Ewa kiedyś spróbuje
Krople deszczu uderzały rytmicznie o parapet. Ewa leżała w łóżku, czytając ostatni rozdział książki. Obok spał jej mąż, jak zawsze mocno chrapał. Odgłos chrapania zgrał się z padającym deszczem tak, że tworzył melodię jakże kojącą i pozwalającą zatopić się w fabule powieści. Kiedyś tego nie lubiła, nie potrafiła się przez to skupić. Dziś skoczyłaby za tym chrumkaniem w ogień i walczyłaby w nim nawet z mitycznym cerberem. Wyłączyła lampkę i przytuliła się do siwo-czarnej dżungli na klatce piersiowej Antoniego. Do pokoju wpadała smuga światła latarni, stojącej naprzeciw ich mieszkania. Nie mogła zasnąć. W myślach cały czas jawił jej się jutrzejszy dzień. Miał być on wyjątkowy, bo właśnie jutro przechodziła na emeryturę po czterdziestu latach pracy, jako sekretarka w prywatnej firmie zajmującej się handlem nieruchomościami.
Leżała tak na pograniczu jawy i snu. Obrazy przeszłości walczyły ze sobą na śmierć i życie. Ze snu, a potem z jawy, te wyimaginowane i te rzeczywiste, racjonalne i irracjonalne, wreszcie te dobre i złe. Walka między nimi opierała się na zasadzie: „uderz i uciekaj”. Kiedy nacierały te dobre, na jej twarzy malował się subtelny uśmiech. Kąciki ust mimowolnie unosiły się, tworząc na policzkach delikatne dołeczki. Twarz miała już przeoraną licznymi zmarszczkami, mimo tego dalej emanowało z niej piękno. Potem pojawiały się te złe, pozostawiając spazmatyczny grymas, ale nawet to nienaturalne wykrzywienie nie potrafiło zabić jej wszechmocnego piękna, które odziedziczyła po swoich przodkach. Nienawidziła swojej babki, prababki, praprababki, a teraz właśnie ich portrety bombardowały jej wyobraźnię. Wszystkie głowy podobne, tak jakby po śmierci matki, obcinano głowę i przyszywano córce. Dręczyły ją myśli, że wszystko co zdobyła – męża, pracę, że każdy młodzieniec z jej kamienicy kłania się jej, mówiąc: „dzień dobry” – zawdzięcza swej nieskazitelnej fizyczności. Chciała choć raz w życiu poczuć się brzydka albo chociaż przeciętna. Myślała, że przyniesie jej to starość, ale zestarzała się pięknie. Nie tak jak Antoni, którego krata na brzuchu zamieniła się w oponę, a bujne loki dawno już wypadły pozostawiając puste koło, którego granice wyznaczały śnieżnobiałe kiełki.
Poczuła mocne pragnienie, próbowała wstać, ale nie mogła, szarpała mocno, ale nie udało jej się wyrwać. Spostrzegła, że nie jest już w łóżku, a jej ciało zniknęło, rozpłynęło się jak złudzenie, miraż, fantasmagoria. Teraz była duchem albo raczej maleńkim punkcikiem. Czuła jakby ktoś zamknął ją w próżni, czuła się abstrakcją, imaginacją, nie potrafiła określić dokładnie czym właściwie się stała. Zaczęła się bać, był to dobrze jej znany strach przed nieznanym. Zawsze bała się czegoś nieznanego, tajemniczego, innego, dziwnego. Co pomyśli sobie Antoni, gdy obudzi się i nie zobaczy jej obok siebie? A ona tak naprawdę będzie, tylko na górze, będzie go obserwowała pod osłoną swojej nowej formy.
Minęła sekunda, a zapomniała już o tym zmartwieniu. Piękno zaczęło zanikać, a jej zaczęło podobać się w nowym świecie. Tylko to pragnienie. Jak się napić? Miała ochotę na zimną colę. Ucieszyła się, ponieważ nigdy jej nie spróbowała. Zawsze odstraszały ją te wszystkie programy o zdrowiu. Wyobrażała sobie colę, jako ropę wlewaną do baku. Bak jako otwór w buzi, rozwarte usta jako bak. Krótko trwała jej radość, ponieważ właśnie doszła do wniosku, że jej pragnienie napicia się coli, stało się nie do spełnienia. Ale zaraz, czyż nie słyszała, że duchy mogą wnikać w inne ciała? Tylko w kogo? Przypomniała sobie, że zawsze chciała zobaczyć, jak to jest być mężczyzną.
W pobliżu był tylko Antoni. Zaraz przecież jest jeszcze Ares, ale jeżeli wejdzie w psa nie da rady otworzyć lodówki. Perspektywa wyboru sprawiła, że zaczęła się jak zawsze zastanawiać. Włączyła się ta kobieca niemoc działania, która zawsze ją prześladowała. A co jeśli zwierzęca dusza psa albo jeszcze gorzej, męska dusza Antoniego połączy się z moją? Co jeśli nie będę mogła wyrwać się z obcego ciała? Zaczęła zadawać sobie miliony pytań, a z każdym pytaniem pragnienie malało. Znowu przegapiła szansę, bo zanim się spostrzegła, cola znowu zmieniła się w tą śmierdzącą ropę naftową, tę tablicę Mendelejewa, w to toksyczne połączenie najrozmaitszych pierwiastków z dodatkiem obrzydliwie klejącego cukru.
Komentarze (2)
Bardzo przyjemny tekst, ciekawy, zgrabnie napisany, właściwie bezbłędnie, może tylko jakieś interpunkcyjne wpadki gdzieś się przewinęły, ale ogółem - podoba mi się. W związku z tym zostawiam 5 i witam w jakże skromnych progach opowi. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania