Fragment legendy o Bartłoszu Przebrzydłym

Inny fragment tego opowiadania: http://www.opowi.pl/wstep-do-legendy-o-bartloszu-a5671/

 

Gdy tylko otwarły się masywne drzwi dudniącej starością windy, przeszył Bartłosza niesamowity lęk. Złowróżbny omen niepewności czaił się w murach kopalni styropianu. Tunel spowity był gęstą chmurą pary wodnej wydobywającej się z nieszczelnych rur pnących się po ścianach podobnie do bujnej winorośli oplatającej niegdyś majestatyczne fasady zapomnianych ruin. Intensywny szum dochodzący z owych rur wprowadzał świadomość ludzką w stan tępego otumanienia, nadając jednocześnie kopalni charakteru surrealnego miejsca z odległego uniwersum. Zmysłów Bartłosza nie dało się jednak wywieść na manowce tak prymitywnymi metodami. Pamiętając dobrze o celu swojej ekspedycji, drżącą ręką założył na twarz pajacową maskę. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku najbliższej ściany, po czym jął ją po omacku badać w poszukiwaniu drzwi. Gorące powietrze coraz silniej napierało na wciąż chłodny i opanowany umysł Bartłosza. I tak, gdy ostoja ta prawie już została złamana, pod dłonią głucho zabrzmiała gruba warstwa zardzewiałej z zewnątrz stali. Drzwi, choć z łatwością opierały się słabym, ludzkim ramionom, zmuszone były ugiąć sie przed potęgą sztywnego, żebrowanego pręta.

W jednej chwili wszechogarniający skwar zastąpiło przyjemne, domowe ciepło bijące z czerwono murowanego kominka. Zamiast agresywnie syczącej pary dało się słyszeć wesołe trzaskanie trawionych przez tańczące płomienie brył bukowego drewna. Akompaniowała temu solowemu popisowi dobiegająca ze starego gramofonu żywa kompozycja na skrzypce i fortepian. Fantastyczne cienie rzucane przez wymyślnie zaprojektowane meble rysowały na powierzchniach pokoiku zawiłe labirynty. Zazębiały się one i przeplatały coraz gęściej i gęściej im bardziej oddalały się od źródła światła, by w końcu definitywnie ogarnąć mrokiem tajemnicze kąty pomieszczenia. W jednym z tych kątów właśnie ledwie widoczna malowała się humanoidalna sylwetka.

- Ty jesteś Krzyś? - zapytał Bartłosz.

- Nie - odpowiedział z ciemności metaliczny, pajacowy głos.

- Szukam Krzysia - kontynuował nacisk Bartłosz.

Zapanowała cisza przerywana jedynie przez przedziwną wirtuozerię kominkowych płomieni. Sekundy mijały jak godziny, kołysząc Bartłosza w kojący trans. Jego powieki stały się miriadami deszczowych kropli ocieżale zalegającymi na cieniutkich listkach wątłej rośliny. Przypomniał sobie tykanie mechanizmu podniebnej wieży zegarowej, która wydała mu się teraz bliska jak nigdy dotąd. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Leniwie posuwające się po nieboskłonie obłoki na przemian zaslaniały i odslaniały sfatygowane oko majestatycznego władcy światów. Gdzieś w skrytych głęboko pod stopami koronach drzew krzyczał rajski ptak...

Wspominałem już wcześniej, że niełatwo było oszukać zmysły Bartłosza, jednak oszust, przed ktorego obliczem teraz się znalazł był iluzjonistą doprawdy ponadprzeciętnym. Potrafił postawić pod znakiem niepewności egzystencję nawet najdumniejszego pajaca. ,, A co dopiero człowieka? " - nasuwa się dopowiedzenie. Jakże powstrzymać może pozwalającą moc ułudy tak podatny na sugestię umysł ludzika, jeśli nawet chłodne i wyrachowane układy trybików pajacowych ukazawszy swoje uchybienia i luki systemowe, potulnie oddawały się w objęcia dysfunkcji. Odpowiedź na to pytanie z pewnością znał już wtedy Bartłosz, z drwiny losu zwany Przebrzydłym. I choć zasypywany po powrocie pytaniami wytrwale milczał w tej kwestii, my już wiedzieliśmy. W twardych nie tylko metaforycznie sercach pajacowych istot zawitała po raz pierwszy obawa. Jej wielokrotnie spotęgowanej wartości padł ofiarą Krzyś.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania