| Od kilkunastu dni tkwię w jednym miejscu, a mianowicie wśród ruin małego, opuszczonego miasteczka, położonego z dala od wszelkich innych zabudowań. Znalazłam tu między innymi wojskowy samochód... razem z kluczykami. Niezwykle przydatnym jest mieć czym uciekać w wypadku nieszczęsnej sytuacji, podczas której ludzie, mający za zadanie złapać mnie i zawlec żywą do ściśle strzeżonego więzienia, nagle znaleźliby się tu, gdzie ja. Jakimś dziwnym trafem. Kompletnie przypadkowo. Ale nie o tym teraz.
Niedługo skończy mi się zapas gum do żucia i kawy, którą znalazłam w jednym z domów. Muszę jak najprędzej stąd wyjechać, a przede wszystkim pozbyć się cholernego ładunku, wstrzykniętego w kark. Przez to mechaniczne ustrojstwo wojskowe hieny namierzają mnie o stokroć szybciej. Nieustannie jestem zmuszona kryć się, uciekać, a potem znowu kryć. Jak robal przed podeszwą.
Wracając - miejscowość na pewno nie została zniszczona podczas anomalii. Zgliszcza wyglądają, jakby leżały tu już dosyć długo, większość produktów spożywczych doszczętnie zgniła, a to, co zostało naruszone w nieco mniejszym stopniu, i tak nie nadaje się do konsumpcji.
Od wielu dni nie widziałam... człowieka? Tak, człowieka. Istot podobnych mi samej. Cały czas spędzam w towarzystwie Allie, mojej zabójczej ślicznotki. Razem z karambitem tęsknią za zapachem ludzkiej krwi.
Chciałabym spotkać ludzi.
Może któryś z nich będzie miał gumy balonowe, byle nie o smaku agrestu. Są ohydne. |
| Ujrzeli wioskę już z odległości kilometra, stare, drewniane budynki uginały się pod własnym ciężarem, tworząc iluzję, że całe miasto zaraz się zawali. Pierwsze wjechały opancerzone ciężarówki, na których siedzieli uzbrojeni żołnierze. Jeden z nich, wysoki i łysy, z bielą w oczach zeskoczył na rozmiękły piach. Brzdęknął łańcuch, przypięty do jego pasa i rozległo się szczekanie psa.
- Spokojnie - powiedział mężczyzna, sięgając po broń, wypolerowaną na połysk dwururkę. Po chwili zwrócił się do konwojentów. - Sprawdzę okolicę i spadamy. |
| Usiadłam na dachu jednej z chat, by po chwili zeskoczyć i ukryć się pomiędzy budynkiem, a samochodem. Sięgnęłam po Allie.
Z daleka ujrzałam zbliżające się wojsko.
Cicho wsiadłam do auta.
Zaczęłam czekać. |
| Na szczęście słońca nigdy nie brakowało. Murphy nałożył swoje ulubione okulary i ruszył w stronę budynku, który przypominał mu mieszkanie. Jednocześnie wyjął z kieszeni swój rewolwer. |
| Powoli przeciągnęłam się wdychając zapach uroczego żelu pod prysznic. Buszowanie w opuszczonych domach stało się moim hobby. "Jak tu cicho i spokojnie - pomyślałam - Tego mi było trzeba." Nagle usłyszałam dźwięki dochodzące z ulicy, prawdopodobnie jakiś konwój. Prędko wyskoczyłam z wanny, ubrałam się, żeby zobaczyć co się dzieje. Przerwali mi kompiel, więc liczyłam, że to coś godnego uwagi. Wyszłam na ulicę tylnym wyjściem i zaczęłam powoli zbliżać się do źródła dźwięku. Wyciągnęła broń i schowała się za ścianą jakiegoś budynku. |
| (Beznadzieja - kąpiel*) |
| Kiedy był już przy drzwiach, usłyszał samochody. Szybko wszedł do środka. Drzwi na szczęście nie były zamknięte. Przymknął je i stanął przy oknie nasłuchując i zastanawiając się czy to przyjaciel czy wróg. |
| Gdy pies zaczął obwąchiwać teren, Lazarus wiedział, że coś się święci. Załadował broń i powoli odwiązał łańcuch. Chwilę później pies zniknął między budynkami, a jego właściciel zaszedł od drugiej strony, nasłuchując jak zwierzęce łapy mlaskają w kałużach błota. Zatrzymała go dopiero ceglana, pokryta sadzą ściana.
- Cholera - zaśmiał się mężczyzna. - Zapomniałem, że nie widzę.
Nagle drgnął jak rażony, słysząc jak z piętra nad nim kapie woda. |
| //Serioooo?! Ja przestaję w siebie wierzyć... Ja zazwyczaj nie robię takich błędów, sorry// |
| Rozluźniłam się, położyłam jedną rękę na kierownicy, a drugą na Allie.
Te hieny z jednostek specjalnych nawet wówczas, gdy mam czip wczepiony w kark, nie potrafią mnie złapać. Zabawne.
Korzystając z wolnej chwili, wyciągnęłam spod siedzenia paczkę papierosów, zapalniczkę i perfumy. Psiknęłam się delikatnie i włączyłam radio. Jeśli uciekać, to z klasą, nie?
Wyjrzałam przez dach, odpaliwszy papierosa. Byli coraz bliżej, ale w końcu zatrzymali się.
Wiedziałam, co to oznacza.
Wypuścili psy. |
| Od dawna planował przybyć do tego miasta, ponieważ słyszał, że właśnie w tym miejscu znajduje się największe siedlisko mutantów. Dotarł tutaj wczesnym rankiem i od razu zabrał się do szukania kreatur. Nie zajęło mu to dużo czasu. Przez okno zielonego budynku dostrzegł kręcącego się tam mutanta. Był to najrzadszy rodzaj - połączenie człowieka i zwierzęcia. Na taki właśnie liczył najbardziej.
Wszedł w głąb mieszkania i przeszedł do kuchni, gdzie stanął w progu i ze spokojem wymierzył jeden z pistoletów w istotę. Ta odwróciła się do niego, więc Kai mógł potwierdzić swoje przypuszczenia. Był to mężczyzna w średnim wieku i jego towarzysz - owczarek niemiecki stopiony z barkiem nosiciela. Kai strzelił w serce człowieka, nie było potrzeby strzelać też do psa. Nie chciał marnować naboi.
Właśnie chciał podejść bliżej, aby zbadać mózg mutanta, ale nagle usłyszał trzaskające drzwi wejściowe.
,,Ktoś właśnie przyszedł na przyjęcie".
// ,, ... " będę oznaczać myśli mojej postaci // |
| Usłyszał szczekanie. Biegiem udał się po schodach na piętro. Te zaskrzypiały przeraźliwie. Wszedł do pierwszego lepszego pokoju. Była to jakaś sypialnia. Porozrzucane w koło ubrania oznaczały, że ktoś opuścił te miejsce w pośpiechu. Na przeciwko łóżka było okno. Podszedł do niego i obserwował biegającego psa. |
| Nuciłam piosenki lecące z radia, raz po raz zaciągając się dymem i wydmuchując go prosto za okno.
Nasłuchiwałam szczekania.
Ile jeszcze mam czekać? - niecierpliwiłam się w myśli, stukając paznokciami o kierownicę.
Wreszcie, słysząc, że ktoś znalazł się już tuż za najbliższym budynkiem, wsadziłam klucze do stacyjki i przekręciłam, a po chwili w całej okolicy rozległ się warkot silnika.
Wykręciłam, odjechałam kawałek i skierowałam auto wprost w stojący (aktualnie tyłem do mnie) konwój. Po drodze ustrzeliłam psa, lecz właściciela nie zdążyłam.
Zabawa w końcu się zaczyna! |
| Mężczyzna z psem stał do mnie tyłem co dawało mi duże pole do popisu. Nie zamierzałam strzelać, o nie, zbyt wiele informacji mogłoby się zmarnować. Uśmiechnęłam się pod nosem i zanuciłam tak, żebym jedynie ja mogła usłyszeć. "I wanna do bad things with you". Dyskretnie ruszyłam za nieznajomym. |
| Skowyt psa uderzył w niego niczym grom. Od razu ruszył za nim, starając się teraz nie myśleć o silniku. W połowie drogi upadł, zawadzając o korzeń, a broń wystrzeliła w ścianę najbliższego domu.
- Do konwoju - warknął, odnajdując krótkofalówkę. - Co się tam dzieje?
Urządzenie odpowiedziało muzyką. |
| Widziałam ich przerażone twarze, nieco zabawne. Wszyscy wpadli wprost pod moje koła. Właściwie, była to nawet niezła śmierć, w końcu przy dobrej muzyce, zapachu dymu papierosowego i perfum.
Chciałabym tak umrzeć.
Allie podzieliła mój entuzjazm, gdy skierowałam lufę w stronę jednego z niedobitków, którzy jakimś cudem uniknęli spotkania z maską dżipa.
- Zaczekaj, jeszcze nie skończyłam! - krzyknęłam prześmiewczo, wykręcając kierownicę. Mężczyzna ubrany w wojskowy mundur czołgał się nędznie po ziemi. Jego noga była zmiażdżona, ciągnął ją za sobą jak zbędny balast.
- Nie wiem, czy oszczędzić ci cierpień, czy... - zamyśliłam się, żując gumę.
- Ech, no nic. Nie mam czasu, wybacz - powiedziałam z żalem w głosie i wystrzeliłam kulę wprost w czoło żołnierza. |
| ,,Chyba będę to musiał załatwić później". Ostatni raz popatrzył na leżącego mutanta i ruszył za słyszanym przed momentem dźwiękiem.
Podszedł do drzwi frontowych, ale najwidoczniej nieznajomy poszedł na wyższe piętro. Ruszył tam po cichu.
,,Biorąc pod uwagę trzaśnięcie drzwiami, które miało miejsce przed chwilę, mogę założyć, że ten, kto tu wszedł nie jest mutantem. W końcu jakiej kreaturze mogłoby zależeć na zamykaniu drzwi?" Pomimo faktu, że owa istota była człowiekiem, i tak mocno trzymał w ręku pistolet. Nie miał pewności, jaką osobę spotka.
Pokonawszy schody, wbiegł do sypialni i wymierzył pistolet w znajdującego się tam mężczyznę.
- Nie ruszaj się - powiedział spokojnym, ale pewnym głosem, patrząc za okno na to samo, co nieznajomy. |
| Tak być nie może, pomyślał Lazarus, podnosząc się z ziemii. Starał się nasłuchiwać, lecz odgłos strzału chwilowo zmącił mu słuch. Cholerne zmysły, powiedział do siebie, zrobił kilka kroków i ponownie nabił broń. Ktoś był za nim.
- Masz nie równe tętno - powiedział spokojnie, lewą ręką drapiąc się w podbródek. - I wciąż pachniesz żelem. Kim jesteś? |
| Wystraszył się, jednak dał radę wymierzyć rewolwer w mężczyznę stojącego w drzwiach.
- Ja swojak. - powiedział drżącym głosem |
| Przełączyłam radio na inną stację. Rozbrzmiało „It's my party” od Lesley Gore. Przyciszyłam lekko muzykę, żeby leciała w tle, i odpaliłam kolejnego papierosa. Nie miałam pewności, czy odjechać, czy zaryzykować i sprawdzić, co wojskowe hieny trzymają w swoich wozach. Może akurat trafią się malinowe gumy, albo ekspres do kawy?
Odetchnęłam, spojrzałam za okno, wypuściłam dym spomiędzy warg. Sielanka. |
Część postów została ukryta (117)
Zaloguj się, aby przeglądać cały wątek
| - Całkiem możliwe. Pewnie zbliżamy się do jakiegoś dużego siedl... KURWA! - zaklęłam, widząc, jak dach samochodu wgina się do środka. - Co to, do cholery?! |
| Lewą ręką mechanicznie sięgnął po pistolet, a drugą zostawił wolną. Gdyby sytuacja w pewnym momencie się pogorszyła, mógłby również zmienić strukturę prawej ręki i efektywniej walczyć.
Otworzył okno i wychylił się przez nie tak, że widział kawałek dachu. Tyle wystarczyło.
- O ja pierdole. - Popatrzył na mutanta. - Jaki brzydki. |
| - Kuźwa. - przyspieszając jeszcze bardziej. Skręciłam gwałtownie, żeby zwalić coś co stało na dachu. Zboczyłam co prawda z kursu, ale w tym momencie nie było to ważne. Uśmiechnęłam się pod nosem. "Riders on the storm. There's a killer on the road. His brain is squirming like a toad." zaśpiewał Morrison. |
| - Jak ci się podoba to się z nim ożeń - zażartował Lazarus, wyciągając zza pazuchy dwururkę, skierował ją na dach i wystrzelił.
Chmara odłamków podziurawiła dach, a istota na zewnątrz zaryczała.
- Trafiłem. |
| // Ech sorry, strona mi się nie odświeżyła i nie zauważyłam// |
| Wyciągnęłam zza pasa Allie i otworzyłam drzwi samochodu, wyskakując. Wykonałam salto w locie i strzeliłam do mutanta, który próbowałam szponiastymi łapami oderwać dach. Był dosyć spory.
Po chwili popędził w moim kierunku, szarżował. Zgrabnie go ominęłam i wskoczyłam na grzbiet, wyciągając karambit. Wtem usłyszałam ryk dochodzący z lasu.
Musiało to być coś o wiele większego. |
| - Jeszcze się tak nie ciesz, staruszku. - Zerknął na biegnącą z lasu grupę mutantów. - Stajemy czy uciekamy? - zapytał Beatrycze. |
| - Wysiadka - zarządził mężczyzna, wprowadzając nabój do komory.
Zaraz potem ruszył w ślady Tamary i wyskoczył z pojazdu, przykląkł na kolano i nasłuchiwał.
Coś dużego pędziło w ich stronę. Słyszał łamane gałęzie i szelest liści.
Wystrzelił w jego stronę i wykonał przewrót w bok, unikając szarżującego stwora. |
| Wbiłam ostrze w szyję mutanta. Pociekła z niej gęsta, zielonawa posoka, a stwór padł na ziemię. Miejmy nadzieję, że martwy. Potem skupiłam się na ścianie ciemnego gąszczu, z której wyskoczył ogromny potwór. |
| - Ja bym się zatrzymała - uśmiechnęłam się, gwałtownie zatrzymując wóz. Wyskoczyłam i wyciągnęłam broń. Wystrzeliłam kilka razy w psowatego stwora, biegnącego z lasu. |
| Murphy, siedział w samochodzie obserwując całą sytuację. Nie wychylał się zanadto,.żeby stwory go nie zauważyły. |
| Wyskoczył z auta i krzyknął:
- Czy ktoś z was ma coś złotego?! Może to być wszystko! |
| // Dobra, telefon mi pada i wychodzę z domu. Spadam // |
| Rzuciłam chłopakowi kolczyk, przypadkowo rozrywając sobie płatek ucha. Cholera.
- Trzymaj! - krzyknęłam i odskoczyłam zwinnie, ratując się przed utratą nogi. Bestia, która wyskoczyła z lasu, była tak wielka, że jednym kłapnięciem paszczy mogła przedzielić tułów dorosłego człowieka na dwie części.
Rozejrzałam się po pozostałych. |
| // okej, ja też narazie nie mam ochoty na rp // |
| Strzelił w kierunku, z którego usłyszał szczęknięcie, po czym przetoczył się po trawie i stanął na równe nogi.
Nie nawidzę być ślepy, pomyślał, paskudnie się uśmiechając.
|
| Zwinnie złapał kolczyk i mocno zacisnął na nim pięść. Przy małych rzeczach było to trudniejsze, ale jego ręka po chwili już stała się złotą sztabką. Pomimo zmiany struktury kończyny, nie czuło się zmiany ciężkości.
Ułożył dłoń w jak najbardziej opływowy kształt i ruszył na potwora. Kiedy znalazł się odpowiednio blisko, zamachnął się i wbił rękę w bok bestii aż do połowy przedramienia.
// Ja już też chyba będę spadać // |
| Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, potwór padł. Ale nie minęła chwila, nim rzucił się w kierunku lasu, jakby przed czymś uciekając. |
| //okej, to ja też spadam, papa// |
| - To już wszyscy? - zapytał Lazarus, dysząc jak ranny tur.
Przewroty, uniki i skakanie z wozu. Cholera, ja mam trzydzieści lat, nie osiemnaście, pomyślał, ścierając z czoła pot i nabijając broń do ponownego użycia.
- Opiszcie mi, jak to wyglądało... chociaż chwila. Wolę nie wiedzieć, wystarczy, że dawało jak sto pięćdzięsiąt. |
| Rozejrzałam się po okolicy. Jeden z mutantów leżał na ziemi i dogorywał. Ukucnęłam i przyjrzałam mu się z bliska. Z jego pleców wystawały obrzydliwe macki, ładny to on nie był. Zanuciłam pod nosem i wystrzeliłam mu w sam środek, głowy, czy też łba.
- Chyba wszyscy. Jedziemy dalej? |
| - Nie rozejrzymy się tu? - spytałam. Spojrzałam w lewo, a potem w prawo, odklejając od czoła jasny lok. Nadal trzymałam Allie w gotowości. |
| Kai podszedł do samochodu i złotą dłonią wygiął dach pojazdu do pierwotnego stanu. Potem oparł się o bagażnik i zaczął ścierać ze swojej, normalnej już ręki krew. Przypomniał sobie, że w ustach, między zębami nadal trzyma kolczyk Tamary. Wolał go nie zgubić, bo nie wiadomo, co by wtedy zrobiła.
Ej, - Zwrócił uwagę dziewczyny. - Dzięki. Może się jeszcze przydać - powiedział, idąc z wyciągniętą dłonią w stronę Tamary. |
| - O, dzięki - powiedziałam chłodno, biorąc z dłoni chłopaka swój kolczyk. Wrzuciłam go do kieszeni i nagle przypomniałam sobie, że mam rozerwane ucho. - Macie alkohol? |
| - Trzymałem na czarną godzinę, ale chyba trzeba otworzyć wcześniej - mruknął mężczyzna i namacawszy kolbę dwururki, oddzielił ją od reszty.
W środku, w wydrążonej sakwie była niewielka butelka czystego spirytusu.
- Nada sie? - zagadnął, idąc w stronę głosu. - Wiem, że spirytus, ale lepsze to niż nic. |
| - Może być. Dzięki - powiedziałam, odbierając od Lazurusa butelkę ze spirytusem. Odchyliłam nieco głowę i polałam ranę. Syknęłam przez zęby z bólu i zacisnęłam szczęki. - Jeszcze raz dzięki. |
| - Możemy się rozejrzeć, jak wolicie. Tylko pada. - rzuciłam bez zainteresowania. O wiele ciekawsze było oglądanie jak z głowy mutanta wylewa się maziowata ciecz. - Masz jeszcze te gumy? |
| Już po wszystkim? - Murphy wychylił się przez okno - Przepraszam, że nie pomogłem... |
| - Nie gadaj tylko się posuń - odparł Lazarus, wsiadając do samochodu. - Nie mam zamiaru stać na deszczu. Znajdźmy miasto. |
| Spojrzałam na Rosjankę.
- Ta. Ale mało - odparłam nieco lakonicznie, po czym zwróciłam się do Murphy'ego - A ty nie przepraszaj, tylko albo weź się w garść, albo wypierdalaj. |
| Wróciłam do samochodu, po czym zmieniłam płytę. Zaczekałam aż reszta się załaduje.
- Dopiero ci je dałam, jak to możliwe, że już ci się kończą? |
| - Ach, o te ci chodzi - zdmuchnęłam kosmyk z twarzy, wpakowując się na tylną kanapę. - Są jeszcze, łap. |
| Dalsza droga minęła im dość spokojnie, nie licząc lekkiego deszczyku, który zmienił się w prawdziwą ulewę. Ogromne krople deszczu waliły w blaszany dach, zagłuszając prowadzone przez nich rozmowy i muzykę.
W końcu dotarli do wysokich murów z grubego betonu, stali i blaszanych płyt. Wieże obserwacyjne rzucały krótkie refleksy, gdy padało na nie blade światło od błyskawic. Podjechali pod samą bramę, w której stała dwójka uzbrojonych żołnierzy.
- Witamy w Bazie Tajfun - powiedział jeden z nich, wskazując otwarty plac, otoczony barakami. |
| // Geralt, ale ja tak trochę mówiłam, że to jest ruina miasta. Bez wojska itd. Wyszło na to, że popierdzieliliśmy drogę xD // |
| // A to przepraszam // |
| Niedługo później dotarliśmy do miasta. Sprawiało wrażenie opuszczonego od dawna, ale jak wiedziało się gdzie szukać, można było znaleźć naprawdę wiele. Budynki, niegdyś osiągnięcia nowoczesnej architektury, w większości był rozwalone, a te które jeszcze stały wyglądały jakby zaraz miały poupadać. Nie wiedziałam co dokładnie było przyczyną upadku tej metropolii. Podobno przez jakiś czas stacjonowało tu wojsko, ale w wyniku anomalii i starć z mutantami po prostu rozpadło się, ciekawe ile w tym prawdy. Zwolniłam.
- To co? Jakieś życzenia? Gdzie chcecie iść? |
| Ja bym coś wypił. Trzeba przeszukać budynki, może coś zostało. - Rzucił Murphy |
| - Jeśli mamy przeżyć, to proponuję poszukać jedzenia i amunicji - powiedział Lazarus, wskazując na pierwsze zabudowania. - To chyba stara restauracja. Na pewno cos się zachowało. |
| Rozsunął swoją torbę z wszystkimi medykamentami i przejrzał zawartość.
- Przydałoby się więcej środka odkażającego. - Wyjął igłę, nić lekarską i maluteńkie, prawie przeźroczyste plastry. - A teraz zszyjemy ci ucho - powiedział do Tamary, naśladując lekarski ton. |
| - Oj, ludzie... To tylko wygląda na ruinę. Budynki są dawno opróżnione, działają knajpy i różne sklepy. Toczy się tutaj życie, mniej lub bardziej podziemne. - uśmiechnęłam się. - Nie daleko jest sklep z bronią, proponuję udać się tam najpierw. |
| Z całej siły kopnęłam Murphy'ego w kostkę, po czym podeszłam do Kai'a.
- No dobra. Tylko tego nie spierdol, dobra? |
| Wal się. Muszę Ci się naprawdę podobać, że tak zaczepiasz. - Wojskowe buty mają utwardzany materiał, więc ledwo co poczuł, nie mniej jednak odskocznią kawałek. |
| - Nie gustuję w tchórzach - warknęłam. |
| - Jak dzieci - mruknął Lazarus i spojrzał na budowle. - Jesli są tu ludzie to na pewno przygotowani na gości.
Zaraz potem przetarł łyse czoło i otworzył drzwi auta.
- Uważajcie na granaty błyskowe - zażartował i skierował kroki w stronę restauracji. |
| - Miejmy nadzieję, że mają tam coś do picia. Byle nie siki rozcieńczane sokiem, czy wodą - burknęłam pod nosem, patrząc triumfalnie w stronę Murphy'ego. - Kai, zszyjesz mi to w środku, dobra? - dodałam, podążając za Lazarusem. |
| - Jak zwykle nikt mnie nie słucha... - westchnęłam - Z tego co wiem aktualnie to burdel. Bar jest kawałek dalej.
Powiedziałam głośniej, żeby choć raz zrozumieli co do nich mówię. |
| // Wgl... Jak ślepiec może rozpoznać, który budynek to restauracja, bo mnie to nurtuje? //
|
| Przewrócił oczami, przysłuchując się całej dyskusji. Schował medykamenty do kieszeni kitla i ruszył za grupą. |
| // dobra nie patrz na tamto. Nieprzytomny już jestem, a ręka naku*wia jak szalona xD // |
| // ja lecę.:( |
Zaloguj się, aby wziąć udział w dyskusji