Fifek
Fifek
Obudził go promyk słońca łaskoczący go złośliwie w nos. Otworzył bursztynowe oczy i zrozumiał, dlaczego było mu tak gorąco. Leżał pod murem kamienicy, który jeszcze z rana dawał cień, a teraz skąpany był w promieniach słonecznych.
- Ach, że też los uczynił mnie takim kosmatym! Ale mi gorąco! - narzekał Fifek, mały, czarny kundelek mieszkający w okolicach starogardzkiego rynku. Był tak niewielkiej postury, że często brano go za kota. Stojące uszka i bezszelestny chód również nie poprawiały jego psiej reputacji. Jedynie nieco za długi jak na kota pyszczek i oczywiście szczekanie świadczyły na jego korzyść. Na ratuszu zegar wybił południe a z pobliskiego magistratu popłynęły, jak co dzień, znajome dźwięki hejnału. Z oddali było słychać pogrzebowe dzwony. Fifek wstał ze swojego miejsca. W tak ciepłe dni jak ten za wszelką cenę szukał sobie jakiegoś cienia, choćby to pod ławeczkami (najbardziej lubił te długie blisko ratusza, na których ludzie siadywali w pozycji półleżącej potęgując mrok, w którym mógł się schronić). Nienasłonecznione mury kamienic a także ich wnętrza też dawały wiele ulgi, ale z tych ostatnich często go wyganiano. Raz nawet w czasie lata schronił się w kościele Świętego Mateusza, bo frontowe drzwi budynku były otwarte. Och, jak tam było chłodno i przyjemnie! Przytulony do zimnej ściany zasnął smacznym snem pod spowiedniczą ławką, Obudził go dopiero krzyk i szturchnięcie czymś mokrym.
- Psik! Psik! Wyłaż skąd, no już!
To pani sprzątająca kościół trącała go mopem, próbując wydostać go z kryjówki.
Tak naprawdę Fifek nigdy nie miał domu, ale przebywając ciągle w otoczeniu wielu osób był oswojony z ludźmi. Mieszkańcy rynku także go znali. Czasem ktoś dał mu w misce trochę wody, albo resztki z obiadu. Niekiedy dostawał jakieś ostatki z okolicznego rzeźnika czy spożywczaka. Dzieci też raczej mu nie dokuczały. Rzadko zdarzało mu się, by ktoś ciągnął go za ogon, albo uszy, więc ogólnie żyło mu się całkiem dobrze.Jedyne czego mu brakowało, to kochającego domu.
Fajnie było by mieć swój dom - myślał Fifek. - Miałbym swojego pana, albo panią, którzy drapaliby mnie za uchem, głaskali i bawili się ze mną, a przedewszystkim by mnie kochali. Ech - westchnął głęboko - Trzeba uciekać z tego piekarnika i poszukać jakiegoś chłodnego miejsca, ale najpierw trzeba się napić.
I podążył w stronę fontanny pod ratuszem. Miał szczęście, bo akurat nie bawiła się pod nią gromadka dzieci. Większość z nich była teraz w szkole. Rozpalony słońcem rynek nie był dziś zbyt pełny.Tylko jedna dziewczynka w różowej sukience i białej czapeczce stała ze swoją zmęczoną, obładowaną zakupami mamą. Dziewczynka podskakiwała i piszczała wesoło rozchlapując wszędzie wodę.
- Może pani uspokoić to dziecko! Chlapie na mnie wodą! - oburzył się przechodzący obok łysawy mężczyzna w kraciastej koszuli. Kobieta spojrzała niechętnie na faceta i burknęła pod nosem jakieś niedbałe "przepraszam". Wtem jej córeczka zobaczyła Fifka.
- O, mamusiu patrz, kotek! Kici, kici, kici!! Chodź do mnie!
- Kotek?! Taki trochę dziwny, ale chyba kotek. Ach, daj spokój. Duszno.
_ Pani, to nie żaden kot - odezwał się łysawy mężczyzna.- Przecież to kundel. Ma za długą mordę jak na kota.
- Mamusiu, dlaczego pan tak brzydko mówi "mordę", a nie buźkę?! - odezwała się dziewczynka. Łysy skrzywił się, nie wiadomo czy z oburzenia, czy ze śmiechu.
- Cichutko Kasiu. - Matka uśmiechnęła się przekornie do mężczyzny. - To tylko dziecko. Mężczyzna machnął obojętnie ręką.
- Pani da te siaty.
- Ale...! - żachnęła się kobieta, jednak nim zdążyła zaprotestować, odebrał od niej zakupy.
- Na przystanek? - zapytał.
- Tak.
Poszli na najbliższy przystanek. Siedziała tam starsza pani w kwiecistej spódnicy. Na kolanach trzymała bukiet chryzantem. Łysy zwrócił się do matki dziewczynki.
- A na co pani czeka?
- Na "dwunastkę".
- "Dwunastka" już jechała - powiedziała staruszka.
- To zaraz... - spojrzał na rozkład - Zaraz, za dziesięć minut przyjedzie następny.
- Dziękuję. - rzekła młoda matka. Była nieco zaskoczona tak pomyślnym obrotem sprawy. Potem zapadło milczenie, bo i o czym tu mówić, gdy nic się nie dzieje. Dzień jak co dzień. Ktoś albo zmierzał, albo właśnie wychodził od "Chińczyka", albo z piekarni. Jakieś dzieciaki weszły do biblioteki, ktoś stał pod lodziarnią. Zza rogu kościoła Świętej Katarzyny wyszło dwóch robotników i poszło w stronę parku.
- Ale długo robią w tym parku, no nie? - odezwał się mężczyzna na przystanku, bo przecież w końcu należało coś powiedzieć. Pozostali pokiwali smętnie głowami.
- A co tam ma w ogóle być. - zapytała pani z kwiatami.
- Chyba jakieś żaglówki czy coś. -rzekła mama Kasi.
- Na razie to my mamy rozwalony park, do którego nie można wchodzić, bo i po co. Bajzel jak cholera! - gderał facet.
- A kiedyś to było! - rozmarzyła się staruszka. - Pamiętam jak z wnukiem chodziłam tam na huśtawki. Można było sobie jakąś znajomą spotkać, uśiąść, pogadać, a teraz to co!?
- I imprezy były. Pamiętasz Kasiu, jak byliśmy w parku na Dniu Dziecka?
- No pamiętam. Mamusiu, moge loda!?
- Ale teraz!? My zaraz jedziemy do domku.
Wtem coś ciemnego wyskoczyło zza rogu, wielki rower.
- Mamo, patrz! - krzyknęła Kasia.
- Ajaj!! - zaskowyczał Fifek i potoczył się na środek ulicy. Pociemniało mu w oczach, kręciło się w głowie, nie mógł się podnieść.- Ach jak boli, ach jak bardzo boli! Mój bok, moja łapka! - płakał rzewnie. Nawet nie wiedizał, co go tak uderzył, a to rowerzysta śmigający przez rynek. Nawet się nie obejrzał. Ludzie na przystanku znieruchomieli.
- Pani widziała!? - obużyła się starsza pani. - Nawet się nie zatrzymał.
- Dureń. - mruknął ten łysy.
- Biedny pies. westchnęła młoda matka. - No co ty Kasiu, płaczesz? Mała była zbyt wystraszona, aby odpowiedzieć.
- No centralnie w niego walnął! - złościł się mężczyzna.
- Co, ślepy, psa nie widział! - dodała właścicielka chryzantem.- On tam się w ogóle rusza?
- Nie, leży dalej.
- Mamo, mamo, on się trzęsie! - płakała Kasia i tuliła się do matki. Ta patrzyła bezradnie na mężczyznę, który jeszcze przed chwilą dźwigał jej zakupy.
- Chyba zdycha. - powiedział mężczyzna tak cicho, żeby dziecko nie usłyszało. Wszyscy milczeli w zakłopotaniu, patrząc jeden na drugiego. Nagle falbanka u spódnicy stała się niezwykle interesująca, a kosmyk włosów spływający na twarz tak zajmujący, że nie liczyło się nic więcej.
- Co..., zrobić coś...? - Mężczyzna w koszuli w kratę wyciągnął komórkę i zadzwonił na policję. Po wykonaniu rozmowy był zmieszany i niepewnym wzrokiem spoglądał na swoich towarzyszy. - Nie wiem, czy dobrze zrobiłem.
Przyjechała policja z weterynarzem. Lekarz obejrzał zwierzę a potem wraz z sanitariuszem zawinęli psa w płachtę i wnieśli do samochodu. Potem porozmawiał jeszcze chwilę z policjantami. Następnie funkcjonariusze podeszli do osób stojących na przystanku.
- Ktoś z państwa widział to zdarzenie?
- Ten pan dzwonił. - wskazała głową starsza pani.
Przepraszam, a co z tym psem? - zapytała mama Kasi, która schowana za mamusiną spódnicą cichutko popłakiwała. Funkcjonariusz machnął tylko ręką. Wśród zgromadzonych na przystanku dało się słychać ciężkie westchnienie.
No to zaraz nam tu państwo wszystko opowiedzą. - dodał funkcjonariusz.
Komentarze (8)
Podstawowe pytania każdej opowieści:
Co bohaterowie chcieli osiągnąć?
Dochodzimy do jakich wniosków?
Co aktorka chciała nam przekazać?
Jaki schemat został złamany, żeby warto było zacząć opowiadać?
Można dopracować.
Kuleje też nieco zapis dialogów.
„Pani widziała!? – obużyła”
Tu masz strasznego orta – oburzyła
„- Dureń. - mruknął ten łysy.”
Tu masz przykład źle zapisanego dialogu, to znaczy: zamiast dywiz daj półpauzy (najlepiej w Wordzie dać komendę „zamień” i wskazać dywiz do zamiany w półpauzę). Po „Dureń” nie powinno być kropki.
„Biedny pies. westchnęła młoda matka.”
Biedny pies – westchnęła młoda matka.
„No centralnie w niego walnął! – złościł”
No centralnie w niego walnął! – Złościł
Wielka litera „Złościł” ponieważ nie dotyczy to bezpośrednio sposobu wypowiedzi.
„A co tam ma w ogóle być. – zapytała”
A co tam ma w ogóle być? – zapytała
„Ten pan dzwonił. – wskazała”
Ten pan dzwonił. – Wskazała
To kilka przykładów, sprawdź sobie całość.
Z myslami to powinno być tak:
„Nie chcę jeść zupy” – pomyślał Karolek.
W cudzysłów bierzesz myśl, reszta narracji już poza nim.
https://piotrweresniak.com/2009/04/11/alchemia-scenariusza-filmowego/
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania