Exitus acta probat*

* Utwór wygrał Prozatoriański konkurs, uzyskawszy I miejsce.

 

"Ostatni raz podszedł do łóżka, by sprawdzić odczyty – mózg nie dawał znaku życia."

 

Światła w szpitalnym korytarzu zamigotały, po czym zgasły. Szum narastał coraz bardziej, gdy pacjenci niepokoili się i zadawali pytania o przyczynę takiego stanu. Z pozoru spokojne cienie zaczęły przybierać nieokreślone kształty. Stażysta potarł oczy, stojąc w drzwiach sali pooperacyjnej. Coraz częściej miał wrażenie, że wzrok go myli, co nie wróżyło dobrze dla przyszłej kariery neurochirurga, którym chciał zostać. Z drugiej strony… czy zwidy i duchy, które napotykał, mogły w jakikolwiek sposób wpłynąć na rzeczywistość?

Wolał o tym nie myśleć, pogrążając się w wirze pracy, ale bywały takie dni jak ten, gdy to Mahomet przychodził do góry, bo ona nie chciała przyjść do niego. Dziwne, prawie przeźroczyste materie wpatrywały się w niego i szeptały. Czasami docierał do niego sens wypowiedzianych słów, które paraliżowały i przyprawiały o ciarki na plecach. Najczęściej jednak ulatywał on w szpitalnym gwarze, za co był niepomiernie wdzięczny. Aż do dzisiaj.

Tkwił nieruchomo w miejscu, nie mogąc oderwać spojrzenia od czerwonych, paciorkowych oczu zjawy. Falowała na tle białej ściany korytarza niczym flaga na wietrze.

– Dzisiaj będzie wczoraj, a wczoraj będzie jutro – szeptała. – Przyjdzie do ciebie. Oczekiwałeś na to. Zmierz się z rzeczywistością.

Stażysta przymknął oczy i zadrżał. To nie było realne.

– Biegnij, chłopcze. Biegnij. Prawda leży przed tobą. Twój umysł dopomina się o nią…

Oderwał się gwałtownie od framugi i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku mary. Machnął ręką, zahaczając palcami o ścianę. Jak nakazywała logika, ten dziwny twór powinien zniknąć, ale ku jego rozpaczy tak się nie stało. Spojrzał na niego drwiąco.

– Mamo, czemu ten pan maca ścianę? - Usłyszał zza pleców dziecinny głosik.

– To stażysta, kochanie. Nie zwracaj uwagi.

Spiekł raka i powoli odwrócił się w kierunku rzędu krzeseł, na których siedzieli przyszli pacjenci. Od razu dostrzegł chudą jak patyk kobietę, z pyzatym dzieckiem na kolanach. Przypatrywało mu się z ciekawością, wyzierającą z niebieskich niewinnych oczu. Siedząca obok staruszka w berecie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie i zwróciła głowę w kierunku dziadka z zabandażowaną głową.

– Ci stażyści! - burknęła. – Nic nie robią, tylko smęcą się po korytarzach, zamiast leczyć biednych, schorowanych…

– Przestań, Jadwiniu… przestań – mruknął w odpowiedzi. - Nic się nie dzieje…

– Przestań, przestań! – przedrzeźniała jego głos. - Ty byś tylko cicho siedział!

– Jadwiniu…

Staruszek wyglądał na zmęczonego. Stażyście przemknęło przez myśl pytanie, czy on też byłby w takim stanie po czterdziestu latach małżeństwa.

– Szukałem włącznika – oznajmił głośno.

W odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramionami. Przeczesał nerwowo włosy i skierował się na salę, odprowadzany pogardliwymi prychnięciami pani Jadwigi. Nie odwrócił się ani razu, aby sprawdzić, czy to coś wciąż tam jest. Nie chciał się mierzyć z duchami przeszłości. Jeszcze nie.

 

Ten szczególny pacjent przybył po południu. Sprawa z gasnącymi światłami została już opanowana, a szpital po krótkim paraliżu wrócił do stałego rytmu. Lekarze znowu zaczęli przyjmować w izbie przyjęć. Stażysta miał tam właśnie dyżur, gdy drzwi otworzyły się, a do środka chwiejnym krokiem wszedł mężczyzna po sześćdziesiątce.

Na moment zapadała zupełna cisza. Wszyscy znieruchomieli. Pielęgniarka zaprzestała porządkowania bandaży po drugiej stronie sali. Lekarz prowadzący uniósł głowę znad papierów, leżących na biurku i westchnął cicho. Stażysta nie dokończył nakładania czystej narzuty na łóżko. Wbił spojrzenie w pacjenta, który jak gdyby nic uśmiechnął się i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

– Dzień dobry. - Przywitał się. – Nazywam się Cykuta Poniedzielski.

Lekarz otrząsnął się pierwszy. Wstał gwałtownie i szybko poprawił okulary na nosie.

– Dzień dobry, panie… Cykuto. - Gestem wskazał kozetkę. – Proszę usiąść.

Pacjent skłonił się uprzejmie i podszedł do Stażysty, który na krótki moment stracił możliwość wykonywania jakichkolwiek ruchów. Pan Poniedzielski łagodnym ruchem wyjął narzutę z jego dłoni i sam rozłożył, po czym usiadł. „Niech to szlag” – pomyślał spanikowany Stażysta. „To zdecydowanie niemożliwe. Niemożliwe, żeby...”

– Proszę nie sądzić, że to niemożliwe. – Mężczyzna mrugnął do niego, podczas gdy lekarz zakładał rękawiczki. – Człowiek jest jeszcze niezbadany, a w szczególności ludzki mózg.

– Faktycznie – stwierdził oschle internista. – Pański najwyraźniej przyjął zbyt dużą dawkę metalu.

Co było niesamowite w popołudniowym pacjencie, to właśnie kawał blachy, wystający z jego głowy. Wbita pionowo od góry, sprawiała wrażenie dziwnego kapelusza, który został ubrany na potrzeby mało zabawnego spektaklu.

– Och, wydaje się panu. - Mrugnął pan Cykuta. – Nigdy za dużo pierwiastków.

Pracownicy medyczni wymienili spojrzenia. Zabrali się do pracy.

 

Mężczyzna był absolutnie żywy. Wydawało się, że kawał metalu w jego głowie nie czyni żadnej różnicy. Po wstępnych badaniach lekarz wydał polecenie Stażyście, aby zabrał go na TK. Uczynił to, aczkolwiek niechętnie. Ogarnęło go dziwne przeświadczenie, że właśnie ten pacjent ma coś wspólnego ze wcześniejszą marą.

Doktora Adama zatkało na widok pacjenta. W osłupieniu wybąkał, że to nie powinno być możliwe. „Wygląda na to, że dzisiejszego dnia nie ma rzeczy niemożliwych” - pomyślał sarkastycznie Stażysta, obserwując obraz na ekranie komputera. Metal przecinał czaszkę dokładnie na pół.

 

Dalsze polecenia były jasne. Dziwny pacjent wylądował na oddziale neurochirurgicznym. Stażysta w ramach obowiązków miał go doglądać i sprawdzać odczyty. Pan Poniedzielski podpięty do najprzeróżniejszych maszyn uśmiechał się przyjaźnie. Nawet sytuacja, w której się znalazł, nie była w stanie wytrącić go z równowagi. Co jakiś czas zagadywał personel medyczny, ale ignorował Stażystę. Stan rzeczy zmienił się, gdy sala opustoszała – zostali we dwóch.

– Który to raz? – zapytał niespodziewanie pan Cykuta.

Stażysta, który akurat przeglądał najbliższe dyżury na iPodzie, podniósł głowę i zmarszczył brwi.

– Słucham?

Pacjent wyszczerzył się.

– Który to raz widzi pan przeszłość?

– Nie rozumiem – odparł zaniepokojony. – Wszystko w porządku?

– Ach! - mężczyzna poprawił kołdrę. – W najlepszym porządku, chłopcze. No już, nie stercz tam przy biurku i podejdź do łóżka. Musimy porozmawiać.

Chłopak zawahał się. Nie chciał opuszczać bezpiecznej sfery i zmniejszać odległości, która dawała mu poczucie przewagi. Z drugiej strony co można było zrobić, mając kawałek blachy w głowie? Teoretycznie powinien być martwy i gdyby nie fakt, że widziało go więcej osób, Stażysta uznałby go za kolejny wytwór wyobraźni. Może jednak wszystkie poprzednie mary nie były tylko przywidzeniami?

– Dobrze. – Zbliżył się ostrożnie i usiadł na krześle, przysuwając go bliżej łóżka. – Czego pan chce?

Poniedzielski zachichotał.

– A pan czego chce, młody lekarzu?

– Naprawdę nie rozumiem…

– Nie można uciekać od tego, co ma się w głowie – przerwał mu. – Mózg działa tylko przez jakiś okres i jest on stosunkowo krótki, porównując go do życia gwiazdy. Jesteśmy pyłkiem w kosmosie. Zbyt małym, aby pozostawiać niedokończone sprawy.

– A pan zostawił jakieś niedokończone sprawy? - Stażysta wskazał na kawałek metalu. – Bo na to wygląda.

Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi i pogładził się po głowie.

– Widzisz, chłopcze. Jestem przykładem.

– Przykładem czego?

– Przykładem życia bez życia.

Nagle podniósł się do pionu i chwycił rękę młodszego towarzysza. Świat zniknął Stażyście sprzed oczu.

 

Nie mógł zdefiniować miejsca, w którym się znalazł. Najodpowiedniejszym słowem byłaby pustka. Szara, bezpłciowa, pozbawiona grawitacji. Byli tam we dwoje – ona i on. Kobieta jego marzeń i życia. Wyjęta z czasów, w których się znali. Te same długie, kruczoczarne włosy i zielone oczy. Drobne piegi na nosie. Wieczny uśmiech i dołeczki w kącikach ust. Pamiętał, jak się denerwowała – zawsze tupała nogą. Zamyślona, bawiła się wszystkim, co tylko wpadło jej w ręce. Radosna, promieniowała energią na setki kilometrów, napawając świat własnym słońcem.

Wspomnienia przelatywały mu w myślach, aż nagle zapadł mrok, a radosne iskry znikły. Istota odwróciła się w jego kierunku.

– Gdy idziesz przez życie, najważniejsza jest jedna rzecz, której powinieneś się trzymać – przemówiła. – Zrezygnowałeś z niej na rzecz serca.

Zielone oczy zdawały się skanować duszę Stażysty. Ledwo słyszalne oskarżenie uderzyło w niego z miażdżącą siłą. Czekał na dalszy ciąg reprymendy, ale ta nie nadeszła. Odważył się podnieść wzrok i dostrzegł, że ukochana się rozmazuje.

– Exitus non acta probat – szepnęła.

 

Wrócił do rzeczywistości. Pan Cykuta patrzył na niego uważnie tymi samymi zielonymi oczami. Stażysta przełknął z trudem ślinę.

– Nie ma ci za złe tego, że ją operowałeś – odezwał się łagodnie mężczyzna. – Zastanawiała się jedynie, dlaczego nie odpuściłeś i nie pozwoliłeś jej odejść. Nie zmienimy przeszłości, ale dzisiaj będzie wczoraj, a wczoraj będzie jutrem.

Ścisnął dłoń Stażysty, który dopiero teraz uświadomił sobie, że jedną rękę nadal ma oplecioną smukłymi palcami Poniedzielskiego.

– Idź odpocząć, chłopcze – nakazał. – Powiedz lekarzowi, że chcę z nim pomówić.

 

Neurochirurg przyszedł pół godziny później. Stan pacjenta znacznie się pogorszył – zaczął gorączkować i tracił przytomność. Odczyty szwankowały. W głowie Stażysty jak bumerang nawracały te same słowa: „Nie pozwoliłeś jej odejść”. Patrząc na ojca kobiety, zastanawiał się, czy aby los nie rzucił mu pod nogi szansy. Od niego zależało, czy ją wykorzysta.

 

Czas uciekał. Tuż przed północą poszedł sprawdzić odczyty. Malutkie górki jeszcze się zmniejszały. Zarówno te, przedstawiające pracę serca, jak i te, które wskazywały na pracę mózgu. Śmierć najwyraźniej przyciągała mary, bo jedna z nich nagle pojawiła się tuż koło Stażysty.

– Cel uświęca środki – zaszemrała. – Jeden kabel cyk, licznik pik. Pik, pik, pik!

Wzdrygnął się i spojrzał na głowę pacjenta. Blachy nie było. Zachwiał się, ale zdołał w ostatnim momencie chwycić barierkę łóżka. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegł z sali.

 

Po trzeciej w nocy znowu coś zagoniło go do Cykuty Poniedzielskiego. Gdy wszedł do środka, intuicja sama podpowiedziała mu, co się stało. Sprzęty jeszcze nie pikały w ten sposób, ale wystarczyło zrobić jedną rzecz. Ostatni raz podszedł do łóżka, by sprawdzić odczyty – mózg nie dawał znaku życia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bajkopisarz 25.10.2020
    Pogubiłem się całkiem w tej końcówce. Niestety, dla mnie przekombinowane i za bardzo pomieszane urojenia z rzeczywistością, które stały się jednym, jakby snem. A sen nie jest racjonalny, więc się w nim nie zdołam odnaleźć.

    Cel uświęcający środki - no czasem tak, czasem nie, zależy. Różne są przykłady. Ale tu konkretnie to nie wiem.
  • Liv12365 25.10.2020
    Dzięki za wizytę ;)
    Cóż, przyznam, że dla mnie nie wydaje się zagmatwany, ale naturalnie, jestem autorem :P Pan z blachą to pewna symbolika... natomiast młody stażysta - cóż. Czasami wszyscy widzimy to, co chcemy widzieć... bądź nie ;)
    Dzięki za wyrażenie zdania!
    Pozdrawiam!
  • Dekaos Dondi 25.10.2020
    Liv12365→Mnie się szczerze, tekst bardzo podobał. Choć przyznaję, że można się nieco pogubić.
    Przeczytam zaś jeszcze raz. Po prostu lubię takie ''dziwne'' teksty. Z takim klimatem... ''czegoś wokół''
    Tytuł pasuje do całości:)↔Pozdrawiam:)↔5
  • Liv12365 25.10.2020
    Dziękuję bardzo ;)
    Tekst traktujący o trudnych rzeczach nie zawsze jest łatwy w odbiorze :c
    Pozdrawiam serdecznie! :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania