Esencja

Szczur, naraził się w mieście chyba wszystkim i nikogo nie zdziwiło, że pewnego dnia znaleziono go ze szczęką wbitą w czaszkę, śladami zakrzepniętej krwi z ucha, ust i z nożem osadzonym w oku. Śmierć, jak to śmierć w półświatku nikogo nie powinna zdziwić i tak było w istocie. Podobnie jak sposób odejścia delikwenta, w ciemnym zaułku parszywej dzielnicy, w której nikt przyzwoity nie chciał zamieszkać. Jednak biała broń użyta do zadania śmiercionośnego ciosu, wyglądała tylko pozornie na zwykłą tanią chińską podróbkę jakieś znanej marki. Przynajmniej tak twierdził jego wierny przyboczny.

Niedźwiedź, bo tak go nazywała konkurencja, nie ochronił swojego pana i z tego powodu czuł wyrzuty sumienia. Chcąc zagłuszyć zranioną swoją nikczemną duszę, poszedł w tan i chlał pełnymi szklankami, u zezowatej mamusi. Burdel mama jako jedyna cieszyła się z jego obecności, ponieważ nawet zalany w trupa, potrafił jedną ręką złamać gnaty awanturującemu i uchylającemu się od płacenia fagasowi.

Najbardziej w pory ze strachu srały psy, ponieważ ze Szczurem mieli niepisaną umowę, z której on zawsze wywiązywał się sumiennie. Nic w mieście nie działo się bez jego wiedzy i pozwolenia, ktokolwiek wychylił się, zwłaszcza jakiś młokos, dostawał po uszach. Tych, co psuli mu porozumienie zawarte z mundurowymi, ładował do mamra i to z takimi dowodami, że im młodość tam mijała. Kiedy po edukacji wychodzili z akademii, natychmiast meldowali się u niego, w oczekiwaniu na przydział. Barany, marząc o wolności, szli się zabawić i zanim wytrzeźwieli, z pięknym paragrafem wracali do sanatorium, by kontynuować naukę.

Dzięki niemu miejscowy komisariat miał największy procent wykrywalności w województwie i z tego tytułu obsada czerpała profity. Tam kariera nawet największych matołów się rozpoczynała i po kilku błyskawicznych awansach, dostawali nowe przydziały i kierowali dużymi komisariatami Kilka razy i to tylko nowo mianowany komendant główny wychylił się i strącał niewygodnych z piedestału, a w ich miejsce dawał swoich. Wtedy do akcji plenerowej wkraczał Szczur ze swoimi ludźmi i wyróżnionym robił taką zadymę pod samym nosem, że zaraz w rankingu spadali na ostatnie miejsce.

On, nikt inny, kształtował policyjną ekstraklasę, więc z racji długoletniej owocnej współpracy stróże prawa czuli się zobowiązani do ujęcia jego mordercy. Dlatego zmontowali najlepszych specjalistów w spec grupę i na jej szefa wyznaczyli inspektora Orneckiego, prawdziwego asa wśród polskich detektywów, który jako jedyny rozwikłał wszystkie przydzielone mu kryminalne zagadki. Sława go wyprzedzała i zanim on nie zjawił się na miejscu zbrodni, żaden funkcjonariusz nie śmiał się zbliżyć do nieboszczyka bliżej niż na dziesięć metrów.

Inspektor Alan Ornecki delegowany z Trójmiasta zajechał czarnym BMW z pięciolitrowym silnikiem, który swoją młodość spędził we flocie Biura Ochrony Rządu. Pancerne auto wykonało pierwszy kurs po naprawie trwającej dwa lata, do jakiej przyczynił się kierowca Misiewicza, który z tego tytułu niesprawiedliwie stracił posadę.

Dowódca spec grupy, po otwarciu mu drzwi przez kierowcę w stopniu aspiranta, wysiadł z pojazdu i zlustrował zapyziały zaułek, do którego dobrowolnie nikt przy zdrowych zmysłach się nie zapuszczał. Kilka interesujących i niepokojących szczegółów zarejestrował jego bystry wzrok. Skinieniem dłoni, jaki zazwyczaj wykonywał udzielny książę, nakazał technikom kryminalnym czynić powinność. Chłopaki niczym wygłodniałe psy rzuciły się na padlinę i zaczęły zbierać nawet najmniejsze ślady pozostawione przez mordercę, by później wysłać je do najnowocześniejszego w Polsce laboratorium kryminalistyki. Przetrząsnęli szczegółowo wszystko w promieniu przynajmniej czterech metrów. Jedynie zostawili w stanie nienaruszonym poczciwego denata, tak jak leżał z ozdobą w oczodole. Starannie zapakowali nieboszczyka do czarnego hermetycznego wora. Tak zabezpieczonego umieścili w przeznaczonym dla niego pojeździe i w towarzystwie ochrony wysłali na szczegółowe specjalistyczne badania.

Patolodzy w randze profesorów nadzwyczajnych dobrali się do trupa ułożonego plecami na blacie wykonanego z kwasiaka stołu, ustawionego na środku nowocześnie wyposażonego prosektorium. Garderoba denata niczym nie odbiegała od noszonej przez ludzi jego pokroju i tak jak spodziewali się panowie, był odziany podobnie jak oni. Właściwie niczym się nie wyróżniał i jedynie co można by było zarzucić to brak przywiązania do jednej marki. Podczas rozbierania do golasa w protokole pojawiały się nazwy Hermes, Christian Dior, Giorgio Armani, Louis Vuitton, Prada, Fendi, Gucci, Versace, Salvatore Ferragamo, Ralph Lauren, Balenciaga, Tom Ford, czyli nic nadzwyczajnego. Podobnie było z zawartością kieszeni kilka tysięcy euro i dolarów, świnki, krugery. Sprężynowy nóż i pozłacana półautomatyczna spluwa nie były żadną tanią chińską podróbką, tylko drogim markowym sprzętem od najlepszego producenta. Wyniki toksykologiczne nie dały nawet najmniejszego punktu zaczepienia, ponieważ denat trzeźwy był jak świnia, bez prochów, a przed zgonem zjadł przynajmniej trzydzieści deka czarnego kawioru. Stan jego zdrowia określono jako więcej niż zadowalający i gdyby nie przypadkowy ciąg wydarzeń, śmiało mógł przeżyć jeszcze i sto lat. Życie w dobrobycie zakłóciło złamanie kości nadgarstka, zachwiało złamanie przewodu słuchowego i złamanie głowy żuchwy, a zakończył nóż w oku. Przedmiot pozornie wyglądał, że jest przeznaczony do papieru, lecz był wykonany z nieznanego współczesnej nauce stopu. Skład chemiczny kozika przebadanego w laboratorium tylko dla laików nie był sensacyjny i ich uwagę zaprzątnęłoby dziewięćdziesiąt dziewięć procent metalu. Pozostały jeden okazał się dla świeżo upieczonego laboranta tak małoistotny, że nie zamierzał wspomnieć o nim w swoim raporcie. Jednak nowoczesny sprzęt i jego oprzyrządowanie zakupione przez poprzedni rząd z funduszów europejskich, uniemożliwił wymazanie jednej nieistotnej jego zdaniem pozycji i wydrukował, nie szczędząc drogiego papieru całość. Komisarz nadzorujący policyjne laboratorium, zanim prysnął z roboty do kochanki, okazał się na tyle wredny, że kazał mu zostać, nie opierdzielać się, tylko przyłożyć do roboty. Niedawny absolwent cenionej przez polityków uczelni jego decyzją był załamany, kolejny raz żałował swojego oddania krajowi. Drzemiące w nim wartości wyższe nie pozwolił mu spokojnie poczekać na posadę w instytucie lotnictwa, gdyby posłuchał cioci, niedawnej laborantki, która w błyskawiczny sposób awansowała do rangi generała i została szefem, teraz byłoby inaczej. Wystarczyłby do niej jeden jego telefon i nie musiałby się męczyć. Siłę i skalę jej znajomości poznał, podczas studiów śmigając przez nie, bez konieczności zdawania głupich egzaminów. Tam prawdziwemu patriocie wystarczało kilka obecności, koneksje, by dyplom magistra z najlepszą oceną wylądował w absolwenckiej kieszeni.

Niepocieszony i zmuszony do wysiłku, o pomoc zwrócił się do wszystkowiedzącego Gogle, któremu wystarczył skan noża i wyniki analizy chemicznej, by zlokalizować jego pochodzenie. Okazało się, że został on skradziony razem z tysiącami innych eksponatów, a może i milionami z Muzeum Bagdadzkiego podczas operacji „Pustynna Burza”. Jednak zaznaczył, że wiele podobnych unikatów w zniszczonym przez wojnę państwie podzieliło taki los. Kłopot ze zrabowanymi zabytkami polegał na tym, że tylko niewielka część wywiezionych do Stanów Zjednoczonych historycznych przedmiotów powróciła do Iraku, po obaleniu dyktatora.

Zdaniem ekspertów katalogujących nóż miał dziesiątki tysięcy lat, nigdy nie zardzewiał, a wykonała go nieznana cywilizacja. Wartość zrabowanego, a odnalezionego w głowie Szczura eksponatu była bezcenna i znacznie przekraczała kilkuletni okrojony budżet Ministerstwa Obrony i Spraw Wewnętrznych.

Inteligencja Inspektora Alana Orneckiego była powszechnie znana i doceniana. Dlatego to właśnie jego przydzielono do tego zadania. A o sile jego intelektu niech zaświadczy fakt, że nawet brak świadków, nieprofesjonalnie przeprowadzona ekspertyza noża, niekompetencja i nieudolność przydzielonych mu ludzi, nie zaprzepaściło błyskawicznego rozwiązania kryminalnej zagadki.

- Kamil, śledztwo zakończone. Nic tu po nas, zapakuj wszystko i wyślij najlepiej bezpośrednio do wojsk amerykańskich. Tylko oni zgodnie z umową rządów Rzeczypospolitej i Stanów Zjednoczonych z grudnia dwa tysiące dziewiątego roku mogą go osądzić – powiedział po zapoznaniu się z internetową ekspertyzą, dopił kawę i poszedł prosto do służbowego BMW. Przydzielonemu kierowcy, kazał się zawieźć do domu, gdzie chciał w ciszy i spokoju spędzić ostatni tydzień do emerytury.

- Kogo? – pytanie doleciało do niego przy otwartych drzwiach pasażera i zanim zniknął we wnętrzu, powiedział.

- Tego, co wyszkolili i wypuścili z terenu z jednostki, która ponoć miała być samowystarczalna.

Podkomisarz Kamil Henschke, długoletni podwładny inspektora nigdy nie pytał szefa, skąd to wszystko wie i w jaki sposób wiąże z sobą fakty. Jemu wystarczało, że nigdy w swojej długoletniej karierze kryminalnej się nie pomylił, więc i teraz musi mieć rację. Zaledwie przez chwilę się zastanawiał jakim torem myślowym podążał jego szef i powiązał morderstwo z rozmową w sylwestra.

Trzydziestego grudnia dwudziestego pierwszego roku trzyosobowy patrol z Gdańska około dwudziestej pierwszej został wysłany na interwencję w sprawie zakłócenia spokoju i niszczenia mienia. Jadąc, byli przekonani, że mają do czynienia ze zwykłą zadymą domową. Awanturnikiem okazał się pijany żołnierz amerykański stacjonujący w Drawsku Pomorskim, który w wynajętym apartamencie urządził huczną imprezę. Na widok mundurowych rzucił się na nich. Policjantce złamał kości twarzoczaszki, a funkcjonariuszom złamał rękę i nos. Natychmiast po rozróbie sprawę przejął wydział wojskowy prokuratury i żołnierza przekazał przełożonym.

Innym incydentem, jaki naprowadził inspektora na rozwiązanie zagadki, był przebieg spotkania znanego fotografa i jego dziewczyny w Łodzi. W lokalu spotkali dwóch żołnierzy amerykańskich, przyjacielską atmosferę popsuł jeden z nich, gdy zaczął dobierać się do kobiety, a gdy ona odrzuciła jego amory, powiedział.

- Zerżnę tę dziwkę, twoją żonę.

Chwile później fotograf dostał z pięści w twarz, a objawy były podobne do tych, jakie miał Szczur.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania