Filozofowie w salonie
Filozofowie w salonie
Salon był mały i zagracony, z tą szczególną aurą miejsca, które dawno przestało być sprzątane z przekonaniem. Brudna kanapa, niegdyś beżowa, teraz w kolorze nieokreślonej szarości, zajmowała centralną część pokoju. Na stoliku kawowym, wykonanym z płyty wiórowej pokrytej czymś imitującym drewno, stały dwie opróżnione puszki po piwie i jedna pełna, z której jeszcze unosiła się delikatna mgiełka chłodu. Telewizor w rogu pokoju emitował mdłe, niebieskawe światło, które tańczyło na ścianach jak blade widmo współczesności.
Friedrich Nietzsche siedział na skraju kanapy, z nosem zanurzonym w kuflu piwa rzemieślniczego. Jego wąsy, mokre od piany, zwisały smętnie, a oczy wpatrywały się w bursztynowy płyn, jakby próbował w nim dostrzec odpowiedź na pytanie, które zadawał sobie od lat: jak rozpuścić nihilizm w czymś mocniejszym niż słowa?
Diogenes z Synopy rozwalił się na drugim końcu kanapy, ubrany jedynie w wyciągnięte slipki, które mogły pamiętać czasy, gdy Ateny były potęgą. Jego naga, owłosiona klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechu, podczas gdy palce bezwiednie drapały brzuch pokryty siwymi kłaczkami. Wzrok miał utkwiony w telewizorze, a jego twarz wyrażała mieszankę fascynacji i głębokiej, fundamentalnej irytacji.
W kącie pokoju stała opróżniona beczka po piwie, którą Diogenes przyniósł ze sobą i czasem używał jako tymczasowego schronienia, gdy, jak to określał, "słońce głupoty świeciło zbyt jasno".
Na ekranie telewizora młody mężczyzna z idealnie białymi zębami i równie idealnie ułożonymi włosami prezentował tubkę pasty do zębów, trzymając ją w górze jak olimpijski znicz.
– Ten człowiek w reklamie twierdzi, że dzięki tej paście jego życie nabrało sensu – powiedział Diogenes, zamyślając się i gładząc swoją rzadką, siwą brodę. Nagle wstał i zaczął naśladować gesty reklamowego aktora, trzymając w górze puszkę po piwie jak tubkę pasty. – Spójrz, Fryderyku! Dzięki temu piwu moje życie również nabrało sensu! – Zaśmiał się gardłowo. – A może po prostu obaj jesteśmy płatnymi aktorami w komedii, którą ktoś nazwał cywilizacją?
Nietzsche nie podniósł wzroku znad kufla. Jego głos był niski, gardłowy, jakby wydobywał się z głębi studni.
– Nadczłowiek nigdy nie używał wybielających past. On nie wybiela. On rozświetla swą ciemność. – Przerwał, by zrobić łyk piwa. – Ich "sens" to produkt z datą ważności. Co cię nie zabije, to cię wzmocni... chyba że jest to codzienna dawka tej marketingowej papki.
Diogenes usiadł z powrotem, ale tym razem tyłem do telewizora, jak gdyby chciał pokazać swój tyłek całemu światu mediów.
– Wiesz, co robię? – spytał retorycznie. – Siedzę tyłem do ich prawdy. Bo jeśli ich prawda polega na tym, że szczęście można kupić za 9,99 plus dostawa, to ja wolę pokazać im, co myślę o ich prawdzie. A myślę tyłkiem.
Telewizor, jakby wyczuwając ich pogardę, nagle przerwał reklamę. Rozległy się fanfary, a na ekranie pojawiło się logo: „Wyspa Influencerów!". Kamera pokazała uśmiechniętą dziewczynę w bikini, którą robiła dzióbek do telefonu na tle palmy. Jej skóra lśniła od olejku, a włosy były idealnie ułożone, mimo że teoretycznie znajdowała się na dzikiej plaży.
– Hej, kochani! – zapiszczała dziewczyna głosem, który zdawał się być zaprojektowany, by drażnić uszy filozofów. – Właśnie dotarłam na Wyspę Influencerów! To będzie szał! Pamiętajcie, subskrybujcie mój kanał, żeby być na bieżąco z najlepszym kontentem! Jesteście moją motywacją!
Diogenes nagle podskoczył, jakby ukąszony przez osę, i zaczął machać rękami w kierunku ekranu.
– Hej, ty! Piękna dziewczyno! – zawołał głośno. – Szukam człowieka! Widziałaś może jakiegoś na swojej wyspie? Takiego prawdziwego człowieka ?– Zatrzymał się i uśmiechnął się diabelsko. – Aha, zapomniałem. Wy nie szukacie ludzi. Wy szukacie obserwujących. To całkiem co innego. Ludzie myślą, obserwujący klikają.
W tym momencie na ekranie pojawiły się liczby: "1,2 mln obserwujących", "847 tys. polubień", "23 tys. komentarzy". Cyfry migały hipnotyzująco, jak cyfrowy kadzidłem w świątyni próżności.
Diogenes westchnął ciężko i podszedł do swojej beczki, zaglądając do środka.
– Czasem myślę, że Platon miał rację – powiedział, nie odwracając się. – Może rzeczywistość to tylko cień. Ale czy on przewidział, że te cienie będą miały miliony obserwujących i będą sprzedawać krem przeciwzmarszczkowy?
Sięgnął po kufel Nietzschego, który ten zostawił na stole, i wypił ostatni łyk piwa jednym haustem.
– Szukam człowieka... z latarnią, w biały dzień... i chyba szybciej znajdę go na dnie tej beczki niż wśród tych cyfrowych fantomów. Oni nie istnieją naprawdę – istnieją tylko jako suma swoich lajków i komentarzy. To nowy rodzaj jaskini Platona, ale w tej jaskini wszyscy są przywiązani do swoich telefonów, a za cienie uważają własne zdjęcia profilowe.
Nietzsche obserwował go przez chwilę, po czym wstał i teatralnie poprawił nieistniejący kołnierzyk na swoim nieco przybrudzonym swetrze. Na ekranie influencerka właśnie prezentowała swój "morning routine", który składał się z trzydziestu różnych produktów kosmetycznych.
– Widzisz to? – wskazał na telewizor. – Oni stworzyli nową religię. Algorytm to ich Bóg, lajki to ich modlitwy, a hashtagi to ich katechizm. Świat to farsowy kabaret, a człowiek... to klaun z kompleksami, który myśli, że jego filtry na Instagramie to amor fati. Myślą, że staną się tym, kim są, powtarzając coachingowe banały.
Zatrzymał się nagle, spoglądając prosto przed siebie, jakby widział tam niewidzialną publiczność. Uniósł jedną brew w geście teatralnej ironii.
– Oni nawet nie zauważyli liny rozpiętej nad przepaścią, zajęci robieniem selfie na jej krawędzi. I właśnie dlatego zabiłem Boga – powiedział ciszej, niemal konfidencjonalnie. – By nie musiał oglądać tego festiwalu próżności i tego, jak jego największe dzieło próbuje sprzedać mu suplementy diety na szczęście.
Diogenes nagle wybuchnął śmiechem i zaczął bić brawo.
– Brawo, Fryderyku! Zabiłeś Boga, ale zapomniałeś zabić jego followersów! – Wstał i zaczął paradować po pokoju z rękami wzniesionymi do góry. – Proklamuję się pierwszym influencerem filozofii! Mój hashtag to #ŻyjJakPies! Moja filosofia życiowa? Jedz, śpij, szczekaj na głupców! Zero fotek z jedzeniem, zero motivational quotes! Tylko autentyczne życie w beczce!
Nagle jego twarz spoważniała i podszedł bliżej do Nietzschego.
– Ale wiesz co, przyjacielu? – powiedział ciszej. – Może my jesteśmy równie śmieszni. Siedzimy w tym salonie, krytykujemy świat przez telewizor, a sami co robimy? Filozofujemy dla własnej przyjemności. Gdzie jest różnica między nami a nimi? Oni masturbują się publicznie dla lajków, my masturbujemy się intelektualnie dla... dla kogo właściwie?
W tym momencie żołądek Diogenesa wydał głośny dźwięk, który przerwał jego filozoficzne rozważania jak grzmot przerywa kazanie.
– Aha! – zawołał triumfalnie. – Oto głos prawdy! Ciało nie kłamie, nie udaje, nie potrzebuje lajków. Ciało po prostu mówi: "Jestem głodne, nakarm mnie". To jedyna szczera wypowiedź, jaką dziś usłyszymy.
Nietzsche spojrzał na niego z mieszaniną podziwu i konsternacji.
– Masz rację. Głód to jedyna uczciwa potrzeba w świecie fałszywych pragnień.
Diogenes podszedł do stolika kawowego, na którym leżał zmięty prospekt pizzerii, i pomachał nim w powietrzu jak zwycięską flagą.
– Więc zamówimy jedzenie! – ogłosił. – Ale nie przez aplikację. Nie chcę, żeby algorytm wiedział, co jem. Zadzwonimy. Głosem. Jak prawdziwi ludzie!
Wyjął stary telefon z szuflady (tak stary, że miał jeszcze fizyczne przyciski) i wybrał numer pizzerii.
– Halo? – powiedział do słuchawki. – Chcę zamówić pizzę. Nie, nie mam aplikacji. Nie, nie chcę zniżki za pierwszy zakup. Nie, nie chcę newslettera. Chcę tylko pizzę. Dużą. Z wszystkim, co macie. I żeby była prawdziwa, nie ze zdjęcia.
Po drugiej stronie słuchawki ktoś najwyraźniej próbował wcisnąć mu jakąś promocję, bo Diogenes zaczął gestykulować coraz bardziej agresywnie.
– Słuchaj, młody człowieku! – warknął do telefonu. – Ja nie chcę programu lojalnościowego! Ja chcę pizzę! Nie jestem lojalni wobec niczego oprócz swojego żołądka! Nie mam karty stałego klienta, bo nie jestem stały! Jestem wędrownym filozofem, który czasem je pizzę!
Nietzsche obserwował tę scenę z rosnącym rozbawieniem.
– To jest prawdziwa walka – mruknął. – Człowiek przeciwko systemowi. Pojedynek na śmierć i życie z call center.
Diogenes w końcu rzucił słuchawką.
– Zamówiłem – oznajmił z satysfakcją. – Ale musiałem podać adres. Cywilizacja zwyciężyła. Jednak pizza będzie za pół godziny.
Usiadł z powrotem na kanapie, tym razem przodem do telewizora, jakby chciał obserwować wroga z bliska.
Na ekranie pojawiła się reklama aplikacji randkowej. Młoda para, która wyglądała jak wyretuszowane wersje Barbie i Kena, przytulała się na tle zachodu słońca. "Znajdź swoją drugą połówkę jednym swipe'em!" – krzyczały kolorowe litery.
– Oni nawet miłość zamienili w algorytm – mruknął Nietzsche. – Swipe w lewo, swipe w prawo. Jakby serce było touchpadem, a uczucia funkcją w aplikacji.
Diogenes spojrzał na niego z błyskiem w oku.
– A może to wcale nie jest takie złe? – powiedział prowokacyjnie. – Może szczerość tego systemu jest lepsza od hipokryzji tradycyjnego zalotów? Tam przynajmniej wiadomo, o co chodzi. Swipe w prawo oznacza: "Chcę cię przelecieć". Swipe w lewo: "Nie chcę". Proste, uczciwe, bez owijania w bawełnę. Czy to nie jest bardziej cyniczna prawda niż wszystkie te sonety o miłości?
Nietzsche zamyślił się nad tymi słowami.
– Może masz rację. Może ta aplikacja to jedyna uczciwa rzecz w tym świecie kłamstw. Redukcja do podstawowych instynktów. Bez romantycznego papierka, bez społecznych konwenansów.
– Dokładnie! – Diogenes podskoczył z entuzjazmem. – To jak mój sposób życia. Bez luksusu, bez udawania, bez społecznych masek. Tylko podstawowe potrzeby: jedzenie, seks, schronienie. Reszta to marketing.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
– Pizza! – zawołał Diogenes i poszedł otworzyć.
W drzwiach stał młody dostawca, którego twarz była skierowana w dół, w stronę telefonu. Nawet nie podniósł wzroku, gdy Diogenes otworzył drzwi.
– Pizza dla... – zaczął, wciąż patrząc w telefon.
– Dla człowieka – przerwał mu Diogenes. – Szukałem człowieka z latarnią i w końcu go znalazłem. To ty. Dostarczasz pizzę, więc jesteś użyteczny. To więcej, niż robią influencerzy.
Młody człowiek w końcu podniósł wzrok, zdziwiony tym dziwnym przywitaniem.
– To... to będzie 47 złotych – powiedział niepewnie.
Diogenes zapłacił, wziął pizzę i zatrzymał dostawcę za rękę.
– Poczekaj. Mogę cię o coś spytać? Czy jesteś szczęśliwy?
Dostawca spojrzał na niego jak na wariata.
– Ja... nie wiem. Pracuję, żeby zarobić na studia...
– Aha! – przerwał mu Diogenes. – Więc robisz coś, czego nie lubisz, żeby zarobić pieniądze na naukę czegoś, co pozwoli ci robić coś innego, czego może też nie będziesz lubić, ale za więcej pieniędzy. To jest twoja definicja szczęścia?
Młody człowiek otworzył usta, ale nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Posłuchaj mojej rady – ciągnął Diogenes. – Przestań robić to, co nie sprawia ci radości. Przestań się uczyć rzeczy, których nie chcesz wiedzieć. Jedz, gdy jesteś głodny. Śpij, gdy jesteś zmęczony. Korzystaj z słońca, gdy świeci. To wszystko. Reszta to komplikacje, które wymyślili ci, którzy chcą cię kontrolować.
Dostawca spojrzał na niego, potem na Nietzschego siedzącego na kanapie, potem znów na Diogenesa w samych slipkach.
– Czy pan... czy pan to nie jest ten facet z YouTube? Ten coach, co daje rady życiowe?
Diogenes wybuchnął śmiechem tak głośnym, że aż się zakrztusił.
– Młody człowieku! Ja jestem anty-coach! Moja rada brzmi: nie słuchaj niczyich rad, w tym moich! Idź i rób to, co ci podpowiada instynkt, a nie rozum!
Dostawca pokiwał głową, wciąż nie rozumiejąc, i szybko odszedł.
Diogenes zamknął drzwi i wrócił z pizzą do salonu.
– Widziałeś? – powiedział do Nietzschego, otwierając pudełko. – On pomyślał, że jestem influencerem. To znaczy, że nawet rebelia została skomercjalizowana. Nawet bycie przeciwko systemowi jest teraz trendem w mediach społecznościowych.
Wzięli po kawałku pizzy i jedli w milczeniu przez chwilę, obserwując telewizor, na którym właśnie pokazywali reklamę kursu online "Jak zostać successful i happy w 30 dni".
– Wiesz co jest najgorsze? – powiedział w końcu Nietzsche, ocierając usta serwetką. – Że oni nawet nie wiedzą, że są nieszczęśliwi. Myślą, że to, co czują, to szczęście, bo tak im mówią reklamy.
Diogenes przełknął kawałek pizzy i spojrzał na niego z błyskiem w oku.
– A może my nie wiemy, że jesteśmy szczęśliwi? – spytał. – Może siedzenie tutaj, jedzenie pizzy, picie piwa i filozofowanie to jest szczęście, ale my tego nie dostrzegamy, bo szukamy czegoś większego, ważniejszego, bardziej... filozoficznego?
Nietzsche zatrzymał się w połowie ruchu, trzymając kawałek pizzy w powietrzu.
– To... to może być najgłębsza rzecz, jaką dziś powiedziałeś.
– Albo najgłupsza – zaśmiał się Diogenes. – Ale czy to nie jest piękne? Że nie wiemy różnicy? Że szczęście i głupota mogą być tym samym, widzianymi z różnych perspektyw?
Nagle wyłączył telewizor pilotem.
– Koniec z tym – powiedział stanowczo. – Mam dość bycia widzem. Chodźmy na balkon. Pokażę ci coś.
Wyszli na mały, zaśmiecony balkon. Miasto rozciągało się przed nimi, tysięce okien świeciło w ciemności. W niektórych migały niebieskawe ekrany telewizorów i komputerów.
– Widzisz to? – powiedział Diogenes, wskazując na miasto. – Każde z tych świateł to ktoś, kto myśli, że wie, czym jest szczęście. Każdy z nich ma swoją aplikację do szczęścia, swój Instagram, swój sposób na udane życie. I każdy z nich jest równie zagubiony jak my.
Nietzsche spojrzał na panoramę miasta, potem na Diogenesa.
– Więc co robimy?
Diogenes uśmiechnął się i zrzucił z siebie slipki, zostając kompletnie nagi na balkonie.
– Robimy to – powiedział, rozłożył ręce i zawołał w stronę miasta: – SZUKAM CZŁOWIEKA! SZUKAM CZŁOWIEKA, KTÓRY NIE POTRZEBUJE APLIKACJI, ŻEBY WIEDZIEĆ, ŻE ŻYJE!
Nietzsche stanął obok niego (nie zdejmując ubrań) i też zawołał:
– BÓG UMARŁ, ALE WY DALEJ WIERZYCIE W ALGORYTMY!
Z któregoś okna ktoś odkrzyknął:
– ZAMKNIJCIE SIĘ, WARJATY!
Diogenes zasalutował w stronę tego okna.
– ZNALAZŁEM JEDNEGO! – zawołał. – CZŁOWIEK, KTÓRY REAGUJE SZCZERZE NA GŁUPOTĘ! PRZYNAJMNIEJ NIE UDAJE, ŻE MU SIĘ PODOBA!
Obaj filozofowie wrócili do środka, śmiejąc się jak dwaj starzy przyjaciele po udanym żarcie.
– Wiesz co? – powiedział Diogenes, zakładając z powrotem slipki. – Może to jest nasza rola. Nie znajdywanie odpowiedzi, ale zadawanie niewygodnych pytań. Nie dawanie ludziom tego, czego chcą, ale pokazywanie im, czego potrzebują.
– Czyli bycie wiecznym problemem – zgodził się Nietzsche. – Solą w oku spokojnego życia.
– Dokładnie – Diogenes uniósł puszkę po piwie w toaście. – Za to, że jesteśmy problemem. Za to, że nie dajemy ludziom spokoju. Za to, że wciąż szukamy człowieka w świecie botów.
– Za to, że wciąż żyjemy, podczas gdy inni tylko funkcjonują – dodał Nietzsche, stukając swoją puszką o jego puszkę.
I tak siedzieli w ciemności, dwaj starzy myśliciele, popijając piwo i słuchając odgłosów miasta za oknem – miasta, które nigdy nie przestawało transmitować, udostępniać, lajkować i komentować samego siebie w nieskończonej pętli cyfrowej narcystycznej ekstazy. Ale teraz wiedzieli, że ich rolą nie jest bycie częścią tego miasta, ale być jego żywym pytaniem – pytaniem, które nikt nie chce usłyszeć, ale które zawsze musi zostać zadane.
W końcu Diogenes wstał, podszedł do okna i otworzył je szeroko. Świeże, nocne powietrze wdarło się do zagraczonego salonu jak łyk wolności.
– Jutro znów będziemy szukać człowieka – powiedział. – Ale dzisiaj... dzisiaj znaleźliśmy siebie nawzajem. I to już jest coś.
Nietzsche skinął głową, gapiąc się w otwarte okno, przez które napływało prawdziwe, niefiltrowane życie.
– Może to wystarczy – zgodził się. – Może wystarczy być pytaniem, na które nikt nie zna odpowiedzi. Pytaniem, które drażni, niepokoi i nie daje spać spokojnie.
A za oknem miasto wciąż świeciło swoimi tysiącami ekranów, ale teraz dwaj filozofowie nie patrzyli już na nie jak na wroga. Patrzyli na nie jak na zagadkę, której nie trzeba rozwiązywać – wystarczy, że się ją zadaje, wciąż na nowo, każdego dnia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania