Filmy — zachwyt i rozczarowanie
Zapewne każdy z nas doświadczył owych niesamowitych chwil na sali kinowej, a nawet przed telewizorem. Ludzie lubią filmy, a nawet nie wyobrażają sobie bez nich życia. Jednak coraz częściej da się słyszeć narzekania na kryzys kinematografii, nudę w kinie i na to, że: "Nie ma czego oglądać". Sam czasem łapię się na takich myślach. Zastanawiam się, co sprawia, że dany film jest udany albo nie? Od razu zaznaczam, że nie jest możliwe, by odpowiedzieć tu na tę kwestię wyczerpująco, ale spróbujmy przynajmniej się jej przyjrzeć.
Pomyślmy o filmach, które kochamy. Oczywiście, mogę tu wspomnieć jedynie te, które są wyjątkowe dla mnie. A tak naprawdę, tylko niektóre z nich. Swego czasu zachwyciło mnie: "Tuż po weselu", w reżyserii Susanne Bier (2006, zaznaczam to tak skrupulatnie, także dlatego że w 2019 powstał, w moim przekonaniu nieco mniej udany, remake). To historia, początkowo szczęśliwej rodziny, której życie zaczyna komplikować się, mniej więcej od czasu tytułowego wesela: małżeństwo córki się rozpada, babcia przegrywa fortunę w wirtualnym kasynie, a ojciec zapada na nieuleczalną chorobę. Myślę, że tyle mogę zdradzić bez robienia spoilerów. Bardzo mocną stroną "Tuż po weselu", są także zdjęcia i muzyka. Drugi ważny dla mnie film to: "Serce to samotny myśliwy", Roberta Ellisa Millera (1968), będący adaptacją powieści Carson McCullers o tym samym tytule. Już nie pamiętam, czy najpierw przeczytałem książkę czy obejrzałem film. Oczywiście, książka wzbudziła dużo silniejsze emocje, ale film też "nie oblewa egzaminu", udanie oddając nastrój powieści oraz biedę i dylematy bohaterów, a przede wszystkim Singera i grubego Antonapoulosa. Warto wspomnieć także o "Dróżniku", Toma McCarthy'ego, z 2003 roku, jednym z najpiękniejszych filmów o różnorodności i tolerancji. Wspominając jedynie o nielicznych filmach, wymienię też jednak "Foxy Brown", Jacka Hilla, z 1974 roku. To film określany jako "kryminał klasy B", więc produkcja niezbyt ambitna, ale nie mam problemu z przyznaniem się do tego, że czasem lubię oglądać takie filmy, szczególnie, że "Foxy Brown" (w tej roli Pam Grier), bardzo wciąga widza, tworzy duże napięcie i skłania, by poczuć sympatię, a następnie podziw dla przebiegłości i brawury głównej bohaterki. Krótko opowiedziałem tu o bardzo różnych filmach. Łączy je to, że należą do moich "ulubionych" (jeśli to właściwe i jeszcze cokolwiek znaczące słowo). Brzydko i krótko rzecz ujmując, można stwierdzić, że to opowieści o ludziach — wciągające, momentami zaskakujące i budzące emocje. A nieudane filmy? Nie wymieniam ich tytułów (złośliwi, zapewne pomyślą, iż to dlatego, że byłoby ich zbyt wiele), ale prawda może być też taka, że poza endemicznymi przypadkami zupełnych gniotów, takowych nie ma. Być może najlepiej określić to słowami, że gniot to po prostu film, niebędący filmem, którym miał być? Chyba w tym może tkwić cały ten sekret. Z drugiej strony, nawet wielkie dzieła mogą budzić wątpliwości a nawet rozczarowanie widzów. Często bywa tak w przypadku nagradzanych i ogólnie podziwianych produkcji. Niektórzy wręcz uwielbiają doszukiwać się w nich jakichś, choćby najmniejszych, potknięć, niespójności scenariusza itd. Ja np., odczuwam jakiś rodzaj schadenfreude, widząc jak wielu aktorów ma ewidentne problemy z odegraniem kichania. Po obejrzeniu tysięcy filmów, może w kilku z nich widziałem, by komuś się to naprawdę przekonująco udało. To oczywiście straszna drobnostka, ale osobiście najbardziej podziwiam aktorów, którzy potrafią realistycznie kichać!
Mówi się, że człowiek żyje tak długo, jak długo żyje pamięć o nim. Myślę, że to powiedzenie jest jeszcze bardziej prawdziwe w odniesieniu do filmu. Nie tylko oglądamy filmy, ale też dajemy im drugie życie. A one pokazują nam inne światy, także te, które istnieją w nas, a o których nierzadko sami nic nie wiemy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania