Filiżanka herbaty

Było prosto, zwyczajnie. Mieszkałem razem z ukochaną żoną w małej kawalerce, na ostatnim, obdrapanym piętrze poprlowskiego bloku, odstraszającego każdego przedstawiciela młodego, nowoczesnego pokolenia. Mieliśmy zagwarantowaną ciszę, tak potrzebną i wymaganą od starszych ludzi. Panował spokój. No może poza natarczywymi każdego dnia roznosicielami ulotek… Sąsiedzi ugodowi, przyjaźni, nie wszczynający głupich awantur. Ta nudna i monotonna jak każda klatka i mieszkanie rzeczywistość – nie przeszkadzała nam w żaden sposób. Obydwoje mieliśmy świadomość, że całkowicie wykorzystaliśmy dany nam za młodu czas. Trójka dzieci, każde ułożyło sobie życie. Pieniędzy na wynajem, czynsz i jedzenie wystarczało. Ubrań mieliśmy całą szafę, zbierane od lat, w dobrym stanie. Kochaliśmy się wzajemnie, bezgranicznie. Ta prawdziwa, jedyna miłość od pięćdziesięciu pięciu lat… Przepełniona wieloma pięknymi, wzruszającymi chwilami, ale również z nierzadkimi sporami, częstymi przeciwnościami. Lecz co najważniejsze – nasza.

Czego chcieć więcej? Ewentualnie tego, żeby ten głośno tykający, nieuchronnie zbliżający się do ostatniej sekundy życia zegar, chociaż odrobinę spowolnił, zaciął się na dłuższy moment. Żeby dał więcej czasu, aby móc cieszyć się życiem jak najdłużej. Chciałoby się zatrzymać uciekające minuty, godziny, dni, miesiące… Bo przecież lat może już więcej nie będzie? A może i kolejnych, krótkich chwil może ot tak, zabraknąć?

Presja nieodwołalnego, ostatecznego końca dawała się we znaki. Z dnia na dzień coraz bardziej podupadałem na zdrowiu. Ograniczona przez choroby ruchliwość utrudniała mi codzienne, nawet najprostsze czynności. Stawy odchodziły na wieczny spoczynek. Serce nie pukało już tak szybko. Narządy były po prostu wycieńczone moim szaleńczym trybem życia. Dzięki Bogu moja ukochana żona dostała więcej sił. Jej kondycja odbiegała od mojej. W tym dobrym kierunku, rzecz jasna. Każdego dnia ogarniała nasze przytulne mieszkanko i bezinteresownie opiekowała się swoim schorowanym mężem. Była ze mną. Czułem jej bliskość, piękno i dobroć bijącą z jej zawsze pogodnego oblicza. Delikatny, nie podrażniający nosa różany zapach. Codziennie ma miłość do niej wzrastała, potęgowała. Nie odrzucała mnie, nie porzuciła starego marudy. Nie denerwowało jej moje zrzędzenie, narzekanie. Codziennie pokazywała, jak ogromnie i bezgranicznie mnie kocha… Przez pryzmat najprostszych rzeczy – parzenie mojej ulubionej herbaty, prasowanie, gotowanie, pomoc w wstawaniu łóżka, żebym mógł załatwić swoje sprawy fizjologiczne… Na każdym kroku opiekowała się mną…

 

***

Teraz boli mnie to, że… nie zdążyłem się odwdzięczyć. Marysia zmarła nagle, dwa tygodnie temu. W piątek wieczorem, gdy przygotowywała dla mnie kolejną w tamtym dniu filiżankę herbaty, nagle zasłabła. Słysząc dźwięk zbijającej się o beżowe kafelki porcelanowej filiżanki, z wielkim bólem kręgosłupa doczołgałem się do kuchni. Z tyłu głowy zdawałem sobie sprawę, że to już może być… Szybko zadzwoniłem pod numer alarmowy, zawiadamiając karetkę. Ratownicy przyjechali w mgnieniu oka. Po szybkich oględzinach ciała zabrali ją do szpitala. W nagłym przypływie sił wybiegłem z mieszkania, zastukałem do drzwi sąsiada. Edward zawiózł mnie do mojej ukochanej Marysieńki. Niestety na próżno łamał zasady ruchu drogowego. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że Marysia zmarła w drodze do szpitala… W cichości, bez pożegnania…

Od pogrzebu kompletnie zamknąłem się w sobie. Nie odbierałem telefonów od dzieci, wnuków. Nie zapraszałem i nie otwierałem przed nikim drzwi. Nawet listonosza zbywałem szorstkim: Dziękuję i do widzenia. Prawie nic nie jadłem, nie piłem. Nie miałem siły zażywać kąpieli. Z trudem docierałem do łazienki…

Cały czas miałem w głowie tylko jedne myśli: Czemu ją to spotkało? Przecież była silna, wytrzymała. Miała werwę nastolatki. Była zdrowa, a ja? To ja jestem ochłapem, schorowanym i ledwo myślącym dziadem. Moje ciało przeżywa powolny rozkład. To ja powinienem był pierwszy umrzeć, zakończyć swój marny żywot. Dlaczego Boże tak szybko wezwałeś Marysię do siebie? Przecież wiesz, że ja nie dam rady bez niej żyć! Dlaczego już…

 

***

Smutek przeszywał mnie wskroś. Życie stało się szare, nijakie, bez jakiejkolwiek nadziei, nie rozumiałem sensu istnienia… Modliłem się więcej niż przedtem, szczególnie za duszę Marysieńki, ale też to nie dawało mi całkowitego spokoju. Niestety w ciągu kolejnych kilkunastu dni podupadłem na zdrowiu jeszcze bardziej. Straciłem czucie, zapach, węch. Jedyne, co pozostało to pragnienie. Miłości, bliskości, pomocy i… zwykłego picia. Pierwszy raz od tamtego piątku moje kubki smakowe przypomniały sobie o wyjątkowym aromacie czarnej herbaty z odrobiną ziół. Co za filozofia. Wrzuciłem kilka łyżeczek suszu do porcelanowej filiżanki, dosypałem odrobinę cynamonu, imbiru. Na koniec dodałem kilka goździków i zalałem wrzącą wodą. Drżącymi rękoma doniosłem ją, na szczęście nic nie wylewając, na mały stolik przy oknie. Zapadłem się w miękkim jak puch fotelu. Wsłuchałem się w głośną ciszę. Wyciszyłem wszystkie zmysły, chciałem sobie wszystko uporządkować.

Na próżno. Otworzyłem zmęczone oczy i przez kilka długich minut spoglądałem na czmychającą z filiżanki gorącą parę. Po chwili namysłu odważyłem się wziąć ją do ręki i zwyczajnie się napiłem. Nie zdążyła jeszcze wystygnąć, więc potrzymałem chwilę w ustach, przełknąłem. W ułamku sekundy moje oczy zaszkliły się. Po prawym policzku powolnie spłynęła samotna, łkająca razem ze mną łza. A zaraz za nią kolejne, równie przepełnione żalem krople rozpaczy. W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że nie wykorzystałem w pełni mojego życia. Przez ponad pięćdziesiąt lat nie nauczyłem się parzyć mojej ulubionej herbaty. Smak tamtego naparu w żadnym stopniu nie przypominał tego, jaki przygotowywała dla mnie każdego dnia moja jedyna, ukochana Marysia…

Wylałem resztę do zlewu i przez otwarte okno spojrzałem w Niebo…

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 28.09.2020
    Dobry tekst, a puenta najlepsza: "W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że nie wykorzystałem w pełni mojego życia. Przez ponad pięćdziesiąt lat nie nauczyłem się parzyć mojej ulubionej herbaty."
  • jakubvzc 28.09.2020
    Dziękuję bardzo i pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania