jednak wtedy mocno zęby i zwieracze i idę po prostu dalej. Stąpam po błocie, zapadam się w bagno aż po same klejnoty lub nawet szyję, omijam rzucane mi pod nogi kłody. Tak ogólnie dają radę, chociaż z każdym mijającym dniem, jest mi coraz ciężej. Nie Upadam jednak na duchu. Ciągle prezentuję pozytywne nastawienie do świata, czym nawiasem mówiąc, wkurwiam innych. Innym bowiem wydaje się to nie do pomyślenia, że można prezentować tak pozytywną postawę życiową, mimo tak przesranej sytuacji życiowej. Przecież ani klimat, ani położenie geograficzne temu nie sprzyjają. A jednak. Pod tym względem jestem inny i wyróżniam się na tle. Czasami porywam za sobą jednostki.
Ogólnie jawię się jako niesamowity twór, wyjątek od reguły, jakby nie z tego świata. Pozostawiam nieodparte wrażenie. Moja aura unosi się długo po tym, jak odejdę. Jestem takim, swego rodzaju kwiatem, który wyrósł na betonie. Ewenementem w skali (tutaj nie podejmuję się podać w jakiej skali). Skromny bowiem jestem nadzwyczaj.
Jestem. Wbrew wszystkim i wszystkiemu, wciąż jestem. Zdarza się, że potrafię popsuć atmosferę, ale tylko na krótko i po chwili wszystko wraca do normy. Nikt o tym, już potem, nie pamięta, chociaż czasami zdarzało się, że ktoś mi to wypominał. Nie umniejsza to jednak wcale mojej wartości. Jestem wręcz bezcenny. Jestem niczym monolit. Jak skała, na której ktoś, coś, kiedyś pobuduje. Chyba tak albo coś w tym stylu.
Podsumowując: niesamowity jestem. Do dziś niektóre dziewczyny przechodzą ciarki po całym ciele, na myśl o mnie. Niektóre dostają nawet drgawek z wrażenia. Niestety ze śmiechu.
Ale cokolwiek by to nie było, nie da się tego opisać słowami. Więc i ja nie będę próbował już więcej. Zostawię to tak, jak jest.
Chociaż kusi mnie bardzo chęć wspomnienia o tym, że jestem edycją limitowaną i drugiego takiego, jak ja, to nie znajdzie się na całym świecie. Kusi wspomnienie niepodważalnego faktu, że nie jestem takim zwykłym prêt-à-porter, ale haute couture. Naprawdę kusi mnie, aby wspomnieć jeszcze o innych moich plusach, ale nie zrobię tego. Nie zrobię, gdyż jestem człowiekiem niezwykle skromnym. Skromność to jest moje drugie imię. Skromny, niepozorny i niespecjalny. Oto ja.
Bardzo mi miło i przyjemnie, że się poznaliśmy. Myślę, że jak na pierwszy esej, szkic, rozprawę, referat, studium, opracowanie, omówienie, elaborat lub jakoś inaczej to nazwać - wystarczy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania