Fioletowe niebo nad Holandią

Jak Ci minął dzień? Mój był dość codzienny. Poranek upłynął mi w bezruchu. Doznałam swego rodzaju katatoni związanej z trzymaniem rewolweru przy skroni, swojej osobistej zresztą. Możecie potraktować to jako metaforę, ponieważ oprócz sztoków- czyli patyczków do kwiatków, nic innego nie trzymałam. W zaskakujący jednak sposób przywołało to we mnie pokusę naciśnięcia spustu.

Naciskałam go kilkukrotnie podczas tego na przemian deszczowego a to znów słonecznego poranka, w obecności dzielnej koleżanki Agnieszka, która za każdym razem ocierała mi z czoła kropelki krwi, sączące się z rany wywołanej rykoszetem, bowiem nie należę do wprawnych entuzjastów samobójstw. Podobnie jak moje zawiłe, długie zdania tak moje opowieści o przygnębieniu stają się na tyle długie i zawiłe, że w pewnym momencie sama zapominam o zamiarze pozbycia się siebie raz na zawsze i stanowczo, za pomocą wyimaginowanego rewolweru. Sytuacja dość absurdalna, jak wszystko co staram się ubrać w słowa, a co ze słowami ma tyle wspólnego co fioletowe niebo nad Holandią z zorzą polarną. Choć jak masz ochotę zaszaleć i trochę się wkręcić to może mieć.

Cóż więc, zjawisko chęci rezygnacji z beznadziejnego życia w całości, bywa kuszące. Najważniejsze jednak by tę beznadziejność znaleźć i się jej uczepić. Wbić się w nią pazurami. Rozszarpać najmniejszy nawet przebłysk radości i unieść się dumą, czyli w zasadzie nie wiadomo czym. Tyle wystarczy a potem tylko pociągnąć za spust. Niech wystrzeli lęk prosto w prawą skroń- nie ma co wkładać lufy do ust, zęby drogie są. Niech wystrzeli poczucie bycia nie dość i brak płynności finansowej. Gdyby jednak i to zawiodło warto doładować srebrną kulę bo takie kule związane są z sercem złamanem, albo z wampirami wszelkiej maści. Niech wystrzelą, coś może trafi, jeśli dłoń nie zadrży a nie drgnie bo katatonia przecież.

I nie o tym ten tekst – o bagatelizowaniu, wyszydzaniu. Nie o próbie samobójstwa również, bo próby nie było jedynie samobójstwo. Może dla tych, którzy mają słabe nerwy to za dużo, ale obiecuję, że dalej już waszym nerwom nic nie grozi.

Podziwiam moją cudowną podświadomość, którą uważam za przyjaciółkę , jak również uznaję wielkość ego w jego magicznej małostkowości. Dzięki owym, mój dzisiejszy poranek był jednym z najdziwniejszych jakie w dość świadomy sposób przeżyłam.

Będąc bliska załamaniu , tak po prostu bez przyczyny albo z miliona przyczyn, doświadczyłam sobie, tak przy okazji zwykłego dnia w pracy, śmierci ego która nie pociągnęła za sobą niczego innego oprócz tego. Nie było przyjemnie, no i ego zmartwychwstało, tyle że jednak trochę krążenie miało zatrzymane więc już sobą to na pewno nigdy nie będzie.

Nie zakończę strzelaniem z karbidu ani żadnym innym. Nie wspomnę o udręce i uldze wracania do rzeczywistości. Ciągle jeszcze wracam i uciekam. Ładuję rewolwer i odbezpieczam spust. Nigdy w życiu nie mając broni w ręku, co jakiś czas dociskam ją do skroni.

Mam szczęście, że jest ktoś obok, kto otrze mi krople krwi z czoła zamiast wyrywać z ręki pistolet.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania