Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Feniks I

I

Oślepiająco biały błysk rozdarł pustkę. W tej samej chwili z niesłyszalnym trzaskiem w tym miejscu pojawił ORP Feniks. Pancerz niszczyciela przez chwilę jeszcze skrzył się przez ocierające się o niego rozgrzane do ogromnych temperatur pojedyncze atomy gazów. Okręt zszedł pełnym gracji ślizgiem z fali materii na której dotarł do systemu ostatniej znanej pozycji grupy viceadmirała Kaszalota. Trzy korwety, niszczyciel i lekki krążownik zniknęły pięć tygodni wcześniej, jednak zakładano, że przerwa w komunikacji spowodowana skokiem będzie mogła potrwać do tygodnia. Następne parę dni szukano wolnego okrętu będącego w stanie przeprowadzić akcję poszukiwawczą. Wybór padł na Feniksa i jego załogę tylko przez zrządzenie losu jakim była awaria anteny bliskiego zasięgu, co zmusiło niszczyciel do powrotu z zapomnianej przez ludzi i Boga strefy patrolowej w asyście drugiego okrętu, który prowadził go niczym pies przewodnik używając systemu ostrzegania przed namierzaniem.

Będąc w stoczni Nowego Babilonu Feniks został wyposażony w odzyskany z jego wcześniej zezłomowanej siostrzanej jednostki Marii Magdaleny zestaw anten i dodatkowo wprowadzono kilka modyfikacji. Między innymi sporą część kantyny przerobiono na tymczasowe komory hibernetyczne na wypadek osób rannych lub chorych na tyle, że nie będzie im można pomóc na miejscu, z tego samego powodu część zbrojowni przeniesiono do kabin oddziałów taktycznych, których kontyngent również uszczuplono podczas przymusowego postoju, a ich miejsce zajął dodatkowy sprzęt medyczny. Aby stary porucznik Gnieworski, okrętowy kwatermistrz, przypadkiem nie pomyślał, że tak łatwo jego talent ujdzie uwadze „góry” to magazyny wypchano po brzegi sprzętem do doraźnego łatania okrętów. Pominięto jednak chyba fakt, że taki sprzęt montowało się na krążownikach lub pancernikach, a nie ledwo stupięćdziesięciometrowym okręcie osłonowym. Co spowodowało, że transporter Feniksa przy mocniejszych wstrząsach rysował nosem wewnętrzną gródź magazynu stanowiącego jednocześnie hangar.

Po dwóch tygodniach poświęconych na wykonywanie skoków pomiędzy jedną boją nawigacyjną a drugą załoga mogła odpocząć od ciągłego stresu jaki wiązał się z każdym uruchomieniem Napędu Stenholma. Nie dało się zapomnieć, że jeden błąd w kalkulacjach i skok kończył się na jakiejś asteroidzie lub wewnątrz jakiejś planety. Cywile mieli przynajmniej przywilej umierania będąc pozbawionymi świadomości przez środki hibernacyjne, marynarka zakazała załogom korzystania z hibernacji podczas poruszania się poza określonymi systemami ze względu na możliwą obecność piratów i innych niechcianych elementów. Jakich konkretnie? Tego nikt, nigdy nie precyzował.

Kapitan Kadziszewski osobiście uważał, że chodzi o niedobitków ostatniej rebelii, ale z niewieloma dzielił się swoimi przemyśleniami. Tak samo jak nie dzielił się wątpliwościami co do powodzenia aktualnego zadania. Cztery okręty nie znikają tak po prostu. Oczywistym jest, że któryś mógł po prostu „wypaść” w czasie skoku, albo ulec uszkodzeniu uniemożliwiającemu nadanie wiadomości do ostatniej boi. Jeden, góra dwa mogły mieć takiego pecha, ale nie cała grupa zwiadowcza. Takie jednostki były przygotowane na tego typu wypadki, specjalnie dostosowano je z myślą o samowystarczalności i przeżywalności załóg nawet w najgorszych sytuacjach. Tak więc w głowie dowódcy niszczyciela biły się dwie myśli: pierwsza, wszystkie okręty na raz uległy nagłemu uszkodzeniu, druga, viceadmirał wpadł na kogoś z Frontu Odkupienia kto miał na tyle siły ognia, żeby zgnieść go zanim zdążył wysłać jakąkolwiek wiadomość. Oba scenariusze były równie prawdopodobne i równie niepokojące.

- Poruczniku Wolf, proszę zacząć badać sektor po sektorze, możliwe, że gdzieś dryfują. Niech Stenholm liczy skok powrotny. Póki co idziemy samą inercją, nie wykonujemy żadnych manewrów, nawet korygujących. I przede wszystkim siedzimy cicho. – Powiedział tuż po tym jak weszli w granice systemu, zanim jeszcze otrzymał raporty poskokowe. Oficer komunikacyjny skinął głową jednocześnie wyrzucając z siebie ciche „Tak jest!”.

- Myśli pan, panie kapitanie, że ktoś może się na nas czaić? – Spytał na zaszyfrowanym kanale dowódca sekcji taktycznej, porucznik de Luca. Najwyraźniej nie był pewny czy ma zaprząc podkomendnych do pracy czy zaczekać do potwierdzenia obecności wrażych jednostek w systemie.

- Lepiej dmuchać na zimne, prawda poruczniku? – Odparł wymijająco kapitan. – Niech wasi ludzie czekają w pogotowiu. Jeśli coś się pojawi dowiecie się od razu. – Dodał uprzedzając pytania Latynosa. Na pewno miał ich całe garści, jak zawsze z resztą, ale widocznie powstrzymał się od ich zadania i skwitował tylko krótkim potwierdzeniem. Kadziszewski następne kilkadziesiąt minut spędził ze wzrokiem wbitym w ekran terminala i pojawiające się na nim komunikaty. Sektor za sektorem okazywały się puste. Nic nie chciało ich zabić. Albo nie chciało psuć niespodzianki i czekało tylko by wyskoczyć z mroku kosmosu i jednym precyzyjnym uderzeniem zmielić ich na pył. Przełknął ślinę. Nie było szans, żeby nie wchodzili w jakąś sprytną zasadzkę. Wróg mógł się czaić po niewidocznych stronach planet i szykować się by wyskoczyć na niczego niespodziewający się niszczyciel niczym wąż. Opleść go i zmiażdżyć jedną salwą. Szczęściarzami w takim wypadku zostaliby nazwani ci których zabiłby odłamki. Pozostali umieraliby powoli dryfując w pustce przestrzeni kosmicznej podziwiając odległe gwiazdy i migającą rezerwę tlenu.

Nagły ping i okrzyk ulgi zaskoczonego oficera systemów namierzania sprawił, że niemal podskoczył na swoim fotelu.

- Kapitanie, mamy coś!

________________

 

Studwudziestometrowy wrak dryfował w przestrzeni między gazowym gigantem i jednym z jego skalistych księżycy. Prawa burta okrętu praktycznie nie istniała, od dziobu po rufę była tylko serią większych lub mniejszych wyrw w poszyciu śmiało pokazujących puste korytarze i lodowate kajuty. W porównaniu z nią lewa burta wyglądała niczym nowy model. Poszarpana i miejscami powyginana w fantazyjne kształty, w miejscu jednej z dwóch śluz zionęła niczego sobie dziura, ale pancerz wciąż starał się kryć to co ukrywał pod sobą. To co go zaatakowało zanim nastąpił jego przedwczesny i równie brutalny koniec zdecydowanie dysponowało uzbrojeniem przewyższającym to co miał do dyspozycji ORP Feniks. Tak przynajmniej wnioskował jego dowódca obserwując aktualny stan okrętu.

- Niszczyciel klasy Granit. Wygląda na to, że to ORP Puklerz. Według zapisów członek grupy viceadmirała Kaszalota. Dowódcą był kapitan Smith. – Zakomunikował oficer Wolf ze swojego stanowiska na mostku. Załoga od kilku minut próbowała ustalić czyj grobowiec miała przed sobą, wysłano parę dronów aby zbadały okoliczne szczątki, jednak jedynym co udało się znaleźć były częściowe oznaczenia na lewej burcie i brak kogokolwiek kogo można by uznać za żywego.

Kadziszewski kiwnął głową i przeleciał szybko wzrokiem przez dostarczony raport. Dwustu czterdziestu trzech członków załogi. Pięć centymetrów pancerza, dziesięć działek obrony punktowej, dwie wyrzutnie rakiet i tyle samo działek elektromagnetycznych. I coś było w stanie roznieść Puklerz w pył. Przetarł twarz dłonią w rękawicy skafandra bojowego i popatrzył na obraz jednego z dronów, który badał większą wyrwę w prawej burcie niszczyciela. W świetle reflektorów przepływał właśnie jeden z załogantów Puklerza okuty w pancerz bojowy. Kapitan przetarł oczy i przyjrzał się obrazowi. Marynarz należał do jednej z drużyn taktycznych i dowódca Feniksa mógłby przysiąc, że brakuje mu magazynków i mundur w kilku miejscach jest pocięty. Pocięty, a nie poszarpany odłamkami, co podczas starcia między okrętami jest znaczniej bardziej prawdopodobne niż czyste cięcie. Wyprostował się i oparł żuchwę na zaciśniętej pięści. Chwilę bił się z myślami aż wreszcie odwrócił się w stronę de Luci.

- Poruczniku, przygotujcie drużynę do wycieczki na pokład. Chcę wiedzieć co się tam wydarzyło.

Latynos skinął głową i nadał komunikat stawiający wszystkich członków sekcji taktycznej na nogi.

___________

 

Po tym jak ustalono profil misji na ratunkową, znaczną część bojowego wyposażenia Feniksa po prostu zostawiono w stoczni gdzie miała czekać na ich powrót. I właśnie tego powrotu szeregowy Petro „Pepik” Motyl nie był taki pewien. Nigdy nie uważał się za pesymistę, ale kiedy zobaczył jak wygląda wrak który znaleźli zaczął mieć poważne wątpliwości. Nie po to wstąpił do marynarki, żeby teraz umrzeć w jakimś zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, zwłaszcza, że zostało mu pół roku do końca. Pół roku i dostanie stypendium. Pół roku i zostanie studentem. Jeśli dożyje to jest.

Kiedy jego narwany bosman Alojzy Szafeta zgłosił ich jako „ochotników” do tej wycieczki mało nie zemdlał. Mieli wejść na ledwo trzymający się kupy wrak i znaleźć dysk komputera pokładowego, po czym przynieść go z powrotem. A to wszystko w absolutnej ciemności, pośród morza trupów, odłamków i Bóg jeden wie czego jeszcze. No i oczywiście bez grawitacji. Cudownie. Po prostu CU-DO-WNIE.

Upewnił się, że kombinezon leży na nim jak należy po czym zarzucił na siebie kamizelkę taktyczną. Na początku nie był pewny po co im jakikolwiek pancerz w kosmosie, gdzie starcia okrętów odbywały się z użyciem rakiet i dział elektromagnetycznych które mogły roznieść człowieka na atomy w ułamek sekundy, dopiero później zrozumiał, że po uderzeniu szczęście mieli ci z którymi stało się właśnie to. Pozostali przy życiu musieli teraz do swoich dotychczasowych zajęć dopisać unikanie malutkich, ale ostrych jak brzytwa, odłamków unoszących się teraz wewnątrz okrętu. Dokładnie z tego powodu większość załóg była wyposażona w pancerze których elementy montowano na ważniejszych częściach ciała, takich jak tors, czy stawy. Z kolei oddziały taktyczne były wyposażone jak normalna piechota szturmowa, w tzw „piątki”, ale dodatkowo dorzucano im takie cuda jakimi były magnetyczne rękawice i małe plecaki w których montowano malutkie silniki manewrowe. Co najmniej jakby oczekiwano, że będą robić wycieczki po kadłubie statku i próbować przeprowadzić abordaż nieprzyjaciela przynajmniej raz w tygodniu.

Pepik westchnął ciężko i pobrał swoją broń ze zbrojowni, to jest swojej koi. W sumie to nawet podobało mu się przeniesienie zbrojowni do kajuty jego drużyny, przynajmniej nie musiał zasuwać po statku po każdą jedną rzecz. Ale z drugiej strony ich wsiowy idiota, Charlse Chavier, praktycznie cały czas łaził w swoim ciężkim pancerzu i w związku z tym udało mu się dwukrotnie utknąć w przejściu do toalety oraz raz uznać żonglowanie granatami za świetny pomysł. Mimo, że zabezpieczonymi, to bosman i tak mało co nie wyrzucił go przez śluzę. Petro do końca nie był pewny, czy ewentualna wizja sądu czy interwencja porucznika de Luci odwiodły go od tego pomysłu, ale tak czy siak atmosferą pomiędzy tą dwójką śmiało można było ładować baterie. Wcisnął hełm pod pachę i już miał wymaszerować gdy bosman rzucił mu niemałą torbę.

- Pepik, dziś ty masz okazję wykazać się tymi cudeńkami. – Uśmiechnął się szelmowsko i po raz kolejny sprawdził celownik swojego karabinu. Petro zaklął w duchu i zajrzał do środka. CL-72. Niepozorne paczuszki nazywane Dzwonkami, były w stanie zamienić zamkniętą grudź w szeroko otwarte wrota w ciągu kilku sekund. Z drugiej strony były delikatnie mówiąc łatwopalne i w za dużej ilości mogły przerobić dorosłego człowieka w dymiącą kupkę mięsa, i to niezależnie po której stronie wrót się było. I po jaką cholerę brałeś ten kurs sapera? Bo ci się nudziło na kursie? Głupi fiut. Złajał się szeregowy w myślach.

- No nie bądź taki zaskoczony, po coś robiłeś ten kurs, prawda szeregowy? – Bosman zaśmiał się i klepnął go mocno w ramię, po czym dziarskim krokiem opuścił kajutę. Specjalista od materiałów wybuchowych po sześciotygodniowym kursie zmemłał w ustach krótką wiązankę i podążył za dowódcą.

Magazyn będący jednocześnie lądowiskiem znajdował się tuż przed silnikami niszczyciela i był zawalony różnorodnymi urządzeniami naprawczymi, do tego stopnia, że nos lądownika zostawiał wrót na zewnątrz. Drużyna bosmana Szafety przeszła do transportera wąskim korytarzem poprowadzonym pomiędzy maszynami i zapakowała się do środka przy akompaniamencie stukotu i pokrzykiwań kilku techników którzy po raz kolejny upewniali się, że wszystko co tylko są wstanie przytwierdzić do podłogi zostało doń przytwierdzone. Z tego co Pepik zauważył to robili to minimum dwa razy za zmianę. Albo wyglądali, że to robią. Ani jedno ani drugie nie robiło mu większej różnicy.

Usiadł w połowie szeregu foteli zamontowanych wzdłuż burty i upewnił się, że hełm jest szczelny. Gdyby okazało się, że nie jest miał ledwo dziesięć sekund, żeby coś z tym zrobić w przeciwnym wypadku mógł resztę wycieczki Feniksa spędzić w ambulatorium. Przez chwilę nawet przeszło mu przez myśl, że to w sumie nie jest taki zły plan. Jednak spojrzenie siedzącego naprzeciwko sanitariusza szybko sprowadziło go na ziemię. Podporucznik Rupert Steinhelm miał niebywałą zdolność czytania ludzi jak z otwartej kartki i najwyraźniej uznał, że Petro potrzebuje jakiejś motywacji. Mniej lub bardziej zakrawającej na groźbę.

- Wiesz, że jeśli masz wątpliwości co do szczelności kombinezonu powinieneś to zgłosić natychmiast? Inaczej można by uznać na sabotaż operacji. A to podlega karze opisanej w artykule... – Zaczął przysiadając się do szeregowego, jednak Motyl szybko mu przerwał machając dłonią jakby chciał odgonić muchę.

- Wiem, wiem. Tak tylko się zastanawiam po co tam idziemy. – Wsadził na głowę hełm, żeby ukryć delikatny rumieniec jakim oblały się jego policzki. Przez przyciemniany wizjer nie było tego widać. Taką miał przynajmniej nadzieję. – Logi i pliki bazodanowe można ściągnąć zdalnie, więc nie ma potrzeby, żebyśmy się tam pakowali.

- Nie wszystko da się pobrać przez złącze. I potrzeba do tego działającej anteny, a Puklerz chyba trochę ucierpiał w tym zakresie.

- Trochę? – Świeżo mianowany saper parsknął. – Ktoś zamienił cały niszczyciel w kupę złomu, a ty to nazywasz małymi uszkodzeniami? – Petro popatrzył sanitariuszowi prosto w oczy. Jednak medyk nie mógł tego widzieć przez przyciemnioną przyłbicę.

- Przyznaję, może trochę bardziej niż „trochę”... – Wyprostował się i oparł o ścianę. Poprawił naramiennik Motyla i kontynuował. – Nie zmienia to faktu, że ktoś musi się tam kopsnąć i sprawdzić co się wydarzyło. Nieważne czy naprawimy antenę czy przyniesiemy dyski ze sobą, ważnym jest to, aby dowiedzieć się kto zamienił naszych w jak to ładnie określiłeś kupę.

Otworzył usta, żeby zaprzeczyć temu jawnemu przekręcaniu słów jednak w tej chwili klapa lądownika zaczęła się podnosić i światła w środku przygasły. Bosman stanął zaraz koło kokpitu, założył hełm i postukał się w jego bok pokazując im, aby też to zrobili. Kiedy klapa zamknęła się i z cichym sykiem uszczelniła się wypełniając wnętrze atmosferą.

- Nie żebym nie wierzył w wasze kompetencje, ale upewnijcie się, że kombinezony są szczelne, bo możecie resztę tej przygody spędzić w słodkich objęciach Morfeusza. Przy czym może was nie wypuścić. – Na pewno się uśmiechnął. Na zewnątrz zrobiło się nagle cicho. – Co do zadania przed nami. Idziemy odzyskać dyski twarde z centralnego komputera ORP Puklerz, przy okazji sprawdzić czy ktoś przeżył. Osobiście bym nie pokładał w tym ostatnim wielkiej wiary. Kapitan w związku z tym, że ma trochę inną opinie na ten temat, przydzielił nam porucznika Steinhelma, który będzie prowadził oględziny i łatał tych którzy postanowią sobie zrobić krzywdę. – Maszyną delikatnie zatrzęsło kiedy odrywała się od pokładu. – Pamiętajcie: plecaków używajcie tylko wtedy kiedy jest to niezbędne. W każdym innym wypadku idziecie albo siłą inercji albo używacie magnesów. Co do używania tych o to cudeniek. – Podniósł nad głowę swój bezodrzutowy karabinek. – Strzelacie na wyraźny rozkaz. Zakładamy, że każdy kto jest na pokładzie Puklerza jest sojusznikiem. Wszystko jasne?

Drużyna przytaknęła i potwierdziła głośnym „Tak jest!”. Wszyscy za wyjątkiem Petra, który siedział porażony nagłą myślą. Po co wysyłają uzbrojonych ludzi, skoro nie ma tam wroga? Mogli po prostu wysłać kilku techników i lekarza, z jakąś obstawą, tak pro forma, ale zdecydowali się wysłać ich i Steinhelma, który podobno zabił ponad setkę ludzi zanim postanowił zostać lekarzem.

____________

 

- Na następnym skrzyżowaniu skręćcie w lewo i po prawej ręce powinniście mieć windę. – Ciepły głos z słuchawki prowadził ich od prawie godziny i wcale nie zbliżali się do celu. Co rusz natrafiali na uciążliwe do pokonania przeszkody, czy to zatrzaśnięte grodzie czy trochę bardziej niemożliwe do przebicia się powyginane w fantastyczne kształty elementy strukturalne okrętu. W pewnym etapie podróży postanowili nawet wyjść na zewnątrz i przespacerować się po poszyciu aby obejść niczego sobie pole ostrych odłamków.

- Jasne, dzięki Feniks. – Odpowiedział bez entuzjazmu bosman i podążył za instrukcjami odsuwając nieważką kilkumetrową stalową belkę. Belka powoli odpłynęła w bok gdzie uderzyła w ścianę. Potężne wibracje sprawiły, że białe światło latarek zafalowało na metalowych ścianach na ułamek sekundy animując unoszące się bezwładnie zwłoki w głębi korytarza. Petro wciągnął gwałtownie powietrze widząc ten nieprzyjemny teatr cieni i mocniej chwycił karabin. Zatrzymał się na chwilę i dopiero kiedy idący za nim szturmowiec poklepał go delikatnie po plecach i gestem pokazał, że wszystko w porządku ruszył do przodu. Winda okazała się być dla niego równie sporym zaskoczeniem, jednak nie z tych, które budzą człowieka w środku nocy. Winda okazała się nie być rozniesiona na atomy jak całe jej otoczenie, najwyraźniej pociski trawiły dokładnie z lewej i prawej strony dźwigu. Szturmowcy przez chwilę próbowali ożywić zapasowy generator windy, ale porzucili ten pomysł po kilku minutach i otworzyli wrota łomami. Skrzydła niechętnie ustąpiły i zamarły zostawiając mniej więcej metrową lukę pomiędzy. Bosman wsadził w nią głowę i sarknął. Po czym przecisnął się do środka, za nim wszedł Chavier i Petro. Powykręcany i poszarpany szyb stanowił ciche potwierdzenie tego, że nic nie umknęło niszczycielskim siłom z jakimi starł się niszczyciel. Chociaż z pozytywnych aspektów sytuacji udało im się wreszcie dotrzeć na docelowy poziom. Po ręcznym otworzeniu wrót, ale jednak.

- Dobrze. Teraz w lewo i później w prawo. – Głos znów się odezwał. Pepik zaczął zastanawiać się czy kapitan specjalnie wybrał do zadania jedną z niewielu kobiet obecnych sna Feniksie. Drużyna wywlekła się z szybu i powoli ruszyła przed siebie. Starali się nie patrzeć na poszarpane trupy unoszące się w koło. Najwyraźniej trafili na jedną z grup naprawczych. A raczej bardziej na to co z niej zostało, bo to co się unosiło na około nich ciężko było nazwać częściami ciał, bliżej im było do prac plastycznych przedszkolaków. Petro wkładał całą swoją siłę woli w to aby utrzymać wzrok na fluorescencyjnym pasku z tyłu hełmu szturmowca przed nim, zarówno ściany jak i sufit z podłogą stanowiły purpurowe przypomnienie tego co się dzieje z ludzkim ciałem kiedy trafi je odłamek.

- Feniks, mamy problem. – Zakomunikował nagle dowódca.

- Zator? Szukam obejścia...

- Nie, to nie to. Jesteśmy u celu. – Bosman stał na wprost grodzi nad którą słabo migała lampka z napisem „Centrum Techniczne”. Petro podszedł do niego i poświecił latarką po drzwiach. Zamarł. Gródź w paru miejscach wyglądała jakby ktoś próbował otworzyć ją przy użyciu palnika. Działanie miało znikomy efekt, ale sam fakt podjęcia próby potwierdzał determinację prowodyra. Wrota prowadzące do mostków, centrum, reaktora i arsenału były ponad dwukrotnie grubsze od standardowych i z reguły do ich sforsowania potrzeba czegoś więcej niż palnika. – Tyle, że ktoś tu był przed nami.

________________________

 

Kadziszewski patrzył na obraz przesyłany z hełmu bosmana. Czyżby Kaszalot próbował odzyskać dane z Puklerza? Jeśli robił to w czasie bitwy, która niewątpliwie miała miejsce to był idiotą. A kapitan dobrze wiedział, że to nie była prawda. Co pozostawało? Albo sam zaatakował niszczyciel i próbował zatrzeć ślady niszcząc dyski. Nie, to też bez sensu. Mógł po prostu zniszczyć cały okręt używając jednej z głowic nuklearnych jakie jego krążownik miał w arsenale. Mogło być też tak, że raport co do faktycznego stanu arsenału ORP „Kraków” rozmijał się z prawdą. Ewentualna zdrada oficera nie byłaby czymś niespotykanym. Wielu dobrych oficerów próbowało na własną rękę szukać szczęścia wśród gwiazd. Dobrych do czasu kiedy bezpieka i marynarka doprowadzały ich przed sąd, skutych i pełnych skruchy. Ostatnią, najbardziej prawdopodobną opcją było to, że ten kto zniszczył okręt wrócił, żeby zebrać dodatkowe dane na temat grupy viceadmirała. Dziwne było jednak było to, że tak łatwo odpuścił. Jeśli Kadziszewski miał czas i zasoby to zrobiłby wszystko, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o wrogu przed kolejnym starciem. Odsunął dłoń od żuchwy i popatrzył na oficera sekcji inżynieryjnej.

- Jakiś pomysł co mogło tak poobijać Puklerz?

- Bynajmniej, panie kapitanie. Żaden z rebelianckich okrętów nie ma takiej siły ognia, żeby podziurawić okręt tej klasy. To musiał być co najmniej krążownik liniowy, a i co do tego nie jesteśmy pewni, czy byłby wstanie to zrobić. Przynajmniej nie do tego stopnia, może kilka precyzyjnych uderzeń i odskok. Oczywiście przy założeniu, że starł się z całą grupą na raz.

Kapitan przytaknął i popatrzył na obraz z jednego z dronów. Nagle wersja ataku Krakowa stała się niepokojąco prawdopodobna. Pochylił się do konsoli i wysłał zapytanie bezpośrednio do porucznika de Luci. Oparł żuchwę na dłoni i zaczął studiować kolejne raporty pojawiające się na ekranach. Nie widział nawet pół litery czy cyfry, w jego głowie trwał szaleńczy wyścig myśli. Nagle z zamyślenia wyrwało go ciche piknięcie – otwarcie prywatnego kanału. Wyraził zgodę i w jego uchu de Luca oznajmił nie odwracając się od swojego stanowiska jednak widział jak bardzo był spięty odkąd odczytał wiadomość.

- Tak. Zacząć symulacje?

- Tak. Ale po cichu. – Zgodził się i odwrócił w stronę młodej techniczki która od ponad godziny próbowała przeprowadzić szturmowców przez wrak. – Pani Zaborska, niech spróbują otworzyć drzwi kodami który im prześlę. Jeśli nie zadziała to niech wysadzają.

- Tak jest, panie kaptanie. – Skinęła mu głową i zaczęła przekazywać polecenia do grupy bosmana. Kadziszewski wyszukał kod jednorazowy, który dostarczono im przed opuszczeniem Nowego Babilonu. Wziął głębszy oddech i wysłał go zaszyfrowanym połączeniem. Jego obawy co do całej tej operacji były duże odkąd o niej usłyszał jednak teraz przebiły się przez sufit i poszybowały w nieznane.

_________________

 

Do Centrum wpadło pierw dwóch szturmowców, a reszta drużyna zawitała tam dopiero kiedy centrum okazało się relatywnie puste. Z naciskiem na relatywnie. Wewnątrz bezwiednie unosiły się zwłoki techników o twarzach dziwnie spokojnych jak na fakt, że umierali. Petro starał się nie patrzeć w ich puste oczy jednak coś go podkusiło i zerknął. Po kręgosłupie przeszedł mu lodowaty dreszcz i szybko odwrócił wzrok. To było dziwne. Wszędzie wisiały drobinki krwi ale nie mógł dostrzec co tak właściwie się wydarzyło w ostatnich chwilach życia załogi Centrum. Nagle usłyszał piknięcie prywatnego połączenia, wyraził zgodę i usłyszał spokojny, niemal zrelaksowany głos Steinhelm’a.

- Odłamki. – Powiedział jakby tłumaczył coś oczywistego. Jednak widząc absolutny brak zrozumienia ze strony Sapera zaczął tłumaczyć wskazując snopem światła latarki na ścianę po ich lewej. – Tam był awaryjny zbiornik z tlenem. Coś musiało przebić się przez pancerz, najprawdopodobniej po tym jak okręt skręciło wokół osi, i go trawiło. Zapłon, wybuch i deszcz mikroskopijnych odłamków w każdym kierunku. Pocięło ich kombinezony i albo się wykrwawili albo udusili. To tak jakbyś sądził, że gdziekolwiek jest bezpiecznie w czasie walki w przestrzeni kosmicznej. – dodał jakby od niechcenia i odszedł holując jednego z nieszczęśników w róg pomieszczenia.

Pepik stał przez chwilę jak zamurowany, dopiero dłoń bosmana przywróciła mu władzę w kończynach. Podoficer przeszedł między swoimi ludźmi i tymi od kapitana Smith’a zgrabnie niczym baletnica i zasiadł za ekranem jednej ze stacji roboczych. Wyciągnął z plecaka małą skrzyneczkę i po kilku próbach podpiął ją do terminalu. Stacja ożyła niebieskim blaskiem, zamigotała i zgasła. Szturmowiec zaklął cicho i popatrzył przez swoje ramię. Prosto na Petro, który już czuł jak tamten się uśmiecha.

- Ej, Pepik, widzę, że Ci się nudzi. Sprawdź czy nie ma jakiś uszkodzonych kabli, czy czegoś.

Petro westchnął cicho, skinął głową i ruszył w stronę stacji. Otworzył boczną ściankę maszyny i zaczął, przyświecając sobie latarką, sprawdzać stan komponentów. Przepiął kilka uszkodzonych kabli i zaklął kiedy znalazł pierwszą strzaskaną kartę, jednak prawdziwa jazda zaczęła się w momencie kiedy znalazł przebity na wylot dysk twardy.

- Bosmanie. Maszyna jest wybebeszona odłamkami, obstawiam, że pozostałe też. Raczej nie dam rady jej naprawić, bez zapasowych części... – Miał już rozpocząć krótką tyradę na temat beznadziejności sytuacji kiedy bosman machnął ręką nakazując mu ciszę.

- Napraw co się da. Masz cztery komputery, więc wyciągnij z nich co się da i wrzuć je do tego. - Sztafeta odwrócił się od niego i zaczął nadawać coś na Feniksa. Motyl stał przez chwilę z potrzaskanym podzespołem którego miał zamiar użyć do podkreślenia beznadziejności sytuacji i patrzył w tył hełmu dowódcy. Przesunął wzrok na pozostałe stacje, westchnął i, wypuściwszy podzespół z rąk, ruszył wykonać polecenie. Zęby zaczęły go boleć po dziesięciu minutach odkąd zaczął je zaciskać żeby nie zacząć dyskutować z podoficerem. Dyskusja ze Sztafetą nie miała większego sensu, bo mało komu udawało się go zawrócić z wybranej ścieżki.

Po godzinie wyciągania, łączenia, analizowania i licznych próbach odpalenia maszyny – udało się. Ekran zamigotał i w przeciwieństwie do poprzednich prób nie zgasł, wręcz przeciwnie – pojawił się ekran logowania. Petro klasnął bezgłośnie w dłonie i dumnie wyprostował. Bosman pokazał mu uniesiony kciuk i do jedynego działającego portu podpiął niepozornie wyglądające urządzenie. Obraz zamigotał i na monitorze pojawiło się kilka okien i po chwili w słuchawkach całego zespołu rozszedł się ciepły głos Zaborskiej.

- Oficjalnie jesteśmy w systemie. Gratulacje panowie, spisaliście się. – Po ostatnich stwierdzeniu ktoś parsknął. Kadziszewski na pewno nie kazał jej tego powiedzieć. Ekran monitora zamienił się w kaskadę otwieranych i zamykanych okien kiedy dane zaczęły być przesyłane na niszczyciela. Po chwili znów usłyszeli znajomy głos. – Em. Panowie... Istnieje szansa, że mamy niedobitków. – Cały oddział poruszył się niespokojnie.

____________

 

Najwyraźniej nieszczęśnik który przeżył zrobił to w ambulatorium. Całkiem sensowny ruch ze względu na fakt, że nie odniosło ono poważniejszych uszkodzeń w czasie starcia, miało własny, mały generator i równie mały zapas substancji odżywczych którymi karmiono chorych i rannych marynarzy. Nie były to oczywiście jakieś ogromne ilości, jednak dostatecznie, żeby przy restrykcyjnym racjonowaniu pociągnąć kilka tygodni, przynajmniej jeśli chodzi o żywność, bo ogniwa generatora śmiało mogły starczyć na parę miesięcy.

Sztafeta zostawił dwóch ludzi na straży przy centrum i razem z pozostałymi zaczęli przedzierać się w stronę rufy gdzie znajdowało się ambulatorium. Pepik mało nie zszedł na zawał kiedy inżynierom z Feniksa udało się włączyć jeszcze działające panele grawitacyjne i nagle wszystkie odłamki, fragmenty okrętu i jego załogi uderzyły w podłogę wprawiając wszystko w wibracje, godne małego trzęsienia ziemi. Petro chwycił się najbliższej ściany przez ułamek sekundy zastanawiając się czy wrak nie rozleci się do końca. Migające do tej pory sporadyczne czerwone światła zgasły i na ich miejsce zapaliły się jasnobłękitne lampy stanu alarmowego niebieskiego – „Nie ma zagrożenia”. Obok niego przeszedł porucznik mierząc go krótkim spojrzeniem zakończonym pokręceniem głową w dezaprobacie. Szturmowcy widocznie rozluźnili się, niespodziewanie ich misja z „zbierzcie wszystko co się przyda” zmieniła swój cel na „uratujcie ich”, co podniosło morale sekcji taktycznej Feniksa i mimo, że nie brzmiało to jak wiele, to przynajmniej dawało szansę na zorientowanie się co miało miejsce i czemu Puklerz wygląda jak puszka na której ktoś wyżywał się po gorszym tygodniu.

Minęli jedną z wyrw kiedy słuchawki zabrzmiały niespodziewanie ostrym głosem Zaborskiej.

- Stać! – I jak jeden mąż stanęli w miejscu. Chwilę nic się nie działo, aż wreszcie bosman upomniał się o wyjaśnienie czemu stoją jak kołki zamiast ratować ludzi. – Ktokolwiek był w ambulatorium właśnie otworzył do niego drzwi. – Powiedziała to robiąc przerwy po każdym słowie jakby jednym uchem wciąż słuchała tego co do niej mówiono. – Według naszych założeń ktokolwiek to jest powinien być wyczerpany i nie powinien samemu opuszczać ambulatorium. Musicie go znaleźć za wszelką cenę.

- Aye, aye, madame. – Odparł bosman, najwidoczniej on też rozluźnił się po dokonaniu odkrycia. – Steinhelm, Szary, Misiek, Robert i Petro, idziecie od lewej burty. Albo chociaż postarajcie się iść. Reszta, za mną. – Nie czekając na odpowiedź ruszył ze swoją częścią oddziału. Steinhelm zaczekał aż znikną za załomem i nadał do swoich nowych podkomendnych.

- Dopóki nie powiem inaczej, traktować jak wroga. Ale walić po nogach.

- Ale to nasi! – Szary zrobił krok w jego stronę i pewnie dałby kolejny, ale podporucznik doskoczył do niego i niemal stykając się hełmami odparł.

- Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie sfiksowali spędzając po środki niczego, dosłownie niczego, kilku tygodni? Skąd wiesz, że nie będą chcieli ci rozwalić łba jak go tylko zobaczą? – Szary przez chwilę próbował coś odpowiedzieć, o czym świadczył uniesiony palec wskazujący, jednak ostatecznie powoli go opuścił i syknął tylko.

- Jeśli okaże się, że będziemy musieli do nich strzelać to wszystko pójdzie na ciebie.

- Na tym polega rola dowódcy. – Steinhelm wzruszył ramionami i cofnął się. – Robert prowadź. Melduj o wszystkim co wydaje się podejrzane. Absolutnie wszystkim, rozumiesz?

- Tak jest. – Odparł bez entuzjazmu tamten i ruszył korytarzem łącznikowym.

______________

Po kilku minutach manewrowania przez powykręcane korytarze, ograniczając spacery po poszyciu do tylko jednego, dotarli do szybu windy który miał ich poprowadzić na poziom ambulatorium. Wspięli się po drabinie serwisowej i niezgrabnie wywlekli się na poziom wyżej. Steinhelm poinformował bosmana o tym, że są parę metrów od ambulatorium. Kiedy dostawał odpowiedź kiwał głową i co jakiś czas potwierdzał krótkim „Tak jest!”, aż wreszcie przytaknął znacznie głębiej.

- Zrozumiałem, czekamy. – Po czym podniósł głowę i przeleciał wzrokiem po podkomendnych. – Bosman trafił na mały zator i część oddziału próbuje go usunąć, a Bosman i reszta próbuje go obejść. Aktualnie mamy na nich czekać. – Skończył i nie czekając na żadną formę odpowiedzi otworzył podręczny tablet na którym zaczął czegoś szukać.

Drużyna niezrażona postawą porucznika przytaknęła i dodała pełne zrozumienia „Aye!”. Po czym wszyscy wrócili do dotychczasowych zajęć. Misiek trzymał wartę przy drzwiach do szybu co chwila obracając w nich głowę kontrolując oba jego krańce, Szary pilnował korytarza prowadzącego w stronę dziobu, Petro obserwował łącznikowy korytarz, który skręcał po zaledwie kilku krokach od niego, ale mimo to nie miał nawet cienia ochoty sprawdzać co jest za załomem. Odkąd dowiedział się o Niedobitku nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś mu nie grało. Nie był pewien jakim cudem ktokolwiek mógł przeżyć takie spustoszenie i dodatkowo zrobić to w ambulatorium, a nie w komorze hibernetycznej. Jedynie Robert wydawał się niewzruszony całą sytuacją, wypatrywał nawet najmniejszej anomalii odkąd przypadła mu rola prowadzącego ich wesołą kompanię. I to właśnie przez niego musieli zatrzymać się kilka razy, żeby przekonać się, że to nie jakaś zasadzka tylko kawałek wykręconego metalu lub ślad po jednym z załogantów którego trafienie zamieniło w dekorację sporego fragmentu przejścia. Teraz Robert też najwyraźniej czegoś szukał. Klęczał koło Pepika co chwila nerwowo poruszając się w miejscu jak pies który zwęszył królika, ale nie dostał komendy, by rzucić się w pogoń.

Nagle podniósł się i ruszył w stronę jednego z ciał leżącego wzdłuż ściany, kucnął przy nim i podniósł coś czego Petro nie mógł dojrzeć.

- Pusty.

- Słucham? – Steinhelm odłożył tablet i popatrzył na szturmowca.

- Pusty magazynek. – Robert uniósł go do góry i potrząsnął, co najmniej tak jakby mogliby usłyszeć jak bardzo ma rację pomimo panującej próżni. Podrzucił go w dłoni i cisnął nim w stronę oficera. Medyk złapał go wolną ręką i obejrzał z zaciekawieniem. Kiedy oderwał wzrok od swojej zdobyczy Robert właśnie trzymał dłoń na ramieniu swojego martwego odpowiednika i próbował go obrócić. Porucznik odrzucił magazynek i ruszył w jego stronę.

- Nie ruszaj!

Robert popatrzył na niego przez ramię jednocześnie obracając ciało. Przekrzywił głowę nie rozumiejąc o co mu chodzi. Z tego samego powodu dla którego potrząsanie magazynkiem nie podkreślało jego pustostanu Robert nie był w stanie zrozumieć czemu oficer złapał Petro i rzucił się z nim w boczny korytarz.

Ładunek CL-72 odpalił się z cichym pyknięciem chemicznego zapalnika. Błękitne światło ustąpiło wypalającemu oczy rozbłyskowi białego światła. Eksplozja byłaby znacznie bardziej niszczycielska jeśli fala uderzeniowa miałaby jakikolwiek ośrodek do przemieszczenia się, jednak próżnia zdecydowanie nie należała do takowych.

Wszystko wokół zatrzęsło się i Petro mógł przysiąc, że słyszy jak metal trzeszczy i zgrzyta. Kiedy wibracje zelżały na tyle, żeby bez trudu można było stać oficer podniósł się z niego i wskoczył z powrotem do korytarza. Motyl nie pozostawał długo w tyle. Krew szumiała mu w uszach i czuł jej delikatny posmak w ustach, kończyny miał zadziwiająco lekkie, a serce próbowało wyrwać się z piersi. To było dla niego zupełnie nowe uczucie. Nawet na treningach, kiedy szkoleniowcy wyżywali się na nich i kiedy kule świstały im nad głowami w czasie ćwiczeń z ostrą amunicją nie czuł czegoś takiego. Nigdy nie był w sytuacji kiedy jego życie mogło się skończyć w ułamku sekundy, żadne ćwiczenie nie mogło się temu równać. Z drugiej jednak strony był zaskoczony jak sprawnie i szybko był w stanie działać w takim stanie. Może jednak obóz szkoleniowy to nie była taka głupota jaką się wydawał?

Wpadli do korytarza i niemal od razu stracili przyczepność i tylko szybka korekta przy użyciu plecaków i załączenie butów magnetycznych nie pozwoliła im odpłynąć w pustkę. Najwyraźniej panele grawitacyjne straciły zasilanie i teraz w korytarzu unosiły się drobinki wszelkiego rodzaju, od pojedynczych śrubek przez fragmenty sprzętu po sfery krwi. Pierwszym co zauważył Petro był Misiek, który machał dłońmi jakby miał atak paniki, dopiero po sekundzie zorientował się, że tak jest w rzeczywistości. Jego stan był spowodowany nogą którą drzwi szybu przycięły i teraz w jej okolicy unosiło się znacznie więcej krwi niż spodziewałby się Pepik. Steinhelm podskoczył do stojącego pod ścianą Szarego i odjął dłonie którymi się zasłaniał od jego głowy. Z pękniętego wizjera zaczął wściekle uciekać gaz i oficer od razu zamontował dłonie na ich wcześniejszym miejscu.

- Petro weź taśmę i zaklej to! – Rzucił i w dwóch susach był już przy windzie. Misiek zawył kiedy medyk dotknął jego nogi. – Szlag... – Zmienił częstotliwość i nadał na Feniksa. – Feniks, słyszycie mnie? Tu Steinhelm, mamy poważnie rannego, potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji. Feniks?

Petro nie słuchał dalej, bo znikąd przed jego głową pojawiła się ludzka ręka. Krzyknął zaskoczony i odskoczył w bok gotując broń do strzału. Poszarpane przedramię unosiło się niczym wieloryb wśród ławic odłamków. W pierwszej chwili Petro poczuł ulgę, że to jednak nie była wraża dłoń, tylko po to, żeby w następnej chwili serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Robert! Odwrócił się w stronę gdzie ostatnio widział towarzysza i jęknął. W zewnętrznej ścianie korytarza zionęła niczego sobie dziura, rozbite i osmolone panele podłogowe i ścienne unosiły się leniwie pośród tysięcy mniejszych elementów. Nie był pewny które z unoszących się fragmentów marynarzy należały do Roberta, a które do załogantów Puklerza, sprawy nie ułatwiały rozmiary w jakich ostatecznie zostawiła ich eksplozja.

Światło latarek zamontowanych na jego broni i hełmie nieśpiesznie przecinało korytarz pozbawiony nawet awaryjnego oświetlenia, aż nagle coś poruszyło się po drugiej stronie pomieszczenia. Petro dał krok w przód.

- Robert?

Jednak cień nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął rosnąć znacznie szybciej niż przed chwilą. Marynarz uniósł broń gotując się do strzału.

- Robert!

Niemal krzyknął łamiącym się pod koniec głosem jednocześnie próbując dojrzeć jakikolwiek szczegół przez zasłonę odłamków. Cień zaczął zbliżać się jeszcze szybciej. Dopiero teraz Petro zdał sobie sprawę co było nie tak. Cień był zdecydowanie za duży. Niemal wszystkie pomieszczenia w okrętach Republiki miały dwa i cztery dziesiąte metra wysokości, przez co zostawało dużo miejsca na awaryjne podwieszenie kabli. Kabli po których cień niemal sunął głową. O ile to była głowa.

- Stój! – Ryknął Petro i puścił krótką serię w ścianę przed pędzącym cieniem. Efekt był odwrotny od zamierzonego - cel przyśpieszył jeszcze bardziej i odpowiedział szturmowcowi długą serią niebieskich pocisków. Niewidzialna siła szarpnęła za hełm szturmowca i przyczepiona do niego latarka zgasła z głuchym trzaskiem.

- Wróg! Front. – Huknął w mikrofon i odskakując w tył wdusił spust karabinu. Bezodrzutowy karabinek szturmowy zaczął zalewać korytarz pociskami 5,6 milimetra. Kule uderzały w cień i rozpryskiwały się w pióropuszu iskier. Szturmowiec zaklął i przymierzył w górną część cienia, jednak pociski podziurawiły sufit kiedy napastnik uskoczył w bok. Z obu stron Pepika rozbłysły karabiny wraz z następującym chwilę później niezrozumiałym ciągiem słów wykrzyczanych przez Szarego. Kolos odpowiedział kolejną serią i w słuchawce Petro coś zabulgotało. Petro dopiero kiedy cień rzucił się w przód i był od niego ledwo parę kroków zorientował się czemu jego głowa wyglądała tak dziwnie. Hełm giganta miał rogi. Nie były to rogi jak w popularnym przedstawieniu skandynawskich wikingów, ale bardziej hybrydowe połączenie baranich i łosich. Przez to głowa wyglądała na dwu-, jeśli nie trzy-, krotnie większą.

Petro podążył za celem lufą karabinu cały czas pulsacyjnie ściskając spust. Jedna z kul dosięgła celu, chociaż miał poważne wątpliwości czy rana była śmiertelna. Fragment poroża eksplodował zostawiając po sobie niemałą dziurę. Gigant znów skoczył w bok i w locie wypuścił kolejne pociski, które minęły Petro i trafiły Szarego. Tak przynajmniej sądził po nagłym uciszeniu karabinu z jego lewej i głośnym charknięciu mu towarzyszącym. Odskoczył do tyłu i znów desperacko wdusił spust. Zamarł. Komora była otwarta, ale elektromagnetyczny zamek pracował nie wyrzucając nowych łusek.

Pusto.

Popatrzył na pędzącego w jego stronę giganta i poczuł jak robi mu się ciepło, a serce zatrzymuje się na ułamek sekundy. Cisnął karabin w bok, ale przez trzymającą go uprzęż szarpnął on tylko marynarzem w bok kiedy ten wyciągał swój pistolet. Kolos skoczył na niego unosząc broń jakby chciał nią pchnąć marynarza. Rzucił się wstecz podnosząc broń do góry. Kiedy mała czerwona kropka pojawiła się na hełmie napastnika Petro wystrzelił. Kula trafiła najwyraźniej w słabszy element, bo zamiast rozpłaszczyć się wśród kaskady iskier wyryła okrągły otwór i zniknęła wewnątrz.

Jednocześnie wizjer Pepika pokrył się czerwoną mazią i poczuł jak ogromne cielsko wpada na niego przybijając do podłogi. Broń wyleciała mu z dłoni i poszybowała w głąb przejścia. Krzyknął i zaczął wściekle okładać głowę pięściami. W każdy cios wkładał całą swoją siłę i furię.

Zabił go.

Zapakował mu ten pieprzony bagnet między żebra i za chwilę go przekręci wykańczając go. Poczuł jak nałokietnik pęka od ciosu jaki wyprowadził. Nie chciał umierać. Nikt przecież nie chce. Ale skoro do Styksu zostało ledwie kilka kroków to przynajmniej da mu popalić przez tę krótką chwilę. Trzeba zarobić Charonową walutę. Wyprowadził kolejne uderzenie. Poczuł jak głowa odskakuje od uderzenie.

Nagła świadomość uderzyła go niczym orzeźwiająca fala. Nie było żadnej reakcji. Olbrzym nie odpowiadał na ciosy. Przetarł wizjer i rozejrzał się w około. Steinhelm klęczał parę metrów dalej koło Szarego i coś majstrował przy jego klatce piersiowej. Zastygły w zdecydowanie niewygodnej półleżącej, pół nieważkiej pozycji marynarz miał zaklejony hełm, chociaż przybyło mu dodatkowych pęknięć, co dało się wywnioskować po ilości szarej taśmy na wizjerze. Słyszał jego ciężki oddech przez komunikator, a więc metalowe płyty spełniły swoje zadanie. Misiek nie miał tyle szczęścia. Jego wciąż przytrzaśnięte ciało unosiło się bezwiednie, a wokół jego głowy tworzył się mały krwisty pióropusz. Petro przełknął ślinę. Zorientował się, że wszystko to widzi mimo braku latarki na hełmie. Popatrzył w dół, na miejsce gdzie jeszcze nie tak dawno był Robert. Przez wyrwę wlewało się światło reflektora jednego z dronów Feniksa.

Podniósł nieważkie ciało i zepchnął je z siebie. Kolos odpłynął w bok zostawiając za sobą małe smugi czerwonej krwi, wypływającej z dziury w hełmie i dużej jak pięść wyrwy w piersi. Działko magnetyczne. Każda z bezzałogowych maszyn Feniksa miała takie pojedyncze cudeńko na podorędziu. Według tego co powiedzieli im w obozie szkoleniowym miały wspierać abordaż swoją siłą ognia, ale rzadko miało to miejsce, ponieważ większość okrętu chciano przejąć bez większych uszkodzeń, a takie działko mogło zrobić sito z okrętu bardzo szybko. Zwłaszcza z dystansu na jakim go używano, według standardów walki między okrętami uznawanego za „Strzał z przyłożenia”.

Petro jęknął i zaczął zbierać się z podłogi. Chyba miał coś złamane. Żebro, albo mostek. Nie był pewien, ale nie miało to póki co znaczenia. Bolało jak diabli. Ale przeżył.

Żył.

Czuł, że ma mokry nos, a na policzki dziwnie rozgrzane i jednocześnie wilgotne. Wyprostował się z cichym stęknięciem i popatrzył na kolosa. Fiut. Nagle został obrócony wokół własnej osi i Steinhelm niemal wszedł w jego twarz swoją.

- Cały jesteś?

- Ta... Chyba tak... – Odparł bez przekonania i skrzywił się dotykając dolnej części pleców.

- To nie twoja krew? To dobrze. – Oficer przyjrzał mu się krytycznym okiem. Puścił go i spojrzał w bok, na powoli odpływającego giganta. Petro podążył za nim wzrokiem.

- Miałeś rację.

Porucznik wyprostował się i widocznie spiął.

- Wolałbym nie mieć...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania