Furthest Things - Rozdział 1

[size=200][center]Furthest Things [2][/center][/size]

 

Odcinek 1

 

Minął cholernie długi i trudny dla mnie rok. Przeżywałem po raz kolejny wszystko co już się w moim życiu wydarzyło. Nawiedziły mnie te same uczucia, sny, wrażenia które sprzed trzema laty męczyły mnie miesiącami. Co prawda z doświadczenia nauczyłem się, żeby nie przeżywać tego tak jak przeżywałem wtedy bo to i tak niczego nie zmieni. Ale momenty uniesienia depresji doprowadzały mnie do stawania na krawędzi przepaści, która zamknęłaby mnie na samym dole godności człowieka. Wiadomo, powróciłem do butelki z alkoholem jak małe dziecko do smoczka, w dodatku wróciłem do papierosów i wiem, że już z nich nie wyjdę, nie szybko.

 

Ale najpierw się przedstawię. Harvey Preston-Brooks. 44 letni były menadżer Seattle Sounders. Zasiadałem na stołku zaledwie 5 miesięcy. Dlaczego tylko tyle ? Mój najbliższy mi przyjaciel, towarzysz na którym myślałem, że mogę polegać w każdej chwili, ktoś z kimś mogłem porozmawiać na każdy temat, poruszyć wszystko związane z tym światem, kompan do kieliszka okazał się zabójcą mojej córki. Nieświadomym ale jednak. I nie przyznał mi się o tym na samym początku Naszej znajomości, tylko wtedy kiedy związaliśmy więzy przyjaźni. Potworny cios w żebra, który odbierał oddech na długi czas ale w końcu takie jest życie. Kiedy z nim skończyłem był na tym świecie jedną nogą ale przeżył, wylizał się i poprowadził mój klub do zwycięstwa, prowadząc go moją taktyką i moimi założeniami. Pozwu do sądu nie wniósł i Ja też go nie wniosę, sprawa jest zamknięta i nie chce po raz kolejny gówna patykiem ruszać. Po tym właśnie wydarzeniu musiałem wziąć szybki prysznic i wyjechać z tamtego skażonego już dla mnie miejsca. Temperament zrobił swoje i przez moją porywczość i głupotę natychmiastowo zerwano ze mną kontrakt menadżerski i w związku z czym musiałem zapłacić karę i zostałem bankrutem. Ponieważ w głowię miałem pustkę wybrałem się do Liverpool'u gdzie wcześniej żyłem wraz z moją rodziną, nie był to dobry ruch bo wspomnienia związane z familią naskakiwały na mnie w każdym kącie tego miasta. Obrałem więc kierunek Newcastle i tam zaszyłem się najlepiej jak potrafiłem, jako że byłem spłukany nie wiodło mi się najlepiej. Pierwsze 3 miesiące w barach, pieniądze żebrane na ulicy, wciąż w jednym i tym samym poszarpanym, zblakłym garniturze z logo Soundersów. Później faza na użalanie się nad sobą przeszła, tak z dnia na dzień uświadomiłem sobie, że nie warto więcej rozważać nad tym co było a co dopiero nastąpi. Bo gdybyśmy wiedzieli co będzie jutro to nie wychodzilibyśmy z własnego łóżka. Ja wiedziałem, że jutro będę pił i pojutrze też, dlatego siedziałem ciągle w tym samym bagnie z którego w końcu za drobnym uśmiechem losu udało mi się wyjść. Zacząłem pracę w warsztacie samochodowym, jako najzwyklejszy mechanik. Udało mi się to tylko dlatego, że właściciel warsztatu lubił sobie chlapnąć w tym barze co Ja. Jako że był bardzo naiwny to często stawiał mi kolejki i prosił abym mu opowiadał więcej o moim życiu i o tym jak prowadziłem Seattle ku sukcesowi. A, że stawiał to nie miałem nic przeciwko, po kilku głębszych uczucia odchodziły w niepamięć a Ja mogłem nawijać bez końca. Pracowałem więc w warsztacie niewiele potrafiąc i dobrze udając, że robię wiele, cudem bo cudem ale się udawało. Przez 7 miesięcy osiągnąłem całkiem wiele jak na zwykłego człowieka pracującego w szarym warsztacie. Niestety im bardziej się cywilizowałem tym więcej docierało do mnie informacji z Ameryki. Przede wszystkim od mojej kobiety z którą planowałem się ożenić - Julii. Wcale kontakt z nią mnie nie ucieszył, wręcz znowu uderzył w policzek bo dołączając do jej rodziny miałem złudne wrażenie, że są to dobrzy ludzie. Dowiedziałem się za to, że pomagałem im nawet w przemycie narkotyków nie będąc tego świadom. Zerwałem z nią natychmiastowo kontakt a bar, który tam kupiłem oddałem dziewczynie na której pokładałem resztki nadziei - Melissie. Kiedy przebywałem tam była ona moją pracowniczką, która nie radziła sobie z problemami finansowymi dlatego miałem gest i postarałem się jak tylko mogłem pomóc. Chyba się udało bo nie odzywa się już 5 miesiąc, czyli takie właśnie skromne podziękowanie za wyciągnięcie człowieka z gnoju i wstawienie do lepszego życia. Motocykle, które tam były nieodłączną częścią mojego życia tutaj stały się powodem do wymiotów. Jestem nimi obrzydzony, zerwałem z nimi więź tak samo jak z tamtymi ludźmi, którzy uchodzili mi za rodzinę. Kiedy widzę na ulicy ścigacza i jego dumnego kierowcę spuszczam głowę w dół i zaciskam pięść. O piłce zapomniałem totalnie, futbol przestał dla mnie istnieć kiedy pojawiła się praca i obowiązki. Oprócz wiedzy kto wygrał poszczególne ligi nie miałem bladego pojęcia co dzieje się w świecie okrągłej piłki. Na Wyspach niewiele osób mnie rozpoznawało, świat szybko o mnie zapomniał i to był plus.

Więc w skrócie, zresetowałem się po raz kolejny w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Odbudowałem się od nowa, znowu bez niczego, bez żadnych zobowiązań, prawdziwych znajomych, pieniędzy, luksusów. Stanąłem na twardym fundamencie i poczułem jego szarość pod nogami, pracuje jak normalny człowiek. Wstaję o 7 rano i idę do pracy żeby po 16 wyjść z kolegami na piwo do baru i wrócić do domu na tandetną kolację, którą przygotowuję sobie sam. Nie rozmawiam z nikim poza znajomymi z warsztatu, bo do nich muszę się odzywać. Na ogół milczę tak długo jak mogę a na piwo wychodzę bo czasami stawiają. Moje życie teraz stało się cyklem i nie przeszkadzało mi to, czekałem cierpliwie aż ten marny żywot się skończy.

 

[center]###[/center]

 

Podniosłem swój ociężały zad z łóżka podpierając się na ramionach, przetarłem oczy i zerknąłem na zegarek: 6:50. Głowa samowolnie opadła mi z powrotem do miękkiej poduszki z myślą, że pozostało mi jeszcze słodkie i w obecnym momencie długie 10 minut. Niestety czas jest bezlitosny i upłynął dużo szybciej niż bym sobie życzył. Warknąłem tylko sam do siebie i energicznie wyskoczyłem z łóżka, puściłem radio co wiązało się z moją codzienną rutyną. Zacząłem od pompek, później kilka przysiadów i rozciągnięcia, założyłem dresowe spodnie i pomijając bluzę ze względu na słoneczny, cieplutki poranek. Ruszyłem na plażę. Biegi dawały mi satysfakcję, kondycję i spalały piwny mięsień na który pracowałem przez długi czas. Boso po plaży, przy morskiej bryzie napędzało mój wiatraczek na resztę każdego dnia. Wróciłem cały mokry po 30 minutach do domu, opłukałem się zimną jak lód wodą i ubrałem w czarną bluzę i jasne jeansy. Zabrałem z komody papierosy wyciągając od razu jednego z paczki i umieszczając go w ustach. Przejrzałem się jeszcze raz przed lustrem przeczesując palcami jeszcze trochę mokre włosy i wyszedłem zatrzaskując drzwi.

 

[center][img]http://31.media.tumblr.com/tumblr_m9db114F481rdnvweo1_500.jpg[/img][/center]

 

[center]###[/center]

 

- Harveyy! Cześć bracie! - krzyknął Ronald podnosząc rozentuzjazmowaną głowę znad silnika samochodu.

 

Uniosłem tylko niedbale rękę w geście powitalnym. Zeskanowałem kartę pracy meldującą mnie na stanowisku i poszedłem do swojej szafki po kombinezon. Przebrałem się i niechętnie powędrowałem do pomocy Ronaldowi, nikogo poza nim jeszcze nie było. Warsztat nie był wielkich rozmiarów, zwykła buda trochę większą niż zwykły garaż. Na dachu stanowczo za wielki, kiedyś świecący szyld. Od dawna nie był myty przez co kurz przysłonił jego dawny blask. Litery układające nazwę również licho się trzymały co raczej nie przyciągało wielu klientów ale mimo tego zawsze znalazło się coś do roboty. Nachyliłem się nad motorem pojazdu, po przeciwnej stronie z głową niemal wsadzoną w napęd grzebał Ron.

 

-Idzie mi z nim świetnie. Jeszcze kilka godzin i oddam właścicielowi prawie nowiutkie autko, będzie zadowolony.

 

Mój współpracownik był delikatnie mówiąc głupim, zakałą naszej paczki z warsztatu. Do życia nastawiony jak kilkuletnie dziecko, łatwowierny i wszystkim podekscytowany, zachowaniem czasami przypominał lekko upośledzonego człowieka. Mówił cienkim, zachrypniętym i podniosłym głosem co irytowało 3/4 ludzi jakich napotkał, z czasem się przyzwyczaiłem. Z wyglądu niekoniecznie wysoki chłopak z nadwagą, łysiał mimo, że miał 29 lat, zostawały mu już na głowie włosy tylko po bokach, środek świecił pustką. Jego pulchna twarz przypominała mi zawsze szczura, chyba przez jego specyficzne dwa wystające zęby z przodu. O dziwo nie mieszkał z mamą ale o kobiecie mógł również zapomnieć, niestety Bóg pokarał go odrobinę za bardzo. Za to jego geniusz i pasja do samochodów dała mu poniekąd sukces bo ukończył dobrą szkołę i zaczął pracę w tym warsztacie. Jako, że po zakupie mieszkania nie miał na co wydawać pieniędzy to kupił auto w które włożył serce i sporo pieniędzy. Chłopaki z pracy opowiadali też, że raz się zakochał po uszy w dziewczynie a ona w jego pieniądzach, które oszczędzał. Na szczęście w porę go uratowali. Mimo, że był ofiara losu jakoś go znosiliśmy a nawet akceptowaliśmy.

Wsadziłem papierosa do buzi i odpaliłem palnikiem, który miałem pod ręką. Wciąż przyglądałem się w ciszy robocie Szczurka kiedy ten mamrotał głupoty, które zwykle ignorowałem jednak jedna z nich zabrzęczała mi w uszach.

 

- ..bo dzisiaj są moje urodziny i w sumie to kupiłem Nam bilety na mecz Newcastle, przedsezonowy ale chciałem spędzić z Wami czas i Ty też jesteś zaproszony, będzie fajna impreza tam na stadionie.. to co, pójdziesz? - mówił nieskładnie, niepewny siebie, zająkując się czasami, zakończył z wielką nadzieją w głosie. Popatrzył na mnie miną zbitego psa i miałem wrażenie, że zaraz zacznie skomleć.

Skrzywiłem się na samą myśl i czym prędzej odbiłem nie wyciągając papierosa z buzi.

- Nie ma mowy, zapomnij. - twardym głosem zbiłem chłopaka z nóg.

- ale no.. Harvey! Bądź koleżeński! Są moje urodziny.

- Jeszcze słowo i będziesz mówił do mnie Pan Harvey, nie zapominaj o ile jestem starszy, gnojku. - nie podniosłem nawet na niego wzroku.

- [u]Cześć Panowie.[/u] - rozluźnił atmosferę Brian. - [u]Łapcie świeżę bułki i energetyka na ciężki dzień.[/u] - wskazywał głową na siatkę, którą trzymał w ręku.

Ruszyłem za nim bez zastanowienia, zbliżyłem się i podałem dłoń, wymieniliśmy solidny uścisk. Ron tylko popatrzał wzrokiem pełnym smutku bo mu rękę podaję raz na jakiś czas, dla niego było to widocznie ważne ale sam zawsze bał się podać ręki mi. Złapałem palcami jeszcze ciepłą bułkę czosnkową i zjadłem ze smakiem. Brian poopowiadał trochę o rodzinie, o tym, że młodsza siostra dostała się do klubu tanecznego, że brat coraz lepiej radzi sobie w kosza i kilka klubów go obserwuje. Zawsze słuchałem go z dozą ciekawości bo prowadził naprawdę ciężkie życie. Zaczynając od tego, że był czarnoskóry co spotykało się z częstym brakiem akceptacji to dodatkowo wywodził się z bardzo licznej i ubogiej rodziny. Ale każdy z członków jego familii był dobrym człowiekiem o wielkim sercu a upewniały mnie w tym jego opowieści.

Kiedy skończyliśmy się zajadać przyszedł jak zwykle o kilka minut spóźniony Josh w białym gustownym kapelusiku spod którego wyłaniały się jasnobrązowe loki. Wyglądajał jak zwykle na poważnego, dopóki tylko nie otworzył buzi.

- [color=#004000]No co tam ziomeczki? Jak wieczorek Wam minął? Znalazłem fajną dziewczynę, musicie koniecznie obczaić. Ooou.. zjedliście już bułki? Nie ma sprawy, zamówię zaraz pizzę.[/color]

Taki właśnie był, wiecznie pobudzony i gadatliwy ale dało się go znieść bo często jak się go nastawiło na dobre fale to mówił całkiem sensownie i miło się pracowało przy jego opowieściach.

I tak mijały godziny, dni, tygodnie, miesiące, czas płynął a Ja stałem w miejscu przebywając w najzwyklejszej rzeczywistości. Dzień kończył się tak samo, zaczynał identycznie, lunch prawie zawsze ten sam, praktycznie brak nowych twarzy, wspomnień, emocji, kobiet.

Doszorowałem szmatką przednią lampę mercedesa klienta i rzuciłem ją na stół z narzędziami. Koniec na dzisiaj, chłopaki też dokańczali swoje obowiązki i powoli się zbierali. Zamknąłem ogromną bramę warsztatu i poszedłem się przemyć a następnie przebrać w ubiór codzienny. Wyszedłem wyjściem dla personelu i stanąłem przed drzwiami, zacząłem czekać na znajomych wypalając przy okazji ostatniego papierosa.

Ktoś kopnął drzwi za mną i wyszedł z budynku śpiewając głośno przyśpiewkę Newcastle United. Cała trójka krzyczała wniebogłosy.

 

- Oo Harvey! Czyli jednak idziesz z Nami na mecz? Super! - radował się coraz bardziej Ronald.

- Cholera, zapomniałem o tym pieprzonym meczu. Dobra, w takim razie idę do domu, do jutra chłopaki. - mówiłem dopalając i wyrzucając peta na ziemie, zadeptałem go nogą i ruszyłem przed siebie z rękami w kieszeni. Nie zrobiłem 3 kroków kiedy za moimi plecami usłyszałem:

- [u]Daj spokój Harv. To są jego urodziny i zaprasza Nas na mecz, wiesz ile zbierał pieniądze na te bilety dla Nas? Komu go teraz da? To przecież jeden mecz, kiedyś to kochałeś, nic Ci się nie stanie jeśli zobaczysz jak to wszystko wygląda teraz. Chodź z Nami i przestań się wygłupiać, Ja proszę.[/u] - wyrecytował jak z pamięci Brian.

Powątpiewałem chwilę i niestety się zgodziłem, ruszyłem z chłopakami na mecz ale nie udzielały mi się w żadnym stopniu ich nastroje i darcie się. Najpierw wskoczyliśmy do baru w którym nastawiliśmy się odpowiednio a później udaliśmy się pod stadion gdzie dosyć spore tłumy ludzi oczekiwało już w kolejce. Po połowie godziny zajmowaliśmy miejsca na stadionie. Jako, że upoiłem się najbardziej nawet nie zwracałem przez cały ten czas uwagi z kim Nasi domownicy zagrają dzisiejszy mecz. Ironia losu chciała, że było to właśnie Seattle Sounders. Muzyka ucichła, wielki telebim zapalił się a na nim ukazały się sylwetki piłkarzy wybiegających na rozgrzewkę. Starałem się wypatrzyć kilku moich zawodników ale magiczna substancja którą wypiłem skutecznie mi to utrudniała. Zauważyłem jedynie Dempseya, Alonso oraz Martinsa, reszty nawet nie próbowałem rozpoznać.

Kiedy piłkarze wybiegli na boisko i ustawili się na swoich połowach czekając na pierwszy gwizdek na wielkim ekranie pojawiłem się Ja. Pewnie komentatorzy ekscytowali się, że w końcu po roku czasu pojawiłem się na meczu swoich byłych by zobaczyć ich postęp. Jako, że trunek działał coraz lepiej a Ja dawno nie byłem w świetle kamer i może się speszyłem, nie wiem, w każdym bądź razie uniosłem swoją rękę nim się pohamowałem i zacząłem nią machać w stronę kamerzysty. W dodatku ulepiłem na twarzy uśmieszek mówiący 'No u mnie wszystko w porządeczku'. Kiedy kamera ze mnie 'zlazła' odetchnąłem z ulgą myśląc jaką właśnie szopkę odstawiłem.

Mecz był taki jak się spodziewałem, przedsezonowy, bez emocji, bez zaciętej walki o punkty, nikt nie wykazywał się znaczną inicjatywą, mnóstwo zmian. Marny wynik 2:1 dla Gospodarzy. Nikogo taki stan nie zadowalał mimo wszystko chłopaki mieli frajdę bo to w końcu taki dzień, który musieli świętować. Ja zostawiłem ich samych ponieważ miałem już serdecznie dosyć dzisiejszych wrażeń, nie podobało mi się to, że moja codzienna rutyna została dzisiaj zaburzona i zrobiłem coś innego. Ale nie przejmowałem się tym, teraz miałem ochotę tylko na własne łóżeczko. Wszedłem do domu i po omacku trafiłem do sypialni gdzie runąłem na łóżko niczym trup, nie ściągając z siebie nawet koszulki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Fajne. Czekam z niecierpliwością na rozdział drugi. Pięć ci daje i pamiętaj Winter is Coming

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania