Gdybyśmy pili kawę razem
Pewnego jesiennego dnia, pijąc poranną kawę, przypomniałam sobie o nim. Jakby to było, gdybyśmy ją pili razem? Czy umiałabym z nim rozmawiać? Może smakowalibyśmy ją w milczeniu? Na pewno odpalone papierosy brudziłyby białą, porcelanową popielniczkę. Ona stałaby na kolorowym obrusie kuchennego blatu. Za oknem padałby deszcz mocząc żółte i czerwone liście klonu. Nie chciałoby się nam wychodzić ze spokojnego i ciepłego domu. Poszedłby do pokoju i z szuflady wyciągnąłby niewielkie kartonowe pudełko, w którym zachował bezcenne chwile. Zdjęcia moje, twoje, nasze. Pokazywałby mi je śmiejąc się, a ja znużona słuchaniem w kółko historii o tym, że jak miał dziewięć lat, na wycieczce szkolnej ubrudził nową koszulkę lodami czekoladowymi, ziewałabym z monotonii tej opowiastki. Byłoby cudownie. Albo świeciłoby słońce. Wziąłby kurtki, a moją szyję owinąłby ciemnozielonym szalem, w którym tak bardzo mi się zawsze podobał. I poszlibyśmy do lasu, albo parku. Być może celem naszego wyjścia byłaby biedronka, żeby kupić pasztet, szynkę, albo inny produkt masowej konsumpcji. Ważne, że poszlibyśmy razem. I śmiałby się, że znowu rozsznurowały mi się trampki i zacząłby swoje irytujące wykłady, że mając dwadzieścia lat, dalej nie nauczyłam się porządnie skleić dwóch sznurków. Denerwowałoby mnie to. Byłoby cudownie.
Komentarze (2)
5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania