Festiwal ostatniego słońca

Wąskie, wybrukowane uliczki Edgemallow, wiły się pomiędzy zdobionymi fasadami kamienic, by wyprowadzić nieostrożnych podróżnych na pola malw, oddzielone od miasta grubym murem z pięcioma bramami. Pola, już od czerwca, mieniły się bielą, różem, czerwienią a nawet czernią. To właśnie one zapewniały mieszkańcom miasta szansę na zysk. Były wodą tej ziemi, zapewniającą materiał na leki, które eksportowało miasto, ciepło w długie, zimowe wieczory i kapitał z turystów, chcących nacieszyć się widokiem wielohektarowych upraw z kieszeniami pełnymi złota i srebra. Jednak w raz z ostatnimi promieniami październikowego słońca kwiaty przekwitały, a podróżnicy szukający pięknych widoków, szykowali się do dalszej drogi. By po raz ostatni w tym roku wycisnąć z nich pieniądze, mieszkańcy wymyślili "festiwal ostatniego słońca".

Tak miało być i tym razem.

Maxwell przechadzał się pomiędzy budynkami, kłaniając się z zawadiackim uśmiechem na swojej, śniadej twarzy wszystkim, mijającym go kobietom. Był przystojny i lubił płeć piękną, a ona lubiła jego, z czym wcale się nie krył. Plotki głosiły, że każdej nocy w jego mieszkaniu gości inna dziewczyna, a on miał to osobiście potwierdzić jednego wieczoru przy barze Sarry. Dziś również ruszył w poszukiwaniu nowej towarzyszki, z która miał spędzić ten wyjątkowy wieczór. Przyglądał się więc uważnie delikatnym twarzom, filigranowej budowie i lśniącym włosom, gdy wreszcie jego, migdałowym oczom, ukazała się wysoka dziewczyna o lekko opalonej skórze i kruczych, prostych włosach do ramion. Jej ciemne źrenice zmierzyły go chłodnym spojrzeniem, gdy tylko trafiły na nieskazitelną biel jego koszuli.

Chłopak pewnym krokiem ruszył w jej stronę.

- Witam miłą panią. Nazywam się Maxwell Castillon i chciałem zapytać, czy wybrała by się pani ze mną na kawę do najbliższej kawiarni?- zapytał miłym totem, chwytając delikatnie dłoń dziewczyny, by podnieść ją do ust i pocałować jej wierzch.

Ciemnowłosa początkowo nic nie odpowiedziała, jakby namyślając się nad odpowiedzią, by po chwili z maską obojętności odrzec.- Bardzo dziękuję za propozycję, panie Castillon, jednak nie mam na to czasu.- I odeszła w stronę niewielkiej apteki, gdzie na parapecie okna postawione zostały kolorowe buteleczki różnej wielkości.

- W takim wypadku może dotrzyma mi pani towarzystwa na dzisiejszym festynie? Pani...

- Blackwell. Alva Blackwell. I nie mam nic przeciwko.- mówiąc to, zniknęła za drzwiami we wnętrzu budynku.

Maxwell przeczesał palcami swoje czekoladowe, lekko kręcone kosmyki i ruszył wkładając ręce do kieszeni ciemnych spodni. Musiał się przygotować, ale miał przed sobą jeszcze cały dzień, więc czemu nie miałby spędzić go w towarzystwie swojej, starszej siostry i kilku drinków, które Sarra podawała mu z oburzoną miną? Pomimo mijających lat dalej uważała go za swojego, malutkiego chłopczyka, wracającego do niej o zachodzie słońca z rękami brudnymi od ziemi i pełnymi ściętych malw w formie bukietu. Brała je w tedy i całowała go w zaczerwieniony policzek, by po chwili zabierała zza jego paska krawieckie nożyce ich babci. Rozpoczynała wtedy długie kazanie o zabieraniu rzeczy bez pytania oraz wychodzeniu poza granice miasta, którego słuchał z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

 

●●●

 

Castillon stał oparty plecami o jedną z kolumn stojących w rogach rynku, z których zwieszały się sznury czerwonych chorągiewek i lampionów z kwiecistymi motywami, rzucającymi przyjemne, ciepłe światło. Z tego miejsca miał dobry widok na bawiących się, ubranych w odświętne, kolorowe stroje z białymi maskami na twarzach. Tańczyli wśród słodkiego zapachu ściętych dzisiaj malw, przywiązanych za pomocą rzemyków do ścian stoisk, w których sprzedawano jedzenie i słodkie trunki, oraz muzyce granej przez muzykantów na sosnowym podeście w samym centrum placu.

Już od dawna żadna kobieta nie kazała mu tak długo na siebie czekać. Lekko nerwowym ruchem poprawił

ciemnofioletowy kapelusz i zdjąwszy maskę z uśmiechem, który zakrywał jego zmieszanie, jak i lekki stres, przeszedł między parami w stronę uliczki, prowadzącej na mury miasta. Po drodze dobiegł go beznamiętny głos, wydobywający się z cienistego zaułka.

- Doprawdy. Ucieka pan z umówionego spotkania.- powiedziała Alva w ciemnej sukience z białym spodem i czarno-białej masce.

Jej, lodowatego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym, pomimo tak krótkiej znajomości.

- Tak długo się pani nie pojawiała, że zacząłem tracić nadzieję.- odparł podchodząc do niej wesołym krokiem.

Dziewczyna szybkim, zwinnym ruchem wymięła go i zaczęła zmierzać w stronę, z której dochodziły odgłosy zabawy. Maxwell powoli kroczył tuż za nią.

Nie widział sensu, by iść blisko niej skoro i tak nie mógł dostrzec jej twarzy. Jednak nie udałoby mu się, nic wywnioskować z jej chłodniej maniery, nawet gdyby maska spoczywała w jej szczupłej dłoni.

- Czyli mam rozumieć, iż nie słyszał Pan, że kobieta zawsze powinna się lekko spóźnić?- zapytała.

- Owszem. Więc czy raczyłaby mi Pani wytłumaczyć, jaki jest cel tego zabiegu?

- Wyeliminowanie mało wytrwałych kandydatów do serca panny.- Gdy tylko czarnowłosa wypowiedziała te słowa, mógł przysiąc, wnioskując po tonie jej głosu, że się uśmiechała, a nawet powstrzymywała chichot. I to nie byle z czego, tylko jego osoby. Jak miał to interpretować? Odniósł swego rodzaju sukces, czy raczej porażkę?

Kiedy dotarli do miejsca festynu, dziewczyna lekko pochwyciła jego dłoń i pociągnęła w stronę tańczących. Jej ruchy byłe pełne gracji, a szatynowi zdawało się, jakby dzisiejszego ranka poznał całkowicie inną osobę. Choć miały jedną wspólną cechę. Były wyjątkowe, a przynajmniej tak mu się wydawało. Momentalnie wszystko jednak wyparowało z jego umysłu, gdy przypadkowo potrąciła go zapatrzona w siebie para. Nic by się nie stało, gdyby jednak teraz nie leżał na bruku tuż pod nogami Alvy. Dziewczyna schyliła się w jego stronę, wyciągając rękę, jakby chciała mu pomóc, jednakże zanim ją pochwycił, szybko cofnęła dłoń z rozpromienioną twarzą i błyszczącymi oczami.

Była tak strasznie dziecinna.

- Jak tak pani może?- zapytał udając urażonego jej zachowaniem, na co tamta tylko zaśmiała się i założyła na twarz maskę, którą jeszcze chwilę temu trzymała w prawej dłoni.

 

●●●

 

- Chciałabym, jeszcze choć raz pójść z tobą na festiwal ostatniego słońca.- Młoda pani Castillon siedziała na swoim łóżku, przyglądając się, jak kilkoro młodych mężczyzn zawiesza sznury chorągiewek, lampionów i kwiatowe girlandy. Znowu był koniec października.

- To tak samo jak ja, ale skoro niedługo mnie opuścisz, do tego czasu spędzę z tobą każdą sekundę.- odparł pan Castillon stojąc w drzwiach sypialni.

- Max, błagam cię. Tylko nie to. Już i tak ledwo z tobą wytrzymuję.- Ciemnowłosa westchnęła teatralnie.

- Jakaś ty nie czuła, Alvo.- Mężczyzna usiadł na pościeli, kładąc bukiet kwiatów na kolanach ukochanej. Przypominała mu czarne malwy, które tak kochał i które przynosił jej każdego dnia. Nie chciał, by odeszła nie wiedząc jak bardzo mu na niej zależy.

- Ktoś w końcu musi...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wrotycz 03.04.2019
    :) Romans się szykuje. Kto lubi odrealniony świat dystyngowanych dam i lekko zblazowanych panów niech odwiedzi miasteczko w czasie Festiwalu ostatniego słońca. Ten klimat marzeń:)
    Jest sporo błędów, przejrzyj, proszę.
    Pozdrawiam.
  • Mallow 04.04.2019
    Bardzo dziękuję za twoją opinię, a błędy postaram się poprawić ^-^

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania