Gdzie dwóch Polaków tam trzy poglądy
W sobotnie popołudnie, zamiast wypocząć po tygodniu ciężkiej pracy, jestem stale poganiany przez żonę.
- Pośpiesz się jesteśmy już spóźnieni – woła za drzwiami łazienki.
Ogarniam swoją osobę w jak najwolniejszym tempie, gdyby nie imieniny brata żony, byłbym gotowy do wyjścia w kilka minut. Z tego powodu staram się odwlec opuszczenie naszego mieszkania, lecz ponownie jestem upominany przez zniecierpliwioną małżonkę.
- Jestem gotowa od półgodziny. Zawsze to ty mnie poganiasz, jak mamy gdzieś wyjść, a dzisiaj jesteś taki opieszały.
- Jeszcze chwileczkę, krawat zawiązuję – odpowiadam i ponownie się zamyślam.
Kiedyś lubiłem rodzinne spotkania, teraz nie przepadam za nimi. Najchętniej nie pokazywałbym się tam i pozostał w swoich czterech ścianach. Atmosfera przy stole zmieniła się i czar domowego ogniska prysł. Dawniej w czasie spotkań rodzinnych poruszaliśmy interesujące nas tematy. Dziś to już przeszłość i jedynym stałym tematem jest polityka. Moje rozmyślania przerywa głos żony.
- Taksówka od piętnastu minut czeka, i to z twojej winy, więc będzie to ciebie drogo kosztować.
Taki argument spowodował, że wypadłem z łazienki jak z procy.
- Idziemy – powiedziałem.
Taryfa pod domem stała, taksometr kasował kolejne złotówki. Jak zobaczyłem ile już ich jest, aż się skrzywiłem. Mniej bym się złościł jakbyśmy pojechali naszym samochodem i znacznie taniej by to nas wyniosło. Żona jednak sprzeciwia się temu i stale powtarza.
- Pojedziemy taksówką, a nie naszym autem. Jak wypijesz kieliszek albo dwa to, kto będzie prowadził?
Stale to słyszę i z tego powodu się wściekam. Przecież dobrze wie, że na spotkaniach rodzinnych od pięciu lat nie piję nic mocniejszego od herbaty. Doskonale pamiętam tamte imieniny Roberta, miałem wtedy trochę w czubie i jak zwykle pokłóciliśmy się o politykę. Mnie wtedy poniosło i niewiele brakowało, żebym szwagrowi łeb butelką rozwalił. Ledwo się powstrzymałem, bo to w sumie fajny chłop jest, tylko te jego poglądy polityczne są nie do przyjęcia. Zajechaliśmy na miejsce i za kurs zapłaciłem jak za zboże. Znacznie taniej kosztowałby bilet komunikacji miejskiej, tylko te cholerne automaty biletowe doprowadzają mnie do szału. Ostatnio wrzuciłem do tego szmelcu cztery złote i mi je zżarło. Więcej pieniędzy przy sobie nie miałem i musiałem jechać na gapę. Miałem farta, że kanara nie spotkałem, nic by go nie obchodziło moje tłumaczenie.
Teraz pewnie stalibyśmy jeszcze na przystanku, jak zwykle autobusy odjeżdżają za wcześnie, lub się nagminnie spóźniają.
Zaczynam witać się ze wszystkimi, idzie mi to sprawnie, nawet życzenia dla solenizanta poszły mi składnie. Bratanica żony przydziela mi miejsce przy stole, alkoholu odmawiam, jestem na antybiotykach. Ostatnio jest paskudna pogoda i mnie przewiało, szwagier od razu kpi. Babcia nakłada mi sałatki i zachęca do jedzenia. Szwagierka przynosi kawę i podsuwa bliżej mnie paterę pełną ciasta. Powoli brakuje przy mnie miejsca na stole, a stale podawane są nowe potrawy. Uwielbiam tą polską gościnność, gdyby nie te tematy od dłuższego czasu wałkowane przy stole. Bolek tu Bolek tam, Bolek odmieniany przez wszystkie przypadki. Powoli szlag mnie trafia, tyle jest ciekawszych tematów. Moje usilne próby zmiany tematu rozmowy przy stole spełzają na niczym. Wciskam nos w potrawy i pałaszuje je zapamiętale. Tylko ile można jeść, obżarty do granic paska w spodniach, podnoszę głowę. Natychmiast napotykam mętny wzrok szwagra, ten bełkotliwym głosem mówi do mnie.
- Szwagier, co ty na to – na uwadze ma Bolkowy temat.
- Podziwiam jego łabędzia niemego krzyk w obronie likwidowanych zakładów pracy, emigracji zarobkowej, odbieraniu praw pracowniczych, sprzedaży mieszkań zakładowych z lokatorami, odbierania dzieci z biedy rodzicom i tysięcy innych podobnych spraw – w ten sposób podsumowuję swoje spostrzeżenia na poruszany przy stole temat.
Szwagier powoli przyswajał sobie moje słowa i jak go znam szykował się do słownej riposty. Jednak prędzej z boku usłyszałem głosik najstarszej latorośli szwagra i na dodatek żona jej chrzestną. Niespełna rok temu przystąpiła do pierwszej komunii, z tej okazji dostała smartfona, jakiego sobie zażyczyła. Teraz zbliża się rocznica i przymila się do ciotki o prezent z okazji rocznicy. Całą naszą rozmowę ze szwagrem słyszała i powiedziała.
- Wydaje mi się, że łabędzie nieme nie wydają głosu tylko łabędzie krzykliwy, czarny, trąbiący, czarno szyi i czarno dzioby.
Babcia natychmiast pochwyciła temat i powiedziała do wszystkich.
- Jak byłam mała to w naszym mieście był park, a w nim staw zanim go zasypali. Zawsze w letnie niedzielne popołudnie pływaliśmy tam łódkami. Obok nas pływały łabędzie, ich głosu jednak nie pamiętam.
- Sprawdziłam w Internecie i łabędzie nieme nie wydają głosu –pochwaliła się swoją wiedzą pociecha.
- I właśnie taki był głos laureata nagrody Nobla, legendarnego przywódcy związkowego, byłego Prezydenta w obronie skrzywdzonych ludzi – dodałem.
Jednak coś uzyskałem, nastąpiła chwilowa zmiana tematu rozmowy przy stole. Kuzyn będący już pod dobrą datą upierał się, że słyszał łabędzia trąbiącego na cmentarzu. Jego pijana żona spotkała na ulicy łabędzia czarnoskórego, który miał czarną szyję i dziób albo nos dokładnie nie pamiętała.
Pomimo wypitego alkoholu uczestnicy biesiady byli zgodni, w Polsce najgłośniej ryczą Osły i Barany. Na dodatek są tak rozpowszechnieni, że zagłuszają wszystko i wszystkich. Choć tylko za taką zgodę narodową, a już warto wypić kielicha.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania