Futurologia (2021)

Jedynym co czuję, jest wszechogarniające zmęczenie. Niewiarygodny ciężar jakby wciska mnie w fotel, rozchodzi się stopniowo po ciele. Po kolei pochłania każdy, nawet najmniejszy mięsień. Nie mam siły ruszyć choćby palcem. Chyba nie tego się spodziewałam, gdy pełna ekscytacji i napięcia oczekiwałam na wyniki studenckiej rekrutacji. Całe moje przyszłe życie zależało od jej wyniku. Miałam spełnić moje największe życiowe marzenie. Zresztą – kto nie marzył o tym kierunku? Odkąd wynaleziono wehikuł czasu, nic już nie było takie jak przedtem. W końcu to przełomowe odkrycie, na które czekaliśmy od dekad, może nawet wieków. Świat oszalał. W podróż wysłano najpierw jeden zespół. Potem w naszych sercach było już miejsce tylko dla przygnębienia i nieodgadnionych aczkolwiek z pewnością przerażających scenariuszy. Oficjalnie jest kilka wytłumaczeń, sprzecznych ze sobą. W każdym razie nikt nie ma wątpliwości co do tego, że misja zakończyła się tragicznie dla zespołu. To jednak nie powstrzymało prac naukowych. Nałożono zakaz używania wehikułu bez zezwolenia pod groźbą kary śmierci. Aż nadszedł moment, w którym otwarto najsłynniejszy kierunek - Futurologię. Nie naucza on po prostu o przyszłości. Przygotowuje do podróży w przyszłość. Studenci muszą angażować się całkowicie, ciężko harować zarówno nad książkami, jak i przygotowywać swoją kondycję fizyczną w rygorze godnym służby wojskowej (jeśli nie jeszcze bardziej wymagającym). Prościej mówiąc – studenci mają być gotowi na wszystko.

Szkolą nas niczym agentów specjalnych. I rzeczywiście zapewne część z nas po otrzymaniu dyplomu nimi zostanie. Na wykładach bierzemy pod lupę różne okoliczności mogące nas spotkać w przyszłości. Analizujemy jak świat będzie wyglądał, jak radzić sobie z maszynami i technologiami, o których dziś nawet nam się nie śni. Rozwijamy hipotezy, prowadzimy dyskusje. Ciągle musimy mieć przed oczyma jedno – przyszłość. To jej poświęcamy całe nasze życie, ciągle mając nadzieję na upragnioną podróż, tym razem już przygotowani na nieznane.

Niedługo kończę ostatni, piąty rok. Jak na razie ciągle prę naprzód. Czeka mnie już tylko jeden najważniejszy test w całym ciągu kształcenia, decydujący o otrzymaniu dyplomu lub wydaleniem z uczelni. Komisja ocenia, kto zaliczył test, a czyj wynik jest niezadowalający. O wyniku jesteśmy informowani zawsze w cztery oczy. Jeśli obleję, będę zmuszona zaczynać studia od samego początku, lub zmienić swój plan na życie. Ale nie mogę dopuścić do świadomości choćby wyobrażenia o tym, że się nie zakwalifikuję w tym roku.

Nadchodzi dzień egzaminu. Jesteśmy zebrani w sali wykładowej i oczekujemy aż profesor odczyta nasze nazwiska. Po wyczytaniu dana osoba wychodzi i znika za drzwiami. Atmosfera jest bardzo gęsta, ciężko mi się oddycha. Test jest szczególny – ale czy to znaczy że będzie inny od poprzednich? Nigdy nie rozmawiałam z tymi, którzy ukończyli mój kierunek. Szczerze nawet nie widziałam takich ludzi. Czy od razu są wysyłani w podróż? Możliwe że te informacje są utajnione ze względów bezpieczeństwa; przecież służby specjalne potrzebują anonimowości dla agentów podróżujących w czasie.

- Julia Wróblewska – odczytuje profesor Analizy Maszyn, poprawiając okulary na nosie i szukając mnie wzrokiem.

Przechodzi mnie dreszcz. Przełykam ślinę, wstaję, podchodzę do drzwi, spoglądając ostatni raz na salę. Po egzaminie już tu nie wrócę. Ewentualnie za pięć lat. Wychodzę na korytarz, gdzie czeka na mnie profesor od Hipotez. Idziemy na inne piętro uczelni, po czym wprowadza mnie do bardzo jasnego pomieszczenia, w którym jeszcze nigdy nie byłam. Drzwi się zamykają.

Na środku stoi duży fotel, naprzeciw kilka stołków, na których zasiada komisja. Siadam na fotelu, gdy członkowie komisji zapraszają mnie gestem. To niczym nie przypomina poprzednich testów. Wszyscy milczą, patrzą na mnie spokojnym, obojętnym, a może nawet oziębłym wzrokiem. Jeden mężczyzna kręci się w kącie skierowany plecami do mnie. Chcę o coś zapytać, jednak... Wiem, że nikt mi nie odpowie. Na czas egzaminu pozostawiona jestem samej sobie. Swojej wiedzy i umiejętnościom. Mężczyzna obraca się i podchodzi do mnie ze strzykawką. Co w niej jest? Podwija mi rękaw i wykonuje zastrzyk. A jeśli to trucizna? Myśli kołatają mi w głowie, goniąc jedne drugie, jednak ostatecznie nigdzie nie dobiegając. Patrzę mężczyźnie w oczy usiłując cokolwiek z nich odczytać. Powoli tracę świadomość, aż widzę tylko ciemność i nie słyszę już nic.

Otwieram oczy i zaraz je mrużę – słońce mnie oślepia. Rozglądam się wokoło. Stoję pod moim dawnym liceum, jest piękny wrześniowy poranek. Widzę moich przyjaciół ze szkoły, prowadzących ożywioną rozmowę. Podchodzę do nich i stoję w chwilowej dezorientacji. Jesteśmy... młodsi... Edyta właśnie kończy streszczanie ostatnich odcinków naszego ulubionego serialu Bartkowi, który słucha z przejęciem. Witam się z nimi i obejmuję na powitanie. Nagle dostrzegam Zośkę kawałek dalej i wybucham śmiechem.

- Spójrzcie tam, co dziwaczka ma dziś na sobie – mówię i zaraz wszyscy się śmiejemy.

- Chyba napadła na muzeum – komentuje Edyta, a ja nagle czuję się jakbym miała deja vu.

Pamiętam ten dzień. To był drugi, czy trzeci dzień szkoły, pierwsza klasa liceum. Kompletnie nie rozumiem, co się dzieje – jestem na egzaminie z przyszłości, już zaczęłam się obawiać czy mnie nie wyślą w przyszłość, co byłoby bardzo kontrowersyjną kwestią... A ja trafiam do przeszłości? Może to jakiś błąd? W każdym razie, kiedyś test się zacznie. Może wspomnienie tamtego dnia pozwoli mi się rozluźnić przed egzaminem.

Dzwonek wzywa nas na lekcje. To początek liceum, jednak wszyscy w klasie się znaliśmy – chodziliśmy do tego samego gimnazjum. Wszyscy poza Zośką. Na przerwie podchodzi do nas i pyta czy nie wybierzemy się na ognisko.

- Ognisko, świetny pomysł. Te twoje ciuszki rzeczywiście nadają się tylko do spalenia – odpowiadam, po czym cała nasza ekipa parska śmiechem. Oddalamy się od niej rozmawiając.

Budzę się w swoim łóżku, na kalendarzu widzę, że właśnie zaczyna się październik. Dzień jak co dzień, idę do szkoły. Zośka nie przychodzi. I już nigdy więcej się nie pojawia. W szkole coś słyszymy o depresji i innych problemach psychicznych, o tym, że przełączyła się na indywidualne nauczanie. Pamiętam, tak samo było kiedy naprawdę chodziłam do liceum. Czuję się trochę jakbym oglądała wspomnienia, a raczej mogła na nowo przeżywać chwile z przeszłości. Razem z Martą, moją najlepszą przyjaciółką, jemy pierogi na stołówce i rozmawiamy. Zaraz przychodzi jej chłopak, Eryk, całuje ją w czoło, wita się ze mną. Umawiają się na później i odchodzi. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego mnie nie zauważał zanim poznał Martę. Później tak samo. Ale to się może zmienić... Chwilę milczymy, a ja przybieram smutny wyraz twarzy.

- Marta... Muszę Ci coś powiedzieć.

- Co się dzieje? - patrzy na mnie z niepokojem w oczach.

- Nie wiem jak powiedzieć... Strasznie mi przykro, naprawdę... Widziałam Eryka z inną.

Zaczęłam opisywać wymyśloną historię. Marta zbladła, nie powiedziała już nic. W zasadzie w ogóle znieruchomiała, zaskoczona. Wierzy mi. Później kłócą się, zrywa z nim. Eryk zmienia szkołę... Nie tak miało to wyglądać. Ale nadal przyjaźnię się z Martą, nawet niczego nie podejrzewa. Zaciskam zęby widząc puste miejsce w ławce, gdzie zawsze siedział. Nagle wszystko blaknie i spowija mnie gęsty dym... kompletnie tracę świadomość.

Znów otwieram oczy. Jestem na stacji benzynowej, w dłoni trzymam miotłę, zamiatam. Strasznie mi gorąco, mimo klimatyzacji. Pracowałam w tym miejscu w czasie nauki w liceum. Zirytowana przewracam oczami. Chcę nareszcie zacząć egzamin, a nie użerać się z przeszłością, durną przeszłością, tracić czas, gdy liczy się tylko i wyłącznie to, co nieznane, przyszłość, od której oddziela mnie tylko zdobycie dyplomu.

Do sklepu wchodzi dziewczyna, ledwo mieści się w drzwiach. Kostki ma tak grube, że – założę, się - nie wejdzie w żadne kozaki. Chyba jest w moim wieku. Uśmiechnięta idzie do kasy z napojem gazowanym i zamawia hot doga.

- Zmieścisz się w samochodzie? - pytam drwiąco.

- Mi też miło cię widzieć, Julio – oczy jej się szklą, odwraca się i wychodzi.

Przez chwilę myślę, czy ją skądś znam, ale nic nie mogę sobie przypomnieć. Czerń pokrywa wszystko co widzę i przychodzi znane mi uczucie towarzyszące podróży w nieznane. Chyba nareszcie rozpoczynam egzamin.

Trzeci raz otwieram oczy. Tym razem jestem u Marty w domu, konkretnie w jej pokoju. Na łóżku leżą porozkładane sukienki wyjściowe. Wybieramy kreacje na imprezę urodzinową Bartka. Marty nie ma w pokoju, widocznie wyszła do łazienki. Mam ochotę krzyknąć. Może... To sen, i nie mogę się obudzić... Coś wyszło spod kontroli? Oddycham powoli i staram się skupić na tym co mam przed sobą. Marta kupuje piękne sukienki... Otwieram szafę i dostrzegam coś tak cudownego... Mogę pożyczyć sukienkę, oddać jej przy okazji, nic nie zauważy. Wyciągam ją i chowam do torebki, gdy słyszę głos Marty:

- Co robisz? - dziwnie na mnie patrzy – Naprawdę...?

Na moment zastygam w bezruchu. Otwieram usta żeby coś rzec, ale nie pozwala mi na to.

- Ufałam ci – teraz dopiero widzę, że płakała i nadal ma łzy w oczach – Tyle lat traktowałam cię jak najbliższą osobę...

Naprawdę? Taki raban o sukienkę? O co jej chodzi?

- Po dwóch latach – łzy spływają jej o policzkach – dowiaduję się, że mnie okłamałaś żebym rzuciła Eryka... A teraz jeszcze to – głos jej się załamuje, zamyka oczy.

Nie mam pojęcia skąd się dowiedziała. Zaskoczyła mnie tym. Rzeczywiście kiedyś taką rozmowę z nią odbyłam. Ale to było dawno, kto wspomina? Kto poświęca czas przeszłości, gdy jedynym co się liczy jest przygotowanie do podróży w czasie? Ledwie pamiętam.

- To przecież nic takiego, nie możesz być tak przewrażliwiona. Sukienkę chciałam tylko pożyczyć, oddałabym ci za kilka dni.

Tylko na mnie patrzyła.

- A Eryk... Ludzie się schodzą i rozchodzą... To chyba normalne? I tak mógłby cię rzucić, czemu zakładasz, że to co zrobiłam miało jakiekolwiek znaczenie?

- Normalne? - patrzy na mnie z niebywałym zdumieniem przez długą chwilę. - Wyjdź.

Stoję przez chwilę, patrząc na nią. Rzucam sukienkę, którą trzymałam w dłoniach na łóżko i wychodzę.

- Nie fatyguj się z kontaktowaniem się ze mną – mówi gdy już przechodzę przez drzwi.

Zewsząd ogarnia mnie ciemność. O ile dobrze pamiętam, sceny z przeszłości miały taki sam przebieg. Nie wiem jak się dowiedziała. Nie ważne, liczy się tylko przyszłość. Dyplom.

Otwieram oczy. Czuję się bardzo dziwnie. Dotychczas odczuwałam irytację, przez te pomyłki ze wspomnieniami. Teraz czuję się strasznie przygnębiająco, depresyjnie. Silny smutek nie opuszcza mnie na moment, gdy szykuję się do szkoły, i do niej dochodzę. Nagle uzmysławiam sobie, że patrzę na świat... Oczyma Zośki. Rozumiem jej odczucia, przeżycia, jej wspomnienia, problemy i jej doświadczenia z przeszłości. Psycholog, psychiatra, wizyty. I odczuwam to co ona, gdy z niej się śmiałam. A także później, gdy rozważała samobójstwo. Ja... Nie miałam pojęcia jak to jest... Nie wiedziałam, że jest z nią aż tak źle...

Nie wiem nawet o czym myśleć, gdy znajduję się w innym miejscu. Widzę siebie i innych znajomych... Marta... Widzę... wszystko jej oczami i sercem... Jej uczucie do Eryka, to jak jej na nim zależy. Piękną relację. Potem przyjaźń ze mną. To jak była dla niej ważna. Jak o nią dbała i ceniła. Naprawdę wiele znaczyła w jej życiu... A potem wszystkie uczucia przy jej traceniu... To jak bardzo się zawiodła... Jak bardzo ją bolało, że osoba którą dopuściła tak blisko, zniszczyła wszystko, co kochała... I zupełnie się tym nie przejęła... Widzę te wszystkie emocje, zupełnie jakbym to ja była Martą... Są tak przytłaczające...

Chce mi się płakać. Nie rozumiałam... Nic nie widziałam...

Hałas przerywa moje rozważanie. Zerówka...? Tak, jestem w zerówce. Bawię się z dziećmi i poznaję... siebie. Jako Kasia. Potem pierwsze klasy podstawówki, kiedy tworzy się między nami więź. Znów znajduję się na stacji benzynowej, wchodzę jako klient, kupuję hot doga... i już rozumiem. Widzę problemy ze zdrowiem, poważną chorobę i wszystkie uczucia, które otrzymała dzięki mojej drwinie. Kiedyś z Kasią się przyjaźniłyśmy, a ja nie dość, że jej nie pamiętałam, to jeszcze tak potraktowałam... Rozumiem, ale spektakl się nie kończy. Kasia czuje się coraz gorzej, wpada w depresję, aż idzie na most, żeby się zabić. Jestem przerażona. Nie mogę uwierzyć, wewnętrznie zalewam się łzami. Widzę jak idzie, czuję powiew wiatru na policzku. Staje na krawędzi i patrzy w dół. Most jest bardzo wysoki. Wokół panuje cisza, nikt nie wie. Jestem cała roztrzęsiona, mam ochotę wrzeszczeć, przechodzi mnie dreszcz przerażenia. To nie ja spadnę, nie chodzi o mnie, tylko o nią. To jej wspomnienie. Próbuję ze wszystkich sił odsunąć się od krawędzi, krzyczeć, zrobić cokolwiek, żeby móc ją uratować. Teraz jednakże to nie ja mam kontrolę. Teraz tylko obserwuję, przez co przechodzą inni ludzie. Przeze mnie. Serce wali mi tak, jakby za wszelką cenę usiłowało wydrzeć mi się z piersi. Kasia przesuwa się jeszcze bliżej przepaści. Pochyla się, a ja otwieram oczy i widzę przed sobą profesora i za nim resztę komisji.

Zrywam się ma równe nogi. Serce nadal mi wali jak młotem, ciężko dyszę, z całej siły ściskam podłokietniki fotela. Wpatruję się szeroko otwartymi oczyma w profesora i wszystkich wokół. Panuje cisza. Słychać jedynie mój ciężki oddech. Wszyscy wpatrują się we mnie, nikt jednak się nie odzywa. Prawdę mówiąc nie za bardzo wiem jak reagują, bo myślę tylko i wyłącznie o tym co właśnie się stało i nie ma znaczenia gdzie patrzę, myślami jestem zupełnie gdzie indziej.

- Futurologia – odzywam się po długiej chwili i kieruję wzrok na profesora – mój kierunek jest idiotyzmem.

Nadal panuje milczenie.

- Nie wyciągamy wniosków z przeszłości; popełniamy te same błędy; nie umiemy żyć w teraźniejszości; a żyjemy przyszłością. Tak naprawdę nie żyjemy. Każdą chwilę poświęcamy „przyszłości”, więc nie ma nas tu i teraz. A przecież wpływ mamy tylko i wyłącznie tu i teraz. Tracimy życie... Nigdy nie potrzebowaliśmy wehikułu czasu. Bez niego bezustannie podróżowaliśmy. Żyliśmy w wyimaginowanym świecie, świecie mrzonek i hipotez. Jeśli coś ma nam pomóc, to historia. Nic nie wiemy o przyszłości, więc wszystko co robiliśmy było stratą czasu, stratą życia. Nie po to żyję.

Wstaję i kieruję się do drzwi. Zatrzymuje mnie głos profesora.

- ratuluję, otrzymania dyplomu.

Nie rozumiem, zdumiona odwracam się do niego. Trzyma w ręku dyplom i podaje mi dłoń. Zaniemówiłam. O to chodziło w tych studiach. Dlatego liczyło się nasze zaangażowanie, dlatego każdy osobiście dowiadywał się o tym czy zdał, czy nie. Zdawał każdy. Nikt tego nie wiedział. Każdy miał się nauczyć.

W takim razie czy wehikuł czasu w ogóle istnieje? Może tak, a te studia miały budować nowe społeczeństwo, które sprzeciwi się szalonemu, zatracającemu biegu ku postępowi technologicznemu. Społeczeństwo które zniszczy wehikuł czasu, i nie zapomni, po co żyje. Chyba, że ta maszyna naprawdę nigdy nie istniała. Może mieliśmy tylko wziąć lekcję i przyjąć ją do serca. Zacząć żyć. Teraz.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania