Gdy braknie wina
Gęsty obłok dymu uniósł się znad rozpalonego żaru, buchając mężczyźnie prosto w twarz.
Jegomość z miejsca uznał to za kolejną oznakę czystej impertynencji, nietaktu i braku ogłady. Kobieta od początku spotkania zaszczyciła go tylko jednym, poznawczym spojrzeniem, bez przerwy poprawiała swoją karą koafiurę, halkę tiulowej sukni i czarne mitenki, nie zważając na zniecierpliwionego Waltera. W końcu on był tutaj jedynie zleceniodawcą, a ona egzekutorką i człowiekiem od mokrej roboty. To od jej kaprysu zależały losy siedemdziesięcioletniej Mabel.
- Misery... - odchrząknął.
- Myślałam, że prędzej przyjdzie mi przesiąknąć na wskroś tym chłodem, niżeli raczysz się odezwać.
- Wybacz... Odejdziemy gdzieś, czy będziemy nadal tkwić w tej zimnicy?
- Odmrożenie kończyn to coś, czego akurat w żadnym wypadku nie chciałabym doświadczyć. Takie urazy często kończą się amputacją, a w tych czasach ciężko o kongruentną, wytrzymałą protezę, nawet z moją pozycją.
Po tych słowach oddaliła się w stronę świateł austerii, nie czekając ani na odpowiedź towarzysza, ani na niego samego.
- Dwa kieliszki czystej okowity - rzuciła do oberżysty nim zdecydowała się usiąść przy jednym z okrągłych stolików, tym najbardziej wysuniętym do cienia.
- No, to gadaj wreszcie, bo na razie sztywny jesteś jak księgowy w gipsie - rzekła rozbawiona, biorąc łyk trunku.
- Chodzi o Mabel, moją sąsiadkę... - odparł niepewnie, wodząc wzrokiem po całej gospodzie. Przechylił szklankę do ust, zwilżając gardło.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. To trąd, gruźlica, czarna ospa? Mówże.
- Moja siostrzenica została sama z dwójką dzieci - podjął - Jej mąż zmarł kilka tygodni temu, a i gdy żył, nie wiodło im się zbyt dobrze. Teraz ledwie wiążą koniec z końcem, brakuje im na jedzenie i czynsz. Początkowo chciałem ich wziąć do siebie, ale mam stosunkowo małe mieszkanie, nie pomieścilibyśmy się...
- Dlatego postanowiłeś nasłać na podstarzałą, Bogu ducha winną panią, mordercę? - przerwała mu z wyraźną, lecz udawaną pretensją. Chciała go sprawdzić, by uniknąć późniejszych niedomówień i nauczyć go podstawowej i newralgicznej zasady swojej profesji - nie możesz się wahać. Każde zawahanie oddala cię od celu, osłabia i daje wrogowi czas na solidny kontratak. To największy faux pas jaki można popełnić.
Wsłuchiwała się w rozkoszne bicie jego serca, które z każdą chwilą przyspieszało.
- To kwestia bytu mojej rodziny, nie mogę przecież pozwolić, by mieszkali na ulicy. A Mabel, istotnie, jest stara i zmęczona życiem... Oni mają przed sobą całe! - wydusił w końcu.
- Och, oczywiście. Doskonale rozumiem twoje pragnienia i obawy - skłamała i uśmiechając się uroczo, oparła brodę na splecionych dłoniach - Miłość, poświęcenie, prokreacja... To bardzo ważne wartości, prawda? Czasem trzeba się wysłużyć mniej ważną, zrakowaciałą jednostką, żeby ratować to, na czym nam zależy, czyż nie mam racji?
- To chyba nic złego? - spytał, unosząc kieliszek do ust.
- Istotnie. To naturalny cykl łańcucha pokarmowego. Niektórzy pożerają, a inni są pożerani - ściszyła głos, a Walter zorientował się, że wszystkie ławy wokół nich są puste. Nie było już nawet karczmarza.
Zostały tylko brudne półmiski i kufle po piwie.
- I wiesz, co ci powiem? Dzisiaj to ty zostaniesz pożarty - szepnęła mu do ucha, nachylając się nad stołem.
Chciał wstać i uciec, ale uniemożliwiły mu to sparaliżowane nogi i ręce. Powoli tracił władzę we własnym ciele, a gdy tlen przestał dopływać mu do nosa i krtani, uświadomił sobie, że został okrutnie oszukany. I otruty.
Komentarze (3)
Chyba wracam na dłużej, ale coś czuję, że wyszłam z wprawy w pisaniu :c
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania