W związku z ciągłością przestępczości Bolka

Gdzie tu mają kantynę, kawiarnię... coś w tym rodzaju? Zapytałem Bolka. Nie odpowiedział, patrzył tylko w ścianę. Pomyślałem,że na dole, w szpitalach przeważnie są na dole. Więc zjechałem windą, później skręciłem w lewo i poszedłem długim korytarzem do jego końca. Otworzyłem drewniane drzwi i wszedłem do środka, pomieszczenie było na tyle duże, by pomieścić tuzin stolików a przy każdym z nich cztery krzesła, Dwa pierwsze po lewej od strony wejścia były zajęte, natomiast kolejny trzeci tylko do połowy. Czyli dziesięć osób i wszyscy z nich patrzą na mnie, jakbym był artystą cyrkowym na arenie, nie podobało mi się to, więc czym prędzej usiadłem przy wolnym stoliku, obok maszyny serwującej napoje gorące. Obecnych tam jakby to przeraziło, po chwili jeden z nich zwrócił mi uwagę, żebym nie zajmował miejsca przy tym stoliku, tylko zajął pierwsze wolne po zajętych, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. Zająłem więc zgodnie z zasadami tam panującymi przydzielone mi miejsce, wieszając płaszcz na oparciu krzesła, po czym udałem się po kawę. Po piętnastu minutach, gdy rozmyślając o tym miejscu, popijałem czarny płyn, w otwartych drzwiach pojawiło się dwóch rosłych facetów w białych fartuchach. W pomieszczeniu zapanowała cisza, obecni tam w milczeniu patrzyli na pielęgniarzy, idących w moim kierunku. Gdy już byli wystarczająco blisko jeden z nich zapytał: A ty co tutaj robisz? Odpowiedziałem spokojnie: Piję kawę — chyba widzisz, co robię! Ale oni spojrzeli tylko na siebie, uśmiechając się — wygląda na to, że się znają — pomyślałem, zanim mężczyzna zapytał: Gdzie powinieneś teraz być? W kantynie —odpowiedziałem już mniej spokojnie. Mężczyzna zapytał jeszcze raz: Gdzie powinieneś być teraz? Więc po raz kolejny odpowiedziałem już dużo głośniej: W kantynie! Faceci jakby nie słysząc mojej odpowiedzi, skracali dystans, powtarzając: Gdzie powinieneś być teraz? Nie czekając dłużej, odepchnąłem jednego z nich i wybiegając z kantyny, rzuciłem się do ucieczki długim korytarzem, na którego końcu jak się później okazało, były zamknięte przez interweniujących pielęgniarzy drzwi. Dzięki Bogu a może raczej wysłanemu przez niego portierowi, który idąc po kawę, rozpoznał we mnie gościa, którego godzinę wcześniej wpuścił do szpitala na wizytę, całe nieporozumienie zakończyło się, przeprosinami i zwrotem poniesionych kosztów za kawę, którą rozlałem, uciekając. Zaprawdę powiadam wam, jeszcze się taki nie narodził, który by się tam nie nadał. Np. Bolek...

 

Było słoneczne popołudnie, które absolutnie nie przepowiadało takiego ogromnego nieszczęścia, które przydarzyło się idącemu wzdłuż kościelnego parkanu Bolkowi. Ulice były zupełnie puste — w telewizji transmitowali mecz, reprezentacji narodowej z reprezentacją najbardziej znienawidzonego przez nasze społeczeństwo sąsiedniego kraju. Bolek nie nienawidził sąsiadów, gdyż w jego świadomości oni nie istnieli. W świadomości Bolka nie istniało dużo rzeczy, które okupują głowy ludzi... właśnie nie chciałbym tu teraz kogokolwiek obrazić/oceniać, więc napisze: ludzi, którzy patrzą na świat świadomie — czyli, zgodnie z kryteriami ogólnie przyjętymi w naszym cywilizowanym świecie. Poza tym, gdyby nawet orientował się w tych wszystkich narodowościach, pochodzeniach, nic by to nie zmieniło, gdyż Bolek kochał wszystkich i wszystko, nawet swoją ciekawość, która i tym razem była przyczyną jego ogromnych problemów. Ale najbardziej kochał koszenie trawy. Czuł się wtedy jak pozostali, wartościowy, potrzebny, można powiedzieć jak prawdziwy facet, który ma zajęcie. Bolek w tym dniu nie miał żadnego zlecenia, więc szedł znikąd donikąd i pewnie szedłby jeszcze tak długo wzdłuż kościelnego parkanu, gdyby nie dwa złote, które lśniło tuż przy krawężniku w trawie. Bolek dobrze wiedział, co to jest, wiedział też, że gdy zaniesie ten świecący krążek do pani Magdy, która ma sklep, dostanie pączka albo drożdżówkę. Wiedział też, że jak ktoś coś znajdzie, to musi oddać właścicielowi. Ale komu oddać jak ulice puste? Idąc, pomyślał — może wrzucić do kościelnej skarbonki, niech się tam w niebie martwią. Jak pomyślał, tak zrobił, wszedł do kościoła, uklęknął, przeżegnał się i rzucił dwójkę do otworu, który miał połączenie z samym bogiem — oczywiście tylko w świadomości Bolka. Jeszcze chwilę popatrzył na święte obrazy i już miał udawać się do wyjścia, gdy zobaczył sutannę przewieszoną przez drzwi konfesjonału. Podszedł więc zobaczyć z bliska ten mistyczny kostium, który noszą istoty obdarzane szacunkiem i podziwiane za swoją nadludzkość przez społeczeństwo. Bolek już nie mógł się powstrzymać, w myślach widząc siebie, niosącego Ciało Chrystusa a pod stopy, dziewczynki w pierwszo-komunijnych sukienkach rzucają mu kwiaty. Nie, nawet przez myśl mu nie przeszło ukraść, wziął tylko przymierzyć, ale gdy miał sutannę już na sobie, do kościoła wróciła pani Czesia, która zrobiła sobie przerwę w szorowaniu kościelnych schodów. To nie zaplanowane spotkanie tak ich przeraziło, że przez pierwsze kilka sekund oboje wydawali z siebie tylko nieartykułowane dźwięki. Bolek skończył pierwszy, kobieta, gdy Bolek rzucił się do ucieczki, wtedy też zaczęła krzyczeć: Łapać złodzieja! Bolek przerażony wybiegając z kościoła, zobaczył o parkan oparty rower Czesławy, nie myśląc długo, postawił wszystko na jedną kartę. Wsiadł na rower i czym prędzej ruszył przed siebie. Czesława widząc to, pobiegła w kierunku dzwonnicy. Pewnie pomyślisz, że to koniec historii, nic bardziej mylnego. Bolek za daleko nie ujechał na ukradzionym rowerze, około pięciuset metrów, gdyż łańcuch wciągnął sutannę i Bolek się przewrócił. Próbował jeszcze ją wyszarpnąć, ale nie było to możliwe, porzucił więc rower, rozbierając się z sutanny. Szczęście w nieszczęściu — pomyślał Bolek, gdyż z trasy wypadł obok domu pana Waldka, któremu to Bolek pomaga w koszeniu trawników, właśnie za takie lśniące krążki, takie same jak ten, który jest przyczyną, jego dzisiejszych problemów. Bolek wiedział, że pan Waldek zostawia klucze w stacyjce w zaparkowanym Polonezie w garażu pod domem, na którego tył właśnie patrzył. Bolek nie czekał dużej, postanowił, że dalej będzie uciekał Polonezem. Wsiadł więc do samochodu, przekręcił kluczyk, wcisnął sprzęgło, gaz do końca i na chybił trafi wrzucił bieg. Ruszył z piskiem opon, ale nie tak jak oczekiwał do tyłu, tylko do przodu, uderzając w mur. Po chwili z domu wybiegł sam pan Waldek z synami i dokonali cywilnego zatrzymania z mordobiciem. Policja też z nim porozmawiała po swojemu, czego konsekwencją było kilka połamanych żeber, naderwane ucho, wybity ząb i przyznanie się do przestępstw dokonanych w tej okolicy przez ostatnie kilka lat, o których Bolek nie miał zielonego pojęcia. Było słoneczne popołudnie, gdy sąd skazał Bolka łącznie na sześć lat za przywłaszczenie mienia, kradzieże, krótkotrwałe użycie pojazdu mechanicznego i wiele innych w związku z ciągłością przestępczości Bolka, o której nawet on sam nie wiedział. Po sześciu latach piekła, które stworzyli dla niego wespół-osadzeni, służba więzienna, sądy penitencjarne, lekarze więzienni itp. Bolek stracił swoją ciekawość, teraz zawsze siada przed ścianą i milczy, jakby... właśnie, lekarze podejrzewają, że kiedyś wybuchnie i lepiej mieć go na oku z resztą po tym, co się stało, miejscowi nie pozwolą już Bolkowi na koszenie swoich trawników, nawet gdyby dopłacał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Agrafka rok temu
    Z przyjemnością przeczytałam. :)

    (Nie czekając dŁużej, pijĘ kawę)
  • Agrafka rok temu
    No tak, ale historię dopisałeś... To jest dopiero tekst z okazji Światowego Dnia Zespołu Downa.
    Może lepiej byłoby przenieść "np. Bolka" jednak do nowego akapitu, żeby nie uciekła kapitalna puenta "Zaprawdę powiadam wam, jeszcze się taki nie narodził, który by się tam nie nadał". Poza tym samo "artysta cyrkowy" bez "na scenie" było wystarczające moim zdaniem.
    Gdybym umiała lepiej pisać, może też bym coś zamieściła na ten temat.
    Dopiłam kawę, miłego dnia :-)
  • o nim pseud rok temu
    Miłego :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania