Gdzieś w ostatecznej krainie
Gdzieś w ostatecznej
krainie
Grzegorz Pieńkowski
"Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem?
Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po wszystkie czasy"
*
" Na dobrą sprawę wszystko jest tajemnicą"
*
"Dla żadnych ziemskich wdzięków, piękności,
Życia tu nie poświęcę,
Tylko dla jednej mej tajemnicy,
Którą-m odnalazł w skrytości"
*
"Każdy wcześniej czy później zamieni się w zdjęcie"
*
Piszę bowiem, nie aby prawdę przez siebie poznaną utrwalić, tylko by ku prawdzie, której nie znam dotrzeć. Gromadzę tysiące i tysiące słów. Nie! Źle się wyraziłem: gromadzę; lepiej: kopię. Te tysiące i tysiące słów z głębin siebie wydobywam, rzucam je na pergamin […] krocie słów to coś, z czego muszę się wyzwolić, by dokopać się - do czego? nie wiem. […] I właśnie teraz zastanawiam się, czy nie jest celem tej mojej roboty dokopanie się do radości życia. Że oto gdzieś jeszcze dalekie są słowa, zestawienia słów, zestawień zespoły, do których dotarcie pozwoli mi odczuć dreszcz, co na mowę przełożony znaczyłby: „Jak to dobrze, że żyję”.
Teodor Parnicki
*
„Więc jakieś życie świta przede mną! Dalej! Łapmy je, pędźmy za nim! Biegiem, biegiem!”
*
Czy Marcin mógł przewidzieć to, że znajdzie się w tej książce? Czy mógł przewidzieć to , że znajdzie się w książce pisanej 120 lat po swojej śmierci? Książce elektronicznej, która jest ,a jakby jej nie było. Nie ma okładek twardych , farbą drukarską nie pachnie , na półce położyć jej nie można , ale przecież jest , żyje jakoś i trwa. Trwa bo ktoś ją teraz czyta , gdzieś , nie wiadomo gdzie. Może daleko na północy a może czyta ktoś kto mieszka obok, niedaleko na sąsiedniej ulicy. A Marcin, czy mógł przewidzieć że od niego zacznę? I to najważniejsze pytanie ,czy chciałby się w tej książce znaleźć? Nie było możliwości by go o to zapytać. Ale myślę że by wybaczył . Niedługo okaże się dlaczego tak myślę. Przecież wnukowi się nie odmawia a jak to jest jeszcze pra wnuk, a właściwie prapra, to już odmowa niemożliwą jest. Jest za to pełna akceptacja . Dlatego ja już teraz tutaj , oświadczam memu prapra wnukowi, możesz o mnie pisać . Pisz co chcesz , byle dobrze. Masz pełną zgodę . I jeszcze odnośnie początku . Wiadomo , najtrudniej zacząć , potem już jakoś idzie. Bohater, czy główna postać książki po pewnym czasie sam zaczyna sterować autorem i rola autora sprowadza się tylko do trzymania długopisu. Piórem się już nie pisze, a szkoda. Jakież to było ekscytujące, maczanie w atramencie obsadki z nasadzoną stalówką.Właściwie należało by napisać ..w inkauście bo książka ta ,którą czytasz będzie w pewnym sensie o historii ,więc słowo inkaust byłoby odpowiednie. Bo często pojawiał się kleks. A pisanie gęsim piórem to prawie ekstaza. Jakże fascynujący jest widok średniowiecznych zakonników , którzy stojąc , pochyleni nad pulpitami pracowicie przepisują Pismo. Ale coż ..Gutenberg wszystko zepsuł. Ważne też jest by zacząć zdaniem,które do historii wejdzie , obiegowym się stanie,takim jak na ten przykład "Litwo, Ojczyzno moja" albo "Ogary poszły w las" czy"Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.” że już o tym co działo się na "Weselu" nie wspomnę: Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!? A że Juliusz Słowacki wielkim poetą był to nie można i tego zdania nie przytoczyć : " Żyłem z wami cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi kto szlachetny nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień z duchami.."
No ale cóż , te zdania już zajęte, to chociaż tytuł książki będzie dobry i do myślenia dający, bo ostateczna kraina to mit, to cel niedosiężny, to idea.
"..i dalej idę w cień z duchami". Te słowa Juliusza będą tutaj bardzo ważne. Ta droga z duchami.
Bo oni tacy żywi mimo wszystko, te duchy. Ciąglę trwa z nimi dialog. Przynajmniej ja chcę z nimi rozmawiać, bo póki ten dialog trwa , puty nasz życie ma sens.
A ten kleks zwany żydem, nie wiadomo zresztą dlaczego ,to też taka przygoda i niewiadoma , spadnie ta kropla atramentu czy nie spadnie?. Istna loteria. Ale teraz w tym momencie autor nawet długopisem nie pisze. Stuka w klawiaturę komputera, laptopa nawet. Tak że na kleksa nie ma szans.Chociaż..można zrobić sztucznego kleksa, żeby nastrój dawnych lat odtworzyć, w tym elektronicznym papirusie, który mam tę nadzieję za lat tysiąc odkopie jakiś archeolog i ogłosi i może nagrodę za to otrzyma ,działkę na Księżycu, powiedzmy, obok działki Twardowskiego.Bo wiadomo że za tysiąc lat, takie będą nagrody.
Ale wracając do Marcina. Otóż Marcin był pastorem . Miał mnóstwo dzieci, wybudował kościół , jeździł do Wilna i żył na samej granicy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Życie na granicy samo w sobie jest ekscytujące, a jeszcze dworek Marcina, mówimy dworek , bo jak inaczej powiedzieć o miejscu na kresach, tylko dworek. I jeszcze musi ten dworek być bastionem polskości.
Wieczorami musi tam się przy świecach odbywać czytanie poezji i słuchanie Szopena ,którego grać musi córka właściciela dworku ,ubrana na czarno.A serwowane potrawy to już poezja sama w sobie. Te bigosy, te wędzone szynki, te wina ,które leżakują w dworkowych piwnicach, ten chleb o smaku chleba. To wszystko tutaj będzie , bo być musi.
Fotografia Marcina się zachowała , nawet wpis w księdze parafialnej się zachował . Ale na Listopadowe Powstanie już się Marcin nie załapał. , bo urodził sie miesiąc po zakończeniu powstania, w listopadzie roku Pańskiego 1831. Poważna surowa twarz i bokobrody jak nie przymierzając u rosyjskich dygnitarzy , których Gogol opisywał, no ale cóż taka moda , taki czas sprzyjający bokobrodom. Na Listopadowe Powstanie Marcin się nie załapał, ale na Styczniowe owszem. Nie , żeby zaraz chwycił za broń i próbował przegonić Moskali, do tego stopnia jeszcze się nie spolonizował, do tego stopnia bunt nim nie owładnął.
Gościł tylko powstańca w swym dworku, ba, całą noc z nim przegadał. Jak prawdziwy Polak ,który "długie nocne rodaków rozmowy" odbywa. Tym powstańcem był Zygmunt Sierakowski, dowódca Powstania na Litwie. O tej nocnej rozmowie z Zygmuntem Sierakowskim coś będzie trzeba powiedzieć i powiemy ,zwłaszcza że zachowała się relacja z tej rozmowy. I jeszcze kuferek człowieka pewnego, co do powstania poszedł , i nie wrócił ,a kuferek na przechowanie zostawił.
Czekał ten kuferek na właściciela lata całe na strychu Marcinowego dworku .
Z nabożną czcią obchodzono się z tym kuferkiem ,jak z relikwią.
A właściciel kuferka? Nie wrócił nigdy. I nawet nie wiadomo kto to był, więc obowiązkiem naszym dowiedzieć się czegoś o nim, znaleźć go. Wszak w czasach żyjemy gdzie wszystko możliwe.
Dowiedzieć się czy zginął w bitwie a jak zginął gdzie grób jego, czy może wywieziony na Sybir .
*
I jeszcze jedno trzeba by tutaj dodać w sprawie początku książki, o tym że to trudne..
Tak o tym mówi mistrz reportażu:
"Zawsze początek książki jest najtrudniejszy – opowiadał kiedyś Kapuściński – bo w pisaniu książki jest bardzo ważne, żeby wejść w rytm. Jak się już wejdzie w rytm, to ten rytm niesie. Wiedziałem, że jak mam trudności z początkiem, to muszę zawsze szukać najprostszej rzeczy, od której trzeba zacząć, jakiegoś detalu. Zacząłem przeglądać wszystkie zdjęcia z tego okresu, materiały, czasopisma i wreszcie zobaczyłem. Na jednym ze zdjęć cesarz siedzi na tronie z małym pieskiem na kolanach. Wtedy mi się przypomniało, że Hajle Sellasje rzeczywiście miał takiego pieska, z którym wszędzie się pokazywał. I wtedy sobie pomyślałem, że nie ja to mówię, tylko jeden ze sług cesarza: „To jest mały piesek rasy japońskiej. Nazywa się Lulu”. Kiedy miałem ten najprostszy początek, to wiedziałem, że będę miał książkę. Miałem mnóstwo relacji. Cały problem był w selekcji, strukturze"
*
A tu w tej książce materiału moc. Trzeba będzie jakoś wybrnąć z tego.
Już samo to że Marcin osiedlił się na samej granicy jest świetnym tematem.
Bo tutaj się coś zaczynało i coś się kończyło. Jak to na granicy.
Nie będziemy tutaj opisywać jak upada reżim , co tak sugestywnie pokazał w "Cesarzu" mistrz Kapuścinski, ale chcemy pokazać jak miejsce gdzie osiedlił się Marcin Zumft wpłynęlo na niego i na jego bliskich że już o potomkach nie wspomnę.
*
A Marcin swoje nazwisko raz pisał przez C Cumft a innym razem przez Z Zumft. Zależało to od okoliczności.
Dokumenty szkolne wystawiane przez niemieckie zakłady naukowe podawały literę Z.
Natomiast w kontaktach z Polakami pisano przez C.
*
"Muzo — mdlejąca z romantycznych cierpień.
Przybądź i pomóż! Wzywam ciebie krótko"
Tak właśnie tak, tymi słowami zaczął Juliusz swą "Podróż do Ziemii Świętej z Neapolu "...Muzo ..przybądź i pomóż!
I ten sposób chyba najlepszy. Skuteczny. Poprosić muzę by przybyła i pomogła.
Juliuszowi w każdym bądź razie pomogła.
*
W ogóle z pisaniem książek rzecz się ma tak: napisać książkę to rzecz niewielka – żyć to sprawa ważniejsza; jeszcze więcej znaczyłoby napisać dzieło, według którego by żyć można. A jakże ważne byłoby żyć tak, żeby można było o tym napisać dzieło!
*
Każdy wycinek rzeczywistości jest pierwszym członem nieskończonego szeregu, początkiem nieskończonej powieści.
*
"Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był jak piorun jasny prędki,
A czasem smutny jak pieśń stepowa,
A czasem jako skarga Nimfy miętki,
A czasem piękny jak Aniołów mowa... "
Juliusza Slowackiego prześcignąć się nie da. Jest jedynym zjawiskiem w historii naszej literatury i nie tylko literatury. Konieczne jest więc by tutaj zagościł i tym swoim giętkim językiem komentował tę stawarzaną przez nas rzeczywistość.
*
"Boże! Mimo tylu modlitw do Ciebie ciągle przegrywamy nasze wojny. Jutro znowu będziemy walczyć w bitwie, która jest naprawdę wielka. Ze wszystkich sił potrzebujemy Twojej pomocy i dlatego muszę Ci coś powiedzieć: ta jutrzejsza bitwa to będzie ciężka sprawa. Nie będzie w niej miejsca dla dzieci. Dlatego proszę Cię, nie przysyłaj nam na pomoc Twojego Syna. Przybądź Sam."
Czy mogło się zdarzyć ze Marcin , w końcu pastor wypowiedział te słowa?
Bo przecież nie można przegrać kolejnego powstania. Nie można?
A ta modlitwa ,to modlitwa modlitwa Koqa, wodza plemienia Grikuasów przed bitwą z Afrykanerami w 1876 r. .
*
Z wieży kościoła ,który zbudował Marcin roztacza się wspaniały widok,
Widok na dwa kraje . Na Litwę i na Kurlandię i Semigalię.
A Kurlandia w połowie siedemnastego wieku stała się państwem, które posiadało własną kolonię na wyspie Tobago w archipelagu Małych Antyli.
20 maja 1654 roku przybył statek Das Wappen der Herzogin von Kurland a jego dowódca, Willem Mollens, ogłosił wyspę kolonią o nazwie Nowa Kurlandia
*
Jest bardzo prawdopodobne że daleki przodek Marcina zabrał się tym statkiem w niewyobrażalnie dla niego daleki świat .
*
"Obok Orła znak Pogoni
Poszli nasi w bój bez broni"
..jak to w bój bez broni? Jeżeli Marcin Cumft znał tę pieść 'bojową" to musiał jej słuchać ze zdziwieniem.
Wjego racjonalnej głowie, w jego poglądach ukszałtowanych przez Kalwina , coś takiego jak iść w bój bez broni na pewno się mieściło.
Hu! ha!
Krew gra!
Duch gra!
Hu! ha!
Niechaj Polska zna,
Jakich synów ma.
421 655 dukatów- tyle rosyjska ambasada zapłaciła za rozbiory i zniszczenie Konstytucji 3 maja.
Kwota przeszło 400 tys.dukatów, jakie ambasada rosyjska wydała na rozbiory i zniszczenie Konstytucji 3 maja, jest zaniżona. Należy doliczyć do niej wydatki na przekupywanie posłów i dostojników, o których nie zachowały się żadne informacje. A także koszta likwidacji konfederacji barskiej, wojny o konstytucję w roku 1792 i stłumienia powstania kościuszkowskiego. 421 655 dukatów to ponad 7,5 mln ówczesnych złotych polskich – suma na tamte czasy ogromna. Jeden z najbogatszych magnatów w Koronie – Stanisław Szczęsny Potocki – miał 3 mln zł rocznego dochodu. Średnio zamożna rodzina szlachecka utrzymywała się za około 3 tys. zł rocznie, a cieśla zarabiał ponad 300 zł rocznie.
*
„Przez cały wiek XIX i nawet część XX społeczeństwo polskie swojej niepodległości wcale się realnie nie dobijało. Gdyby naród polski w latach niewoli rzucił na szalę niepodległości znaczącą część swego majątku narodowego i swojej narodowej siły, to by po prostu tę niepodległość odzyskał!”. Można w tym miejscu przypomnieć wizytę w Warszawie cara Mikołaja II. 1 września 1897 r. na ulice miasta wyległy dziesiątki tysięcy ludzi. Na trasie przejazdu najjaśniejszego pana ludzie bez opamiętania bili brawo i wznosili okrzyki zachwytu. Warszawa w darze swemu monarsze zebrała milion rubli w złocie. Łaskawy car przeznaczył go na gmach Politechniki Warszawskiej..
*
A Juliusz na taką wizję:
"...żem nagle zobaczył ojczyznę moją , w duchu widziana , tajemną.
A którą Pan ... ku świata zbawieniu przeznaczył
Jako ziarno wrzucone w mogiłę ziemną
Ma ducha ..a ten już sobie naznaczył
Pewne drogi i kształty, i barwy..któremi
Sen swój odbywszy w ziarnie- wyniknie z ziemi"
*
Dalej chłopcy, dalej żywo,
otwiera się dla nas żniwo,
rzućwa pługi, rzućwa radło,
trza wojować, kiej tak padło.
Niechaj baba gospodarzy,
niech pilnują roli starzy;
my parobcy, zagrodniki,
rzućwa cepy, bierzwa piki.
Albośmy jacy,
jeno chłopcy krakowiaki!
Harda w nas dusza,
nie boim się Rusa, Prusa!
Dość nas natyrpali,
bijwa Prusów i Moskali,
chwyćwa za obuszki,
pójdźwa wszyscy do Kościuszki!
*
Polak prawdziwy kiedy się upije,
Wspomni ojczyznę i płaczem zawyje;
Potem jak ludzie w zmysłach nieprzytomni,
Śmieje się głośno, gdy o niej zapomni.
*
Co tu dużo mówić, dworek Marcina graniczył przez rzekę Niemenek z państwem kolonialnym. Z państwem posiadającym na drugiej półkuli swoje ziemie.
*
Marcin był synem młynarza ,który przywędrował z odległej północy i osiadł w Kurlandii na przeciwległym brzegu Niemenka.
A przodkowie tego młynarza zapewne przywędrowli do Inflant z Niemiec , z Saksonii.
Przenosząc się na drugi brzeg Niemenka ,chcąc nie chcąc wpłątał się Marcin w naszą historię.
Chciał zapewne spokojnie żyć, a historia dopadła go i już ze swoich wszechogarniających łap nie wypuściła.
*
I sprawdzimy tutaj czy Marcin był do sprawy polskiej przywiązany i czy przywiązany był do jej rekwizytów takich jak szable, granice, duchy i Moskale.
*
Opuścił Marcin Kurlandię i Semigalie około 1840 roku. Miał wtedy lat 9.
*
Marcin syn młynarza - posiadał folwark ,parę hektarów aby móc utrzymać rodzinę, z roku na rok coraz bardziej liczną -zawsze miał w pamięci słowa z Ewangelii św.Łukasza:
«Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole.I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem».
Mało tego w salonie Marcinowego dworku wisiała reprodukcja słynnego obrazu mistrza Rembrandta "Przypowieść o bogaczu"
A na tym obrazie starzec liczący drżącymi rękami pieniądze , w nocy, kiedy wszyscy domownicy spali, był ..był żałosny ...żałosny i biedny. Po prostu biedny.
Ale iluż takich jak on. W każdym czasie , i w naszym też.
To jest ponadczasowe.
Ale Marcin był inny. Postanowił dawać .
Zawsze miał na uwadzę te piękne i mądre słowa Koheleta : " Rozdawaj swój chleb w obfitości ,a po wielu dniach odnajdziesz go"
*
A taki chleb jaki piekł Marcin najlepiej smakuje z litewskim bigosem.
A bigos to tylko według przepisu Adama Mickiewicza:
W kociołkach bigos grzano; w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.
Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem.
Bigos już gotów
*
Nie wiadomo czy w swoim dworku Marcin częstował gości bigosem.
Ale zapach bigosu, musiał dolatywać do jego nosa , kiedy co rok jechał do Wilna na synod.
Bo zapewne przez litewskie lasy jechał ,a tam myśliwi po udanym polowaniu grzali w kociołkach bigos, i aromat zionął wokół.
*
Ta książka to taki bigos, niewątpliwie tak .. ale powietrze dokoła zionie aromatem.
*
Ale Marcin jeszcze Polakiem nie był.dopiero zaczynał tę przygodę.
A jaki był wtedy Polak to najlepiej ujął Juliusz Słowacki:
"Polak, jak mówią ; ujrzysz go zapewne w dworku, przy stole i dzbanie, w kontuszu,
Podgolonego; Niebieską Królewnę
Nosi w szkaplerzu, a ma koło uszu
Krysy od szabel. Pewnie nas zagoni,
Tam gdzie pieprz rośnie, gdy się nie poznamy
W stajniach obszernych na defekcie koni,
W domu- na dychcie jakiej złotej lamy.
Trzeba się dobrze mieć na ostrożności,
A potakiwać, bo to człowiek wzięty,
Sławny..i w domu miewa dużo gosci.
A potem...
Córki jak trzy dyjamenty..."
*
Natomiast jeśli chodzi o chleb rzucany na wodę, chleb który wraca, to o tym nie wiemy nic.
Nie wiemy ile dobra Marcin zrobił w swoim życiu. Ile zrobił bezinteresownego dobra. Bo tylko takie się liczy.
*
Trudno też sobie wyobrazić Marcina w kontuszu, przy dzbanie, a już podgolonego..wykluczone.
Więc nic z tego ...Marcin Cumft nie będzie Polakiem.
W każdym bądź razie takim Polakiem.
*
Powiem… wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemię kładą, Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
To są pierwsze słowa Króla-Ducha Juliusza Słowackiego.To był wyrok wydany wieki temu, wyrok i zadanie że Juliusz ma dzieje polskiego ducha opisać.
To brzemię wlaśnie na jego barki zostało włożone, aby to co przeminęło ,odeszło , wskrzesić, do życia powołać. Nie pozostawało mu w tej sytuacji nic innego jak zacząć pisać.
I zaczął , jednakże zadanie było nieludzkie, ale anioły mu dyktowały. To one prowadziły rękę jego.
*
A zatem dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlaczego płaczemy z poetą czytając ten cudny, harfowy poemat "W Szwajcarii"? Dlaczego, gdy słuchamy heroicznych, spiżowych strof 'Króla Ducha' wzbiera w nas poryw? I dlaczego nie możemy oderwać się od cudów i czarów "Balladyny"... Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był! Wielkim poetą! Zapamiętajcie to sobie, bo ważne! Dlaczego kochamy? Bo był wielkim poetą. Wielkim poetą był!
*
W każdym bądź razie piszącego te słowa zachwyca. A Witolda Gombrowicza do Marcinowego dworku, na granicy położonego, nie zaprosimy.
Z wiadomych względów.
*
Zaroiło się w sadach od tęcz i zawieruch;
Z drogi! - Idzie poeta - niebieski wycieruch!
Zbój obłoczny, co z światem jest - wspak i na noże!
Baczność! - Nic się przed takim uchronić nie może!
Słońce - w cebrze, dal - w szybie, świt - w studni, a zwłaszcza
Wszelkie dziwy zza jarów - prawem snu przywłaszcza.
*
Oj ..u Juliusza duchów wszelakich moc. Właściwie same duchy.
A przyjdzie czas gdy zrozumieją zjadacze chleba o czym on pisze.
A swoją drogą trzeba zaprosić Bolesława Leśmiana do naszego dworku. Koniecznie trzeba zaprosić.
*
Polakiem został Marcin dzięki powstańcowi kościuszkowskiemu.
To on sprawił że Marcin nauczył się polskiego języka .
Zajmiemy się tą sprawą, bo ona sama w sobie ciekawa.
Bo gdyby nie ten powstaniec to życie Marcina mogło się zupełnie inaczej potoczyć.
A gdyby się inaczej potoczyło to i autora tej książki by nie było , i dworku na granicy by nie było.
Historia potoczyła by się inaczej.
*
Ale powiedzmy szczerze ,trudno sobie wyobrazić by Marcin czynił bezineresowne dobro.
To do niego nie pasuje.
*
Jak to dobrze że Bóg nie daje nam wszystkiego o co prosimy.
Bo jakby wygrali te Powstania to wielkie dzieła naszej literatury, naszego Ducha ,by nie powstały.
A tak mamy ukrytą na kartach tych wielkich dzieł , Ojczyznę. No ale wygrać powstanie idąc w bój bez broni, nie sposób. Samą siłą ducha wygrać powstania się nie da.
*
Oni , ci twórcy wielcy , to nie żadni romantycy wędrujący z głową w chmurach. To twardzi racjonaliści. Znaleźli sposób jedyny by przetrwało to , co cenili co uważali za wartość . Tym sposobem było, przenieśc na karty książki , na płótno malarskie, zapisać w nutach utracony zdawało by się świat.
*
"Maraton" Kornela Ujejskiego, ktoś (kto?) przysłał do Marcinowego dworku i Marcin co czas jakiś odczytywał strofę, która wrazenie czyniła na tych dalekich rubieżach;
"Wy chcecie pieśni! – wy chcecie pieśni,
Zapewne dźwięcznej i słodkiej dla ucha,
A ja mam dla was, o! moi rówieśni,
Pieśń, co przypomni wam brzęki łańcucha"
*
Ale my teraz żyjemy w świecie obrazów, w świecie w którym epoka Gutenberga odchodzi w przeszłość . Czy odejdzie na zawsze to się jeszcze okaże. Może to sfera internetowa odejdzie w przeszłość.
A Zygmunt Kubiak tak kiedyś powiedział i zapewne miał rację:
"Książki, które zmieniały świat, wielkie dzieła ukazywały się w 500 egzemplarzach. A jednak oddziaływały na ludzi. I kultura będzie w ten sposób istniała-całe społeczeństwo będzie żyło w sferze internetowej, natomiast elita pozostanie wierna tradycji."
*
I do tej właśnie elity adresowali zapewne nasi twórcy swoje dzieła.
Bo kto czyta " Króla-Ducha" kto jest w stanie zrozumieć ten mistyczny przekaz? Jakże mało tych co nasz kody kulturowe rozumieją. Jakże mało.
Więc zadam pytanie. Co robić?
*
A książka , którą teraz czytasz jest w jednym egzemplarzu. I jeszcze do tego wirtualnym. Żeby zmieniła świat musiałoby jeszcze 499 egzemplarzy powstać.
*
A książe Włodzimierz Odojewski ma na ten temat zdanie przeciwne:
"Ach ci bajarze. Żeby choć który napisał coś pożytecznego, miłego, przyjemnego - gdzie tam ,grunt ci po prostu spod nóg wykopują. A ja bym im zabronił pisania! Bo do czego to podobne: czytasz... zamyślisz się mimo woli-a potem już przeróżne androny lezą ci do głowy, doprawdy zabroniłbym im pisać; tak czy owak po prostu zabroniłbym"
"Ta wędrówka zesłańca nie jest tylko przemieszczeniem się w miejscu i w czasie. Towarzyszy mu bowiem proces odczłowieczenia: ten, który dotrze do kresu (o ile po drodze nie umrze), został już pozbawiony wszystkiego, co ludzkie. Nie ma nazwiska, nie wie, gdzie jest, nie wie, co z z nim zrobią. Odebrano mu język: nikt z nim nie chce rozmawiać. Jest przesyłką, jest rzeczą, jest igraszką".
*
Nie wiemy czy tak wyglądała -jak pisze Ryszard Kapusciński - podróż właściciela kuferka.
Ale dowiemy się -czuje to - poznamy prawdę. Ale najważniejsze jest to , że przywrócimy go pamięci. Właściwie już przywróciliśmy .Nie będzie już anonimowym właściecielem kuferka. Będzie ... będzie kimś. Zagościł już na kartach tej elektronicznej książki i usunąć go stąd nie sposób.
*
I zapytać trzeba czy Era Gutenberga przetrwa?
Czy książki czytane będą ?
A jak nie będą czytane , to jakie społeczeństwo w konsekwencji tego się narodzi.?
Czy społeczeństwo infantylnych dzieci rzucających się na kolejne błyskotki, zachłannych i bezmyślnych, którym do głowy nie przyjdzie by czytać cokolwiek , kiedy taki natłok obrazów.
Obrazów kolorowych, ruchomych niczym w kalejdoskopie, obrazów zjawiających się błyskawicznie za naciśnienńciem guzika, kliknięciem. Czy powstanie coś co trudno przewidzieć?
*
A Umberto Ecco tak to wyraził;
"Książki to ubezpieczenie na życie, maleńka antycypacja nieśmiertelności. Raczej wsteczna (niestety!), niż spoglądająca w przyszłość. Ale nie można mieć wszystkiego i to od razu"
i też to powiedział:
"Najpierw trzeba nauczyć się korzystania z informacji, a następnie używania jej z umiarem"
*
Niemcy bałtyccy byli potomkami osadników rycerskich , oraz ludności miejskiej napływającej do państwa Zakonu Inflanckiegow średniowieczu . Po sekularyzacji państwa zakonnego w Inflantach, Niemcy bałtyccy powołali księstwo Kurlandii i Semigalii.
Zapytamy się Marcina czy wie o tym że jest potomkiem osadników rycerskich.
*
Historia przetaczała się często przez bałtyckie kraje.
Przechodziły one z rąk do rąk. Czyli był to smakowity, można powiedzieć ,kąsek.
A wydawałoby się ze polożone gdzieś tam w kącie , na boku zapomniane będą.
A tu nic z tego
*
No właśnie, badając czyjeś życie – w tym wypadku Marcina- mamy mnóstwo informacji. Głównych i pobocznych . I wszystkie wydają się ważne i ciekawe. Bo wszystko można -a myślę że i trzeba połączyć ze wszystkim.
Ale czy ten pozorny- w gruncie rzeczy chaos zniesie czytelnik?
Myślę że współczesny czytelnik zniesie wszystko.
*
Każdy wcześniej czy później zamieni się w zdjęcie . Jest to prawda. Często tylko to pozostanie tym, co przyjdą później. Fotografia.
Marcin miał jednak szczęście. Znaleźli się tacy, którzy zapisali jego życie. A potem jeszcze raz je odkryli , bo uświadomili sobie jak ważny jest czas życia i kontekst.
*
Bo tutaj w tej książce wcale nie chodzi o Marcina- wybacz Marcinie – a o coś więcej. O naszą historię, tożsamość . O zachowanie choć okruchu małego z tamtego czasu i odczytanie go. Bo to taki list ten okruch i zapewne coś ważnego w nim jest.
Choć może i dwanaście koszy tych okruchów się uzbiera. Kto wie!
*
A Goethe , który wyruszył do Włoch takie zdania o podróży napisał:
"Ta wąska, długa, zatłoczona ulica jeszcze bardziej przypomina szlaki doczesnego bytu, na których każdy z nas jest widzem i zarazem aktorem, co z odsłoniętym obliczem lub w masce, z balkonu lub z trybuny ogląda tylko wąską przestrzeń przed sobą i po bokach, w powozie lub pieszo wlecze się krok za krokiem, częściej bywa popychany, rzadziej zaś porusza się z własnej woli, częściej jest zatrzymywany, rzadziej sam przystaje, pragnie gorąco dotrzeć tam, gdzie jest lepiej i weselej, tylko po to, by stwierdzić, że znowu znalazł się w tłoku, z którego znowu będzie wypchnięty"
*
I jeszcze trzeba by coś o Kalwinie powiedzieć ,skoro Marcin poszedł tą akurat drogą.
Jan Kalwin roześmiał się tylko raz w życiu i był twórcą rygorystycznego systemu etycznego, systemu który ukształtował mentalnośc Zachodu. Może do Genewy trzeba by podążyć śladami Kalwina, a w tej Genewie i Juliusza Słowackiego spotkać można i Eglantynę Pattey a i do zegarmistrzowskiej manufaktury wejść by należało. A trzeba to powiedzieć, droga którą Marcin poszedł w sumie jest drogą błędną.
Postaramy się to wykazać .
Marcin to bohater tej książki ,ale nie główna -wbrew pozorom-jej postać.
Bo postaci zjawi się w Marcinowym dworku mnóstwo. Zjawi się ich tyle ze czytelnik się pogubi, ba , nawet autor przestanie nad nimi panować.A zjawiać się będą zapraszani aby opowiedzieć swoją historię , zjawią się ci ,którzy mają coś ważnego do przekazania. Choćby wspomniany już Juliusz Słowacki czy Eglantyna Pattey.
Bo niby ich już nie ma ,są w ostatecznej krainie ale trwają nadal .W słowach trwają , w nutach trwają w obrazach trwają . Ślad mocny zostawili. Nie do wymazania ślad. Udało im się , po prostu im się udało. A nie każdemu-wiadoma to rzecz-się udaje. Tylu przemija bez śladu, bez zaznaczenia w jakikolwiek sposób swojej tutaj obecności.
I to samo w sobie jest tajemnicą. Ale przecież i tacy potrzebni. Potrzebni jako tło. Bo tylko na tle widać tych wielkich. I ci wielcy bez tła wielcy by nie byli, gdyż nie byłoby punktu odniesienia.
A tak na marginesie dodać trzeba że piękna Eglantyna Pattey ,weszła do naszej pamięci tylko dzięki Juliuszowi S.
Bo gdyby Juliusz wybrał w Genewie inny pensjonat, to nigdy o Eglantynie byśmy nie usłyszeli.
Czyli Eglantyna miała szczęście.
*
I zapewne zanuciła by piękna Eglantyna Juliuszowi tę nastrojową , romantyczna piosenkę:
"A może byśmy tak, najmilszy,
wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
ta sama cisza trwa wrześniowa...
W tym białym domu, w tym pokoju
gdzie cudze meble postawiono,
musimy skończyć naszą dawną
rozmowę, smutnie nie skończoną".
*
A tych rozmów Eglantyny z Juliuszem w pensjonacie pani Pattey było mnóstwo. Część znamy bo je Juliusz matce swojej zrelacjonował.
A i spacerując po ogrodze i patrząc na Mont Blanc, rozmawiali.
A Juliusz rozmawiając z Eglantyną myślał zapewne o swoich dzieciach, czyli o dziełach literackich ,które zamierzał powołać do życia.
A Eglantyna myślała zapewne i plan układała w głowie, jak tu usidlić tego zdolnego Polaka i już konkretne z krwi i kości dzieci na świat powołać. Ale czy można się dziewczynie dziwić?
Nie można.
Ale wiadomo, kto w głowie uradzi...do skutku nie doprowadzi.
*
"Na ogół uważa się, że mieć określony cel to dobra rzecz, bo wtedy człowiek czegoś chce i do czegoś zdąża; z drugiej jednak strony taka sytuacja nakłada na niego końskie okulary: widzi tylko swój cel i nic więcej. Tymczasem to więcej - szerzej - głębiej, może być znacznie ciekawsze i ważniejsze. Przecież wejście w inny świat to wejście w jakąś tajemnicę, a ona może kryć w sobie tyle labiryntów i zakamarków, tyle zagadek i niewiadomych! "
To są słowa Ryszarda Kapuścinskiego, którego całe życie było podróżą , było podróżą , ale i spotkaniem, z innym , z "obcym", ale jakże fascynującym.
*
I my w tej oto książce będziemy wchodzić w tamten inny świat, który odszedł. Ile się da przeniesiemy z tamtego świata do tej książki. A oto jak tam było zapytamy tamtych ludzi, którzy byli i jakoś tak zniknęli.
Ale ślad pozostawili. Mocny ślad. Mocą swojej wyobraźni zbudowali i na karty książek przenieśli
dworki, i inne miejsca , ktore na zawsze zawładnęły tym razem ,naszą wyobrażnią.
I ten cel , o którym wspomina Ryszard Kapuściński. Właściwie go tutaj nie ma. Jednoznacznie nie można określić jaki jest cel , tej czytanej teraz przez ciebie mój czytelniku książki.
Czytelnik -mam taką nadzieję -sam znajdzie cel . Z tej góry okruchów- smakowitych- wydobędzie coś dla siebie. I jak tym akurat tropem podąży to odnajdzie... diament.
*
"Wy chcecie pieśni ni kwiatu do wieńca,
Co by śród uczty mogła was pochwalić,
A ja bym pragnął wam w ogniu rumieńca
Rozmiękłe dusze jak zbroję ostalić"
Ale zdajemy sobie sprawę z tego że : "życia w całej złożoności nie da się ogarnąć, że nie jest ono tylko nieustannym używaniem, że zawsze pozostawia sprawy nie rozwiązane..."
*
A wracając do tych pierwszych zdań tej książki, tego pytania czy Marcin mógł przewidzieć... nie mógł.
Do głowy by mu nie przyszło że słowa o nim będą kreślone prawie tysiąc kilometrów od Radziwiliszek w miejscu , o którym nic Marcin nie wiedział. I to jest fascynujące w każdych dziejach. .Nieprzewidywalność. W żaden sposób nie można przewidzieć przyszłości.
Wszystkie przewidywania, prognozy są fałszywe, gdyż nie biorą pod uwagę-bo brać nie mogą- przypadku, jakiegoś drobnego faktu, który zmienia wszystko, i na inne tory kieruje.
*
A swoją drogą Marcinowi się udało. Trwa w pamięci, krąży w wirtualnym świecie i naraża się czy chce czy nie chce na różne opinię.
*
Wspomnieliśmy że przodkowie Marcina przywędrowali do tych krajów bałtyckich z Saksonii.
I na pewno za przyczyną tego króla co to podkowy łamał i dlatego przydomek Mocny mu przysługiwał. Zbadać musimy jaką wioskę w pięknej Saksonii opuścili przodkowie Marcina, a może było to bajeczne miasto Drezno? I co spowodowało że wybrali surowe północne kraje?
*
Wszystkie rozkosze, powaby tej ziemi, Nie dadzą duszy spokoju,
Tylko ją znużą, wzbudzą pragnienie Miast ożywczego zdroju.
Dla tych niknących chwil przyjemności
Życia tu nie poświęcę, Tylko dla jednej mej tajemnicy,
*
A poeta Jan Twardowski tak pisze :
"Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe
Że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem"
Miasto ma wiele atrakcji , ale też rodzą się w nim demony.
Co więc powoduje że znajdują tam żyzną glebę by narodzić się i zło potem czynić?
*
" Jeszcze tu kiedyś wrócę . Nocą po kryjomu....po cmentarzu pobłądzę . Ty dłońmi dobrymi
przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi"
*
Kto to ma się za najgorszego? Czy takiego mógłbym zaprosić do mojego dworku na spotkanie?
To ksiądz Twardowski Marcinie , pokorny on i poeta . Prostymi słowami do wiary przyprowadza.
Chociaż takie słowa napisał "Nie przyszedłem pana nawracać"- w jednym ze swych wierszy.
I jeszcze ci opowiem o jednym zdarzeniu. Posłuchaj:
Kiedy przesłuchiwano księdza Twardowskiego na UB, pytano go właśnie o to czy wierzy w Boga.
A kiedy powiedział że wierzy, wykrzyknęli: przecież Boga nie ma ! Co nam tu ksiądz opowiada!
A ksiądz Twardowski ze spokojem powiedział : Jak to nie ma , skoro ja dziś rano z Nim rozmawiałem.
Widzisz Marcinie tak było , takie świadectwo dawali.
To co ja mam myśleć o Adamie twoim synu, który pastorem będąc – z tego co wiem , ze świadectw które się zachowały, dobrym pastorem i niewątpliwie dobrym człowiekiem- od cara wziął jakiś medal.
Nie mam prawa go osądzać ..ale.
Medal ..od cara?
*
"Ma dusza już wyzbyta
Ze wszelkich rzeczy tu
Wznosi się ponad siebie
Życiem podobnym do snu"
Jeżeli Marcin nie czytał tych wielkich , mistycznych strof św Jana od Krzyża , to niewiele mógł zrozumieć.
I dlatego uważamy że droga Marcina błędną była , bo nie mógł spotkać takich postaci jak św Jan od Krzyża, wielki mistyk, który dotknął tajemnicy. Można powiedzieć ze zajrzał za zasłonę.
I chciał o tym opowiedzieć, wyrazić to , ale przekonał się że język nie ma takich słów by wyrazić niewyrażalne.
Ale i tak to co napisał robi wrażenie.
*
Gdzie jest ta ostateczna kraina, i czy jest ?
Jest na pewno , musi być i pierwsze czego doświadczają przybysze ... to piękno absolutnego zdziwienia.
*
Zaprosił Marcin do swego dworku na granicy położonego – bo nie mógł nie zaprosić- Juliusza Słowackiego.
A Juliusz stanie się ważną postacią tej książki. Można powiedzieć że ją zdominuje.
Ale ,jeszcze jest czas by to zmienić , ale łatwo nie będzie i może się ten zamysł nie udać.
Tak się złożyło że postawiono na Adama. Adama Mickiewicza oczywiście.
A przecież Juliusz głębiej patrzył na naszą naszą rzeczywistośc i naszą historię.
I najważniejsze ; Juliusz nikomu nie schlebiał . Mówił jak jest , jak było. Widział błędy i pisał o nich .
A to jest trudne do przyjęcia.
Juliusz Słowacki to wyrafinowany mistrz języka.Największy artysta formy w dziejach poezji.
"Zaczynał jako autor wierszy już dojrzałych warsztatowo, dojrzalszych od poetyzowań Filomatów. Jego styl jest od razu elegancki, literacki – w dobrym tego znaczeniu słowa, w odróżnieniu np. od Mickiewicza, który przez całe twórcze życie bywał językowym prowincjuszem. Jednak językowi Słowackiego, mimo bardziej współczesnego słownictwa, brakuje soczystości języka Mickiewicza i jasności jego formułowań. Myśl Mickiewicza jest naga, Słowackiego ukrywa się w różach, zorzach, kaskadach, koralach, tiulach, etc. Obrazy Mickiewicza są rzeczowe, niekiedy na krawędzi pospolitości i banału. Słowackiego – wysmakowane uduchowione, będące bardziej „przeczuciem kształtu” i „koroną zamyśleń”; mniej w nich życia, więcej ducha. Słowacki pisze językiem sugestii, alegorii, jego cierpienie jest zawsze udrapowane, miłość – oniryczna...
Ważność Słowackiego nie ogranicza się tylko do mistrzostwa formy. Był on również myślicielem, świetnym i ostrym polemistą, patriotą – krytycznym i demokratą, trzeźwym, o trafnych sądach. Poza tym samotnym, jako człowiek i jako poeta. Z kręgu rodziny, przyjaciół, warunków niemal cieplarnianych, trafił od razu do wielkiego świata, Europy, której nic jego poezja nie obchodziła i do dzisiaj nie obchodzi, a polska emigracja miała wtedy inne gusta i inny światopogląd.”
*
I jeszcze trzeba przytoczyć te słowa Juliusza , jakie napisał o Adamie M.:
Dla zwyciężonych. Taka moja zbroja!
I takie moich myśli czarnoksięstwo!
Choć mi się oprzesz dzisiaj - przyszłość moja!
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...
Legnie przede mną twych poetów Troja,
Twe hektorowe jéj nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył:
Zabiję - trupa twego będę włóczył! -
*
"Mam w sobie coś , co tak na ludzi działa , że nigdy ze mną spoufalić się nie mogą"
Te słowa napisał Juliusz 5 lutego 1835 roku w liście do Matki.
A ja dodam , tyle lat minęło i to coś nadal działa . Nadal wielki dystans dzieli Juliusza i jego czytelników.
*
A czy myślicie że Marcin zadowolny z tego że w książce się znalazł?
Wrócił razu pewnego ze spaceru nad Niemenkiem i Oposzczą ,rzekami, które jego posiadłość oblewają , naturalną granicę tworząc i taki monolog zaczął. A dodać trzeba że już powoli goście się zjeżdżali zapraszani do jego dworku aby opowiedzieć każdy swoją niepowtarzalną historię, którą życie ich obdarzyło. "Muszę wam moi goście mili coś powiedzieć, otóż doszły mnie słuchy że w ksiażce jestem , i to w książce takiej co to jej do ręki wziąść nie można bo ona w powietrzu krąży.Czy autor pytał mnie o zdanie czy chcę w jego książce być? Nie pytał. Ja wiem że to mój prawnuk, i niby ma prawo pisać o mnie. Tak że z jednej strony cieszę się że pamięta że pamięć chce zachować, a z drugiej obawa jest czy aby rzetelnie , prawdziwie życie moje tutaj ukaże, bo prawda jest najważniejsza.Tylko prawda.A on tworzy tę książkę w czasach innych ,swoich czasach jakże innych odnaszych czasów. Tak innych że i wyobrazić sobie trudno. A co on może wiedzieć o tym co my tutaj czujemy i myślimy? Ale z drugiej strony innego przecież sposobu nie ma. Ale ja znajdę sposób by wpływać jakoś na niego by błędu jakiego nie zrobił. Bo co napisane to trwa.
A rękopisy jak wiecie nie płoną"
*
"Ludzie zapamiętują to, co chcą zapamiętać, a nie to, co działo się w rzeczywistości. Każdy bowiem barwi ją po swojemu, każdy w swoim tyglu czyni z niej własną miksturę. Dotarcie więc do przeszłości jako takiej, takiej, jaka była ona naprawdę, jest niemożliwe, dostępne są nam tylko różne jej warianty, mniej lub bardziej wiarygodne, mniej lub bardziej dziś nam odpowiadające. Przeszłość nie istnieje. Są tylko jej nieskończone wersje."
Całe prawie życie Ryszard Kapusciński podróżował i ludzie, których spotkał uświadomili mu że tak jest rzeczywisćie "...przeszłosc nie istnieje , są tylko jej nieskończone wersje"
*
Marcinowi się wydaje że taki ważny. Ważny bo w książce się znalazł . Wirtualnej książce.
A tak nie jest.
Marcinie ujrzyj to , przynajmniej spróbuj we właściwych proporcjach.
Jesteś tylko pretekstem. Pretekstem dość dobrym, by się w podróż wybrać i w realnym życiu i tym wirtualnym.
Ale na twoim miejscu mógłby być ktoś inny, i jego żywot wirtualny potrafilibyśmy uzasadnić.
I to jak!
*
Wyślę autorowi ten tekst , niech się zastanowi co pisze i dla kogo pisze -pomyślał Marcin.
Odpowiedni fragment znałazł u hrabiego Fredry:
"Nie nudź też tak bez litości,
Bo nim przyjdzie co do czego,
Tak udręczysz, tak utrudzisz,
Tak wymęczysz, tak wynudzisz,
Że aż krew się w żółć przemienia"
No to ja mu odpowiem tak :
"Już to ja tak z urodzenia"
Ja wiem -bo któż jak nie autor może to wiedzieć- ze książka ,którą-mam nadzieję – teraz czytasz jest trudna , jest chaotyczna..ale nie da sie inaczej .
Chcąc przekazać prawdę , zachwyt, słowa się gubią.
Trudno wyrazić to co ważne i piękne.
Marcin co tu dużo mówić ma rację. Same cytaty, same "C "wysokie można powiedzieć tak :"idzie skacząc po górach omijając pogórki". To dla kogo ta książka?
Dla ciebie. Bo warto chodzić po górach, bo stamtąd jakby bliżej do nieskończoności.
Nie warto potykać się o kretowiska. Nie warto.
*
Najlepiej wyraził to Jan od Krzyża:
Serce szlachetne nie szuka drogi Usianej tylko kwiatami;
Ono chce cierpieć w służbie miłości,Spowić się ofiar różami.
I nie nakarmi się do sytościU żadnej ziemskiej krynicy,
Bo szczęście jego w tej tajemnicy,Którą-m odnalazł w skrytości.
*
Jakże przedziwne jest Twoje milczenie
we wszystkim, czym zewsząd przemawia
stworzony świat...
Takie słowa w Tryptyku Rzymskim o milczeniu Boga, a jednocześnie ta nieustanna przemowa, ten list do nas napisany i wysłany.
*
Co mi mówisz górski strumieniu?
w którym miejscu ze mną się spotykasz?
ze mną, który także przemijam —
podobnie jak ty...
Czy podobnie jak ty?
Nie ,nie podobnie. Możemy – wracamy- wrocić do lat dawnych , czasów dawnych. Porozmawiać z duchami, zapytać i czekać na odpowiedź.
*
«W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy» —
mówi Paweł na ateńskim Areopagu —
Kim jest On?
Jest jak gdyby niewysłowiona przestrzeń, która wszystko
ogarnia —
On jest Stwórcą:
Ogarnia wszystko powołując do istnienia z nicości
nie tylko na początku, ale wciąż.
Wszystko trwa stając się nieustannie —
«Na początku było Słowo i wszystko przez Nie się stało».
Tajemnica początku rodzi się wraz ze Słowem, wyłania się
ze Słowa.
*
A pisząc tę książkę, którą ty-mam taką nadzieję- teraz czytasz i która -co tu dużo mówić -jest moją wersją historii, zerkam od czasu do czasu na zamek, który wieczorem robi się niebieski i patrzę czy na baszcie nie ukaże sie rycerz. Rycerz , który musiał wypatrywać czy nie zbliża się inwazja obcych wojsk.
Bo miasto , w którym pisze tę książkę zawsze było przy granicy położone.
A miejscowość gdzie żył Marcin też na samej granicy.
A granica, każda granica ma w sobie coś mistycznego.
Niby-patrzysz -taki sam świat,a jednak inny. Dlatego pisząc , łącze te dwa miejsca graniczne.
Granic już nie ma ,ale zostały w mentalności, w tradycji , we wspomnieniach.
*
Co to za tajemnica którą Jan od Krzyża odnalazł w skrytości ?
To pewność właściwie że Tam , czeka Ktoś i Jan chciał jak najszybciej tam dobiec.
Bo tam życie. Prawdziwe życie
I jak pisze: życie podobne do snu.
*
którędy do Ciebie
czy tylko przez oficjalną bramę
za świętymi bez przerwy
w sztywnych kołnierzykach
niosącymi przymusowy papier z pieczątką
może od innej strony
na przełaj
trochę naokoło
od tyłu
poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz
poprzez poczekalnię II i III klasy
z biletem w inną stronę
bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę
przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek
z zapasowym kluczem od Matki Boskiej
przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka
przez drogę niewybraną
przez biedne pokraczne ścieżki
z każdego miejsca skąd wzywasz
nie umarłym nigdy sumieniem
*
A Marcin na zachowanym zdjęciu ma sztywny kołnierzyk.
A i on sam taki sztywny, jak nie przymierzając jego mistrz Jan Kalvin, który roześmiał się-jak mówią świadectwa-tylko raz w życiu.
I te zasady ważniejsze niż wszystko.
*
Jak często trzeba tracić wiarę
Urzędową
Nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd do dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
*
A Juliusz ,który widzi więcej i czuje więcej niż jemu współcześni tak pisze:
"Polsko, ojczyzno! padaj ze mną na kolana
I proś Boga o starcie złotego szatana,
Który spadł z nieba jako jasna błyskawica,
Zmiótłszy trzecią część twoich gwiazd i ćwierć księżyca,
Nie z woli, ale właśnie zaparciem się woli,
Myśląc, że Bóg - na skrzypcach szlachcica rzępoli,
Za cudownością wszelką - idący po ciemku."
I przeczuwa czasy nam wspołczesne.ten kult złotego cielca, który z ludzi robi bezwolnych konsumentów...zjadaczy chleba.
I dlatego Juliusz postanowił zjadaczy chleba przerobić w aniołów.
A takiego , który tak myśli należy słuchać.
W zasadzie tylko takiego słuchać warto.
*
" Nie znikaj proszę w tych kaskadach, ale mi dokończ czarownej powieści"
Bo słowa Juliusza to takie kaskady, kaskady czaru i piękna. A każda zwrotka Króla -Ducha w inny, jakże inny świat przenosi.
*
A Juliusz Słowacki to Król-Duch.
To przeświadczenie że jest wybrany uzyskał w nocy z 20 na 21 kwietnia 1845 roku. Wtedy to doznał mistycznej wizji.
Tak to opisał , jesli mistyczną wizję da się w ogóle opisać:
"Widzenie na jawie ognia ogromnego nad głową-kopuły niby niebios całych ogniami napełnionej-tak że w okropnym przestrachu mówiłem:Boże Ojców moich zmiłuj się nade mną .."
A potem bardzo często przywoływał tę wizję , choćby w Księdze Legend:
"Bóg Ojców moich , który na śpiewaniu
Nadszedł spiewaka sennego wieczorem...
I rzucił się nań jak ogień w błyskaniu,
I mocy swoich przeraził upiorem
Bóg- Duch -widzialny ogień – o zaraniu
Nawiedzacz ludzkich izb z aniołów chórem..."
W paryskim mieszkaniu doznał Juliusz tej wizji. W momencie w którym Juliusz pisał , a własciwie -jak to Juliusz- rodził kolejne dziecko ...dzieło literackie.
Właśnie wtedy.
*
Dworek Marcina oblewały dwie rzeki graniczne Niemenek i Oposzcza .
*
A jak wyglądał dworek kresowego szlachcica?
Zobaczmy:
"Każdy dom szlachcica musiał być jego fortecą, miejscem schronienia i azylu. Liczne wojny, najazdy Tatarów zmusiły szlachtę zamieszkującą te rejony do budowy obronnych domostw. Lecz nie tylko broniono się przez obcymi, obronny dom mógł np. odeprzeć najazd sąsiada, z którym się procesowało. Każdy dom warowny dom szlachecki był okopany i otaczał go ostrokół. Wąskie okna idealnie nadawały się na stanowiska dla strzelców. Drzwi wejściowe były potężnie osadzone w bryle budynku co nie pozwalało ich wywarzyć. Bogaci ziemianie budowali nawet baszty w rogu budynku, która podwyższała walory obronne jego domu. Dworki szlacheckie musiały być samowystarczalne w każdym aspekcie życia jego
mieszkańców. Wytwarzano tam piwo, wódkę, świece, atrament, płótno, a nawet proch strzelniczy. To czego nie wytwarzano w dworku kupowano na jarmarkach, targach lub w najbliższym mieście. Każda mała warownia posiadała własny arsenał broni (szable, siekiery, piki, muszkiety, pistolety), toteż w razie zagrożenia służba dworu mogła być pośpiesznie uzbrojona. Dobrze zaopatrzony dwór był ciężki do zdobycia i dawał schronienie nie tylko domownikom, lecz np. mieszkańcom wsi przed najazdem tatarskim"
*
Na listy należy odpowiadać , więc i ja Marcinowi odpowiem:
"Wpłątałem ciebie Marcinie w naszą historię ,ale czy mogło byc inaczej?
Osiedliłeś się w takim miejscu ,które aż prosi się by je uwiecznić.
Na samej granicy się osiedliłeś, twój dworek i wybudowany przez ciebie kościół oblewaja dwie rzeki, niczym jakąś twierdzę.
A i droga życia twego jaką wybrałeś , ciekawa niezmiernie.Szkoda tylko żeś poszedł śladami Jana Kalvina
A może to nie ty wybrałeś a los wybrał za ciebie albo tak zapisane miałeś.
Nie wiadomo. Znaczy ty już wiesz , a my musimy szukać , badać , domyślać się .
Ale przecież na tym polega życie . To taka podróż . I ja podróżuje. Podróżuje do miejsc gdzie żyłeś , gdzie zdobywałeś wykształcenie.
Te miejsca już inne . Czas zatarł wiele śladów, ale od czego wyobraźnia"
*
Wiem już, wiem, co mi rzeczesz: Nie traw czasu marnie
Ani łam głowy, pełne tego są drukarnie;
*
Tak , ma racje Wacław Potocki, nie wolno czasu marnować . Nie wiadomo ile nam go odcięto z nieogarnionej płachty i podarowano. I od nas zależy co z tym darem zrobimy, bo to dar niewątpliwie , dar wspaniały. Czas.
*
Czyli czytelniku to co teraz czytasz jest moją wersją przeszłości, ale też twoją.
Dlatego że ty przepuszczasz to co czytasz przez swoj filtr, przez swoje okulary, a twoje doświadczenie jest inne niż moje, niż tych z tej książki.
I to właśnie jest ciekawe i fascynujące.
*
A Marcin do Birż pojechał by list do Dorpatu nadać , do syna Konstantego , studiującego matematykę na Uniwersytecie .
"Drogi mój synu Konstanty.
Jaka duma mnie rozpiera że ty matematykę studiujesz.
Nie wiem skąd ci się to wzięło , ale niezbadane są drogi Pańskie.
Ja jak wiesz do cyfr niestworzony.
Pisz więcej ,bo my tu w naszych Radziwiliszkach z niecierpliwością na twoje listy czekamy.
A już jak opisujesz swoje wycieczki po Dorpacie i okolicach to zdaje mi się jakby czas cofnął się i siebie widzę w tym pięknym mieście, kiedym uczył się pilnie teologii by Pana naszego poznać nie tylko z ducha ale i z litery.
Piszesz ze zamierzasz osiąśćw Rydze i tam wykładać matematykę na politechnice. To dobrze synu mój,
Ryga bliżej Radziwiliszek to i częściej strony rodzinne odwiedzać będziesz ,mam taką nadzieję jak czas ci pozwoli i obowiązki.
Z Bogiem zostań synu mój
Twój Ojciec
PS.
I jeszcze jedno mój synu, mam do ciebie prośbę spróbuj, boś zdolny, zmierzyć się z pewnym matematycznym problemem zwanym "hipoteza Poincarégo ", której celem jest wyjaśnienie, jaki kształt ma Wszechświat. Jeśli uda ci się to nazwisko nasze jaśnieć będzie na wieki.
*
Marcin studiował teologię w Dorpacie.
A teologia jak wiadomo szermuje słowami, ponieważ pragnie coś powiedzieć i nie wie jak to wyrazić.
Bo jak wyrazić niewyrażalne.
*
"A kiedy przyjdzie także po mnie,
Zegarmistrz Światła purpurowy,
by mi zabełtać błękit w głowie,
To będę jasny i gotowy.
Spłyną przeze mnie dni na przestrzał,
Zgasną podłogi i powietrza,
Na wszystko jeszcze raz popatrzę,
I pójdę nie wiem gdzie - na zawsze"
*
Ten zegarmistrz światła przyjdzie po każdego i zaprowadzi .. no właśnie ...gdzie zaprowadzi na zawsze?Wiadomo do ostatecznej krainy..czyli gdzie? My jeszcze nie wiemy ..ale Jan od Krzyża wie i jeszcze paru innych. A z chwilą kiedy dane im było w chwili jednej , w błyśnięciu jednym poznać to co niewyrażalne ,uznali że muszą to przekazać podzielić się radością wielka ze sens jest , że warto , że tam mieszkań wiele..i to jakich mieszkań
W pewnym momencie, a przyjdzie ten moment na każdego zaczyna człowiek zadawać sobie pytanie, co dalej? Czy to życie ,które się kończy to wszystko co mi dano.
I po co było to wszystko , kiedy pamięć o tych co byli zanika i wszelkie próby zachowania jej ,są skazane na niepowodzenie.
*Kto zakosztował Bożej miłości,
Kto uczuł w sobie jej tchnienia,
Dla tego wszystkie ziemskie radości
Są pełne smutku, znużenia.
I wzroku swego wstrzymać nie może
Tu na ułudnej próżności,
Bo szczęście jego w tej tajemnicy,
Którą odnalazł w skrytości.
*
Minęło ,zniknęło ale my podejmujemy próbę by wskrzesić, zapraszamy na te karty tych co niby już ich nie ma.Ale są , są w pamieci, a teraz to nawet w sieci krążą. Czyli teraz są bardziej, niż wtedy.I to jest ciekawe, i to jest niesamowite, że teraz są bardzie niż wtedy.Bo nawet nie wiadomo kto w tej chwili czyta te słowa, a przecież czyta. Może mieszka na drugim końcu świata, a może to sąsiad z naprzeciwka.
Tym bardziej że świat, który odszedł , jakiż piękny był .Tak o nim pisze Józef Ignacy Kraszewski
"Spojrzawszy po dzisiejszym świecie jaki on sobie szary, mdły, jednostajny i wystygły wygląda a porównawszy do owego bujnego żywota dni przeszłych tak pstrego, kraśnego zawiesistego i wrażliwego... aż się chce westchnąć, że te ludziska skarłowacieli tak. Nie powiem żeby tam wszystko było lepiej, ani utrzymuje żeby dziś miało być gorzej ,ale dalipan było inaczej, o, inaczej"
*
Ksiądz Baka tak to wyraził :
"Nie dopędzisz wczora cugiem,
Nie wyorzesz jutra pługiem. Minęło, zniknęło! Bez zwrotu, powrotu
Czy aby zginęło? Nie zginęło przecież , trwa zapisane w murach, kamieniach i trzeba tylko dotknąć tych murów, tych kamieni a odezwą się głosy z przeszłości i zaczną opowiadać. A posłuchać warto .
*
Tego problemu matematycznego zwanego hipotezą Poincarego syn Marcina Konstanty, nie rozwiązał. Myślę że nawet nie zdawał sobie sprawy z istnienia tej hipotezy
*
Dawniej Marcin krążył między Radziwiliszkami a Wilnem, zdarzyło sie że i o Dorpat zawadził, a teraz?W sieci krąży , po całym swiecie krąży .Ale się przydarzyło!
*
Konstanty Cumft 1870 -1913
A Konstanty Cumft poszedł w cyfry. To go pochłonęło, to go zafascynowało, świat liczb.
Konstanty to syn Marcina. I skończył tę matematykę i w Rydze wykładał.
To do Rygi by trzeba zajrzeć .
*
Konstanty jakby tutaj nie pasuje. Bo tutaj powiewają sztandary, tutaj przychodzą bohaterowie ,którzy wyszli z książek by spierać się ze swymi twórcami a on ,nasz Konstanty ze świata cyfr. Matematykę wykłada a tam ,wiadomo konkret.
Tam jak dwa do dwóch dodasz to cztery wyjdzie.
A w życiu a w literaturze niekoniecznie.
Może wyjść 44.
*
A tym 44 , Mickiewicz zadał nam zadanie do rozwiązania, prawie jak zadanie matematyczne. Tyle że znacznie trudniejsze.
*
Ale w zasadzie już wiadomo kto jest tym 44. To Mistrz Andrzej. Andrzej Towiański. Właśnie wsiada do swojej bryczki w Antoszwińcach , żegna się z rodziną i podąża do Paryża.
Może po drodze zawita do Radziwiliszek by opowiedzieć o swoich planach, o swojej misji.
Dzieci swoje powierzył bliskim osobom i odjeżdża ze swojej wioski rodzinnej na zawsze .
*
"Błogosławieni pragnący dobra innych, albowiem dobro będzie im dane".
A A ndrzej Towiański chciał dobrze chciał jak pisze Krzysztof Rutkowski w swojej książce"Braterstwo albo śmierć"..."żeby każdy człowiek z osobna i naród polski w całości przestał wreszcie cierpieć i zobaczył twarzą w twarz, a nie jak dotąd -przez zasłonę- co należy robić , aby być absolutnie wolnym i szczęśliwym"
*
Andrzej Towiański ,szlachcic z litewskiego zaścianka wyprzedzał swój czas i dlatego nie został zrozumiany przez ludzi mu współczesnych. A i my tej nauki jego nie rozumiemy i w jej głębie nie sięgamy.
Pisze Agnieszka Zielińska w swej książce"Ortodoksyjny heretyk" takie oto słowa:
"Towiański jako jeden z nielicznych w XIX w. Ludzi myślał globalnie.Widział świat tak, jak my go dziś w XXI wieku widzimy-jako jeden organizm, w którym narody, społeczeństwa są zależne od siebie w wielu dziedzinachi na różnych płaszczyznach ...Mistrzowi marzyła się totalna przemiana świata przez wniesienie chrześcijańskich wartości do relacji międzyludzkich .Co więcej ,uważał że dążenie do tej przemiany jest obowiązkiem nakładanym na człowiek przez Boga..
Ludzie jednak nie chcą go wypełniać , bo wymaga to od nich zbyt wielkiego wysiłku"
*
Wciąż się szamocę szukając sposobów,
Jakby was zmężnić – wszystkie drogi mylne!
A więc z pochodnią wstąpić chcę do grobów,
Na jaw wygrzebię czyny podmogilne –
Dawnych olbrzymów przed wami postawię
I z nimi wskrzeszę stary świat zamarły;
Może choć wtenczas przy waszej niesławie
Z wstydem przyznacie, że jesteście – karły.
*
Ksiądz Baka żył i pisał w Wilnie. Ale Marcin nie mógł do spotkać . Rozminęli się. Czas ks. Baki nie nałożył się na czas Marcina. Wtedy się nie nałożył. A teraz ? Teraz już zaproszenie wypisane i Jasiek co koń wyskoczy popędzi do Wilna i do dworku na samej granicy położonego zaprosi by ks. Baka przybył i kiedy posili się ,szynki wędzonej zje winem rocznik 1809 popije, by przeczytał te swoje niesamowite strofy o życiu o przemijaniu.
*
A trzeba dodać -teraz to już wiadome jest-że żadna z córek Marcina nie grała -ubrana na czarno- Szopena .Natomiast jedna z jego córek Maria , tłumaczyła za to niemieckiego filozofa na polski. Tym filozofem był Fryderyk Nietzsche. A dziełem tym ,było"Tako rzecze Zaratustra".
Nie przypuszczała zapewne córka Marcina że dzieło to, gdzie przedstawiona jest idea nadczłowieka posłuży w niedalekiej przyszłości rodzącemu się złu.
*
A tak Maria tłumaczyła dzieło niemieckiego filzofa z niemieckiego języka na polski. A kalendarz pokazywał rok 1900.
"Zaratustra zstępował samotny z gór, nie spotykając po drodze nikogo. Gdy jednak w las się zanurzył, stanął nagle przed nim starzec, co opuścił chatę swą świętą, aby korzonków szukać po lesie. I rzekł starzec do Zaratustry temi słowy:
— Nie jest mi obcy ten wędrowiec; przed laty przechodził on tędy. Zaratustra zwie się; jednakże przeobraził się on.
Wonczas niosłeś swój popiół w góry; chceszże dzisiaj swój ogień nieść w doliny? Nie obawiasz się kary podpalacza?"
*
Czemuż rozkosze ziemskie nie mogą
Nasycić duszy spragnionej?
- Bo jej pokarmu trzeba Bożego,
Piękności nie stworzonej!
Widząc się tutaj w ziemskiej istności
Samotną, opuszczoną,
Wchodzi do głębi tej tajemnicy,
Którą znalazła w skrytości.
*
To może te słowa Leśmiana będą odpowiednie dla Marii tłumaczącej Nietzschego na polski język
"Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej,
I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !
*
Maria Cumft wychowana w surowej kalwińskiej atmosferze, fascynowała się kulturą południa.I kiedy -zdarzyło się- podróżowała po Italii to kościoły pełne dzieł sztuki muzea, zabytki oczarowały ją.
W kościele ,który zbudował jej ojciec ściany były białe, żadnych rzeźb, obrazów, witraży. Pusto i surowo.
A w Mariackim kościele w Krakowie mieszczanie krakowscy zamienieni na apostołów przez mistrza Wita Stwosza. Jak żywi.
Teraz w naszych czasach utrwalenie człowieka to rzecz prosta niezmiernie.
A wtedy , ileż pracy trzeba było włożyć w to by mieszczanie krakowscy zastygli na wieczność w tych pozach.
Przede wszystkim trzeba było mieć talent by z ogromnych kloców drewna czy z kamiennych bloków wydobyć człowieczą postać.
Bo te postaci tam już były, trzeba było tylko usunąć niepotrzebną warstwę. Tak jak to robił rzeźbiarz w kamieniu, usuwał niepotrzebna warstwę by wydobyć Dawida, Mojżesza czy Wenus.
I tak robił mistrz Wit w Krakowie. Kloce drewna przemieniał w ludzi. Prawie jak żywych.
A Maria Cumft kilkaset lat później w końcu wieku dziewiętnastego mogła ,patrząc na figury apostołów ,dostrzec -jako że lekarzem być chciała i medycyną się interesowała- choroby ,które tych mieszczan dręczyły, na ich twarzach wypisane i dokładnie przez mistrza Wita na wieki utrwalone.
*
To był zapewne przypadek, splot wielu czynników że Marcin został pastorem kalwińskim.
O co ja mam do Marcina pretensje i zarzut mu czynię że heretykiem został.
Gdzie byliście madrale z Genewy czy innych miast kiedy trzeba było nową wiarę wnieść w polską puszczę , w polskie knieje.
Kiedy trzeba było święte dęby wyrąbać i zasiać nowe ziarno.
Posłuchajcie jak to było, chodźcie ze mną na polanę w polskim lesie tysiąc lat temu i zobaczcie jak Bolesław Chrobry stare będzie wyrywał i robił miejsce dla nowego.
" Polana w połowie zawalona ludem. Była mała , krągła, w środku stał swięty dąb...Bolesław nadchodził zamaszystym krokiem, twarz miał czerwoną , szeroką.Za nim kupa wojów, wszyscy w zbrojach z mieczami, bez szłomów.
Bolko przeciął polanę , minął dąb nie uczciwszy go szedł dalej. Wprost na tłum.Rozsunęli się na strony, dali mu miejsce..
-Bywajcie w zdrowiu ludzie wolne
Ociec mój , wielki książe Mieszka oddał ten kraj Jezu Krystu. Słyszeliscie?
Przykazałem: dęby swięte ciąć jiże próchno są , zgnilizna , złe.
Zamarli. Nie spuścili zeń oczu. Serca przestały bic ,strach zdusił , niebo się zwaliło...
Drwale zbliżyli się ,stuknęli..Wyjęli piłę , obłupali korę toporami...Nagle dąb zadrżał....chwycili grube drągi..Trzasło topory weszły..Bolko zbliżył się do zwalonego dębu, kopnął go , krzyknął,pasja grała mu w gardle..Pociąć , porąbać a spalić! Słyszycie?
-Wola moja.
Drwale nieśli wielgi-wielgachny krzyż, by dąb; uginali się pod ciężarem.Ułożyli przed kikutem dębowym,wcisnęli stępkę w szparę pnia..wbili w szczelinę...pień chwycił podstwaę krzyża mocno by zębami.
W dzikim popłochu trzęsły się serca ludzkie.
Szło Nowe."
*
Tak było Marcinie..trudno było...słyszałeś.
*
"Do progów jego prowadzi -przed progiem
Odłam marmuru , co był kiedyś bogiem"
W nas święte dęby były bogami a w Grecji , marmurowe posągi.
I takiego leżącego gdzieś w krzakch boga spotkał Juliusz w Grecji, podróżując do Ziemii Świętej z Neapolu.
*
To że ta książka jest , że powstaje ,zależy oczywiście od autora .Ale autor mógł się na świecie nie pojawić, i nikt , nikt by tego nie zauważył, bo człowiek to byt niekonieczny , a to że się pojawił to splot musiał powstać wielu, bardzo wielu czynników.
Jednym z nich było to że Maria Cumft zemdlała.
Zemdlała na zajęciach z anatomii. Zemdlała kiedy ujrzała leżącego trupa ,którego studenci mieli krajać by poznać jak to w środku wszystko działa. Jak człowiek jest skonstruowany? A ona była studentką medycyny. Zapisała się na wydział medycyny, by lekarzem zostać.No ale te zajęcia zmieniły wszystko. Zrezygnowała wtedy z medycyny, przeniosła się na literaturę i na tej to literaturze wykładanej na Jagiellońskim Uniwersytecie w Krakowie poznała swego męża a mojego pradziadka. I taki to scenariusz życia pisze ...no właśnie kto pisze?
*
„Wjeżdżamy do Będzina
Co to za uroczysty widok? Szereg wzgórz a na jednym rozsiadło się zamczysko.
Nie zwlekać a rysować”.
Tak pisał w 1885r. Michał Andriolli – ilustrator „Pana Tadeusza”, który podróżował po
Zagłębiu i wjechał do Będzina od zachodniej strony. Zamek był ruiną lecz miasteczko Będzin
tętniło życiem.
*
A w 1859 r otwarto linię kolejową łączącą Dąbrowę Górniczą z Katowicami.
Tygodnik Ilustrowany z 19 września 1859 roku tak o tym wydarzeniu pisał;
"Ma ona długości z Ząbkowic do granicy pruskiej 16 wiorst i 214 sążni. Kierunek jej jest taki: Oddziela się po prawej stronie od linii głównej drogi warszawsko-wiedeńskiej, prowadząc prosto do stacji Dąbrowa, w którem to miejscu drogi boczne wykonane przez wydział górnictwa kosztem rządu, łączą się z tamecznemi kopalniami węgla kamiennego jak Reden, Ksawery i inne. Dla przebycia góry pod Będzinem wykonano przekop , do 25 stóp głęboki, stąd idzie droga przez dolinę Czarnej Przemszy, niedaleko wsi Sielec przecina rzekę mostem żelaznym wykonanym w zakładach hr. Andrzeja Zamojskiego i stąd zwraca się na wschód do Sosnowic osady na granicy Prus położonej do Sielca należącej gdzie stanęła stacja pograniczna. Most cały z żelaza na rzece Brynicy, stanowi granicę między Królestwem a Prusami. Na stacji Dąbrowa stanął tylko niewielki budynek stacyjny połączony ze składem towarowym, oraz domek mieszkalny dla oficjalistów miejscowych, w Sosnowicach zaś postawiono obrzerny dworzec mieszczący w sobie pokoje dla Najdostojniejszych Osób, sale 1, 2 i 3 klasy, lokal dla ekspedycji celnej , biuro paszportowe i różne mieszkania Oprócz tego znajduje się tam jeszcze, dom mieszkalny dla niższej służby,szopa na parowozy i wagony i pomost obrotowy".
*
Michał Andriolli ,ten syn włoskiego rzeźbiarza ,kapitana wojsk napoleońskich, urodził sie w Wilnie.
I to kolejny artysta o zagranicznym pochodzeniu ,który tak wiele zrobił dla polskiej kultury.
I ślad zostawił trwały. Nie taki może jak potomek czeskich emigrantów Jan Matejko, który swymi obrazami wdarł się do naszej swiadomości i na zawsze ustalił jak wyglądał Chrobry, Mieszko i Kazimierz Wielki.
*
Tą linią kolejową kiedyś -przyjdzie taki czas- będzie jechał Juliusz Słowacki. Będzie jechał przez Ksawerę i wspomni że książe Ksawery Drucki -Lubecki to przecież był jego przełożony w Ministerstwie Skarbu, a ta dzielnica Będzina na jego cześć nazwana.
Ale w tym ministerstwie Juliusz pracował -wstyd powiedzieć-jako ksero.
Po prostu przepisywał jakieś dokumenty nudząc się okropnie.
A teraz jedzie przez Dabrowę Górniczą, przez Będzin jedzie przez Sosnowiec. Na Kraków zmierza by tam na Wawelu obok Adama spocząć .bo Juliusz wraca...wraca jako Król-Duch.
*
W 1885 roku w dalekich Radziwiliszkach , Marcin budował kościół. Budował kościół na samej granicy Litwy i Kurlandii.
*
A inna z córek Marcina , Stefania Dorota Cumft została nauczycielką . Uczyła dzieci w polskich dworach szlacheckich na Litwie, i zapewne mówiła im o dziele Adama Mickiewicza , które na Litwie się dzieje. Jej Litwie . A przed pierwszą wojną światową przywędrowała nawet do Będzina i tutaj uczyła dzieci będzińskich mieszczan. Wychowała się jako dziecko nad rzeką Niemenek, a tutaj po lekcjach spacerowała nad Przemszą, też w pewnym sensie rzeką graniczną. Po górze zamkowej spacerowała zapewne i ruiny zamku podziwiać musiała.
*
A dzieje miasta Będzina rozpoczął Kazimierz Wielki :
" To Kazimierz rozpoczął dzieje tego miasta
Zwali go potem Wielki, pochodził od Piasta
Zbudował tutaj zamek , znany w okolicy
Ściągnął tych znad Jordanu i tych znad Brynicy"
*
Tych znad Jordanu już nie ma.Trochę śladów zostawili, kirkut na Zamkowj Górze i zanikającą pamięć.
A przecież był czas że żydowskie dzieci szły ulicą Podzamcze do szkoły przy wielkiej synagodze by tam czytać pierwsze słowa Tory :
?????? ??? ?????? ?? ????? ??? ????
"Na poczatku stworzył Bóg niebo i ziemię"
*
A w swoich domach na ulicy Podzamcze, czy Kołłątaja słuchali zapewne jak ojciec lub dziadek ,z Talmudu księgi pełnej mądrości te oto słowa odczytywał, które kiedyś Rabbi Jaakow wypowiedział i zapisane zostały:
"Ten świat jest jak przedsionek przyszłego świata; przygotuj się w przedsionku ,abyś mógł wejsć do komnat"
*
Ale zanim Michał Andriolli wjechał do Będzina był jeszcze na Dorotce.
Tak o tej wyprawie napisał:
"od Grodźca porzucamy konie i pniemy sie wprost ku szczytowi. Trud to niemały bo zielska i trawy śliskie,wiatr dmie potężnie, a nogi coraz się zapadają w dołki pokryte zielskiem,które pokopano by posadzić małe świerki.
Stajemy pod kościółkiem.
Ale cóż nędzny rysunek zdoła oddać wobec tego co oko w około widzi.
Stoimy na cyplu wzgórza ,na pograniczu dwu państw.Oko zbiega swobodnie szukając różnicy. Przecież jakaś musi być. Toć dwa państwa...dwa ludy..dwie cywilizacje odmienne."
*
Przy dobrej pogodzie i Beskidy zobaczymy z góry św Doroty i Tatry. Dobrą lunetę mieć należy i zobaczymy szczyty Tatr.
A w Tatrach Klimek Bachleda turystów oprowadza.
Zaprosić by go trzeba do dworku naszego by opowiedział o górach , którym oddał wszystko ,Życie oddał.
*
Dwie cywiliacje. Jedna to cywilizacja Rosyjskiego Imperium a druga to cywilizacja Prus.
Obie zaborcze, obie nieprzyjazne.
*
Parę kilometrów tylko, a miasto Będzin nie byłoby w rosyjskim zaborze. A tak świat wschodu
przypadł mu w udziale.
*
Ci kozacy dońscy, tacy przystojni i uśmiechnięci na tym zdjęciu, zupełnie inne maniery
okazywali kiedy nahajkami bili tłum, który wyrażał inne zdanie niż to, jakie Jaśnie panujący
narzucał.
Brali – opowiadała Marysia – garść słonecznika do ust i umiejętnie zębami i językiem
oddalali ziarenko od łusek. Nie pojedynczo jak teraz to robimy. Po prostu garść. A potem pluli
na ulicy. Wyobraźcie to sobie w zaborze pruskim, gdzie pozamiatane chodniki, przycięta
równo trawa i czystość, i schludność.
No cóż, tam Europa.
A my co? Azja.
*
Hinko Ethiopus, wójt Będzina, zwołał wiec. Przemsza znów wylała i do osady Brzozowica
nijak dostać się nie można, chyba żeby tratwy pobudować. Bo też z głodu oni pomrą, chleba
im trzeba dowieźć. A zacni tam ludzie żyją. Smołę wyrabiają i węgiel drzewny. To też co
postanowili to zrobili. A wszystko to z wieży budującego się zamku obronnego obserwował
rycerz Lubosz. A był rok Pański 1360, czyli mówiąć krótko średniowiecze.
*
A gdyby rycerz Lubosz dziś na wieżę będzińskiego zamku wyszedł i pilnie okolice obserwował , to ujrzał by jakże inny świat od jego świata.
Inny świat inne miasto, inni -jakże inni -ludzie.
Za sto powiedzmy lat świat będzie też inny . Będzie coś czego nie sposób przewidzieć i nawet nie probujemy tego czynić.
Wiadomo tylko że gdybyśmy jakimś cudem znależli się w miescie za sto lat , bylibyśmy zaskoczeni.
Tak jak zaskoczeni byliby ci z wieku XIX jakby cudem jakimś w naszym świecie się znaleźli.
I źle by im było bo ich świat odszedł.
Ich świat przyjazny, zrozumiały, przewidywalny.
*
Jest charakterystyczne i ciekawe że córki Marcina wyrwały się w świat dopiero po jego śmierci. Marcin był przeciwny temu by kobiety zdobywały wyższe wykształcenie.
A Maria została jedną z pierwszych studentek Jagiielońskiego Uniwersytetu w Krakowie, a to przecież powód do dumy. Ale nie dla Marcina, on pewnie by tego nie przeżył.Więc w pewnym sensie dobrze że już nie żył.
*
W roku 1896 syn Marcina, Adam Cumft , też pastor w Radziwiliszkach, dostał od cara Aleksandra III pamiątkowy srebrny medal.
I Adam Cumft ten medal od Moskala przyjał. Nie wiadomo za co go dostał. Gdzieś w petersburskich archiwach musi być zapisane za co, i może dowiemy się kiedyś, bo co by nie mówić nie jest to powód do dumy. Mało tego w 1901 roku dostał krzyż. Ale car już był inny.
*
Adam Cumft 1860-1911
Car Aleksander III zmarł w roku 1894. Więc medal za zasługi-bo tak to trzeba chyba określić, na razie nie wdając się , za jakie zasługi-dostał Adam dwa lata po śmierci cara.
Czyli mówiąc krótko biurokracja w mieście Petersburgu jest nierychliwa ale za to sprawiedliwa.
*
W 1964 roku w pewnej sali sądowej
Petersburga, który chwilowo stał się Leningradem doszło do następującego dialogu:
Sędzia: Gdzie pracowaliście?
Oskarżony: W przemyśle, w ekspedycjach geologicznych…
Sędzia: Jak długo pracowaliście w przemyśle?
Oskarżony: Rok.
Sędzia: W jakim charakterze?
Oskarżony: Jako frezer.
Sędzia: W ogóle jaki jest wasz zawód?
Oskarżony: Poeta. Poeta-tłumacz
Sędzia: A kto ustalił że jesteście poetą? Kto was przyjął w szeregi poetów?
Oskarżony: Nikt. A kto mnie przyjął w szeregi ludzi?
Sędzia: Czy uczyliście się tego?
Oskarżony: Czego?
Sędzia: Jak być poetą. Czy nie próbowaliście uczęszczać na uniwersytet, gdzie dają
wykształcenie… gdzie uczą…
Oskarżony: Ja nie myślałem… nie sądziłem, że można to osiągnąć przez wykształcenie.
Sędzia: A przez co w takim razie?
Oskarżony: Myślę, że to… od Boga…
A kto to ten oskarżony , który nie ulega monstualnemu złu ,tak ,to Josif Brodski.
Koniecznie, koniecznie trzeba go zaprosić.
Nie wiadomo gdzie jest ,czy na zesłaniu na Syberii czy w Nowym Jorku czy w Wenecji , musi go Jasiek posłaniec nasz niezawodny goniec , znaleźć i zaprosić.Musi!
*
"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca."
A ta książka to taka podróż . Podróż do miejsc , którym nadamy znaczenie.
*
"Świat jest bardzo duży, a im więcej po nim podróżujemy tym bardziej stwierdzamy, że go właściwie nie znamy i że poznanie świata jest taką samą niemożliwością jak w biblijnej opowieści że wielbłąd nie może przejść przez ucho igielne. Im dłużej żyje i podróżuje tym bardziej się przekonuje, że dla mnie mapa świata jest pełna białych plam i ku mojemu zmartwieniu tych białych plam przybywa a nie maleje".
Tak pisze Ryszard Kapusciński i.. i ma chyba rację. Nie poznamy dogłębnie swiata. Za krótkie to życie, ale choć fragment mały ,choć okruch może ,ułamek
*
W 1896 roku urodziła się w mieście królewskim Będzinie ,Marysia. Marysia Opoka. Taka data jej urodzenia widnieje w
paszporcie z carskim orłem. W tym 1896 roku Mikołaj II zostaje koronowany na cara Rosji.
To jego zdjęcie wiszące w sali szkolnej na Warpiu Marysia będzie oglądać i przed lekcjami
hymn „Boże cara chranij” będzie śpiewać.
Z dziennika cara Mikołaja II:
„Procesja wyruszyła dokładnie o wpół do trzeciej, mama zajęła pierwszą złotą karocę…
Cóż mogę powiedzieć o zgotowanym nam powitaniu – było radosne, pełne triumfu, jak tylko
może być w Moskwie”
*
Marysia Opoka. była babcią autora tej książki. A kiedy poszła w roku 1903 do szkoły,,to była niestety szkoła rosyjska. Na ścianie wisiał portret cara Mikołaja II , tego który od którego Adam Cumft dostał krzyż. A przed lekcjami uczniowie śpiewać musieli hymn "Boże cara chranij", bo miasto Będzin było w granicach rosyjskiego Imperium, tak samo zresztą jak Radziwiliszki oddalone od Będzina setki kilometrów.
*
W Imperium nawet drzewa w puszczy muszą carski hymn nucić:
Pieśń litewskich borów
Wyszedł raz srogi ukaz do litewskich borów,
Aby nie śmiały szumieć ni modlić się ani
Mruczeć inaczej swoich wieczornych nieszporów,
Jak na suzdalską nutę: „B o ż e, c a r a ch r a n i”.
Trwoga padła na puszczę. Stoją ciche drzewa
Jak wynurzon z wód łona bór zakamieniały,
Ani zwierz się nie ozwie, ni ptak nie zaśpiewa,
Dzięcioł się boi nawet pukać w pień spruchniały.
A Suzdal cały krzyczy potrząsając knuty:
„Bór się boi, więc zagra wedle carskiej nuty”.
Wtem wstaje wiatr – i leci od zachodniej strony,
Już spadł na gonnych sosen wyniosłe korony,
Mruknęły dęby, trzęsie liściami brzezina:
Słuchajmy! Pieśń się jakaś wśród puszczy poczyna.
I brzmi coraz potężniej między koronami:
„Święty Boże a mocny, zmiłuj się nad nami!”
*
"W świecie Herodota niemal jedynym depozytariuszem pamięci jest człowiek. Żeby więc dotrzeć do tego, co zapamiętane, trzeba dojść do człowieka, a jeżeli mieszka on daleko od nas, musimy do niego pójść, wyruszyć w drogę, a kiedy już się spotkamy - usiąść razem i wysłuchać, co nam powie, wysłuchać, zapamiętać, może zapisać"
*
Wacław Pilecki, artysta malarz urodził się w 1896 roku, w tym samym roku co Marysia
wpisana do paszportu z carskim orłem Grzegorza Opoki. Z tym że Wacław Pilecki urodził się
na dalekim Uralu w miejscowości Nowoczerkutino. Studia malarskie zaczął w
Jekaterynurgu gdzie zamordowano cara (którego portret widziała Marysia co dzień w szkole
na Warpiu).
W Będzinie zamieszkał w 1921 r. Grób Wacława Pileckiego jest na cmentarza niedaleko Góry
Zamkowej obok grobu Marysi z domu Opoka.
Taki zbieg okoliczności. Ale czy na pewno?
*
W roku 1869 w Pińczowie urodził się ojciec Marysi Opoka , Grzegorz. Minie 87 lat i autor tej książki przejmię imię po Grzegorzu, pradziadku z Pińczowa.
A Grzegorz Opoka był murarzem. Majstrem murarskim. Zginął na budowie domu w Sosnowcu. Spadł z rusztowania. A Sosnowiec, który od siedmiu lat miał już prawa miejskie, rozbudowywał się na wszystkie strony.I ze wszystkich stron ściągali do tego nowego miasta ludzie by tutaj żyć i pracować.
A na ulicach słyszało się i rosyjski język i niemiecki i jidysz.
Tak jak w sąsiednim Będzinie, który miał już wtedy przeszło 500 lat.
*
Jednym z tych, którzy ściągnęli do tego młodego , rodzącego się dopiero miasta , był Henryk Dietl (1839-1911). Po zdobyciu wykształcenia i doświadczenia zawodowego przybył w 1878 roku wraz z żoną z Saksonii do Sosnowca i stał się po czasie jednym z najbogatszych ludzi ówczesnego Królestwa Polskiego. W Sosnowcu założył jedyną wówczas w Rosji przędzalnię wełny czesankowej, a jej korzystne ceny na skutek wojny celnej Rosji z Zachodem uczyniły go wkrótce czołową postacią miasta i regionu.
*
Jakże inne losy życiowe miał Grzegorz Opoka od Marcina Cumfta.
Ale mimo wszystko ,mimo iż Grzegorz Opoka mieszkal na Warpiu, w ubogim raczej domu, to mimo wszystko do jego izby też zaprosimy ciekawych gości.
Bo historia tego domu niemniej ciekawa.
*
"Ustały dla nas bić godzin zegary,
Duch nie miał czasu, a czas nie miał miary;
Szedł błyskawicą do wieczności progu
Duch - a stał wieczność - kiedy stanął w Bogu"
*
Ci , o których piszemy sa już poza zegarem. Niby ich nie ma , a jednak są, trwają gdyż pamieć o nich trwa.
*
Ten paszport został wydany w 1903 roku. Paszport z carskim orłem. Dwugłowym. Na stronie
siódmej urzędnik wpisał dzieci, które urodziły się: Józia w 1891, Marysia w 1896, Stasiu w
1898. Właściciel tego paszportu Grzegorz Opoka urodził się w 1869 r. w Pińczowie. Potem
za chlebem przywędrował do Będzina. Tutaj poznał żonę, która była 2 lata od Grzegorza
starsza. Grzegorz Opoka był murarzem. W 1911roku spadł z rusztowania na budowie w Sosnowcu
i zabił się. Pozostawił żonę i siedmioro dzieci. Do mieszkania na Warpiu zawitała bieda.
Zawitał głód.
*
Ale ,ale :
Ej, do nieba nam potrzeba! Tam pokoje, słodkie zdroje, Obłoki w potoki.obfite ,zakryte"
*
Ks. Baka już widać czyta swoje mądre wiersze o życiu.
*
A tymczasem w szkole na Warpiu zaczęła się lekcja. Hymn odśpiewany i nauczyciel Rosjanin
czyta uczniom historię rodu Romanowów.
Mikołaj II Romanow, miłościwie nam panujący car i jego żona Aleksandra doczekali się syna.
Mały carewicz Aleksy – mówi nauczyciel – kiedyś obejmie tron Wszechrusi. A przyjdzie czas
że może i do miasta Będzina zawita.
Nie zawita. Zgnije gdzieś w dole w Jekaterynburgu. A wcześniej życie jego będzie pasmem
cierpień, gdyż straszliwa choroba dręczyć go będzie.
I jeżeli on uosabiał Imperium, to Imperium było cieniem. Wykrwawiającym się cieniem.
Ale o tym nie wiedzieli uczniowie na Warpiu.
*
Carewicz Aleksy Mikołajewicz urodził się 30 lipca 1904 o godzinie trzynastej piętnaście. I to
była pierwsza wiadomość jaką 1 września 1904 roku usłyszała Marysia i jej koledzy w szkole
na Warpiu.
Aha. Jeszcze jedno. Mały car był długi na 58 cm. Ważył 4660 gram.
*
Jaki był ten car, który dał srebrny medal Adamowi...?... w dokumentach tak stoi:
"Wprowadził bezwzględny despotyzm. Mnożył aresztowania, śledztwa, tortury. Wprowadził obowiązek dokładnych ksiąg meldunkowych we wszystkich miejscach publicznych.Nasilił współpracę tajnej policji z innymi służbami. Przeprowadził reformę służb specjalnych. Utworzono "Ochranę", której podstawowym zadaniem była infiltracja środowisk opozycyjnych".
I od takiego cara Adam Cumft , pastor w Radziwiliszkach następca Marcina przyjął medal.
*
Jak dostać się do petersburskich archiwów aby poznać prawdę, jeżeli w petersburskich archiwach w ogóle jest prawda? Chociaż , jeżeli chodzi o prawdę to chyba tylko tam może ona się znajdować.
W kraju gdzie kłamstwo jest istotą życia ,tylko tajne służby mogły znać prawdę. Tylko one.
*
W 1945 roku jeszcze raz Maria miała spotkanie z Imperium. Tym razem ludzie Imperium
przyszli z karabinami na sznurkach, obdarci, prawie bosi ale idący na Berlin. Jednego z nich
zakwaterowano w domu Marii przy Brzozowickiej ulicy. Śpiewał całą noc pieśni rosyjskie,
smętne i rzewne, i powiedział słowa na zawsze zapamiętane:
„Jeśli nie zginę po drodze, jeśli nie zginę w Berlinie to gdy wrócę zabiją mnie. Zabiją mnie bo
widziałem świat Zachodu. Przyjdą w nocy, zabiorą do łagru i zabiją. Przyjdą w czapkach z
niebieskim otokiem”.
Ale to było powszechne doświadczenie w Imperium.
*
A Josif Brodski tak wyraził swoje odczucie gdy przeczytał Archipelag Gułag " człowiek jest w stanie ogarnąć tylko taką ilość zła, do jakiej sam jest zdolny"
*
„Radujcie się, choć teraz musiałem doznać trochę smutku z powodu różnorodnych
doświadczeń”.
1 P 1, 6
Tam nie będzie cierpienia. Czy taką nadzieję miał żołnierz Imperium spędzający noc na
kwaterze w Będzinie? Imperium odebrało mu wszystko. Wymazało wiarę, nadzieję i miłość z
życia. Było piekło i strach. Miliony tego doświadczyły, ponieważ zawładnął tym ogromnym
krajem Zły. I nie chodzi tutaj o kolor sztandarów, o głoszone hasła. To był kamuflaż. Istotą
były rządy czystego Zła. Zła, które deprawowało ludzi i na pokolenia zaszczepiło im
kłamstwo i obłudę.
*
Tyle mód przeminęło, tyle form umarło, a inspiracja tekstami świętymi jest niewyczerpana.
I nawet pisząc o moim mieście tekst, który jest takim luźnym skojarzeniem sięgam po np.
Psalmy. Czuję bowiem że pisząc o ludziach, których nie ma, którzy odeszli do innego miasta
pięknego w sposób niewypowiedziany, szukam wytłumaczenia ich życia, czasów, w których
żyli tekstem ponadczasowym. Każde życie – trzeba w to wierzyć – jest ponadczasowe.
Niektóre życie wydaje się banalne. Ot żył i koniec. Nic wielkiego nie zrobił, czytać nie umiał,
pisać nie umiał, nigdzie nie był, no to po co żył. Ale to nasza miara i ocena. Trzeba szukać
Prawdy i istoty życia. A szukanie i tylko szukanie jest najważniejsze.
*
" Czy to drugie życie pochłonie nas z wiekszą siłą niż ziemskie
Czy wyda nam się prawdziwsze
i jak tam będzie
Czy popadniemy w nieruchomy zachwyt osobno
Czy razem zatracimy się w kosmicznym tańcu"
*
A kiedy na nas wyrośnie trawa
Gdy nas doścignie ostatni zawał, gdy nasz ziemskie sprawy wszystkie
Skryją się pod zielonym listkiem, wtedy nam będzie wszystko jedno
Czy dobrze jest, czy też jest źle
Wtedy nam będzie wszystko jedno
A wcześniej..NIE"
*
Wszyscy znamy ten obraz Jana Matejki Reytan-Upadek Polski. Dlatego zaproszenie do Marcinowego dworku Reytana nie może podlegać dyskusji. Zwłaszcza w sytuacji kiedy Adam, syn Marcina Cumfta z Radziwiliszek, sto lat po tym geście Reytana , nie zrobił takiego gestu jaki powinien zrobić.Nie przyjąć medalu, albo medal odesłać.
*
Ten medal stanowi pewien problem, ale dla mnie , gdyż -tak myślę- dla Adama , na którego zdjęcie teraz patrzę- problemu nie było.
Pracował solidnie, uczciwie, władza to dostrzegła , uznala za stosowne nagrodzić, więc wszystko jest na miejscu. Jak należy.
Dopiero ja autor po stu przeszło latach robię z tego problem.
Bo myślę romantycznie, a ten romantyzm trwa ciągle trwa we mnie. A Adam -syn Marcina- mimo iż na Litwie żył i powinien być romantyzmem zarażony w sposób nieuleczalny, jednak jakoś mu nie uległ.
Czyli okazuje się że tak też można. Też można, ale jakże to tak?
*
Chopin jest bardziej polski niż Polska.A i z dala , z Paryża lepiej ją ujrzał, zrozumiał i dał wyraz.
*
To nie deszcz
To są krople Chopinowskich nut.
To nie szept
To fortepian oddycha tak.
Posłuchaj Marcinie tej piosenki mimo iż ty z XIX wieku i Waweli słuchać niepodobna, ale my ci umożliwimy byś poznał wszystko bez względu na czas.Bo taki czas ci dany dziwiętnastowieczny,ale tu w tej książce możemy wszystko , możemy zburzyć bariery. Tylko tu.
*
Musimy słuchać tych,którzy milczą i przyglądac się temu co niewidzialne.
*
"Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie go to kosztowało mniej wysiłku- tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolnośći przeciwne, zdolność, aby patrząc- nie widzieć, aby słuchając- nie słyszeć".
Te słowa wypowiedział Ryszard Kapusciński. I miał rację. Zaprosimy go do naszego dworku aby powiedział nam czy warto podróżować, poznawać, czy może nie warto.
*
W pielgrzymstwie świat ten ustawnie krążę
Nie wiedząc dokąd. Atoli dążę
Każdej minuty.
Lata, miesiące, dni i godziny
Mijając dają znać, że terminy
Tuż tuż zbliżają,
Do których zmierzam, których dojść muszę.
Jednak nie dojdę, chociaż wysuszę
Myśl mą o onych
*
XIX wiek . Marcin miał szczęście że urodził się i żył w tym wieku, wieku tak ważnym dla Polski.
Brzmi to dość dziwnie i zagadkowo, bo przecież w XIX wieku Polski na mapie nie było.
Jest taki obraz ,a na nim trzech władców ,którzy rozrywają Polskę na kawałki, każdy stara się jak najwięcej urwać dla siebie, by pochłonąc ,by unicestwić.
I urwali i pochłonęli ..ale jednocześnie spowodowali że ta Polska przeniosła się gdzie indziej, w sferę ducha,. A tam ich władza już nie sięgała.
*
Czyli Polski nie było , ale właściwie była . Unosiła się nad litewskimi wzgórzami, w dworkach kresowych była.
I Marcin chcąc ,nie chcąć musiał tę nieistniejącą Polskę przyjąć pod swój dach, przyjąć do swojego kresowego dworku ,który na samej granicy zbudował.
O POLSKO! POLSKO! Święta! Bogobojna!
Jeżeli kiedyś jasna i spokojna
obrócisz swoje rozwidnione oczy
na groby nasze, gdzie nas robak toczy;
gdzie urny prochów pod wierzby wiosenne
skryły się dumać jak łabędzie senne:
Polsko ty moja, gdy już nieprzytomni
będziemy - wspomnij ty o nas! O, wspomnij!
Wszak myśmy z twego zrobili nazwiska
pacierz, co płacze, i piorun, co błyska.
*
I jeszcze ta Polska była w pracowni mistrza Jana Matejki w Krakowie.na jego płótnach była, a płótna te ,to jak dzieła filmowe. Wielkie panoramy dziejowe.
A mistrz Jan właśnie w swojej pracowni przenosi się do 1521 roku by uchwycić tamten czas.
Będzie na płótno przenosił dzwon.
*
Na naszym kalendarzu 9 lipiec 1521 rok. Wcześnie rano mistrz ludwisarski Hans Beham wychodzi ze swojej pracowni w pobliżu Bramy Floriańskiej położonej i kroki swe kieruje na Wawel. Po drodze wstępuje jeszcze do Kościoła Mariackiego by przed ołtarzem mistrza Wita pomodlić się o szczęśliwy dzień , aby wszystko poszło jak najlepiej.
Hans Beham ,jak zawsze, dziwi się jak z takich martwych klocow mógł Stwosz wyczarować, bo inaczej tego nie można nazwać, tych apostołów co jak żywi potrafią zawładnać wyobraźnią.
On z metalu odlał wielki dzwon i dziś ,właśnie dziś, będzie kierował wielkim wydarzeniem , musi umieścić ten dzwon na przebudowanej specjalnie na tę okoliczność dawnej baszcie obronnej .
A udział w tym wydarzeniu zapowiedział Najjaśniejszy Pan ,król Zygmunt z całym dworem.
*
Kraków. Oberża "Pod złotym pawiem" A widzieliscie mistrza Behama , jak dumnie na Najjaśniejszego Pana Króla naszego Zygmunta patrzał ,kiedyśmy wreszcie dzwon gdzie trzeba zawiesili.Silny jak tur Bartłomiej z Tyńca, kończacy bochen chleba i michę wielką mięsiwa wszelakiego , zapijający to wszysko ogromnym kuflem piwa, grzmiał swoim basemna całą oberżę, w której zebrali się najwięksi siłacze Krakowa i okolicPijąc, jedzac , śpiewając, o tym wydarzeniu mówili i dumni byli że ten dzwon, który oni z takim trudem i nieludzkim wysiłkiem podniesli i na dzwonnicy umieścili , na Wawelu już na wieki wieków zostanie.Na wieki wieków.
*
Wyobraził sobie mistrz Jan Matejko tamten czas i zaczął malować ten obraz.
I uwiecznił to wydarzenie ..a Bartłomiej ? Bartłomiej silny jak tur..co z nim?
Jest..jest na pierwszym planie...na brązowo ubrany, rajtuzy brązowe, kapota ..ale postura potężna przede wszytkim, ..siła aż bije w oczy wylewa się z obrazu.
To i Bartłomiej na zawszejuż będzie ten dzwon podnosił , mistrz Beham na zawsze będzie dyrygował siłaczami a król Zygmunt, który aż wstał z tronu z wrażenia , już zawsze stać bedzie.
*
Zaprosimy mistrza Behama do naszego dworku, i Bartłomieja zaprosimy.
Trzeba będzie Marcinie ucztę specjalną przygotować, bo Bartłomiej lubi zjeść , że już o piciu nie wspomnę.
Mistrz Hans Beham do Norymbergi wyjeżdża , swojego rodzinnego miasta, to po drodze może zawadzić o nasz dworek.
To przecież zaszczyt nie lada gościć takiego ludwisarza.
A może by do Marcinowego kościoła odlał dzwon?
Kto wie.
Jakby dał głos ten dzwon to i na Litwie i w Kurlandii byłby słyszany.
*
A ja teraz zapraszam cię Marcinie na wycieczkę, na wycieczkę jedyną w swoim rodzaju.
Mieszkasz nad samą granicą. Dwie rzeki Niemenek i Oposzcza stykają się blisko twego dworku, więc idea granicy jest ci bliska.
Dlatego list wysyłam do ciebie , bo na telefony nie odpowiadasz, ja wiem ze żyjesz w czasach kiedy nikt nawet nie słyszał o czymś takim jak telefon, ale mimo wszystko nie usprawiedliwia cię to że nie odbierasz.zapraszam więc ciebie na wycieczkę do Trójkąta Trzech Cesarzy.
Jesteś sobie w stanie takie miejsce wyobrazić?
*
W jednym miejscu Rosja , Austria i Niemcy się stykają.
*
Katedra to symbol Europy. W Średniowieczu Europa była tam pokąd sięgały katedry.A najdalej na wschod była katedra w Gnieźnie.
*
Wystaw sobie czytelniku mapę Będzina z końca XIX wieku. To słowo „wystaw” tutaj nie pasuje. Trzeba by napisać „wyobraź sobie”. Pewne słowa zanikają. Zanikają na zawsze. Juliusz Słowacki często używał tego słowa „wystaw sobie” w listach, zwłaszcza do matki. To tak na marginesie, bo właściwie o czym innym chciałem napisać. O tej mapie. Mapa z końca XIX wieku. Na mapie Brzozowica, a na Brzozowicy młyn. Wyobraź sobie czytelniku ten młyn. Krajobraz niczym w Holandii. I wszystko byłoby dobrze, tylko patrząc na tę mapę, czytamy nazwy, które są po rosyjsku. Imperium sięgało aż do Brzozowicy. I ten teren, to miejsce nasze, ukąsiło Imperium Carów, a potem Imperium sowieckie zrobiło z naszego miejsca czerwone Zagłębie. Eksperymentowali tutaj potężni. Ciągle burzyli dzielnice całe i budowali dzielnice całe, ale już inne, wymieszane. Stare domy z piwnicami, strychami, komórkami zamieniali na bloki. Bloki nazwali te domy, bo przecież nazwa „dom” blokowi nie przysługuje. Blok to blok. Każdy żyje osobno, każdy z innej części kraju.
*
Będzin ma kilka dzielnic. Każda dzielnica inna. W 1358 roku Będzin uzyskał prawa miejskie. Przez przeszło 600 lat jego dzieje odzwierciedlały w jakimś sensie dzieje Polski. A te dzielnice są odzwierciedleniem ducha czasów.
Śródmieście – atmosfera końca XIX wieku i lat międzywojennych.
Ksawera – atmosfera socrealizmu. Jeszcze słychać pieśni junackie z lat 50 – tych.
(„Znów się pieśń na usta rwie, młodzież i SP”) Architektura przypomina Nową Hutę i film „Człowiek z marmuru”
Syberka – dzielnica przyjezdnych, ciągle nie zakorzenionych. Ich korzenie są w wioskach Kielecczyzny i Rzeszowszczyzny. Nazwa Syberka wzięła się stąd że był to punkt etapowy zesłańców na Syberię. Teraz kościół największy w Będzinie to „Golgota Wschodu”
Góra Zamkowa, Podzamcze – atmosfera żydowskiego Będzina – Cmentarz żydowski. Na ulicy Podzamcze ma się wrażenie że z domu wyjdzie Żyd w czarnym hałacie i poprosi o zgaszenie szabasowej świecy.
Warpie – atmosfera biedaszybów z końca XIX i początków XX wieku.
Jak wyjdziesz w nocy na basztę zamku to widzisz jak na spotkanie zmierzają na dziedziniec zamkowy i Król Kazimierz i Hinko Ethiopus i robotnicy z biedaszybów, górnicy z „Paryża”, włókniarki od „Szena”, zesłańcy na Syberię, Żydzi z ulicy Kołłątaja.
I dysputę prowadzą. O mieście mówią i swoim tutaj życiu przez te 600 lat.
*
W synagodze pod zamkiem modlą się będzińscy Żydzi. Już tu wrośli niczym kilkusetletnie
drzewa. Mają swoje groby, fabryki, ulice i kamienice. A w Wiedniu Adolf Hitler nie dostał się
do Akademii Sztuk Pięknych mimo że jego akwarele, nienajgorsze.
*
Blask wypalonych świec. Beniamin ze swojego okna miał widok na synagogę. Wyblakłymi
oczami patrzał na nią a potem z nabożną czcią przewracał kartki Pisma i tam natknął się na
zdanie z Mądrości Syracha:
„Woda gasi płonący ogień”.
I zobaczył Beniamin płonącą synagogę a woda nie zgasiła ognia, bo ogień zapalił już kilka lat
temu niedoszły student Akademii Sztuk Pięknych. Płonęły zwoje Tory i frunęły za rzekę
Przemszę. Taki upalony fragment podniosła Marysia, którą w 1896 r. wpisał urzędnik rosyjski
do paszportu Grzegorza Opoki. I nosiła ten fragment w modlitewniku swoim tam gdzie był
opis drogi krzyżowej. I pisało tam tak:
„Krzyż ma także swój koniec, jest wstępem do zwycięskiego wyjścia z grobu. Rozumie to
Matka tuląc martwe Ciało Syna”.
*
Na ulicy Podzamcze w Będzinie stoi stary Żyd. Właśnie wrócił z synagogi, której jeszcze Niemcy nie zburzyli,marzy o przyjściu Mesjasza. A Mesjasz w Kościele św. Trójcy czeka również na
niego. I doczeka się.
„Bo On sam cię wyzwoli z sideł myśliwego”.
Ps. 91, 3
Wielkie polowanie zaczęło się we wrześniu. Już 8 września wielka synagoga pod zamkiem
została podpalona. Nowy Testament otworzył bramę i uratował Stary Testament. Ksiądz
Mieczysław Zawadzki uratował tych co znad Jordanu przybyli i nad Przemszą znaleźli swoją
drugą ojczyznę. A na murze kościoła św. Trójcy jest jedyna w Polsce tablica z hebrajskimi
literami, która o tym 8 września mówi.
„…płonie synagoga
Płoną ludzie, płoną pergaminy…
I odszedł ten świat. Zamordowali go słudzy niedoszłego studenta Akademii Sztuk Pięknych w
Wiedniu.
*
W Będzinie przed II wojną światową było kilka zakładów fotograficznych. Wyprawa do
fotografa to było przeżycie. Trzeba było ubrać się odświętnie i przybrać odświętną pozę.
Pracowni „Moderne” zlecono zrobienie zdjęcia z wycieczki klasy dziewcząt z gimnazjum
Furstenbergów. Pod ruinami będzińskiego zamku ustawiła się całą klasa a panowie
fotografowie z „Moderne” uwiecznili ten fakt. A potem to zdjęcie jedna z wychowanek wzięła
ze sobą to obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. A potem odnaleziono je w walizce wraz
2500 innymi zdjęciami a potem wpisano na płytę CD i teraz spoczywa w twardym dysku
komputera. I w każdej chwili można tam wejść i popatrzeć na klasę dziewcząt z gimnazjum,
które zadowolone patrzą w obiektyw gdyż przeczuwają… że to zdjęcie w albumie będzie, na
płycie będzie i nie zginie.
To tylko one zginą.
*
"Ludzie tak znikają bez śladu, tak zupełnie bezpowrotnie, najpierw ze świata, a potem z naszej pamięci."
*
Ulica Podzamcze zaczyna się koło byłego Gimnazjum Furstenbergów, teraz liceum, które
przyjęło imię twórcy „Nocy listopadowej” ciągnie się aż do zamku, który wiele lat po
najeździe Dżyngis – Chana zbudował Kazimierz zwany Wielkim. Biegnie ta ulica obok
dwóch cmentarzy: cmentarza katolickiego i parę kroków dalej – żydowskiego.
I pierwszego listopada cmentarz katolicki jak wszędzie jarzy się milionami świec a cmentarz
żydowski tonie w mroku.
Ale zdarzyło się raz że idąc w stronę zamku zauważano na
kirkucie żydowskim palącą się jedną lampkę. Ta jedna jedyna lampka, położona na macewie,
to może ślad pamięci po tej wycieczce dziewcząt z Gimnazjum Furstenbergów, które stoją
pod Zamkiem i patrzą w obiektyw, a teraz patrzą z ekranu komputera. Może na imię jaj było
Salka, a może Róża, Sara albo Dorka.
*
Ona przychodziła do nas ze swoim ojcem. To byli biedni będzińscy Żydzi. Mój ojciec
częstował ich ziemniakami, które kroił w plasterki i piekł na rozgrzanej blasze piecyka
zwanego żeleźniakiem. Ona była piękną żydowską dziewczyną. Miała na imię Salina. Ostatni
raz widziałem ją w 1939 roku. Miałem wtedy 9 lat i ona też. Teraz mam 72 lata. Pamiętam ją
jakby wczoraj wyszła od nas z ojcem. Kiedyś ją spotkam, bo do spotkania z nią kiedy by
miała 15 lat nie dopuścili słudzy niedoszłego studenta Akademii Sztuk Pięknych. Ja zostałem
elektrykiem. Wiele kamienic w Będzinie ma instalacje elektryczne, które ja zakładałem. Teraz
Będzin jest inny. Nie ma Żydów, nie ma Saliny o wielkich, czarnych oczach. A Jurek, który
do dzisiaj pamięta Salinę jest synem Marysi Opoki, wpisanej do paszportu Grzegorza Opoki.
Paszportu z carskim orłem.
*
To się zdarzyło w będzińskim getcie. W getcie na Kamionce(Warpiu), był 1941 rok.
Wtedy to Jurek , syn Marii, naszej znajomej z carskiego paszportu, spotkał Salinę po raz
ostatni. Otóż Maria i jej mąż Stefan mieli pole na terenach, które Niemcy uczynili gettem
żydowskim. Mając od Niemców zezwolenie mogli wchodzić na teren getta by pracować na
polu i zdarzyło się jesienią że zwozili wielkim wózkiem ziemniaki. Spotkali znajomego Żyda
Herszliga z córką Saliną, Saliną o wielkich czarnych oczach. Salina przed wojną przychodziła
do domu Marii i Stefanai tam częstowano ich ziemniakami pieczonymi w popiele czy na
rozgrzanej blasze. Ona była zawsze zamyślona, taka tajemnicza.
Nie ma Saliny na zdjęciach zrobionych przed wojną w Będzinie bo to byli bardzo biedni
Żydzi, a oni się nie fotografowali. I ojciec Jurka Stefan powiedział w tym getcie do Herszliga
że przewiezie w tym wózku z ziemniakami Salinę i uratują ją, lecz Herszlig powiedział że
musi zostać z córką.
- Nie opuszczę Sali i ona też mnie nie opuści.
Salo – przecież mogłaś wyjechać z getta. Ja bym ciągnął ten wózek a potem ukrytej
dawałbym gorące ziemniaki i Salino doczekałabyś dnia kiedy skończyło się zło. Jeszcze raz
się obejrzałem wychodząc z getta jak ona odchodzi z ojcem, a on trzyma ją za rękę i z
miłością wielką patrzy na nią.
Tak jak ja.
60 lat przeszło minęło Jurku a ty pamiętasz?
Pamiętam.
*
W 1825 roku jeden z obywateli miasta Będzina zginął pod rumowiskiem walącego się muru zamku. Wtedy to wydano polecenie zburzenia zamku do fundamentów. I już Będzin nie kojarzyłby się z zamkiem, nie powstałyby dziesiątki, setki, tysiące zdjęć zamku, a kierowcy jadąc nocą przez Będzin nie ujrzeliby wynurzającego się z mroku zamku w niebieskich oparach mgły. Ale na szczęście w 1827 roku nakazano wstrzymać burzenie i chronić zabytki, bo przecież zabytkami są. W 1833 roku hr. Raczyński, komisarz Banku Polskiego zobaczywszy „przepyszne” zwaliska zamku postanowił je odbudować. W 1834 zajaśniało zamczysko pełnym blaskiem. Na razie jeszcze nie niebieskim.
*
Łatwo nam o tym mówić, łatwo nam o tym pisać.Ale tak to jest że następne pokolenia mają tendencję do łatwego osądzania i potępiania.
*
O przemijaniu pisał już Kohelet parę tysięcy lat temu. Już on
się dziwił przemijaniem. Już psalmista wiedział że ślady życia ludzkiego zacierają się. Więc
po co ich szukać?
Tutaj chodzi nie tylko o pamięć. Tutaj chodzi o podróż. Będziemy podróżować po mieście
razem z ludźmi, którzy kiedyś po ulicach jego chodzili. Razem z ludźmi, którzy teraz chodzą.
Będziemy rozmawiać z nimi. Jako że przypadków nie ma, zrozumiemy dlaczego ktoś żyje w
tym miejscu, akurat w tym czasie i z tymi i tylko z tymi ludźmi spotyka się. Ma napisaną rolę
do odegrania. Ale ma też wolność i Bóg łączy te dwie sprzeczności. Swój plan w stosunku do
człowieka z wolną wolą człowieka, który chce czegoś innego, który przecież wie lepiej niż
Bóg
*
„Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”.
J. 6, 12
Czyli ważne jest wszystko. Z życia Marysi i wielu, wielu innych pozostają takie okruchy,
ułomki. Zbieramy je, do kosza wkładamy, niech każdy weźmie, kto całego bochenka chleba
nie jadł. Przyjdzie czas że te okruchy, te fragmenty, te ułomki cenne będą. Już są cenne. Z
nich budujemy całość. I jak się dobrze wczytamy to ujrzymy całe życie tych co kiedyś
ulicami miasta chodzili, a teraz nie ma ich. A patrząc na nich, siebie zobaczymy.
To się wydaje proste. Życiorys człowieka. Znamy datę urodzenia, znamy datę śmierci, znamy
garść faktów z życia, a przecież nie rozwikłamy nigdy tajemnicy. Tajemnicy dlaczego urodził
się tutaj? Dlaczego spotkał w życiu te osoby a nie inne?
Dlaczego cierpiał, kiedy inni… też cierpieli?
Żadnych odpowiedzi nie będzie, nie może być
*
„Racz mnie zachować na wieczność”.
Nie martw się nic nie zginie, żadne słowo, łza, uśmiech. Wszystko jest zapisane.
*
Marcin był Niemcem, Niemcem żyjącym na Litwie. Chociaż to jest niepewne czy był Niemcem czy na przykład mieszkańcem jednego z krajów bałtyckich, który przywędrował na Litwę, .Estończykiem na przykład , Łotyszem albo i Finem. Nie jednak Finem nie był. W jego bibliteczce nie było Kalevalii. A Kalevala to taki fiński Pan Tadeusz. Prawdopodobnie przodkowie Marcina przywędrowali do Inflant z Saksoni . A Saksonia , to byłby ciekawy trop. A wracając do biblioteki, nie wiadomo własciwie jakie książki posiadał Marcin , możemy się tylko domyślać.
Posiadał na pewno Biblię, oraz dzieła Jana Kalwina. To jest pewne , a co do innych książek to ...to zapełnimy mu bibliotekę ,gdyż jest to konieczne by nasza opowieść mogła się toczyć
*
Miejscowość w której żył Marcin to Radziwiliszki. Jak nazwa wskazuje pochodzi od Radziwiłłów , wielkiego i znanego rodu magnackiego.
Miasteczko założone zostało w 1584 wraz ze zborem protestanckim przez księcia Krzysztofa Radziwiłła . Podczas szwedzkiego potopu zbór jak i reszta miasteczka zostały zburzone, później odbudowane. Od 1795 pod panowaniem rosyjskim.
A kiedy Marcin zbudował w roku 1887 piękny kościół ,to z wieży kościoła można było patrzeć na Kurlandię , która położona po drugiej stronie rzeki Niemenek , fascynowała swoją jakże bogatą historią.
*
Jan Gabriel Cumft 1864-1929. Lekarz-okulista.
Zdarzyło się, że Jan się pojedynkował i w pojedynku tym został ranny. A pojedynek odbył się w Dorpacie , najbardzie polskim z estońskich miast.
A tak opowiedział o tym zdarzeniu:
"..właśnie opatrzyłem ranę w udzie ,gdy do mieszkania mojego zastukał woźny uniwersytecki. Przyniósł wezwanie od samego rektora, do natychmiastowego stawienia się przed oblicze jego magnificencji. Udałem się tam natychmiast piechotą ,zaciskając zęby w bólu i mocno kulejąc.
Do gabinetu rektora wszedłem jednak wyprostowany i nie kulejąc.
Rektor wybuchnął żalami na ciągłe kłótnie między Polakami i wobec wiadomości o mającym się odbyć pojedynku zażądał słowa honoru że student wydziału medycznego Jan Cumft nie będzie się pojedynkował.
Więc ja z czystym sumieniem dałem słowo honoru, bo było już przecież po pojedynku".
*
Jasiek wybrał się do litewskiego zaścianka aby zaprosić Bartka. Bartka zwanego Prusak.tak to o nim w Panu Tadeuszu pisze Adam:
"Z kolei Bartek poseł rzecz swą wyprowadzał;
Ten, że często na strugach do Królewca chadzał,
Nazwany był Prusakiem od swych spółrodaków
Przez żart, bo nienawidził okropnie Prusaków,
Choć lubił o nich gadać; człek podeszły w lata,
W podróżach swych dalekich wiele zwiedził świata;
Gazet pilny czytelnik, polityki świadom,
W niebytność Maćka zwykle przewodził obradom"
*
Trzeba tutaj dodać i wytłumaczyć kim jest Jasiek, Otóż Jasiek to taki posłaniec. Będzie jeżdził z zaproszeniami po czasie i przestrzeni. Ba , nawet pozna córkę Juliusza Słowackiego . Hipotetyczną córkę oczywiście. A zapraszać będzie ludzi i postacie którę twają gdzieś czy to kartach książek , obrazów czy na celuloidowej taśmie. I miejmy nadzieję że ci zaproszeni przyjadą .
*
A jeszcze wracając do Jaśka -posłańca, dowiedzmy się kim był posłaniec za czasów Marcina.
Jest to postać przedpotopowa, dziś już zaginiona i z tradycji tylko znana, ale dawniej istnieli tacy ludzie, co przez całe życie sprawiali obowiązki posłańców, było to ich powołanie. Takiego: „umyślnego" poznać było można zaraz po fizjognomii. Człowiek to zwykle bywał śmiały, z ludźmi obyty, dróg świadomy, zahartowany na wszystko i chętnie przewożący różne wiadomości. Nie gardził on kieliszkiem w szynku i koń jego miewał zwyczaj nawet przed każdym się zatrzymywać proprio motu. Więksi panowie mieli takich bojarów wielu, szlachta wybierała zdolniejszych z włościan.
List, który zwykł był posłaniec przywozić, często do rąk własnych adresowany, zawijany był w szmatkę, trzymany za nadrą, niekiedy pod koszulą na gołym ciele, aby go czuł zawsze poseł, czasem zatykał się w baranią czapkę, między dwie jej ściany. Pismu niekiedy towarzyszyło ustne pozdrowienie i jaki dodatek słowny. Przyjmowano posłańca różnie, ale najczęściej i kieliszkiem, i miską. Czasem garść jaka i konikowi się dostała, który albo szedł do gościnnej stajni, lub drzemał u płotu.
*
Pierwszy do Marcinowego dworku przybył Hersz Singer.
Z Krakowa przybyłem drogi Marcinie , Hersz Singer jestem.Ale własciwie kto zna Hersza Singera? Nikt nie zna, a Żyda z Wesela każdy zna, każdy kto był na przedstawieniu w teatrze czy film pana Wajdy widział. Ale po co przybyłem , po to by ostrzec , by ostrzec tych co tak pchaja się na karty literatury by uważali , by ostrożni byli. Łatwo, o jak łatwo na karty książki wejść , ale wyjść już się nie da ,to niemożliwe. A jeszcze jak się trafi na takiego kogoś jak ten Wyspiański to już wszystko stracone.
Moje życie zniszczone ja już nie Hersz Singer , ale Żyd z Wesela. I mało że Wyspiański mnie zapisał , utrwalił można powiedzieć , ale to co zrobił pan Brandstaetter z miasta Poznania to już przechodzi wszelkie wyobrażenie. O mnie , tylko o mnie sztukę napisał, o mojej rozterce wielkiej , a ten aktor z Krakowa tak zagrał że mnie już nie ma i nigdy nie będzie . Bo ten aktor stał się mną.
Już Hersza nie ma, już nie liczy się że karczmę prowadziłem w Bronowicach, że 8 morgów ziemi kupiłem że spokojnie żyłem i nieźle zarabiałem.
To się nie liczy tego nie ma . Więc ja Marcinie chociaż tym się przysłużę że ostrzegać będę
..nie pchajcie się tak na karty książek.
Inna rzecz że ja się nie prosiłem bym się w sztuce tego -jak mu tam..Wyspiańskiego- znalazł. Włożył mnie tam bez pytania a wyjść stamtąd...nie ma mowy.
Zastygłem tam już na zawsze bo ta sztuka, Marcinie , to Wesele to jak mówią kwintesencja polskosci, ba , nawet polskiego ducha.
- A był pan panie Hersz na tym przedstawieniu?
Czy mogłem nie iść Marcinie? Musiałem iść żeby zobaczyć co ja tam robię i co mówię.
Mój ojciec nie był w teatrze,mój dziadek nie był w teatrze, moj pradziadek nie był w teatrze i dopiero Hersz Singer był w teatrze.
Pomyśl Marcinie ja pobożny stary poważany Żyd stoję przed ludźmi w teatrze gadam z Rydlem jakieś głupstwa,kłócę się z chłopami , z jakims dziadem a ksiądz ciągnie mnie za chałat i przypomina mi, że mu jestem winien za dzierżawę. To są same kłamstwa.
*
Ale Jasiek niestrudzenie z zaproszeniami po Europie jeżdżił, by do dworku Marcina na granicy samej zbudowanego przybyli i historie swą opowiedzieli.
I przybywać zaczęli.
*
Kiedy nocą śpi scena, śnią maszyny huczne
I umilkły pioruny, burze, deszcze sztuczne,
Kiedy teatr bez widzów, jak kościół bez wiernych,
Jest tylko świętym domem tajemnic niezmiernych
Ci, co słońcem zrobili blask ramp migotliwy
I świat stworzyli bardziej niż życie prawdziwy,
Których wiecznie trwać będą miłość i cierpienie,
Schodzą się jako duchy i stają na scenie.
Was wzywam!
A kto wzywa? To Jan Lechoń.
Taka w końcu tragiczna postać.
Odszedł na zawsze w mieście gdzie niebotyczne drapacze chmur, a przecież jego świat był inny
Smutek taki mnie chwycił, że zda się, aż skomli,
Ani przed kim się żalić, kto wie, kiedy minie.
Gdybyż to było można usiąść przy kominie
I czytać sobie stare wiersze Syrokomli!
I marzyć, jakbyś pocztą wędrował podróżna.
O owych lasach, rzekach, tych dworach, tym zdroju,
I myśleć, że są wszyscy w przyleglym pokoju,
Od których ciągle listów wyglądasz na próżno.
Cóż znajdę, jeśli wyjdę takiego wieczoru?
Tu wszyscy obcy i każdy gdzieś śpieszy.
Ach żadna mnie muzyka dziś nie pocieszy,
Chyba "Aria z kurantem" ze "Strasznego Dworu".
*
Pan Roman Branstaetter przybył i takie oto słowa wyrzekł na początek
"Albowiem jesteśmy bezwolnym narzędziem w rękach naszych lekkomyślnych dzieł"
Jakież to dzieła ma Pan Roman na myśli?
*
"Wiesz Mamo- to oczywiscie list Juliusza Słowackiego- powiem ci czegom nikomu nie mówił. Modliłem się gorąco, żeby mi Bóg dał życie nanędzniejsze, żebym był pogardzanyprzez cały moj wiek i tylko żeby mi dał za to nieśmiertelną sławę po śmierci.
Przekonany jestem,że jakaś nadprzyrodzona moc pochwyciła moje prośby i dotrzymuje mi układu"
*
Andre Frossard przybył jako jeden z pierwszych. Przybył by opowiedzieć o tym co go spotkało 8 czerwca 1935 roku w małym kościółku przy ulicy Ulm w Paryżu.
W jednej chwili , bez żadnego przygotowania doświadczył wewnętrznie jakiegoś niezwykle intensywnego światła i nieskończenie łagodnej dobroci.
Objawił mu się inny świat, o wiele bardziej rzeczywisty, bogaty i piekny niż ten , który dotąd dostrzegał.
I te słowa Andre Frossard powiedział : "tylko Bóg istnieje, a wszystko inne jest jedynie hipotezą "
*
Często w dworku Marcina słychać było pieśń Solvegii. To pozwalało przywołać skandynawskie klimaty. Czyżby przodkowie Marcina stamtąd pochodzili, z fińskiej Kalewali lub norweskich fiordów? Kto to wie. Może znajdziemy odpowiedź.
*
Na studia wybrał się Marcin do Dorpatu, do pięknego miasta w Estonii. Tam studiował na wydziale teologii protestanckiej tamtejszego Uniwersytetu, zwanego dawniej Academia Gustaviana albo też
Universitas Gustaviana-Carolina a i taką też nazwą Cesarea Universitas Dorpatiensis się posługiwał.
*
Syn Marcina Cumfta, Konstanty również wybrał się na studia do Dorpatu. Ale nie wybrał teologii protestanckiej tylko matematykę.
Został potem wybitnym wykładowcą matematyki.
Opuścił na zawsze Radziwiliszki, wykładał matematykę w Rydze na tamtejszej politechnice.
I jak to matematyk,czyli umysł ścisły ,nic wspólnego z naszą romantyczną historią nie miał.
*
Nie byłoby tej historii ze studiami Marcina i jego synów gdyby król szwdzki Gustaw Adolf II nie ufundował Uniwersytetu w Dorpacie. Patrzy teraz dumnie z pomnika w Tartu i ma nadzieję że Marcin zaprosi go do swego dworku, i na spacer po Radziwiliszkach .
*
A muszę ci powiedzieć Marcinie że Dorpat odwiedziłem . A było to tak:
Jak by na to nie patrzeć ,to król szwedzki Gustaw Adolf spowodował że wybrałem się do Dorpatu. Bo trzeba było zobaczyć miasto gdzie Marcin i synowie jego studiowali. I Marcin nie zarzuci autorowi że zmyśla bo nie był.
Był , widział , dotknął.
Tę decyzje o moim tutaj przyjeździe podjął szwedzki władca w 1632 roku, fundując Uniwersytet znany jako Univeritas Gustaviana.
Dlatego pierwsze kroki skierowałem do pomnika z którego Król dumnie spogląda na miasto.
Miałem wrażenie - nawet pewność- że król chce mi powiedzieć te słowa" wreszcie jesteś , tyle lat czekałem"
Ile to już lat królu czekasz na mnie?
A ze czterysta już będzie, a to dużo i człowiek taki stał się jakby z żelaza.
- Dobrze królu że nie jesteś z marmuru, jak nie przymierzajać Mateusz Birkut.
-A jak tam podróż ci minęła , wszak z dalekiego kraju przybyłeś? - rzekł król Gustaw . - -Tak królu, z dalekiego kraju, ale też powiem ci że twoi potomkowie odwiedzili nas. Z biurem podróży które zwało się "Potop" przyjechali, nawet katolicki klasztor na Jasnej Górze chcieli zwiedzić mimo iż oni protestanci . Ale zakonnicy z uwagi na ograniczona ilość miejsc noclegowych ich nie przyjęli.
Ale wracając do podróży mojej tutaj...podróż ciekawa królu, bo i przez Litwę jechałem po drodze bursztynowe świerzopy oglądałem i jak wysiadaliśmy kości rozprostować to "wszystkim się zdawało ze Wojski wciąż gra jeszcze ...a to echo grało"
-A te wasze współczesne dyliżansy wygodne?
-Wygodne królu, wygodne i drogi bite to i podróż przyjemna.
Bo dodać muszę że moi przodkowie tutaj studiowali . Pradziadek Marcin i jego synowie. Teologię studiowali królu i medycynę i matematykę I na ludzi wyszli.To wypadało przyjechać tutaj i pochodzić ich śladami a może jakiś ślad odnaleźć. A studiowali w wieku XIX,i z Litwy do Inflant się wybrali bo Uniwersytet sławny a i poziom nauczania wysoki. A oni końmi jechali..jakież to było uciążliwe.
A król dalej swój monolog ciągnął -Patrz-mówi- ilu Polaków tutaj się wykształciło i wiedzą swoją krajowi służyli.
-O tak królu , lista studentów z Polski długa .
Ale pozwól królu że po mieście pochodzę, atmosferą lat dawnych pooddycham zdjęcie może jakie zrobię chociaż żem nie Japończyk i nie fotografuje wszystkiego co się rusza i co nie nie rusza
To i wyruszyłem.
Miasto piękne, zabytków pełne i uliczek urokliwych,a najwięcej pomników.
Co rusz pomnik.
A to całują się pod parasolem a to dyrygent dyryguje z pasją wielką, nawet pomnik świni, która poczciwa i smakowita się wydała.
I mosty . Mosty nad malowniczą rzeką pełne uroku.
A wracając do hotelu bo spać trzeba przecież posłuchałem rozmowy jaka na ławeczce przed uroczą " Cafe Wilde "prowadzili dwaj panowie W.
Oskar Wilde i Eduard Vilde.
-Skończyłeś już Doriana Graya? Pytał Eduard Oskara? Czy ona chociaż moralna będzie?
-Nie ma książek moralnych lub niemoralnych. Są tylko książki dobrze napisane i źle napisane. Odpowiedział Oskar.
*
Marcin byłby zdziwiony że znalazł się w tej książce, chociaż ,może jakoś by to przeżył, jednakże pomysłu że został wtłoczony w naszą romantyczna awanturę by raczej nie zaakceptował. Ale stało się . Osiedlił się na Litwie i chcąc nie chcąc musi uczestniczyc w naszej historii. Gdyby osiedlił się kilkadziesiąt metrów dalej na północ ,jego życie , historia jego życia byłaby inna . Zupełnie inna.
A tak został wplątany w dzieje ,które dla niego czasami niezrozumiałe były ,szalone ale i fascynujące.
*
Została czcionka. Czcionkę wymyślił Gutenberg i od tego momentu tysiące ludzi
dowiadywały się co myślą inni. Już mogli czytać o tym jak wygląda zachód słońca, nie
zadając sobie trudu by go samemu obejrzeć. I przeczytać mogli kto chciał książki wszystkie i
poznać całą wiedzę.
„Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy
Gdy zaś przyjdzie to co jest doskonałe zniknie to co jest tylko częściowe”.
1 Kor. 13, 9
Zecer w drukarni w Będzinie na ulicy Sączewskiego pracowicie układał tekst z ołowianych
czcionek a potem wielka maszyna drukowała tekst. Wszędzie rozchodził się zapach farby
drukarskiej a z introligatorni zapach kleju stolarskiego. A teraz mamy dyskietkę – na
dyskietce tekst tej książki, odbijamy w nieskończoność.
„Gdy zaś przyjdzie to co jest doskonałe…”
I dyskietka też będzie eksponatem muzealnym niczym ta czcionka. Ołowiana czcionka z
literką Y.
*
Litwa należy do sfery mitu..Mickiewicz przeniósł Litwę do sfery wyobraźni, i tam ona już na zawsze zostanie. A na mapie jest tylko substytut, podróbka można powiedzieć.
Kiedy Adam przenosił Litwę w sferę ducha , Marcin liczył sobie jeden rok.i dodać należy koniecznie że Adam Mickiewicz przenosił Litwę w sferę wyobraźni , w Paryżu.
Żył potem Marcin na tej Litwie, która była dla Adama jak zdrowie, ale nie wiadomo czy kiedykolwiek przeczytał Pana Tadeusza .
Właściwie można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć ze nie przeczytał.
Choćby dlatego że nie znał, i nigdy nie nauczył się języka polskiego, a i o Adamie Mickiewiczu pewnie nie słyszał.
Chociaż co do tego języka..może jednak znał .Skończył wszak gimnazjum w Słucku, gdzie językiem wykładowym był język polski, wiec zapewne znał język.Ale wątpię , by przeczytał Pana Tadeusza.
Ciekawe tyko czy przybył kiedy do Marcinowego dworku handlarz książkami ...
"a czy pamiętacie,
Kiedy w pańskim pałacu i w szlacheckiej chacie
Starczył za wszystkie książki wileński kalendarz,
A za wszystkie gazety wioskowy arendarz ?
Dziś cała Litwa czyta, dziś wszystko jest znane,
Więc pytasz sam u siebie: Kto sprawił tę zmianę ?
Oczywiście w dworku Marcina książki były ,jako że Marcin ukończył i gimnazjum w Słucku i Uniwersytet w Dorpacie to czytał chętnie a nawet musiał czytać Biblię bo tak nakazał Jan Kalvin.
Ale pytanie jest postawione takie, kto sprawił że cała Litwa czyta ?
Patrzcie! Ja go wam wskażę: Przyparty do ściany
Stoi Żyd siwobrody, okryty w łachmany,
Oczy krwawe, zamglone, zgrzybiałość na twarzy,
Pod pachą kilka książek. To Nestor księgarzy!
Nie szydźcie z tej postaci! Lat sześćdziesiąt blisko,
Jak zajął przy tej ścianie swoje stanowisko,
I przechodniom zalecał bibułę i szmaty,
Za miedzianą monetę dał złoto oświaty.
I jeszcze
Sprzedał za kilka groszy i w dodatku powie:
"Niech pan czyta szczęśliwie, niech służy na zdrowie."
No !... pana Mickiewicza zabłysnęła chwała;
to dobre dzieła !
Wallenrodom i Dziadom Litwa przyklasnęła.
Czy pan wiesz? były cuda, co i sen nie marzy:
W pół godziny sprzedałem dziesięć egzemplarzy !
A wziąwszy dziesięć złotych raduje się dusza :
"Ha ! to musi być większy od Horacyjusza !"
Pamiętam jakby dzisiaj, gdy w rzewnej podzięce
Autorowi Grażyny całowałem ręce..."
*
Z pożaru ratuj księgi przed innymi rzeczami; Nie kładź książki na ziemię, ani niczego na niej, a gdy upadnie podnieś ją i ucałuj; Spośród dwóch idących jeden niesie książkę: ten ma pierwszeństwo w przejściu; Biedą przyciśnięty sprzedasz książki na ostatku;
Splamiwszy inkaustem odzież i książkę - książkę odkupisz najpierw, nawet jeśli odzienie było drogocenne;
Chcąc czytaną książkę unieść i przybliżyć sobie, nie podłożysz pod nią innej książki, co będzie dla niej obrazą, jako sprzeczne z jej przeznaczeniem; rolę tę może przecież spełnić kawałek drewna lub kamień
Książka nie jest przeznaczona, by dawać ją w zastaw, ale żeby się z niej uczyć i kopiować ją .
Taka była wartość książek , dla nas dziś nie do wyobrażenia. Ale czuję to ze te czasy wrócą. Książka znów stanie czymś cennym
Zaśpiewajmy słowami Antoniego Odyńca tę pieśń;
"Pijmy zdrowie Mickiewicza,
On nam słodkich chwil użycza,Wszelkie troski koi boski —Jego lutni dźwięk!"
Już w uczniowskich stancjach w roku 1860 tę pieśń słychać było, co tak pięknie we Wspomnieniach niebieskiego mundurka" Wiktor Gomulicki opisał.
*
A Czesław Miłosz tak napisał:
"Ten Mickiewicz, po co nim się zajmować, jeżeli i tak jest wygodny.
Zmieniony w rekwizyt patriotyzmu dla pouczenia młodzieży.
W puszkę konserw, która po otwarciu miga
scenami kreskówki o dawnych Polakach"
*
Warto się nim zajmować. Warto go czytać.
*
Juliusz Słowacki postanowił poprawić Adama Mickiewicza.
"W Soplicowie, choć już się zbliżały zapusty,
Zjazdu nie było - dom był cichy, prawie pusty.
Wczora właśnie francuskie oficerstwo starsze,
Które wtenczas przez marsze i przez kontramarsze
Włóczyło się po Litwie z armią dowozową,
Opuściło gościnne zawsze Soplicowo..."
Ten fragment to Juliusza Słowackiego Pan Tadeusz.
*
Przyjdzie czas że do dworku Marcinowego , Żyd siwobrody przyniesie pięknie wydaną książkę która ma zagadkowy tytuł "Gdzieś w ostatecznej krainie". I wszyscy zgromadzeni w tym dworku, którzy przyszli zaproszeni przez gospodarza rozmawiać , wspominać ...przeczytają o sobie .A książka będzie w wileńskiej drukarni wydrukowana , a introligatorzy artyści dzieło sztuki z niej zrobią, i na półce to ona i tylko ona wzrok przyciągać będzie i do przeczytania namawiać.
A jaki to będzie rarytas dla bibliofilii.
*
Bo książka przetrwa, musi przetrwać bo jest wynalazkiem doskonałym ,jak koło , młotek czy dłuto.
Może tak się zdarzyć że internet się skończy a wynalazek to fascynujący , bo tę książkę którą teraz ja piszę a ty czytasz można błyskawicznie przesłać powiedzmy do Radziwiliszek ,albo na Alaskę. I ten internet może się skończyć a książka trwać będzie.
*
"Książkę papierową można wziąć do ręki, otworzyć na dowolnej stronie, zobaczyć początek i koniec, wyobrazić sobie jej objętość. To pomaga mózgowi w stworzeniu tak zwanej mentalnej mapy całej książki – skojarzyć informacje z miejscem, w jakim zostały pozyskane, co jest bardzo ważne w procesie uczenia się i zapamiętywania. Książka elektroniczna nie sprzyja tworzeniu takiej mentalnej mapy – cały czas dotykamy palcem jednego fragmentu ekranu, a w niektórych e-bookach nie widać nawet numerów stronic. Skoro mózg nie może stworzyć mentalnej mapy nowych informacji, zostają zapisane w pamięci w sposób losowy, rozproszony – i trudniej je potem odnaleźć"
Bo znaleźliśmy się w czasach, w epoce ebooków, czyli książki elektronicznej.
Ale ta ksiażka jest ...nie jest książką..tylko się tak nazywa.
Jest czymś bez ducha....bo zapachu nie ma, okładek nie ma.
*
Marcin Cumft pastor z Radziwiliszek mógłby powiedzieć "Litwo Ojczyzno moja ..."
Bo Litwa stała się jego ojczyzną.
I tej ojczyzny nigdy nie stracił. Ma swój grób na Litwie.
Ale tej Litwy nigdy nie odbierał w sposób poetycki, mistyczny.
Czyli okazuje się że tak też można.
Kalwini twardo chodzą po ziemi, a już pastor kalwiński nie mógł sobie pozwolić na bujanie w obłokach.Ale to jest tylko przypuszczenie.Mogło być inaczej, chociaż jednak nie.Nic nie wskazuje na to że było inaczej.Przynajmniej na razie.
Marcin Cumft 1831-1895
A ten list do syna Adama studiującego w Dorpacie napisał z Wilna ojciec jego Marcin.
Wilno. Maj rok 1882.
Mój synu drogi.
To już rok minie niedługo , jak opuściłeś dom nasz w Radziwiliszkach by podjąć naukę teologii w miejscu gdzie i ja piękne lata studiów spędziłem. Studiuj synu z pasją wielką by zgłębiać nauki Pana naszego Jezusa Chrystusa, i chwałę wierze naszej przynosić.
Ja z Wilna piszę do Ciebie synu bo jak co rok na synod przybyłem, by w naszym gronie sprawy ważne omówić i dalszą drogę wytyczyć.
Tydzień czasu mi droga do Wilna zajęła a chciałem też sprawę jedną zbadać ,która mi spokoju od czasu pewnego nie dawała.
Bo muszę ci powiedzieć że ze dwa miesiace temu handlarz książkami dotarł tu do nas i książki przywiózł a wśrod nich sławą się cieszące od czasu jakiegoś dzieło niejakiego Mickiewicza "Pan Tadeusz" zatytułowane. Przeczytałem je aby poznać ,bo sławne ponoć bardzo a i polski język doszlifować, bo w Wilnie to wszyscy po polsku mówią.
Ale rzecz jedna spokoju mi nie dawała. Otóż zastanawiałem się gdzie to Soplicowo jest położone ?.Ja , synu jak wiesz co rok przez całą Litwę do Wilna jeżdżę i jakoś nie słyszałem o tej miejscowości.
A w tym roku jadąc na nasz synod a będąc po lekturze pytałem dyskretnie w żydowskich zajazdach, bo Żydzi tacy są ruchliwi, gdyż jak wiesz rozległe interesy prowadzą, więc pytałem czy nie wiedzą gdzie to Soplicowo położone , bo podobno miejsce piękne i warte obejrzenia.
Ale nikt synu nie słyszał o Soplicowie.
Nie wiem co o tym myśleć, czyżby pan Mickiewicz okłamał czytelników swoich. Czyżby był tak nierzetelny?
Zbadam jeszcze tę kwestię a Tobie synu mój zdrowia życzę i wytrwałości w studiach i pisz często,a Dorpat miasto uroku pełne nam opisuj byśmy choć w taki sposób mogli razem z Tobą synu to piękne miejsce choć okiem wyobraźni ujrzeć.
Bo my tu na listy Twoje czekamy a każdy list to święto wielkie.
Napisz też czy już do Konwentu Polonia wstąpiłeś , naszej jakże miłej sercu memu Akademickiej Korporacji
Twój ojciec
*
W czasie kiedy Marcin był w Wilnie, na synodzie do jego dworku polożonego -jak wiemy już -na samej granicy zaczęli przybywać goście.
Niektorzy zadziwiajacy wprost. No bo co powiedzieć o Klimku Bachledzie.
Klimek źle się tutaj czuł. Brakowało mu jego Tatr, ten nizinny krajobraz w smutny nastrój go wprowadzał.
Kiedy jechali przez Litwę i Jasiek pokazywał Klimkowi te pogórki leśne , to Klimek nawet nie raczył na nie spojrzeć.
Pogórki leśne... śmieszne. On Klimek w Tatrach wychowany, Tatrom swoim życie dał i Tatry życie mu zabrały.
*
"W uniwersytecie w Dorpacie zachowała się cela XIX-wiecznego karceru dla studentów. Za ubliżenie kobiecie groziły cztery, za znieważenie woźnego pięć, a za przeklinanie osiem dni aresztu
Inna rzecz, że pobyt w karcerze nie musiał być bardzo dotkliwą karą. Jak wspominają w pamiętnikach dawni studenci, nadzorcy uniwersyteccy za niewielką opłatą wpuszczali do cel gości z piwem i arakiem, a nawet kobiety.
Cela mieści się na poddaszu głównego gmachu uniwersytetu. Zachowano ją dla potomności. Ściany pokryte są inicjałami, wierszykami i rysunkami ukaranych. Wąskie drewniane łóżko, małe biurko, miednica i dzbanek z wodą... Półokrągłe okienka dawnych „kóz” wciąż dostrzec można pod wiązaniem dachu, wysoko nad reprezentacyjnym wejściem do siedziby rektora. Niegdyś przypominało studentom, że uniwersytet w Dorpacie, jak w owych czasach nazywało się miasto, słynie nie tylko z rangi naukowej, ale i przestrzegania zasad moralnych".
Nie ma takiej możliwośći by Marcin spędził w takiej celi choć dzień jeden. Marcin był zapewne wzorem postępowania. Wzorem moralności. Przyszły pastor nie mógł byc inny. Musiał być chodzącą przyzwoitością. I był.
*
A po niemiecku Marcin mówił piękną, niemczyzną Goethego.
I tym to językiem głosił piękne kazania na które przychodzili osadnicy niemieccy nawet z Kurlandii
a jedno ze swoich kazań Marcin zaczął od tych słów:
"der Anfang war das Wort,
und das Wort war bei Gott,
und das Wort war Gott.
Er war im Anfang bei Gott.
Alles ist durch ihn gemacht,
und ohne dasselbe ist nichts gemacht,
was passiert ist."
Początek to jest coś tajemniczego i nieuchwytnego, bo aby zaistniał początek trzeba go jakoś przygotować a wtedy...no właśnie gdzie ten początek?
*
Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze.
Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,
Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona
Obleją, jak Moskale redutę Ordona -
Karząc plemię zwyciężców zbrodniami zatrute,
Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę.
Zrobimy tak że dworek Marcina stanie się taką redutą. Moskale już są. Wszędzie są.
*
Albo te słowa Miłosza:
"Ktokolwiek uważa za normalny porządek rzeczy
w którym silni triumfują, słabi giną, a życie kończy się
śmiercią godzi się na diabelskie panowanie"
*
Czesława Miłosza co by nie mówić też Litwa ukaształtowała
*
Języka polskiego uczył małego Marcina były powstaniec kościuszkowski.
Nie wiadomo jak się ten powstaniec nazywał , wiadomo tylko że był księdzem kalwinskim i wiadomo też że ucząc Marcina , dostrzegł u niego chęć do nauki i to spowodowało że załatwił mu wyjazd do Gimnazjum do Słucka. Dlaczego do Słucka . Otóż dlatego ,że w całej Litwie tylko w Słucku było gimnazjum polsko-kalwińskie z językiem wykładowym polskim.
Czyli Marcin język polski udając się na nauki do Słucka już musiał znać , co dobrze swiadczy i o jego zdolnośći do nauki języków ale też dobrze swiadczy o nauczycielu. Powstańcu kościuszkowskim.
*
Tego powstańca zaprosimy do naszego dworku, aby pokazać mu Panoramę Racławicką.
Na pewno ten powstaniec pod Racławicami nie był , więc musi popatrzeć choć na panoramę która niczym film , przeniesie go w tamte czasy. Jego czasy.
*
Co by na to powiedział Marcin jakby sie dowiedział ze Anioł Szemkel przemyca grzeszników do nieba? Napewno by zaprotestował .Zaprotestował dlatego iż burzy to ustalony porządek, gdyż burzy to ustalone zasady.
Bo jakze to tak wbrew prawu, sam przemyt jest bezprawiem , a prawo rzecz święta.
No ale w zasadzie to nikt do tej ostatecznej krainy nie ma szans by się dostać.
Przejść tę granicę , niewidoczną przecież ale ...ale trwałą, trwalszą niż wszystko inne.
*
To jest tylko możliwe w tej książce ze Marcin, który dopiero co wybiera się do Słucka do gimnazjum za chwilę musi zastanawiać sie nad teologicznym problemem , który Anioł Szemkel swoim postępowaniem stwarza. Tylko tutaj .
*
I znów jesteśmy w Będzinie.
Na Ksawerę zewsząd ściągali ludzie do pracy. Do pracy w kopalni. Ciężkiej pracy. Ksawera w początku XX wieku to lepianki i małe drewniane domki. Bieda i nędza. To tutaj agitatorzy rozpoczynali swoją działalność. Ale oni zaczynali w Rosji. To ich dostrzegł i opisał Fiodor Dostojewski. Przeczuwał co oni zrobią w XX wieku. Miał dla nich jedyne określenie: Biesy.
I te biesy wymyślali teorie, które zrealizowali w XX wieku. W jednym z miast Rosji zebrały się późnym wieczorem w mieszkaniu jednego z nich, i tam układają przyszłe losy świata. A my jeszcze nie istniejący, nie wiemy że ktoś za nas ułożył nam życie. Że ktoś uznał że ma prawo, niczym Bóg, pokierować losem człowieka i całego narodu. Posłuchajmy co on mówi:
„… ludzkość musi być podzielona na dwie nierówne części. Dziesiąta część otrzymuje wolność osobistą i nieograniczoną władzę nad pozostałymi dziewięcioma dziesiątymi. Tamci zaś zatracają osobowość, stają się stadem…
To co proponuję – nie jest podłością lecz rajem. Rajem na ziemi. Innego rozwiązania nie ma.
Tam w jego kajecie, jest sama prawda – ciągnął dalej Wierchowieński. Tam jest szpiegostwo. U niego każdy człowiek społeczeństwa pilnuje drugiego i ma obowiązek denuncjować go, w wyjątkowych wypadkach oszczerstwo lub zabójstwo. Lecz zawsze równość. Zaczyna się od zniżenia poziomu wykształcenia, wiedzy, talentów. Nie trzeba ludzi uzdolnionych. Puścimy w ruch pijaństwo, oszczerstwo, denuncjację. Rozplenimy niesłychaną rozpustę. Każdego geniusza zgasimy w kolebce. Równość całkowita.
Niech pan posłucha! Przede wszystkim będziemy szerzyć zamęt. Przenikniemy w lud…
…Lud jest pijany. Matki pijane. Dzieci pijane. Niechby się spili jeszcze więcej.”
Nad Ksawerą budził się dzień. Noc całą agitatorzy rozprawiali o przyszłym raju.
*
A zasady to rzecz najważniejsza i porządek.
*
Ten Anioł Szenkel to z wiersza Herberta, a i Heberta trzeba by do dworku zaprosić. I pana Cogito.
*
Moskale za czasów Marcina byli wszędzie.Wszak to było Rosyjskie Cesarstwo i na każdym kroku spotykał Marcin dwugłowego orła i portrety cara, już o patrolach,które spotykał po drodze jadąc do Wilna nie wspominając. A te patrole spotykano wszędzie gdzie sięgało Cesarstwo Rosyjskie.
A 2 marca roku 1881 na pierwsze stronie Gazety Petersburskiej wydrukowano zdjęcie cara Aleksandra II, który dzień wcześniej zginął w zamachu dokonanym przez Ignacego Hryniewieckiego.
Marcin przywiózł tę gazetę kupioną w Wilnie do swego dworku i goście przez wiele wieczorów komentowali to wydarzenie.
*
Ale pod Ostrą Bramą musiał Marcin być.
Choćby dlatego by zobaczyć Tę, która uzdrowiła Adama,bo gdyby nie uzdrowiła ,to Adam nie stworzył by Litwy, która nie krajem jest a mitem. I to się Adamowi Mickiewiczowi udało.
Juliusz takich ambicji nie miał. On chciał tylko zjadaczy chleba przerobić w aniołów.
A to mu się nie udało.Ale...ale ...wszystko przed nami ,póki czas odmierzony przez Zegarmistrza Światła jeszcze trwa . Oczywiście Marcin nic o tym cudownym uzdrowieniu Adama nie wiedział.
A nawet gdyby wiedział to by w nie nie uwierzył , z wiadomych względów.
*
Ale to tzw.bujanie w obłokach nie jest niczym złym.To był sposób by wygrać.
Przenieść tę mityczną ojczyznę w sferę ducha aby niedostępna była dla tych z Petersburga, Berlina czy Wiednia.Bo z duchem walczyć nie sposób.
W tamtych czasach jeszcze nie wiedzieli jak walczyć z duchem.
*
Ta myśl najczystsza... to słowa z Króla-Ducha poematu wielkiego i tajemniczego- to czym jest według Juliusza?
Tak pisze w piątym rapsodzie Króla -Ducha:
"Któż ją ma?-czasem gdzieś w pastuszku siedzi
ta myśla najczystsza-więc władnąca swiatem,
A nikt jej krokiem ziemskim nie wyprzedzi,
Choć owce ludem jej -a berło kwiatem
Widziano więc raz ,jak hełmom z miedzi
I królom drogim okrytym szkarłatem
Przyszła na pomoc taka bohaterka
Jedna słoneczna i święta pasterka"
Czyżby to była Joanna D,Arc?
A Mickiewicz napisał "nasz Naród jak lawa..." ... ale ...ale ...w tej głębi też podłości moc.
*
A swoją drogą,uważają niektórzy że Król-Duch nie został w ogóle napisany przez Juliusza.Został mu podyktowany przez duchy, które przychodziły do jego paryskiego mieszkania i zachęcały go by tylko zapisywał co one mu podyktują .
*
Napisał Juliusz Słowacki takie słowa o Królu-Duchu..."pieśń tę zostawiam wiekom, które mają potężne ręce i potężne głosy".Czyżby o naszych czasach myślał ,czyżby przewidywał jakie potężne środki przekazu nastaną.
Ale mimo wszystko,te jego twory trudne zawiłe ,dla nas , mroczne , niezrozumiałe.
Jeszcze jego przekazu, jego listu nie rozumiemy.Ale przyjdzie czas że zrozumiemy, choćby garstka tych jeszcze czytających zrozumie. I to wystarczy.
*
Kiedy Juliusz wrócił do Polski i spoczął na Wawelu, a był to rok 1927, to radio transmitowało na całą Polskę to wydarzenie. Wiemy że rodzina Opoków na Warpiu słuchała tej transmisji przez swoje radio kryształkowe. To radio kupili od Jonasza Gurfinkiela, Żyda domokrążcy. Sprzedał im na raty. Jeszcze dołożył firany, bo firany też sprzedawał. I mogli usłyszeć dzięki niemu o Juliuszu. A potem Marysia Opoka pojechała do Krakowa by zobaczyć Wawel i położyć kwiat na grobie Juliusza. Uczyła się w rosyjskiej szkole na Warpiu wierszy Puszkina. Nie słyszała wtedy o Juliuszu. Nie wiedziała, że chciał przerabiać „zjadaczy chleba w aniołów”. A u nich bywało, że chleba brakowało.
*
No ale te słowa z Króla-Ducha" ale już nie znali tego języka ,który we mnie śpiewał" ...co nam mówią? To mówią że Juliusz wie , że niezrozumiany będzie ,że zjadacze chleba czyli my czyli Ty czytelniku ,nie zrozumiesz Juliusza. On daje z siebie wszystko, wyrywa z siebie te strofy cudowne ,śpieszy się by zdążyć bo czasu ma mało..a Ty czytelniku nie doceniasz tego . I tutaj okazuje się jak słuszne są te słowa by nie rzucać "pereł przed wieprze"
*
W kościele św Trójcy w Będzinie , na lewej ścianie w prezbiterium widnieje piękna płaskorzeźba przedstawiająca orła z aureolą , trzymającego w dziobie kołczan z jedną strzałą. Po wmurowaniu owej płaskorzeźby co miało miejsce w czasach gdy Będzin był w Rosyjskim Imperium, władze rosyjskie powiadomione o tym, przez swych zaufanych,wietrzących wszędzie spiski i zdrady, rozpoczęły surowe śledztwo, bowiem dopatrzyły się w fakcie wmurowania tej płaskorzeźby czynu buntowniczego. Spisano stosy akt śledczych, przesłuchiwano proboszcza i sporą liczbę mieszczan będzińskich, lecz nie zdołano z nich nic wydobyć.
Mieszczanie bowiem oświadczyli że to nie jest orzeł polski tylko Duch święty. Władze sprawę umorzyły, a mieszczanie dumni byli że przechytrzyli rosyjskie władze pomysłem przemycenia Orła polskiego pod postacią Ducha świętego.
*
No ,ale duchem walczyć nie sposób.
*
To samo przeżywał Stanisław Wyspiański.
Z Krakowa on przecież. Wawel ,gdzie duchy królów, promieniował na niego i nie mógł się z tego napromieniowania wyzwolić i nie chciał, więc napisał:
"Myśmy wszystko zapomnieli.
GOSPODARZ
Mego ojca gdzieś zadźgali,
gdzieś zatłukli, spopychali;
kijakami, motykami
krwawiącego przez lód gnali...
Myśmy wszystko zapomnieli.
PAN MŁODY
Jak się to zmieniają ludzie,
jak się wszystko dziwnie plecie;
myśmy wszystko zapomnieli:
o tych mękach, nędzach, brudzie;
stroimy sie w pawie pióra.
*
15 lat miał Marcin jak w Galicji chłopi panów mordowali, a Szela Jakub grozę budził .Nie wiadomo -na razie nie wiadomo, bo po to w końcu ta książka powstaje, rodzi się każdego dnia by się dowiedziec poznać prawdę – czy do Marcina te wieśći z Galicji doszły, a jak doszły jak je przyjął?
*
Adam Mickiewicz powinien być pochowany nie na Wawelu, a na Litwie.
Najlepiej w Soplicowie.
Tam by go Pan Tadeusz Soplica odwiedzał.
"Właśnie dwukonną bryczką wjechał młody panek..." i on nie pod dworek by zajeżdżał by tam aż do znudzenia pociągać za sznurek by stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek, ale najpierw by pojechał na cmentarz leżący sto kroków od ruin zamku by tam na grobie Adama polne kwiaty złożyć -nawet bursztynowy świerzop, chociaż to podobno chwast- i podziękować za życie,które mu Adam dał. I to jakie życie? Wieczne.
Ale co tu dużo mówić, pan Tadeusz to niezbyt ciekawy osobnik. Takim jest on właściwie człowiekiem bez właściwości. Każda inna postać jest w poemacie Adama krwista , dynamiczna z osobowością aż wylewającą się z ram . A Tadeusz drętwy, tak prawdę mówiąc nadaję się tylko do tego by pociągać za ten sznurek by stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek. Można podejrzewać że na jego świadectwie aż roiło się od ocen mierny. No ale to właśnie on dał tytuł temu ponadczasowemu dziełu Adama .
Jak to wytłumaczyć?
*
Stare legendy chińskie mówią ,ze wielcy mistrzowie wchodzili w swoje obrazy i w nich znikali.
To jest cudowne, móc wejść do swojego dzieła. Matejko na ten przykład mógłby wejść do tego obrazu gdzie namalował podnoszenie dzwonu Zygmunta i pomóc, chociaż ,chyba nie, bo on taki jakby trochę cherlawy.Ale do swojego dzieła dziejącego się w Soplicowie , które w pewnym sensie jest obrazem mimo iż namalowanym literami , mógłby wejść Adam Mickiewicz.
Myślę ze on tam często wchodzi, choćby po to ,żeby bigosu spróbować , kawy się napić, na Zosię popatrzeć a może i czasami muchę jaką zabić, packą Wojskiego, bo na Litwie przecież , much dostatek.
*
A potem życie wieczne będzie dawała taśma filmowa.
Bracia Lumiere ustawili kamerę na peronie , ustawili kamerę przed fabryką i dali niczego nie podejrzewającym ludziom życie wieczne.A był rok 1895.
A kiedy bracia Lumiere uwieczniali ludzi w swych filmach , Marcin umarł. Właśnie w tym 1895 roku.
A oni już zawsze wychodzić będą z tej fabryki . Wszystkie panie w ogromnych kapeluszach , rozmawiające ze sobą, o czym rozmawiające? O tym ,co ugotują dzisiaj mężom swoim i dzieciom.
A czterech mężczyzn wyjeżdża na rowerach, też się spieszą do domu.I my w każdej chwili możemy patrzeć na nich.Przenosić się błyskawicznie do tego 1895 roku.
*
Nasza znajoma Marysia zapisana w paszporcie z carskim orłem przyszła na świat w 1896 roku. To był XIX wiek. Wiek, który nie wiadomo kiedy się skończył. Są różne warianty. Jeden mówi, że w 1914, inny, że w 1912 w kwietniu. Wtedy to zatonął ten wiek w Atlantyku. Wiek, w którym ludzie wierzyli w potęgę ludzkiego rozumu i swoje nieograniczone możliwości. A tu wystarczył kawałek lodu, i potęga poszła na dno. W kwietniu 1912 roku, gdy zatonął „Titanic”, Marysia miała 16 lat. Pracowała na budowie. Nosiła cegły w nosiłkach na plecach. Była pomocnikiem murarza. Przychodziła do domu tak zmęczona, że zaraz zasypiała. Nie zauważyła Marysia, że wiek XIX się skończył.
*
Marysia jest na zdjęciu zrobionym w roku 1927. Ma 31 lat. Stoi obok koleżanek z fabryki. Wszystkie elegancko, jak na tamte czasy ubrane. Marysia też. Minęło przeszło 70 lat od tej chwili. To zdjęcie uświadamia, jak każde zresztą, mistykę codzienności. Z jakiejkolwiek strony spojrzysz czy pomyślisz o tej fotografii wszędzie tajemnica, zdziwienie i nieprzewidywalność przyszłości. Bo czy one stając do tej fotografii patrząc w obiektyw mogły przewidzieć że po 70 latach ogląda je ktoś kogo istnienia w przyszłości nie przewidywały, nie wyobrażały sobie nawet. Nie mogły sobie wyobrazić tego świat za 70 lat, tak jak my nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie świata roku 2100.
Następne zdziwienie.
Patrzę na to zdjęcie i widzę całe życie Marysi. Od początku do końca. Ona patrzy w obiektyw piękna, młoda, a ja widzę jak umiera.
Widzę ten moment jak przechodzi do innego świata
*
7 września Roku Pańskiego 1786 pewna dziewczynka ,grająca na harfie przeszła do historii.
Johann Wolfgang Goethe napisał o niej w swoim dzienniku podróży , a podróżował wtedy do Włoch i dziennik ten znany jest pod nazwą "Podróż włoska".
Dyliżans ,w którym podróżował Goethe minął idącą ze swym ojcem pieszo jedenastoletnią harfistkę.idąca gdzieś by dać kolejny koncert. Goethe zaprosił ją do swego dyliżansu by podwieźć ją i by odpoczęła nieco.
Opowiedziała mu że grała już przed elektorem saskim, a w ogóle to jej występom przysłuchiwało się już aż dwudziestu jeden książęcych wysokości.Miło sobie rozmawiali i obiecali sobie że spotkają się jeszcze.
Oczywiście już się nigdy nie spotkali, ale ona przetrwała.Uwiecznił ją Goethe na zawsze.Do końca świata ona będzie tą spotkaną po drodze harfistką, zapraszaną do dyliżansu .
*
A Juliusz uwiecznił człowieka,który który niósł na własnych plecach ogromną butle z winem, którą ofiarowali mu mnichowie z klasztoru Betchaszban.kiedy po 45 dniach pobytu opuszczał ich i wracał do Europy.
Butla była tak wielka i ciężka że osiołek nie mógł jej udźwignać więc mnichowie -pisze Juliusz w liscie do Matki"wysłali za mną człowieka,który na żylastych ramionach przyniósł za mną trop w trop lecąc, butel aż do Bejrutu"
Nie było mu zapewne lekko ,ale pocieszmy go idąc z tym "butlem" wchodzi ,do polskiej literatury i historii.
*
"Nie ma pamięci o tych co żyli dawniej". Te słowa napisał Kohelet.I tutaj chyba się Kohelet pomylił.Już w zasadzie od Gutenberga dokumentujemy prawie wszystko.A od jakiegoś czasu fotografujemy i filmujemy wszystko co sie rusza i ci się nie rusza.Weźmy taką Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych Library of Congress – największa biblioteka świata. Gromadzi ponad 142 mln różnego rodzaju dokumentów, ponad 29 mln książek, 58 mln rękopisów, 4,8 mln map i atlasów, 12 mln fotografii, 6 mln mikrofilmów 3,5 mln dokumentów muzycznych, 500.000 filmów wszystko w ponad 460 językach. 7% zbiorów to dokumenty w językach słowiańskich, w tym największy w USA zbiór polskich książek. A ile jest pomniejszych bibliotek na całym świecie. A czymże jest biblioteka jeśli nie zbiorową pamięcią
I co zrobić z tym stwierdzeniem Koheleta, które w Piśmie św. się znajduje.Z tym że Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność , można się w zasadzie zgodzić, ale że nie ma pamięci o tych co dawniej żyli. Z tym zgodzić się nie sposób.
*
A kiedy Juliusz wrócił z wyprawy na Bliski Wschód to przybył do Florencji i zamieszkał w hotelu który nazywał się New York.Ale nie na długo bo Zajdler (kto to Zajdler?) znalazł mu mieszkanie jak pisze Juliusz śliczne ,za 27 franków na miesiąc.
*
Czekamy na Fausta.Kiedy zjawi się w naszym dworku,i zacznie opowiadać swoje dzieje.
Na razie Goethe rozmawia z harfistką .Na razie tę małą przenosi do historii.
Och gdyby wiedziała kogo spotkała na swej drodze?
*
Trzeba by zaprosić do dworku Marcina tę małą harfistkę , aby dała koncert.Wprawdzie Marcin to nie jest książęca wysokość, ale za dobrą zapłatą ...kto wie.
Tylko gdzie ona jest? Jasiek może jechać z zaproszeniem i jedzie ale myśli sobie"gdzie mam ciebie szukać ,w jakie drzwi mam stukać.."
*
Jedyne szczęście: kto w szarej godzinie,
Z kilką przyjaciół siadłszy przy kominie,
Drzwi od Europy zamykał hałasów,
Wyrwał się myślą do szczęśliwszych czasów,
dumał, marzył o swojej krainie…
Ci zaproszeni przez Marcina goście, którzy ściągaja powoli do dworku, siadając przy kominku, zajadając się potrawami ,które gospodarz serwuje, to ludzie zewsząd ,ludzie, którym się udało. Udało im się zaistnieć w zbiorowej wyobraźni. Zagościli tam na stałe a przez to swoje życie uczynili ważnym, wartościowym. Daru życia nie zmarnowali.Ślad jakiś zostawili, nawet ci wymyśleni przez takiego czy innego autora.Bo mimo wszysto trwalsi ci wymyśleni. Trwalsi bo zapisani,i mieszkają w bibliotece ,mieszkają w zbiorowej wyobraźni.
*
Do Lubeki pojechał Jasiek dyliżansem . Pojechał aby wręczyć zaproszenie konsulowi Buddenbrookowi.
A właśnie niedawno odbył się ślub Toni Buddenbrook z panem Grunlichem.Tonia uległa perswazji ojca ,który uważał że pan Grunlich to będzie odpowiednia dla niej partia.
A kalendarz pokazywał rok 1846.
*
Ilekroć z Prus powracam, chcąc zmyć się z niemczyzny,
Wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny:
Tam się człowiek napije, nadysze Ojczyzny!
"Drogi Marcinie."..tak zaczynał się list który Jasiek wysłał z Lubeki.
Kończy się tydzień jaki spędziłem w domu konsula Tomasza Buddenbrooka . Chciałem tylko zaproszenie zostawić i wracać ,jednakże uprosili mnie bym został.
Rodzina -powiem ci Marcinie z tradycjami kupieckimi, zbożem handlują a firma ich słynna i solidna i warto z nimi interesy robić. Pomyśl o tym.A jak mnie karmili, jaka szynka pyszna ,jakie ciasta, leguminy, lody.
A Lubeka piękne miasto,domy jakich nie ma w naszych Radziwiliszkach,powozy suna po ulicach, a wszedzie dostatek i porządek. Nie wiem czy to wypada ale powiem ci ze małżeństwo pani Antoniny Buddenbrook z panem Grunlichem nie za bardzo udane i chyba nie przetrwa długo , tak mi się wydaje. Ale rodzina sama w sobie ciekawa i może kiedyś ktoś opisze jej losy bo warto.
Ale ja wracając do naszego gniazda wpadnę do Soplicowa ,bo co by nie mówić trzeba w tym jak twierdzi Adam centrum polszczyzny zmyć ten osad który na mnie osiadł . Muszę tylko się dowiedzieć o drogę bym tam trafił.
*
W podręcznikach historii Polski Zagłębia i Będzina właściwie nie ma. Tak się nasze losy
ułożyły że wielkie i przełomowe dla państwa i Narodu wydarzenia działy się w innych
miejscach. My zawsze byliśmy na marginesie historii. Na wschodnich kresach rodzili się
ludzie, którzy tworzyli kwintesencję polskości prozą, poezją i czynem. Najpierw w Gnieźnie,
potem w Krakowie, Warszawie a wreszcie w Paryżu było serce Narodu. A w Będzinie?
Czasami zatrzymał się tutaj król. Jednakże wydarzenia te nie były milowymi krokami historii.
Wspomina o Będzinie Paweł Jasienica.
W „Rzeczypospolitej Obojga Narodów” tak pisze „… w państwie rozciągającym się od
Międzyrzecza i Będzina aż pod Dzikie Pola i Połock…”.
Będzin więc był na zachodnich kresach Rzeczpospolitej. I kiedy w kresowych dworkach
słuchano Chopina, czytano Testament Juliusza czy przepis na bigos Adama M., tutaj
wstawano o 3 nad ranem by zdążyć na szychtę do „Paryża”, albo do Szena.
I tutaj Paryż kojarzył się z ciężką pracą a nie z Juliuszem piszącym „Króla – Ducha” czy
Fryderykiem komponującym polonez „As-dur”.
*
"Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy,
Aż do samego środka, do jądra gęstwiny?
Rybak ledwo u brzegów nawiedza dno morza;
Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża,
Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice,
Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice"
Jasiek przywiózł laptopa do Marcinowego dworku.I na tym to laptopie goście oglądali żubry, dziki ,sarny jelenie.Wszytko na żywo. Kamera zainstalowana na wysokim drzewie obserwowała miejsce gdzie przychodziły te piękne zwierzęta zajadać się sianem ,bo jak zima docisnęła to i o jedzenie trudno. Więc dobrzy ludzie lasu, zadbali by i zwierzęta mieli co najmniej trzy posiłki dziennie.A obraz docierał do dworku i oni siedzący przy kominku, popijający wino rocznik 1809 z rozrzewnieniem patrzyli na zwierzęta, które spotykali w litewskiej puszczy , i które do epopei narodowej Adama weszły i na zawsze zostały.
I tylko co się zmieniło?
"Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne"
To się zmieniło że już nie niewidzialne, już można je oglądać.Nie przewidział Adam że kamery i tam trafią, i takie to dziwy przeróżne zobaczą:
"Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu
Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu:
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości
Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości.
Czasem wymkną się w górę przez trawy zielenie,
Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie
I mignie między drzewa źwierz żółtawym pasem,
Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem"
*
Ale nie tylko zobaczyć można zwierzęta z puszczy , przede wszystkim miasta można zaobaczyć na żywo i ludzi . Choćby taki krakowski rynek. Patrzysz na ekran komputera i widzisz jak ludzie po rynku spacerują, a ty na chwilę wchodzisz w ich życie. Do Kościoła Mariackiego wchodzą by popatrzeć na ołtarz Wita Stwosza.
*
Słowa staniały. Rozmnożyły się, a straciły na wartości. Są wszędzie. Jest ich za dużo. Mrowią się, kłębią, dręczą jak chmary natarczywych much. Ogłuszają. Tęsknimy więc za ciszą. Za milczeniem. Za wędrówką przez pola. Przez łąki. Przez las, który szumi, ale nie ględzi, nie plecie, nie tokuje.
*
Marcin drzwi od Europy nie zamknie, ba, otworzy je na oścież.Mimo iż dokoła Azja , Moskwa, to u niego będzie inny świat.Tutaj usłyszymy Radio Wola Europa.
*
W długie zimowe wieczory przy zapalonym kominku, który nastrój tworzy prawdziwy, kresowy i taki że tylko malowac , fotografować opisywać, gawędy głosić będzie Zygmunt Nowakowski z radia Wolna Europa.Jasiek już pojechał po niego do Monachium, by przybył i o Krakowie swojej młodości opowiedział i i o stu innych sprawach. Bo czasu mamy w bród.
A co do tego klimatu kresowego przy zapalonym kominku ,to nie prawda że da się go opisać, już nie mówiac o namalowaniu czy sfotografowaniu.
Tego się nie da zrobić. To jest nieprzekazywalne.
*
Jedną z pierwszych studentek Uniwersytetu Jagiellońskiego była matka Zygmunta Nowakowskiego i jest bardzo pradwopodobne że spotkała Marię Cumft ,córkę Marcina.
*
U naszych znajomych na Warpiu gra radio. Marysia, Florentyna, Mietek Opoka słuchają
programu z dalekiej Warszawy. Zaprosili sąsiadów. Tak że w mieszkaniu dwanaście osób w
skupieniu słucha audycji. Nagle piosenka o Będzinie. Hanka Ordonówna swym cudownym
głosem śpiewa:
„Miasteczko Będzin w Polsce jest
Rynek w tej mieścinie.
Na rynku znany łobuz był
Jankielek Wasersztajn.
A ojciec jego grajkiem był,
na ślubach grał w Będzinie.
I zwał się Abram Wasersztajn
I wszystko było fajn…”
Sławne miasto nasze Będzin. W radiu o nim śpiewają. Za niedługo całe Warpie będzie o tym
mówić.
O tym że radio śpiewało o Będzinie.
*
Marcin był w Wilnie na synodzie , kiedy do jego dworku przybył Kurier.
Kurier z Warszawy. Jan Nowak- Jeziorański.
Jasiek sam , bez wiedzy Marcina wysłał zaproszenie do Monachium.
Bo w naszym dworku , w którym regularnie słuchano Radia Wolna Europa, nie mogło zabraknąć jego twórcy i dyrektora.
*
Musi gdzieś istnieć trop, ślad jakiś. Musi Jasiek szukać, przetrząsać archiwa. Bo gdzieś musi być napisane co stało się z naszą harfistką. Nasza ona ,bo już weszła do naszej książki już zastanawia już inspiruje.
Gdzie jej grób, gdzie jest jej miejsce spoczynku? I jakie cyfry na płycie nagrobnej wyryto? Ile czasu otrzymała w darze by koncerty na harfie dawać?
I najważniejsze gdzie ta płyta?
Bo pojechalibyśmy tam , zapalić znak pamięci, mimo iż harfistka nasza silnie zaznaczona przez kogoś kto wielki na wieki. Przez Goethego, który nie tylko harfistce dał zycie wieczne ale i Fausta utrwalił i Mefista i Małgorzatę.
*
Właściwie można powiedzieć ze Faust już zaczął istnieć .Już od szesnastu lat żył .Zaczął go Goethe pisać w roku 1770, a skończył w lipcu 1831 roku.czyli rodził się Faust przez 60 lat.
A ktoś kto się rodzi przez tyle lat musi być genialny. Innej możliwości nie ma
*
Duch:
Z miarowym hałasem na krosnach ja czasu
Dla bóstwa tkam szatę z żywego atłasu
Faust:
Czynny,snując watek swój na globie
Duchu ,z tego samego myśmy pnia
Duch:
Bliski ci duch,którego nosisz w sobie
Nie ja!
*
Marcin na pewno spotka ,wracając z synodu z Wilna, diabła..Jest pytanie, jaki to będzie diabeł?
polski ,niemiecki czy rosyjski?
Spotkanie rosyjskiego diabła jest mało prawdopodobne.on wyszedł z książki Dostojewskiego i wędruje przez Syberię.Zaznacza miejsca gdzie już niedługo będzie niepodzielnie panował.
To będą łagry i on, ten rosyjski diabeł będzie tam miał pełnie władzy.
A diabeł stworzony przez Bułhakowa w powiesći 'Mistrz i Małgorzata" taki raczej zachodni.Taki subtelny, delikatny, zdystansowany w zasadzie do rzeczywiśtości
Diabeł rosyjski to dziki , umazany krwią potwór.
I jeszcze do tego ten potwór w szkalnej trumnie w centrum Moskwy leży i oglądają go i podziwiają że wieczny.
Ale zło wieczne przecież .
*
Ale też pytanie się nasuwa ,jakież to dobro uczyni diabeł,który wejdzie na drogę Marcina?
Bo przecież powiedział Mefistofeles te oto słowa "„jam cząstka siły mała, co złego pragnąc zawsze dobro zdziała.”
O biedny polski diable! Każdy cię oszuka.
O! rozpustny Kmicicu, najmężniejszy z mężnych!
Widziałem ja na świecie szatanów potężnych,
Nie nadętych pyszałków, ale bosko dumnych
I niczym nie ugiętych, i bardzo rozumnych.
Tobie z nimi się mierzyć - toż komedia czysta!
Nigdy z ciebie, Boruto, nie będzie Mefista.
Jedno co możesz czynić - to gusła i czary
*
Nie wiem czy to już odpowiednia pora by wprowadzić tutaj agenta,Agenta Ochrany rzecz jasna.
Agenta, który sobie tylko znajomym sposobem słać będzie wielostronicowe raporty do Centrali mieszczącej się rzecz jasna w Petersburgu.
Bo przecież w takim miejscu musi urodzić się bunt.W takim miejscu gdzie Rzeczpospolita się jednocześnie i kończy i zaczyna.
*
W piwnicy Marcinowego dworku urządził Jasiek tajną drukarnię.Miał zamiar drukować tajne ulotki, książki zakazane czyli mówiąc krótko i zwięźle "bibułę".
O bibule pisał Józef Piłsudski tak: "Bibułą w żargonie rewolucyjnym zowią każdy druk nielegalny, nieopatrzony sakramentalną formułą: "dozwolono cenzuroju". Ilość tej bibuły z rokiem każdym wzrasta, wsiąkając coraz głębiej w warstwy ludowe, zataczając coraz szersze koła".
I jeszcze takie słowa pisze Józef Piłsudski : "Gdy sobie przypomnę swe lata dziecinne, staje mi żywo w pamięci obraz mego pierwszego zetknięcia się z "bibułą". Było to w dworku szlacheckim na Litwie jakie dziesięć lat po powstaniu. Wrażenie wieszatielskich rządów Murawjewa było jeszcze tak świeże, że ludzie drżeli na widok munduru czynowniczego, a twarze ich wyciągały się, gdy w powietrzu zabrzmiał dzwonek, zwiastujący przybycie któregoś z przedstawicieli władzy moskiewskiej. W tym to czasie matka moja wyciągała niekiedy z jakiejś kryjówki, jej tylko wiadomej, kilka książeczek, które odczytywała, ucząc nas, dzieci, pewnych ustępów na pamięć. Były to utwory naszych wieszczów.
*
Jasiek postanowił więc drukować książki zakazane i przemycać je przez granicę.
O całej sprawie nawet Marcin nie mógł się dowiedzieć gdyż on jako pastor ,przestrzegający prawa nie tylko Bożego ale i tego ziemskiego ,mógłby być przeciw.
Bo on jeszcze nie przesiąkł polską mentalnością.To dopiero jego dzieci i wnuki staną się buntownikami.
*
Tajna drukarnia w piwnicach Marcinowego dworku, o której nawet Marcin nie wiedział zaczęła drukować zakazane książki w dniu ,w którym Ignacy Hryniewiecki rzucił bombę.
*
W akcie oskarżenia takie słowa przeczytać można było:
"Kiedy dym opadł , oczom wszystkich znajdujących sie na miejscu ludzi, zarówno tych całych i zdrowych jak i rannych,ukazał się straszliwy widok-oto pomiędzy rozrzuconymi na ziemi rannymi ludżmi znajdował się także car. Umiłowany monarcha leżał na chodniku podpierając się łokciami,wsparty o blustradę nad kanałem,oddychał jeszcze ale był cały zakrwawiony. Poszarpane ,odkryte nogi Cesarza Męczennikamocno krwawiły,ciało było poranione,a twarz spływała krawią....
Na miejsce katastrofy przybiegł wielki książe Michał Mikołajewicz, a zaraz potem cara przeniesiono do sanek.Gdy wielki książe zapytał go, jak się czuje, Jego Wysokość odpowiedział :"Zabierzcie mnie do pałacu...tam..umrę" Były to ostatnie słowa konającego władcy"
*
Mało tego z dworku Marcina zacznie niedługo nadawać radio, oczywiście też zakazane ,bo w Cesarstwie Rosyjskim wszystko jest zakazane.Wszystko na co nie zezwala car.
To radio będzie nazywać się "Granica"To radio będzie nadawać swoje audycje na falach krótkich o częstotliwości 41 m.
A Marcin nic nie wie , nie domyśla się nawet co w jego dworku wyprawia Jasiek. Kiedy tylko wyjeżdża na synod do Wilna to Jasiek zaraz instaluje to co zakazane... a Marcin jako praworządny obywatel na pewno byłby przeciw.
Jeszcze w jego krwi nie ma krwinek buntu. Takimi kategoriami Marcin nie myśli. Jedzie tą swoją kolaską do Wilna, zatrzymuje się w żydowskich-bo innych nie ma-zajazdach , patrzy ne ten kraj i jakoś nie dostrzega aniołów unoszących się nad polami. Nie słyszy jadąc przez lasy echa które gra kiedy skończył grać Wojski.Ale jako że Marcin na kartach tej książki to wszystko przed nim, i wszystko przed nami.
Jak nie on to wnuki się zbuntują. Tak, wnuki zbuntują się na pewno.
*
28 czerwiec 1927 rok. Dom na Warpiu w Będzinie.
Za parę minut rozpocznie się transmisja radiowa z Krakowa, z pogrzebu Juliusza
Słowackiego. Mietek Opoka zainstalował w mieszkaniu ogromną antenę, która niczym
pajęczyna oplotła sufit, bo radio kryształowe takiej wymagało. Wkopał w ziemię dziurawe
wiadro jako uziemienie, słuchawki włożył do głębokiego talerza, który spełniał rolę
wzmacniacza słabego głosu ze słuchawek. Cała rodzina i kilkunastu sąsiadów słuchali
spikera, który opowiadał że sam Naczelnik Piłsudski z dostojnikami osobiście niósł trumnę
Juliusza na Wawel, „aby królom był równy”. A jeszcze wczoraj córeczka Mietka z
koleżankami z klasy tworzyła szpaler na dworcu kolejowym w Sosnowcu, przez który wolno
przetoczył się pociąg z trumną Słowackiego. Rzucała kwiaty, by powitać tego, który zaklinał,
żeby „żywi nie tracili nadziei”.
Rozległ się dźwięk dzwonu „Zygmunta”. Donośny dźwięk. A oni czuli, że są tam na Wawelu
a nie w ubogiej izbie robotnika kopalni „Paryż”, i słuchają jak Juliusz wraca z Paryża.
Do siebie.
*
Wejdźmy do tego ubogiego mieszkania na Warpiu w Będzinie i razem z nimi posłuchajmy radia. Posłuchajmy co mowi Józef Piłsudski:
"Gdy przed trumną stoję, mówić muszę o śmierci, o wszechwładnej pani wszystkiego, co żyje. Wszystko, co żyje, umiera, a wszystko, co umiera, żyło przedtem. Prawa śmierci są bezwzględne. Są, jak gdyby stwierdzić chciały prawdę, że co z prochu powstało, w proch sie obraca. Gdy kamień na tafle, spokojnej wody rzucamy, powstają kregi, idące wszerz i zamierające powoli. Tak żyją ludzie, gdy śmierci bramy przepastne przekroczą; kregi powoli zamieraja i nikną, pozostawiajac po sobie pustote a nawet zapomnienie. Prawa śmierci i prawa życia, związane ze soba, są bezwzgledne i bezlitosne. Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli. Pokolenia za pokoleniami, żyjące codziennym życiem, zwykłym lub niezwykłym, do wieczności przechodzą, pozostawiajac po sobie jeno ogólne wspomnienia. Wspomnienia, gdzie imion nie ma i nie ma nazwisk. A jednak prawda życia ludzkiego daje nam i inne zjawiska. Są ludzie i są prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwycieżają, że żyją i obcują miedzy nami"
*
Jeszcze raz wyjdźmy na wieżę zamku, by ujrzeć więcej. A co chcemy tym razem zobaczyć? Chcemy zobaczyć miasto, które ukąsił diabeł. Wmówił, że trzeba zburzyć wszystko by zbudować nowy wspaniały świat. On wszędzie działał, lecz tutaj na tych zachodnich kresach osiągnął najwięcej. Dlaczego? Ujrzał razu pewnego zdążających do miasta ludzi, którzy szukali tutaj lepszego życia. W swych wioskach poczuli się zbędni. Poczuli że są tymi „gębami”, których wyżywić nie sposób. A tam słyszeli, dymią kominy, fabryki pracują, praca jest. Ale na miejscu ujrzeli nędzę jeszcze większą, a odwrotu nie było. Lecz z czasem przyzwyczaili się do wstawania o 4 nad ranem, do pracy aż po zmierzch. I kiedy elokwentni agitatorzy tłumaczyli im, jak to jest, uwierzyli im. A potem, kiedy przetoczyła się wielka armia w kolorze czerwonym, zaczęła się tworzyć nowa historia. Od nowa, od zera. I oni wtedy zaczęli być ważni. Był tylko warunek, muszą zapomnieć, wyrzec się zniszczyć tamto, co było. Bo prawdziwa słuszna historia zaczęła się teraz. Powstawały betonowe, szklane domy. I oni w tych betonowych domach zamieszkali. I to był awans. Zapomnieli o tamtym życiu pełnym odniesień do Boga.
*
Bo Marcin jadąc kolaską ciągnioną przez dwa piękne konie, jeden czarny a drugi siwy,głównie czyta Pismo po ścieżkach wersetów tej natchnionej Księgi chodzi a mijając malownicze litewskie łąki myśli o łąkach raju i powoli czyta te wersety ,modli się nimi:
"Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy"
*
Jestem zatrzymany w bursztynie naszych czasów. I kiedyś rozbij ten bursztyn i zrekonstruuj to życie ,bo warto.
„Gdy gram, maluję, rzeźbię, piszę
spod moich drętwiejących palców wytryska życie”.
Janusz Pasierb
Wróćmy na chwilę do naszego dworku. Właśnie Marcin przyniósł kolejne butelki wina
rocznik 1809. nalał do kryształowych kielichów i wzniósł toast za wszystkich twórców,
którzy chcą wyrazić to co niewyrażalne. W salonie paliło się kilka świec i kryształowe
kielichy ustawione na stole przypominały chcąc nie chcąc, szklane macewy z Będzina.
A w tych szklanych macewach ich twórczyni zawarła życie i w tych kryształowych kielichach
pulsowało życie. Bo życiem było to wino które kiedyś było deszczem – wodą wypitą przez
winogrona a teraz ta woda stała się winem pitym aby chwalić życie. Życie, które jest wieczne.
*
A transmisja radiowa z Wawelu trwa i wszyscy w domu Grzegorz Opoki z uwagą wielką słuchają co mówi Naczelnik Państwa:
"Przed soba mamy trumnę ze szczątkami człowieka, szczątkami, które swiadczą o prawdzie, że proch jesteś i w proch się obrócisz. Slowacki, jak żywa prawda życia, jest miedzy nami. Staje się znajomym coraz szerszym kręgom. Wiemy o nim tyle, jak o żadnym ze swoich znajomych. Wiemy i o tym, czego nawet o braciach nie wiemy. Jest z tego powodu naszym żywym znajomym. Znamy drobnostki jego życia, anegdoty o nim, ba, jak sam pisze poeta, list do ekonoma lub wieczne przymierze z Handzią czy Marylką są nam znane i znajome. Są skadś wyciągnięte i rzucone przed oczy. Śmierci prawa są w ten sposób przezwyciężone. Jest nam żywym znajomym i żywa znajomość Słowackiego staje sie coraz powszechniejsza i coraz szersza, tak, że ma znajomych więcej, niż miał ich za życia. Gdy wezmę odwrotnie i policze kilkanascie milionów Polakow, wsród których żył Słowacki, co z nich pozostalo? Nie mają ani imienia, ani nazwiska, gdyż kilka zaledwie osób z ówczesnego pokolenia staje nam jako żywsze istoty, jako ci, którzy żyja, którzy nie umierają i nie nikną. Żył sto lat zaledwie temu, zaledwie trzy pokolenia wymarły lub wymieraja, a jednak, gdy policzymy ludzi, o których cośkolwiek wiemy, to jest ich tak mało, a gdy mówimy o Słowackim, to spotykamy sie z nim codziennie i z nim obcujemy. Powtarzamy jego słowa, jak gdyby byl żywą istotą, powtarzamy wrażenia, które przeżywal, jeżdząc po świecie. Wiemy, co mu sie podobało, a co nie pozostawiło na nim żadnej impresji. Jest więc żywy i żyje wsrśd nas i prawda smierci okrutna, prawda śmierci potężna nie istnieje dla niego. Powiecie może, ze to metafora, ze to nie jest słuszne, a jednak ta żywa prawda istnienia człowieka bez wzgledu na to, co kto o niej mówi, jest żywa, prawdziwa i realna. Słowacki żyje dlatego, ze umrzeć nie może. Zda się, jak gdyby bramy śmierci przepastne za nim zamknęły się nieszczelnie. Dla niektórych ludzi zostaja one otwarte, tak, ze życie i śmierć się nie rozdziela. Zda się, że są ludzie, którzy żyć muszą dłużej, których życie trwa nie latami, a wiekami, wbrew prawdzie przyrodzenia ludzkiego. I gdy teraz szczątki Słowackiego wprowadzamy do grobowców królewskich, wiemy, że przedłużamy mu życie dalej jeszcze i że życ będzie tak dlugo, aż murów Wawelu nie naruszy czas zniszczeniem, a skała, która nad Wisłą samotna tu stoi, nie ulegnie śmierci. Dajemy mu w ten sposob dłuższe życie, dłuzszą prawdę bytowania, które zostają pomiedzy ludzmi"
*
Pierwszy raport ,który znalazł się na biurku szefa Ochrany z Petersburgu miał kilka stron.
I jest zapewne w archiwum przepastnym. I dostać się tam musimy do tego archiwum by wersję agenta poznać.
A pisał o tym jak zamach... udany zamach ,na cara Aleksandra II komentują goście Marcina.
*
Przeczytamy ten raport,ale pytanie należy tutaj niezwłocznie zadać, kto poinformował agenta Ochrany o tym że radio z dworku Marcina nadaje i że drukarnia tajna zaczęła drukować.
Znaczyło by to że Ochrana wprowadziła swojego człowieka do Marcinowgo dworku.
*
Kościół zaprasza do nieba.Budowniczowie katedr wiedzieli o tym.
A Marcin wybudował swój kościół ,swoją można powiedzieć katedrę, na samej granicy Litwy i Kurlandii.ten jego kościół ,dzieło jego życia dotyka prawie granicy.
Tu się kończy Rzeczpospolita Obojga Narodów.
Marcin o tym wie.Ale wie również ze tutaj ta Rzeczpospolita się zaczyna.
I musi Marcin czy chce czy nie, dawać świadectwo.
*
A kościół Marcina w środku surowy, nie ma na czym zawiesić wzroku.
Gdyby Marcin do Krakowa pojechał, do Mariackiego kościoła wstąpił na ołtarz który mistrz z Norymbergi ,Stwoszem zwany wyrzeźbił , popatrzył , zachwycił się bo nie można przecież inaczej, to może by do swojego kościoła taki zamówił.
Może by złamał te surowe zasady Jana Kalvina.
A ci mieszczanie krakowscy uwiecznieni na wieki wieków jako apostołowie,jakże dumni że miliony ich oglądają. Kiedyś ci mieszczanie a teraz apostołowie byli drzewami.Kilkaset lat musięli rosnąc a potem piła, siekiera i do pracowni mistrza Stwosza.A on swoim mistrzostwem i talentem zrobił z tych drzew ludzi.prawie żywych.Mało tego nawet ich choroby utrwalił,niektore to nawet wstydliwe.
*
Ale za dworkiem Marcina za rzeką Niemenek , Rzeczpospolita Obojga Narodów się kończy.Tam już Kurlandia i Semigalia. Inny świat. Jakże inny.
*
"Pan Brzezan w cudnej mieszka okolicy.Zamek objęła rzeka w dwa ramiona,Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,Dalej kaplica blachą powleczona.W komnatach żadnej nie ujrzysz różnicyOd złotych komnat, gdzie mieszkała Bona.Pan Brzezan lubi żyć w królewskim dworze,Co ma król polski, i szlachcic mieć może.Posadzkiwzorem włoskim marmurowe,Na ścianach srebrem tkane adamaszki;Gęsto się lampy lśnią alabastrowe,Z srebrnych sadzawek niby dla igraszki Wytryska woda tchnąca wonią różyI nazad deszczem brylantowym spada."
Tak to sobie mieszka Pan Brzezan.Juliusz ten dworek....dworek to mało powiedziane, zamek, widział i opisał,ale Marcin tak nie mieszka .Też ma piękny dworek,który powoli będzie się zaludniał postaciami przybywającymi zewsząd na zaproszenia ,które Jasiek rozwozi, ale ten jego dworek nie ma ścianach srebrnych adamaszków.Ma obrazy a na tych obrazach postacie ,które patrzą na wszystko ,obserwują a potem w nocy gdy wszyscy śpią ,komentują .A nic im nie ujdzie , żaden szczegół.
*
" Więc jeśli człowiek jedną skałę minie
Wnet na to miejsce na inszą napłynie"
Jan Kochanowski z Czarnolasu jakby przewidział ze po caracie nastąpi komunizm, coś gorszego, po prostu szatański majstersztyk.
*
A Zygmunt Krasiński -co by nie mówić- syn kolaborantaWincentego Krasińskiego- nieprzeciętny ,przenikliwy umysł przewiduje co czeka Europę jak zwycieży komunizm.
*.
W sferę mitu przeniósł też Litwę Artur Grottger.
Ten jego cykl Lithuania dzieje się w jakimś mitycznym czasie ,ale jakże jest to sugestywne.
Czy Marcin mógł widzieć Lithuanie. Mógł,ale pewnie nie widział.
A nawet gdyby zobaczył to nie zaakceptował by, dlatego że on jako Niemiec a do tego pastor kalwiński chodził twardo po ziemi.
A tu takie wizje duchów w puszczy.
To dla niego byłoby nie do przyjęcia
*
"Niby nic,trochę wody,wzgórza ,drzewa...Doprawdy nie jest ziemia mniej piękna niż niebo"
Bo rzeczywiście z prostych elementów utworzone jest piękno.
*
Środa ,14 luty 1900 rok.Taki dzień pokazuje kalendarz wiszący w salonie dworku w Radziwiliszkach. W tym to dniu w dalekiej Australii grupa dziewcząt pojechał na piknik.
Dotarły pod Wiszącą Skałę. W samo południe ich zagarki się zatrzymały, a trzy z nich zniknęły.
Rozpłynęły się jakby w powietrzu.
Ale może przyjdą do naszego dworku i zdradzą tajemnicę.
Będziemy czekać
*
Czy zdradzą tajemnicę? Tajemnice życia.
*
A ja autor kradnę trochę czasu dla was.
Dla Marcina i jego gości.czas wam daję nasz, tutejszy, a wy funkcjonujecie poza czasem i przestrzenią i tam wam dobrze .Nie chcecie wracać by choć rąbek tajemnicy uchylić?
*
Tę książkę, którą teraz-mam nadzieję- czytasz nie łatwo zrozumieć. Nie schlebia ona gustom i trzeba znać kody kulturowe by wejść w istotę tej książki.
Bo odwołuje się ona do tego co kiedyś nas kształtowało , do tych dzieł , bez których nie sposób wyobrazić sobie polską nie tylko polską kulturę.
*
A właśnie co robią goście Marcina i kto przyjechał.
Jasiek którego Marcin używał jako posłańca , jeździł z zaproszeniami po całej Europie.
Zapraszał pisarzy, muzyków, filmowców, zapraszał wszystkich którzy odcisnęli jakikolwiek ślad w dziejach Europy.
A co z tymi ,którzy żadnego śladu nie odcisnęli? Przeminęli bez zapisania choćby jednej kreski w zeszycie dziejów, co z nimi?
*
Wprosił się nawet Jasiek na przyjęcie u konsula Buddenbrooka ,które regularnie w co drugi czwartek miesiąca odbywały się w pięknym domu konsula w Lubece.
Jasiek chciał spróbować "kolosalnej ceglasto-czerwonej szynki wedzonej i ugotowanej' i porównać jej smak do smaku tej szynki, którą częstował gości Marcin.
*
A jak by tak wysłać Jaśka do Wilna , do Oli Becu.
Powiedzieć jej żeby wszystkie okna zamknęła , bo zbliża się straszna burza z piorunami.
Bo Ola zamykała okna ale jednego nie zamknęła , w pokoju gdzie spał jej ojciec, doktor Becu.
I stało się .Kulisty piorun zabił jej ojca.
*
"I na ciebie przyjdzie czas,kiedy zamkną się powieki,a wtedy...ujrzysz i usłyszysz nowości ,co nie mieszczą się w ludzkiej wyobraźni"
*
Mistrz Ekhart przyjechał do Marcinowego dworku z Erfurtu . Pełnił tam funkcę prowincjała prowincjała dominikańskiej prowincji Saksonia , ale nie z tego stał się znany lecz ze swoich pism , ze swoich mów kaznodziejskich.
I one przetrwały.
Jego kazania i traktaty to niezgłębiona mądrość.
Może uda się sprawić by Marcin zawrócił z tej drogi , którą kroczy. Z tej drogi jaka wyznaczył mu Jan Kalwin , a wszedł na drogę Mistrza Ekharta .
Czy to jest możliwe?
Zobaczymy.
*
A jeśli mistrzowi Ekhartowi nie uda się to może Mistrza Jana Taulera poprosimy.
On też przecież z tego nurtu mistyki nadreńskiej.
I zapytać by należało co sprawiło że w tych nadreńskich krajach pojawili się ludzie ,którzy dostrzegali samą istotę Boga i głębię jego przekazu?
To mistrz Ekhart te słowa w kazaniu swym wypowiedział:
" Gdyby ktoś posiadał na własność całe królestwo lub bogactwa całej ziemi i gdyby wyłącznie ze wględu na Boga rozdał je i stał się jednym z najbiedniejszych ludzi , jacy żyja na ziemi, gdyby Bóg zesłał też na niego największe cierpienia , jakie kiedykolwiek na kogoś zsyłał ,i gdyby człowiek ten wszystko to znosił aż do śmierci, a Bóg pozwolił mu raz jeden ujrzeć na moment, jaki on jest w tej władzy, jego radość byłaby tak wielka , że wszystkie znoszone cierpienia i ubóstwo wydały by się mu jeszcze zbyt małe.
Raz jeszcze powtarzam:
Gdyby się znalazł człowiek, który by na jeden moment ujrzała swoim umysłem i zgodnie z prawdą tę radość i rozkosz , wówczas wszystko co mógłby on znieść wszelkie cierpienia , jakich Bóg by od niego zażądał , byłyby dlań niedostateczne, on miałby je po prtostu za nic"
*
Byli ludzie , którzy na moment twarzą w twarz ujrzeli to " czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują"
*
"Istniejemy ponieważ Bóg jest dobry, jedynym źrodłem całejdobroci stworzeń jest istotowa dobroć Boga"
*
Andre Frossard ujrzał, Blaise Pascal ujrzał i Juliusz Słowacki ujrzał.
"Że w tym domu dostatek mieszka i porządek. Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza"..
U Marcina podobnie jak w Soplicowie. Na pewno dostatek, bo Marcin nie tylko kazania wygłasza ale i folwark posiada i młyn a porządek prawie jak w Genewie Jana Kalvina.
*
A wiecie co o Panu Tadeuszu Adama M myślał Norwid.... nie wiecie?
"Będzie to zawsze arcydziełem przez sztukę i przez tła od Ruisdaelowskich doskonalsze
– ale!!! poema arcy-narodowe-polskie? w którym jedyna figura serio jest... Żyd (Jankiel)
– reszta awanturniki, facecjonisci, gawędziarze ––
i dwie niewiasty: z tych jedna metresa, druga pensjonarka.
Oto polskie poema? – vivat! ––"
*
Pan Brzezan huczne wydaje biesiady.
Oto go łatwo rozeznać za stołem,
W złocistej szacie, ale bardzo blady;
Wydaje troski zachmurzonym czołem.
Może biesiada cierpienia ukoi?
Już od tygodnia szlachtę sprasza, poi.
Marcinowi by to do głowy nie przyszło zeby upijać szlachtę przez tydzień.
I ta szlachta była pijana i leżała pod stołem kiedy wymazywano Polskę z mapy Europy.
*
W harmonijnym porządku świata wiejskiego mieściło się to miejsce gdzie żył Marcin.
Wracajać z Wilna z synodu ,czytał Marcin ten wiersz Norwida:
"Tak – na wieś wrócę, do swoich wrócę,
Sterczące kości napotkam w roli
I dla tych kości piosnkę zanucę.
[...] Serce, ty czujesz strony rodzinne,
Bo tam dla ciebie było wesele,
I szczere modły w wiejskim kościele
I czucia szczere – niewinne…"
Szczere modły były napewno wszak Marcin pastor, to się zgadza,ale sterczących kości pewnie nie napotkał. Nie jest też pewne czy ten wiersz Norwida przeczytał.
W tej książce , którą teraz czytasz przeczytał,więc na razie niech tak zostanie.
*
Czy można się z Norwidem zgodzić co do jego opinii na temat Pana Tadeusza?
Można się zgodzić, ale trzeba też jasno powiedzieć ze ten poemat to satyra. Satyra na tamtą Polskę, tamten świat.
*
W roku 1833 Marcin miał dwa lata a Juliusz zaczął jak pisze w liście do matki " 25 rok zacząłem".. Obudził się o godzinie 7 , chociaż jak pisze w tym samym liście "zazwyczaj do 10 to jest do śniadania łóżko zalegam". Eglantyna rzuciła mu bukiet kwiatów na łóżko , a przy śniadaniu ofiarowała mu złotą obrączkę, gdzie w środku wygrawerowany był napis"23 Aout 1833"
A potem może w ten dzień lub następny albo jeszcze inny pójdzie na pocztę do Genewy by zobaczyć czy są już pieniądze.Rosyjskie ruble, które władze carskie wypłacały pani Becu, wdowie po panu profesorze Becu, którego w Wilnie zabił piorun, a pani Becu wysyła je synowi by mógł żyć przyjemnie i zalegać łóżko do dziesiątej godziny.
A potem napisze Kordiana , gdzie cara zmiesza z błotem.
Bo tak trzeba.
*
Ale przenieśmy się znów na Wawel i słów Piłudskiego posłuchajmy:
"Gdy warstwy ziemi otwarte przeliczę i widzę szkielety, co o Stwórcy świadczą, twierdzę, że są szkielety żywe, przejrzyste, świeże i młode, tak, że płakać po nich nie umiałby nikt szczerze. Nie płaczemy też po Słowackim! Gdy idzie trumna jego przez całą Polskę, witają go ludzie, nie zaś żegnają, tak, jak gdyby był żywym człowiekiem, i żałobne dzwony nie żałobnie biją, lecz biją radością i tryumfem. Nikt z nas nie potrafiłby zapłakac nad zmarlym. Twierdzę raz jeszcze, że bramy przepastne śmierci dla niektorych ludzi nie istnieją. Swiadczą o prawdzie wielkosci takiej, że prawa wielkości są inne, niż prawa małości. Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę i widzę przeszłości gościńce, po których kroczy ludzkość i po których teraz stąpa historia, to widzę umoszczone twarde drogi, które ludzie, pokoleniami idąc w życie i pokoleniami umierając, mościli życiem swoim, tak, jak i śmiercią. Pokolenia, które zostawiły ślady, szkieletami i pracą codzienną i codziennym odpoczywaniem, mościly gościnńce trwałe i wieczne. Lecz wszędzie, gdzie gościńce mają skręty, wszędzie, gdzie załomy drogi, gdzie ludzi wahania i gdzie ludzi małych trwoga, stoją na załomach, jak drogowskazy, olbrzymie głazy, świadczące o wielkiej prawdzie bytowania. Stoją olbrzymie głazy samotne, lecz z nazwiskami, gdy ludzie giną bezimiennie. Na naszym gościńcu historycznym, gdzie pokolenia za pokoleniami idące mościły drogi i życiem, i śmiercią, czasy Słowackiego były załamaniem, były prawdą historyczną ciemności niewoli i bezsily. Słowackiego wielkość sięga stu lat, gdy na ziemiach polskich przedostatnie powstanie 1830 roku skasowało jedną prawdę życia historycznego, skasowalo wojsko. Wojsko, ta prawda siły ramienia, co broni i chroni, co życie dając, życie innym otwiera, co krwią, jak cementem, mości prawdę historii i trwania narodu, znikło w roku 1830. Wtedy zapanowało wahanie na tym skręcie drogi, danym nam przez los. W trosce prawdy siły ramienia, w trosce prawdy nadziei, że ramię się wzmocni, znikly i upadły. I mamy zaraz próby, by miecze, co w podziemiach zasnęły lub tylko echem grają, zastąpić inną siłą, siłą ducha. Gdy miecze się skrzyżują, skry padaja. Starano się wykrzesać prawdy duszy, tak silne i mocne, że w pracy skry padały także. Starano sie zastąpić prawdy proste, siłę miecza prawdą siły ducha, tak, by wzmocniwszy ducha, móc trwać w niewoli i móc uzyskać siły, gdy tych sił będzie potrzeba. Byla to dziwna praca ówczesnego pokolenia, gdy rece ludziom mdlaly i gdy bojaźń tej prawdy ludzi nikczemniła i ludzi do rozpaczy doprowadzała; starano się zamienić prostą prawdę miecza siłą ducha, który się męczył w trwodze, ze sile miecza nie dorówna. Poszły w niebo harfy, gdy miecze pod ziemię się chowały, niszczejąc i rdzewiejąc. Gdy przed Słowackim, jedną z harf szczerozłotych, stoję, gdy warstwy mąk jego i pracy jego przeliczę, znajdę w tej harfie jedną strunę, co zawsze brzęczała, znajdę prawa dumy i prawa rozkoszy cierpienia dla dumy, dla godności ludzkiej. Szarpany niemocą ciala, szarpany niemocą prawd, które wyznawać rozum mu kazał, szukał w rozpaczy dumy siły, targajacej wnętrznosci swoje i ojczyzny swojej. Znajdziecie brzęczące struny dumy i struny godności ludzkiej na każdym kroku. Szedł, pracując, szedł, myśląc, ze duma stargana i sponiewierana wyda nie jęk rozpaczy, lecz sile olbrzyma. Pracował, jak i inni, myślał o możnosci, aby duch ludzki mogł zastąpic siłę ciała. I nieraz potwornie sie męcząc, watpił, jak i inni. "Godnosci nie mam, przed męką uciekłem." Tak mówi o sobie, męcząc się potwornie, i nie mogł wydobyć siły skończenia męczarni smiercią. Stargana duma i sponiewierana, w bloto czlowiek zdeptany, hardo prawa godnosci czlowieka dume nie w sile miecza, lecz w sile ducha przerabialy. On z kraju byl nie dumnych helotów i dumy tej pragnął, by była siła, by siłę dała, by wartość mocy, potegę Polski mieć mogła. Gdy niegdyś jednego z większych, co ostatnie prowadzili bunty i powstania, pytalem, ktory z wieszczów najwięcej wpłynął, najwiecej działał, gdy miecze na naszej ziemi zadzwoniły, stwierdzał mi zawsze, ze naszym poetą jest Słowacki"
To wszystko są okruchy z chleba przemijania.
Ale smakowite okruchy i ważne.Jezus kazał zbierać okruchy.
A po żniwach z ziarna świeży dobry chleb.
*
Porwie prąd życia garstkę kartek z kalendarza.
*
Kamienne topory ,które zwą się Czasem
*
"Nad pastwiskami
Ciągnący dym,
Wierzby jak mary
W welonach mgły,
Tu krzyż przydrożny,
Tam święty gaj...
Jest takie miejsce,
Taki kraj"
Jakaś wynędzniała postać zbliżała się do Marcinowego dworku.przywitał go Marcin serdecznie i pomyślał że najpierw posiłek zaproponujei odpoczynek . Zaprowadzono gościa do pokoju z widokiem na rzekę Niemenek.ten gośc jak się okazało to Norwid.
*
Taką jak byłaś nie wstaniesz z mogiły!
Nie wrócisz na świat w dawnej swojej krasie...."
*
Marcin grał w szachy i to dobrze grał.
Wracał razu pewnego z Wilna, miasta mitycznego, miasta gdzie i Adam i Juliusz zostawili swoje ślady i ujrzał jak nad pieknym jeziorkiem rycerz grał w szachy ze śmiercią.Zastanowiła go ta scena .Czy prawdziwa ona zaiste czy mu się tylko wydaje? Przystąpił do nich by popatrzeć jak gra przebiega ,szepnąć coś może ,doradzić
a tu:
..patrzy Marcin na rycerza a ten ruch robi pierwszy, bo białymi gra,jakże by inaczej.
A z lasu wychodzi
"Czarna Rachel w czerwonym idzie szalu drżąca
I gałęzie choiny potrąca idąca -
Nikogo nie chce budzić swej sukni szelestem,
I idzie w przód jak senna, z rąk tragicznym gestem,
I wzrokiem, błędnym wzrokiem gasi mgieł welony,
I świt się robi naraz. I staje zlękniony"
*
Ja pisząc te słowa jestem kontynuacją wszystkiego.
*
Każdy wcześniej czy później zamieni się w zdjęcie. Na zdjęciu jest promenada w Abbazi. Jest rok 1900. Na tej promendzie Marcin na rycerza a ten ruch robi pierwszystoi rodzina.Ojciec w mundurze wojskowym ,matka w długim płaszczu i białym kapelusiku, a przed nimi stoją dwie córki takie mniej więcej dziesięcioletnie. Też maja białe kapelusiki.
Patrzymy na nich ,na tę rodzinę i mamy świadomość że ich już nie ma , śladu po nich nie ma. Ajednak jest. To zdjęcie .Przed nimi dwie wojny.Nic o nich nie wiemy. Patrzymy na nich na ich spokój , na ich nieświadomość przyszłości.
*
Naiwny kto oddzielić chce prawdę od kłamstw, wszystko zależne od chwili moze być jednym i drugim.
*
Gramofon u Marcina miał wielką tubę.
Zaprosił wszystkich swoich gości Marcin by wysłuchali głosu Piłsudskiego.Głos ten kupił za 3 grosze na targu w Birżach od wędrownego Żyda.
A Józef Piłsudski to przewidział .Przewidział jak ten głos był nagrywany że kiedyś za 3 grosze będzie sprzedawany, dziwił się Piłsudski temu wynalazkowi , bo on wychowany w XIX wieku miał mentalność litewskiego szlachciury.
*
I tak zakończył Pilsudski przemowę swą nad trumną Juliusza Słowackiego z takim napięciem słuchaną w Będzinie w roku 1927:
Miłość ojczyzny - o! to słońce świetne
Dla serc, co dumne, sieroce, szlachetne,
Całe się czystym miłościom oddadzą.
Jako żórawie, co łańcuch prowadzą,
Świetniejsze serca wylatują przodem;
Umrą ich duchy, lecą przed narodem.
Gdy teraz, patrząc na trumnę, wiem, tak, jak wszyscy zebrani, ze Słowacki idzie, to wiem, że idzie tam, gdzie głazy na naszym gościńcu stoją, świadcząc nieledwie chronologicznie przez imiona o naszej przeszłosci. Idzie między Wladyslawy i Zygmunty, idzie miedzy Jany i Bolesławy. Idzie nie z imieniem, lecz z nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i wielkości ducha Polski. Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko z naszym pokoleniem, lecz i z tym, ktorzy nadejdą. Idzie, jako Król Duch.
Po zakończeniu przemówienia Marszalek Piłsudski zwrócił się do otaczajacych nosze z trumną oficerów z nastepujacymi slowami:
W imieniu rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę do krypty królewskiej, by królom był równy.
*
25 rok życia i te kwiaty na łóżku rzucone przez Eglantynę...to wszystko działo się w Genewie.
Działał tutaj Jan Kalvin twórca kalwinizmu, tutaj zresztą w Genewie jest pochowany i nigdy kwiaty nie ozdabiają jego grobu na którym umieszczone są tylko inicjały JC.
*
"Nie dokazuj, miła nie dokazuj,
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud,
Nie od razu , miła nie od razu,
Nie od razu stopisz serca mego lód!"
Juliusz słuchał tej piosenki w Marcinowym dworku wydobywanej z ogromnej tuby.I o Eglantynie myślał, która tęskni za nim w Genewie.
A piękna jest Eglantyna zamożna,więc czego ten Juliusz chce? Przecież jeszcze nie tak dawno nucił tę piosenkę
Będziesz zbierać kwiaty,
Będziesz się uśmiechać,
Będziesz liczyć gwiazdy,
Będziesz na mnie czekać,
I ty właśnie ty będziesz moją damą!
I ty tylko ty będziesz moją panią!
*
Eglantyna Pattey, piękna dziewczyna, ktorą Los postawił na drodze Juliusza. Myśli jakim to prezentem zadowolić tego zagadkowego młodzieńca z dziwnego kraju, który niby jest a w rzeczywistości go nie ma. Bo na mapie nie ma żadnej Polski tylko Imperium cara. A Juliusz właśnie spaceruje po ogrodzie pensjonatu w Genewie i czyta wiersze Kochanowskiego.
Czyta go bo jest dla niego Mistrz z Czarnolasu kimś kto polszczyzną piękną i jędrną operuje w sposób wzorowy a Juliusz z dala od Ojczyzny , nie chce zapomnieć tego języka , bo tylko język ma , bo tylko ten język zapewni mu miejsce na Wawelu.
I zerkając na Eglantynę czyta te strofy Mistrza Jana:
"Co by ty urodziwa Hanno na to dała
Aby ta twoja gładkość wiecznie z tobą trwała?
Wierzę ,w tym wieku młodym ani myślisz o tym
Ale byś też i dobrze myśliła , nic po tym
Bo czas nie da trwać żadnej rzeczy w jednej mierze
A jako wszytko niesie, tak zaś wszytko bierze.
Widziałem ja po ranu piękny kwiat przyjemny
A widziałem zaś wieczór zwiędły i nikcemny"
" Czas jest panem tego świata" tak Juliusz napisał w 'Księciu Niezłomnym"."25 rok zacząłem" ...a tu już będzie niedługo 165 lat jak Juliusz umarł.
No ale teraz gdy ja to piszę a ty to czytasz Juliusz ma swoje 5 minut.
Teraz żyje naprawdę.
W "Testamencie" napisał Juliusz że nie zostawił tutaj żadnego dziedzica. Chodzi oczywiście o wiersz 'Testament mój'. Ale wiedział co robi.Wiedział że Juliusz Słowacki może być tylko jeden.
I nie było pewności że potomek będzie genialny.
*
I jeszcze przeczytał Juliusz ten wiersz Jana z Czarnolasu:
" Pierwszy dzień dał każdemu
I ostatni, a k' swemu końcowi
Wszyscy idziem
Skąd już nazad nie przydziem"
Do tej ostatecznej krainy zmierzamy.
Zniknęło stulecie , w którym Juliusz żył, Marcin trwał na granicy, a jeszcze wcześniej zniknęło stulecie w którym nasza harfistka wędrowała dając koncerty różnym księciom i elektorom.
*
Panie
wiem że dni moje są policzone
zostało ich niewiele
Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek
którym przykryją mi twarz
nie zdążę już zadośćuczynić skrzywdzonym
ani przeprosić tych wszystkich
którym wyrządziłem zło
dlatego smutna jest moja dusza
*
"Dzieci moje rosną na moją pociechę.Kiedyś je obaczysz,jak znajdę człowieka,który by im za mentora w podróży mógł służyć,bo inaczej nie odważę się ich w podróz wyprawić -może by Ciebie nadto krzykliwą gromadą opadły",tak pisał Juliusz z Paryża do matki w 1840 roku.
A wcześniej aż tak opiekuńczy w stosunku do tych "swoich dzieci "nie był.
*
Poezja starych studni, zepsutych zegarów,
Strychu i niemych skrzypiec pękniętych bez grajka,
Zżółkła księga, gdzie uschła niezapominajka
Drzemie - były dzieciństwu memu lasem czarów...
Zbierałem zardzewiałe, stare klucze... Bajka
Szeptała mi, że klucz jest dziwnym darem darów,
Że otworzy mi zamki skryte w tajny parów,
Gdzie wejdę - blady książę z obrazu Van Dycka.
Motyle-m potem zbierał, magicznej latarki
Cuda wywoływałem na ściennej tapecie
I gromadziłem długi czas pocztowe marki...
Bo było to jak podróż szalona po świecie,
Pełne przygód odjazdy w wszystkie świata częście...
Sen słodki, niedorzeczny, jak szczęście... jak szczęście...
*
A te dni policzone to Herberta. I kiedy przyjdzie do naszego dworku na granicy położonego to
trzeba mu powiedzieć ze nie wyrządził zła. Dobro czynił. Nadzieję dawał.
*
Czy takie było dzieciństwo Marcina jak dzieciństwo Staffa, pełne zegarów zepsutych na strychu?
Nie na pewno nie. Marcin miał trudniej , bo już w dzieciństwie stracił ojca.
*
Rok 1838 Florencja.
Pisze Juliusz do matki:" Przedwczoraj miałem dzień miły dla mnie.Oto przyszło mi z Paryża ,moje ostatnie dziecko które tylko 11 dni dopiero żyje, w ładną sukienkę ubrane,potulne,melancholiczne...dziecko które ja kocham bardzo"
Dziecko Juliusza Słowackiego musi być i jest wyjątkowe. No bo tak..ma 11 dni a już chodzi z Paryża do Florencji przyszło ..samo.
Ale tutaj jako ojciec się Juliusz nie popisał, bo pisze tak: "odebrałem je z rana w niedzielę, więc porzuciwszy obojętnie, ubrałem sie i poszedłem na śniadanie"
Porzucić obojętnie takie 11 dniowe maleństwo nie godzi się. Jakże to tak.
*
Jestem wymyślony.tak sobie pomyślał Jasiek, którego autor planuje posyłać z listami w różne miejsca i ściągać gości, wybitnych gości ,do dworku Marcina.
Jestem wymyślony przez autora ,który postanowił stworzyć postać dla swojej książki ,postać którą mógłby dowolnie manipulować.
Ale ja się mu nie dam .Zresztą co to za pomysł posyłać z listami w czasach kiedy można błyskawicznie skontaktować się z każdym, a list idzie długo , tydzień albo i dwa przynajmniej
.Ja sam będę decydował o swym losie . Oświadczam to , i obiecuje czytelnikowi, bo to czytelnik daje mi życie, gdy czyta o mnie to ja wtedy żyje , żyje ,nie przymierzając jak jakiś Pan Tadeusz czy Faust, albo Raskolnikow
Ale Marcin nie jest wymyślony. Marcin żył naprawdę.
A Jasiek? Niech on już jeździ z tymi listami.Można ,wiadomo że można ,skontaktować się inaczej ,szybciej ale list to list.
List można choćby po przeczytaniu włożyć do skrzyneczki i zanieść ją na strych by po stu latach odkrył go ktoś i opublikował ...i myślał nie wiadomo co.
*
Marcin jak każdy porządny Niemiec i jeszcze do tego kalwiński ksiądz nie za bardzo chciał się uniezależnić od autora.
Mimo iż mieszkał w małym litewskim miasteczku, które kiedyś było Radziwiłłów to jednak nie stał się kimś niezależnym , takim polskim szlachciurą.
To dopiero przytrafiło się jego dzieciom i wnukom.On był nadal z ducha Niemcem i może dlatego ta mistyczność parująca z litewskich pól malowanych zbożem rozmaitem była mu chyba obca.
Nawet na pewno obca.
A przecież regularnie jeździł na synody do Wilna. I nic.Jak to możliwe? Przemierzał te miejsca które taki wpływ wywarły na Adama na Juliusza nawet na mistrza Andrzeja Towiańskiego, i nic.
*
Jedzie sobie Marcin na synod do Wilna, jedzie jak co rok, bo to przecież obowiązek , konieczność nawet.jedzie przez litewską ziemię która paruje mistycznoscią i jak pisze Krzysztof Rutkowski mistyczność ta : " intensywnie wydobywała się z bożnic,karczem i chederów , a anioły dobre i upadłe przelatywały nad lasami do ukrytych wśród borów jezior; diabły ,czarty strzygi i południce przemykały sie po wygonach wzbijając kłęby złotawego kurzu"
A Marcin jedzie swoją kolaską i nic nie dostrzega. Cały czas myśli o kazaniu jakie powie w Wilnie a będzie ono komentarzem do Psalmu pierwszego gdzie napisane jest"Szczęśliwy mąż,
który nie idzie za radą występnych,
nie wchodzi na drogę grzeszników
i nie siada w kole szyderców,
lecz ma upodobanie w Prawie Pana,
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą"
Więc myśląc nad tymi słowami napisanymi tysiące lat wcześniej nie widzi Marcin tego co widział Adam Mickiewicz a potem w swym poemacie , który z czasem też stanie się biblią -umieścił
"A przecież wokół nich ciągnęły się lasy
Litewskie! tak poważne i tak pełne krasy! -
Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieńcem,
Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem,
Leszczyna jak menada z zielonymi berły,
Ubranymi jak w grona, w orzechowe perły;
A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin,
Ożyna czarne usta tuląca do malin.
*
Jednak go spotkał.Spotkał Marcin Tadeusza Soplicę. Obaj wracali z Wilna.Marcin z corocznego synodu a Tadeusz do domu wracał bo "w dalekim mieście kończył nauki,końca doczekał nareszcie"
Tam to mieszkał od dzieciństwa Tadeusz, tam to pobierał nauki.
Ale w naukach -tak to opisał Adam-był Tadeusz mniej pilny.
"Tępy nie był,lecz mało w naukach postąpił
Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił"
Nie to co Marcin, który uniwersytet w Dorpacie skończył ,z językiem wykładowym niemieckim.
Więc kiedy ich kolaski spotkały się na drodze i zaczęli rozmawiać.
Mało tego zaprosił Tadeusz Marcina do Soplicowa,ale Marcin odmówił.Wiadomo obowiązki czekały w Radziwiliszkach.
*
Telimena miała w swoim biurku plan miasta Petersburg. I taka ona zachwycona Rosją...
zaraz ,zaraz jak to mówiła:
"Znam ja dobrze Rosyją. Państwo nie wierzyli,
Gdy im nieraz mówiłam, jak tam z wielu względów
Godna pochwały czujność i srogość urzędów.
Byłam ja w Petersburku, nie raz, nie dwa razy!
Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy!
Co za miasto! Nikt z panów nie był w Petersburku?
Chcecie może plan widzieć? Mam plan miasta w biurku."
O Petersburgu marzył też Bobczyński .Prosił przecież Chlestakowa . I to jak prosił...
"BOBCZYŃSKI: Jakżeż... mam... bardzo najniższą prośbę...
Proszę jak najpokorniej — jak pan pojedzie do Petersburga, niech pan raczy powiedzieć tam różnym możnowładcom, senatorom, admirałom, że, właśnie, wasza ekscelencjo, albo jaśnie oświecony książę, w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński. Tak niech pan łaskawie powie: mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński.
CHLESTAKOW: Owszem, powiem...
BOBCZYŃSKI: Może się trafi okazja, że i Najjaśniejszy Pan... więc proszę pokornie także Najjaśniejszego Pana zawiadomić, że właśnie, Najjaśniejszy Panie, w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Iwanowicz Bobczyński.
CHLESTAKOW: Owszem, zawiadomię"
Jak w dworku Marcina zjawi się Chlestakow to musi go Marcin zapytać ...musi koniecznie czy powiedział o Bobczyńskim, tym wszystkim możnowładcom ,admirałom i senatorom.
*
"Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?
Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy,
Król wielki, samowładnik świata połowicy;
Zmarszczył brwi, - i tysiące kibitek wnet leci;
Podpisał, - tysiąc matek opłakuje dzieci;
Skinął, - padają knuty od Niemna do Chiwy.
Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy,
Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,
Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, -
Warszawa jedna twojej mocy się urąga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,
Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy,
Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasilowy! "
*
Telimena zadowolona ,można powiedzieć w swoim jest żywiole, to samo Tadeusz ,ba nawet zahukany Bobczyński.Bo w tym momencie żyją ..czują że żyją bo ktos o nich czyta,myśli.
No dobrze ,a ci co siedzą w księgach na których gruba warstwa kurzu zalega,co maja powiedzieć?
Nikt do nich nie zagląda ,cisza, nuda.
Postanowił więc Marcin wysyłać Jaśka z zaproszeniami również do nich.
*
Agatę co to ją wyrzucili na zimę z domu choć ona mówi że nie :
- I... nie wypędzali... jakżeby... dobre są ludzie - krewniaki. Niezgody też nijakiej być nie było. Samam ino zmiarkowała, że trza mi w świat. Z cudzego woza to złaź choć i w pół morza.
Trza było... roboty już la mnie nie miały... na zimę idzie, to jakże - darmo mi to dadzą warzę abo i ten kąt do spani
Agatę trzeba zaprosić .W dworku przecież znajdzie się miejsce dla niej, a i nie za darmo chleb Marcina jeść bedzie.Folwark ma Marcin to i roboty jest bezmiar.
Trzeba bu też zaprosić Szymona.Szymona z Cyreny.
*
Andrzej Towiański postanowił zbawić Polskę, a ta Polska -tak się złożyło -była w Paryżu, więc spakował dobytek , dzieci powierzył rodzinie i kałamaszką zaprzężoną w dwójkę koni pognał do Paryża. A wcześniej nakazał swoim bliskim modlić się za cara.
*
A w Paryżu i Polska się znalazła i Litwy kawał i nawet pogrzeb Bema się odbył..i Norwid go ujrzał i opisał a potem Niemen wyśpiewał.
*
Czy nazwisko Goethe coś Marcinowi mówiło?
Czy w swojej bibliotece miał " Fausta".?
*
Marcin Cumft urodził się w 1831 roku w okolicy Radziwiliszek. Był synem młynarza ,który przywedrował z odległej północy i osiadł w Kurlandii na przeciwległym brzegu Niemenka.
Ale co znaczą słowa " z odległej północy"
Czy to Estonia , czy to Łotwa?
Nie wiadomo.
Nie wiadomo też napewno, na sto procent czy Marcin był Niemcem czy był po prostu potomkiem mieszkańca jednego z bałtyckich krajów.czy to się da ustalić tak, by żadnej wątpliwości nie było.
Próbować trzeba , szukać bo samo szukanie ciekawe na swój sposób.
*
Kiedy Marcin skończył pierwszy rok życia i zaczął samodzielnie chodzić, Juliusz Słowacki szedł do Genewy. Oczywiśćie nie szedł całą drogę ,tylko małe odcinki kiedy dyliżans zwalniał i można było bez obaw z niego wyjsć i iść pieszo.A zwalniał wtedy kiedy zaczął się górski etap podróży.
Był grudzień roku 1832 . Juliusz po rocznym pobycie w Paryżu postanowił opuścić stolicę swiata i przenieść się do Genewy.
Jak pisał w liście do matki wszyscy bardzo przeżywali jego wyjazd, mało tego pisze tak " Powiem ci tu jeszcze moja Mamo, że mnie w jednym zgromadzeniu ziomków proszono na klęczkach prawie , ażebym został-ale już było za późno-przygotowania do podróży były porobione".
W tej to Genewie trzysta lat wcześniej działał Jan Kalwin, którego wyznawcą stał się Marcin Cumft trzysta lat póżniej , w dalekich Radziwiliszkach na granicy Litwy i Kurlandii położonych.
A dla córki Marcina ,Marii Juliusz Słowacki stał się ważną postacią i jego poezje były dla niej wzkazówką w życiu .
*
Kiedy przybył do Genewy ,miasta ważnego dla naszej literatury- gdyż w mieście tym powstało ...właściwie należało by powiedzieć narodziło się wiele jego dzieci ., a Juliusz o swoich dziełach mówił że to dzieci - zamieszkał w hotelu" Pod wielkim orłem".
W hotelu tym nie mieszkał długo . Znalazł sobie pensjonat, w którym spędzi parę lat życia.
Ale przede wszystkim pozna córkę właścicielki ,piekną Eglantynę
I ta Eglantyna stanie się kimś ważnym.
*
" Mówiąc otwarcie ,abym był na cały rok spokojny, potrzeba mi około 450 rubli..." te słowa znalazły się w pierwszym liście który pisał w pensjonacie pani Pattey do matki będacej na emeryturze i utrzymaniu-co by nie mówić -carskiego rządu.
Zapewne mama Juliusza te 450 rubli przysłała synowi aby mógł żyć na odpowiedniej stopie i rodzić swoje dzieci.
Dzieci, z którymi Eglantyna nie miała nic wspólnego.
A szkoda.
*
Gdyby znała te słowa piosenki, pewnie by mu spacerując po ogrodzie zaśpiewała. Zaśpiewała o tym o czym marzyła :
...co wiersze Ci pisał
Co głupstwa wciąż gadał, o jutrze nie myślał ?
Z początku bawiło to ciągłe marzenie
Myślałaś że kiedyś go ściągniesz na ziemię
Że z czasem jak inni na ganku posiedzi
Tak przecież wypada bo patrzą sąsiedzi
Że kiedyś pomyśli o dzieciach w ogrodzie
A ty sweter mu zrobisz by nie marzł na chłodzie"
Nie zrobiła mu swetra i sąsiedzi nie ujrzeli ich razem jak bawią dzieci.
Bo dzieci nie mieli, tzn. Juliusz swoje twory poetyckie nazywał dziećmi. Ale co to za dziecko ,które składa się z liter i od razu po urodzeniu już takie mądre, że innych chce nauczać i na aniołów przerabiać.
*
A Juliusz-jak widzimy- spaceruje z Eglantyną po ogrodzie. Jest już prawie południe.
Juliusz wstaje mniej więcej o 10 , potem schodzi na śniadanie składające się z "jajek miękko gotowanych,z mięsa na zimno z kawy i herbaty" a zapewne i pieczywo jest na stole . Chleb nie taki jak tamten z Krzemieńca czy Wilna. Napewno nie taki. No wieć spaceruje z Eglantyną , która marzy by mu sweter zrobić, bo przecież często febra go łapie i taki on cherlawy.
Jak to poeta.
*
A jak spędza wieczory Juliusz?
Otóż wieczory w pensjonacie pani Pattey spędza Juliusz najczęściej grając w bostona.
A boston to "klasyczna gra karciana wywodząca się z Anglii. Gra pochodzi od wcześniejszej gry zwanej Ruff and Honours . Mimo że ma niezwykle proste zasady, to stwarza bardzo duże możliwości zastosowania wyszukanych strategii.
Gra w bostona została uwieczniona również w powieści "Wojna i pokój "Lwa Tołstoja.
Ale właściwie ten boston to dzisiejszy brydż.Więc Juliusz Słowacki grał w bydża wieczorami a jego partnerami byli goście pensjonatu pewna starsza dama, protestancki pastor i sama włascicielka pensjonatu, matka Eglantyny , pani Pattey.
*
Kalevala musiała być bliska Marcinowi.Ten epos skandynawski .....miał w sobie -mimo iż pogański- ducha dobra i miłości.
Ale czy Marcin zetknął się z tym dziełem? Raczej się nie zetknął , dlatego organizujemy tego typu spotkania na kartach tej książki.
Tutaj wszystko jest możliwe.
*
Juliusz Słowacki w dworku Marcina czuł się dobrze.odbywał częste spacery nad rzekę Niemenek, która w tym miejscu łączyła się z rzeką Oposzczą. Kąpał się w Niemenku ,który może nie przypominał szwajcarskiej Aarwy, która toczyła lodowatą wodę, a Juliusz był przekonany że kąpiel w tej to lodowatej wodzie wyleczy go z choroby ,która toczyła jego ciało i w końcu zabiła.Więc kąpał się w Niemenku wierząc może że ta rzeka która jest granicą z Kurlandią toczyć może wody , które zabiorą z jego ciała tę okrutną chorobę i do Bałtyku poniosą
A po powrocie pisał lub czytał zgromadzonym gościom swoje teksty, pokazywał jak on to się wyrażał "swoje dzieci"
Razu pewnego czytał swoje dzieło .które jak uważał i napisał o tym do matki, mógłby czytać przed Bogiem. Tym dziełem był "Ksiądz Marek".
Słuchając jak Juliusz czyta i opowiada swoją wizję-straszną wizje-miasteczka Bar na Podolu, gdzie ksiądz Marek Jandołowicz niczym natchniony wódz prowadził powstańców , pierwszych polskich powstanców, myślal Marcin czy on protestancki pastor mogłby stanąć na czele buntu?
*
Innym razem spacerując po tej litewskiej ziemi ułożył sobie strofę Króla -Ducha ...."Tak było rano-ale o wieczorze
Przeszedłem ja duch,po całej krainie;
I wszędy jakby sen szumiało zboże,
I miasta rosły i świętych pustynie;
I pastuszkom się na pustym ugorze
Pokazywały cudowne boginie;
I niepodobne były do zaranka
Wieczory ciche ,piękne jak sielanka."
*
Ten jedyny w swoim rodzaju poemat Król- Duch musi mieć w książce naszej swoje specjalne miejsce. I to jest to miejsce . Po to by wczytywać się strofa po strofie w ten Juliuszowy przekaz...ale...ale czy na pewno Juliuszowy?
"Tobie się cały poddam – a Ty duchu Najwyższy myśli moich święty stróżu
Dyktuj"
Więc niewątpliwie te wszystkie strofy które odczytywać bedziemy są podyktowane , a Juliusz je tylko gorączkowo przepisywał, dla nas przepisywał. I śpieszył się bardzo bo czasu jak wiadomo maił mało, jakże mało.I chyba zdawał sobie spraweę z tego że utrwala te podyktowane mu strofy dla nas ludzi z XXI wieku, nie dla tych z XIX wieku.
Czytając ten poemat sprawiamy że żyje on, bo Juliusz się martwił że:
" W kurhanach tylko zostanie pamiątka
I w pieśni długiej wędrownego dziada
Żem żył....
...ja teraz staję się wędrownym dziadem, po domach wędruje po całym świecie rozrzuconych, gdzie zaproszą wchodzę i opowiadam ... i Ty czytelniky też stań się wędrownym dziadem.
Weź kostur w rękę i wędruj. Po sieci wędruj...opowiadaj co zostało przez ducha Najwyższego podyktowane Juliuszowi.
" Gdzieś z ostatecznej krainy zachwyceń
Przyszły te duchy – i nauczyciele
słyszysz to mój czytelniku , czujesz co pisze Juliusz Słowacki w Królu- Duchu ? Z ostatecznej krainy przyszły do niego duchy i nauczyciele ,ale mało tego, posłuchaj co pisze Juliusz dalej :
"Bez słów i dźwięków, i bez tych przesyceń
Które duchowi są od nauk w ciele..
Ci za pomocą różnych się oświeceń
I blasków..szybom podobni w kościele
Wymalowanym ...z myśli tłumaczyli.."
*
Myślę a nawet jestem przekonany że Juliusz ucieszył by się dowiadująć o tym że tytuł tej książki jest wzięty od niego.
Pożyczony powiedzmy.
A oddajemy mu pisząc tę książkę.
*
I powiedzmy to wyraźnie Prawda o tej ostatecznej krainie jest dyktowana , jest przekazywana wsposób raczej niewytłumaczalny....to jakby nagłe oświecenie , blask witraża , który przemawia.
Wielka to raczej tajemnica i tajemnicą pozostanie.
Inaczej być nie może . Inaczej nie będzie.
*
I jeszcze napisał Juliusz " Chwasty mi porosną na grobie...Inny was anioł rozmiłuje w sobie"
Nie porosną. Na Wawelu chwasty nie rosną.
Za innym aniołem też nie pójdziemy...więc Juliuszu prowadź.Więc Juliuszu przerabiaj nas zjadaczy chleba w aniołów... przerabiaj koniecznie.
Bo czyż może być w życie cos ważniejszego niż zbawienie duszy?
Każda chwila , która tak szybko odchodzi przybliża nas do tej ostatecznej krainy.
Bo piękne są góry, bo piekne są lasy, kwiaty ...można by wymieniac piękno stworzone w nieskończoność...ale przecież to stworzone piękno przeminie a nieskończoność trwać bedzie.
*
Czy Marcin był surowym ojcem?
Pastor kalwiński , Niemiec, chyba był surowy.Musiał być. Tak myślę
Dzieci na pewno musiały prosto siedzieć przy stole.
A kiedy Marcin jeździł na synody do Wilna to ciekawe czy po tym Wilnie w wolnych chwilach spacerował.
Może spacerował, ale zapewne nie chodził śladami Juliusza czy Adama.
Ich nazwiska nic mu zapewne nie mówiły.
A wracjąc do swoich Radziwiliszek nie przejeżdżał zapewne przez Soplicowo. Chociaż musiał przejeżdżaćprzez miejsca do Soplicowa podobne.
Musiał choć okiem rzucić na bursztynowy świerzop i na pola malowane zbożem rozmaitem.
Na zboża musiał zwrócić uwagę , w końcu ojciec Marcina był młynarzem.
*
Jakie kazania głosił Marcin?
Wszak był,księdzem.
Co mógł powiedzieć o tym wydarzeniu w Troadzie .
Paweł mówił ,długo mówił, a pewien młodzieniec imieniem Eutych siedział na oknie , sen go zmorzył i młodzieniec spadł z trzeciego piętra.
Paweł go wzkrzesił, bo młodzieniec się zabił.
Ale ...właśnie jak to mógł Marcin ksiądz kalwiński zinterpretować.
Co usłyszeli wierni w kościele w Radziwiliszkach.
Że co ,że Paweł , trochę był nudny .
*
Albo ten fragment z Ewangelii św Marka
„I rzekł do nich owego dnia, gdy nastał wieczór: Przeprawmy się na drugą stronę. Opuścili więc lud i wzięli go z sobą tak jak był, w łodzi, a inne łodzie towarzyszyły mu. I zerwała się gwałtowna burza, a fale wdzierały się do łodzi, tak iż łódź już się wypełniała. A On był w tylnej części łodzi i spał na wezgłowiu. Budzą go więc i mówią do niego: Nauczycielu! Nic cię to nie obchodzi, że giniemy? I obudziwszy się, zgromił wicher i rzekł do morza: Umilknij! Ucisz się! I ustał wicher, i nastała wielka cisza, i rzekł do nich: Czemu jesteście tacy bojaźliwi? Jakże to, jeszcze wiary nie macie? I zdjął ich strach wielki, i mówi, jeden do drugiego: Kim więc jest Ten, że i wiatr, i morze są mu posłuszne?”
Czy druga strona to tamo życie ...Niebo?
*
" Idę łowić ryby". To powiedział Piotr kiedyś zwany Szymonem.
Kiedy to powiedział? Jak już było po wszystkim . Po tych latach, które im się przytrafiły, tylko im.
A oni nie zdawali sobie sprawy właściwie co ich spotkało.
Przyszedł do nich Ktoś, kto potrafił chodzić po wodzie, kto potrafił wskrzeszać, leczyć , kto im pokazał tamten świat.
Wszystko się skończyło .Rzymianie Go zabili.
*
"Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,
Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.
„Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa...
Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa.”
„Zrób tak, Boże - szepnęłam – by w nieb Twoich krasie
Wszystko było tak samo, jak tam – w Czarnolasie!” –
I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,
By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?"
A czy Marcin....?nie to pytanie nie padnie.przynajmniej na razie.
*
Czy Marcin mógłby poprosic by wskrzeszono tamte lata, tamten dworek, tamto życie?
*
Nasz naród jak lawa....
i ciągle szukać trzeba , szukać odpowiedzi na pytanie dlaczego tam dlaczego na tej ziemi takie dzieła powstały.
Bo mimo że powstały w Paryżu, Genewie czy w innym miejscu , to tam powstały
na tej ziemi ,która jest jak zdrowie.
*
Gdzie jest ta ostateczna kraina?
Chyba wszyscy do tej krainy tęsknią.
Najpierw pojawia się w baśniach, w opowieściach snutych zimowymi wieczorami, a potem jako nadzieja.Dla Adama M to była Litwa, dla Juliusza okolice Krzemieńca.
Patrzał Adam i Juliusz na paryskie kamienice ,a na ścianach tych kamienic wyświetlał im się film . Pola widzieli , strumyki, ten bajeczny świat.
Dla nich bajeczny. A teraz i dla nas
*
"Łódź się budziła.
Pierwszy wrzaskliwy świst fabryczny rozdarł ciszę wczesnego poranku, a za nim we
Świt, Miasto
wszystkich stronach miasta zaczęty się zrywać coraz zgiełkliwiej inne i darły się chra-
pliwymi, niesfornymi głosami, niby chór potwornych kogutów piejących metalowymi
gardzielami hasło do pracy.
Olbrzymie fabryki, których długie, czarne cielska i wysmukłe szyje — kominy, ma-
Maszyna, Potwór
jaczyły w nocy, w mgle i w deszczu — budziły się z wolna, buchały płomieniami ognisk,
oddychały kłębami dymów, zaczynały żyć i poruszać się w ciemnościach, jakie jeszcze
zalegały ziemię"
Marcin nigdy nie zobaczył Łodzi, Warszawy,Krakowa.
Nie wiedział co to przemysł, fabryka,która połyka jak wieloryb robotników i wypluwa ich kiedy oni słaniają się na nogach po całodziennym wysiłku.
Z ziemią obiecaną spotykał się Marcin na kartach Biblii, którą nieustannie czytał, jak nakazał Jan Kalvin.
*
"Ktoś mnie stworzył,wymyślił
niechże on się troszczy
mnie wystarcza być świadkiem czasu i miejsca"
Jasiek od autora całkiem się uniezależnił.Bo Jaśka autor wymyślił...wymyślił po to by posyłać go niczym gońca z zaproszeniami do swego dworku, który tak nie do końca jest dworkiem.
Bo tak naprawdę to Marcin wybudowal oprocz kościoła , dzieła swego życia,obszerną plebanię.
I tam na tej plebani odbywać się będą spotkania z zaproszonymi gośćmi.
A goście będą rózni.
Bo i Faust się zjawi z nieodłacznym Mefistofelesem i Raskolnikow i Grottger.
Bo dlaczego nie ? .Wszak postacie literackie tak przecież wrosły w naszą kulturę że bez nich stała by się ona niepełna i uboższa.
*
Marcin gospodarz dworku w Radziwiliszkach usłyszał o Mickiewiczu że zdolny,że napisał piękny poemat ,który w Soplicowie się dzieje.
Dlatego Marcin wysłał Jaśka do Soplicowa by Jasiek zbadał to miejsce , by zdał relacje czy tam rzeczywiście jest tak jak Adam pisze.
*
Tam już na zawsze będzie się odgrywać taki sam spektakl.
Tadeusz będzie pociągał za sznurek, Telimena będzie plan Petersburga pokazywać, Wojski będzie grał na rogu ,Hrabia będzie robil szkice a Jankiel grać będzie na cymbałach a Sędzia na koń wsiędzie i jakoś to będzie.
*
Mickiewiczowska Litwa, zwłaszcza okolice Nowogródka, rodzinne strony poety, to kraj tajemniczy i trochę niesamowity. Pełno tam gęstych, nieprzebytych borów, niedostępnych mokradeł i trzęsawisk, a także urzekających jezior. Według wierzeń tamtejszego ludu, dzikie leśne ostępy, prócz zwierząt, zamieszkują niesamowite istoty z „innego” świata: strzygi, upiory, rusałki. Lasy i mroczne tonie jezior kryły swe tajemnice, o których ludzie opowiadali sobie przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy.
W długie, zimowe wieczory, gdy na dworze wicher jęczał, a deszcz dzwonił o rynny, Adam słuchał opowiadań dwojga starych sług, którzy służyli w ich domu. Oboje znali mnóstwo baśni i pamiętali stare podania ludu litewskiego, wierzyli w gusła i zabobony. Całymi wieczorami snuli baśnie o rusałkach, o zatopionym mieście, o upiorach, o duchach, o zbójcach i o starych, pogańskich obrzędach.
"Nasz naród jak lawa...." Dziady, które na Litwie się dzieją najlepiej pokazał w Krakowie Konrad Swinarski w teatrze Starym. A potem Konrad Swinarski zginął w katastrofie lotniczej pod Damaszkiem
"Niedaleko Damaszku…Siedział diabeł na daszku…"
Czy to się jakoś łączy ze sobą...? Jakoś chyba się łączy...
*
A Juliusz siedząc samotny w swoim mieszkaniu w Paryżu, przenosił się zawsze myślami w czasy dzieciństwa , do Krzemieńca.Słuchał wtedy opowieści o czasach dawnych ,które w opowieściach stawały się bliskie.
Przeniósl się w czasy szwedzkiego potopu, w czasy Jana Kazimierza i zaczął pisać poemat prozą o konfederacji .
I wyszedł poemat pełen kresowego nastroju "Złota Czaszka"
*
W lipcu 1834 roku Eglantyna Pattey wróciła z 5 -cio tygodniowego pobytu w Paryżu do Genewy.
Juliusz Słowacki wyjechał na spotkanie jej , a potem galopem odwiózł do domu-matce,jak napisał.
A Eglantyna przywiozła mu z Paryża kryształowy kielich.
*
Tym kryształowym kielichem mógłby Juliusz wypić -oczywiście razem z Eglantyną- butel wina ,które otrzymał od zakonników z klasztoru Betcheszban w Libanie.Spędził tam 45 dni i napisał tam Anhellego.Ale niestety Z Eglantyną koniec.Już do pensjonatu pani Pattey nie wróci.
Więc musi ten wielki jak pisze 'butel" wypić sam .Ale nie... sam nie da rady.Częstuje tym winem zakonników na statku ,którzy razem z nim podróżują do Europy.
*
Miasteczko Radziwiliszki założone zostało w 1584 wraz ze zborem protestanckim przez ks.Krzysztofa Radziwiłła . Podczas szwedzkiego potopu zbór jak i reszta miasteczka zostały zburzone, później odbudowane. Od 1795 pod panowaniem rosyjskim.
*
Autor przestał go zupełnie kontrolować, nawet nie wiedział gdzie on jest.czy w pracowni Fausta, czy w ubogiej izdebce Raskolnikowa czy może leżakuje obok Hansa Castorpa w szwajcarskim sanatorium.
Ale ta ostatnia możliwość by oznaczała ze Jasiek chory jest.
I tu nasuwa się pytanie , czy postać stworzona przez autora może zachorować .
Czy może się na przykład zarazić suchotami od powiedzmy Juliusza Słowackiego czy Hansa Castorpa.
*
Nie uwierzylibyście gdzie Jaśka pognało. Do mieszkania starego subiekta Ignacego Rzeckiego.
Jasiek przybył przed godziną szóstą rano bo wiedział że :"Równie jak pokój, nie zmieniły się od ćwierć wieku zwyczaje pana Ignacego. Rano budził się zawsze o szóstej; przez chwilę słuchał, czy idzie leżący na krześle zegarek, i spoglądał na skazówki, które tworzyły jedną linię prostą. Chciał wstać spokojnie, bez awantur; ale że chłodne nogi i nieco zesztywniałe ręce nie okazywały się dość uległymi jego woli, więc zrywał się, nagle wyskakiwał na środek pokoju i rzuciwszy na łóżko szlafmycę, biegł pod piec do wielkiej miednicy, w której mył się od stóp do głów, rżąc i parskając jak wiekowy rumak szlachetnej krwi, któremu przypomniał się wyścig. Podczas obrządku wycierania się kosmatymi ręcznikami z upodobaniem patrzył na swoje chude łydki i zarośnięte piersi mrucząc: "No, przecie nabieram ciała".
Jasiek do drzwi zapukał kiedy..."pan Ignacy odczytywał przez binokle ze swego notatnika rozkład zajęć na dzień dzisiejszy.
"Oddać w banku osiemset rubli, aha... Do Lublina wysłać trzy albumy, tuzin portmonetek... Właśnie!... Do Wiednia przekaz na tysiąc dwieście guldenów... Z kolei odebrać transport... Zmonitować rymarza za nieodesłanie walizek... Bagatela!... Napisać list do Stasia... Bagatela..."
Zaproszenie do dworku Marcina Jasiek wręczył i już cieszył się na myśl ile ciekawych historii od starego subiekta usłyszy.Bo wskrzesi stary subiekt niewątpliwie starą Warszawę.prawdziwą taką ,bez koszmarnego pałacu ,który szatan z wąsami podarował .Ale to nie przypadek że Marcin posłał Jaśka do Warszawy roku 1878. Za dwadzieścia lat w tej Warszawie zamieszka córka Marcina, która ze swym mężem będzie tłumaczyć dzieła Nietzchego, a potem w tym mieście urodzi się wnuk Marcina, Staś.
*
A teraz opowiem wam o kuferku.
"Jeden z powstańców ciągnących do oddziału przyszedł z drewnianym kuferkiem.Widocznie kuferek niewygodny był do dalekich marszów-dosyć ze poprosił o przechowanie do końca wojny.Stał ten kuferek latami na strychu nowej plebanii ,którą później już po Powstaniu Styczniowym Marcin wybudował .....pamiętam ten kuferek -jak pisze we wspomnieniach Stanisław Pieńkowski- jak stał w 40 lat po powstaniu jako coś świętego"
Ten stojący kuferek to taka metafora protestanckiej mentalności, tj. szacunku do cudzej własności
*
"Obok orła znak Pogonii,
Poszli nasi w bój bez broni"
Tak podczas Powstania Styczniowego śpiewano i po nim.
A wcześniej Adam Mickiewicz tak napisał
"Szabel nam nie zabraknie ,szlachta na koń wsiędzie
Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie"
Marcin takich słów nie mógł pojąć w żaden sposób.Jak tak można, myślał.jak można tak bez przygotowania ,bez żadnego planu, bez analizy sił i kosztów.To się w Marcinowej protestanckiej mentalności nie mieściło.
Ale kuferek powstańca styczniowego przechował.
A ten postaniec gdzie? Czy skończył życie na dalekiej Syberii, czy może ma jakiś bezimienny grób na tej Litwie, która jest jak zdrowie
*
Do Marcinowego dworku przyjechała piękną bryczką pewna dama. Kiedy wysiadła przedstawiła się tak Paulina ze Stamirowskich Konarzewska jestem. Chciałam przeczytać gościom twoim szanowny gospodarzu Marcinie mój dzienniczek, który jako 12 letnie dziewczę pisałam.
A pisałam go jak Styczniowe Powstanie trwało. Chciałam powspominać te piękne czasy.
A słyszałm też ze u ciebie Marcinie na strychu stoi kuferek powstańca i czeka na jego powrót.
Ale pewnie nie doczeka się.
Może on dożywa swoich dni gdzieś na Syberii i tęskni do tych pól malowanych zbożem rozmaitem
kto wie?
*
Poczęstowana kawą ,taką prawie jaką kawiarka w Panu Tadeuszu serwowała ,zaczęła pani Paulina czytać swój dzienniczek.
A zaczęła tak :
"nie będę pisała po francusku — bo choć ją bardzo lubię i francuski język także, to przecie czasem się boję, żeby po polsku nie zapomnieć i aż mi się płakać chce, bo doprawdy już w nocy nigdy mi się nie śni po polsku, tylko po francusku i pytałam się mateczki, czy mnie się nigdy już nie będzie śniło po polsku ?
Mateczka się śmiała, co mię uspokoiło i nie? boję się już mówić po francusku, bo przecież obce języki są potrzebne — ale dzienniczek mój pisać będę tylko po polsku, bo nie lubię tej mieszaniny, makaronizmu. Doskonale pamiętam ten wyraz, bo do makaronu podobny.
*
Co czas jakiś wpadać będziemy do dworku by posłuchać pani Pauliny i zobaczyć Powstanie okiem dwunastoletniej dziewczyny w polskim dworku wychowanej.
*
Pisze Władysław Konopczyński : "Patkul , Dołgoruki, Osterman w służbie Piotrowej wyszpiegowali,wykradli sekret psychiki szlacheckiej, zapuścili w nią jad..."
W służbie Piotrowej...no..tutaj chodzi o Piora I cara Rosji , od którego to wszystko się zaczęło.
I trwa , trwa już 300 lat. 300 lat Rosja niszczy naszą duszę
A Mickiewicz tak napisał..."Wszak to już mija wiek,Jak z Moskwy w Polskę nasyłają Samych łajdaków stek"
. I jeszcze do tych stu lat dwieście trzeba dodać.
A Josif Brodski napisał tak" ...żaden kraj nie doprowadził sztuki niszczenia dusz swoich obywateli do takiej perfekcji jak Rosja i żaden człowiek pióra nie zdoła tego naprawić"
"Diabeł mnie podkusił, żeby z moim rozumem i talentem urodzić się akurat w Rosji"... to napisał Puszkin , ten potomek murzyna, który stał się najwiekszym poetą Rosji.
*
Najpierw Marcin, teraz Jasiek ..to już druga postać wymyślona przez autora. Istnieje obawa ,że czytelnik się w tym pogubi.
Nie, teraz już się nie pogubi, teraz już wie że Marcin żyje sobie na Litwie, a Jasiek będzie z zaproszeniami latał po całej Europie i do dworku Marcina ściągał rożnych ludzi, mniej lub bardziej sławnych.
Trochę to brzmi dziwnie że Marcin żyje sobie na Litwie... ale to prawda. Żyje sobie, ale tylko wtedy jak ten tekst jest czytany.
I w interesie Marcina jest by czytany był zawsze.
Wtedy to Marcin może sobie smakować życia, mimo iż na cmentarzu w Radziwiliszkach jest tabliczka gdzie jest data urodzenia Marcina i data jego śmierci... ale to nic.
Marcin żyje. Właśnie idzie do piwnicy by przynieść butelkę wina rocznik 1809 bo gość się zbliża.
Jaki to gość, nie wiadomo.
Ale , cierpliwości ,wyjaśni się kogo autor zechce przywołać z niebytu by wypił kieliszek wina rocznik 1809 i skosztował pysznej szynki uwędzonej przez Marcina.
*
No, co to też czyta pani Paulina..posuchajmy:
"Co za okropny popłoch między Moskalami! Codzień objeszczyki uciekają całymi gromadami, konno, piechotą, na wozach, a wszyscy tacy zestrachani, tacy przerażeni! Boże! Boże! żeby to już powstańcy przyszli, ale lepiej że Moskale uciekną, bo by mogła być bitwa, a to by było okropne.
Wszyscy uciekają do Miechowa, tam podobno pełno wojska moskiewskiego.
Ach! co za okropną miałam wczoraj przygodę; doprawdy, aż mi wstyd pisać! Jakiś oficer moskiewski,. znajomy ojczusia przyjechał się pożegnać — byliśmy w saloniku, gdy wszedł i po chwili zaczął się żegnać i proszę sobie wyobrazić, że naprzód mamę, potem p. Emilię, a potem mnie w rękę pocałował.
Stefcia uciekła i ja byłabym uciekła, ale to przecież niegrzecznie, zresztą czy ja mogłam przypuścić, że on mnie w rękę pocałuje! Wybiegłam z pokoju i zaczęłam płakać i rękę wycierać. Mateczka perswadowała, że on pewnie ma daleko rodzinę i myśli że go Polaki zabiją, więc się żegnał z nami, myśląc o swojej rodzinie.
*
Rocznik 1809 ...to dobry rocznik. W tym to 1809 roku urodził się Juliusz Słowacki, który ważną rolę odegrał w życiu dzieci i wnuków Marcina ,bo i tak można spojrzeć na Juliusza.Bo przyjdzie czas kiedy córka Marcina zafascynuje się polskim poetą ,ona córka pastora Niemca.
*
Ale Marcin zapewne żadnych szynek nie wędził. On był porządnym kalwinskim pastorem i do głowy by mu zapewne nie przyszło dogadzać gościom w taki sposób.
Do głowy mu nie przyszło ze bedzie żył, że będzie żył na kartach tej książki, że jego los stanie się ważny dla potomków, dla ludzi którzy przyjdą żyć,poznawać swiat w przyszłości.
Osiedlając się na Litwie nie przypuszczał zapewne że jest to ziemia wyjątkowa,Albo też wyjątkową uczynią ją Adam,Juliusz i paru innych.
*
Udało się Jaśkowi przemycić przez granicę egzemplarz Pana Tadeusza . Przywiózł go Marcinowi by ten ujrzał wreszcie Litwę oczami Adama.
I czytał teraz Marcin nocami dzieło Adama .
Ten gość to strażnik pamięci. Tak mówił o sobie...jestem strażnik pamięci.Wszystko zapisuje,co pamiętam co usłyszałem, wspomnienia zbieram ,skrawki wspomnień.
Zachować to chce aby potem po latach inni zajrzeli do tego ,wspomnieli tamtych co to już ich nie ma .Ożywili choć na chwilę.
*
A o czym to teraz czyta pani Paulina , posłuchajmy:
Jakie to śliczne słowo „powstanie", — iść w lasy i bić się za Ojczyznę! Stefcia zaczęła klaskać w dłonie, skakać, cieszyć się, ale p. Emilia powiedziała, że to jest sprawa bardzo powabna i zdaje mi się, że ta kochana, moja Emilia miała łzy w oczach. Bo ona okropnie kocha swoją Helwecję, jak ją nazywa i taka dumna z tego, że jest Szwajcarką. Ja znów, nie chciałabym za nic, być czem innem jak Polką, za nic w świecie! — Ale ona naprawdę kocha teraz naszą Polskę, cette pauvre Pologne, jak mówi. Ubiera się zawsze czarno tak, jak Stefcia i Mateczka, tylko ja nie mam jeszcze czarnej sukni.
*
Roztopimy się w mieście, które wita każdego tak samo.
*
Wszystko co przeżyłem na zawsze zostanie.
*
"Mężczyznom dano wódkę ;wtenczas wszyscy siedli
I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli"
Przeczytał Marcin te słowa i pomyślał że trzeba by gościom ten chołodziec litewski zaserwować.
Ale o wódce nie ma mowy.on kalwiński pastor nie wyobraża sobie w swoim domu pijaństwa, z którego szlachta słynie.
Czytał Marcin po nocach ten poemat, bo chciał zrozumieć ten kraj,który stał się jego krajem.
*
Pan Brzezan to taki typowy szlachcic a jeszcze do tego:
"Pan Brzezan w cudnej mieszka okolicy.
Zamek objęła rzeka w dwa ramiona,
Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,
Dalej kaplica blachą powleczona.
W komnatach żadnej nie ujrzysz różnicy
Od złotych komnat, gdzie mieszkała Bona.
Pan Brzezan lubi żyć w królewskim dworze,
Co ma król polski, i szlachcic mieć może"
Dworek Marcina też w cudnej okolicy położony
Też dwie rzeki Oposzcza i Niemenek łączą się niedaleko jego domu,ale przepychu w domu nie ma .
Bo w kalwińskim domu przepychu być nie może.
*
W swojej wirtualnej bibliotece zobaczył Marcin zdjęcie, na którym był odcisk buta Neila Armstronga na powierzchni księżyca, srebrnego globu jak się przyjęło nazywać księżyc.
*
Razu pewnego wracając z Wilna do tych swoich Radziwiliszek jechał Marcin przez ogromny las ,puszczę prawie i usłyszał jak grało echo.
To echo rozchodziło się po lesie z rogu Wojskiego..."Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
Gdyby się Marcin zdecydował skręcił na tę polanę, dołączył do myśliwych, bigosu spróbował , to wszedłby raz na zawsze do tej narodowej epopeji , w szkole by się o nim uczono ...a tak przepadło.No ale chociaż to echo usłyszał, które i my słyszymy .
*
Oczywiście ze Jasiek może się zarazić, ale to taki problem dla autora bo kogo wtedy posyłać z zaproszeniami.?
Oczywiście jakimś rozwiązaniem jest kuracja w sanatorium w Szwajcarii ,leżakowanie razem z Hansem Castorpem, kąpiele w zimnej wodzie razem z Juliuszem , który uważał ze mu to pomaga,
ale tutaj potrzebne jest radykalne rozwiązanie czyli penicylina..
Albo szczepionka.
Bo zaszczepić trzeba Jaśka, gdyż on często będzie przebywał w towarzystwie Juliusza chorego na suchoty.
A to ze Jasiek wymyślony nie zmienia faktu że może się zarazić mało tego tak się uniezależnić od autora ze zarazki zaatakują i koniec.
Ale przede wszystkim klopot bo trzeba leczyć . Do sanatoriów wysyłać....a to i tak nic nie pomoże .
I czekałby Jaśka śmierć w młodym wieku.
A szkoda przecież ,bo tyle ma do zrobienia.
*
Co zrobić by ten tekst był zawsze czytany , by krążył w odpisach niczym jakaś odezwa czy ogłoszenie o rewolucji. Bo przecież chodzi o to by Marcin, by Jasiek żyli nawet takim życiem polegającym na poruszaniu myśli czytelnika, takim życiem ale przecież życiem.
Można powiedzieć że i Marcin i Jasiek trochę źle trafili. To nie te czasy gdzie czytanie było czymś pięknym i pożądanym. To nie te czasy Arlekinie nie te czasy jak kiedyś śpiewały Filipinki
*
My biegamy po Europie a pani Paulina czyta, czyta ten swój pamiętnik, bo wie że tylko w ten sposób przetrwa to co opisała , zatrzymała w bursztynie czasu, wieć posłuchajmy jeszcze:
"Co za okropny wypadek mógł się stać dziś po południu. Nasz mały braciszek Tadzio wyszedł przed dom i bawił się w koniki, trzymając w ręku jakąś chabinę. Naokoło domu pełno rosyjskiego wojska, broń w kozłach, a oni śpiewają i krzyczą. Dwóch szyldwachów chodzi na straży tuż koło naszego parkanu. Stoję w oknie i patrzę, jak jeden z nich przystaje i woła do małego Tadzia: „Ty malczyk!" i coś tam jeszcze. Na to malec podnosi chabinę w górę i krzyczy: „Idi precz, ty Moskalu !" Żołnierz zdejmuje karabin z ramienia z nasadzonym bagnetem i woła groźnie: „Szto? Szto ty gawarisz?!" Ja stoję w oknie i czuję i wiem, że on Tadzia tym bagnetem przebije, a nie mogę się ruszyć. Nogi wrosły w ziemię. Wtem wypada z domu moja siostra Stefcia, łapie chłopaka i niby ze złości na niego, zaczyna trzepać go po spodenkach. Wbiegła pędem do domu z krzyczącem dzieckiem i drzwi zatrzasnęła za sobą. O, Stefcia jest dzielna dziewczyna. Odetchnęliśmy — ale czy na długo!
20. maja1863 roku
Ledwo jedno złe przeszło z Tadziem, znowu drugie!... Wczoraj przejeżdżał tędy jakiś pułkownik moskiewski jeszcze dawny znajomy ojczusia i ojczuś zaprosił go na śniadanie. Gdy służąca wnosiła tacę, wśliznął się za nią Tadzio, a że ładny chłopczyk i zawsze czyściutko ubrany, więc pułkownik przyciągnął go do siebie, zaczął do niego mówić, wreszcie pyta go, sadzając na kolano: „A co, lubisz mię mały?" — Chłopiec spojrzał chmurnie i powiada:
„Nie — ja nie cierpię Moskali!" Moskal zrzucił dziecko z kolan, trzasnął drzwiami i wyszedł, nie chcąc śniadania.
*
" w 6 wieku po Chrystusie żył biskup imieniem Eufrozyn ,który nosił łachmany, prawie zupełnie wyrzekł się jedzenia spał na gołej ziemi zachowywał niebiańską zgoła pokorę. Czyli prekursor św Franciszka.Wielki mistyk.I machnijmy ręką na złe języki,które kwestionują jego świętość,zarzucając mu że uwiódł pewną dziewicę, a uchronił się przed karą za ten postępek dzięki wstawiennictwu noworodka, który zaledwie wydostawszy się z matczynego łona wrzeszczał po łacinie:Eophrosinus sine culpa est! "Eufrozyn jest niewinny"
*
Marcin był przeciwny temu by dziewczęta zdobywały wyższe wykształcenie.I kiedy Marcin odszedł by spacerować po zielonych łąkach raju, Maria jego córka postanowiła zrealizować swoje marzenie, wyrwać się z tego miejsca położonego na samej granicy Litwy i Kurlandii i zdobyć świat.
.Wyjechała więc z Radziwiliszek i zapisała się jako wolna słuchaczka na wydział przyrodniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie aby móc potem przenieść się na medycynę.Ale zdarzyło się tak że na wykładzie z anatomii człowieka zemdlała na widok ludzkich zwłok. Przeniosła się więc na wydział literatury i na jakimś wiecu studenckim poznała studenta Stanisława .A on był zafascynowany twórczością Juliusza Słowackiego i tą fascynacją zaraził Marię Cumft, córkę Marcina . A potem przyszła fascynacja dziełem Fryderyka Nietzschego i żmudna praca nad tłumaczeniem myśli Zaratustry.
A potem zaczęli wspólne życie. Był rok 1896.
*
Dostojewski to mistrz w tworzeniu postaci złych,okrutnych i opętanych.Na ich tle dobrzy bohaterowie wypadają nieprzekonująco.
*
Obfitość istnieje tylko w raju. Cała reszta to substytut.
Czyli co?. Kohelet ma racje , zresztą zawsze ją miał mówiąc-'"marność nad marnościami i wszystko marność"
Wszystko przemija ,rozsypuje się.
Trwają tylko piramidy, ale to przecież grobowce.
Czy to nie jakiś symbol?
Juliusz , Juliusz ciągle ten Juliusz .Obsesja jakaś. A ja Jasiek ,postać stworzona przez autora, go nie lubię.
Nie lubię bo on zarozumiały i egocentryczny.
Ale dla autora tylko Juliusz się liczy
Juliusz nie śpi o jedenastej wieczorem, Juliusz wstaje o dzieiątej rano i je zimne mięsa , Juliusz odrzuca Eglantynę choć ona piękna i w nim zakochana.
Ja Jasiek mówię stanowczo nie.
Są inni ciekawsi...no choćby taki Faust.
Ale Jaśku- tutaj autor zaprotestował- Faust jest wymyślony..
Autorze, autorze ty tylko chwilę tutaj jesteś...jeszcze trochę a ty też będziesz wymyślony..
Zapomną ciebie i trzeba cię będzie wymyślić od nowa ...a ja ...ja trwam...
*
No i – co tu dużo mówić- przyszło nam żyć w infantylnych czasach. W czasach pogonii za coraz większą ilością gadżetów.
W ciekawym wywiadzie izraelski pisarz Amos Oz powiedział:" niedawno kupiłem elektryczny oczyszczacz powietrza. A tam gdzie mieszkam powietrze jest górskie, krystalicznie czyste. To po prostu fajna zabawka, tyle przełączników ,klawiszy.
*
Fascynująca jest też -zdaniem Raya Kurzweila- perspektywa nieśmiertelności, jaką osiągnąć będą mogli ludzie,którzy zdecydują sie przenieść zawartość swych mózgów do pamięci komputera.
Ale,,,czy to może być ostateczna kraina.
*
Mały chłopiec patrzy na napisy na kamiennych płytach. Te napisy to hieroglify.
-Czy można to przeczytać?
Słynny fizyk i matematyk Fourier odpowiada małemu 11 letniemu chłopczykowi ,że nie.
-A ja to odczytam.
Ten chłopczyk to Jean-Francois Champollion.
*
Autor dał mi na imię Jan. Z tym to ja jeszcze mogę się pogodzić,w końcu to imię uniwersalne .I ładnie brzmi po rosyjsku na przykład Iwan , Iwan i od razu skojarzenie w polskim mózgu Iwan Groźny..
Albo po angielsku John, czy francusku Jean.
No dobrze z tym imieniem mogę się zgodzić...ale z tym że autor wybrał mi dziewczynę i mało tego, każe mi z nią podróżować po różnych miejscach, to z tym pogodzić mi się trudno
Chociaz .....ładna ona , to nawet mało powidziane ładna .
Piękna
Ta dziewczyna ,to jak to określił Autor, hipotetyczna córka Juliusza Słowackiego.
Otóż Autor wymyślił sobie, że Juliusz miał córkę.
Miał te córkę z Korą Pinard, paryżanką ,córką drukarza.
Drukarz ten drukował wiersze Juliusza, te jego utwory dziwne,te dzieci , jak te swoje dzieła w listach do Matki określał Juliusz.
Więc kiedy Juliusz przychodził do tej paryskiej drukarni w latach 30 -tych XIX wieku to tam właśnie poznał Korę. Która z miejsca się w nim zakochała .
A urodę miała nieprzeciętną.
No po prostu była piękna.
*
Własciwie to jestem wdzięczny Autorowi że mi dał- co tu dużo mówić- życie wieczne.
Bo ty czytelniku gdy to teraz czytasz to życie mi dajesz, wyobrażasz sobie -nie mów że tak nie jest-
jak wyglądam.
Wyobrażaj sobie.
*
Wiem ze Autor jak już coś napisze to posyła do sieci, i ja Jasiek będe w tej sieci żył.
I wiem , wiem że od czasu do czasu ktoś rzuci na mnie okiem -jak ty teraz- i to jest właśnie moje życie.
Takie wirtualne...ale zawsze.
Wszystkiego przecież mieć nie można.
*
Do dworku Marcina przybył Anna Karenina .Umiescił ją Lew Tołstoj w swojej powieści i dobrze cieszy ją to ale... każe jej na końcu rzucic się pod pociąg ,a ona..ona chce żyć.
Nie chce takiego zakończenia.
Może da się cos zrobić-myśli sobie.
*
Kiedy już było po wszystkim, postanowilem spotkać się z Jairem.
Chciałem porozmawiać , chcialem zapytać ,dlaczego?
Dlaczego go tam nie było, dlaczego nie towarzyszył Jezusowi w drodze na Golgotę, dlaczego nie protestował , nie krzyczał w jego obronie.
Jego córka umarła. Nie wiemy jak miała na imię .
Sara, Noemi , może Rachela, nie wiemy.
Wiemy tylko że umarła i Jezus powiedział do niej "dziewczynko mówię ci wstań, Talita kum"
Stało sie coś dla nas niewyobrażalnego.
Jair odzyskał córkę. I chyba powinien być wdzięczny, coś zrobić ,żeby późniejsze wieki o tym mówily.
A Jair nie zrobił nic.
*
Juliusz przez Będzin przejeżdżał.
Nie zatrzymał się ani na chwilę, ten zaszczyt przypadł w udziale miastu,którew chwili przyjazdu Juliusza miało zaledwie 25 lat. A Będzin wtedy miał 569 lat,i tego zaszczytu nie dostąpił.
Ktoś zawiódł.
Kwiaty z będzińskich ogrodów , będzińskich łąk nie zasypały Juliuszowej trumny., bo Juliusz a właściwie to co z Juliusza zostało przejeżdzał w trumnie.
Wcześniej jego szczątki wykopano z grobu, na cmentarzu Montrmartre w Paryżu a potem... potem Król-Duch triumfalnie wracał do kraju by spocząc na Wawelu...
To miasto z 25 letnim stażem to Sosnowiec
A ówczesny kalendarz pokazuje rok 1927.
A w Bedzinie mieszka autor tej książki, którą teraz -mam nadzieję -czytasz. Ksiązki, którą piszą jej bohaterowie, i wodzą jak chcą autora.
I ciągle dają znać, jeszcze ja , jeszcze ja.
Ale czy można im sie dziwić.każdy chce żyć, chce w pamięci zostac.
A tu taka się przytrafia okazja.
*
Tytuł tej książki ,którą teraz czytasz- przynajmniej mam taką nadzieję ze czytasz- brzmi"Gdzieś w ostatecznej krainie"
Dobry tytuł .
*
Kohelet takie słowa napisał:
" Nie ma pamięci o tych co żyli dawniej".No ale ta książka ,którą czytasz teraz ,zaprzecza tym słowom.
Zdjęcia w albumach zaprzeczają, biblioteki zaprzeczają, archiwa.bo tam pamięc zgromadzona, aby trwała aby choć trochę zatrzymać czas i poczuć wieczność.
No ale przecież Kohelet mylić się nie może bo jego księga w wielkiej Księdze.te jego słowa słynne "Marność nad marnościami, wszystko jest marnością" trwają już wieki .Więc jak to jest?
Co Marcin o tym myśli?A jadąc przez Litwę musi rozmyślać nad życiem swoim , musi otwierać Pismo i zastanawiać się nad głębią słów powiedzianych i napisanych tysiące lat wcześniej.
I zastanawiać się że one ciągle aktualne.
*
Jasiek pojawił się nagle i trochę przypadkiem. Ale jak już się zjawił ,to został na stale ,stał się kimś ważnym ,potrzebnym i niezastąpionym.
Ale to z każdym tak jest. Jak już się pojawi to trudno sobie -mimo wszystko- wyobrazić że mogło by go nie być.
No, ale Jasiek jest wymyślony przez autora.Zjawił się na kartach książki i został.
Potem zaczął już żyć własnym życiem, to on decydował o swoich dalszych losach.
Jak to się mówi "wziął sprawy w swoje ręcę"
Zrozumiał że jest trwały ,można powiedzieć w pewnym sensie jest nieśmiertelny.
Bo choćby tylko jedna osoba czytała książkę to on wtedy żyje , dialog prowadzi.
Był tylko jeden problem,który go dreczył i spać nie dawał- jezeli postać książkowa wogóle śpi- był to brak zmian,brak niespodzianek.
A zaradzić temu było nie sposób.
Bo jak już ktoś zjawił się na kartach książki to zastygał ,zastygał na zawsze.
Weżmy taki pan Tadeusz. Ciągle wracał z tego dużego miasta-to pewnie Wilno-gdzie brał nauki- i wchodził do dworku, też zresztą wymyślonego przez Adama M i pociągał za sznurek" by stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek".
Pewnie Tadeusz chciałby inaczej zacząć tę historię a tu ciągle ten sznurek.
I niewątpliwie czuje się Tadeusz jak marionetka poruszana sznurkami.
Ale...ale przecież trwa...i póki ten jężyk żyje to i on żyć będzie.
*
A Marcin podróżował. Co rok udawał się na synody do Wilna. A jazda do Wilna z Radziwiliszek łatwa nie była.Dróg asfaltowych nie było, kolei nie było, wiec jechał Marcin swoją bryczką, po drodze zatrzymując się w żydowskich zajazdach.
*
Nad pastwiskami
Ciągnący dym,
Wierzby jak mary
W welonach mgły,
Tu krzyż przydrożny,
Tam święty gaj...
Jest takie miejsce,
Taki kraj.
*
Żydowskie zajazdy. Nie oferowały zbyt wiele wygód zmęczonym podróżnym. Ale cóz, nie było wyboru.Dobrze że był dach nad głową i gorąca herbata.
A Marcin też niewiele wymagał .
*
Na Litwie much dostatek, i te muchy obsiadają półgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru ,wszystkie wyborne ,wszystkie uwędzone sposobem domowym w kominie dymem jałowcowym.
No dobrze ale te muchy, te muchy które Wojski co rusz zabija.Chodzi z packą i pac.
Marcin z tego też powodu omija Soplicowo.
U niego w dworku sterylna czystość, dbałość o higienę. Po prostu Europa.
*
Kiedy Marcin wychodził z kościoła kalwińskiego w Radziwiliszkach skręcał na prawo ,to stawał na skarpie skąd rozciągał się wspaniały widok na dwie rzeki.Z lewej strony płynęła Oposzcza ,która wpadała , która łączyła się z Niemenkiem który był tutaj rzeką graniczną.To była granica Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Po drugiej stronie była już Kurlandia.Tam był już inny świat.
Jego dworek był ostatnim bastionem Rzeczpospolitej i on daleki od wszelkiego romantyzmu, egzaltacji,chcąc nie chcąc musiał dawać swiadectwo.Innej możliwosci nie było.
*
" Teraz wołam was..na piękne doliny..
Na nową pracę..przestańcie być snami..."
Bo goście Marcinowego dworku już snami być przestali, już z nami dialog prowadzą, wydobyci z urn niepamięci.
Wchodzą w ten nasz plastikowy świat XXI wieku.
I to o nich piszę Juliusz
"Na kraj obszerny-na kraj nieskończony
Wiodę was ..siłą moich nowych skrzydeł.."
A skrzydła te dostał od mistrza Andrzeja .
" Radosny że już do ojczyzny nowej
Prowadzę duchy , które ciał nie mają"
*
Ten piękny kościół protestancki w Radziwiliszkach wybudowany na granicy Litwy i Kurlandii trwa nadal...trwa niczym paryska katedra. I Marcin zobaczył efekt swej pracy.
A właśnie do dworku Marcina przybył Jean z Paryża.Jean był mistrzem murarskim i budował katedrę Notre-Dame w Paryżu. Kiedy zaczynał, kiedy kopał fundamenty to wiedział że nigdy tej katedry gotowej nie ujrzy ,bo budowa trwać bedzie przez kilka pokoleń.
I jakiej wiary trzeba będzie by wierzyć że ci co przyjdą po nim przejmą pałeczkę i zgodnie z pierwotnym zamysłem stworzą dzieło ,podziwiane przez pokolenia.
*
Fundamenty Marcinie kładziemy , ciężka to robota , bo katedra nasza będzie wielka i górować będzie nad Paryżem. Ale zaczęliśmy ,to najważniejsze...Jean coraz bardziej zapalał się opowiadając o budowli, której jeszcze nie było ...ale była już w jego myślach i marzeniach.
*
Europa ,towarzysze będzie nasza..
Towarzyszowi Leninowi się -jak wiecie-nie udało, zatrzymał go niejaki Piłsudski, czy jak chcą niektórzy Matka Boska.
Towarzyszowi Stalinowi też się nie udało, uprzedził go Hitler.
Ale nam-towarzysze się uda.
Nawet nie muszę w to wierzyć.
Ja to wiem.
Zrobimy- po to was tutaj zresztą wezwałem- największą mistyfikację XX wieku.
Mam tutaj plan, plan ogólny towarzysze .
Wymaga on jeszcze dopracowania, ale ogólny zarys jest taki: Musimy obalić komunizm
Tak towarzysze...obalić i wtedy pod innym sztandarem opanujemy Europę..
*
Jaśku -czytałeś opowiadanie Tołstoja 'Smierć Iwana Ilicza"....przeczytaj , bo to kronika życia, ale życia źle przeżytego.
Życie kropla po kropli ucieka Iwanowi a on uświadamia sobie ze ten dar wielki, dar jedyny zmarnował...
I to jest straszne.
*
Bułhakow kiedyś powiedział:
"Na co by się zdało dobro twoje, gdyby zło nie istniało i jakby wyglądała ziemia gdyby z niej znikneły cienie"
*
Jedno wydanie codziennej gazet zawiera taką ilość bitów informacji na jaką człowiek epoki renesansu był narażony w ciągu całego swojego życia.
*
Każdy ,prędzej czy później każdy zamieni się w zdjęcie
*
Don Kichot pragnie zmienić świat , ukształtować go wg.własnych wyobrażeń, Sancho Pansa myślał o tym i o to zabiegał by w tym świecie najwygodniej się urządzić, ponieważ trzeba dążyć do ideału a nie go realizować.
*
Niektórzy myślą że Niebo to zaciemniona szyba za którą siedzi milczący Bóg....siedzi i obserwuje i notuje ...a potem ...potem w rejestrze jest wszystko.
Nie tak nie jest...błędy są wpisane w nasze życie i z nich Bóg wyprowadza piękny wzór.
*
Staś Wyspiański z Krakowa skończył gimnazjum.
Razem z kolegami świętują. Idą gęsiego wokół kościoła Mariackiego, bo taka tradycja, potem idą na Planty.
Kim będą w życiu, kim będzie Staś?
*
Juliusz Słowacki nie chciał mieć dzieci.
"Wszak napisał "Nie zostawilem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni ,ani dla imienia..."
No właśnie. Może miał i rację. Dzieci geniuszy przeważnie genialne nie są.
Mickiewicz miał tlum dzieci, ale tylko Władysław stał się jakoś znany z racji tego że kutywował pamięć o sławnym ojcu.
Juliusz chciał być ostatnim Słowackim.
No i udało się.
*
Doktor Jeckyll i Mr.Hyde to metafora Europy.
Na zewnątrz Europa miła,czysta, sympatyczna a wewnątrz Mr.Hyde.Potworna. Rodząca zło i
upiory.
*
Juliusz przystał na czas jakiś do sekty Towiańskiego.
A kiedy towiańczycy liczyli kolumny duchów ,Europa przeżywała bóle rodzącego się kapitalizmu.
To były dwa światy. I ci towiańczycy wywądzący się z kresowych dworków nie rozumieli Europy nie rozumieli jaki świat się zbliża.
*
„Niechaj śnię że mię tam anioł przenosi
I palmą złote czasu mgły odgania”.
J. Słowacki
Bo tamto co przeminęło zastygło gdzieś w wieczności i anioł może odgonić czasu mgły, i ukaże się przeszłość. A my staniemy i będziemy się przyglądać tamtym ludziom. Zgłębiać tajemnice ich życia, ich czasu.
„…Dziś ze Mną będziesz w raju”
Ileż głębi jest w słowach. Co znaczy to „Dziś” które Chrystus wyrzekł na krzyżu? Czy to słowo wyrzekł do łotra, czy do nas? Łotr to my.
*
Zło jest nicością.
Czy nicość może istnieć? Może. Przez chwilę, przez czas jakiś. To może być 12 albo 70 lat. Ale zatruwa zło otoczenie na długo. Nikt nie wie na jak długo. No i trwa pamięć. Jeżeli wymażemy zło to czy dobro jakie przy okazji powstało też zniknie? Nie zniknie. Dobro ciągle rodzi nowe dobro.
*
„Zaczęło się wszystko od jednego błędu i potoczyła się lawina gruzów”.
Kłamstwo może zbudować gmach, może zbudować imperium. W 1932 czy 33 roku na Ukrainie panował straszny głód. Miliony ludzi zmarły. Matki zjadały własne dzieci, i wtedy to kręcono filmy propagandowe gdzie syci, zadowoleni kołchoźnicy kosili kombajnem ogromne łany zboża. Z ekranu lała się radość i słońce. Dostatek i beztroska. To była perfidia szatana, który zarządzał tą częścią ziemi.
„Koniec nastał – Omega
Ale tak naprawdę to dopiero początek”.
Julek pisze „Króla-Ducha”. Każdą zwrotkę potrafi przedstawić w kilku, bywa i kilkunastu wersjach. A każdy wariant dobry, jedyny wprost. Ale część odrzuca. I taką strofę na przykład odrzucił:
„Słyszę te głosy, z którymi dziewczyna
Zjawiła mi się… z promienistym ciałem
Wpadła i drżąca cała jak osika
Kręciła całym powietrznym chorałem…”
Odrzucił ją. Znaczy tę strofę. A dziewczynę? Taką… z promienistym ciałem. Oj, ten Juliusz. Trzeba go zapytać dlaczego odrzuca takie perły?
*
Tylko gdzie jest Juliusz?
„Nade mną wielka ćma duchów latała
I różne złote, straszne komet miotły
Pędzały mego anioła szelestem
Skrzydeł… żem wcale nie wiedział – gdzie jestem”
Juliusz nie wie gdzie jest.
Jak zwykle uduchowiony, wśród duchów przebywa, albo on albo jego anioł. A potem wraca, i pisze, i pisze. I liczy na to, że ty to przeczytasz. Ale ty nie przeczytasz bo to dziwne, bo to mroczne, inne jakieś. Ale przeczytaj, a zadziwi cię Juliusz. On uważa że:
„… (Bo rzetelnością jest duch – ciało marą)”
On tak uważa. I chyba ma rację. Bo ile trwa nasze ciało, a ile duch. No właśnie. Juliusz ma rację.
*
" zniknął czas...." takie słowa napisał Juliusz w poemacie Król-Duch.
Juliusz to czuje...przeczuwa że tam za zasłoną...tak w ostatecznej krainie nie ma czasu, jest wieczne teraz.
*
Słowacki pisał „Króla-Ducha” w stanie kompletnego szaleństwa. Mówiąc inaczej, jest to wariackie dzieło wariata. Wszelkie próby zrekonstruowania całości czy fabuły dzieła, czy jego ciągłości […] nie mogą się powieść nie tylko dlatego, że taka całość czy fabuła, czy ciągłość nie istnieje i nigdy nie istniała, ale przede wszystkim dlatego, że nie jesteśmy w stanie pojąć, co wariat uważa za całość oraz co dla wariata może być fabułą.
To są słowa Jarosław Marka Rymkiewicza.
Może należałoby je przesłać Juliuszowi, który spaceruje sobie nad brzegiem Niemenka szczęśliwy że nowy rapsod mu się urodził i ze pośle go nam , potomnym a my ... my nic nie zrozumiemy. * *
Taki wiersz przytoczymy ukraińskiego poety Dmytry Pawłyczko:
„W jakimkolwiek stuleciu byś się urodził
zawsze będzie za późno i za wcześnie
za późno, bo wszystko co najważniejsze
na tym świecie
już stało się bez ciebie,
za wcześnie bo wszystko co najważniejsze
na tym świecie
jeszcze się stanie bez ciebie”
Nie byliśmy w pracowni mistrza Gutenberga, który wymyślił czcionkę i tym samym wpłynął na oblicze naszej cywilizacji. Właśnie obserwujemy jak epoka Gutenberga odchodzi w przeszłość. I właściwie tę dziewczynę z promienistym ciałem należy sfotografować, sfilmować, a potem na ogromnym ekranie pokazywać. I da się to zrobić.
A czytać o niej? Teraz. Nie. Źle trafiłeś Juliuszu. Nasza epoka to zły adresat twojego Króla-Ducha. Twojej poezji.
*
W naszym dworku w Radziwiliszkach Marcin pokazał wszystkim film. Króla-Ducha. Wizje Juliusza wypadły niesamowicie na ekranie. Wszystkie one były fotogeniczne, filmowe, tylko ustawić kamerę i filmować. Filmować te mgły, płonące wieże zamków, krwawe duchy, kryształowe wodospady. Odżyła krwawa Ukraina. Odżyła historia Polski według Juliusza Słowackiego. Całe zastępy aniołów, duchów otaczały władców Polski. I ten główny duch. Król-Duch wcielał się w kolejnego władcę, który prowadził naród ku przeznaczeniu. I kiedy oni oglądali te wizje wszedł Piast.
„Piast słuchał owych cudownych rapsodów
I poznał, że pieść była nadczłowiecza;
Więc rzekł – Nie kryjcie się, wyście nie z ziemi
Lecz aniołami jesteście złotemi”
*
Zdjęcia zmieniają znaczenie.
Pisze Janusz Głowacki.
„Na okładce tego albumu…
(A był to album ze zdjęciami Nowego Jorku).
…Pomnik tysięcy polskich żołnierzy i oficerów zamordowanych na rozkaz Stalina w Katyniu symbol zbrodni, klęski i zdradzieckiego ataku, wstydliwie patrzył z Jersey City na dwie wieże symbolizujące zwycięstwo i bogactwo”
Juliusz przytoczył swój wers po przeczytaniu tego tekstu.
„Zniknął mi w ogniach pożaru rumianych
Jak widmo – w dymie do nieba porwane”.
I jeżeli zestawimy tak odległe fakty bo i pomnik, i wieże sąsiadowały w jakiś sposób ze sobą to znaczy że świat cały to jedność.
Jedność.
A więc w drogę. Zbierajmy okruchy, obrazy.
A ty czytelniku mimo iż epoka Gutenberga skończyła się, nie opuszczaj nas.
Proszę, nie opuszczaj.
*
Przenieśmy się teraz do Florencji.
Tam właśnie u mistrza Andrzeja rozpoczął naukę Leonardo.
Co nas pognało aż do Florencji. I to do Florencji roku mniej więcej 1464.
Chcemy popatrzeć jak żyje mały chłopiec, który dostał nieprawdopodobny talent.
Dostał talent jaki można dostać raz na tysiąc lat.
„Czego chcesz najmocniej? – pytał go mistrz Andrzej.
Chcę wiedzieć, mistrzu.
Co?
Wszystko.
Mistrz Andrzej to Andrea Verrocchio a Leonardo to Leonardo da Vinci.
A ojciec Leonarda mówi do niego:
„Jesteś Leonardo leniwy, uparty i nie lubisz się uczyć”.
*
„Ktoś kto stworzył wschodzące słońce
Nie mógł być Stwórcą nicości”
M. Skwarnicki
Ustawią sztalugi jeszcze w nocy, ustawią statyw jeszcze w nocy, aby nie przegapić tej chwili. Chwili wschodu Słońca. I potem na obrazie, na zdjęciu, cudownym obrazie, cudownym zdjęciu przecież nie to. Bo to, bo tego nie da się sfotografować, namalować. To są jakby marne próby opisania pędzlem czy aparatem niewyrażalnego. A nicość? Co to jest nicość? Nicość jest piekłem. Też niewyrażalna. I tak przez wieki zmagają się, i tak przez wieki będą się zmagać z tym tematem różni twórcy. A główne ich pytanie brzmieć będzie: czy nicość tam, czy mieszkań wiele? Nie zajrzymy za zasłonę, za lustro, bo nie wolno. Możemy przeczuwać. Ale jakże łatwo przeczuwać Go gdy słońca wschód i zachód. Na szczycie wielkiej góry. A jakże trudno w szarym dniu codziennym, codziennym zgiełku.
*
Oczywiście, że ma rację Twardowski gdy pisze tak:
„Gdybyśmy sami sobie Ciebie wymyślili
byłbyś bardziej zrozumiały i elastyczny
albo tak doskonały że obojętny…
…spełniałbyś po kolei nasze życzenia…”
A najważniejsze to wiedzieć wszystko, przerwać zasłonę milczenia. Wedrzeć się Tam i…
No właśnie, i co?
*
Zostawiliśmy Leonarda we Florencji. On tam, chce wiedzieć wszystko. Wszystko poznać, zrozumieć. Chce znać odpowiedzi na wszystkie pytania. I żyje w epoce, która zaczyna wierzyć, że człowiek może wszystko. Że nie ma żadnych granic. A za to trzeba zapłacić. Trzeba dużo zapłacić. I jeszcze następne pokolenia, następne stulecia będą spłacać dług tzw. Odrodzenia.
Jaki to dług? To pomysł na sposób urządzenia życia bez Boga. Jeden z badaczy Odrodzenia tak pisze:
„… serca ludzi Renesansu dręczył ukryty ból. Nie bez powodu wszystkie postacie z obrazów Leonarda da Vinci odznaczają się zagadkowym i zwodniczym uśmiechem, który jest wyrazem sceptycyzmu, odejścia od Boga i uporczywego ludzkiego ja wiem; w samej rzeczy jest to uśmiech zagubienia; zagubili samych siebie. Ten uśmiech nie wyraża nic pozytywnego. I właśnie na tym polega jego zagadkowość.”
A potem następne pokolenia zechciały tworzyć nowy wspaniały świat. I polała się krew, i druty kolczaste ogrodziły ziemię, i butne hasła, i pochodnie zagościły na drogach Europy. A Mona Lisa zagadkowo, cynicznie uśmiechała się do nich.
*
„Opowiadają tu, że wygrałeś dwukrotnie bitwy i podobno zostałeś zabity. Napisz mi proszę cię usilnie, ile w tym prawdy? Chyba wiesz dobrze, jak zmartwiłaby mnie Twoja śmierć”
To jest fragment listu Izaaka Newtona do zaprzyjaźnionego z nim generała. Ciekawe, co odpisał generał, który być może zginął. W końcu wojna nie igraszka. Ale rzecz w tym, że dawniej pisano listy. Weźmy takie Listy do matki Juliusza Słowackiego. Wszystko się z nich dowiemy o Juliuszu, o czasach w których przyszło mu żyć i o nas samych czytających te listy. A teraz co? Dwa urwane zdania mają przekazać wszystko? „Cześć, wszystko OK. nara”
To jest bełkot, a nie rozmowa. I zawęża się krąg ludzi rozumiejących symbole, znaki i mity kulturowe. A one zawarte są w książkach nieprzemijających, w muzyce i w sztuce. I nagle wszystko przekreślono. Zaczynamy od nowa.
„A chodząc za marnością marnymi się stali”
*
Marcin zaprasza różnych gości do swego dworku a własciwie wielkiej plebani .
Właśnie przybył Benjamin Guggenheim.Gentleman w każdym calu.
Zaczął opowiadać o swoich interesach o kopalniach srebra w Kolorado o maszynach parowych ,które w swoim koncernie produkuje.
Ma mało czasu gdyż niedługo odpływa do Ameryki najwspanialszym statkiem w dziejach, a ten statek nazywa się "Titanic"
*
Benjamin Guggenheim w bibliotece Marcina przeglądał czasopismo o architekturze i ujrzał oryginalną budowlę .Było to muzeum w Nowym Jorku Gmach, będący ostatnim wielkim dziełem Wrighta. Od strony ulicy przypomina cylindrycznie zwiniętą, białą wstęgę, nieco szerszą na górze, niż na dole. Spirala zwieńczona jest szklaną kopułą.Wygląd budynku różni się zasadniczo od większości typowej zabudowy Manhattanu, otaczającej muzeum. Wnętrze muzeum ma kształt wznoszącej się spirali. Obrazy wystawiane są na ścianach spirali, a także na dodatkowych poziomach.
Ale co najważniejsze , przeczytał Benjamin że to muzeum Guggenheima.
I dobrze że daliśmy mu teraz taką mozliwość by Benjamin ujrzał przyszłość bo ...co tu dużo mówić jego wybór statku ,który ma go przewieżć do Ameryki nie jest dobrym wyborem .
To wybór najgorszy z możliwych.
*
Nie wrócą dawne czasy, bo wrócić nie mogą. Ale nikt nie odczyta naszych listów, bo ich po prostu nie piszemy. Krążą te krótkie zdania gdzieś w wirtualnej przestrzeni internetowo-SMSowej i giną. Nigdy nie pożółkną, nigdy ich nikt nie znajdzie w kufrze na strychu, bo kufrów już nie ma i strychów nie ma. Nic nie ma.
„Nie strasz śmiercią
bo po co
za oknami bór pachnie żywicą
pszczoły z pasiek się złocą”
A propos Juliusza. Właśnie pisze poemat o Anhelim, o Syberii. Nigdy tam nie był, i nie będzie, więc zmyśla. Tworzy swoje poetyckie wizje. Ale my już wszystko wiemy. Wszystko rozumiemy. W jednej z gazet zdjęcie z Syberii. Mały drewniany kościół. Chrystus powieszony na ścianie. Nie ma krzyża. Bo Syberia to jeden wielki krzyż. I te drzewa, ścinane w 40 stopniowym mrozie, które posłużyły jako ściany kościółka to krzyż. To symbol.
I patrzymy na to zdjęcie i rozumiemy wszystko. Jeszcze rozumiemy. Ale ci co już idą za nami nie rozumieją tych znaków, tych symboli, tych ukrytych znaczeń. Ogłuszył ich wrzask
Mc Świata, który jest kolorową pustką.
*
To zatruwa powoli.
Kropla po kropli.
A potem już trzeba wejść w świat kłamstwa.
Potrzebne są wtedy namiastki.
I trzeba odurzać się do nieprzytomności by zapomnieć.
Ale przecież i tak będzie jak ma być. Pisze przecież Twardowski:
„Mój Boże po co się wtrącałem
w to co zrobisz lepiej ode mnie”
Nie dasz przecież by mały głupi szatanek zatriumfował w świecie, który jest dobry.
Jemu udać się nie może, bo głupi on.
Tyle że przebiegły a przynajmniej tak mu się wydaje.
*
Ale o czym ta książka właściwie jest?
Myślę że czytelnik wie lepiej niż piszący.
*
Odczytamy teraz słowa anonimowego mężczyzny, który dzwoni na centralę. Jest 11 września 2001 roku. Nowy Jork. Tę rozmowę nagrano, i teraz po latach opublikowano:
Mężczyzna: Słuchajcie, mamy tu dziesiątki ciał. Ludzie po prostu skaczą ze szczytu budynku. Jestem przed północną wieżą WTC.
Dyżurna: Proszę pana, mówi pan, że co skacze z budynków?
Mężczyzna: Ludzie. Ciała po prostu lecą z nieba.
Dyżurna: Zrozumiałam.
*
Patrzyliście żołnierze polscy z katyńskiego pomnika na te lecące ciała. Patrzyliście. A kiedy uderzały o ziemię, to On już czekał na nich, tak jak na was na zielonych łąkach raju.
*
„Oczyść Panie moje oczy
Niechaj patrzą czysto…
Zniewolony nienawiścią i gniewem
Na wszystkich i siebie.
Mistrz pokusy
Świata tego książę,
Miotający się w granicach czasu,
Który mu się kurczy.
I choć skazany na nicość-
Śpieszy się, oj śpieszy
By zdążyć donikąd”
Janusz Kobierski
Jemu czas się skończy, a my go dostaniemy na wieczność całą. I wtedy wszystko zrozumiemy. Zrozumiemy dlaczego oni lecieli na ziemię niczym martwe ptaki, i dlaczego ci żołnierze zostali w tym lasku katyńskim.
*
Bo książka, którą czytasz to taki pleciony dywan, i to z drugiej strony. Poplątane to wszystko, te kolorowe nitki, ale przecież jest druga strona. I każdy wątek ma cel, ma sens i jest konieczny. Jest.
*
Pamiętam inne miasto. Ono – wiesz – jest we mnie. Chyba nie da się tego przekazać. Musisz sam szukać, zbierać te ułomki, okruchy. Ja gdybym mógł uwolnić się od tych przewodów, monitorów, to poszedłbym z tobą, a tu muszę leżeć i czekać. A wiesz moje życie jest już nikomu niepotrzebne. Taka jest prawda. Mój czas się kończy. A ty wyjrzyj przez okno, co widzisz. Widzisz górę zamkową. Jako dziecko tam biegałem. A teraz idź tam. Ja tu zostanę. Zasnę. Przyśni mi się moje miasto. Mój Będzin. I odszedł. A ja poszedłem na górę zamkową szukać śladów po nim. Biegał tu w 1925 roku, kiedy miał 5 lat. I było widać kawałek szpitala z zamkowej góry, i właśnie wtedy Lucjan odszedł. Odłączyli te wszystkie rurki, przewody, monitory, kroplówki. I czekali na niego koledzy z klasy.
*
,, Uważam bowiem za fakt niewątpliwy, że wypadki przeznaczone, z dala na nas czekające, wiszące ponad naszymi głowami, odbijają się w zdarzeniach drobnych i codziennych jak nadciągająca burza odbija się w wodzie”
Te słowa napisała kiedyś Zofia Kossak.
Bo zdarzyło się że bolszewicy najechali kiedyś na bryczkę , którą jechała z całą rodziną do Kościoła. I oni wszyscy znaleźli się w błocie. Czyż może być bardziej wymowny symbol czasów , które nadchodziły. Czasów kiedy barbarzyńcy tamten świat wrzucili w błoto
*
Zostawiliśmy w dworku Marcina gości, którzy czekają na nas, Mogą rozmawiać z nami , z sobą, spierać się, jeżeli my tam do nich pójdziemy. My jednakże wędrujemy wszędzie tylko nie tam.
We Florencji przyglądamy się Leonardowi da Vinci. On wymyśla łodzie podwodne, czołgi samoloty, mimo iż do wieku dwudziestego jeszcze kilkaset lat zostało .No i maluje on te swoje zagadkowe dzieła.
*
Paweł przemawiając nie miał mikrofonu ani tysiąc watowych wzmacniaczy. Kolorowe bilboardy nie zapowiadały jego przybycia do kolejnego miasta Rzymskiego Cesarstwa. A mimo to mówił tak, że słuchacze płonęli od żaru jego słów. Mówił o Człowieku, którego przecież nie widział. Nie znał tego Człowieka.
Kiedyś zwalczał tych, którzy uwierzyli w Jezusa z Nazarethu. Co było, co jest w słowach tego Człowieka, że trwają już 2 tysiące lat i trwać będą?
Paweł mówił głośno a przecież:
„Błogosławieni cisi…”
To przecież oni odziedziczą ziemię
*
Dostojewski to geniusz. Pisze tak sugestywnie, że nie można potem długo wyzwolić się od jego wizji. Do tego stopnia, że kiedy spojrzysz z wieży zamku będzińskiego przez lunetę w stronę Syberki, to co widzisz? Widzisz kopuły cerkwi. Czas musi minąć jakiś, by otrząsnąć się z tego widoku. Ale oto przychodzi inny widok. Golgota Wschodu. Co to znaczy? Dostojewski pisząc „Biesy” w Dreźnie, mieście sztuki, mieście pięknych pałaców i obrazów, dawał obraz piekła. Ale to piekło było w ludziach, i ci ludzie, ci młodzi rewolucjoniści marzący o powszechnej wolności, stworzyli monstrualne zło. Pisał Dostojewski, że zaczęli od powszechnej wolności, a skończyli na powszechnym zniewoleniu. Tak widział XX wiek, kilkadziesiąt lat przed jego nastaniem. Bo te łagry, obozy i zbrodnie były już w głowach młodych rewolucjonistów w połowie XIX wieku. I takie refleksje nachodzą kiedy z zamku będzińskiego patrzymy na Golgotę Wschodu na Syberce.
*
„Bracia, przyszedłszy do was, nie przybyłem by błyszczeć słowem i mądrością… I stanąłem przed wami w słabości i bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukrywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej…”
Stefan zamknął Księgę i zaczął przygotowywać się do pracy na rannej zmianie. Tamci rzucili „ziarno” i słowa Księgi te
ż rzucone na glebę. Które zakiełkuje? Które zwycięży tutaj, w mieście założonym przez króla Kazimierza.
*
A Juliusz też chce „zjadaczy chleba” przerobić w aniołów.
Teraz jedzie do Ziemi Świętej. I tam przeżyje wstrząs. Tam zrozumie wiele, a może wszystko. W Egipcie jest wielki grób faraona. I faraon jako mumia, jako trup czeka. A obok w Ziemi Świętej drugi grób. Grób Jezusa. Pusty grób. Dwa groby, dwie wizje życia. Która prawdziwa?
*
Idąc po raz ostatni uliczkami Jerozolimy, idąc z krzyżem, wiedział Jezus, że stulecia będą mijały , a ludzie po swojemu będą urządzać świat .I o pomoc prosić będą nie Jego lecz władcę ciemności, gdyż władca ciemności ma lepsze rozwiązania i pokazuje szybsza drogę do sukcesu. Te lepsze rozwiązania to np. niszczenie ,,wrogów”.
Ą pojęcie wroga jest bardzo szerokie, bo raz jest nim człowiek bogaty , innym razem biedak ze slumsów, który brudzi czysty obraz miasta.
Wszyscy rewolucjoniści mają wizję pięknego miasta szklanych domów.
Miasta pięknych ulic, równo przyciętych trawników, miasto bez podejrzanych dzielnic,
a przede wszystkim miasta wspaniałych ludzi. Ludzi mądrych wykształconych, zdrowych i pięknych.
W tym mieście nie ma chwastów. Chwasty wyrwano i spalono. Oczyszczano dokładnie miasto z ludzkich chwastów. Można sobie wyobrazić jak wygląda życie w takim mieście.
Wrócimy do tego miasta jeszcze. Zajdziemy do paru mieszkań, a teraz?
Teraz pomyślimy jak zbudować idealne miasto. Miasto, w którym zawrzemy mądrość wieków a budując go nie popełnimy żadnych błędów.
*
Nie znam tego Człowieka.
Kto powiedział te słowa? Czyżby to ten, który widział jak ten Człowiek przemienił się na górze i „twarz Jego zajaśniała jak Słońce, odzienie zaś stało białe jak światło”. Czyżby jeden z wybranych to powiedział? Nie znam tego Człowieka.
Ja też nie znam. Widziałem tysiąc jego twarzy, widziałem i słyszałem od zawsze o nim, a jednak często mówię: Nie znam tego Człowieka.
A ten, który powiedział te słowa - zasmucił się, gdyż coś sobie przypomniał. A przecież Mistrz wyrzekł te słowa: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Pisze Roman Brandstaetter:
„Gdy poczęliśmy rozważać sens wydarzeń, które przewaliły się przez nasze życie, spostrzegliśmy że układają się one w mądry i logiczny obraz”.
A w planach przedwiecznego Boga jest już to, że nad twoim grobem, Piotrze, potomni zbudują cudowną bazylikę, a kaplicę Sykstyńską ozdobi freskami Michał Anioł. Teraz jednakże zaklinasz się i przysięgasz nieznanej kobiecie:
„Nie znam tego Człowieka”.
Przypomnij sobie Piotrze. To ten Człowiek, do którego szedłeś po wodzie.
*
Do piekarni przywieziono mąkę. Piekarnia jest na ulicy Brzozowickiej. Właściwie już jej nie ma. Została w pamięci. Został zapach chleba. Chleb był okrągły, pachnący, a skórkę miał chrupiącą. Inaczej być nie mogło. Chleb w przeszłości musiał być smaczny, pachnący i mieć chrupiącą skórkę. Potem chleb zaczęły piec fabryki, kombinaty i zakłady, i wtedy chleb stracił smak, zapach, o skórce to nawet szkoda mówić. No, ale powiedzieliśmy że >>do piekarni przywieziono mąkę<<. Mąkę z okolic Siewierza. Tam rosło zboże zasiane ręką. Tam skoszono je kosą. I teraz Władek przywiózł furmanką pięćdziesiąt worków z mąką. Pan Wojnowski rzucił okiem, spróbował szczyptę mąki, i już wiedział że będzie z tej mąki chleb. Taki właśnie o jaki nam chodzi i jemu. Taki mityczny chleb. A on musi być dobry, mimo iż powszedni
*
Mateusz, Marek, Łukasz i Jan.
Ci czterej napisali niewielkiej objętości książki, które są zadziwiające. Zadanie mieli właściwie niewykonalne, bo jak pokazać, opisać coś co się wymyka opisowi. Bo istota ich opisu tkwi głęboko. Głębie opisu pokolenia odkrywają i wymyka im się to co najważniejsze. A dlaczego im się wymyka? Dlatego że:
„Obraz i poznanie Królestwa Niebios nie docierają do nas wprost przez zmysły.”
Przypowieści o Królestwie Niebieskim są dotknięciem dłoni Boga. I gdyby Bóg ukazał się, wszystko inne musiałoby zniknąć. Czy zgadzacie się z tym? Zebrani w saloniku naszego dworku z uwagą wysłuchali słów wypowiedzianych przez Marcina, który niejedną noc spędził nad księgami, a zwłaszcza nad tą największą z ksiąg. Postanowili wszyscy werset po wersecie wsłuchać się w Dobrą Nowinę i dzielić się refleksjami. A my przycupniemy w kąciku i będziemy słuchać.
*
Pisze ks. Janusz Kobierski:
„Spisane dzieje
od początku do końca
to nasza ludzka historia
niech się nie wydaje nikomu,
że dziś nikogo nie dotyczy
ta KSIĘGA święta,
bo od Boga,
opowiada to,
co się wydarzyło
i jeszcze wydarzy.
A słowo się spełni
do ostatniej joty -
na wszystkich”
A więc każdy werset nas dotyczy? Każdy!
*
Książka ta zatacza koło. Jej część pierwsza była poświęcona Juliuszowi Słowackiemu. Szukaliśmy u Juliusza, w jego życiu, w jego twórczości, odpowiedzi na wiele pytań. Jedno z nich brzmiało: dlaczego Juliusz chciał przerobić zjadaczy chleba w aniołów. Odpowiedzi jednoznacznej nie znaleźliśmy.
Ale Juliusza znaleźliśmy w klasztorze na Betcheszban.
Jest rok 1837.
Miejsce jak pisze Juliusz „prawdziwie bezludne
Klasztor zbudowany na skale, rozległy widok na morze z mojej celi…”
I wspomina dalej:
„…Przepędzałem dnie całe na dumaniu…”
Na wielkiej skale czasu Juliusz otrzymał 40 lat. Od roku 1809 do 1849. Jak on wykorzystał ten dar, ten swój czas
*
Pisaliśmy, że książka ta zakreśla koło. Bo tytuł tej książki to "Gdzieś w ostatecznej krainie" i wszystkie rozważania, wszystkie rozdziały, mimo iż różne tytuły i koncepcje się tutaj mieszają, krążą wokół jednego. Dla innych nasze imię to pusty dźwięk. A jeżeli nie teraz, to w przyszłości tak będzie. Ale przecież to nie powód do smutku czy rozpaczy. Bóg zapisał nasze imię na zawsze i dla Niego nie jest ono pustym dźwiękiem. A celem tej książki jest również sakralizacja życia. Z każdej chwili należy uczynić sacrum. Z każdej.
*
Im doskonalszą cywilizację tworzy człowiek, tym bardziej staje się zabiegany, nerwowy, wewnętrznie rozbity, nienasycony. Życie więc w idealnym mieście byłoby nie do zniesienia. Ale dlaczego tak się dzieje? Przecież dążenie do doskonałości nie jest niczym złym.
I jeszcze jedno. W idealnym mieście nie było strychów, gdzie znajdowały się tajemnicze kufry, a w kufrach listy pradziadka, stare mapy, medale, stare pieniądze i tysiące innych skarbów. W i d e a l n y m mieście nie było nic tajemniczego.
*
Chodź, pokaże ci strych. To jest stary strych , bo dom jest stary. Kufer oczywiście jest, a obok kufra skrzynka. To był kiedyś telewizor Neptun.
W tym telewizorze oglądałem pogrzeb prezydenta Kennedy’ ego, Kabaret Starszych Panów, czterech pancernych i psa, (Szarika z resztą) i lądowanie Amerykanów na Księżycu ale wszędzie pisali że to pierwszy człowiek na Księżycu, dlatego niech będzie oglądałem lądowanie pierwszych ludzi na Księżycu. Psuł się ciągle ten telewizor więc ciągle przyjeżdżał ktoś do naprawy. Nie ktoś tylko Duda, bo on był najlepszy. A teraz została tylko skrzynka drewniana na strychu, w domu, na ulicy Brzozowickiej. Wszystko co zostało z Neptuna.
Ale Neptun miał duszę, a Sony?
Sony ma wszystko ale nie ma duszy.
*
Jeszcze tylko kilka kroków niewiedzy”
Na rysunkach zachowanych Leonarda jest wszystko. Są projekty czołgów i samolotów, łodzi podwodnych i jest wnętrze człowieka. Dokładnie narysowane ścięgna, muskulatura ramienia i inne narządy. Leonardo chciał zgłębić działanie czołgu, samolotu i człowieka. Pierwszy zajął się anatomią oka, a stąd już krok jeden do pomysłu aparatu fotograficznego i kamery. Już wydaje się geniuszowi z Vinci, że wszystko wie, że wszystko odkrył, zrozumiał. Wie jak działa człowiek. Ale w pewnym momencie uświadamia sobie, że człowiek to nie tylko ścięgna i mięśnie, człowiek to coś więcej. Bo rozsypią się mięśnie i ścięgna Leonarda, a on sam pozna, już poznał zasadę główną. Poznał Twórcę, przy którym jego geniusz nie wart rozmawiania nawet.
*
„O czasie, niszczycielu rzeczy zawistny, ty też zostaniesz pochłonięty”
Owidiusz
A na razie czas niszczy wszystko. Niszczy ludzi, miasta i dzieła ludzkie. Ale są dzieła, które nie poddają się działaniu czasu. Na zamku Kronberg królewicz duński Hamlet wypowiada słowa zawsze aktualne, zrozumiałe przez wszystkie epoki, mimo iż pełne wahań, pytań, wątpliwości: „Być, albo nie być” i tak dalej. Być. Bo warto. Warto być.
*
Co jest na ostatniej stronie historii świata? A że ostatnia strona jest, to rzecz pewna. Bo przecież była pierwsza strona. A od X wieku myśmy zapisywali swoje rozdziały, a potem ja zapisuję, a potem ty czytelniku piszesz swoją historię? Bo ta twoja historia wchodzi w skład historii świata. Dlatego wszystko jest ważne. Wszystko jest ważne, bo nic się nie powtarza. A ci w dworku w Radziwiliszkach na granicy Litwy i Łotwy już wiedzą. Siedzą w dworku – Juliusza nie ma, wojażuje po Europie – i piją wino. Chopin gra mazurki Chopina, Bach gra kantaty Bacha, Chaplin kopie kulę ziemską, Kieślowski obmyśla jak nakręcić film „Niebo” albo „Piekło”. W kociołkach bigos grzeją, Raskolnikow ostrzy siekierę. Chwilo, jesteś piękna, trwaj wiecznie – szepce szatan. No to niech trwa.
*
„Przyczyną, dla której Litwa chciała zniszczyć Słowackiego, mogła być litewska mściwość, połączona z litewską pamiętliwością. Słowacki co prawda nigdy nic złego żadnemu Litwinowi nie zrobił.”
To napisał w swojej książce o Juliuszu Słowackim Jarosław Marek Rymkiewicz. A w naszej książce Juliusz wrócił właśnie do dworku Marcina, i opowiada o podróży do Ziemi Świętej. Widział tam grób. Pusty grób. Spędził noc przy grobie Chrystusa w Jerozolimie. A w Egipcie widział grób faraona. Faraon wysuszony czekał. Nie wiadomo na co. Może liczył, że go znów złożą i zacznie panować.
Ale wracając do Litwinów, którzy chcieli zniszczyć Juliusza.
Otóż tak. Wyzwali go na pojedynek. Juliusz był gotów strzelać się, jednakże jego przeciwnik stchórzył. Ale gdyby nie stchórzył, i gdyby był dobrym strzelcem, to co wtedy? Może Juliusz niczym Aleksander Puszkin zginąłby w pojedynku. Historia Polski według Juliusza pod tytułem „Król-Duch” nie powstałaby. Ale stało się inaczej. Tak jak się stać miało.
*
Moryc Welt, Maks Baum i Karol Borowiecki przybyli do dworku. Opowiadać zaczęli jak w mieście Łodzi zamierzają zbudować wielką fabrykę. Chcą rozpocząć nowe dzieje. Kapitalizm.
* * *
„Na powieść moją smutną człowiek czeka,
A mnie odleciał anioł, który stwarza,
I muszę przestać strofy, które ludzi
Łamaną sztuką bawi – a mnie nudzi”.
Słowacki
Raz jesteśmy w dworku, raz w Będzinie, raz gdzieś w Europie, potem wchodzimy do książki, do filmu, do obrazu.
Łamańce straszne, poplątane to wszystko.
Ale przecież czytelnik łapie idee. Bo takie jest życie. Zwłaszcza teraz. Zewsząd atakują obrazy i krzyczą wybierz mnie. Jestem najlepszy, zobaczysz super film wybierz mnie zobaczyć najlepsze dokumenty, słuchaj naszej stacji, tu są same przeboje. I należy wszystko zobaczyć i należy wszystkiego wysłuchać. A najlepiej oglądać, słuchać i czytać jednocześnie.
To jest życie, nie to co dawniej. Weźmy taki dworek Marcina albo każdy inny dworek. Zegar bije co godzinę, niby czas odmierza. Ale to złudne, tam czas się zatrzymał. I tamten świat zginie. Wdepczą go w błoto twórcy nowego świata spod znaku ciemnej gwiazdy, a właściwie czerwonej .
*
„Delegaci! Jeżeli kiedykolwiek będę miał dzieci, to powieszę im na ścianie postać prokuratora Judei, Poncjusza Piłata, żeby dzieci chowały się w czystości. Prokurator Judei stoi i umywa ręce.”
Jerofiejew
Zaprosili jednak Wieniedikta Jerofiejewa do dworku. Tylko był problem, czy będzie on gustował w starych winach. Ale Wieniedikt pił wszystko, a potem rozpoczął swój monolog. Mówił o Moskwie, o Pietuszkach, o swoim życiu i swoim poemacie. Mówił o świecie absurdu spod znaku gwiazdy czerwonej i sierpa z młotem. A oni słuchali i nie wiedzieli, czy wierzyć jego słowom czy nie. Jak to się stało, że powstał taki świat. Oparty na monstrualnym kłamstwie i przemocy. I on, Jerofiejew znalazł do niego klucz. Monstrualną kpinę. I tylko ona ostała się.
*
Wienia kończył trzecią butelkę wina, rocznik 1809, i ciągle mówił, znał swój poemat „Moskwa-Pietuszki” na pamięć.
„No ale teraz to już nic tylko żyć! A życie wcale nie jest nudne! Nudne było tylko dla Mikołaja Gogola i króla Salomona. A jeżeli ktoś się już urodził – nie ma rady, trzeba trochę pożyć. Życie jest piękne – takie jest moje zdanie.”
My też tak myślimy – odrzekli goście zebrani w saloniku Marcina.
*
Nieprzypadkowo go zaprosił. Wszak to też człowiek stamtąd. Josif Brodski. Kiedy Wieniedikt skończył swój poemat, Josif zaczął deklamować swoje wiersze. To było typowe. Oni tam na Wschodzie zawsze deklamują, i to przy pełnych salach. Skąd się to bierze?
„Nasze myśli wciąż będą śmiałe i młode.
Wyleczymy się z każdej choroby jodem.
Powiesimy na oknach zasłony w kwiaty.
Nie życzymy w nich sobie więziennej kraty.
Statek wybudujemy z śrubą na parę
Caluteńki z żelaza i z pełnym barem.
Staniemy na pokładzie, dadzą na wizę,
Zobaczymy Akropol i Mone Lisę.”
*
Trzech przyjaciół z Łodzi wymknęło się chyłkiem. Przyszła depesza. Ceny w Odessie spadają, plajta za plajtą, a oni co, wierszyków tutaj słuchają. Wrócili do Łodzi, do Ziemi Obiecanej.
*
W książce o Będzinie „Jeśli nie będę pamiętał” przytoczyliśmy dialog w sądzie w Leningradzie. Dialog między Josifem Brodskim a sędzią. Dialog kończył się zdaniem: „…Myślę że to od… Boga”. Oczywiście dar pisania miał na myśli Josif Brodski. I dalej czytał swoje wiersze:
„Z naszych pól zaoranych zboża nie będzie
Przeraża nas adwokat i mierzi sędzia.
Droższa nam jest gra w klipe niż mecz stulecia.
Dajcie nam tylko obiad i kompot na trzecie
Chcemy się wiecznie bawić na łące w berka,
Chcemy chodzić nie w płaszczach lecz w pulowerkach
Jeśli na dworze będzie plucha i błoto
Chcemy wtedy odrabiać lekcje z ochotą”
*
„Każdy człowiek ma jakiś skład, który w testamencie nazywa: moje papiery otóż ja, który często palę w kominie moimi bazgraninami nie mam przy sobie nic więcej prawie…”
Kiedy Juliusz wrócił z podróży do Ziemi Świętej i w dworku Marcina opowiadał wrażenia, to słuchacze podziwiali jego dar dostrzegania wszędzie poezji. Dostrzegania głębi. I każdą myśl zapisywał, ubierał w słowa jedyne, a potem okazało się że dużo z tego niszczył. Tak. Palił w kominku rękopisami swoimi, które dzisiaj bez wątpienia wchodziłyby w skład jego wydanej twórczości. Szkoda. Ale cóż, Juliusz wie lepiej co ma istnieć w naszej świadomości, a co nie. Zostawmy ich tam w dworku, piszących, czytających, pijących wino rocznik 1809, słuchających Chopina i Bacha, oglądających Dekalog wg Kieślowskiego. Tam jest inny świat. A u nas? U nas kończy się pewna epoka. Kończy się era Gutenberga, era książki. No niby piszą książki, drukują, i to ładnie, pięknie wydają, ale coś jakby mało kto czyta. Mało kto chce wchodzić w tamten świat. I nie wiadomo czy to źle, czy dobrze.
*
„… źle mi się pisze. Nie jestem w stanie tego ocenić, bo w długim obcowaniu z tekstem traci się wyczucie, ale lękam się, coś mnie ostrzega. Czyż więc trzeba będzie wywalić wszystko do kosza…”
Gombrowicz – Dziennik
Witolda Gombrowicza Marcin nie zaprosił. Przewidywał bowiem, że i tak nie przybędzie z wiadomych względów. Ale co to znaczy z wiadomych względów? Wiadomych dla tych, którzy twórczość Gombrowicza znają. Ale tych, co nie znają jest większość, a większość tej książki nie czyta i nie przeczyta, bo to jest książka dla wybranych. Pierwszy tom był poświęcony Juliuszowi Słowackiemu. Potem przenieśliśmy się do dworku Marcina, później była mowa o Będzinie, a teraz odchylamy zasłonę. Odchylamy na ile się da, na ile można. I już jakbym chwytał za rękę Anioła, a on umyka. To nie jest Anioł Stróż, bo on przy mnie stoi rano, wieczór, we dnie, w nocy i służy pomocą. Chodzi o Anioła Prawdy. Ale on zdaje się mówić: szukaj, szukaj dalej bo tylko w szukaniu jest sens.
Wędruj, wędruj dalej. Bo kto szuka ten…
*
W 1941 roku wysłannik szatana na ZSRR – Stalin, poprosił Matkę Boską Kazańską o pomoc i pomoc uzyskał.
W najtrudniejszych dniach dla obrony ZSRR w grudniu 1941 roku, kiedy oddziały niemieckie stały przed Moskwą, ratunku w Bogurodzicy szukał „generalissimus” Józef Stalin. Podczas oblężenia Stalin nakazał oblatywanie Moskwy specjalnym samolotem z kopią ikony Matki Boskiej Kazańskiej na pokładzie. Miliony łagierników oczekiwało upadku potwora, jednakże on uzyskał pomoc. Jak to wytłumaczyć?
*
Gdyby zwyciężył Hitler, też niedobrze. Jeden diabeł pokonał drugiego diabła.
Samolot z Matką Boską Kazańską latał w 1941 roku. A wcześniej, w 1940 ginęli polscy oficerowie w Katyniu i nie tylko. Wspomnieliśmy o ich pomniku sfotografowanym na tle World Trade Center. I jest taki obraz, na którym Matka Boska trzyma przestrzeloną czaszkę polskiego żołnierza.
I prosił żołnierz polski o pomoc, i prosił o pomoc Józef Stalin.
Proście, a będzie...
*
„Tylko prawda jest ciekawa.”
J. Mackiewicz
*
W którym momencie to się zaczęło który to był wiek? Na pewno nie XX. Dziewiętnasty też nie. Robespierre, Danton, Saint-Just i paru innych rzucili ziarno zła. Potem była Wandea, a potem już tysiące było opętanych ideą zbawienia świata, naprawiania świata i budowania „nowego wspaniałego świata”. Przeczytali parę broszur i ulotek, i już wiedzieli wszystko. A potem popłynęła rzeka krwi.
*
Zostawiliśmy w naszym dworku mnóstwo gości. Oni tam czekają na nas, abyśmy na powrót rozpoczęli z nimi dialog. Juliusz wrócił z Ziemi Świętej uduchowiony, pełen nowych pomysłów.
Jednym z tych pomysłów jest koncepcja Juliusza jedyna w swoim rodzaju ze to on jest tym w którego wcielił się duch narodu.
Więc Juliusz mianował się królem.Królem -Duchem.Mało tego pisze Juliusz tak:
"Ten hełm co na mnie z cierniowej korony,
Wywiera na was takie czarnoksięstwo,
że wszyscy za nim w mgłę pójdziecie bladą....
To jest obraz piękny mgła nad łąkami , takie to polskie romantyczne takie chopinowskie.
Juliusz przeczytał to zdanie gościom zgromadzonym w dworku Marcina.
I oni rzucili wszystko , Bach przestał grać swoje kantaty w kościele .który Marcin zbudował, a inni wyszli przed dworek i szli przed siebie , a tam granica nagle Rzeczpospolitej .Finis Poloniae.
A carscy żołnierze z pistoletami maszynowymi patrolujący granicę groźnie patrzyli na korowód postaci ,tak im obcych
.... jak rozpłakane żurawiane stado..."
Bo to jest taka wędrówka. Zaczęliśmy od Juliusza, potem wszystkich zaprosiliśmy do dworku w Radziwiliszkach.
Teraz odchylamy zasłonę. Juliusz tak pisze: „skutkiem tej dziwnej władzy, która szepce do ucha nigdy wprzód nie słyszane wyrazy, a oczom we śnie pokazuje nigdy, we śnie nawet nie widziane istoty”.
Tak, on to ma. Ktoś mu wszystko dyktuje. Właśnie pisze „Balladynę”. Zaprowadził nas do chaty pustelnika. Pustelnik to Popiel III. Pustelnik może zajrzeć za zasłonę, bo może się skupić. Nic go nie rozprasza. Może godzinami kontemplować krople deszczu, czy źdźbło trawy. Nigdzie nie bywa, a wszystko wie. No, prawie wszystko.
*
Pisaliśmy o stawie pod grodzieckim lasem. W stawie tym żył topielec, co to ludzi gonił. Te opowieści o topielcu żyły opowiadane w długie zimowe wieczory. A u Juliusza, w „Balladynie” też podobny motyw. Goplana żyjąca w jeziorze, śpiąca na kryształowym łożu budzi się nagle, bo rybacy lód robią, gdyż zima jest, a oni ryb chcą. I wpadł jeden z nich, i co robi Goplana kiedy on majestatycznie opada na dno?
„Ale się piękny wydał – ach! piękny tak, że chciałam
zatrzymać go na wieki w zimnych pałacach
… i przykryć łańcuchem pocałunków.”
„Wtem zaczął konać… Musiałam wtenczas, ech, musiałam go wypuścić.”
Tak było u Juliusza. A w stawie w Będzinie nasza będzińska Goplana nie puściła chłopca. Dlatego chłopak ten sam uciekać musiał i ludzi straszyć, górników z roboty do domu idących. Tak było. Oj tak.
„zasłonił dłonią oczy ale zerknął ukradkiem
zrobił to za nas wszystkich wszak był
jedynym świadkiem”
ks. J. Pasierb
On to widział.
On, to Anioł, który potem czekał na trzy Marie, by im to powiedzieć.
Powiedzieć o najważniejszym wydarzeniu w dziejach świata.
O tym wydarzeniu mówi pusty grób.
*
Jakże trudno zajrzeć za zasłonę. Podświadomie czujemy, że tam coś jest. To Juliusz napisał to zdanie „ale zasłony więcej nie odchyli” w jednym ze swoich utworów. On to czuł bardzo intensywnie. Ba, on był pewien, jeżeli w tej materii można być w ogóle czegokolwiek pewnym.
*
Tyle istnień przeminęło bez śladu. Albo też ślad jakiś zostawili, to nazwisko w dzienniku klasowym. Czytamy. Urodził się w roku 1918, 1920 czy 1923. mieszkał na ulicy Brzozowickiej, czy Siemońskiej, ojciec jego górnik. I tyle. Chodził do szkoły, żył, już go nie mai nikt go już nie pamięta. Mało tego. Nikt nie wie, że istniał. Teraz, dzisiaj, przed chwilą odkryty w dzienniku. Ze sprawowania bardzo dobry, z polskiego niedostateczny, z innych przedmiotów też nie lepiej, nawet z religii niedostateczny. Pozostaje w 2. oddziale.
Jest rok 1931. on ma osiem lat. Nie wiadomo czy się tym przejął. Ale jest adres. Domu jednak już nie ma. Nawet śladu po domu. Tylko to po nim pozostało. A przecież niewiele czasu upłynęło. Może gdyby się uprzeć bardzo, to znalazłoby się coś więcej. Jakaś rodzina, wspomnienia. Tylko po co? Szukamy znanych, sławnych. Już, już Juliuszu, zaraz wrócimy do Radziwiliszek i będziemy rozmawiać o Tobie, o książkach, o filmach, tylko skończę o tym panie Nikt.
On miał taką rolę, być panem Nikt i zagrał ją doskonale. Był panem Nikt.
Ale czy rzeczywiście? Natrafiłem na niego w dzienniku przypadkowo i opisałem go. Zaistniał. Imię jego Henryk, rocznik 1922.
*
„Zda się, że jakieś bardzo piękne raje
Widziałem myślom moim otworzone…
Perłami na dnie świecące ruczaje,
Róże ogromne i rozpromienione,
Z drzew – pełne muzyk – aż podniebne gaje,
Niebiosa – nie te, które są – lecz śnione,
Pełne aniołów… a te po szafirze
Lecąc trzymali brylantowe krzyże.”
To jest wizja raju Juliusza Słowackiego. Tutaj Juliusz zagląda za zasłonę, odchyla ją, a tam „róże ogromne i rozpromienione”, „anioły trzymające brylantowe krzyże”. Ta wizja jest w „Królu-Duchu”. Ale niełatwo ją znaleźć, bo to jest 140 odmiana wariantu 25. No i ta ognista wizja. Juliusz ciągle do niej wraca. Na różne sposoby ją przedstawia. Na przykład tak pisze:
„Potem pamiętam – widmo się przyśniło,
W ogniach… i starzec się jakiś wspaniały
Pokazał…”
Dobrze od czasu do czasu zajrzeć za zasłonę. Za zasłonę, gdzie czas nie upływa, gdzie piękno niewypowiedziane króluje. Spacerujemy po ulicach naszego miasta i patrzymy, tutaj był kiedyś dom, właściwie wiele domów stało kiedyś przy tej ulicy. Teraz ulica poszerzona, samochody pędzą nie wiadomo gdzie i po co. I w tych domach mieszkali ludzie, i tych ludzi nie ma, odeszli na zawsze. Gdzie są? Może właśnie spacerują wśród tych ogromnych róż rozpromienionych. To jest nasza wizja. Oczywiście nieprawdziwa. Bo przecież „ani oko, ani ucho”. Ale myślę, że z tymi różami, podniebnymi gajami coś jest na rzeczy. Tak czuję. Trzeba by Juliusza spytać. On w końcu wybrany został. Przynajmniej tak to odczuł. Wybrany by powiedzieć coś ważnego. Jak jest TAM.
I czytając te jego wizje, odczytując je, dochodzimy do wniosku, że one takie zwiewne, ulotne, z mgły jakby są trwałe, a nasze życie zbudowane w betonu, szklanych domów i miliona innych rzeczy jest kruche, nietrwałe i niepoważne.
*
„ – Wiesz co myślę – powiedziała szeptem Natasza – że kiedy wspominasz, bez końca wspominasz, dowspominasz się wreszcie do tego, co było zanim przyszedłeś na świat.”
To mówi Natasza w powieści „Wojna i pokój”. I Natasza ma rację. Czyta ona naszą książkę, bo przecież czyta mimo iż Nataszę wymyślił Tołstoj ale jak już wymyślił to ona jest. I przyszła zaproszona do dworku w Radziwiliszkach.
A więc tak. W saloniku siedzi Juliusz i inni, i Natasza z „Wojny i pokoju” wypowiada te swoje słowa. Bo gdzie jest przeszłość? Nie ma jej. Jest tylko na kartach książek i na taśmie filmowej na obrazach i w pamięci. Mojej i Twojej. A teraz zbliżają się czasy gdy nie będzie pamięci. Setki, tysiące kamer obserwować będzie nas i nasze życie. Już obserwuje. W miastach czystych, schludnych, gdzie trawniki równo przycięte i wszystko dobrze zorganizowane i domy szklane. A w nich ludzie otoczeni zewsząd światem obrazów migających, obrazów z całego świata i światem dźwięków. I żyją oni i żyć będą życiem nie swoim, bo na swoje życie czasu braknie. Uwikłani w zadania jakie postawi im telewizor czy komputer. Czy oni się zbuntują? Czy uciekną w góry, czy zbuduję w swojej wyobraźni dworek kresowy, zaproszą gości i zajadając szynkę powspominają tamten świat? Świat pustki.
*
„Kiedyś gdy wyczerpiemy już morze słów
i na samym dnie
nad nierozwiązaną zagadką świata
wywiesimy białą flagę milczenia…”
Nie uda im się, bo udać się nie może rozwiązanie tajemnicy świata. Będą instalować kamery, czujniki, sensory, i co tam jeszcze. I może dowiedzą się jak. Jak to działa, ale nie dowiedzą się nigdy dlaczego i po co? Odkopią miasto sprzed tysięcy lat, a tam same pytania.
Po co istniało to miasto, a teraz śladu po nim nie ma. Nie, ślad jest. I po to jest by coś nam powiedzieć. Powiedzieć, że celem istnienia tego miasta odkopanego po latach, był brak celu. Życie nie ma celu. Życie ma za to sens. Oni w tym mieście na pewno mieli nie jeden cel, ale teraz te cele nie mają żadnego znaczenia. I już, już jakbyśmy chwytali tajemnicę, jakbyśmy spoglądali za zasłonę. Wymyka się ona, wyrazić ją trudno, niemożliwe to prawie. Chcemy tylko powiedzieć, chcemy tylko napisać, że nie ma znaczenia nasz cel jakikolwiek by on był. Mam cel napisać tę książkę. No i napiszę. Cel osiągnięty, ale przecież nie o to chodzi. Istota jest inna, tkwi gdzie indziej. Istotą jest sama droga, samo tworzenie, pisanie i dialog z tobą, który teraz to czytasz. Ty czujesz istotę i sens. Ten sens ukryty za zasłoną słów. I ja to wiem, że tak jest. Bo gdy uchwycisz sens, to wtedy widzisz więcej. Troszkę więcej. Nie powiem, że wszystko, bo wszystko na pewno nie. Może kiedyś. Na pewno kiedyś.
Jak trudno napisać coś, co jest ważne, tak napisać, by nie powstał banał.
*
A co tam w naszym dworku? Czy oni tam tworzą swoje dzieła, czy może jedzą szynkę Marcina albo piją wino rocznik 1809? Juliusz opowiada o wizycie u Niemcewicza.
Jest rok 1830, koniec sierpnia. Juliusz jednego poranka, a poranek był śliczny, lecz trochę zimny, pojechał do wioski Niemcewicza położonej „maleńką milę” od Warszawy. Tam przyjęty gościnnie czytał swoje „roboty”. I Niemcewicz wyczuł, że ten oto młody człowiek ma talent. Juliusz opisał to w liście do Matki. A my odchylamy zasłonę coraz bardziej ale mgła jeszcze i niepewny widok. Tyle wydarzeń że pogubić się można. Dlatego pytania zadajemy tym co wiedzą. Tym co zbliżyli się o milimetr, o krok do Prawdy. Uchylili zasłonę już tu i teraz. Teraz nam trochę trudno. Oni tam sobie w ciszy i spokoju siedzą. Marcin poszedł dopilnować młyna. Przywieziono właśnie ziarno. Dziesiątki furmanek ze zbożem. I jeszcze dzisiaj wieczorem upiecze Marcin chleb.
A dlaczego nam trudno? Trudno, bo tyle wydarzeń, że pogubić się można.
Jest godzina czternasta. Godzina 14 roku 1830 miesiąca sierpnia. Radziwiliszki. Dworek Marcina. Podano obiad.
Godzina 14.02 roku 1900 w Krakowie w zimie. Stanisław Wyspiański odespał tę męczącą noc. Obudził się właśnie i zaczął pisać. Całą noc spędził w Bronowicach na weselu kolegi, Lucjana Rydla. Teraz musi tylko te kłębiące się wizje przenieść na papier. Musi zobaczyć to „Wesele” jeszcze raz.
Godzina 14.03 roku 2004 miesiąc czerwiec dzień 30. w Będzinie. Darek wkłąda kasetę do magnetofonu. Chce „przeczytać” książkę. Nie widzi, ale to nie przeszkadza. Jest to książka mówiona. Siada wygodnie i słucha i przenosi się w rok 1002 do puszczy na terenie Wielkopolski.
„Drwale zbliżyli się, stuknęli… nagle dąb zadrżał… zaszumiał gałęziami, huknął o ziemię. Drwale nieśli wielgi – wielgachny krzyż, by dąb, uginali się pod ciężarem. Ułożyli przed kikutem dębowym, wcisnęli stępkę w szparę pnia, ramionami, drągami dźwignęli go – zachybotał się, nie upadł. Wbili w szczelinę, wytrącali kliny, pień chwycił podstawę krzyża mocno by zębami… Polana była mała krągła, by ok. puszczy. W środku polany stał krzyż wielki by dąb. Szło nowe.”
Godzina 14.05 Kraków rok 2004 czerwiec. Adam skończył książkę. Postawił kropkę. Przyjdzie chwila kiedy wyda ją, a wtedy zacznie ona własnym życiem żyć jak każda książka. A teraz idzie w stronę rynku. W kościele Mariackim popatrzy na ołtarz, który mistrz Wit wyrzeźbił z ogromnych kloców. Drzewo do jednej z figur zasiał wiatr w roku tym, w którym piłowano w puszczach święte dęby, a na ich miejsce wbijano znak Mistrza z Nazaretu.
Godzina 14.06 Genewa rok 1834 lipiec. Juliusz w Szwajcarii mieszka u pani Pattey. Właśnie pisze list do Matki.
„Jedyna myśl mnie pociesza w życiu – oto zdaje mi się, że jestem tym, czym być powinienem – zdaje mi się, żem nie minął mojego powołania – że zapełniam sobą jedną małą kratkę na świecie.”
Godzina 14.07 rok 2001 maj. Adam przyjechał do Genewy. Obmyśla kolejny rozdział swojej książki, którą pisze w Krakowie. Pod wieczór wybierze się na spacer i będzie w tym miejscu, gdzie stał pensjonat pani Pattey i gdzie Juliusz pisał listy, patrzał na Mont Blanc, gdzie ujrzał Kordiana.
*
Juliusz widzi jakiś inny świat. Świat piorunów, rajskich kwiatów, świat pełen duchów ognistych. Jest twórcą i zarazem uczestnikiem jakiegoś nieziemskiego widowiska.
„Nade mną wielka ćma duchów latała
I różne złote, straszne komet miotły
Pędzały mego anioła szelestem
Skrzydeł… żem wcale nie wiedział gdzie jestem”
Będą ci chcieli Juliuszu wykuć grób w Tatrach. Za te twoje strofy, które są z innego wymiaru. W końcu jesteś na Wawelu, tam gdzie Adam, ale taki pomysł mógł dotyczyć tylko ciebie.
*
Godzina 14.15. Ministerstwo Przychodów i Skarbu w Warszawie. Rok 1830, sierpień. Juliusz urzęduje. Siedzi przy stoliku obitym zielonym suknem i nudzi się potwornie. Interesanci nie zwracają na niego uwagi. Do głowy im nie przyjdzie że to ktoś wielki, ktoś kto trafia się raz na 100, może 200 lat. Ot, siedzi i coś pisze. Wypełnia rubryki. Wypełnia rubryki Król-Duch.
*
Juliusz wyjrzał przez okno. Była godzina 14.30. Ale czas był inny. To był 1944 rok. 1 sierpnia. I ujrzał młodych ludzi w swoim wieku jak gdzieś zmierzali. Wszyscy czymś zaaferowani. Jeszcze 2 i pół godziny i się zacznie. A oni, ci młodzi, to te kamienie o których on napisze. Kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Musi. Musi być złożona kolejna danina krwi by ten naród mógł przetrwać. I Juliusz to wiedział. Usiadł przy biurku i nadal wypełniał nudne rubryki.
*
Król Stanisław wszystko popsuł. To co stworzył król Bolesław, potem umocnił Kazimierz, Władysław i Stefan, to Ciołek zepsuł. I naprawy podjął się Juliusz. Też król, tylko że Król-Duch. Ognisty anioł ujawnił mu plan i problem był tylko taki, żeby język giętki wyraził to, co pomyśli głowa.
*
„A ja jestem jak niepotrzebne ziele”
Jak on mógł tak o sobie myśleć, a przede wszystkim jak mógł to napisać?
Niepotrzebne ziele. Wszystko jest potrzebne, konieczne, nawet ziele. Oj, Juliuszu co ty piszesz, i to do matki. Tak nie można. Przecież masz świadomość swojej wielkości. Przeczuwasz, że na Wawelu cię pochowają. Nawet projekty były, by wykuć w Tatrach grób i tam złożyć twoje doczesne szczątki. Słyszysz, w Tatrach.
*
W dworku Marcina było mnóstwo zwierząt. Krowy i konie, świnie, kury, kaczki, gęsi. Te szynki pyszne, które Marcin przyrządzał, to z własnych świń. Te rosoły zawiesiste z własnych kur, a sery z mleka jego krów. To był jego folwark. I kiedy przybył do dworku Władysław Reymont, wśród zwierząt wyczuć można było lekki niepokój. Reymont napisał bowiem książkę o tym, jak zwierzęta zbuntowały się przeciw swoim panom. A one nie chciały się buntować. Rozumiały odwieczne prawa natury. „Bunt” to książka o tym, że kłamstwo musi przegrać. Że ten raj, który ma być tam, za górami, za lasami, nie istnieje.
„Dlaczego narody się buntują
czemu ludy knują daremne zamysły?”
to mówi Psalm 2. A ta książka Reymonta to metafora. Metafora buntu i wszelkiej rewolucji, która obiecuje ludziom raj na ziemi. Tacy agitatorzy raju przybyli i do Będzina, i zasiali ziarno. I to ziarno wydaje nadal plon. Kiedyś ten dworek Marcina w Radziwiliszkach, taki polski, taki pracowity, zniszczą, spalą, ci spod znaku sierpa i młota. Nawet ten sierp, symbol pracy, który rozpoczynano żniwa, zbezcześcili.
*
Reymont zaczął opowiadać o Lipcach. Tę wieś ukochał i opisał. Opisał genialnie. Każda postać jest żywa, krwista i prawdziwa. Weźmy Kubę. Patrząc na niego czujemy jego ból i jego zachwyt. A Reymont w dworku Marcina mówi, że ta wieś już odchodzi w przeszłość. Teraz ma zamiar jechać do Łodzi, bo tam rodzi się przyszłość. Tam do Łodzi zmierzają teraz chłopi niczym do ziemi obiecanej, by polepszyć swój byt. Tam fabryki ich połkną niczym czarne smoki, a potem wyplują.
I ja – powiedział Reymont – to opiszę.
*
To co Pan pisze to jeden bełkot – to powiedział Reymont do Juliusza,
A wie Pan panie Reymont dlaczego? Dlatego, bo tego co ja mam do powiedzenia nie da się wyrazić ot tak. Po tej wizji, która dotknęła mnie w kwietniu, po tej wizji ognistej, to co wiem to istne kłębowisko. Ja zajrzałem za zasłonę, a to co ujrzałem nie da się przedstawić tym językiem jaki znam. Więc miotam się, szukam, próbuję i wychodzi, jak Pan to określa, bełkot.
*
A na razie Juliusz gra w szachy w pensjonacie pani Pattey. Jest 1832 rok. Jesień. Późna jesień. Gra z protestanckim pastorem, gościem pensjonatu. Gra i myśli o swoich dziełach. Patrząc na króla już widzi scenę koronacji cara na króla Polski w „Kordianie”, patrząc na wieżę widzi Kordiana na szczycie Mont Blanc.
*
„Nie chciałeś chleba tam na Górze,
wyczerpany, głodny, poraniony.
Nie myśl że ci współczuję.
Wykonujesz swoją misję, a ja swoją.
I tak jak ty jesteś skazany, zapamiętaj to słowo, na zwycięstwo,
tak ja na porażkę.
Więc nie wiem, po co to robię.”
Tak mówi Szatan do Jezusa w jakimś opowiadaniu. „Wykonujesz swoją misję, a ja swoją.” Ale kto zlecił Szatanowi misję? Misję która trwać będzie do końca świata. A on jest konsekwentny, bo tylko Szatan jest konsekwentny. Zło wcielone. I będzie on miał różne oblicza, różne kostiumy. Wszędzie będzie. Ale szczególnie wiek XX zaznaczy się jego działalnością. Lecz on sobie ten dwudziesty wiek przygotuje. Zjawi się w pracowniach pisarzy i myślicieli, natchnie rewolucjonistów ideą zbawienia świata. Podyktuje wiele książek i broszur. Przygotuje dobrze to co ma przyjść. Wytyczy teren gdzie zbudują baraki i otoczą drutem kolczastym. Musi spełnić swoją misję. Tylko dlaczego wierzą w to co on mówi. Czy nie dostrzegają fałszu w jego górnolotnych słowach?
*
Cierpienie Hioba. Wzór wszelkiego cierpienia niezawinionego. I ta Księga Hioba nie wyjaśnia żadnych tajemnic. Bo wszystko jest tajemnicą. A odpowiedzi żadnej nie będzie. Trzeba przyjąć to co jest, bo ten, co napisał dzieje świata, wie lepiej. Wie wszystko. I kiedy to sobie uświadomimy wszystko stanie się proste i jasne.
*
Mikołaj już 6 miesięcy był na świecie kiedy zjawił się Juliusz. Rocznik 1809 to dobry rocznik. Bo Mikołaj to Mikołaj Gogol, a Juliusz wiadomo.
„Zimny pot oblewał mnie na myśl, że być może zostałem przeznaczony na zamienienie się w proch bez związania mego nazwiska z jakimkolwiek pięknym dziełem. Przejść przez świat bez pozostawienia śladu swego istnienia – ta idea mnie przerażała.”
To napisał Gogol, lecz podobnie myślał Juliusz. Pisał podobne słowa. Albo to. Nigdy nie opuszcza go uczucie bycia kierowanym.
„Ktoś niewidzialny napisał przede mną.” „Moje słowo jest związane z mocą, która przychodzi z wysoka.”
Juliusz też uważał, że Anioł mu dyktuje. Może kiedyś jeszcze powtórzy się rok 1809 i narodzą się, jak Gogol i Słowacki. Tylko czy można jeszcze raz napisać „Rewizora” albo „Martwe dusze”. Czy można to zrobić lepiej?
*
Ale oni są dowodem, że to co napisali było im nakazane. Tutaj ich wykształcenie, pochodzenie, oczytanie i co tam jeszcze, było drugorzędne. Mieli misje do spełnienia. Jeden miał napisać „Rewizora”, drugi „Króla-Ducha”. I tak Edison miał wynaleźć żarówkę, by rozświetlić XX wiek, Koch miał wynaleźć szczepionkę przeciw gruźlicy (szkoda, że po śmierci Juliusza, ale wszystkiego mieć nie można), a bracia Lumiere wynaleźć kinematograf aby zatrzymać czas. „Chwilo, jesteś piękna, trwaj wiecznie”. Tak rzecze diabeł. Ach, jeszcze Goethe miał napisać „Fausta”. I napisał. Role napisane, nic, tylko zagrać. Ale miliony nic nie zagrają. Nawet halabardy nie wniosą na scenę.
*
„śnieg, biurko i łajdaki…”
W tych trzech słowach ujął wrażenia z Petersburga 20 letni Gogol. Przyjechał na państwową służbę. W tym samym czasie Juliusz też siedział przy biurku. Wrażenia miał chyba podobne. Gogol pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Juliusz w Ministerstwie Skarbu. I co ciekawe obaj w jednym Imperium.
*
Ale cóż, Gogola znają wszyscy, a Juliusza? A przecież Gogol też chciał przerabiać zjadaczy chleba w aniołów.
*
Cała wielka literatura rosyjska mówi o Bogu i diable. Z tym zmaga się Gogol i Dostojewski. Całe Imperium zostało mu przekazane we władanie. A w szkole na Warpiu w Będzinie trwa lekcja rosyjskiego i nauczyciel czyta wiersz Puszkina o biesach. Te biesy zatrują też Będzin.
*
Tamten geniusz z książki Tomasza Manna, Adrian Leverkun podpisał kontrakt z diabłem. Podpisał w myślach. No i otrzymał, co chciał. Juliusz prawdopodobnie, tak piszą współcześni badacze, też taki kontrakt może nie podpisał, ale jakby chodził za tym.
„I ciągłą walkę z szatanów gromadą”. Nie mógł jak widać się opędzić. Czy tylko szatan daje talent? I dlaczego wszyscy twórcy od razu u niego szukają pomocy?
*
„Jeszcze trochę i byt się odsłoni
Powie żeśmy byli tu po nic”
J. M. Rymkiewicz
No bo rzeczywiście. Cokolwiek stworzył człowiek, rozsypało się wszystko, w zapomnienie poszło. To po co Bóg tworzył twórców? Po co Bach, skoro muzyka niebios przewyższa go o wieczność całą. A Bach niestrudzenie gra w dworku u Marcina „Pasję wg św. Mateusza”. Zostawiliśmy go tam pamiętasz czytelniku, i nie tylko jego, i wielu innych twórców. Ale wracając do głównej myśli, to jak „byliśmy tu po nic”. Niepotrzebne Bogu nasze Pasje, nasze filmy, nawet gdy kręci je Kieślowski. Niepotrzebne dzieła Carravagia, Leonarda, czy Michała Anioła. Niepotrzebna „Zbrodnia i kara” i „Biesy” – idź precz szatanie.
Bogu nie, ale nam potrzebne, bo dają przedsmak wieczności.
*
Jeszcze odwiedzimy nasz dworek i wyślemy kilka, może kilkanaście zaproszeń.
*
„Oto czynię wszystko nowe.”
Apokalipsa św. Jana
Ta księga jest zawiła, tajemnicza, nie na nasz umysł. Chcielibyśmy ją na naszą logikę wziąć. Nic z tego.
„Oto czynię wszystko nowe.”
Dlaczego? Czy stare było złe? Albo inaczej. Czy nie dałoby się ocalić chociaż kilka starych rzeczy? Wedle tej księgi, nie.
*
A „Urszulę Kochanowską” Leśmiana znacie?
„Gdy po śmierci w niebiosa przybyłam pustkowie,
Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie…
(…)
zrobię dla cię co zechcesz byś była szczęśliwa”
I Urszula poprosiła Boga by odtworzył dworek w Czarnolasie. I Bóg dworek w Czarnolasie odtworzył.
„Oto czynię wszystko nowe.”
*
„…w każdym ziarenku piasku zawarty jest list od Pana, tak niewielu chce go odczytać”
„Przeciętny człowiek patrzy na nuty i nie widzi nic poza kółeczkami i ogonkami, czasem jakiś krzyżyk czy klucz wiolinowy. A kompozytor spojrzy w partyturę i słyszy muzykę.”
„Wieczność to nie jest nieskończony czas, ale istnienie poza czasem. Poza czasem istnieje też Bóg.”
Zasłonę odchylamy szukając okruchów prawdy w książkach, różnych tekstach, chodząc po naszym mieście, a tymczasem listów od Pana Boga wokół mnóstwo. Ale my przeciętni, krzyżyki widzimy, kółeczka, a muzyki nie słyszymy. Musimy więc mozolnie odczytywać ziarenko po ziarenku. Ileż błędów popełniamy, na jakie fałszywe ścieżki wchodzimy, ale intencje czyste mamy, chcemy odczytać list od Pana. Może ci tam w dworku u Marcina więcej powiedzą. Zajrzyjmy tam.
*
Nie wszystko widzi się od razu, od pierwszej chwili. To dotyczy każdej rzeczy. To znaczy widzi się zewnętrzny pozór, a nie dostrzega się istoty rzeczy. To jest to słynne „co autor miał na myśli”. Widzimy obraz, zdjęcie, film, ale nie docieramy do istoty obrazu, zdjęcia czy tekstu. Pisał Antoine de Saint-Exupery, że istotą świecy nie jest stearyna czy wosk, mimo iż one pozostawiają ślady, ale ogień, światło, pomimo ze nieuchwytne. Nie do wyrażenia. Co jest istotą zdjęcia? Piękne zdjęcia europejskich katedr leżały na stolikach w salonie dworku Marcina Cumfta na granicy Litwy i Łotwy. Niedaleko płynęła rzeka Niemenek. I goście Marcina tu w tym miejscu, na końcu Rzeczypospolitej, na końcu Europy, oglądali wytwory rąk średniowiecznych budowniczych i próbowali dociec istoty katedry. Wielu z nich oddawało się kiedyś kontemplacji w ich murach, i wydawało im się, że budowniczym chodziło o uchwycenie wieczności, tak jak wieczność oni sobie wyobrażali. No i udało się to średniowiecznym budowniczym. Mały skrawek nieskończoności umieścili w doczesności. Ale czy nieskończoność można gdzieś umieścić czy zawrzeć? Nie można.
A im się udało.
*
Osip Mandelsztam przybył.
„Co mam rzec, powiem szeptem – na brudno,
Bo na czysty głos jeszcze nie czas:
Trzeba poddać się trudom i próbom
Nim beztroskie niebo przyjmie nas.”
Pięknie mówił po rosyjsku, a oni zaraz na swój język tłumaczyli jego słowa. Właściwie nic tu nie można dodać. Trzeba poddać się trudom i próbom. Ale czy niebo jest? Musi być, bo inaczej wszystko na nic. Nie da się tutaj nic udowodnić. A tak by się chciało raz na zawsze upewnić. A tu nic.
*
Marcin Cumft przyniósł do salonu szachy. Kiedyś kupił je w Petersburgu. Nie w Petersburgu nigdy nie był, przynajmniej nic o tym nie wiadomo by był w mieście gdzie żył kiedyś Gogol, Dostojewski , a Raskolnikow chodził po tym miescie z siekierą...aż zabił . Raczej te szachy kupił w Dorpacie albo w Wilnie .te szachy to piękna, ręczna robota. Wiedział, że pod wieczór przybędzie Rubinstein. Marcinie – rzekli zgromadzeni w saloniku goście – Skoro ma przybyć Rubinstein powinieneś przygotować fortepian.
Ależ nie, moi drodzy. To nie Artur, to Akiba. Akiba Rubinstein.
*
Akiba to architekt budujący świątynię szachową. Tak wyraził się o nim mistrz Max Euwe. Rozpoczęła się gra. Marcin postarał się o kilka szachownic, i złoty medalista III Olimpiady Szachowej w roku 1930 w Berlinie zagrał symultanę. Zagrał z Juliuszem, który w pensjonacie pani Pattey w Szwajcarii grywał z angielskim pastorem, zagrał z Adamem, który grał z Moskalami, zagrał z Robespierrem i Puszkinem. Grając opowiadał o sobie. O biednej żydowskiej rodzinie, w której był dwunastym dzieckiem. O swojej pracy nad szachami, o roku 1912, nazwanym „rokiem rubinsteinowskim”, gdyż wtedy triumfował w czterech turniejach. Kiedyś był zamkniętym i małomównym człowiekiem, lecz tutaj, w dworku Marcina, dużo opowiadał o szachach, o sobie, o tamtych czasach. I teraz wszystkie partie wygrał, co Marcin tak skomentował:
„Drewniane konie ach ruszają z kopyta
W rogu płonie wieża pociskami rozbita
Gońcy leżą, z przestrzelonym bokiem
Król siedzi pod tronem z zawiązanym okiem”
J. Harasymowicz
Nie mogło być inaczej. Nikt nie mógł pokonać Akiby Rubinsteina. Najbardziej niezadowolony ze swojej partii był Maksymilian Robespierre. Zauważywszy to Akiba powiedział:
„Niechby i wszystkim królom pospadały głowy
Jeden jest wieczny monarcha szachowy.”
Wznieśli więc toast wszyscy winem, rocznik 1809. Toast za mistrza.
*
Pisze Janusz Pasierb:
„Czy to drugie życie pochłonie nas
z większą siłą niż ziemskie
czy wyda się nam prawdziwsze
i jak tam będzie”
Stamtąd skąd przyszli, o drugim tamtym życiu mówiono dużo. Nie wprost może, ale poprzez przypowieści, nawet legendy. Tam wszystko świadczyło o tajemnicy. A tutaj, 20 letni agitator potrafił wytłumaczyć wszystko. I tylko pytanie jedno, dlaczego tak szybko mu uwierzyli.
*
Nie mieliście szczęścia – mówił im młody agitator – bo wierzyliście w to w co wierzyć nie należy. Te „idee” nie chodziły twardo po ziemi, a wy musicie stąpać mocno.
A im bardziej stąpali po ziemi, tym bardziej się zagrzebywali. Błotem ta ziemia się stawała i nic, i nikt nie potrafił już wyrwać ich z tego kręgu. Diabelskiego kręgu.
*
Piotr Wierchowieński, ten z „Biesów” przewidział to. Kazał więc dać im wódki, aby zapomnieli, zatracili się w pijanym tańcu. Aż nagle z tego błota zaczęły wyrastać piękne kwiaty, które z nadzieją patrzały w niebo. I wtedy zaczął się koniec tamtego szarego świata. Z wieży zamku widać było te zapadające się ogniki nadziei. Najpierw nikłe, nieśmiałe, a potem coraz większe. Ale uczniowie i wyznawcy Piotra Wierchowieńskiego nie dają za wygraną. Mają już stuletnie doświadczenie. Wiedzą, gdzie uderzyć, jak wyśmiać wyszydzić, skompromitować.
*
Jezus musiał przetłumaczyć nieskończoność na język aramejski. A tego języka już nie ma. Zrekonstruowano go tylko w filmie Gibsona. Ale dobrze. Jak wyrazić nieskończoność. Właściwie żaden język nie nadaje się do tego by wyrażać w nim nieskończoność. Ci, którzy przez chwilę, przez moment ujrzeli wieczność, zostawali bezradni. Uświadomili sobie, że ich język nie jest w stanie przekazać obrazu. Pojawiają się wtedy takie określenia: „coś, jakby”.
Ale w gruncie rzeczy wielka bezradność przychodzi.
*
W dworku Marcina grają w szachy. Fascynuje ich ta gra. Czują się jak taktycy, stratedzy, wodzowie armii. Rozumieją teraz Jagiełłę, Napoleona, Aleksandra Wielkiego, którzy posyłali w bój żołnierzy, hetmanów i gońców z rozkazami. Aby wygrać. Aby grać.
*
Jak łatwo przenieść się w przeszłość. Przeszłość, której nie ma. Ale czym jest to przenoszenie się w przeszłość? Otwieramy pierwszy list Juliusza do Matki. Juliusz jedzie do Ursynowa, aby spotkać się z Ursynem Niemcewiczem. Ursyn już na ganku swego dworku otoczonego wielkimi drzewami, czeka. I już na zawsze będzie czekał na Juliusza. Oczywiście doczeka się. Wysłucha tragedii „Mindowe” czytanej przez Juliusza. Pochwali go. A Juliusz ma 21 lat. Zostało mu 19 lat życia. Musi jeszcze napisać „Balladynę” i „Kordiana”. I jeszcze parę innych dzieł, które dzieła mało kto będzie czytał, bo trudne, mroczne, zawiłe. Ale my przeczytamy. Z tysiąca książek wybraliśmy książki Juliusza, jego dzieła, gdyż Juliusz uznał się za człowieka wyjątkowego. Niektóre teksty dyktował mu anioł. A przecież Anioł nie każdemu dyktuje co ma pisać. A więc wracając do pierwszego listu Julka, wystarczy opisać jakieś wydarzenie i ono stanie się nieśmiertelne. Dlatego tak łatwo przenieść się z roku 2005 do roku 1830, miesiąca sierpnia. Można chwilę pożyć w tamtym czasie, dodać ten czas do swojego czasu i…
*
Emily Dickinson pisze takie słowa, a są one aktualne zawsze i wszędzie:
"Dowiem się w końcu, dlaczego -
u kresu czasy - gdy skończę
już pytać, dlaczego:
Chrystus wyjaśni wtedy każdą z udręk
W świetlistej klasie, którą będzie niebo -
On mi przypomni obietnicę Piotra -
Ja w zamian - widząc, cośmy Mu zrobili -
zapomnę kroplę tej Udręki, która
Parzy mnie teraz - parzy mnie w tej chwili.”
*
Wczesny ranek. Za chwilę kobiety z Jerozolimy będą świadkami najważniejszego wydarzenia, jakie może w ogóle się zdarzyć. Właściwie nie będą świadkami wydarzenia. Zobaczą tylko płótna. Zobaczą anioła. Powiedzą o tym innym. I teraz świat podzieli się na tych, którzy w to uwierzą, i na tych, którzy w to nie uwierzą. Ale też miliony przejdą przez swoje życie nic o tym zdarzeniu nie wiedząc. Ta nowina będzie dotyczyć głównie Europy. Dopiero po wiekach całych usłyszą o tym na innych kontynentach. Paweł skierował swe kroki w stronę Europy, w stronę centrum świata. Wiedział co robi. Tutaj grunt był przygotowany.
*
Żeby coś przetrwało musi umrzeć. Na przykład takie Kresy musiały odejść, zostać zniszczone przez czerwone barbarzyństwo, aby odrodzić się jako mit, nostalgia i raj utracony. Była taka ulica w Będzinie, zwana ulicą Sławkowską, teraz Kołłątaja, i niby jest, ale już inna. Ale jest zdjęcie jedno i ta ulica kipi życiem na tym zdjęciu. Zdjęcie jest z lat trzydziestych XX wieku. Na ulicy tysiące ludzi. Trwa jakiś przemarsz z okazji może 3 maja. W oknach i na balkonach mnóstwo obserwatorów. Minęło 70 lat. Może małe dzieci, których tam mnóstwo, jeszcze chodzą po tej ulicy teraz. Tylko, że tych domów już nie ma.
*
W 1841 roku Juliusz mieszkał przy ulicy Castellane 11 na szósty piętrze. Windy nie było. Jak on, będąc chorym na gruźlicę mógł wchodzić tak wysoko? Wyobraźmy go sobie, jak idzie do swojego mieszkania. Ile czasu mu to zajmuje. Kaszel. Krew na chustce, i mokra koszula. Musi więc odpoczywać. Na 6. piętro idzie długo, kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Dużo czasu. Można powspominać. Wszedł na 1. piętro. Okno z klatki schodowej zamknięte. Widok na podwórko. Cztery lata temu spędził piękne chwile w klasztorze Betcheszban. Miejsce prawdziwie bezludne, klasztor zbudowany na skale, dobrzy księża ormiańscy, rozległy widok na morze. „Wszystko to miłe mi zostawiło wspomnienia” – tak wtedy napisał w liście do matki. Był 14 czerwca 1837 roku. Juliusz płynął do Europy. Wielka podróż z Neapolu do Ziemi Świętej kończyła się. Zwiedził miejsca, po których chodził Jezus. Będąc tam na Bliskim Wschodzie napisał wiersz Pt. „List do Aleksandra Hołyńskiego”. Pisał go płynąc łódką po Nilu, i taki fragment przypomniał sobie tam, na klatce schodowej w Paryżu, kiedy odpoczął po sforsowaniu pierwszego piętra.
„Nie ma go tu” – powiedział anioł Magdalenie,
Zazierającej w grobu skrwawionego cienie.
Taką odpowiedź tobie Araby wyniosą
Z pustych katakumb; nie ma ich tutaj – lecz gdzie są?
No właśnie, gdzie? Królowie egipscy w muzeum są, albo czekają na nie wiadomo co. Może ożywią ich, i będą straszyć w filmach, albo w książkach. A Juliusz odpoczął trochę, idzie na 2. piętro. Oddech coraz krótszy. Ciężko żyć, i jeszcze to niezrozumienie. Rzuca im swoje dzieci, swoje dzieła, a oni nic nie rozumieją. Nie zrozumieją go nigdy. Nawet matka go nie rozumie. I ta choroba. Właściwie nic nie pomaga. Alpy nie pomogły. Może trzeba zmienić tryb życia, może nie pisać? Tyle go to kosztuje. Pisze czasami krwią. I dla kogo. Dla tej litewskiej dziczy, która chce go zabić, zniszczyć, unicestwić. Chce ich przerobić w aniołów, a oni co? Mali ludzie. A jemu anioł dyktuje strofy. Już niedługo i wyjdzie na to swoje 6. piętro. I będzie pisał. Snuje mu się jakaś wielka, „przez wieki idąca powieść”. Ale napisze ją później. To będzie jego „Król-Duch”.
*
„Wstyd mi szczerze, że tak dawno nie pisałem do Ciebie, moja Olesiu; po części wymówką może być febra, która równie jak przeszłego roku na wiosnę, nie zaniedbała mnie odwiedzić…”
Wiosna to dla Juliusza niebezpieczna pora. Odzywa się wtedy śmiertelna choroba, którą odziedziczył po rodzicach. Gruźlica. Suchoty, jak wtedy ją określano. Olesia też ma suchoty, na które umrze trzy lata po otrzymaniu tego listu. Teraz, gdy Juliusz pisze ten list jest rok 1829, Olesia ma 25 lat. Jest przyrodnią siostrą Juliusza Słowackiego. A Juliusz pisze w liście następnym, że „do połowy lata co dwa tygodnie powracała mi febra (…) wszystkie sposoby i lekarstwa były bezskutecznymi.”
Jak by mu tu pomóc? Czytamy te jego listy i otwiera się przed nami inny świat. Świat sprzed 200 lat. Banalnym byłoby stwierdzenie, że on inny od naszego, bo przecież inny. Nie piszę, że lepszy czy gorszy. Inny. Krążą listy po tym świecie, i te listy zostały. A może spróbować by odczytywać zawarty w nich nasz współczesny świat. Zakładam, jestem nawet o tym przekonany, że wszystko w jakiś sposób zawarte jest we wszystkim. Wypadki przeszłe i przyszłe zawarte są w bieżącej chwili. Przykłady można by mnożyć, a Juliusz pisze i pisze. A febra, tzn. febrą nazywał on suchoty, krok po kroku niszczy jego ciało. Jakby los uparł się, by go nie było widać. Julek przed śmiercią nie ważył nawet 40 kg.
A co by było, gdyby wszyscy uwierzyli, przemienili się, i naukę wcielili w czyn, w życie? Co by było, gdyby powiedzmy Europa, na razie tylko Europa stała się miejscem, gdzie wytrzebiono zło, chwasty, miejscem zwanym rajem na ziemi? Wszędzie dobro, miecze zakopane, idylla. Już nie potrzeba głosić Dobrej Nowiny, bo wszystko jest Dobrą Nowiną.
Wszędzie kamery i mikrofony. A więc każdy staje się chcąc nie chcąc aktorem. Sztukę pisze kto? Nie wiadomo. Ale każdy ma świadomość że musi grać, udawać, pilnować się. Toczy się wielki spektakl.
*
„Przyszli wygnańce na ziemię sybirską i obrawszy miejsce szerokie zbudowali dom drewniany, aby zamieszkać razem w zgodzie…”
Tak zaczyna się „Anhelli”. Juliusz zaczął go pisać w klasztorze Betcheszban w Libanie na wiosnę roku 1837. Sto lat później sytuacja się powtórzy, tylko że wtedy miejsce obierze kto inny, otoczy drutem kolczastym i zabierze wszelką nadzieję.
*
Jak to się stało, że 2 tysiące lat trwa coś, co w czasie gdy się działo, wcale nie było nagłaśniane. Działo się to w zapadłej prowincji Cesarstwa Rzymskiego. Nikt tego nie filmował, nikt na bieżąco nie opisywał, nikt nie przeprowadzał wywiadów, nie robił zdjęć z ukrycia. To jest siła Prawdy. Co do zdjęć. Została jedna „fotografia” odbita w dziwny sposób, ale trwają i trwać będą spory, czy to chodzi o „niego”, czy czas, miejsce itd. się zgadza. Jeżeli to nie On, to niczego właściwie nie zmienia. Są relacje spisane przez celnika, lekarza, i jeszcze dwóch uczniów. Często sprzeczne. Ale przemawiają i inspirują. To jest siła Prawdy.
„I ciągłą walkę z szatanów gromadą”
Właściwie to Juliusz przeczuwał, co może się zdarzyć. Musiał to przeczuć gdyż jego los był w jakiś sposób zdeterminowany przez… przez kogo? Właśnie. Zawarł pakt (tylko z kim?) w którym jeden z punktów mówił o sławie. Z tym, że chodziło o sławę pośmiertną.
„Demony bywają hojne i za wierną służbę płacą nierzadko fontanną złocistego słońca”
Tak napisał współczesny poeta.
*
„Dlatego czymś naturalnym i słusznym wydaje mi się znikanie materialnych śladów przeszłości. Dzięki temu to, co było kiedyś i co istnieje już tylko w mojej prywatnej legendzie, nabiera cech niezniszczalnego bytu – niezniszczalnego dopóki trwa moje własne życia”.
Tymi oto słowy powitał zebranych w saloniku u Marcina Cumfta Jan Józef Szczepański. Trochę zapomnieliśmy o gościach w dworku Marcina. A gdy o nich nie piszemy, nie rozmawiamy z nimi, to oni wtedy zastygają w bezruchu. A bezruch to śmierć. W saloniku unosi się zapach szynki. Marcin podał wędzoną szynkę, wino – rocznik 1809 i chleb. Ten chleb to poezja. Ci, co go jedli przez całe życie wspominali smak Marcinkowego chleba. Szukali potem po całym świecie takiego chleba i nic. Nie znaleźli.
*
Juliusz odpoczął na półpiętrze, oddech się wyrównał. Przypomniał sobie I Psalm.
„Szczęśliwy, który nie idzie za radą występnych…”
Czy Andrzej Towiański był występny? Juliusz opuścił jego dziwaczne zgromadzenie. Na chwilę mistrz Andrzej uwiódł Juliusza. Na chwilę. Ale on wszystkich uwiódł, przede wszystkim Adama. Właściwie Mistrz nad Mistrze Andrzej Towiański, chciał dobrze, jak pisze Krzysztof Rutkowski w pierwszym zdaniu swojej książki „Braterstwo albo śmierć”. Wolność, Równość, Braterstwo, czy o to chodzi? Nie, mistrz Andrzej inaczej rozumiał braterstwo. A te hasła wyszły z buntu, a o buncie mówi drugi Psalm. Juliusz wszedł do mieszkania i głęboko się zamyślił. Przeniósł się do Baru. Do miasteczka Bar na Podolu.
*
Nie może się skończyć XIX wiek. Tutaj. Na tym terenia rozciągającym się w środkowej Europie. Ale nie tylko chodzi o teren geograficzny, na mapie, chodzi o teren ducha. To ciągle trwa. Te Kresy, dworki… a właśnie. Co tam u Marcina? Ledwo zaczniemy myśl, już przerywać trzeba i pędzić do tamtego dworku. Zobaczyć, kto przybył. Zobaczyć, czy Bach gra na organach, czy Maciek zapalił lampki spirytusu i kolegów wspomina, a Charlie zjada buty. Marcin słucha Wolnej Europy, chociaż Europa już wolna, i wszystko w niej wolno. Europa jest kolorowa, bogata, poniklowana. Zabija chorych kalekich, i tych, którym się nie udaje. A przed domem Marcina stoi żebrak. Bez ręki, cały w jakichś strupach, nie wiadomo, co to za choroba. Znają go tutaj od lat. Wspomagają. Kto wyjdzie do niego, czy Maksymilian Robespierre, bo przecież on głosi hasła braterstwa. Zobaczymy kto wyjdzie.
*
To przyszło nagle. Świadomość, że wszystko się kończy, przemija i nie pozostawia śladu. I chęć przychodzi, by zostawić ślad, jakoś zaznaczyć swoją obecność. To przyszło nagle. Juliusz jest we Wrocławiu. Rozpoczyna podróż. Wróci do Wrocławia rok przed śmiercią. Ja już to wiem, on jeszcze nie wie. Ja czytając list do matki z roku 1832 już wszystko wiem co było potem. I wiedząc już to wszystko spróbuję coś Juliuszowi doradzić. Może coś by zmienił. Nie mogą go wyleczyć, gdyż jeszcze nie wynaleziono penicyliny, a nawet gdyby, to jak mu ją podać? Żyłby może 60, 70 lat. Ile jeszcze by stworzył?
We Wrocławiu było nudno. Juliusz czekał na paszport. Dostał go i pojechał do Drezna. Jest kwiecień 1831 roku. Juliusz w Dreźnie, no to my też. Wielki Piątek – Juliusz idzie do kościoła katolickiego, bo słyszał, że mają być ładne śpiewy. Trafił na śpiewany Psalm. Potem poszedł do Cafe Europa. Podróż po Europie rozpoczęta. Przed nim Paryż, Londyn, Szwajcaria. I jeszcze ta noc, gdy ujrzał twarz Boga. Tak napisał. To wszystko przed nami. Jeszcze Juliusza nikt nie zna. Kiedy wróci do Wrocławia po 17 latach będzie sławny. Spotkanie z nim będzie wydarzeniem dla ludzi, którzy będą mieli szczęście go spotkać. A potem wróci na zawsze. Na Wawel.
„Więc będę śpiewał i dążył do kresu;
Ożywię ogień jeśli jest w iskierce…”
To jest motto „Kordiana”. Motto Juliusz wziął z poematu „Lambro”. Juliusz sam dla siebie jest klasykiem, punktem odniesienia. I zaczyna mówić słowa ostre, które biczują naród, naród, który zasłużył na taki los. Bo rozbiory to kara. Słuszna kara. Juliusz ma 24 lata i pisze „Kordiana” w Szwajcarii. Patrzy na Mont Blanc. Tam umieści Kordiana. Ale zastanawiające jest co innego. Zastanawia poprzedzające właściwy dramat „Przygotowanie”. Rzecz dzieje się w noc sylwestrową roku 1799. Niedługo zacznie się XIX wiek. Juliusz uważa, że w tym wieku szatan będzie rozdawał karty. A myśmy myśleli, że XX wiek jest jego domeną, a tutaj XIX. Dziewiętnasty wiek to było preludium do dwudziestego. Przeczucie co do tego, kto rozdaje karty i pisze dzieje, miał nie tylko Juliusz. Podobnie uważali Dostojewski i Bułhakow. Ale wracajmy do Juliusza, a właściwie do Szwajcarii. Juliusz wybrał nudny kraj, funkcjonujący z precyzją szwajcarskiego zegarka. I w tym nudnym kraju pisał swoje drgające emocjami dramaty i poematy.
Najwięcej o sobie może powiedzieć sam Juliusz. Spróbowałem zadzwonić do niego.
23081835 – to numer Juliusza w Genewie.
Dzień dobry, czy pani Pattey?
Tak. Słucham.
Mógłbym prosić pana Słowackiego?
Pan Słowacki wyprowadził się od nas.
Tak? Kiedy?
Będzie już ze dwa miesiące. Przeniósł się do Veytoux Pres de Montreux. Przeniósł się na wieś.
Dziękuję pani, do widzenia.
Juliusz miał już dość Eglantyny i wyjechał na wieś. Tam chodzi na wiejskie zabawy i oddycha wiejskim powietrzem. Ale trzy miesiące pustelniczego życia znudziły go. Już wolał Eglantynę. Przyjęli go jak syna marnotrawnego. Ale zaraz. Juliusz pisze tak:
„ …Chrystusa diabeł kusił i mnie kusi.
Na wieży świata postawił smutnego
Życiu nicością i pokazał wszędzie
Pustynię mówiąc <tam ci lepiej będzie>.”
Więc wieś to taka pustynia, a mimo to Juliusz uciekł stamtąd. Już niedługo zacznie podróżować. Zobaczy wiele. Wszystko przerobi na poezję. I ciągle, ciągle będzie się zmagał ze śmiertelną chorobą.
Niech sobie Juliusz wyjeżdża i wraca. On wie lepiej co jest dla niego dobre. Jeszcze tyle podróży przed nim. Ale do Juliusza dzwonić nie wypada, do niego trzeba pisać.
Juliuszu Słowacki – jesteś drugi. Adamowi przydzielono miejsce pierwsze, a tobie drugie. A ty wiesz najlepiej, że jest to niesprawiedliwe i niesłuszne. Potem już po twojej śmierci myślano nawet, by wykuć, grób w Tatrach, i tam złożyć twoje ciało. W Tatrach. Zrozumieli jednak że popełnili błąd. Ale ty sam nie pomogłeś im. Kto tak pisze? Tak zawile. Kto używa tak brylantów, łez, musi się liczyć, że przegra z litewskim bigosem.
Jednak przerobił nas Juliusz w aniołów. Piszemy o nim, mówimy o nim, mimo iż go kompletnie nie rozumiemy. Jego twórczość to jedna wielka tajemnica. Jak każda twórczość zresztą. Pisze Juliusz do matki swojej z Neapolu tak:
„Od piętnastu już dni siedzę w oknie moim na ulicy Świętej Łucji patrząc na błękitne morze, na Wezuwiusza, na Neapol.”
Siedzi na balkonie, pali turecki tytoń i nic nie robi. Nic nie pisze. Ileż mógłby stworzyć poematów, dramatów. Ileż duchów przywołać, ile łez wylać i brylantowych Kaskad przywołać, a tu nic. Siedzi i pali. Marnuje czas jak jakiś zjadacz chleba. W pensjonacie pani Pattey jadał na śniadanie zimne mięso chociaż, potem biblioteka i widok nieustający na Mont Blanc. Ileż on czasu zmarnował. Zamiast pisać wyjaśnienia do swoich mrocznych, zawiłych dzieł, a on siedzi na balkonie jak jakiś święty turecki. Podpisał przecież Juliusz kontrakt… i tu jest spór, z diabłem czy z aniołem. W każdym razie poprosił o talent, sławę i otrzymał wszystko, ale w zamian miał pisać, pisać i jeszcze raz pisać. Siedzi na balkonie, a tu pierwsze miejsce mu ucieka. To nie jemu zbudują pomnik na rynku w Krakowie, nie jemu kwiaciarki zanosić będą kwiaty. Drugie miejsce to żadne miejsce. A trzecie? Trzeci został Zygmunt Krasiński. A on też oryginał. Ale my nieustająco piszemy o drugim, co powinien być pierwszy, a nie jest.
Ale stało się. W końcu Juliusz wstał z tego krzesła ustawionego na balkonie i wybrał się w wielką podróż. Podróż życia. Podróż do Ziemi Świętej przez Grecję, Egipt. Będzie stał na piramidzie, będzie w Grobie Chrystusa w Jerozolimie. Będzie też w klasztorze w Libanie. Opuszczając ten klasztor otrzyma na drogę wielką butlę z winem. Będzie pił to wino wracając statkiem do Europy. W klasztorze spędzi 45 dni. Wieczorami będzie schodził do małego źródła, gdzie dziewczęta wiejskie czerpią wodę, i rozmawiać z nimi będzie po arabsku. Niczym jakiś prorok. Ale Juliusz uważał się… za prawie proroka. A może by taki pomnik postawić. Juliusz przy studni rozmawia z dziewczętami. Tylko gdzie postawić taki pomnik? Na razie w wyobraźni.
„Jeśli chcesz ujrzeć Jego twarz idź w góry”
No to teraz wszystko zrozumiałe. Juliusz ujrzał najpierw twarz Boga wpatrując się godzinami w szczyty alpejskie. Potem była noc kwietniowa i tam wizja ognista, ale było to w Paryża. Ale wszystko zaczęło się tam w Alpach…
Juliusz wyczuwał wiele wymiarów rzeczywistości, ale język nie zawsze mógł to wypowiedzieć.
„Prosiłem Boga o siłę i moc, bym osiągnął powodzenie. Uczynił mnie słabym, abym się nauczył pokornego posłuszeństwa. Prosiłem o zdrowie, by dokonać wielkich czynów. Dał mi kalectwo, abym dokonał rzeczy lepszych. Prosiłem o władzę, ażeby mnie ludzie cenili. Dał mi niemoc, abym odczuwał potrzebę Boga. Prosiłem o towarzysza, ażeby nie żyć samotnie. Dał mi serce, abym mógł kochać wszystkich braci. Niczego nie otrzymałem, o co prosiłem, a dostałem wszystko czego się spodziewałem.”
Juliusz osiągnął powodzenie. Jego prośby zostały wysłuchane. W wileńskiej katedrze młody, kilkunastoletni Juliusz zawarł układ. Prosił mocno o talent, sławę, sławę po śmierci. Otrzymał wszystko. W zamian zabrano mu zdrowie i długie życie z dziećmi i wnukami. Stał się narzędziem, które ma naprawić zepsuty do szpiku kości naród. Naród, który stracił wszystko przez swoje postępki w ubiegłych wiekach. Więc chory na suchoty Juliusz musiał leczyć naród. Mało tego. Uczynić inny naród. Godny tego by zajmować to miejsce przydzielone mu, kiedy jeszcze była tu puszcza. Ładne miejsce. Juliusz zajął się leczeniem narodu na serio. Zaczął obcować z duchami. Wtedy dopadł go obłęd. Mówił niezrozumiale. Rzucał perły przed… „zjadaczy chleba”.
Ile to już lat? 156 lat temu Juliusz Słowacki odszedł. Ale przecież ciągle jest. Nie został zapomniany jak miliardy zjadaczy chleba. Jest w tej grupie żyjących nadal, wpływających nadal na ludzi. A więc można z nim rozmawiać i on odpowie. Można na przykład napisać do niego list. Zaadresować Pensjonat pani Pattey, Genewa, Szwajcaria, i dojdzie. Juliusz odbył podróż do Ziemi Świętej, a my pochodźmy po mieście, które ma oficjalnie 650 lat i napiszmy mu relację. List. Teraz jest wieczór, to nigdzie nie wyjdziemy, dopiero jutro rano. Teraz rzut oka na oświetlony zamek, ale jutro od rana podróż po mieście i list do Genewy wyślemy, albo do Paryża. Się zobaczy gdzie. Przecież wszystko jest możliwe. Wszędzie taki postęp, na każdym kroku. Dlatego też wysłanie listu w przeszłość to w roku 2005 żaden problem.
Juliusz Słowacki
Pensjonat Pani Pattey
Genewa
Szwajcaria
No to zaczynam. To jest miasto wciśnięte w inne miasta. Bo tak: z jednej strony Sosnowiec, młode miasta – 102 czy 103 lata, znane, bo Kiepura się tam urodził, ten od brunetek i blondynek. Z drugiej strony Dąbrowa Górnicza. Też miasto nie najstarsze, a z boku Czeladź. Stare miasto, nawet bardzo. A my w środku jesteśmy, będziemy. Będziem tu w środku. To król powiedział. Zamek na wzgórzu, rzeka dołem płynie. Wiesz, jak w Krzemieńcu. Rzeka podobna do Ikry, góra do góry królowej Bony. A miasto? Powiem ci tak. Miasto umiera. Okres świetności ma za sobą. Umiera Warpie, Śródmieście i Ksawera. Kiedy pracowałeś w Ministerstwie Skarbu w Warszawie to kto był szefem? Ksawery Drucki – Lubecki. No widzisz. To od jego imienia Będzin ma dzielnicę Ksawera. Tam kiedyś kopalnia działała, huta, a teraz nic. Żydów nie ma. Wymordowali wszystkich, a oni nadawali kolor miastu. I to jaki. Syberka jest. Mógłbyś napisać tutaj Anhellego. Andriolli tu był. Ale to dawno było. Sto lat temu. To ten, co ilustrował (przepraszam za wyrażenie) „Pana Tadeusza”. Narysował paru mieszczan, ale miasto uzna za brzydkie. Tylko ruiny mu się spodobały. Zamku, ma się rozumieć.
80 kilometrów od Krakowa, a taka tu pustynia puszcza. No to co zrobić żeby przerobić zjadaczy chleba w aniołów i oni, ci aniołowie wtedy ożywią to miasto, choćby szumem swych skrzydeł. Choćby tylko to.
List ten wysłany do pana Juliusza, no i czekamy co odpisze.
Zegar bije na godzinę 11. Jedenastą wieczorem. Zegar szwajcarski.
„Słyszę zegar bijący głośno jedenastą w nocy godzinę. Nie uwierzysz, Mamo, jak coś dziwnego jest w głosie tutejszych zegarów.”
Jest rok 1834, 13 lipiec. Julek nie śpi. Zresztą nigdy tak wcześnie nie zasypiał. Wtedy właśnie myślał, wtedy tworzył. My czytając ten tekst przenosimy się w tamten czas. Ten list jest melancholiczny. Julek pisze, że upłynął „nowy miesiąc bez najmniejszych wydarzeń.” Cisza, spokój, spacery po ogrodzie, potem kąpiel w rzeczce Arwie. Kąpiel w lodowatej wodzie. Julek wierzy, że zimne kąpiele uodpornią go i wyleczą z choroby, która przecież w roku 1834 jest nieuleczalna. I te zimne kąpiele przyspieszają raczej rozwój choroby niż tłumią. Ale Juliusz wierzy, że mu to pomaga. Niech tak sobie myśli. W końcu wiara czyni cuda. Zresztą nie można się teraz z nim skontaktować. Telefon nie odpowiada. Eglantyna w Paryżu. Na dniach wróci. Przywiezie Julkowi kryształowy kielich. Julek trzyma kwiaty w tym kielichu. Lubi kwiaty. I tak sobie żyje w tej Szwajcarii, w tej Europie. Polska jest w Azji. Nie geograficznie, lecz mentalnie. To będzie trwało prawie do końca XX wieku z małą przerwą na lata dwudzieste, trzydzieste. A na razie niszczy nas Azja. Julek wyrwał się do Europy. Lepiej trafić nie mógł. Szwajcaria to kraj sensownie urządzony i rządzony. Przy sprzyjających warunkach Polska za 250 lat osiągnie ten poziom mentalny. 250 lat licząc od chwili, kiedy Juliusz usłyszał zegar bijący godzinę jedenastą.
Hans Castorp bohater „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna był chory na gruźlicę. Aby się leczyć wyjechał do Davos. Właściwie jechał tam na trzytygodniowe odwiedziny bo to jego przyjaciel był chory, ale okazało się , ze on też.
,, Czarodziejska góra” to powieść o chorobie, o umieraniu czyli dotyczy każdego.
Zaczęliśmy wędrówkę po książkach, wędrówkę dość niekonwencjonalną od ,,Czarodziejskiej góry”. Chyba nieprzypadkowo.
Tytuł tej książki zaczerpnięty ze Słowackiego „Choć ich nie było” mówi że wyobraźnia może stworzyć wiele.
Wędrówka po kartach książek, po fotograficznej kliszy, sama w sobie może być ciekawa.
Tomasz Mann sugestywnie rysuje obraz rozpadu, ale nas interesować będzie też wiele innych rzeczy.
I jeszcze wytłumaczymy tytuł książki.
Rzut pierwotny pieśni XI „Beniowskiego” wers 202 tak brzmiał:
„Szlachcic gdy wdumał
się i wpatrzył w stepy,
Dzwoniły mu gdzieś
hufce i lirniki,
choć ich nie było”
Potem Słowacki go zmienił ale to świadczy, że na każdą rzecz można spojrzeć z różnych stron i jak się tak dobrze wpatrzymy, to zobaczymy coś, czego nie zobaczą inni.
*
Hans Castorp razu pewnego poszedł na spacer w góry i tam w tych górach dostał krwotoku z nosa. Wrócił do sanatorium pokrwawiony i taki poszedł na odczyt.
A Juliusz też pozostawiał ślady krwi. On jednakże pozostawiał je na rękopisach.
*
Na razie zderzamy ciebie z górą, z „Czarodziejską górą” Manna. To skojarzenie tak od razu przyszło. Ty chory na suchoty i Hans Castorp też chory. On Niemiec, a ty z Krzemieńca, czyli z kresów, czyli skąd? Z kresów Rzeczypospolitej. Nie tak jak Staś Wyspiański, który dotykalnie obcował z duchami na Wawelu, a potem napisał „Wesele”. Ale „Wesele” to już rozprawa z Polską i o Polsce, a „Król-Duch” zaczyna się jak Polski jeszcze nie ma, dopiero trzeba ją stworzyć, wymyślić żeby potem móc stracić ją i opiewać stratę, i żałować to, co się straciło. Żałować jak zdrowie.
*
Jacy oni są różni, a jednocześnie jacy podobni. Hans Castorp jest postacią literacką, a Juliusz żył z nami, cierpiał i płakał z nami. Nie pozostawił tutaj Juliusz żadnego dziedzica, a Hans, co jest bardzo prawdopodobne, zginął w okopach I wojny światowej i też dziedzica nie pozostawił. Juliusz w pensjonacie w Szwajcarii też gorączkował, ale wierzył że wyjdzie z choroby. Nie wyszedł. Zabiła go gruźlica. Gdyby urodził się w XX wieku to… też by go zabiła. Chyba żeby się urodził w II połowie wieku dwudziestego. Tylko, że wtedy nie pochowaliby go na Wawelu i wieszczem by nie został. W podręcznikach byłaby tylko wzmianka, a nie rozdziały całe jak teraz.
*
XX wiek skończył się. Już wiemy jaki był. Już wszystko podliczone. Już wiemy ile było ofiar i kto został świętym. Czy gdy wiek XXI będzie się kończył będzie ktoś pamiętał o Maksymilianie Kolbe? Bo to że teraz jest znany, i pamięć o nim trwa jest czymś niepojętym. Ten czyn nie miał prawa być zapamiętany, zauważony, a jednak stało się inaczej. To ważne było utopione w banalnym. Bo przecież gdzieś tam działo się milion różnych spraw. Gdzieś tam handlowano złotem i dolarami, pracowano w polu i robiono mnóstwo rzeczy, trwała wojna. A gdzieś tam w bunkrze, chory na gruźlicę Maksymilian trwał. Naprawiał to, co zepsuli ludzie chcący posiąść świat. Aby naprawić to, co zepsuło zło trzeba złożyć ofiarę.
I ofiara musi być dobrowolna. Tak łatwo zło przychodzi człowiekowi, a dobro zrobić jest o wiele trudniej. Kiedy rozpętało się demony jakie trudno je okiełznać.
*
Borys Sawinkow urodził się w Wilnie. Borys był określany jako ucieleśnienie tzw. Rewolucji, czyli wcielonego zła. Te demony, które oni rozpętali, szykowały się do spektaklu długo. Nie można dokładnie określić ile lat. Może 200, a może 100 lat? Z diabelską konsekwencją, bo tylko zło jest konsekwentne, przygotowały grunt pod swój występ. I spektakl zaczął się. Zaczęła się noc grozy, strachu, przemocy i absurdu. W kraju, który obejmuje pół świata zatriumfował szatan.
*
W rapsodzie V „Króla-Ducha” bóg pogański, kiedyś przez polskich rycerzy Chrobrego zatopiony w Dnieprze, budzi się nagle i… Wizjoner jedyny w naszych dziejach - Juliusz Słowacki - tak to opisuje:
„…Jam patrzał… przez gwiazd
i przez kwiatów krocie
Na straszne widmo wstające z
topieli
Jakiś słowiański bóg zbudzony w błocie
wstawał powoli…
… Dzisiaj polska noga
W bagnie ruskiego nadeptała boga.”
I dalej tak:
„I wstał, i postać się okropna wzmogła…”
Takich okropnych postaci było wiele. Ale były też postacie piękne. Musiały być. Przecież niemożliwe jest by triumfowało zło absolutne - szatan. Dlatego Włodzimierz Wysocki, śpiewając zachrypłym głosem każe pędzić koniom, by zatracić się w galopie do wolności, do szczęścia, do raju. A Juliusz dalej pisze w Paryżu swój poemat o Królu Duchu, i pisze tak:
„Ja sam z ogniami na ustach
i z hasłem
Wpadłem z rumakiem w grobowiec
i zgasłem.”
*
Idąc po raz ostatni uliczkami Jerozolimy, idąc z krzyżem, wiedział Jezus, że stulecia będą mijały , a ludzie po swojemu będą urządzać świat .I o pomoc prosić będą nie Jego lecz władcę ciemności, gdyż władca ciemności ma lepsze rozwiązania i pokazuje szybsza drogę do sukcesu. Te lepsze rozwiązania to np. niszczenie ,,wrogów”.
Ą pojęcie wroga jest bardzo szerokie, bo raz jest nim człowiek bogaty , innym razem biedak ze slumsów, który brudzi czysty obraz miasta.
Wszyscy rewolucjoniści mają wizję pięknego miasta szklanych domów.
Miasta pięknych ulic, równo przyciętych trawników, miasto bez podejrzanych dzielnic,
a przede wszystkim miasta wspaniałych ludzi. Ludzi mądrych wykształconych, zdrowych i pięknych.
W tym mieście nie ma chwastów. Chwasty wyrwano i spalono. Oczyszczano dokładnie miasto z ludzkich chwastów. Można sobie wyobrazić jak wygląda życie w takim mieście.
Wrócimy do tego miasta jeszcze. Zajdziemy do paru mieszkań, a teraz?
Teraz pomyślimy jak zbudować idealne miasto. Miasto, w którym zawrzemy mądrość wieków a budując go nie popełnimy żadnych błędów.
*
Zaczniemy od mądrości wieków. Co to jest mądrość wieków? To wiedza zgromadzona w książkach. Zaczniemy więc budowę miasta od zbudowania ogromnej biblioteki. Sprowadzimy do niej, wszystkie książki jakie kiedykolwiek napisano.
*
Czy w idealnym mieście może zamieszkać każdy?
Nie. Każdy nie może. W tym mieście spróbujemy od nowa stworzyć piękny świat, piękne życie. A jak myślisz, należy zaprosić do naszego miasta pewnego Człowieka z Nazarethu?
*
Nie znam tego Człowieka.
Kto powiedział te słowa? Czyżby to ten, który widział jak ten Człowiek przemienił się na górze i „twarz Jego zajaśniała jak Słońce, odzienie zaś stało białe jak światło”. Czyżby jeden z wybranych to powiedział? Nie znam tego Człowieka.
Ja też nie znam. Widziałem tysiąc jego twarzy, widziałem i słyszałem od zawsze o nim, a jednak często mówię: Nie znam tego Człowieka.
A ten, który powiedział te słowa - zasmucił się, gdyż coś sobie przypomniał. A przecież Mistrz wyrzekł te słowa: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Pisze Roman Brandstaetter:
„Gdy poczęliśmy rozważać sens wydarzeń, które przewaliły się przez nasze życie, spostrzegliśmy że układają się one w mądry i logiczny obraz”.
A w planach przedwiecznego Boga jest już to, że nad twoim grobem, Piotrze, potomni zbudują cudowną bazylikę, a kaplicę Sykstyńską ozdobi freskami Michał Anioł. Teraz jednakże zaklinasz się i przysięgasz nieznanej kobiecie:
„Nie znam tego Człowieka”.
Przypomnij sobie Piotrze. To ten Człowiek, do którego szedłeś po wodzie.
*
Piłat ujrzał Go pierwszy raz. Pomyślał sobie zapewne:
„Kto to jest? Nie znam tego Człowieka.”
I już w tym momencie wchodzi Piłat w dzieje świata, w dzieje zbawienia. Jest cząstką siły na usługach władcy świata - szatana. Kto ty jesteś prokuratorze, Poncjuszu Piłacie?
Goethe, wielki poeta niemiecki napisze w „Fauście” te słynne słowa dotyczące diabła.
„Jam cząstka siły mała,
Która zła pragnąc, zawsze Dobro zdziała”.
A więc czyń Poncjuszu Piłacie, co masz czynić.
*
Prowadzili Go wąskimi uliczkami. A przy jednej z uliczek w sklepiku Baruch Ben Joas targował się o grecką amforę. Na tej amforze grecki artysta wymalował cudownie umięśnionego, biegnącego atletę. Wrzaski Rzymian i jęki człowieka zakłóciły targowanie się o amforę.
- Wyjdź Baruchu, zobacz kogo tam prowadzą.
Nie znam tego Człowieka.
Baruchu, kupiłeś piękną grecką amforę, kiedyś po dwóch tysiącach lat archeolodzy znajdą jej okruchy.
A ty przegapiłeś coś wielkiego, ale cóż, przecież nie znałeś tego Człowieka.
*
Zdarzyło się tak że niewidomy wzrok odzyskał i zobaczył swoje miasteczko, zobaczył ludzi i ujrzał Człowieka, który przywrócił mu dar oglądania świata.
A potem ujrzał tego Człowieka który upadał pod krzyżem. I pomyślał sobie, gdzież Jego moc. Takiego Człowieka nie znam.
*
Paweł przemawiając nie miał mikrofonu ani tysiąc watowych wzmacniaczy. Kolorowe bilboardy nie zapowiadały jego przybycia do kolejnego miasta Rzymskiego Cesarstwa. A mimo to mówił tak, że słuchacze płonęli od żaru jego słów. Mówił o Człowieku, którego przecież nie widział. Nie znał tego Człowieka.
Kiedyś zwalczał tych, którzy uwierzyli w Jezusa z Nazarethu. Co było, co jest w słowach tego Człowieka, że trwają już 2 tysiące lat i trwać będą?
Paweł mówił głośno a przecież:
„Błogosławieni cisi…”
To przecież oni odziedziczą ziemię.
*
„Wychodzę z łodzi w toń zastygłą skinieniem ręki”.
K. Rudziński
To wszystko co jest dookoła nas to rozedrgane morze. Wszystko jest ruchome, zmienne, niepewne. A w środku ja. A w środku ty, my. Nasze życie. I on przychodzi do nas. Idzie do naszej łodzi, a żywioły poddają mu się.
Kto to idzie po wodzie?
Nie znam tego Człowieka.
*
I powstało idealne miasto.
Piękne, funkcjonalne szklane domy, wokół soczysta zieleń trawników, ulice czyste, chodniki z kolorowych płytek
W takim mieście muszą zamieszkać ludzie specjalnie dobrani, dlatego też testy i egzaminy
wyselekcjonowały osoby godne zamieszkania tutaj . Osoby inteligentne, mądre i dobre.
Co jest dobre a co złe ustaliło grono mędrców.
W tym mieście nie będzie chorych , ułomnych, starych. Jako że zamieszkają tutaj ludzie o szerokich horyzontach , będziemy mieć gwarancję że nie powstanie tutaj żaden margines społeczny i nie będzie przestępczości.
A wokół miasta zbudujemy repliki miejsc gdzie promienieje duch wiedzy, kultury, wiary. Zbudujemy replikę Wawelu i Rynku krakowskiego, zbudujemy uliczki w Jerozolimie, gdzie szedł z krzyżem Jezus z Nazarethu, zbudujemy zamek Elsynor gdzie żył Hamlet, zbudujemy dworek gdzie Tadeusz Soplica poznał Zosię. A 20 kilometrów od miasta postawimy ogromną szklaną kopułę i tam zainstalujemy urządzenia, które pozwolą zrekonstruować Sybir. Będzie 40 stopni mrozu, będzie otoczony drutem kolczastym łagier. Wszystko stworzymy. Każdy znajdzie coś dla siebie. I zobaczymy jak będą żyć nasi ludzie. Mądrzy, inteligentni i zdrowi.
*
Macie w tym mieście wszystko. Wizję tego miasta pokazano wcześniej chętnym, a ta wizja była sugestywna i przekonująca. Panoramiczna wizja miasta. I to wszystko dla was, wybrani. Tylko co w zamian?
Nie trzeba będzie w tym mieście o nic prosić, bo wszystko będzie. Będą mieć wszyscy znane nazwiska, zdrowie do samej starości, będą mieć samych przyjaciół wokół siebie. Spacerując po zrekonstruowanej uliczce jerozolimskiej, nie pomyśli nikt gdzie ta droga prowadziła.
*
„Nie wiem co jest prawdą
A co złudzeniem powiek
Nie znam obyczajów pszczół
Chociaż przeczytałem niejedną księgę
Tak dużo nie wiem…”
Ale miasto zbudowano. I co, myślisz, że problemy zaczęły się od razu. Ja wiem, czekasz tylko na to. Wiesz że nie ma i być nie może idealnego miasta. Wiesz że idealne miasto stało by się piekłem. Tam gdzie byłoby samo „dobro” nie można by czynić Dobra. Brat Albert nie miałby tam co robić.
*
A to jest muzeum w naszym mieście. Są tutaj wszystkie wielkie obrazy. Jest Rembrandt i Leonardo. Jest Rafael i Van Gogh. Wszyscy są. A obrazy są idealnie zrobione. Superkomputer namalował je tak jak to robili oni. Odkrył tajemnicę farby, płótna i ich geniuszu. Albo rzeźby. Też idealne. Tu jest ołtarz zwany Ołtarzem Wita Stwosza. Takie same drzewo. Elektroniczny rzeźbiarz dokonał cudu. Ale czemu ci elektroniczni fałszerze nic nie tworzą? Dlaczego tylko naśladują? Może program zawodzi. Coś tu nie gra.
*
„Królestwo ziemskie nie jest z tego świata
Zewsząd nam o tym mówi bezgłośna muzyka:
Lasów wysokie milczenie
Jezior zapatrzenie
Łanów akty strzeliste w sanktuarium zmierzchu”.
To jest przedsmak wieczności. Ale w naszym mieście panuje pełnia szczęścia, więc nie ma potrzeby spacerów po lesie wczesnym świtem, kiedy mgły malują leśny świat. W naszym mieście idealnym jest ogromna sala, gdzie wyświetlane są wszystkie filmy świata. A na zamówienie można obejrzeć filmy krajoznawcze. Można zobaczyć wodospady cudownie sfotografowane i usłyszeć dźwięk pojedynczej kropli tego wodospadu. Można zobaczyć puszczę litewską.
„Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy,
Aż do samego środka, do jądra gęstwiny?”
A w tym filmie wszystko jest. Patrzysz na ten film i co widzisz:
„Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni,
Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni
I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk
Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk”.
I zapach. Unosi się w sali zapach puszczy. Puszcza jak żywa, jak wtedy, kiedy chodził po niej Adam. Z kajetem i pisał, pisał, pisał.
Albo takie góry. Jakie chcesz. Tatry, Alpy, Himalaje. Chodzisz prawie po nich. Wiatr chce ci urwać głowę, a mróz taki jak tam.
Wszystko masz na miejscu. Wszystko. Nie trzeba nigdzie jeździć, nie trzeba nikogo znać, wszystko będzie ci tu dane. Wszystko?
*
Dzwonnice trzeba by postawić w naszym mieście. Dzwony tworzą nastrój, wprowadzają życie.
*
I nie wiadomo kto się pierwszy zbuntował i uciekł z miasta.
„Błogosławieni, którzy stracili swe życie dla Ciebie, albowiem oni je odnajdą.
Błogosławieni, którzy z Twego powodu stali się biedni, albowiem oni odziedziczą ziemię”.
Nie zajrzeli do końca do duszy tych, którzy uciekli z miasta. Coś zawiodło. A może testy były niedopracowane. A przecież taką wiedzę mieli twórcy miasta. Na piedestale postawili Rozum.
Rozum.
*
„Słuchaj Pan historyji swej własnej rodzinnej,
Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej”
W naszym mieście nie ma takiej izby. One bez pamięci wszystkie.
Bo to jest tak- posłuchajcie. Gdy jesteś na ten przykład w kościele Mariackim w Krakowie, to czujesz oddech wieków. Słyszysz te modlitwy krakowskich mieszczan sprzed powiedzmy trzystu lat i wcześniejsze też. A gdybyś miał takie urządzenie , które pozwoli odczytać zapisany na zawsze obraz na ścianie na witrażach na ławach na arrasach i w wielu innych miejscach. Bo on tam jest niczym na fotograficznej kliszy. Albo dotknął byś tym urządzeniem arrasów wawelskich i zaraz byś ujrzał zapisane tam autentyczne sceny, które działy się. Ujrzał byś jak wyglądał król Zygmunt August czy August II - Mocnym zwany. I wtedy co?
Okazałoby się że Jan Matejko się mylił. Trzeba od nowa namalować Poczet Królów i Książąt Polskich. Dotykamy tym urządzeniem(niech już nazywa się Uniwersalny Odtwarzacz Przeszłości) np. sztandar, który był pod Grunwaldem i na ścianie widzimy autentyczną bitwę. Jagiełło inny niż w filmie Forda. Książe Witold inny niż u Matejki. A Ulrich von Jungingen nie taki straszny jak go malują. W naszym mieście UOP nie przydatny. Trzeba z nim jechać na Kreml. Odczyta jak wyglądał Iwan Groźny, lecz co ważniejsze, co wyczyniał. Albo piramidę dotkniesz i widzisz Egipt za faraona. A inny on niż u Prusa. No tak. Trzeba podręczniki pisać na nowo, filmy nowe kręcić historyczne, obrazy królów i nie tylko trzeba malować od nowa. I co najgorsze, to się stanie. Bo wszystko jest możliwe. Wszystko.
*
„Niczego nie można dokonać bez samotności”.
Tam w tym idealnym mieście wszędzie czuło się czyjąś obecność. Jeżeli nie bezpośrednią, dotykalną, to obecność kamer, które śledziły każdy krok. Dlatego nasi buntownicy, o tym trzeba powiedzieć, zanim się zbuntowali poszli w góry. Właściwie weszli na wielką górę, która kilkanaście kilometrów od miasta dumnie pokrywała swoje oblicze. Tam w ciszy i samotności, patrząc w stronę miasta, które jakieś małe, nierealnie i śmieszne się wydało, dojrzali do decyzji.
Niedobry to pomysł - tworzenie sztucznych miast. Niedobry to pomysł - dobieranie idealnych ludzi. Czas skończyć z eksperymentami tworzenia Utopii, nowych wspaniałych światów i innych niedorzeczności. Mistrz z Nazarethu przyszedł do miasta, gdzie do ideału daleko było. Nie miał żadnej koncepcji poprawy miasta. Miał tylko propozycję dla człowieka. A jaką propozycję? Bardzo prostą, ale jednocześnie tak trudną, że prawie nie do wykonania. Ale Mistrz powiedział ostatkiem sił „Wykonało się”.
*
„Radziłeś słuchać tych
którzy milczą i przyglądać
temu co niewidzialne”
Jak ujrzeć to co niewidzialne? Jak ujrzeć twarz Stwórcy?
Ci tam, w mieście niewidzialnym nie wierzyli w Stwórcę. Sami uważali się za stwórców.
Oni wiedzieli lepiej i dlatego poślemy im wiersz Miłosza „Jeżeli”
„Jeżeli Boga nie ma,
To nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
I nie wolno mu brata swego zasmucać,
Opowiadając, że Boga nie ma”
*
Bo to miasto idealne stworzyło biesy. Zamysł był aby stworzyć raj a zrobiono piekło.
Bardzo szybko okazało się że w mieście króluje pustka. Pustka, która zabija. A Fiodor Dostojewski takie słowa napisał w powieści „Biesy”
„Zasadą bytu ludzkiego jest to,
Aby człowiek mógł zawsze korzyć się przed nieskończenie wielkim.
Człowiek pozbawiony nieskończenie wielkiego, nie chce żyć, umrze w rozpaczy. Nieskoń - czoność i wszechmoc są tak samo człowiekowi potrzebne, jak ta mała planeta, na której żyjemy.”
*
Zebrani w dworku w Radziwiliszkach, z uwagą wysłuchali czytaną im przez Marcina Cumfta
książkę p.t. „Choć ich nie było”, którą z Będzina przywiózł Jasiek.
Choć ich nie było tzn. Juliusza, Adama, Krzysztofa Kieślowskiego i tylu innych to przecież byli. Siedzieli w tym dworku , jedli bigos, kałduny, szynkę . Pili wódkę ,wino. Słuchali Bacha, Mozarta, Chopina.
Bo przecież wyobraźnia wszystko może.
- Jaśku, rzekł Marcin, niech autor pisze o swoich czasach o wrażeniach z przeczytanych książek, i filmów obejrzanych, niech stwarza wyobraźnią swoje różne światy, lecz niech nie tworzy upiornych, idealnych miast.
Szkoda na to czasu.
Szkoda na to życia.
*
Mateusz, Marek, Łukasz i Jan.
Ci czterej napisali niewielkiej objętości książki, które są zadziwiające. Zadanie mieli właściwie niewykonalne, bo jak pokazać, opisać coś co się wymyka opisowi. Bo istota ich opisu tkwi głęboko. Głębie opisu pokolenia odkrywają i wymyka im się to co najważniejsze. A dlaczego im się wymyka? Dlatego że:
„Obraz i poznanie Królestwa Niebios nie docierają do nas wprost przez zmysły.”
Przypowieści o Królestwie Niebieskim są dotknięciem dłoni Boga. I gdyby Bóg ukazał się, wszystko inne musiałoby zniknąć. Czy zgadzacie się z tym? Zebrani w saloniku naszego dworku z uwagą wysłuchali słów wypowiedzianych przez Marcina, który niejedną noc spędził nad księgami, a zwłaszcza nad tą największą z ksiąg. Postanowili wszyscy werset po wersecie wsłuchać się w Dobrą Nowinę i dzielić się refleksjami. A my przycupniemy w kąciku i będziemy słuchać.
*
Pisze ks. Janusz Kobierski:
„Spisane dzieje
od początku do końca
to nasza ludzka historia
niech się nie wydaje nikomu,
że dziś nikogo nie dotyczy
ta KSIĘGA święta,
bo od Boga,
opowiada to,
co się wydarzyło
i jeszcze wydarzy.
A słowo się spełni
do ostatniej joty -
na wszystkich”
A więc każdy werset nas dotyczy? Każdy!
*
Kim on jest?
To było, jest i będzie odwieczne pytanie.
Czytając te cztery książki, książeczki musimy sobie uświadomić że zapisano tam Tajemnicę.
Próbowano tam słowami ludzkimi opisać to co się działo. A przecież istota tego co się stało tkwiła w bezkresnej wieczności.
Jezus mówił swoje przypowieści, a one mimo że umieszczone w konkretnym czasie, były pozaczasowe.
„Błogosławieni ubodzy w duchu…”
Bądź ubogi w duchu, zdaje się mówić Jezus, nie myśl o sobie za dużo. Patrz, żyjesz tutaj, krótko, nic nie wiesz o wszechmocy i wszechwiedzy a więc ciesz się życiem lecz nie uważaj siebie za boga. Jeżeli odczytasz swoje powołanie zrozumiesz swoją małość i zaakceptujesz ją
To wtedy:
„…albowiem do nich należy królestwo niebieskie.”
Tak kończy się wers na Górze.
I w nim zawiera się już całość.
Ja do was przyszedłem i Jestem, - zdaje się mówić Jezus.
Przekonać Prawdę jest bardzo trudno. Wy tkwicie w swoim świecie, przemijającym i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wygląda tamten świat. Ja przyszedłem po to by nadać sens waszemu życiu tutaj i w ogóle.
*
„Jeżeli wam mówię o tym, co jest ziemskie, a nie wierzycie, to jakże uwierzycie temu co wam powiem o sprawach niebieskich.”
J. 3. 12
Kto jest godzien? Nikt. A jednak mieszkań tam wiele, więc ktoś zamieszka w nich. Życie szybko przemija, a każdemu inne życie przypisane. Pisze Marek Skwarnicki:
„Wieki mijają i nic się nie zmienia. Te parę kroków można przejść kulejąc. Ale co dalej?”
Można przejść kulejąc. Tak, ale dlaczego cierpienie? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Bo jak wytłumaczyć nieuleczalnie choremu czy niewidomemu, że jego cierpienie ma sens. Tak, można przejść te parę kroków kulejąc. To piękna metafora życia człowieka, który cierpi. Tylko on też chciałby widzieć świat czy móc biec po zielonych łąkach. No dobrze, ale te rozważania nic nie wnoszą nowego. Zdrowy nie zrozumie nigdy przeżyć tego, który nie może biec, nie może ujrzeć, nie może zrozumieć.
*
Dla Boga czasu nie mamy. I takie ciekawe zdanie gdzieś przeczytane:
„Jak dla Pana nie znajdujesz czasu, to na co ci w ogóle czas?”
Taki mały fragment, odcinek każdy z nas otrzymał dla siebie. Dla siebie? Jednemu przypadło żyć w XI wieku, oglądać budowę wielkich katedr, innemu na wsi litewskiej w XVIII wieku, jeszcze inny żyje teraz.
I ten czas to dar.
*
Pisze Juliusz Słowacki w dramacie „Ksiądz Morek” tak:
„A tak wszystko zaraza rozprzęga,
Że oto w smołę ubrany,
Rzuciwszy na plecy haki
Jak koń, który się zaprzęga
Do ciał, włóczy te sobaki,
Wyciągam z miasta za bramy
I rzucam nagie do jamy…”
I jeszcze komuś przyszło żyć gdy wielka zaraza przyszła i ciało jego niczym psa jakiegoś włóczono za miasto by zakopać i zapomnieć.
Zapomnieć o nim.
*
A inny dostał dar czasu innego. Dostał dar tworzenia. Pisał muzykę i słowa, które w zachwyt wprawiają. Dostał dar rzeźbienia, malowania i dar nawracania jak Szaweł, który stał się Pawłem. A większość. Większość wywleczono za miasto. Czas ich się skończył i nikt nie wie czy w ogóle mieli jakiś czas.
*
A może ten wiersz wyjaśni coś w kwestii cierpienia:
Wyroki Boskie
wyroki losu
te których nawet
przejrzeć nie sposób
przyjmij z pokorą
uklęknij w tłumie
dobroci Boga
nikt nie zrozumie
To znaczy że jeżeli nie widzisz, nie chodzisz całe życie leżysz i cierpisz to jest to dobroć Boga?
„dobroci Boga
nikt nie zrozumie”
,,Im dalej od Boga, tym mniej życia
Im bliżej Boga tym życia więcej”
I jeszcze odnośnie tego cierpienia.
„Wiele dzieje się w twoim życiu rzeczy
niezrozumiałych i dziwnych.
Miej cierpliwość - Bóg ci to wszystko
kiedyś wyjaśni.
*
Książka ta zatacza koło. Jej część pierwsza była poświęcona Juliuszowi Słowackiemu. Szukaliśmy u Juliusza, w jego życiu, w jego twórczości, odpowiedzi na wiele pytań. Jedno z nich brzmiało: dlaczego Juliusz chciał przerobić zjadaczy chleba w aniołów. Odpowiedzi jednoznacznej nie znaleźliśmy.
Ale Juliusza znaleźliśmy w klasztorze na Betcheszban.
Jest rok 1837.
Miejsce jak pisze Juliusz „prawdziwie bezludne
Klasztor zbudowany na skale, rozległy widok na morze z mojej celi…”
I wspomina dalej:
„…Przepędzałem dnie całe na dumaniu…”
Na wielkiej skale czasu Juliusz otrzymał 40 lat. Od roku 1809 do 1849. Jak on wykorzystał ten dar, ten swój czas?
*
310 lat temu czyli w 1703 roku car Piotr I zaczął budować wielkie miasto. W tym mieście 150 lat później Fiodor Dostojewski umieścił akcję paru swoich powieści. Właśnie w tym mieście Rodion Raskolnikow zabił lichwiarkę, w tym też mieście Tadeusz Soplica pobierał nauki. W tym mieście wylądował Uljanow, kiedy przybył do Rosji budować czerwony raj.
A markiz de Coustine opisywał w 1839 roku to miasto, jako miasto - monstrum. Miasto zbudowane na osuszonych bagnach i kościach ludzi.
Petersburg.
To jedno z paru miast, które oddziaływały w niewytłumaczalny sposób na twórców. Miasto, które powstało jako wola cara. Miasta od zawsze powstawały w inny sposób. Najpierw jako małe osady, potem rozrastały się, i ciąg dalszy jest już znany. Tutaj wola i kaprys cara stworzyły miasto. Najbardziej europejskie miasto Rosji.
Mistyczne miasto Petersburg.
*
Czy chcemy, czy nie, nasz los splótł się z losem tej części Europy. Te, a nie inne wydarzenia nas kształtowały, i o tym dyskutować nie można. Ten los został nam zadany. Ani on lepszy, ani gorszy od losu innych. Pewien plan realizujemy. Na pewno ważny plan.
*
Piotr I chciał stworzyć idealne miasto. W takim mieście powinni żyć ludzie wielcy, a przynajmniej uważający siebie za takich. Rodion Raskolnikow uważał siebie za wyrocznię. On zadecydował kto ma żyć, a kto nie. I ten swój plan zrealizował. Zabił.
Na razie była to mała skala. Potem zabijano masowo tych, którzy nie pasowali do koncepcji idealnego miasta, idealnego państwa, idealnego społeczeństwa. Ale początek zrobił student Raskolnikow. A potem powstała mała organizacja. To były biesy.
*
Kiedy car budował swoje miasto, swój Petersburg, w Będzinie Pan Mieroszewski zbudował pałac. Przypomina on dworek, typowy polski dworek. Taki z kolumnami, taki jak Adam opisał w swoim arcypoemacie. No, ale w naszym dworku w Radziwiliszkach na granicy Litwy i Łotwy zostawiliśmy gości Marcina Cumfta, który wysłał zaproszenie do pięknego, północnego kraju. Do Finlandii.
Ten kraj oparł się Szwedom. Tak jak my.
Oparł się Rosji. Tak jak my.
„Rybacy srebrne trzymali niewody
Kilka świec (choć już ranek błyszczał biały)
Nieśli kapłani, z lutniami Rapsody
Siedli na zrębie jednej małej skały
Pod bladą wierzbą… mgłą ranną okryci
Na wzgórzach w zmroku zapalono wici”
„Któż by to śmiał w księgi ludzkie włożyć
Dla sławy marnej, a nie dla spowiedzi?
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak jak w tarczę z miedzi
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć,
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady”
*
„Co będzie z wami - prosto wam nie powiem,
Nie jestem jako wieszcz wszystko wiedzący”.
A ja tu szukam Juliuszu odpowiedzi na wiele pytań, a ty mówisz że nie jesteś wszystkowiedzący. „Prosto wam nie powiem” - ach, tak. Teraz rozumiem. Trzeba się wczytać, wgłębić, a wtedy ukaże się Prawda. Juliusz Słowacki powtarzał ciągle, że wie, że dane mu było ujrzeć blask Prawdy, więc my mamy prawo pytać Juliusza, a on odpowie. I to, że Juliusz Słowacki nie przebywa między nami, nie ma znaczenia. Prawda jest ponadczasowa. „Co będzie z wami…”
Co będzie z nami? To co ma być, już jest. Już rośnie, już dojrzewa.
*
„Drzewa mi się tłumaczą z tajemnic swoich… a wszystko gada dziwnym, nowym językiem rzeczy, które zapewne nieprędko inni ludzie posłyszą”.
List do Matki 15.X. 1845 r.
Juliusz usłyszał.
„Pośród niesnasek Pan Bóg uderza w ogromny dzwon
Dla słowiańskiego oto papieża otworzył tron”.
W 1848 roku przewidział, że urodzony w Wadowicach… A potem przewidział, przeczuł wiele innych rzeczy. M.in. ten aparat fotograficzny, patrząc na Alpy. Juliusz usłyszał to czego inni nie słyszeli. Dobry miał słuch. Bardzo dobry.
*
Juliusz Słowacki coraz bardziej nas zaskakuje.
W ,,Beniowskim ” w pieśni czwartej tak pisze:
„Ujrzał na ścianach , boju stereotyp
Bowiem dąb w środku był jak dagerotyp
Co się więc działo zewnątrz , to się w łonie
Suchego dębu odbiło tęczowie”.
Juliusz przewidział to, że będzie można odczytywać przeszłość i to dokładnie, taka jak pisaliśmy wcześniej (wróć czytelniku i przeczytaj raz jeszcze o UOP) z przedmiotów. Bo ona tam zapisana. Dagerotyp, czyli jak by to określić aparat fotograficzny za czasów Juliusza to były absolutne powijaki, początki. Ale Juliusz dostrzegł istotę sprawy. Dostrzegł to, że na drzewie niczym na fotograficznej kliszy zapisuje się to, co się aktualnie dzieje. I teraz zrozumiałe jest co czytaliśmy wcześniej. Ten fragment z Listu do Matki:
„Drzewa mi się tłumaczą z tajemnic swoich… a wszystko gada dziwnym, nowym językiem rzeczy, które zapewne nieprędko inni ludzie posłyszą”.
Inni nie, ale Juliusz jest wybrany, więc słyszy.
*
Coś w tym jest, że rzeczy, które były świadkami jakichś wydarzeń emanują potem tamtym duchem. W filmie A. Wajdy „Wesele” grał autentyczny zegar który pokazywał czas podczas prawdziwego Wesela L. Rydla. On, ten zegar, tworzył nastrój. I mimo iż pokazywał dwa różne czasy, dwie różne epoki to łączył je jakoś. Ale mimo wszystko to my nadajemy znaczenie i sens rzeczom. Coś chcemy ocalić z przeszłości. Tylko dlaczego? Przecież przyszłość ciekawsza jest, zagadkowa i niesie tyle możliwości.
A my ciągle przeszłość i przeszłość.
*
„Gdzie byłeś gdy zakładałem Ziemię? Powiedz, jeśli wiesz i rozumiesz”.
Hiob 38, 4
Gdzie byłem, gdzie ty byłeś? Byliśmy już w zamyśle Stwórcy. W tym wielkim genialnym planie każdy z nas ma swoją rolę. Jedyną. Rolę do odegrania. A jaki cel tego wszystkiego? Jaki cel, skoro przemija wszystko. Przemija postać świata. Życie nie ma celu, ale ma sens. Ten sens kiedyś poznamy.
*
Juliusz Słowacki zapalił cygaro, chociaż nie powinien palić , gdyż chory jest (był) na gruźlicę .A przecież choremu na gruźlicę palenie nie może sprawiać przyjemności.
A Juliusz pali.
Niech już pali. Zresztą wyszedł na zewnątrz, przed dworek nasz w Radziwiliszkach i spaceruje samotny i zamyślony.
Bo Julek lubił samotność . Był z natury samotnikiem.
Wielkie dzieła powstają w ciszy i samotności.
Jaki był Juliusz?
On teraz idzie sobie wolno pali cygaro i myśli o czymś, to my wykorzystamy tę chwilę i posłuchamy co mówi o nim pewien badacz:
„Słowacki był naturą bardziej harmonijnie zbudowaną niż Mickiewicz. Naturą na wskroś poetycką . Słowacki silniej reagował na przeszłość niż na teraźniejszość...”
Na razie tyle, bo Juliusz wraca ze spaceru do dworku, po pióro zaraz sięgnie .
Co powstanie? On tam na tym spacerze drzew dotykał.
*
Pisaliśmy, że książka ta zakreśla koło. Bo tytuł tej książki to „Gdzieś w ostatecznej krainie" i wszystkie rozważania, wszystkie rozdziały, mimo iż różne tytuły i koncepcje się tutaj mieszają, krążą wokół jednego. Dla innych nasze imię to pusty dźwięk. A jeżeli nie teraz, to w przyszłości tak będzie. Ale przecież to nie powód do smutku czy rozpaczy. Bóg zapisał nasze imię na zawsze i dla Niego nie jest ono pustym dźwiękiem. A celem tej książki jest również sakralizacja życia. Z każdej chwili należy uczynić sacrum. Z każdej.
*
„Człowiek jest trzciną, najsłabszą w przyrodzie. Żeby go zniszczyć, nie musi zbroić się wszechświat, kropla wody wystarczy, by go uśmiercić”.
Wartość każdej chwili. A rzeczywistość jest taka:
Z jednej strony zniszczenie i unicestwienie, z drugiej obietnica tego co nowe.
*
Juliusz wrócił ze spaceru z nowymi pomysłami. Zaraz je zapisał:
„Aniołowie słońcami zamek oświecili.
Ja pomnę, że jako słońce, co nad borem wschodzi
I oczom nagle światło patrzącym odbierze
Ujrzałem gmach z płomieni i z płomieni wieże”.
Papież - Polak, aparat fotograficzny, przyrząd do odczytywania przeszłości, a teraz ujrzał Juliusz wieże płonące, które my tak dobrze znamy z tysiącznych przekazów w telewizji.
„Twój czar nade mną trwa.” - to też słowa Juliusza.
„Patrzcie! powracam bez serca i sławy,
Jak obłąkany ptak…”
*
Mógłby ich zawołać i podpłynęli by do brzegu a On by wsiadł.
Lecz stało się inaczej. A to co się stało opisał Marek tak:
„Widząc jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze…”
To on przychodzi do nich, do nas. Wie, że wieje wiatr przeciwny. Wie, że zmęczeni, że przecież leniwi. A przecież niczym Władca mógłby czekać na brzegu aż podpłynie łódź,
i wsiąść w majestacie Władcy, ale On tak nie zrobił. On i d z i e p o w o d z i e. A może to jest prawdziwy Władca. Bo ten, który by czekał na brzegu byłby śmieszny, gdyż nawet po wodzie chodzić nie potrafi. Co to za W ł a d c a?
*
Nadaliśmy hejnał z wieży Mariackiej w Krakowie, mówi rozgłośnia polska Radia Wolna Europa. Stefan przyciszył radioodbiornik, gdyż wiedział że sąsiad z mieszkania obok słucha przyciskając szklankę do ściany. A potem pisze. Anonim.
„Ja, jako praworządny obywatel donoszę towarzysze, że Stefan P. słucha zakazanej rozgłośni i tym samym godzi w nasze sojusze.”
Stefan przeczytał ten anonim 1989 roku, kiedy czyszczono archiwum Komitetu Partii w Będzinie. Kazano spalić wszystkie dokumenty, wśród nich anonimy od praworządnych obywateli, lecz parę ocalało.
Po tym hejnale był dziennik i spiker powiedział, że stanęła stocznia. Był 14 sierpnia 1980 roku. To właśnie wtedy o 6 rano uderzono po raz pierwszy w berliński mur. A potem zamarły w morzu statki.
*
„Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.”
Łk 23, 34
Dobrze wiedzieli co czynią.
A ci co przyglądali się nie zaprotestowali, a byli przecież wśród nich ludzie zdrowi, widzący i o czystej, bez trądu - skórze. Zdrowi teraz, a wcześniej? Wcześniej byli chorzy i On ich wyleczył. Od razu. Nie leżeli latami w szpitalu, nie brali leków, nie przewożono ich helikopterami do klinik wyposażonych w maszyny mogące dokonać cudów. Tego cudu dokonał On. A potem co? Zabili Go. Pierwsi głosowali by go zabić, a ocalić zabójcę.
Ich już nie ma. Śladu po nich nie ma. Nawet kości się już rozsypywały w proch i pył. A mieli nadzieję żyć wiecznie. No i nie mylili się.
*
Jakoś nie możemy wrócić do Będzina. Krążymy po Skandynawii, Petersburgu, Monachium(Monachium to Wolna Europa, oczywiście R.W.E.), Idealnym Mieście, a nasze miasto zostawiliśmy. Wracamy.
Na spacer idziemy do parku przy ulicy Brzozowickiej. Ten park posadziły dzieci na początku lat 50 - tych XX wieku. Właśnie wtedy zaczynała nadawać rozgłośnia polska Radia Wolna Europa. Postawiła sobie za cel, by te dzieci nie dały się zrusyfikować, aby kiedyś powiedziały „nie”. Aby zburzyły mur. Lecz dokonały tego dopiero ich dzieci. Tamto pokolenie ukąsił Stalin i trochę tego jadu zostało im.
Ale dla ich dzieci wzorem stał się świat Zachodu, radio Luksemburg, Deep Purple, Pink Floyd i dżinsy. A potem kiedy wymyślono video, xero to niemożliwością było utrzymywać ten świat fikcji i kłamstwa. Ale to już, jak mawiał Kipling „zupełnie inna historia.”
*
Im doskonalszą cywilizację tworzy człowiek, tym bardziej staje się zabiegany, nerwowy, wewnętrznie rozbity, nienasycony. Życie więc w idealnym mieście byłoby nie do zniesienia. Ale dlaczego tak się dzieje? Przecież dążenie do doskonałości nie jest niczym złym.
I jeszcze jedno. W idealnym mieście nie było strychów, gdzie znajdowały się tajemnicze kufry, a w kufrach listy pradziadka, stare mapy, medale, stare pieniądze i tysiące innych skarbów. W i d e a l n y m mieście nie było nic tajemniczego.
*
Chodź, pokaże ci strych. To jest stary strych , bo dom jest stary. Kufer oczywiście jest, a obok kufra skrzynka. To był kiedyś telewizor Neptun.
W tym telewizorze oglądałem pogrzeb prezydenta Kennedy’ ego, Kabaret Starszych Panów, czterech pancernych i psa, (Szarika z resztą) i lądowanie Amerykanów na Księżycu ale wszędzie pisali że to pierwszy człowiek na Księżycu, dlatego niech będzie oglądałem lądowanie pierwszych ludzi na Księżycu. Psuł się ciągle ten telewizor więc ciągle przyjeżdżał ktoś do naprawy. Nie ktoś tylko Duda, bo on był najlepszy. A teraz została tylko skrzynka drewniana na strychu, w domu, na ulicy Brzozowickiej. Wszystko co zostało z Neptuna.
Ale Neptun miał duszę, a Sony?
Sony ma wszystko ale nie ma duszy.
*
Bezludne biblioteki świata
Nie starczy czasu, nie starczy życia by przeczytać wszystkie książki. By porozmawiać z autorem, mimo iż autora nie ma od stu, dwustu czy tysiąca lat. A czytanie książki to rozmowa z autorem, to kosztowanie jego życia, smakowanie jego czasu. A teraz biblioteki bezludne. Czekają aby ktoś wyszedł ze swojego czasu i wstąpił w ich czas. My wstąpimy.
Idziemy do miasteczka Brunona Schulza do Drohobycza. Tutaj czas stanął w miejscu. Nic się nie dzieje, a Bruno Schulz pisze opowiadani, którym nada tytuł „Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod klepsydrą”. Opowiadania pełne magii jakie tylko wspomnienia z dzieciństwa są w stanie wydobyć. Mickiewicz inaczej widział kraj lat dziecinnych, Schulz inaczej i inaczej widzisz go ty. Tak, ty.
„Niech będą jak plewy na wietrze”
Decyzja zapadła w nocy. Decyzja ostateczna, nieodwołalna. Poprzedziły ją całe lata przygotowań. Lata rozmyślań, analiz i dogłębnych studiów, ale i tak wiedział, że decyzję poweźmie, kiedy otrzyma znak. Znak jak rozkaz, od którego nie ma odwrotu. Otworzył Księgę i jeszcze odmówił swoją modlitwę: Powierzam Panie Tobie całego siebie, wszystko co mam i czym jestem, prowadź mnie. I wzrok jego padł na te słowa Księgi:
„Niech będą jak plewy na wietrze gdy będzie ich gnał anioł Pański.”
Jeszcze raz rzucił okiem na swój pokój. Obraz Chełmońskiego, wiszący zegar i okno. Za oknem kasztan, a dalej pola i las, puszcza właściwie. Prawie taka sama jak u Mickiewicza. Sprawdził to kiedyś dokładnie. Wszystko się zgadzało. Tylko legowiska niedźwiedzia nie mógł znaleźć. Ale na kości natknął się nie raz. Kości zwierząt.
*
Te przygotowania do dalekiej podróży czynił Andrzej . Uwierzył że słowo ma moc sprawczą.
Przecież Juliusz wierzył że jego słowo przerobi ,, zjadaczy chleba w aniołów”.
Przecież Adam wierzył że słowem będzie przewracać i stawiać trony.
I Andrzej wierzył w to idąc dobrowolnie na Syberię , to miejsce które jest drugą ojczyzną Polaków, że po drodze będzie przewracał słowem pomniki ludzi , w których wcieliło się Zło.
Nie będziemy mu przeszkadzać , niech idzie. Niech sieje słowo. Plon wzejdzie kiedyś.
Kiedy? Za 50 za 100 lat. Ale wzejdzie . Na pewno wzejdzie.
*
„Są pokolenia, i miasta i ludy,
Smętne i stare -
Które podały nam nie żadne cudy,
Lecz - garnków parę!”
I z tych garnków my odtwarzamy ich przeszłość i odczytujemy ich życie. Przeminęły. Myślały że wieczne będą, a tutaj zostały skorupy, które archeolodzy pieczołowicie zabezpieczają i latami odtwarzają dawne dzieje.
Ten wiersz o garnkach napisał Norwid, i ten wiersz zmusił nas do powrotu do Będzina.
Pamiętasz Czytelniku o Żydzie Aaronie, siedzącym w piwnicy na ulicy Brzozowickiej w czasie wojny? Poszedłem raz kolejny do tego domu. Została jedna ściana. Dom się rozsypał. Nawet ta ściana niewidoczna, gdyż przyroda atakuje. Zaciera ślady. I wierzyć się nie chce, że to tutaj rozgrywał się dramat. Ulica Brzozowicka już inna. Inni ludzie. Zostawmy więc chociaż mały ślad. W 2103 roku ktoś przeczyta tę książkę i niech wie, że byliśmy tutaj.
Pozdrawiam Ciebie nieznany czytelniku z nieznanego nam miasta Będzina.
*
Kiedyś na baszcie będzińskiego zamku stał rycerz. Wypatrywał Tatarów, Szwedów albo Czechów. Teraz ustawiona tam jest luneta. Gdyby nawała szła jakaś, to zobaczymy ją już z daleka, a na razie patrzymy na kominy elektrowni w Łagiszy, kościół na Dorotce i ogromne bloki mieszkalne na Syberce. W jednym z bloków mieszka Darek. Poznaliśmy go już.
Co on teraz robi?
Chyba czyta książkę, słucha książki z kasety, gdyż Darek nie widzi. Włożył do magnetofonu nową kasetę i …
„ - Widzę - krzyknął młodzieniec. Zerwał się z ziemi i na dowód, że widzi, począł biegać po izbie i pokazując palcem dzbany, kubki, miski, maty, piec, chrust, lampkę oliwną, wszystkie te przedmioty nazywał według ich nazw, a potem ustawił dzbany w dwa szeregi i przeszedł między nimi, ani jednego nie potrąciwszy nogami. Rodzice osłupieli.
- Kto ci to uczynił? - wycedził ojciec przez zaciśnięte gardło.
- Prorok…
- Jaki prorok?
- Zowią Go Rabbim Jeszuą ben Josef.
- Kto to jest?
- Nie wiem.”
*
Nigdzie w Polsce chyba nie ma Syberii, tylko w Będzinie. Patrzymy przez lunetę co zobaczymy? Bezkresne lasy i pustka? Nie ma ludzi? Są. Wszyscy przywiezieni tutaj z obcych stron.
Pisał kiedyś Adam Ważyk:
„Ze wsi z miasteczek
wagonami jadą, zbudować hutę
wyczarować miasto…”
Wszyscy obcy. A miasto, nie oni wyczarowali.
Miasto już było od setek lat.
I patrzą na miasto z góry, ze swoich wieżowców.
A korzenie ich nie stąd.
*
Od Czeladzi jedzie samochód. Skierujmy lunetę zamkowa na niego. Rejestracja krakowska.
W środku dwie osoby. Ojciec i syn. Co też tam mówią teraz?
„Patrz tato, jaki piękny widok. Na jednym ze wzgórz zamek.
Zatrzymajmy się, zrobię zdjęcie.”
A przecież ilustrator „Pana Tadeusza” Andriolli też mówił to samo, pamiętacie?
„Wjeżdżamy do Będzina, stój. Co to za uroczysty widok? Szereg wzgórz, a na jednym rozsiadło się zamczysko. Nie zwlekać, a rysować.”
Nie zwlekaj, fotografuj.
Rok 1885 i rok 2012
*
Oni pojechali i zabrali ze sobą zamek na kliszy, a może na dyskietce. A my zostajemy w mieście. Niedaleko zamku (z wieży widać – to dobrze) archeolodzy szukają śladów sprzed setek lat. Znaleźli ślady średniowiecznej chaty. Chata była zbudowana z drewna i kryta strzechą. Ale nas interesuje kto w niej mieszkał. Wychodził z chaty i patrzył przed siebie? Co widział? Czy pomyślał o tym, że przeszło tysiąc lat później jego chata będzie opisywana, i ktoś będzie próbował odtworzyć jego życie, jakże inne od naszego?
Jakże inne.
*
Wychodził z chaty i co widział z zamkowego wzgórza, które wtedy nie nazywało się tak, bo w ogóle się nie nazywało. A więc on wychodził i widział na dole szeroko rozlaną rzekę i lasy. Widział wokół wzgórza, które ci co zamieszkują na tym terenie potem nazwą Syberka, Dorotka. A on patrzy i myśli. Myśli o polowaniu i czy obcy nie zaatakuje. Życie jego jest jednostajne. Mało bodźców i wszystko bardziej proste. Nie wyobraża sobie przyszłości, nie analizuje przeszłości.
Po prostu żyje.
*
Z oddali, z góry widać lepiej. Widać panoramicznie. Przeskakujemy wtedy z jednej akcji na drugą. Skupić się nie można na jednym, bo żal drugiego, że umknie i nigdy go nie zobaczysz, nie uchwycisz. Z wieży widać lepiej, ale zejdźmy już.
*
Tę modlitwę przypomniał sobie Aaron, kiedy jadł kromkę chleba w piwnicy, w której ukrywał się przed Niemcami. Widział przez swoje małe okienko nie tylko Joasię karmiącą kury i Piotra codziennie wychodzącego do pracy, ale i piekarnię pana Wojnowskiego. I kiedy jadł chleb, który upiekł Wojnowski, przypomniał sobie Aaron że przed wojną jego ojciec odmawiał tę modlitwę przed posiłkiem:
„Baruch atah Adonaj, elohenu melech haolam hamocija lehem min haarec –
Błogosławiony bądź, Panie, Boże nasz, Królu Wszechświata, który wyprowadzasz chleb z ziemi.”
Wyprowadzasz chleb z ziemi.
*
Dostojewski to geniusz. Pisze tak sugestywnie, że nie można potem długo wyzwolić się od jego wizji. Do tego stopnia, że kiedy spojrzysz z wieży zamku będzińskiego przez lunetę w stronę Syberki, to co widzisz? Widzisz kopuły cerkwi. Czas musi minąć jakiś, by otrząsnąć się z tego widoku. Ale oto przychodzi inny widok. Golgota Wschodu. Co to znaczy? Dostojewski pisząc „Biesy” w Dreźnie, mieście sztuki, mieście pięknych pałaców i obrazów, dawał obraz piekła. Ale to piekło było w ludziach, i ci ludzie, ci młodzi rewolucjoniści marzący o powszechnej wolności, stworzyli monstrualne zło. Pisał Dostojewski, że zaczęli od powszechnej wolności, a skończyli na powszechnym zniewoleniu. Tak widział XX wiek, kilkadziesiąt lat przed jego nastaniem. Bo te łagry, obozy i zbrodnie były już w głowach młodych rewolucjonistów w połowie XIX wieku. I takie refleksje nachodzą kiedy z zamku będzińskiego patrzymy na Golgotę Wschodu na Syberce.
*
Borys Sawinkow, o którym pisaliśmy wcześniej tak pisze:
„Z lutego 1905 Kalajew zrezygnował z zamachu na wielkiego księcia Sergiusza, gdyż jechała z nim żona i dwójka dzieci.”
I Sawinkow go poparł: „Słusznie, dzieci zabijać nie wolno.”
A Albert Camus w dramacie „Sprawiedliwi” tak pisze:
„Stiepan: Dopiero w dniu, w którym postanowimy zapomnieć o dzieciach. Staniemy się panami świata i rewolucja zwycięży.”
Pisze Kohelet:
„Jest czas rodzenia i czas umierania
czas zabijania i czas leczenia
czas płaczu i czas śmiechu
czas rozdzierania i czas zszywania
czas miłowania i czas nienawiści
czas wojny i czas pokoju”
A zło jest w głowach, w sercach. Najpierw jako mała iskra, a potem rozprzestrzenia się i za późno już. Już złu służy książka zła i zły obraz. A zło ma dar przekonywania i sugestii i zaczyna się czas nienawiści.
*
„Czas okradnie człowieka ze wszystkiego.”A gdyby tkwił człowiek ciągle w tym samym, czym by był? Ale czym jest czas? Już św. Augustyn 1700 lat temu zastanawiał się nad istotą czasu„Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem. Przeszłości już nie ma, a przyszłości jeszcze nie ma…
… Nie możemy więc właściwie mówić że czas jest, jeśli nie dodajemy, iż zmierza on do tego, że go nie będzie.”
*
A więc każda chwila ważna i sens posiadająca. Nawet ta, która przed chwilą umknęła. Przejechał tramwaj, samochód, radio coś tam mówiło. Zadzwonił telefon. Ktoś wszedł na górę, ktoś odszedł na zawsze.
*
Gdzieś zostawiliśmy Juliusza. A on w Szwajcarii. Tam w pensjonacie pani Pattey pisze swoje wizje. W Szwajcarii. Do tej Szwajcarii zaczną przyjeżdżać w połowie XIX wieku rosyjscy rewolucjoniści, i tam wśród bajecznych krajobrazów będą układać wizję stworzenia na ziemi raju. Pożar jest w głowach. A Juliusz też chce „zjadaczy chleba” przerobić w aniołów.
Teraz jedzie do Ziemi Świętej. I tam przeżyje wstrząs. Tam zrozumie wiele, a może wszystko. W Egipcie jest wielki grób faraona. I faraon jako mumia, jako trup czeka. A obok w Ziemi Świętej drugi grób. Grób Jezusa. Pusty grób. Dwa groby, dwie wizje życia. Która prawdziwa?
*
I do szklanej trumny położyli człowieka o mongolskich rysach, człowieka, który na lata całe zaszczepił zło i nienawiść. I kazali oddawać mu cześć boską. A człowiek ten też ze Szwajcarii przyjechał. Właściwie przywieźli go w zaplombowanym pociągu do miasta, które car Piotr na kościach niewolników zbudował. I człowiek ten zapoczątkował triumf zła na niepospolitą skalę. I to wszystko przewidział Fiodor Dostojewski pisząc „Biesy”.
*
„Szczęśliwy, który nie idzie za radą występnych… Ukarz ich… niech staną się ofiarą własnych knowań; wygnaj ich z powodu licznych ich zbrodni…”
Te słowa Psalmów usłyszał Stefan, który w kościele obok zamku rozmyślał o słowach agitatorów.
„… są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata…”
*
„Trzymaj, co masz”
„Oto postawiłem jako dar przed tobą drzwi otwarte, których nikt nie może zamknąć, bo ty chociaż masz moc znikomą, zachowałeś moje słowo i nie zaparłeś się mego imienia. Oto sprawię, iż przyjdą i padną na twarz przed twymi stopami, a poznają, że ciebie Ja umiłowałem. Tyś bowiem zachował nakaz mojej wytrwałości i Ja cię zachowam od godziny próby, która ma przyjść na cały obszar zamieszkany, by wypróbować tych, co mieszkają na ziemi. Przyjdę niebawem: Trzymaj, co masz, by nikt twego wieńca nie zabrał! Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni…”
Ap 3, 8, 9-12
Była godzina dziesiąta. Jak zwykle wyszedł przed „dom”. W dole leniwie toczyła swe wody rzeka, dalej miasto ruin. Wszędzie ruiny. Wyglądało to nawet malowniczo, gdyż ruiny tonęły w zieleni. Dzisiaj miał przyjść on. Już dwadzieścia lat nie widział człowieka. Dwadzieścia lat nie rozmawiał z nikim. Tylko z sobą.
Tak, z sobą mówił dużo. Musiał mówić, by nie zapomnieć. Wiedział, że pamięć jest najważniejsza. I dzisiaj powie mu wszystko. I będzie spokojny, że on zaniesie tę pamięć do tamtych.
Te ruiny wokół to miasto, które otrzymało numer 3185, a ten, który patrzy na rzekę i ruiny to Piotr. Piotr urodził się w roku Pańskim 2089, a w dniu, w którym ujrzeliśmy go, przypadały jego 39 urodziny. A więc mamy 2128 rok, jesteśmy w przyszłości, a przyszłość tutaj przedstawiona będzie bardzo prawdopodobna, gdyż stanowić będzie konsekwencję wydarzeń sprzed 100 i więcej lat.
*
Każdy krajobraz jest wypełniony tajemniczymi znakami. To mowa Boga, to mowa człowieka, to mowa historii. I kiedy Piotr patrzał na ruiny miasta wokół siebie, to co mógł odczytać. Ruiny. Co one mogą powiedzieć? Trzeba szukać śladów. Piotr przez lata całe szukał i odtwarzał to co się wydarzyło w mieście 3185 i w innych miastach, które już nazw nie miały, tylko numery. I Piotr postanowił przywrócić dawną nazwę. Gość, który wchodzić będzie do miasta odczyta jego nazwę, którą Piotr napisał na tablicy i ustawił niedaleko domu.
*
Dzisiaj opowie Piotr wszystko. Opowie jak przybył tutaj 20 lat temu , jak szukał miejsca na dom swój i znalazł to miejsce.
Jak odnalazł stare książki , zdjęcia, mapy, a zwłaszcza mapę tego miejsca zwanego 3185.
A na jednym zdjęciu była budowla, którą w dawnych wiekach zwano zamkami. A ten zamek był inny, taki mały raczej, ale miał dziwny urok. I szukał Piotr miejsca gdzie mógłby ten zamek być. I znalazł to miejsce. To wzgórze było najbardziej odpowiednie. I kamienie jakie pozostały, były inne od pozostałych ruin. Tak, tutaj był zamek.
I wtedy zaczął budować tu swój dom. Ja będę tutaj – powiedział.
Będę.
*
Dwudziesty drugi wiek, a tutaj zaczynać trzeba wszystko od początku. A przecież nie było wojny w dwudziestym pierwszym wieku. Cios i upadek przyszedł z innego kierunku. Zaczęło się niewinnie. Zaczęto lansować model życia w permanentnym sukcesie. Rozpoczął się morderczy wyścig po laury. Ci, którzy nie mogli się wykazać byli eliminowani.
Nie. Nie fizycznie. Oni sami rozumieli że są zbędni, że nie przystają do tych norm, gdyż nie wykazali się osiągnięciami, przekroczyli barierę wieku i nigdy nie byli na topie. Oni nie potrafili walczyć, nie umieli się wyróżnić, a wokół huczało o ludziach sukcesu.
O wynalazcach, którzy swoimi wynalazkami przysparzali chwałę miastu i światu. Konstruowali coraz doskonalsze maszyny, które potrafiły wszystko. Człowiek stawał się zbędny.
O genialnych kompozytorach, poliglotach (15 języków to norma), i sportowcach – cyborgach.
Powstawały miasta idealne i tylko w nocy chyłkiem opuszczali je ludzie zbędni. Ludzie przeciętni. Ludzie niepotrzebni.
Niepotrzebni mogą odejść. Zbędni na aut.
*
Gdyby w 1903 roku ktoś zechciał napisać książkę o roku 2003 i o całym stuleciu, to co by pisał?
Spróbowałby sobie wyobrazić jak będzie. Rozejrzałby się wokół, i co by zobaczył? To zależy oczywiście z którego miejsca by patrzył. Ale mniej więcej uważałby że wszystko idzie w dobrym kierunku. XX wiek będzie wiekiem pokoju i dobrobytu. Nie byłby w stanie w żaden sposób wyobrazić sobie jak będzie naprawdę.
A przecież wszystko to co miało się zdarzyć już istniało i szykowało się by odegrać swoją rolę. Wszystko. Dlatego to co ma się zdarzyć między 2003 rokiem a 2128 już jest. Już żyje gdzieś w zalążkach. Już urodził się, może teraz gdy to czytasz, człowiek, który zmieni oblicze wieku. I tylko pytanie – czy będzie dobry? Ten człowiek oczywiście.
*
Andrzej już z daleka ujrzał sztandar. Szedł od zachodu. Zbliżając się do miasta, do którego zmierzał, ujrzał tablicę z napisem. To Piotr przywrócił dawną nazwę. Dano miastu numer, w którym przypadkowo zaszyfrowana była data powstania tego miasta. Andrzej nigdzie nie dostrzegł tablicy z numerem. Mijał idąc tutaj miasta z numerami, a to miało nazwę. I ten sztandar, na nim też wypisana nazwa. Jest rok 2128. Andrzej i Piotr witają się.
Witam cię w moim mieście. Witaj w Będzinie.
*
Zostawmy ich. Za chwilę Piotr rozpocznie swoją historię. Teraz zjedzą rybę, bo w Przemszy tak jak w 1358 roku tak i w 2128 ryb dostatek. Niech przełamią się chlebem, który upiekł Piotr, niech wypiją herbatę z malin. Bo głód i pragnienie są zawsze takie same, niezależna od czasu i miejsca.
*
Niech oni sobie rozmawiają. Niech odkrywają miasto sprzed stu lat.
Tu kiedyś było osiedle zwane Syberka, tu patrz, kawałek żelaznej szyny, tramwaj jeździł, a dalej znalazłem ułamane skrzydło, chyba to orła. Musiał być na jakimś pomniku.
A ci ludzie z przełomu XX i XXI wieku – co się z nimi stało? Nie zostawili żadnych śladów. Tylko wraki pojazdów i góry śmieci. A my wracamy do naszego miasta – do teraźniejszości.
*
„Jędza chwyciła za ramię Jasia, wepchnęła go do ciemnej komórki i zaryglowała za nim drzwi.
Siedź cicho złodzieju! – wrzasnęła wiedźma – Zjadłeś mój dom, teraz ja zjem ciebie!”
A właśnie, gdzie jest Jasiek? W pierwszym, drugim, trzecim i czwartym tomie tej książki był wysyłany przez autora gdzie tylko autor sobie wymarzył. Przeważnie podpatrywał Jasiek Juliusza Słowackiego, albo siedział w dworku w Radziwiliszkach i słuchał mądrych ludzi. I o Jaśka upomniano się. I Jasiek wraca. A był w mieście Będzinie w 2128 roku. On mógł. On mógł być w Radziwiliszkach w roku 1808, a potem przenieść się 320 lat później. Pospacerował Jasiek po ruinach miasta, po zardzewiałych szynach, po ulicach zarośniętych pokrzywą. Tu kiedyś kwitło życie, lecz oni wybrali złą drogę. Ale w końcu nic się nie stało. To nie pierwsze i nie ostatnie miasto ruin. I chodzi Jasiek po mieście ruin i wspomina:
- O, tutaj był pałac. Zostały tylko dwie kolumienki i szkło potłuczone. A tam był kościół, zostały fragmenty organów. Kiedy zagrały ostatni raz?
Jasiek się nie da. Nie zje go wiedźma, czyli zło. On wygra. Bo jest czystą myślą, jest ideą dobra.
*
„Na chwilę tu jestem i tylko na chwilę
Co dalsze przeoczę, a resztę pomylę.”
Różnie ta chwila trwa. No i zadanie trzeba wykonać. A jak zadanie będzie wykonane, to skończy się chwila tutaj. I potem uświadomi sobie każdy, że żył dla jednej chwili. Wszystko ważne było, lecz zadanie do wykonania było jedno. Skomponować „Pasje”. Namalować fresk. Oślepnąć, a potem przejrzeć i mówić Prawdę. Wystąpić z szeregu i oddać życie za kogoś. Za kogoś tam.
*
„…ale tak namalowani, że przestaje się myśleć o własnym przetrwaniu, byleby mieć pewność, że ten obraz przetrwa na wieki.”
To napisał Goethe w październiku 1786 roku podziwiając obraz Rafaela. Czy coś jest warte przetrwania? Jeżeli tak pisze Goethe, to pewnie jest.
*
W poprzednich rozdziałach tej książki byliśmy często na przyjęciu w dworku w Radziwiliszkach. Radziwiliszki istnieją. Spójrz na mapę Litwy. Na granicy Litwy i Łotwy , niedaleko miasta Birże leżą Radziwiliszki.
A w Będzinie jest ulica Sierakowskiego. Co ma wspólnego Sierakowski z Będzinem? Nie wiem. Ale ma związek z naszą opowieścią. Sierakowski był dowódcą Powstania Styczniowego na Litwie i złapany przez oddział rosyjski, jedną noc spędził w dworku Marcina. Był ranny. Tam rozmawiał z Marcinem całą noc i podyktował mu testament oraz listy do rodziny. Ja, autor tej książki mieszkałem na ulicy Brzozowickiej, i prostopadła do niej biegnie ulica Sierakowskiego. Nie podejrzewałem, że kiedyś wejdzie on na karty tej książki.
Na razie jest noc. Rok 1864, dogorywa Powstanie na Litwie. W Będzinie już Moskale uciszyli młodych powstańców z zamku, zabrali im kije wystrugane i wrzucili je do Przemszy. Jeszcze Brzozowica niezamieszkała, tylko brzozy rosną. A tam Zygmunt Sierakowski dyktuje testament. Za 140 lat odtworzymy te chwile i pospacerujemy ulicą Sierakowskiego w mieście, o którego istnieniu ani Marcin Cumft, ani Zygmunt Sierakowski pewnie nie wiedzieli.
*
„Narzekasz na piekło na ziemi? Idź w góry. Tam na szczytach będziesz bliżej nieba znajdziesz Tego, którego szukasz i będziesz z Nim rozmawiać jak Mojżesz z Jahwe. Idź więc w góry.”
H. Monedo
I jak oni wrócili z tych gór, z Alp, to inni chcieli tej mistyki trochę od nich przejąć, tego spokoju, tej ciszy. Spojrzeć poprzez nich na ten skamieniały świat, który żyje życiem tajemniczym. Prawdziwym.
*
Istotą świecy nie jest stearyna, wosk, ale płomień. Spala się świeca, przestaje istnieć, ale w tym czasie dała światło i wokół tego światła zgromadzeni ludzie czytali książkę, a książka ta przeniosła ich w inny świat. I wzięli wspomnienie tego wieczoru, tej nocy ze sobą. A świecy nie ma, zapomniana już. I tak istotą miasta, bo wracamy do naszego miasta, nie jest budowla taka czy inna, ale wydarzenia, emocje z nią związane.
*
„Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną.”
Mat 6. 19
Niezniszczalna jest myśl. Krąży ona gdzieś i trwa. Wszystko się rozsypuje, przemija i tak mało zostaje. Wspomnienie. No i dobro zostaje. W poprzednim tomie tej książki napisane było o Aaronie, który siedział w piwnicy w domu na ulicy Brzozowickiej i czekał na dzień wolności. On doświadczył zła i dobra. Zło rozsypało się, a dobro zostało. 60 lat minęło i pamięć trwa.
*
Wokół wrzask i zgiełk. Bilbordy, setki kanałów telewizyjnych i radiowych, kolorowe gazety. Wszyscy coś mówią. I teraz jak wyłowić prawdę z tego zgiełku? Co jest ważne? Właściwie każdy to wie, ale zagłusza to w sobie. Prawda jest niemodna, bo cicha i cierpliwa. Ale ten zgiełk porani wielu i stworzy ludzi bez właściwości. Bez korzeni, bez tradycji, bez wiary, bez oparcia, będą faszerować się narkotykami, alkoholem, mocnymi wrażeniami. A po nich świat popiołów powstanie. I nawet okruchu diamentu nie znajdzie nikt. Nawet okruchu.
*
„Jeszcze tylko kilka kroków niewiedzy”
Czyli całe życie, gdzie zdobywa się mądrość, ogromne biblioteki z ludzką myślą, zdjęcia z zapisaną chwilą, to droga niewiedzy. No, czasami odkryje nam jakiś twórca rąbek tajemnicy. Kieślowski ukaże błysk nieskończoności, Juliusz powie, że ujrzał twarz Jahwe, i to wszystko.
„… jeszcze tylko kilka kroków…”
a za 100, 200, czy 1000 lat te same pytania zadawać będą. To samo pisać, co ty teraz czytasz. Chociaż epoka Gutenberga się kończy. Wchodzi galaktyka obrazów. Ale to nie ma znaczenia. Będą pytania zadawać, obrazami, czy czym tam jeszcze. Te same pytania. Co tam jest? Czy jest coś? I nie będzie odpowiedzi. Pozostanie wiara, nadzieja.
*
Jeszcze o nich nic nie wiemy, a oni już są w odwiecznych planach. Jeszcze nie urodzili się ich pradziadkowie, a oni już są. To pokolenie, które się narodzi kiedyś, nie wiemy w jakim świecie będzie żyło. To przecież nie ma znaczenia. Nie wiadomo, czy coś wezmą od nas, czy coś ich zastanowi, zachwyci, czy coś uznają za warte pielęgnowania, warte pamięci. Jedyne co wiemy, że będzie trwał Krzyż. W ich życiu też.
*
Ale czy my mamy prawo sięgnąć za zasłonę przyszłości? My mamy swój czas, nam dany. Tylko dla nas. Więc prawa nie mamy. Ale ciekawi nas, bardzo ciekawi co będzie za 100 lat. Jak będzie wyglądało nasze miasto, jacy ludzie wtedy będą? Jak będą żyć? Co będzie dla nich ważne? Właśnie. Co będzie najważniejsze w ich życiu.
*
Wizja szklanych domów to wizja piekła. Szklane miasta, gdzie wszystko błyszczy, gdzie wszędzie kamery obserwują wszystkich, to koniec życia. Miasta bez zaułków, bez wąskich uliczek, skrzypiących schodów, piwnic i strychów. Miasta pocztówkowe. Miasta bilboardowe. W tym świecie przewodnikiem jest diabeł. On jest miły, uprzejmy, wyrozumiały. On jest bezduszny, bez serca. Eliminuje chorych, starych, nie pasujących do jego wizji szklanych domów. On nie zna litości. On zarządza coraz większym obszarem miasta. I daje błyskawiczną sławę. Bez trudu.
*
W tym mieście panuje kult doczesności. Ludzie w szklanych domach nie biorą pod uwagę, że w życiu jest krzyż, że życie jest kruche. Tutaj jest kult sukcesu. I to życie jest puste. A gdy przyjdzie cierpienie, wtedy cudowna pigułka daje zapomnienie, albo złoty strzał. I znów jest kolorowo.
*
Kiedyś upadną szklane miasta szklanych domów. Stojące w równej odległości od siebie domy będą kupą gruzów i nikt ich nie odbuduje. Nikomu do głowy nie przyjdzie zrekonstruować miasto szklanych domów. Rekonstruujemy domy z dawnych wieków, opisujemy życie tamtych ludzi, lecz o tych nie napiszemy nic. Nie opiszemy ich życia, bo tutaj życia nie było. Oni żyli życiem bohaterów telewizyjnych. Swojego życia nie mieli. Wyrzekli się go. Bali się być sobą. Ich celem życia było wtopienie się w tłum. Upodobnili się jeden do drugiego. Zmarnowali talent. Zakopali go głęboko.
*
Właściwie powiem ci Marcinie, że ten twój tajemniczy gość – Aleksander, a swoją drogą świetny szachista – nie wiadomo, jaką rolę tutaj pełni. Czyżby chciał zmienić historię?
- Nie, historii zmienić się nie da, myślę że on chce nas bliżej poznać, a przez to bardziej zrozumieć. Pojechał na tereny, którym daleko do siły mistycznej naszych ziem. Tu, jak wiesz, wszystko paruje mistycyzmem, a tam kominy, hałdy, ubogie robotnicze osiedla.
- A co ty masz na uszach Janku?
-To takie urządzenie do słuchania muzyki?
- Masz, posłuchaj Marcinie.
Marcin włożył do ucha miniaturową słuchawkę, posłuchał chwilę, i oddał Jaśkowi.
- To nie dla mnie.
- Dlaczego… dobra muzyka. Wiesz co to za utwór? To „Dziecko w czasie” Deep Purple.
- Ale Jaśku takie zestawienie… XIX-wieczny dworek, my, a zwłaszcza ty, wymyślony przez autora, postacie z polskiej literatury, Chopin grający Chopina, Bach grający Bacha, Eglantyna Pattey mająca przyjechać ze Szwajcarii, Juliusz Słowacki i Deep Purple. Przecież tego nie zniesie żaden czytelnik.
- Marcinie, u nich skończył się XX wiek, już parę lat trwa wiek XXI. Jeżeli znieśli XX wiek z jego całą gamą okrucieństw, dziwactw, to zniosą i to. „Dziecko w czasie”, słuchane w XIX-wiecznym dworku, w wieku XIX.
*
„Tak mówiąc spojrzał zyzem gdzie śród biesiadników,
Siedział gość Moskal; był to pan kapitan Rykow
Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,
Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerze”
- Aleksander, widzisz Jaśku, przybył do nas, bo to taka tradycja, by Moskala zapraszać. Adam wprowadził do swojego „Pana Tadeusza” Moskala, to i my mamy swojego Moskala. A swoją drogą, ciekawe gdzie on teraz jest, czy już wsiadł w Wilnie do pociągu, który do Warszawy zmierza? Myślę, że będzie nam przysyłał listy z tej podróży.
- Ciekawsze listy na pewno pośle do centrali, do Petersburga. Muszę pomyśleć Marcinie, jakby je przejąć, musi istnieć jakiś sposób.
- Ty się w to Jaśku nie mieszaj, bo skończysz na Syberii.
- Na Syberii? Może być. Nie ja pierwszy i nie ostatni. Syberia to kraj wielkich możliwości, można się tam dorobić fortuny. Przyjechałbym jak bogacz jakiś, to bym z tego dworku zrobił magnacką rezydencję, z basenem, marmurowymi posadzkami, a na ścianach wisiałyby oryginalne Kossaki.
*
„Złego nie przyjmiesz do siebie w gościnę…”
- Teraz Marcinie jesteśmy już w następnym tomie cyklu autora „Imię moje jak dźwięk pusty”, a tytuł wziął z Psalmu 5.
A ty przyjąłeś do siebie Aleksandra, a on przecież zły, bo Moskal, a Moskal dobry być nie może, tym bardziej że on z Ochrany. Knuje coś zapewne, przygotowuje grunt, aby zatryumfował najpotworniejszy z systemów. Bo to on przygotuje grunt dla takich postaci jak ta, która leży w szklanej trumnie na placu Czerwonym w Moskwie.
- Poczekaj, Jaśku. Nie wiemy jak się to wszystko potoczy. Zło jest połączone na zawsze z dobrem. Popatrz, taki Goethe zło uznaje za czynnik rozwojowy w dziejach świata. Bóg (tak uważa Goethe) daje człowiekowi diabła za towarzysza, by jako duch zły przeciwdziałał rozleniwieniu, umiłowaniu spokoju, by jako ferment podniecał i pobudzał do działania.
- Marcinie, filozof z ciebie. Dla mnie zło to zło. Ale dobrze, myśl sobie co chcesz. Ja opuszczam cię na jakiś czas. Jadę do Ziemi Świętej tropem Juliusza. Listy będę przysyłał, a ty je zachowaj, do skrzyni włóż na strychu, aby tam po latach różne prawnuki odczytały, bo to taka tradycja. Pamiętaj o tym. Pamiętaj.
*
„Pieśń tę zostawiam wiekom, które mają
Potężne ręce i potężne głosy…
Niech jej w niebiosach głośniej dośpiewają
Niż ja, kończący tu bolesne losy.
Anioły moje już przybiegły zgrają,
Tłuką mi serce – targają mi włosy
I nazywają już wielką osobą,
I szepczą… i już zapraszają z sobą”
Gdzie cię zapraszają Juliuszu, gdzie? A jakbyś tak opisał jak tam jest za zasłoną. Ty to zrobisz po mistrzowsku. Już ilu próbowało to opisać, przenieść na papier swe mistyczne stany. Ale teraz spróbuj ty. Napisz i przyślij na adres Marcinowego dworku. I będzie wszystko jasne. Albo też wskaż, które strofy należy odczytać jako przekaz stamtąd. Czekamy na ten znak.
I jeszcze zdanie dobrze nie wyschło na papierze, a znak już się pojawił. Marcin bowiem przejął od Dostojewskiego zwyczaj otwierania Pisma na chybił trafił i odczytywania zdania – przesłania. Bo przypadków nie ma i być nie może. A zdanie, które w tym momencie przeczytał, brzmiało:
„Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań… będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom.”
*
„Czy nie widzicie, żem chory – szatanizm,
Bajronizm – siedem mnie dręczy boleści;
Wierzę w religię mas – w republikanizm,
W postęp… a nawet wierzę w te czterdzieści
Cztery…, choć nie wiem, co ta Liczba znaczy,
Ale w nią wierzę jak w dogmat… z rozpaczy.”
Ale nie pisze Juliusz nic o tym cyrografie. Chociaż badacze od dawna podejrzewali, że coś jest na rzeczy. Szatan daje sławę, powodzenie szybko, a Juliusz… dla Juliusza sława to była rzecz numer jeden, przynajmniej w pewnym okresie życia. Nie wiadomo, czy w Wilnie podpisał. Wilno piękne miasto, w ładnej by się to odbyło scenerii. 44… Nie wiadomo do dziś, ale sam pomysł genialny. Zadać zagadkę następnym wiekom, niech się męczą. „Pana Tadeusza” nie przeczytają, „Dziadów” też nie, ale 44 będzie ich pasjonować. Ale może jakiś komputer to rozwiąże. Komputer może wygrać z Kasparowem, to i rozwiąże zagadkę 44. Trzeba mu tylko wprowadzić w pamięć tysiące strof o tym dziwnym kraju. I niech pracuje. Niech się męczy. My poczekamy.
*
„Wszyscy się jednak do mnie zlatywali
Pytając, gdziem był…”
Już właściwie chcieliśmy usunąć Juliusza z Marcinowego dworku. Ale im bardziej usuwany tym bardziej obecny. Okazuje się że właściwie usunąć Juliusza się nie da. Bo to tak jakby wymazać go z naszej świadomości.
A zjadacze Marcinowego chleba (Boże, co za smak) jednak poczuli się aniołami.
Juliusz jest jedyny. Coś w nim jest takiego, że potrafi zawładnąć czytelnikiem jego dziwnych strof.
Bo weźmy na przykład taką strofę:
„Patrzajcie – rzekną – Otośmy przez wieki w tych pięknych urnach ledwo się ruszały…”
I zjawił się Juliusz i poruszył urny. Wszystko ożyło, anioły się zjawiły, świat się zmienił.
A gdzie jest Juliusz?
Właśnie, gdzie jest? W Genewie go nie ma, we Florencji też, z klasztoru Betheszban też się wyniósł z ogromnym jak pisze „butlem” pełnym wina. Ach wiem, jest nad oceanem atlantyckim w Pornic.
Mama przecież napisała mu w liście „kąp się w morzu”, więc Juliusz potraktował to jak rozkaz i pojechał, aby zażywać morskich kąpieli.
Liczyła na to, że morska kąpiel pomoże mu odzyskać zdrowie.
Nie pomogła, bo Juliusz już od dziecka był tą chorobą naznaczony, a Fleming, wynalazca penicyliny, jeszcze się nie urodził. Nic się nie da zrobić. Przynajmniej na razie, bo książka dopiero się zaczyna. Coś wymyślimy Juliuszu. Będzie dobrze.
*
Aleksander Fistonow przysłał Marcinowi list.
„Piszę z Wilna. Pociąg do Warszawy mam dopiero jutro, postanowiłem więc poznać bliżej to miasto. Pierwsze kroki skierowałem na ulicę Zamkowa ,tam jak wiesz Marcinie pod numerem 24 mieszkał August Becu ze swoją drugą żoną Salomeą, dwiema córkami Olą, Hersylią i przybranym synem Julkiem. Twoim jak myślę najważniejszym gościem. Byłem też na grobie Ojca Julka, nawet świeczkę zapaliłem. Powiedz o tym Juliuszowi, może choć trochę zmieni on swój stosunek do nas, Moskali. Wilno piękne miasto. A w malutkie księgarence kupiłem „Beniowskiego”. I popatrz nasza cenzura nie pozwala drukować Juliusza a ci Polacy z Wilna jakimś sposobem przemycają go.
Przymknę na to oko. Na razie przynajmniej.
Bądź zdrów.
Aleksander F
Marcin skończył czytać ,schował list i poszedł do salonu gdzie jego goście właśnie schodzili się by obejrzeć film.
Dzisiaj miał być zaprezentowany ostatni film Krzysztofa Kieślowskiego „Czerwony”.
Chcieli poznać motywacje emerytowanego sędziego, który podsłuchuje sąsiadów, gdyż tak rozumie hasło rewolucji francuskiej BRATERSTWO.
*
Rozpętała się burza.
Potężne błyskawice malowały srebrne nitki na niebie.
W dworku Marcina niespecjalnie zwracano na nią uwagę, gdyż zafrapowała ich historia opowiedziana przez Krzysztofa Kieślowskiego.
A w Wilnie tymczasem stało się nieszczęście. Do mieszkania położonego przy ulicy Zamkowej 24, wpadł piorun.
August Becu odpoczywał po obiedzie i piorun go zabił.
Pani Salomea została wdową po raz drugi.
I ten piorun był też przyczyną, jedną z przyczyn niechęci Juliusza do Adama Mickiewicza..
Bo Adam uważał, że to nie przypadek, że to kara Boża za postawę wobec Moskali, doktora Becu.
I pani Salomea zaczęła od rządu rosyjskiego otrzymywać emeryturę profesorską, której korzystał również Juliusz.
Mógł na przykład opłacić pensjonat pani Pattey i spokojnie kontemplować Mont Blanc, na którym ujrzał Kordiana, wroga Moskali.
*
„Nade mną wielka ćma duchów latała
I różne złote, straszne komet miotły
Pędzały mego anioła szelestem
Skrzydeł…żem wcale nie wiedział gdzie jestem”
Gdzie jest Aleksander?
Właśnie wsiadł do pociągu jadącego do Warszawy z Wilna. Kołdunów litewskich nakupił na drogę, gazet również i zajął miejsce w przedziale klasy pierwszej. Był sam.
Kiedy pociąg ruszył, na peronie zobaczył dziewczynę, właściwie mignęła twarz dziewczyny, bardzo podobnej do tej, którą kiedyś poznał w Petersburgu.
Miał 17 lat. Był na spacerze w parku i tam ujrzał siedzącą na ławce, czytającą książkę dziewczynę.
Przechodząc koło niej, poruszony jednakże niezwykłym u niego przypływem śmiałości, zapytał tytuł książki. I wtedy otrzymał odpowiedź wypowiedzianą miłym i sugestywnym głosem: to są „Biedni ludzie”. I teraz Aleksander, gdyż nosił tą książkę zawsze ze sobą zaczął czytać.
A tamtej dziewczyny już nigdy nie zobaczył, mimo iż jeszcze 2 lata przychodził w to samo miejsce.
*
A tymczasem w dworku Marcina poruszenie: przyjechała Eglantyna Pattey, dziewczyna o zniewalającej urodzie.
A Juliusza nie ma. Jak zwykle jej unika.
*
„Król-Duch zaczyna się grzmotami, piorunami i błyskawicami. W takiej scenerii Juliusz czuje się najlepiej.
„ A ja czekałem aż piorun uderzy
Tak byłem pewny, że w owe rumiane
Grzmotem powietrze – jak duch zmartwychwstanę”
Piorun może zabić, ale może też dać życie.
A Aleksander jedzie tymczasem do Warszawy, ale nie jedzie już sam .Do przedziału wszedł pasażer w habicie. Był to brat Łukasz z zakonu dominikanów.
Uśmiechnął się i usiadł naprzeciw Aleksandra.
Wyciągnął Biblię i zaczął czytać.
-Gdzie to braciszek się wybrał – Aleksander zapytał, by zacząć rozmowę?
-Do Warszawy zmierzam, jestem brat Łukasz.
Aleksander rzucił szybkie spojrzenie na pokaźnych rozmiarów tobołek, który spoczął obok zaczytanego Łukasza. By przekonany, że jest tam nielegalna literatura.
Wszyscy oni przejęli się rolą księdza Robaka, a intuicja Aleksandra wyszkolona latami praktyki nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Jednakże – pomyślał sobie – nie będę wszczynał żadnych akcji. Niech sobie knują.
Może braciszek skosztuje kołduna, mam też pyszny chleb, pieczony w polskim dworku, brat pewnie głodny?
Dziękuję, skosztuję.
A pan o ile można zapytać gdzie zmierza?
O, daleko. Jadę do Zagłębia, do takiego miasta nad Przemszą.
Jestem Włodzimierz . Włodzimierz Krasnow– nauczyciel rosyjskiego języka.
Kłamstwo, które teraz wypowiedział przyszło mu niezmiernie łatwo Aż sam zdziwił się, że tak łatwo.
*
A Jasiek? Jasiek postanowił zaskoczyć wszystkich. Wybrał on się mianowicie do dwóch miast, które miały się stać sławnymi w bardzo dalekiej przyszłości. Na razie jednak nic tego nie zapowiadało. A może jednak zapowiadało tylko mieszkańcy nie potrafili odczytać znaków? Bo znaki są zawsze.
Jasiek znalazł się w Pompejach i Herkulanum i to w roku 75 naszej już ery. Chodził po mieście i patrzył na ludzi, którzy za 4 lata staną się świadectwem swoich czasów.
Czytał kiedyś w bibliotece Marcinowego dworku książkę o archeologii i rozdziały o Pompejach i Herkulanum zrobiły na nim duże wrażenie. Wyczytał też jak to odkopano tabliczkę z napisem „Strzeż się psa”.
I znalazł ten dom. Rzeczywiście była tabliczka powieszona na murze wokół domu. Patrzał w twarze ludzi i poczuł wdzięczność do autora, że dał mu tak ciekawe życie. Uświadomił sobie, że on również przetrwa, że stanie się w pewnym sensie mitem.
A że przetrwa to wiedział na pewno. Chociażby na jednej dyskietce, na jednej płytce CD, ale przetrwa. On wymyślony, a jakże prawdziwy. Pomyślał nawet, że kiedyś napiszą o nim książkę, nakręcą film. Ale najbardziej cieszyło go to, że przeczyta o nim ktoś, kogo nie ma jeszcze na świecie. Jeszcze się nie narodził. Narodzi się za mniej więcej 70 lat. No, ale teraz spaceruje po Pompejach. Mógłby właściwie ich ostrzec, ale przecież mu nie uwierzą. A gdyby mu uwierzyli to przecież nie powstałaby ta piękna książka, którą czytał w bibliotece Marcina z wypiekami na twarzy. Więc niech historia się toczy jak się ma toczyć.
A teraz musi się spieszyć, bo za tydzień odpływa statek, którym przepłynie do Egiptu, a stamtąd wybierze się w podróż do Ziemi Świętej. Chce podążyć drogą mistrza z Nazaretu. Chce zrozumieć dlaczego ten człowiek przyszedł do nas. Do nas wymyślonych przez Jego Ojca.
*
Juliusz przyjechał do Drezna w Wielki Piątek. Był 1831 rok. Wynajął pokój za 6 talarów na miesiąc, pokój o 5 oknach. A w saloniku lampa alabastrowa, którą wieczorem zapala, i przy niej pisze. 114 lat później całe Drezno zapłonęło. W 1945 roku w lutym 3 dywanowe naloty bombowe zamieniły miasto w proch i pył. Zginęły setki tysięcy ludzi. Była to operacja „Clarion”. Alianci chcieli tym nalotem coś powiedzieć Hitlerowi. Ale my możemy spojrzeć jednocześnie na Julka, który zapala lampę i pisze w Dreźnie swoje wiersze, i na płonące Drezno. Julek nie przewiduje tego co będzie za 114 lat, chociaż przewidział to co będzie 130 lat od momentu gdy pisał „Pośród niesnasek Pan Bóg uderza w ogromny dzwon, dla słowiańskiego oto Papieża otworzył tron”. Zostawimy go w tym Dreźnie, on tam bezpieczny, i podążymy za Jaśkiem i Aleksandrem. Juliuszu, zapal lampę. Dzisiaj nic nie pisz, tylko weź Pismo i poczytaj. Otwórz na chybił trafił.
- Co tam masz?
- Kazanie na Górze.
- Dobrze.
*
Zostawimy Fistonowa w tym pociągu, niech jedzie gdzie mu przeznaczone. Jasiek smutny, ale przecież będzie pocieszony, bo tak powiedział w Kazaniu na Górze Jezus. A my wracamy do dworku. Przybyła tam pewna francuska dziewczyna. Właściwie nikt jej nie zapraszał, ale przecież Marcin wszystkich gości przyjmuje z radością.
- Jestem Sophie, po waszemu Zosia, przybyłam z Paryża.
- Bardzo mi miło – Marcin z atencją przywitał się, i patrzał na nią z nieskrywanym zachwytem. Jej uroda była zniewalająca. – Pani, jak się domyślam, ma zapewne tutaj jakieś sprawy do załatwienia.
- No niespecjalnie, chcę poznać to miejsce, bo mój ojciec był tutaj częstym gościem.
- Pani jest córką, przepraszam, kogo?
- Jestem Sophie Pinard, córka Juliusza Słowackiego i Kory Pinard.
Marcin z wrażenia o mało nie upadł.
- Ale… o ile wiem, Juliusz nie ma dzieci.
- Panie Marcinie, ja jestem córką hipotetyczną. Rozumie Pan, mogłam się przecież narodzić. Moja mama była zakochana w Juliuszu Słowackim do utraty tchu, więc dlaczego nie.
- Właściwie wszystko jest na tym świecie możliwe – rzekł Marcin.
A zwłaszcza w tej książce.
Hipotetyczna córka Juliusza Słowackiego i Kory Pinard urodziła się oczywiście w Paryżu.
Kora miała wtedy około 16 lat, prawie tyle co matka Juliusza pani Salomea kiedy Juliusz w pamiętnym 1809 roku na świat przychodził. Sophie to po francusku, u nas Sophie będzie po prostu Zosią.
A Julek kiedyś taki wiersz napisał;
„Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci”
A Zosia chciała poznać wszystko co było związane z jej ojcem. Marcin postanowił więc ściągnąć do dworku Jaśka, aby on był za przewodnika. Niech jadą do Krzemieńca, Wilna, Warszawy, aby Zośka mogła zrozumieć ten kraj, tych ludzi, którzy aniołami przecież nie są, a których Juliusz postanowił w aniołów przerobić. Ale gdzie jest Jasiek?
Jasiek idzie śladami Juliusza. Był w Jerozolimie, a teraz widzimy go, jak wchodzi do piramidy w Kairze. Jak go u ściągnąć? Wszak w dworku czeka śliczna dziewczyna.
*
Nie pozostawało nic innego jak ściągnąć Jaśka do dworku. Marcin napisał list i wysłał do wielu miejsc, gdzie Jasiek mógł się zjawić.
„Nie uwierzysz Jaśku – przyjechała dziewczyna, około 20-letnia, piękna że aż dech zapiera, i co najciekawsze i najdziwniejsze podaje się za córkę Juliusza Słowackiego. Czego to autor nie wymyśli, a przez to naraża nas, abyśmy zajęli w tej sprawie jakieś stanowisko. Niby wiesz, właściwie to jest możliwe. Ta Kora Pinard szalała za Julkiem. I ten nagły wyjazd z Paryża do Genewy pod koniec grudnia 1832 roku. Taka to była jakby ucieczka. Ale to już nie nasza sprawa. Ty musisz przyjechać i zająć się Zosią. Pokazać jej ciekawe miejsca, wspólnie poczytać dzieła Juliusza, aby ona mogła zrozumieć kim jest. Więc przyjeżdżaj. Czekam. Marcin.”
List Jasiek otrzymał. Wręczył mu go pewien człowiek w Bejrucie, kiedy Jasiek zwiedzał to miasto po pobycie w Klasztorze Bechteszban. A tam Jasiek być musiał, gdyż Julek spędził tam piękne chwile, i został obdarowany ogromną butlą z winem. A że Jasiek idzie tropem Julka, więc i ten klasztor zaliczył. List go specjalnie nie zdziwił. Będąc bohaterem tak skonstruowanej książki musiał się liczyć z różnymi sytuacjami i pomysłami najbardziej, wydawałoby się, fantastycznymi. Tym bardziej, że patrząc z klasztoru Bechteszban na jeden z piękniejszych widoków na świecie słuchał na swoim mp3 super przeboju zespołu Omega – „Dziewczyna o perłowych włosach”. Ciekawe tylko, czy Zosia też jest dziewczyną o perłowych włosach. I tylko to go zajmowało. Bo że jest, że istnieje, to było dla niego oczywiste.
*
Zapomnieliśmy o pięknej Eglantynie Pattey. A przecież ona już od pewnego czasu przebywa w naszym dworku. Spędzała głownie czas w bibliotece, wchłaniając w siebie dzieła Juliusza. Wiadomość o przybyciu Zosi, zaskoczyła ją zupełnie, to był dla niej cios. Postanowiła więc wyjechać stąd, wyjechać do swojego pensjonatu w Szwajcarii, i tam patrzą na Mont Blanc zastanawiać się dlaczego Juliusz ją odrzucił.
Wyjeżdżaj piękna Eglantyno, tam czeka na ciebie inny los. Jesteś szlachetna, dobra i piękna, i los uśmiechnie się do ciebie. Zostaniesz panią de Lupe. Pozostanie ci tylko portret Julka namalowany w 1836 roku we Florencji, na którego spoglądać będziesz zawsze. Do końca. Dobra, piękna Eglantyno, pomyśl - mimo wszystko los uśmiechnął się do ciebie. Jesteś na kartach polskiej literatury. Żyjesz. Patrz, ilu przeminęło bez śladu, a ty, póki Juliusz żyje, też żyć będziesz. Bo póki my go czytamy, i czytamy o nim, musimy natrafić na ciebie.
*
„Nadchodzi rok nieistnienia, nadchodzi straszne bezkwiecie,
W tym roku wszystkie dziewczęta wyginą, niby motyle.
Ja pierwsza blednę samochcąc i umrzeć muszę za chwilę –
I już umieram – o, spojrzyj! – i już mnie nie ma na świecie!”
Zosia Jasia oczarowała. Bo Jasiek wreszcie przybył. Europa już zaczynała opasywać się torami kolei żelaznej. Jadąc pociągiem z Warszawy do Wilna, minął po drodze pociąg z Wilna do Warszawy, w którym podróżował Fistonow. Kiedyś będziemy mu towarzyszyć, ale teraz wracamy do Zosi.
Czarne oczy – to po Juliuszu – delikatna cera, jednym słowem piękna dziewczyna. Zacznie się przygoda jedyna w swoim rodzaju, bo gdy zostanie stworzona to przetrwa. Zostawmy ich, niech się poznają, czeka ich długa droga. Jasiek weźmie Zosię w podróż po świecie, który wymyślił Juliusz, i w miejsca gdzie Juliusz był. I wymyślił Jasiek, że zacznie podróż od Syberii. Tam pojadą, by poznać kogoś, kto do nich podobny. Juliusz go stworzył w klasztorze Betchesz-ban. A nazywał się Anhelli.
*
„Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem
Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy
Podkute szafirowym dookoła sińcem
Był klomb i rój motyli i błękit przezroczy”.
Odjeżdżają Jasiek i Zosia. Ale czy na zawsze? Nie wiadomo, może na zawsze. Może się zdarzy coś, że do tego dworku przed którym był klomb z bratkami już nie wrócą. Tego nie wie nawet autor, bo nie wie on też, co się w tej podróży zdarzy. Pociąg z Wilna do Moskwy był pierwszym etapem ich podróży. Jasiek miał rosyjski paszport z dwugłowym rosyjskim orłem, a Zosia paszport francuski. To wystarczyło, by notatka z odpowiednią adnotacją znalazła się na biurku oficera Ochrany w Petersburgu, który pod nieobecność Fistonowa zajmował się Marcinowym dworkiem, i jego gośćmi. Z Moskwy wyruszyli koleją transsyberyjską do Władywostoku. W ich przedziale podróżowało jeszcze 2 pasażerów. Jeden to Andriej Szatunow, a drugi Piotr Kropotkin. Andrzej jechał w celach handlowych, a drugi w celach bliżej nieokreślonych.
Czekało ich 2 tygodnie wspólnej podróży, więc chcąc nie chcąc musieli się ze sobą zaprzyjaźnić. Jasiek wziął ze sobą wszystko co napisał Juliusz. Język polski Zosia znała słabo, ale znała. Korę Pinard i jej siostry Julek zaczął uczyć polskiego, kiedy przychodził do drukarni ich ojca drukować swoje dziwne poematy. Wyciągnął Jasiek z torby pierwszą książkę na chybił trafił, i był to „Król-Duch”. Zosia patrzała przez okno, jednak monotonny krajobraz nużył ją.
Zobacz Zosiu pierwsze zdanie „Króla-Ducha”:
„Cierpienia moje i męki serdeczne
i ciągłą walkę z szatanów gromadą…”
To ta choroba. Od dziecka był nią zainfekowany. Właściwie nieuleczalna. A więc całe życie cierpiał.
I dalej…
„i ciągłą walkę z szatanów gromadą…”
W tym momencie Zosia spojrzała przez okno i zauważyła ogrodzone drutem kolczastym tereny. To były łagry. Co kilkadziesiąt kilometrów widzieli obóz. Przed nim symbol sierpa i młota, idiotyczne hasła i portrety człowieka o mongolskich rysach, który w szklanej trumnie leżał niczym faraon w Moskwie.
„i ciągłą walkę z szatanów gromadą…”
Juliusz dostrzegł ten szatański rys w dziejach tego narodu, i przeczuwał co się zdarzy.
Zapanowała atmosfera przygnębiająca. Jakże piękny, pełen ciepła i miłości był ten Marcinowy dworek. Ten dworek, który poddani człowieka w szklanej trumnie kiedyś zniszczą, rozjadą czołgami tak, że nie pozostanie kamień na kamieniu. Ale przecież stworzymy go w wyobraźni – gdzie żaden czołg go nie rozjedzie. Żaden.
*
„Pod ziemią tętna zakopanych dzbanów
Z prochem rycerzy.”
- Jakie piękne zdanie, co ono znaczy dla was Jaśku?
Zosia spojrzała w zamyśleniu na Jaśka, który zdziwił się, że ta piękna dziewczyna rodem z Paryża, jadąca z nim w nieznane zainteresowała się zdaniem które znalazła w utworach Juliusza, jej ojca. I wtedy stała się rzecz dziwna i nieprzewidywalna. Milczący dotychczas pasażer Piotr Kropotkin odezwał się w te słowa:
- Panienko piękna, to są prochy zamordowanych przez nas żołnierzy polskich w lasku pod Katyniem. Tam się potworny mord dokonał. Tam triumfowało zło. A ja jadę na Syberię, i tam będę pokutował do końca mych dni, bo w tym mordzie brał udział mój ojciec. Nie wiem czy będzie mu to wybaczone, ale ja muszę pokutować. Oni chcieli na zbrodni, kłamstwie i krwi zbudować nowy, wspaniały świat… i co zrobili? Zniszczyli wszystko, i długo się nie podniesiemy po ich diabelskim eksperymencie. Ci rycerze polscy cwałują teraz na zielonych łąkach raju, to wiem na pewno, a my zostaliśmy tu z rękoma pełnymi krwi.
*
„Barwny ich strój
amaranty zapięte pod szyją
o Boże mój, jak to polscy ułani się biją…”
Co oni osiągnęli tym, że zabili tych rycerzy? Czy to coś znaczy, że stało się to, a potem nastąpiła cisza? Potem zarządzono triumf kłamstwa i ciszę. To coś znaczy, tylko co? Może za wiele lat okaże się sens tego wydarzenia. N razie nie możemy dotrzeć do nitki, która prowadzi do sensu i jest sensem. Jeżeli w tym momencie usunięto ich, usunięto z gry zwanej życiem, to znaczy że taki był cel, zamysł i plan. Nie, na pewno nie zła wcielonego. Oni przecież są cząstką tej siły, co zła pragnąc zawsze dobro zdziała. Ale sensu i celu nie odkryje Zosia. Może tylko pytać.
*
Jasiek posłał list do Marcina z opisem ich podróży i relacją z rozmów z Kropotkinem. Marcin odpisał mu błyskawicznie:
„W co ty Jaśku wciągasz tą dziewczynę? Co ją to może obchodzić? Ty wysiądź z tego pociągu (Anhellego ci się zachciało oglądać – nie przesadzaj), wsiądź do pociągu na Petersburg, a potem jedźcie do Paryża, a tam we ją na spacer do lasku bulońskiego, kup białe albo czerwone róże. Love story przeżyj, póki żyjesz. To jest najważniejsze. A ty ją wplątujesz w naszą historię. Po co? Gdybym ja był w twoim wieku… Historię zostaw nam. Przecież Zosia ma czarne oczy(to po ojcu, tak na pewno po ojcu) urodę niesamowitą, a ty o Syberii myślisz, oj Jaśku ,Jaśku.
*
Jasiek odebrał list na jednej ze stacji kolejowych.
- Wracamy Zosiu, jedziemy do Paryża.
- Dlaczego wracamy? – Zosia zdziwiona spojrzała na zaaferowanego otrzymanym listem Janka.
- Marcin ma rację, zostawmy sobie tego Anhellego na potem. Muszę ci powiedzieć, że cieszę się, że jesteś, że… to ty taka… piękna.
Pociąg do Petersburga odchodził dopiero w dniu następnym. Mieli czas by pochodzić po mieście. Zostawmy ich samych, bo żadne słowa nie oddadzą tych chwil.
*
Jasiek i Zosia przyjechali do Petersburga. Petersburg przywitał ich pogodą deszczową. Kupili bilety na ekspres „Nord”, który przez Berlin podążał do Paryża. Odjazd mieli wieczorem, o 20, więc te kilka godzin poświęcili na zwiedzanie miasta. Zosia chciała koniecznie zobaczyć miejsca znane z lektur. Zwiedziła kamienicę, w której żył i tworzył Fiodor Dostojewski. Chciała podążyć śladem studenta Raskolnikowa.
- To w tej kamienicy stało się to najstraszniejsze, tu zabił lichwiarkę – poinformował Zosię Jasiek. Rola przewodnika bardzo mu odpowiadała. Czuł się ważny, a ona z zainteresowaniem słuchała jego literackich opowieści. Kiedy przyszli na stację byli zmęczeni, lecz pełni wrażeń, które przetrawią jadąc ekspresem „Nord” do Paryża. Tam w Paryżu ona będzie przewodnikiem, bo to jej miasto.
*
„Otóż wy jesteście niczym i wasze dzieła są niczym”
Izajasz 41,24
Czy Leonardo da Vinci czytał te słowa? Czy czytał je Jan Sebastian Bach? Tak, on pewnie je czytał, i co?
Powinien przestać tworzyć, przerwać pracę nad swoją Pasją wg św. Mateusza, a nie przestał, nie przerwał pracy. Nie przerwał, bo po to został stworzony, on i wielu innych genialnych twórców. Bo to niczego nie zmienia, gdyż chodzi o coś innego. Oni działali w innej skali, innej rzeczywistości. Niech więc maluje swoje obrazy Leonardo i myśli nad tajemnicą twórczości, życia, i upływu czasu. Za zasłoną jest odpowiedź. Jest na pewno.
*
„Wtenczas wspomniałem na dzieciństwo moje
Dziwne. Przyszedłem na świat – anioł ciemny”
Kiedy Jasiek i Zosia wsiedli do ekspresu „Nord”, który pomknął do Paryża, Zosia otworzyła dzieło Juliusza „Król-Duch”, i to zdanie zastanowiło ją: „… przyszedłem na świat – anioł ciemny”.
- Co to znaczy Jaśku? Anioł ciemny to Juliusz, mój ojciec? Jak to? Przecież pisze, że walczył z szatanów gromadą, ta pisze w pierwszych wersach „Króla-Ducha”. Mało tego, przecież zjadaczy chleba chciał przerabiać w aniołów. Anioł ciemny nie mógłby tego zrobić, nawet by nie chciał.
- Tak Zosiu, to jest zagadka, to jest tajemnica, i ty musisz ją rozwikłać. Ale aby ją rozwikłać, musimy być w tych miejscach gdzie on był, zbadać jego ślady i sprawdzić, co wyrosło w miejscach gdzie on próbował zasiać swoje myśli. Innej drogi nie ma.
*
Co ten Marcin sobie myśli? On będzie mówił co ja mam robić?
Jasiek patrzał na piękną Zosię i myślał o liście Marcina, który nie wiadomo dlaczego uzurpuje sobie prawo do sterowania jego życiem. W tych sprawach nic na siłę. Co on myśli, że co… w Paryżu spojrzę na Zosię inaczej?
Nie. Dość. Niech on tam w tym swoim kresowym dworku napycha siebie i gości szynką, niech częstuje ich winem, rocznik 1809, i swoim legendarnym chlebem, ale niech nie ingeruje w moje życie.
Tu nie chodzi o Marcina w końcu, tu chodzi o autora książki. Autor użył sformułowania „gdym odjeżdżał na zawsze” co może sugerować, że chce się mnie pozbyć. Nic z tego. Przecież pomysł z Zosią musi kontynuować.
- Zosiu, wysiadamy na najbliższej stacji. Jedziemy do Warszawy. Juliusz pracował tam, odwiedził Usynów, pisał powstańcze wiersze. Jedziemy do Warszawy.
*
Zosia jest śliczna, myśli Jasiek, patrząc na jej twarz. Autor albo nie ma pomysłu jak poprowadzić ten „romans”, albo nie umie, albo nie chce. Co ja będę na niego liczył. Sam biorę sprawy w swoje ręce. Domyślam się, że autor chce nas wrobić w jakieś powstanie, wpuścić chce pewnie w kanał, a z Zosi zrobi pewnie sanitariuszkę, bo to takie polskie i romantyczne.
O, nie. Spróbuję spędzić z nią ten czas dany mi poza historią.
- Zosiu, nie jedziemy do Warszawy, pojedziemy do Kazimierza nad Wisłą. Wynajmiemy pokój i spędzimy tam czas poza naszą historią. Będziemy sami, tylko ty i ja. Nawet autor nie będzie nic o nas wiedział. Ty jesteś moja i tylko moja.
*
„I tęskniąc sobie zadaję pytanie
Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”
Niewątpliwie jest to kochanie. Jasiek spacerował z Sophie po uroczych zakątkach Kazimierza nad Wisłą. Tam po raz pierwszy jej to powiedział, tak delikatnie, mimochodem właściwie. A ona uśmiechnęła się tajemniczo. Więcej już nic nie napiszemy, wszystko jasne.
Marcin tymczasem przeprosił gości i poszedł do swojego młyna dopilnować by mąka była zmielona jak należy. Goście też rozjechali się po Litwie, gdyż obejrzeć chcieli te piękne miejsca, które rysował Napoleon Orda i fotografował pan Dagere. Dworek opustoszał. Ale niczym sprężynę i rzucił pod nogi pięknej damie. Była to hrabina. Hrabina Cosel.tała jedna osoba. Był to pan Kraszewski, który każdą minutę wykorzystywał na pisanie. Właśnie nowy pomysł przyszedł mu do głowy, więc pisze. Skrzypi pióro gęsie po papierze, a on tworzy powieść o czasach króla Augusta II, Mocnym zwanego. Mocnym, bo podkowy łamał, i właśnie skręcił podkowę
*
„Nie wiedziała jak pieścić – nie wiedziała jak nęcić
Jakim śmiechem pośmieszyć, jakim smutkiem posmęcić”
Sophie była taka zwiewna. Jest zwiewna, bo przecież trwa. A Jasiek coraz bardziej zachwycony nią, przeżywał chwile, których wcześniej nie przeżył. Siadali w malowniczych zakątkach nad Wisłą i przy świetle księżyca on szeptał jej, że kocha, a ona:
„Nie wiedziała jak pieścić – nie wiedziała jak nęcić
Jakim śmiechem pośmieszyć, jakim smutkiem posmęcić”
I tą niewiedzą Jasiek był zachwycony. I przeżyli piękne chwile, jedyne, które powinien przeżyć każdy, ale nie każdemu są dane.
A może by teraz pojechać w góry, bo w górach bliżej do nieskończoności – pomyślał Jasiek.
Jedziemy w Tatry Zosiu, pokażę ci piękno gór.
*
Juliusz nigdy w Tatrach nie był.
Chodził za to po Alpach. 31 lipca 1834 wybrał się z grupą przyjaciół na 20-dniową wycieczkę. Opisał ją w liście do Matki, lecz zastrzegł, że: „Żadne opisy nie odmalują Wam zieloności szmaragdowej, którą widać w dolinie – tych domów białych, które po niej są rozsypane – tej góry żółtego koloru – tych gazowych chmur, które się wieszają po jej szczytach. A ja – to wszystko – widziałem.”
I jeszcze pisze:
„Obrazy, które sobie Twoja imaginacja utworzy, będą może piękne, ale nie będą tymi samymi obrazami, które teraz ja widzę we wspomnieniach. Czyż ludzie nie wynajdą kiedy jakiego środka, który by lepiej niż pismo i malarstwo wystawiał przedmioty. Dziwna i głupia myśl.”
- Widzisz Sophie, tak pisał Juliusz, przewidywał wynalazek aparatu fotograficznego i kamery.
Jasiek próbował zacząć rozmowę z Sophie, która milcząca i zamyślona patrzyła w okno pociągu zmierzającego do Zakopanego.
- Nie mam ochoty jechać w góry, wysiądźmy w Krakowie, pochodźmy po mieście, pokażesz mi ciekawe miejsca, góry zostawmy na później – dobrze Jasiu?
- Dobrze Zosiu, dobrze, wysiadamy w Krakowie.
Prośby Zosi Jasiek zawsze odbierał jak rozkaz, i jeszcze zadowolony był, że może coś dla niej zrobić, dla dziewczyny, którą kochał.
W Krakowie pierwsze kroki skierowali na rynek. Przed kościołem Mariackim czekało kilkanaście dorożek zaprzężonych w konie. Okazało się, że właśnie ksiądz udziela ślubu poecie i dziewczynie, jak mówili woźnice, „od nas, prostej, z ludu”.
Pan poeta Rydel brał ślub.
- A gdzie będzie przyjęcie weselne? – zapytał Jasiek.
- W Bronowicach panie, niedaleko.
*
- Właściwie to musimy tę chatę w Bronowicach opuścić. Co tutaj się dzieje? Tutaj nie ma miejsca dla nas Zosiu. My jesteśmy z innej opowieści. Popatrz, pan Wyspiański patrzy na to wszystko, i niechybnie to opisze. A jak on to opisze, to już na zawsze wtłoczy ich w swój dramat. I już zawsze będziesz musiała tańczyć, bawić się, i przeżywać coś, czego nie rozumiesz.
- Ależ Jasiu… zostańmy. Patrz, jak te kolorowe pary wirują, patrz, jaka panna młoda szczęśliwa, nawet Rachela tańczy. Zostańmy.
- Nie. Idziemy Zosiu po śladach Juliusza. On nigdy w Krakowie nie był i nie będzie.
- Skąd wiesz Jaśku, że nie będzie? Skąd wiesz?
*
Musimy się stąd wyrwać, Zosiu, wyrwać na zawsze. Tutaj historia jest na każdym kroku. Gdzie się nie ruszymy, autor wplątuje nas w dzieje tego dziwnego kraju. To wszystko jest już mistyczne, historyczne. Każdy kamień, drzewo każde, już nawet każdy dom, fabryka, stają się ważne, historyczne, dziejowe, jedyne i niepowtarzalne. Jedziemy do pensjonatu Pani Pattey w Genewie. Tam w ciszy i spokoju pomyślimy co dalej, jak wyrwać się spod władzy autora tej książki. Jak pokonać tę sprzeczność. Bo póki on pisze, jesteśmy, żyjemy, a jednocześnie musimy robić to, co on sobie wymyśli, co on chce. Ani jest to przyjemne. Weźmy na przykład takiego Pana Tadeusza, on ciągle przyjeżdża pod ten ganek w Soplicowie, a może on by chciał gdzie indziej pojechać. Nic z tego. Albo Raskolnikow, może on nie chciałby zabijać, a tu, widzisz, autor włożył mu tą siekierę do ręki już na zawsze. I nie ma wyjścia z tej sytuacji.
A my?
My na razie jesteśmy to na weselu w Bronowicach, to w Kazimierzu, i właściwie autor się waha w którą stronę iść. Ale kiedy nas wpuści w jakąś rolę według niego ważną to już na zawsze będziemy ją odgrywać. Więc musimy uciekać. Pensjonat Pani Pattey jest odpowiednim miejscem. No i może spotkamy tam Eglantynę.
- Nie wiem Jasiu, czy to dobry pomysł, i myślę, że mówienie mi o Eglantynie jest nie na miejscu.
- Eglantyna była potem Zosiu. Najpierw była Kora Pinard.
*
Pierwszy etap podróży to Wrocław. Juliusz tak napisał: „… wyjechałem w nocy, smutno mi było – zdawało mi się że uciekam…”
Dlaczego on napisał, że ucieka?
Zosia pokazała ten fragment listu do matki Jaśkowi w dyliżansie, który ich wiózł do Wrocławia.
Juliusz wtedy, w marcu 1831 roku też zapewne jechał dyliżansem, i miał wrażenie, zresztą słuszne, że ucieka, bo uciekał, inaczej tego nazwać nie można. Trwa powstanie, nazwane potem listopadowym, które rozpoczęli młodzi ludzie, jak on. Ważne dni w historii tego kraju, a Juliusz Słowacki ucieka. Uważa się za osobę zbyt cenną, by ginąć. Musi przecież stać się Juliuszem Słowackim. Szkoda oddawać teraz swoje życie, kiedy jego nazwisko nikomu nic nie mówi. I kiedy przyjeżdża do Wrocławia jest nikim. Po 17 latach tam wróci, ale wtedy jego nazwisko będzie robić piorunujące wrażenie, co samo w sobie jest zadziwiające, gdyż mało kto przeczytał jego poezję, a mimo to Juliusz Słowacki jest numer dwa. Bo numer jeden jest Adam, i nic nie da się tutaj zmienić. Nic.
*
„Mamo moja kochana, śliczny kraj opuściłem i może już do niego nigdy nie będę mógł powrócić.”
To jest zdanie z listu wysłanego przez Juliusza z Wrocławia, listu do matki oczywiście. Patrząc z naszego punktu widzenia, Juliusz właściwie kraju nie opuścił. Ale Wrocław mu się nie podoba, uważa, że miasto jest nudne. Wyrywa się na zachód. Czeka na niego Londyn, Paryż, a wcześniej Drezno. Czeka i Genewa, i ten pensjonat pani Pattey, do którego zmierzają bohaterowie naszej książki, Zosia i Jaś.
Właściwie Juliusz przybył do pensjonatu jadąc z zachodu, z Paryża, więc należałoby Jasia i Zosię również tam przenieść, by powtórzyli tę drogę. Tymczasem dyliżans zmierza do Wrocławia, a w nim Jaś zaczął bardzo interesującą rozmowę.
- Tak myślę, że moglibyśmy uwolnić się spod władzy autora.
- Co masz na myśli?
- To, że musimy robić to, co wymyśli autor. Teraz jedziemy w jakimś idiotycznym dyliżansie do Wrocławia, niby tropami Juliusza, a to już mnie tak nie interesuje. Ja mam inny pomysł na to nasze życie, nawet jeśli jest ono literackie. Powiem ci więcej nie przepadam za Juliuszem Słowackim. Wydaje mi się on taki zarozumiały ,przekonany o własnej wyjątkowości w stopniu trudnym do strawienia dla mnie a myślę ,że nie tylko dla mnie. No i rzecz najważniejsza ,te jego utwory, te wiersze ,poematy, dramaty ,są zawile, niezrozumiałe i nikt absolutnie nikt ich nie czyta. Może tylko jacyś szaleni pasjonaci, ale ich jest niewielu. Pamiętasz te jego słynne zdanie”aż was zjadacze chleba w aniołów przerobi”
Nikogo nie przerobił w anioła ,mówię ci, nikogo.
*
Juliusz jedzie dyliżansem z Paryża do Genewy.
Szybko, bardzo szybko ,podejrzanie szybko zdecydował się na wyjazd z Paryża, ku rozpaczy Kory Pinard.26 grudnia 1832 roku o godzinie siódmej wieczorem wsiadł do dyliżansu. Jechał ciemnymi paryskimi ulicami i myślał ,że opuszcza Paryż na zawsze.
Jadąc przez tereny górskie często z dyliżansu wysiadał i szedł piechotą ,wyprzedzając dyliżans o milę drogi. Po paru dniach przyjechał do Genewy i tam, chodząc po mieście znalazł „ładny pensjon w wiejskim domu, kilkadziesiąt kroków od miasta położony”
No i spotkał tutaj Eglantynę .
Nikt by o niej nie usłyszał gdyby nie ten przypadek, ze Juliusz wybrał akurat ten dom bo mu pewnie przypominał czasy spędzone w Krzemieńcu .Weszła dzięki temu na zawsze w dzieje polskiej literatury i szkoda tylko ze Juliusz nie poprosił o jej rękę.
Liczyła na to. Chciała być Eglantyną Słowacką z domu Pattey.
Nie wyszło. Szkoda!
*
Gdzieś zagubiliśmy Fistonowa. A on tymczasem zmierza do Szwajcarii. Jednakże nie ma on zamiaru zamieszkać w pensjonacie pani Pattey , podziwiać urodę Eglantyny, grać w szachy z Juliuszem. Dostał inne zadanie, ma jechać do Zurichu i tam zlikwidować niejakiego Uljanow. Ochrana już od jakiegoś czasu miała go na oku i teraz decyzja zapadła .ten człowiek musi zginąć ,gdyż jego działalność może doprowadzić do upadku Rosji.
Kurier jadący z Petersburga dostarczył Fistonowowi oprócz kilkunastu tysięcy rubliparasol z przemyślnie wbudowanym mechanizmem .Była to sprężyna na końcu której umieszczono ostrze z trucizną działająca błyskawicznie .Teraz należało tylko dostać się do Zurichu i wykonać zadanie.
*
A Jasiek z Zosią zbliżają się do Genewy .Mają nadzieje że w pensjonacie pani Pattey będą wolne pokoje. Liczą na to ,ze spotkają Eglantynę.
*
Goście Marcina poszli na spacer, część nawet rozjechała się po Litwie. Chciał im Marcin pokazać różne miejsca. Wilno, Kowno, Szawle, Jaszuny, Troki, Lida. W Trokach spotkali Napoleona Orde. To polski malarz, który rysował i malował ciekawe polskie i litewskie miejsca. Zamki, pałace, dworki. Zaprosił go Marcin do siebie. Obiecał Napoleon, że przyjedzie. Przywiezie obrazy, i zrobi wystawę.
*
Jeszcze nie teraz.
Następny tom naszej książki – cyklu „Imię moje jak dźwięk pusty” rozpoczęty. Cel jakby bliżej, już zarysy widać, osiągniemy go ale… jeszcze nie teraz.
*
Na grobie Robespierra taki napis „Przechodniu, nie płacz po nim, bo gdyby on żył, to ty nie żył byś na pewno.”
Maksymiliana Robespierra zaprosiliśmy do dworku Marcina Cumfta w Radziwiliszkach. Przyjechał, rozmawiał ze wszystkimi, ale z chwilą kiedy przybyli chłopi z Wandei, gdzieś zniknął. Musimy go odszukać. Posłuchać co on powie, i co powiedzą nam, żyjącym w XXI wieku, powstańcy z Wandei, wierni Bogu i królowi. A Maksymilian Robespierre też był wierny. Sobie.
*
W bibliotece Marcina siedział zatopiony w lekturze książki stary Żyd Natan. Był on kiedyś właścicielem antykwariatu w Krakowie, a książki to była jego pasja. Godzinami całymi siedział i czytał, a klientów zbywał opryskliwym „nie ma”, mimo iż książka była, stała na półce. Bo on nie chciał się rozstawać z książką, bo to tak jakby rozstawał się z kimś bliskim, z przyjacielem. Nie wiadomo kiedy wszedł do naszego dworku, ale wszedł. Siedzi i czyta. Wszystko dla niego ciekawe, ważne. Wszystkie książki traktuje niczym ważną rozmowę z kimś bliskim. Za jego czasów książki przemycano, on sam przemycał. I „Pana Tadeusza” i „Dziady”, i nawet książki Juliusza, którego Natan nie zawsze rozumiał. A każdy dzień zaczynał Natan od czytania Świętej Księgi. Ukochał Psalmy, bo to drogowskaz dla niego, i piękne słowa. A dzisiaj myślał o tym wersecie Psalmu drugiego:
„Przeczże się poganie buntują,
a narody przemyślaną próżne rzeczy”.
Ten naród, który przyjął jego ciągle się buntował. A te książki, które przewoził przez kordony zaborcze, tylko w tym pomagały. On nie rozumiał tej niecierpliwości Polaków, trzeba czekać. Cierpliwością pokona wszystko, a tu taki Mickiewicz i Słowacki każą im iść w bój, i co najgorsze, bez broni. Duchem pokonać armaty i karabiny. Ale biznes to biznes. Chcą czytać, to Natan im przemyci książki, i niech czytają. Niech się przerabiają w aniołów, niech płacą kolejną daninę krwi z najlepszych. Taki już ich los. I Natan czytał ich księgi i nadziwić się nie mógł.
*
„Nie będzie już walki o to kto ma być dowódcą”.
A ta walka jest zawsze. Dowódca zresztą jest potrzebny, byle był mądry i wiedział do czego zmierza. Zresztą w dziejach byli różni dowódcy. U Marcina zjawiło się też paru dowódców. Bo Juliusza można tak określić, mimo iż on dowodził tymi, których jeszcze nie było. Jeszcze się nie narodzili nawet. To ciekawe.
*
„Jesteś prawdziwym cudem tego świata.
Jesteś wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny.”
Phil Bosmans
Że Juliusz, Adam czy Fryderyk, to rozumiem, ale ja czy ty, niepowtarzalny, wyjątkowy, albo ten tam, co to nic wyjątkowego nie uczynił. Ale okazuje się, że potrzebny był. Nawet swojego grobu nie ma. Kiedyś miał, ale potem zbudowano tam nowe miasto i zatarły się wszystkie ślady o tamtych. Niepojęte to tak bez śladu, bez pamięci.
*
Każde wydarzenie ma swoją głębię. Patrzę na zdjęcie będzińskiej synagogi, której już nie ma, i przypominam sobie zdarzenie z córką Jaira, zwierzchnika synagogi, w jednym w miast Izraela. Córka Jaira umarła, a potem ożyła, chociaż Jezus powiedział, że ona tylko śpi. Blisko będzińskiej synagogi jest kościół i Żydzi wychodzący z synagogi, idący obok kościoła do swoich domów musieli słyszeć opowieść sprzed 2000 lat o przełożonym synagogi i jego córce. Czas nie ma tutaj znaczenia, bo tutaj nie chodzi o głębię czasu, tutaj chodzi o coś więcej. Przełożony synagogi zwraca się do tego, który jest Posłany. Coś mu każe zwrócić się właśnie do Niego.
*
Coś w tym jest, że tak często pojawia się w dziejach narodu wybranego motyw ojca i córki. Nawet nasza wielka literatura przejęła ten motyw. Bo i Juliusz Słowacki w swym dramacie „Ksiądz Marek” umieszcza Judytę i jej ojca jako jednych z bohaterów dramatu, i Stanisław Wyspiański w „Weselu” też sprowadza na wesele do Bronowic Żyda z córką Rachelą. A u nas w Będzinie żyd Herszlig wędrował z córką po Gzichowie, Brzozowicy, i odszedł z nią na zawsze wywieziony z getta na Warpiu. Coś w tym jest.
*
Każda rzecz widzialna okazuje się znakiem, symbolem niewidzialnym. I to co niewidzialne ważniejsze jest od widzialnego.
*
A może jest tak, że klęska, upadek to odwrotna strona sukcesu i zwycięstwa. Na pewno tak jest.
Tam w dworku Marcina rozpoczął się koncert Jana Sebastiana Bacha. Gra na organach w kościółku niedaleko, to i słychać go dobrze. Wieczór jest jesienny. Jak wtedy wygląda świat, wiadomo. Opisano to na wiele sposobów, namalowana, i zawsze dodawano, że to niepełny obraz, niepełne słowa, że urok jesiennych chwil jest nieprzekazywalny. Jest nieprzekazywalny, ale cóż jest przekazywalne? Wracajmy do Bacha.
Ta jego gra w tym otoczeniu, nastroju, to jest to coś, do czego się wraca, bo to jest kwintesencja życia. Tych chwil ważnych, momentów skupiających w sobie wszystko. No więc Bach gra. Mgły unoszą się nad łąkami, chmury układają się w fantastyczne kształty. A Juliusz? Co robi Juliusz? Wyszedł i pali cygaro. Suchoty, w ogóle słabe zdrowie, a on pali. Niech pali. Obmyśla rapsody „Króla – Ducha”. Kiedyś te rapsody będzie deklamował w tajnym teatrze w Krakowie człowiek, który został słowiańskim papieżem. Juliusz to wie. Wie, że nie pasuje do tej epoki, w której żyje. A jednocześnie jest konieczny w tej epoce. Musi przygotować nowe zastępy. Więc przygotowuje.
*
Za 18 minut zajdzie słońce. Zapalamy szabasowe świece. To jest odwieczny rytuał. Juliusz zobaczył światełko w domu pewnego Żyda. Jest piątek i wszędzie zaczyna się szabat. A szabat to uświęcenie czasu. I tutaj tysiące kilometrów od Ziemi Obiecanej, gdzie płynie rzeka Niemen, czy tam gdzie płynie Przemsza, czy Wisła zaczyna się święto odwieczne.
*
„Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych”
Tak zaczyna się Psalm I. Wcześniej pisaliśmy o tym człowieku, który budził strach. Nie on jeden zresztą. Nazywał się Robespierre. Mówimy teraz o nim, i o tym, że te słowa są ponadczasowe. On był występny, rady jego były złe, i tylko złe. Wielu go posłuchało na ich nieszczęście, i Europy, ale Wandea go nie posłuchała. Teraz Maksymilian siedzi w salonie Marcina, słucha Bacha, i myśli o Wandei. Myśli o chłopach, którzy nie chcieli postępu i wolności, równości i braterstwa, tak jak rozumiał te hasła Maksymilian de Robespierre.
Co jakiś czas pojawia się w historii jakiś występny człowiek, i namawia do zła. Znajduje takich, którzy za nim idą, i pozostawiają za sobą ruiny i zgliszcza. I tak już musi być. Bo tak jak ponadczasowe są słowa Psalmu, tak ponadczasowe jest zło i występni, którzy są i będą pośród nas. A może to my.
*
Borges kiedyś tak napisał:
„Niech inni się chełpią stronami jakie napisali; mnie dumą napełniają te, które czytałem.”
Parę książek można by zabrać w wieczność, mimo iż tam będzie wszystko jasne. Ale przecież będą tam biblioteki, muszą być. Przecież Urszulce Bóg stworzył tam dworek z Czarnolasu. Wszystko było tak samo, identyczne. Tylko rodziców nie było, ale to przecież kwestia czasu, jeżeli czas jest tam jakąś kwestią. Wiersz Leśmiana o Urszuli to coś, co przełamuję barierę czasu. Naszego czasu. Bo w innych miejscach raczej niezrozumiały jest, chociaż kto wie. Ale wracając do bibliotek. Będą tam wszystkie książki świata, i nieograniczona ilość czasu, by je wszystkie przeczytać.
*
„Jesień nudna jesień… Ciągłe słoty angielskie mgły przeniosły się do Paryża – i często wieczorem nie można znaleźć dobrze znanej ulicy… słychać huk i turkot niewidocznych powozów – i tylko latarnie kabrioletów we mgle płyną i migają.”
Tak wyglądała jesień w Paryżu w roku 1832. Juliusz wszystko widzi poetycznie, filmowo. Te kabriolety we mgle to przecież piękna scena z filmu, którego jeszcze nie nakręcono. Na razie. Pisze też Juliusz że „nigdy tak zdrów nie byłem jak teraz”. Jesień dla ludzi chorych na suchoty to niebezpieczna pora, ale Juliusz ma 23 lata i choroba jeszcze nie spowodowała za wiele spustoszeń w jego organizmie.
*
Aby ratować zdrowie Juliusz wyjechał do Szwajcarii. Jechał do Genewy dyliżansem. Ta podróż była bardzo oryginalna, gdyż Juliusz często z dyliżansu wysiadał, wyprzedzał go idąc pieszo. I tak zajechali do Genewy. Tam znalazł pochodziwszy trochę, bardzo ładny pensjonat. Tutaj zaczęła się historia z Eglantyną. Eglantyna była piękną dziewczyną, szkoda, że Juliusz nie związał się z nią. Ale przecież nie tylko uroda decyduje o związkach.
*
To sobie przypominał Juliusz paląc cygaro przed dworkiem Marcina. A tam dyskusje trwały o życiu, o świecie, o przeszłości i przyszłości. Oni wszyscy tam trudzili się, aby zrozumieć swój czas, zrozumieć świat, rozplątać zawiłości życia. Próbowali, próbowali, i co? I nic. Świat toczył się, tak jak miał się toczyć. Usłyszał Juliusz jak Woland, który przybył z Moskwy wyrzekł słowa „będzie to, co ma być”. Będzie próbował Maksymilian Robespierre i jemu podobni tworzyć nowy świat, lepszy według ich mniemania, ale pozostawią po sobie ruiny, zgliszcza i górę, wielką górę trupów. Słuchając tych namiętnych dyskusji układał Juliusz strofy „Króla-Ducha”.
„Wieszcze się jawią w ogniu i guślarze
Przepowiadają przyszły świat nieznany
Co w pieśni stworzę, to się zaraz pokaże
Przyprowadzone na świat przez szatany.
Każdy wiek wielki miał prawdy ołtarze…”
Robespierre zbudował ołtarz dla Rozumu. Ale czy Rozum przeniknie Tajemnicę?
*
Jesień w Genewie była inna.
„Często z panną Eglantyną siadamy na ziemi w ogrodzie – i słuchając szmeru spadających liści marzymy o wielkich rzeczach.”
O czym może marzyć Juliusz. Talent otrzymał, i to taki, jaki zdarza się raz na 500 lat. Sława przyjdzie, musi przyjść, więc on marzy o domku na wsi, ogródku, i życiu spokojnym bez wzruszeń, życiu sielskim, anielskim. Takie życie nie dla niego. Po co wtedy talent poetycki i nieprawdopodobna umiejętność tworzenia wersów, jakich jeszcze nikt przed nim, i nikt po nim nie stworzył. Bo to, co on pisze, to nie dla ludzi z XIX wieku. On pisze dla przyszłości, dalekiej przyszłości.
„Ja, istota Nieznana wtenczas na ziemi nikomu…”
Juliusz, istota nieznana. I wtedy, i później i teraz. Za wiele Juliuszu żądasz od czytelników, od ludzi. Za wiele.
*
Ciągle wraca to zdanie:
„… i tylko latarnie kabrioletów, we mgle płyną i migają.”
Juliusz, zresztą nie tylko on ujrzał taki poetyczny obraz, i tak go opisał. Inni przeszli nad tym do porządku, ot, normalna rzecz. Ale ciekawe jest co innego. Kto wtedy w tych kabrioletach jechał i gdzie. I gdzie oni teraz. Dobrze byłoby powiedzieć im, że nie tak całkiem rozpłynęli się we mgle. Nie tylko w tej mgle jesiennej roku 1832, ale we mgle czasu. Juliusz utrwalił ich. Chociaż w taki sposób. Kiedyś badacze dotrą do tego, odkryją kto jechał w tych kabrioletach, kto rzucił okiem na niepozornego przechodnia, który potem ich unieśmiertelnił. A oni nawet o tym nie wiedzieli. Nic a nic.
*
Nie wiadomo, kiedy Juliusz nauczył się grać w szachy. Nie wiadomo, kto go nauczył. Nie wiadomo, czy Juliusz grał dobrze, ale pewnie tak, gdyż umiał wiele rzeczy przewidywać. W każdym bądź razie w pensjonacie pani Pattey grywał w szachy m.in. z pewnym protestanckim pastorem. A w dworku Marcina też grają w szachy. Szachy Marcina to arcydzieło sztuki. Wszystkie figury ręcznie rzeźbione, specjalnie zamówione przez Marcina. Rzeźbione w bursztynie.
*
25. urodziny Juliusz spędził w pensjonacie pani Pattey. Kiedy się obudził o 7 rano, zauważył, że jakaś ręka rzuciła na jego łóżko bukiet kwiatów. Przeważnie spał do 10, ale dzisiaj wiadomo, 25 lat. A to Eglantyna, piękna i dobra rzuca kwiaty. I jeszcze jedno, jakaś angielka, która też mieszka w pensjonacie, gra z rana na fortepianie. Oto Julku twoje życie.
*
Litewskie kołduny wniesiono. Ich zapach rozchodził się po całym salonie. Goście Marcina z apetytem próbowali tego przysmaku, i kiedy jedli wszedł nowy gość. Dziwny co nieco.
- Faust jestem. Żyłem przez wieki w podaniach ludowych, aż mistrz słowa nad mistrze, pan Goethe, umieścił mnie na zawsze w swym poemacie.
- A Mefistofeles też przyjdzie? – zapytał Marcin.
- On zapewne już tu jest – rzekł Faust – tylko nie wiem, jaką tym razem przybrał postać.
*
Płynie przez nas czas. Nawet tego nie zauważamy. Tzn. zauważamy po czasie. Coś przynosi – daje, i coś zabiera. Czas zabiera nam czas, jaki pozostał. A w dworku Marcina zjawił się zegarmistrz. Mówił, że lata całe naprawiał zegary i zna ich tajemnice. Może zatrzymać czas. Może, jak się go poprosi, zatrzymać piękne chwile, sprawić aby chwila piękna trwała wiecznie. Juliusz zainteresował się nowym nieznajomym, a on zapytał o piękne chwile w jego życiu. Dużo ich było. Weźmy pobyt w klasztorze Bet-chesz-ban. Cisza, cudowne widoki z okien celi, spokój, pokój, to można by zatrzymać.
- No to co panie Juliuszu, zatrzymujemy ten czas na zawsze?
Wtedy dostrzegł Juliusz jakiś diabelski błysk w oczach zegarmistrza. Tak, Faust miał rację. Zły przybrał postać człowieka od zegarów. I Juliusz zrozumiał w jednej chwili, że to nie tędy droga, że on ten czas zatrzyma inaczej. Pośle go w liście swojej matce… czyli nam.
*
Już mamy XXI wiek, a więc na wiek XIX możemy spojrzeć z oddali. A z oddali widać więcej, i wiele rzeczy jednocześnie. Widzimy jak Juliusz spaceruje paryskimi ulicami (już wrócił z Ziemi Świętej), jak Napoleon wraca spod Moskwy, a powstańcy styczniowi idą w bój bez broni. Wokulski robi biznes, a ksiądz Robak spiskuje, bracia Lumierre filmują wjazd pociągu na stację w Paryżu. Jak to wszystko połączyć ze sobą, by wyszedł sens.
Jeszcze Goethe kończy Fausta, i już wie co będzie za sto lat w jego kraju, i w Europie. Bo przecież Juliusz też wie, że kamienie z jego testamentu ktoś rzuci na szaniec w 1944 w Warszawie. Miliony wydarzeń małych i dużych, a wszystkie ważne, celowe, i sens mające. Nie zawsze dla nas jasny. No ale cóż my…
*
„W kurhanach tylko zostanie pamiątka
I w pieśni długiej wędrownego dziada,
Żem żył – chwasty mi porosną na grobie…
Inny was anioł rozmiłuje w sobie…”
Jaki inny anioł? Co ty piszesz Juliuszu w tym Paryżu?
Albo „chwasty mi porosną na grobie…” Chwasty? Na Wawelu?
Piszesz „Króla-Ducha”, bo te wersy, piękne wersy z „Króla-Ducha” przecież, a piszesz o sobie i Król-Duch to przecież ty. I jaki może być inny anioł?
Zjadaczy chleba może przerabiać w anioły tylko inny anioł. A jak piszesz żeś anioł, no to tak jest. Tobie chyba można wierzyć. Tobie trzeba wierzyć. W końcu widziałeś twarz Boga w ogniach całą. A my… nie.
*
Gdy autorze o nas nic nie piszesz, trwamy w bezruchu. Czujemy się jak książki, na których zalega warstwa kurzu. My tu w tym dworku, który stworzyłeś siłą swojej wyobraźni czekamy kiedy przyjdziesz, albo Jaśka wyślesz, aby przyprowadził kogoś, czy porozmawiał z nami.
- Jeśli sięgasz po „Króla-Ducha”, i czytasz, choć mało co rozumiesz – ja to wiem – to ja żyć zaczynam – rzekł Juliusz.
- Albo jeśli czytasz o Raskolnikowie, to ja wiem, że jesteś w Petersburgu, moim mieście – powiedział Dostojewski.
A bezruch to śmierć. A po to tworzyliśmy by książka żyła. Chcemy ciągle rozmawiać, mamy przecież tyle do powiedzenia.
No dobrze, ale czemu Juliuszu wykreśliłeś taką strofę twego „Króla-Ducha”?
„Czasem się do mnie cudowna dziewczyna
Przybliży… i tak wichrem tonów kręci
Że jako wietrznym skrzydłem koła młyna
Nakryje ducha… i wyrwie z pamięci…”
Dlaczego ta strofa niedobra?
- Już nie wiem. Pisałem w gorączce, wizje przychodziły, odchodziły, co jedna to lepsza. Tak myślałem. Trzeba było się spieszyć. Ale widzę, że nic nie zginęło. Czytajcie jak chcecie, ale czytajcie, ja to pisałem dla was, tych co przyjdą po mnie za sto, może dwieście lat. Wszystko się zmieni, ja to wiem, ale pytania co jest za zasłoną pozostaną. I nie wierzcie tym, co mówią, że nic nie ma, bo każde wydarzenie, każda chwila, każda rzecz świadczą o tym, że tam coś jest.
Zasłuchany Marcin wyrwał się pierwszy:
- No to powiedz Juliuszu, co jest?
- Powiem, ale… jeszcze nie teraz.
*
Roman Brandstaetter wszedł do salonu Marcina z Biblią w ręku. Całe godziny spędzał w bibliotece Marcina i czytał.
Czytał przede wszystkim Biblię, bo czytanie tej Księgi nakazał mu ojciec i dziadek. I wnikał pan Roman w każdy werset, w każde słowo, i myślał co ono oznacza na dziś, na teraz, na jutro i na wieczność. A dzisiaj całe godziny spędził nad wersetem 9. Psalmu.
„… zgubiłeś występnych,
imię ich na wieczne czasy wymazałeś…”
Popatrzył Roman po gościach zgromadzonych w salonie, i pomyślał, kto z nich takie zło czynił, że Pan imię jego wymaże. Imię jego będzie pustym dźwiękiem.
*
Autor umieścił nas wszystkich (a ilu jeszcze tutaj przybędzie?) w dworku swego prapradziadka Marcina, bo dworek dla niego, to Arkadia, to świat cudowny, bezpieczny, ale przecież nieruchomy – powiedział Juliusz do Józefa Ignacego Kraszewskiego, który obmyślał kolejną powieść o dziejach Polski.
Te same gesty, rytuały, przez wieki nic się tutaj nie zmieniło. Chleb miał taki sam smak przez dziesiątki, setki lat, wino też, krajobraz się nigdy nie zmieniał, wszystko trwało w bezruchu.
I pan, panie Kraszewski, to wszystko pięknie opisuje. Tych dziwaków kresowych, te typy piękne, ale przecież śmieszne, zacofane.
Ależ pan mądry, panie Słowacki – odrzekł z przekąsem autor „Starej Baśni”.
*
„Całą potęgą ducha cię wyzywam
Człowieku przyszły”
Ten werset Juliusz przeczytał wszystkim podniesionym głosem. Skąd u niego taka wiara w potęgę swojego poetyckiego słowa? Sprawa staje się jasna, gdy uświadomimy sobie, kto mu dyktował. Bo przecież ktoś mu wszystko dyktował.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł nowy gość.
- Jestem Ludwik Montfort – przedstawił się przybysz z dalekiej Francji, z dalekiego czasu.
Ale dla nich tam czas nie miał znaczenia. Oni tam istnieli poza czasem. Z chwilą, kiedy ty czytasz, ich egzystencja staje się realna. Bo jak czytasz, że Jezus chodzi po wodzie, to przecież chodzi.
A może spróbować chodzić po wodzie?
*
Ludwik de Montfort zasiał kiedyś ziarno, które wydało plon. Pragnął o tym opowiedzieć, ale Marcin dostrzegł w nim, i jego działaniu coś więcej. A my teraz autorze posilimy się, zjemy bigosu przepisu Pana Tadeuszowego, zjemy szynkę, spróbujemy ciasta. Odpoczniemy, Juliusz zapali, choć nie powinien, inni pospacerują po okolicy.
Dlatego autorze, zostaw nas na chwilkę. Idź gdzie indziej.
Ale gdzie mam iść? Gdzie?
*
A może zobaczyć co robi Hans Castorp, czy jeszcze żyje? Nie, jeszcze można by się zarazić. Wystarczy, że Juliusz chory. A może zobaczyć co robi Eglantyna Pattey? Po prostu popatrzeć na nią, bo to w końcu piękna dziewczyna. Że też Juliusz… a zresztą, nic to nie zmieni. Żal Eglantyny. Dziwny jest Juliusz, zupełnie jak ten świat.
*
Od Marcinkowego dworku do kościoła jest blisko, i Ludwik de Montfort wybrał się tam na wieczorną mszę. Spotkał tam chłopów z Wandei, którzy budzili taką niechęć Maksymiliana Robespierre’a. oni potrafili mu się sprzeciwić, i jego hasłom o wolności, równości i braterstwie. Byli wierni Bogu i królowi, ginęli za Boga i króla. A to ziarno wierności zasiał Ludwik de Montfort. Zasiał prawie sto lat wcześniej.
*
Juliusz tymczasem poszedł do lasu. Litewskie lasy.
Specjalistą od litewskich lasów, a właściwie litewskich puszczy był Adam. Jest Adam. Nikt w końcu lepiej litewskiej puszczy nie opisywał, bo on poznał ją aż do „jądra gęstwiny”.
Tutaj w tej materii Adam był lepszy. Ale skąd on to wiedział właściwie. Też na Litwie nie spędził za dużo czasu. W ogóle obaj i Adam, i Juliusz większość czasu spędzili poza ojczyzną, a tak potrafili ją ładnie opisać.
Nagle …spłoszył Juliusz dwie sarny. Zaraz przecież to było w Szwajcarii.
„Pamiętam chwilę …poranek był skwarny
Tameśmy szumem spłoszyli dwie sarny”
Poemat „W Szwajcarii” przypomniał sobie.
Przypomniał sobie jak go pisał po tym jak wracał z wycieczki w Alpy.
„Raz mię ów anioł zaprowadził złoty
Przez jasne łąki do lodowej groty”
Lodowe groty w Alpach, cela w klasztorze Bet-chesz-ban, wspinaczka po piramidach w Egipcie. To wszystko przed nim, za nim zależy jak na to spojrzeć.
I tutaj na tym spacerze zaczęły powoli wyłaniać się z mgły rapsody ogromnego dzieła o Duchu, który był Królem.
Bo wtedy Juliusz zrozumiał, że szatan chce uwięzić nasze zmysły w czymś, co małe, brzydkie, niewarte nic, a on poczuł, że tę walkę z „szatanów gromadą” wygrał i duch jego powędrował wysoko i zdolny jest pociągnąć nas wszystkich zjadaczy chleba za sobą.
A idąc leśną ścieżką, rozmyślając o rapsodach swojego wielkiego poematu myślał o mechanizmach tworzenia.
Jak duża jest rola czytelnika w tworzeniu dzieła.
*
Stworzę im – myśli Juliusz – wielki poemat. Niech czytają, niech swoje życie przemieniają chociaż w wyobraźni. Najpierw to odrzucą, muszą odrzucić, ale to odrzucone zakiełkuje, nawet nie zauważą, kiedy owoc zacznie przynosić.
*
„Jakże charakterystyczny ton przyjmuje w swych listach Słowacki. Jest to ton niewzruszonej pewności i wynikającej stąd wyższości. Chciałoby się wręcz życzyć poecie, aby wreszcie roztopił się w Boskim Absolucie – cóż bowiem takiej istocie życzyć tutaj…”
Juliusz spacerował sobie po Internecie, kiedy wrócił ze spaceru po Radziwiliszkach. No i natrafił na to zdanie jakiegoś XX wiecznego poety. Mało tego, ten poeta napisał, że Juliusz to rozpieszczony dzieciak. No i widzisz, Juliuszu, oni nic nie pojęli. Zapal sobie teraz. Uspokoisz się trochę, a potem idź na spacer. Do Internetu już nie wchodź, szkoda twoich nerwów.
*
Właściwie to po co Marcin, gospodarz naszego dworku, leżącego na dalekich północnych kresach Rzeczypospolitej, zaprasza do siebie tylu gości? Częstuje ich swoją szynką, bigosem, winem, a oni rozmawiają, spacerują i tak im czas mija, jeśli w ogóle możemy mówić, że w dworku Marcina upływa jakiś czas.
- Moi drodzy goście, zaprosiłem was tutaj, a zapraszać będę póki trwam, wielu znanych i nieznanych, by poznać prawdę. Chcę zrozumieć, chcę abyście mi uchylili choć trochę zasłony, abym mógł pewności nabyć i spokoju pewnego, że wszystko ma sens i cel. Wasze życie było takie twórcze, takie nastawione na dawanie. Ja jestem młynarzem. Z pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem, zwożą mi ziarno, a ja je przerabiam na mąkę. Ale cóż mnie do was. Wy piszecie takie piękne książki, poematy, muzykę tworzycie, filmy, które zostaną już na zawsze. Przyjdą czasy, że na srebrnym obrazie telewizora będą o was mówić…
Juliusz tymczasem zaczął przeglądać prasę. I natrafił na wywiad z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, autorem książki „Juliusz Słowacki pyta o godzinę”. Przeczytał tam takie zdanie:
„Gdyby w telewizji powiedzieli, że Adam Mickiewicz napisał „Pana Tadeusza”, a Chopin koncert f - moll, to też byłoby to kłamstwo.”
Zejdę – pomyślał Juliusz – do salonu i powiem, że Adam nie napisał swojego poematu. Ciekawe, co on na to powie?
*
Juliusz znów wyszedł na spacer. To był jego zwyczaj. Kiedyś, będąc w Szwajcarii, wyszedł z balu. Był znużony zaduchem salonów, blaskiem lamp… i poszedł nad brzeg jeziora.
„Marzyłem patrząc na czerwieniejące się niebo” – napisał potem do pani Salomei Becu – matki swojej. I teraz też wyszedł pospacerować, pomyśleć i przemyśleć życie swoje.
Nie rozumieją, nie czytają, nie udało się przerobić w aniołów. Gdzie tkwił błąd? Nie dorośli do tych strof czy co?
*
To jest za duży trud, kłopot, za duże ofiary trzeba ponieść, a cel niepewny, i nie dla każdego przeznaczony. Dlatego też z Egiptu postanowiliśmy nie wychodzić. My należymy do pokolenia, które potrafi wyciągać wnioski z burzliwej historii. A ponadto nie jesteśmy, nie byliśmy zbyt skłonni do ryzyka. Nie było też w naszym pokoleniu nikogo, za którym można by pójść ryzykując wszystko, położyć na szalę dorobek naszego życia, jakikolwiek by nie był. Trudno iść w nieznane z jednodniowym idolem, a takich w naszym pokoleniu nie brakowało. Krzykliwi, wykreowani przez wszechmocne media, nie dawali gwarancji, że warto im zaufać. Byliśmy zresztą zbyt sceptyczni wobec słowa, nie darzyliśmy go wielkim szacunkiem. Zalewało nas zewsząd morze słów, i nie dało się z tej kakofonii dźwięków wyłowić tego prawdziwego, zresztą wymagałoby to zbyt dużego wysiłku. A przecież w końcu wszędzie da się jakoś żyć. Można przecież dogadać się z każdym. Wymyślono przecież kompromis.
Czasy się zmieniają, wymagają od nas dużej elastyczności. Mamy takich elokwentnych adwokatów, którzy każdą rzecz, każdy werset zinterpretują jak należy. Wszystko jest przecież względne. Można napisać wiele aneksów i poprawek, nawet do Dekalogu. Trzeba by, aby wyjść, uwolnić się od pęt, a przecież nasze ręce i dusze spętane światem, który nas otacza. Wymaże nas pewnie Pan ze swoich Ksiąg, bo nie chcieliśmy podjąć trudu wędrówki, trudu przemiany, trudu zawierzenia. Stworzyliśmy własne księgi, gdzie my jesteśmy autorami, i my decydujemy, kogo w nich umieścić. Kłaniamy się własnym dziełom, budujemy pomniki, uśmiechamy się z kolorowych bilboardów. Triumfujemy.
Zawarliśmy układy z faraonem, i jest nam dobrze. On jest nam potrzebny, i my jemu. Nie potrafimy już prawdziwie wierzyć, ani prawdziwie nie wierzyć. Stworzyliśmy świat, gdzie nie ma miejsca na jednoznaczne postawy. My wiemy, że nawet nasze cielce złote, tak naprawdę nie są prawdziwe, w środku są puste.
A my?
A ja?
„A chodząc za marnością
marnymi się stali.”
A może nasze dzieci wyjdą z ziemi egipskiej, i skleją to, co myśmy rozbili.
*
„Chodził patrzał, trząsł sobą i błotem i światem,
Sam z gliny, więc posągów wnet się nazwał bratem.”
No tak, rzeczywiście ulepieni jesteśmy z gliny, ale często o tym zapominamy. Zawsze zapominamy. Juliusz przeczytał swój wiersz o snycerzu, co to zatrudniony był lepieniem, i zaczął komentować sztukę, która tworzy się gdzieś tam w przyszłości, a dotyczy XX wieku. Jaki będzie ten przyszły wiek? Oni tutaj, w dworku Marcina są szczęśliwi, oni już zagrali swoje role, zadanie wykonali. Bo najważniejszy był sam wysiłek, trud. On sam w sobie był i jest nagrodą.
- A ty, Panie Juliuszu, piszesz „kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi iść…”
Po co ci oklaski? – spytał Marcin – Po co ci sława?
Juliusz zapalił cygaro, i rzekł te nieśmiertelne słowa:
„Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna…
Aż was zjadacze chleba w aniołów przerobi.”
Dziennikarz z Wesela - który przeprowadził wiele wywiadów, ale zgubił się gdzieś, i trochę zapomnieliśmy o nim, a przecież jest tutaj, chłonie wszystko – zaczął opowiadać, jak to w czasie wojny rozpętanej przez niedoszłego studenta Akademii Sztuk Pięknych, w krakowskich mieszkaniach recytowano rapsody „Króla-Ducha”. A jeden z recytatorów miał na imię Karol.
- Skąd Pan, Panie Słowacki wiedział, że ten Karol odmieni i odnowi oblicze tej ziemi? Przecież Pan 130 lat wcześniej przewidział, że słowiański papież przyjdzie. Ależ siłę mają pańskie strofy i rapsody. Skąd Pan to ma?
- Pan dziennikarz i nie wie?
*
To w zasadzie jest książka o Juliuszu Słowackim. Już kolejny rozdział. A Adam ciągle w tle, mimo iż Adam zajął na zawsze pierwsze miejsce. Zresztą słusznie. Rozerwać tę zasłonę, i poznać tajemnicę Adama, Juliusza, Fryderyka, nie jest chyba możliwe. Niech to zostanie tajemnicą. W Księdze Mądrości są takie słowa:
„Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele
Dusza jego podobała się Bogu,
Dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.”
40 lat tylko Juliusz, 40 lat tylko Fryderyk, 40 lat tylko Zbyszek w ciemnych okularach. Zbyszek? Jaki Zbyszek? Maciek. Taka rola trafia się raz na 100 lat. Tylu aktorów było i co? Tylko halabarda. A Zbyszek dostał prezent. Zapalił lampki ze spirytusem dla kolegów.
*
Dla Juliusza liczył się tylko duch. I kiedy jego ciało odpoczywało w paryskiej ziemi już 46 rok, to wtedy bracia Lumiere wynaleźli i zaprezentowali maszynę do zatrzymywania czasu. Jaka szkoda, że ktoś 60-70 lat wcześniej nie wpadł na ten pomysł, nie ustawił kinematografu gdzieś na paryskiej ulicy, i nie sfilmował ówczesnych Paryżan, a wśród nich Juliusza. Juliusz elegancki, z laseczką, w żółtych rękawiczkach idzie do teatru, wolno, bo wiadomo, męczy się przez te suchoty, a kamera ówczesna zapisuje na zawsze, utrwala dla wszystkich postać „sternika duchami napełnionej łodzi”. A potem ta taśma stałaby się relikwią narodową. Może też umieszczono by ją na Wawelu, albo wykuto by dla niej w Tatrach specjalną grotę. Kto wie?
*
W bibliotece Marcina siedział Faust, i czytał. Czytał łapczywie. Książek miał Marcin tysiące, i wciąż nowe mu dostarczano, więc zajęcie miał Faust na wieki całe. Mimo iż kiedyś uświadomił sobie, że wiedza to bolesne złudzenie, jednakże ciągle miał nadzieję, że pozna Prawdę, że uchwyci tą nitkę, i ona doprowadzi go do celu. Że zerwie zasłonę, a tam ukaże się Prawda i sens w czystej postaci. I były takie dzieła, które mogły go naprowadzić na właściwy trop, jednakże coś mu przeszkadzało w sięgnięciu do tych dzieł. Coś albo Ktoś. Mefistofil przybierał różne postaci, wcielał się w różne sytuacje, gdy tylko Faust spoglądał na stojące na wysokiej półce dzieła św. Jana od Krzyża. A to gasło światło, a to opanowywało go znużenie, a to Marcin prosił wszystkich na posiłek. Zapachy wędzonej szynki, prawdziwego chleba, nie pozwalały na myślenie o czymś innym. Trzeba było wszystko rzucić i zacząć jeść.
*
- Może mu podpowiemy gdzie ma iść, kogo zapytać o ten wiek dwudziesty? – powiedział Marcin do zgromadzonych w jego dworku gości – Podpowiemy, a właściwie może byśmy ostrzegli wszystkich. Panowie, co wy na to?
- Ja napisałem „Biesy” – odrzekł Dostojewski – Tam wszystko jest. Niech się w nie wczytają, i zrozumieją wszystko. To jest zapowiedź.
- Ten pożar na razie jest w głowach paru ludzi. Jest jeszcze nadzieja, że się nie rozprzestrzeni. My tutaj sporządzimy listę miejsc, gdzie rodzi się to, co zatryumfuje w wieku dwudziestym, a nawet później.
Poślij tam Jaśka, niech patrzy, niech zobaczy jak rodzi się zło, ale i dobro.
Te słowa wyrzekł ksiądz Robak.
- Ksiądz u nas, jak to miło – rzekł Marcin.
- Marcinie, postać stworzona ręką mistrza żyje wiecznie.
Pamiętasz, co pisał Goethe w swym „Fauście”:
„Znowuście przy mnie, wy chwiejne postacie
Których mi onyż śnił się zarys mdły
Zaliż wam każę żywym kształtem stać się?”
Tak. Goethe stworzył „Fausta”, tam również są odpowiedzi na nasze pytania o dwudziesty wiek.
Ksiądz Robak poczęstował gości tabaką, i posłał listę, by każdy wpisał miejsce, które odwiedzi Jasiek.
- Ja – rzekł Robak – już się nachodziłem. Wiecznym emisariuszem zrobił mnie mistrz Adam. Odpocznę trochę, niech młodsi teraz przejmą mą służbę. Jasiek udzielał się w książkach, które nazwano „Chata, którą wieki roztrącą”, i „Wnet zapragną skrzydeł”.
- Te tytuły autor wyciągnął z moich rapsodów – rzekł Juliusz – Czy ktoś mnie pytał o zgodę? A zresztą… ważne, że czytają…
*
„Nie ma Go tu – powiedział Anioł Magdalenie…”
Ten fragment wiersza, dotyczący tego niesamowitego poranka, przeczytał Juliusz postaci, która raz była Wolandem, raz Mefistem, raz Cziczikowem. Bo właśnie podjechał pojazd, którym podróżował Cziczikow. Była to duża bryczka na resorach, a jej właściciel wypoczywał w salonie Marcina. Cziczikow miał niesamowity dar dostosowania się do otoczenia. Sprawiał wrażenie, jakby zawsze tutaj przebywał, jakby zawsze skupował dusze na litewskich i polskich wsiach.
- Panie Marcinie, czy ma Pan jakieś martwe dusze, chętnie kupię, dobrze płacę. Widzi Pan, papierowe rubelki mam, dużo rubelków.
- Martwe dusze? – tutaj nie ma martwych dusz. Tu są ludzie, którzy trwają zawsze, tu są ludzie, którzy stworzyli dzieła, które zapewniły im nieśmiertelność. Na przykład pan Gogol. Mikołaj Gogol.
*
Cziczikow – diabeł,skupuje dusze rosyjskie, ale to jest mała skala. Wiek XX pokaże dopiero skalę działania Złego. Juliusz Słowacki spędził w Szwajcarii kilka lat swego życia, kilka lat swego życia spędził tam człowiek o mongolskich rysach, który zasiał zło w rosyjskich duszach na wielką skalę. Niewyobrażalną.
*
Ten człowiek o mongolskich rysach wypełnił dokładnie plan Diabła, zasiał zło, kłamstwo i zbrodnie, w nagrodę Diabeł zrobił go bogiem. Ale Diabeł nie byłby sobą, gdyby nie kłamał i oszukiwał. Oszukał diabeł człowieka o mongolskich rysach, gdyż zamknął go w szklanej trumnie, i kazał udawać boga, albo faraona.
*
A w dworku Marcina zgromadzeni Rosjanie zacni, to jest: Anna Achmatowa, Mikołaj Gogol, Fiodor Dostojewski, Sergiusz Jesienin. Zastanawiają się, czyby Borysa Sawinkowa, terrorystę wszechczasów, nie posłać do Szwajcarii z zadaniem, aby unieszkodliwić tego człowieka, zatrzymać jakoś, może pociąg wykoleić, który zmierza do Petersburga. Widzą jednak, że nie można nic zrobić, widzą, że biesy z całej Rosji czekają na wodza, czekają na znak, i doczekają się. Historia musi się dopełnić.
*
Słuchajcie kochani goście moi , otrzymałem przed chwilą pocztą ,nie wspomnę już jaką pierwszy akt sztuki teatralnej .
Marcin ,mówiąc te słowa rozglądał się po salonie szukając oczami Juliusza.
Zależało mu na tym by właśnie Juliusz wysłuchał tego tekstu, gdyż to on uparł się by przerobić zjadaczy chleba w aniołów, a sztuka dotyczyła zbliżającego się wieku dwudziestego .
Juliusza nie było .
No to posłuchajcie a potem powiedzcie, co o tym myślicie, wy ludzie wieku dziewiętnastego, kochani goście moi.
Prolog
(pracownia malarsko-rzeźbiarska. Przy wielkim płótnie Maxymilian. Maluje z wielką pasją i szyderstwem)
Maxymilian:
Namaluje wam obraz, pokaże wam co was czeka, w tym przez was z tęsknotą oczekiwanym dwudziestym wieku. Ale to wy sami stworzyliście ten wasz świat, ja go tylko maluje.
O macie tutaj druty kolczaste, numery zamiast nazwisk, macie swoje symbole, którym cześć boską będziecie oddawać, macie sierp i młot, macie swastykę,macie grzyb atomowy.
Muszę się śpieszyć, bo już zbliża się wasze stulecie wiedzy, nauki. Po Księżycu będziecie chodzić namaluje wam Księżyc, stworzycie raj na ziemi.Ależ wy pomysłowi, będziecie bogami.
A potem wiecie, co… wszystko wyleje się z tego obrazu i nikt, nikt tego nie zatrzyma. Nikt.
(diabelski chichot)
Akt 1
Scena 1
(mieszkanie inżyniera Romana. Wchodzi jego przyjaciel Gustaw – zegarmistrz. Jest rok 1900, wiosna. Roman właśnie czyta. W całym mieszkaniu porozrzucane książki)
„Królu wiek dziewiętnasty uderzył… wiek co przyjdzie, ucieszy szatany…”
Gustaw:
Co to czytasz dzisiaj?
Roman:
Kordiana… szukam odpowiedzi na pytanie, jaki będzie ten wiek ,co zaczął się niedawno Dziewiętnasty się skończył, myślę, że dwudziesty będzie wiekiem triumfu dobra, prawdy, sprawiedliwości, a przede wszystkim nauki. To będzie wyjątkowy wiek. Popatrz, cała Europa poprzecinana drogami żelaznymi, po niebie majestatycznie suną sterowce, rozmawiamy przez druty telegraficzne, zatrzymujemy czas.Wiesz chyba każdy chce wiedzieć, jaka będzie przyszłość.
Gustaw:
Zaraz,zaraz,jak to „zatrzymujemy czas”?
Roman:
Czytałem, że w Paryżu pokazuję ruchome obrazy, a to przecież zatrzymanie czasu. Można teraz rzec jak Faust: „chwilo jesteś piękna trwaj wiecznie”.
Gustaw:
Twoje mieszkanie Adamie, przypomina pracownię Fausta. Te wszędzie walające się księgi, i ty opętany chęcią poznania wszystkiego.
Roman:
Myślę, że to będzie wyjątkowy wiek. Dziewiętnasty, który odszedł przygotował piękny, żyzny grunt i zasiał przede wszystkim to, co w dwudziestym będziemy zbierać.
Gustaw:
(bierze do ręki Pismo Święte i zaczyna czytać):
„… Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel i nasiał chwastu między pszenicę i odszedł…”
Roman:
Co mówisz?
Gustaw:
Tu miałeś otworzone Pismo, i tak przypadkowo czytam o chwaście.
Scena 2
(mieszkanie Romana)
Roman:
Witam Gustawie, ty jak zwykle punktualny. Można by zegarki regulować. Kiedyś z punktualności słynął Kant.
Gustaw:
Od regulowania zegarków to ja jestem, od naprawiania też a ty dzisiaj taki jakiś przygnębiony.
Roman:
No wiesz, to już 5 lat mija jak jej nie ma, mojej Marii. Byłem rano na grobie, wspomnienia wracają, dawne piękne dni, piękne chwile.Ale trudno. Co, kawka jak zwykle ze śmietanką?
Gustaw:
Pora się otrząsnąć, Maria by pewnie chciała, byś inaczej żył.
Roman:
Nie potrafię inaczej.
Gustaw:
Rób projekty tych swoich mostów, i kawkę też podaj
(siadają do partii szachów)
Gustaw:
Słuchaj, ty w takim dużym domu sam, może byś wynajął, chociaż strych. Masz fragment przeszklonego dachu, może jakąś pracownię malarską byś urządził.
Roman:
Nie chcę obcych w moim domu. Zresztą wiadomo to, na kogo się trafi?
Gustaw:
Mówił mi Stasiu, że młody malarz szuka pracowni. Młody i zdolny, może byś pomyślał o tym. Zawsze to jakieś urozmaicenie w twoim nudnym, jednostajnym życiu.
Roman:
Nie, nie. Nie mówmy o tym.
Gustaw:
Ja jednak skontaktuję cię. Zawsze też jakiś grosz wpadnie.
Roman:
Na życie mi starcza. Zresztą taki młody artysta nie opływa w dostatek.
Gustaw:
Podobno jest wzięty, i do tego ciekawy zdolny człowiek.
Roman:
Dobrze, już dobrze. Pilnuj wieży, bo znów przegrasz i się obrazisz
Gustaw:
Nikt nie lubi przegrywać, ale tę partię masz przegraną, hetmana nie obronisz, za chwilę go stracisz….za wcześnie posłałeś go do boju.
Roman:
Irytuje mnie czasami twoja pewność.
Gustaw:
To tak nie jest,ja po prostu umiem czekać.Cierpliwością zawsze zwyciężysz.
Roman:
No, tak zaglądasz do zegarów, poznałeś naturę czasu, nie kusiło cię, aby zatrzymać czas.
Wiesz ile ja bym dał by cofnąć czas, by wróciły te chwile, kiedy żyła Maria.
Gustaw:
Czasu nie zatrzymasz ani nie cofniesz, ale przyjdzie czas, gdy zrozumiesz sens wszystkiego również tego, co cię spotkało w życiu, zrozumiesz sens jej odejścia. To jest na pewno jakiś znak. My często nie umiemy odczytywać znaków, które są nam zsyłane.
Roman:
Maria była dla mnie wszystkim. Była przede wszystkim dobra. Teraz to doceniam, jej dobroć.
Gustaw:
Dobro wróciło do Dobra.
Roman:
Ty jesteś jakiś mistyk. Ja wierzę w naukę, w postęp. Widzisz, lekarze nie mieli sposobu, lekarstwa, by wyleczyć Marię, ale kiedyś przecież znajdą sposób.
Gustaw:
No dobrze, a jak postępują rozmowy z malarzem?
Roman:
Urządzi tutaj na strychu pracownię. Zgodziłem się.
Gustaw:
No to dobrze. Odmieni się twoje życie. Będziesz spędzał czas nie tylko czytając i grając w szachy.
Roman:
No tak, ale skończy się spokój. On, z tego, co wiem, ma tłum kolegów i znajomych.
Gustaw:
Nie chciałeś wyjść do świata, to świat przyjdzie do ciebie… a teraz przyjdzie na ciebie zagłada, szach mat!
Roman: (poirytowany przegraną)
Kiedyś Gustawie, ludzie wymyślą maszyny, które rozgromią takich pewniaków jak ty.
Gustaw:
O tak, na pewno. Ale ja już tego nie doczekam. Tymczasem będę cię pokonywał.
Roman:
Ciągle przegrywam. W życiu też. Czy to znak jakiś?
Scena 3
(w pracowni Adama na strychu. W pracowni koledzy Adama Wiktor, Paweł, Marek)
Adam:
No to jak widzicie pracownia urządzona. Sztalugi, farby, płótna. Nasz pan Roman niczego nie będzie podejrzewał.
Wiktor:
Ale musisz Adasiu coś malować, od czasu do czasu, by nie wzbudzić podejrzeń. Masz przecież talent, jak mało, kto.
Adam:
Dobrze nie zawracaj mi teraz głowy malowaniem, zobaczcie to cudo
(wyjmuje z torby zapalni do bomby)
Paweł;
To już pojutrze, wszystko przygotowane, to będzie dobry, głośny sygnał do rozpoczęcia akcji i nowego wieku. Ten wiek będzie do nas należał.
Adam:
Generał-gubenator tutaj pod ruinami zamku zakończy swoje podłe życie.
Ten cud techniki zadziała bez zarzutu.
Marek:
A może zaczekamy jeszcze, mam pewne wątpliwości, chyba trzeba to jednak lepiej przygotować.
Adam:
Na co tu jeszcze czekać? Nie wiadomo, kiedy następnym razem będzie „wizytował” nasze miasto.
Marek:
Ale wiesz potem te represje, wywózki, konfiskaty, mogą cierpieć niewinni.
Adam:
Będzie dobrze, zobaczysz,zresztą oni przyzwyczajeni do cierpienia,.Cały wiek poprzedni cierpieli. Nic nie robili tylko powstania o potem widowiskowo cierpieli
Marek:
No nie tylko pisali też wielkie poematy, malowali Bitwę pod Grunwaldem i… czekali, czekali.
Scena 4
(mieszkanie inż. Romana, pukanie do drzwi, wchodzi Maxymilian, malarz z prologu)
Maxymilian:
Dzień dobry, jest Adam?… ja do niego. Jest w domu tzn. w pracowni?
Roman:
Pan rozumiem kolega pana Adasia. Nie ma go,rano wziął swoje sztalugi i pędzle i poszedł malować te swoje pejzaże, pewnie jest nad rzeką albo w innym malowniczym, że się tak wyrażę, miejscu.
A tu w mieście i okolicach nie brak takich miejsc. A pan z daleka pewnie. Proszę wejść. Jak to mówią gość w dom…
Maxymilian:
Dziękuję panu, chwilę posiedzę, wypocznę.
O, u pana widzę książek mnóstwo jak nie przymierzając w pracowni Fausta
Szuka pan pewnie prawdy…
Roman:
Czytam sobie, szukam, szukam odpowiedzi,…dlaczego? Dlaczego na przykład? moja żona musiała odejść na zawsze ,taka młoda, dobra. Nie mogę się z tym pogodzić, mimo że czas upływa, już powiem panu pięć lat, jak jej nie ma
Maxymilian:
O, to mi niezmiernie przykro
Roman:
Zabrano mi radość życia
Maxymilian:
Tak On jest okrutny i taki wymagający i nie tłumaczy się ze swoich niezrozumiałych decyzji.
Roman;
Przepraszam, ale kogo pan ma na myśli?
Maxymilian:
Twórcę tego wszystkiego, tego losu waszego…naszego.
Ja bym to wszystko inaczej urządził.
Roman:
A, przepraszam, można wiedzieć, czym szanowny pan się zajmuje?
Maxymilian:
Doradzam, jestem jakby to powiedzieć doradcą, zjawiam się tam gdzie tworzy się coś nowego ciekawego. Adaś słyszałem też coś tworzy, może mu podsunę jakieś pomysły.
Roman:
To znaczy pan jest artystą.
Maxymilian:
W pewnym sensie. Dodaje do powstających dzieł mocne barwy.
Roman:
Trochę pan zagadkowy.
Maxymilian:
Nie czytał pan o mnie. W tych książkach, których ma pan tutaj tyle piszą o mnie.
Roman:
Nie może być, czyżby?
Maxymilian
O, i to wiele razy. Ale na mnie czas. Dziękuje za miłą rozmowę.
Roman:
Niech pan przyjdzie jeszcze, wieczorem pan Adaś wraca.
Maxymilian:
Przyjdę na pewno. Do zobaczenia
Scena V
(mieszkanie Romana)
Roman:
Ty wiesz Gustawie, że już mija już wiek, jak przysyłają nam z Moskwy samych łajdaków stek?
Gustaw:
Siedzisz w tych księgach, i już wierszem gadasz. Ale właściwie masz rację, to już wiek, a nawet więcej. Ale to się skończy.
Roman:
Tak myślisz? Niedaleko, jak wiesz, jest szkoła, i ja, idąc rano na spacer słyszę jak dzieci nasze śpiewają hymn rosyjski, a potem uczą się historii wielkiego Imperium.
Gustaw:
Ważne, że się uczą.
Roman:
Ale naszej historii nie znają. W naszym mieście ruiny zamku, który pamięta świetność tego miasta, i tego narodu, a dzieci śpiewają obcy hymn… To pokolenie stracone.
Gustaw:
Nigdy nic nie wiadomo. Nie wiesz przecież, o czym mówią w swoich domach, co czytają.
Roman:
Trudno o dobrą polską książkę.
Gustaw:
A jak twój gość?
Roman:
Ciągle wychodzi rano z tymi swoimi sztalugami, koledzy go odwiedzają, gadają do późna w nocy. Wiadomo, długie nocne rodaków rozmowy.
Gustaw:
A ty z nimi też…?
Roman:
Nie, raczej mnie nie zapraszają. Są młodzi, to inny, obcy dla mnie świat.
Gustaw:
Ale zadowolony jesteś z lokatora?
Roman:
Tak, sympatyczny młody człowiek, ale jakby owładnięty jakąś ideą…
Gustaw:
Tworzenia…
Roman:
Myślę, że tak, tworzenia. A wiesz wczoraj miałem ciekawego gościa. Miał znów przyjść wieczorem, ale nie przyszedł. Sprawiał dziwne wrażenie
Gustaw:
To może nie wpuszczaj wszystkich.
Roman:
Słuchaj to się od ciebie w końcu zaczęło. To twój pomysł bym w domu swoim zakwaterował artystę. No to mam galerię osobliwości. Ciekawe, co z tego wyniknie?
*
No właśnie. Co z tego wyniknie?
Marcin przeczytał zebranym w salonie pierwszy akt sztuki teatralnej „Obraz”, którą otrzymał pocztą elektroniczną z dalekiego miasta, z dalekiego czasu. Przyszłego.
-Autor przecież wie jak potoczy się dwudziesty wiek. My tutaj zgromadzeni też wiemy.
Nic tylko nie wie Roman, Gustaw, Adam.
*
Juliusz dostał febry. Co jakiś czas choroba dawała o sobie znać. To właściwie trwało od zawsze. Klimat Litwy nie służył Juliuszowi. On potrzebował ciepła, słońca. Najlepiej czuł się we Włoszech. Dlatego dworek Marcina, położony na północy Litwy, blisko granicy z Łotwą, nie służył mu. Zaprowadził go Marcin do pokoju na piętrze, aby tam wypoczął. Leżąc wspominał Juliusz swoją podróż do Ziemi Świętej, noc spędzoną u Grobu Chrystusa, egipskie piramidy. Tam zrozumiał, że ten grób, i te piramidy to znaki, to dwie koncepcje cywilizacji. Jedna oparta na wierze w to, że można ożywić ciało, w tym wypadku zmumifikowane ciało faraona, i on znów będzie panować. Druga to koncepcja Jezusa, lecz ta była o wiele trudniejsza do zrozumienia. Tutaj trzeba było wiary. Wczytując się w Dobrą Nowinę pełną cudów, znaków, trudno pojąć odrzucenie Jezusa. Gdzie był Jair, przełożony synagogi, któremu Jezus przywrócił córkę, leżącą na łożu śmierci, do życia? Właśnie, gdzie był Jair, kiedy Jezus szedł ulicami Jerozolimy na Golgotę? Co robił potem? Czyż większego trzeba było znaku, niż wskrzeszenie jego córki?
Tak rozmyślając usłyszał Juliusz, że w salonie pojawił się nowy gość. Atak febry już przeszedł, więc Juliusz zszedł powoli do salonu. Tam siedział już, posilając się chlebem i szynką, Antoni Gołubiew. To on wskrzesił czas, kiedy Polska przyjmowała chrzest. On wskrzesił czas, kiedy krzyż zastępował święte gaje. Nie było łatwo, ale udało się.
*
- Przyszedłem do was, idąc duży kawał drogi przez litewską puszczę, tak cudownie opisaną przez Adama Mickiewicza. Puszcza trwa niezmiennie od wieków.
- Puszcza – powiedział Marcin – to pierwszy tom pana wielkiej powieści o początkach chrześcijaństwa w Polsce. Powieści Bolesław Chrobry, bo taki pan dał tytuł.
- Tak, to powieść mego życia – rzekł Gołubiew – chciałem, by czytelnik przeniósł się w tamte czasy, kiedy szło nowe, a stare odchodziło w niepamięć.
*
- Czy ktoś za francuski? Mamy gościa z Francji, to pan Andre Frossard.
- Panie Marcinie, ja znam francuski, spędziłem we Francji połowę życia – rzekł Juliusz – Myślę, że tutaj, w pańskim dworku większość gości zna ten język.
- Posłuchajmy, co pan Frossard ma do powiedzenia.
- Znacie moją historię. Wiecie co mnie spotkało 8 czerwca 1935 roku. Ujrzałem inny świat. Zajrzałem za zasłonę.
- Dobrze, zaraz nam pan opowie, ale najpierw proszę się posilić. Może bigosu, zrobiony wedle Pana Tadeuszowego przepisu.
- To co mnie spotkało – zaczął Andre Frossard – to największe wydarzenie mojego życia. Jak już wspominałem, zajrzałem za zasłonę. Za życia, i to zmieniło moje życie, moje odczuwanie codzienności. Starałem się mówić, przekonywać, że życie tutaj, zakorzenione jest tam.
- Nas, panie Andre, przekonywać nie trzeba. My to przeczuwaliśmy, i w swej twórczości i działalności dawaliśmy temu wyraz.
Juliusz mówiąc te słowa spacerował po salonie, a potem usiadł na kanapie i głęboko się zamyślił.
- Panowie, chciałbym abyśmy odpisali autorowi książkia „Obraz”, który zmaga się z tekstem. On chce ukazać, gdzie tkwią przyczyny, że wiek XX był taki, jaki był.
Doradzimy mu – myślę, że to dobry pomysł, aby udał się do pracowni uczonych i na zebrania rewolucyjnych kółek. Tam wykuwa się XX wiek. Ten wiek odda bałwochwalczy hołd Rozumowi. Rozum, wiedza, technologia pójdą swoim torem. Na pierwszej stacji wysadzi się etykę, moralność, zasady, gdyż uzna się je jedynie za ciężar, niepotrzebny balast. Doraźny cel się będzie liczył. I tylko to.
*
Roman Brandstaetter zapalił swoją fajkę i wyszedł z salonu Marcinowego dworku na podwórze. Zastanawiał się nad głębią Dobrej Nowiny, która kiedyś zawładnęła nim. Otworzył Pismo, które z nabożną czcią czytał jego ojciec i dziad, a teraz on odczytywał po raz nie wiadomo, który wersy Dobrej Nowiny, i zawsze znajdował w nich coś nowego, coś, czego wcześniej nie dostrzegał.
Otworzył Pismo i odczytał:
„Dokonajcie tego, żeby jakieś drzewo było dobre, a wówczas i jego owoc będzie dobry; uczyńcie to drzewo złym, a wtedy i jego owoc będzie niedobry”.
I kiedy wczytywał się w ten tekst nagle zjawił się nasz znajomy. Maksymilian. Usiadł na ławeczce obok pana Romana i zaczął rozmowę.
- Ja pana znam, panie Romanie. Ta pana książka o Człowieku z Nazaretu dużo zła zrobiła w naszym środowisku. Czas mija, a ludzie o tym Człowieku nie zapominają, bo takie książki jak pana, wpływają na ich przekonania.
- To uważa pan, że czynie zło? – zapytał Roman.
- Tak, to jest złe, dla naszej koncepcji świata i życia tutaj, jest to zło.
- Domyślam się, kim pan jest, i myślę, że to dla mnie komplement. Może przejdziemy się do lasu, porozmawiamy?
- Dobrze, chętnie. Las sprzyja medytacji. Tyle tam drzew, cisza. Chodźmy.
*
Szli, więc w stronę litewskiej puszczy, którą Adam tak sugestywnie opisał. Ogromne drzewa, szemrzące strumyki i cisza przerywana tajemniczymi odgłosami, tworzyły nastrój wręcz mistyczny. Ten nastrój udzielił się obu wędrowcom, tak różnym.
Pan Roman myślami był w Jerozolimie, w tym dniu, kiedy Jezus…
„Wlókł się krok za krokiem pochyloną głową, borykał się z ciężarem patibulum, które kołysało się na Jego barku jak ramiona ogromnej wagi, a za każdym jego przechyłem – Jezus zataczał się, przystawał i znów szedł kilka kroków, wciąż mocując się z brzemieniem i chwiejną równowagą belki, i z bólem przyprawiającym Go o omdlenie”
-O, czym Pan myśli Panie Romanie- cicho zapytał Maksymilian.
-Próbuje sobie wyobrazić ten dzień w Jerozolimie, kiedy Jezus dźwigał krzyż na Golgotę.
-Tak? A czy Pan wie, że ja tam byłem wtedy, towarzyszyłem Mu od początku, od ogrodu w Getsemani. Ostrzegałem namawiałem by porzucił to wszystko, zapewniałem Go, że nie warto.
Mówię, zobacz śpią…Ty dzieje świata zmieniasz a oni śpią… Nie posłuchał. Zrobił, co miał zrobić.
-Domyślałem się, kim pan jest, panie Maksymilianie. Zastanawia mnie pana konsekwencja.
Tylko Zło może być tak konsekwentne.
Zbliżali się do uroczej polany i tutaj postanowili odpocząć.
A po prawej stronie ujrzeli krzyż. Była to zapomniana mogiła powstańcza. Kiedyś musiała rozegrać się tutaj bitwa lub w tajemnicy pochowano jakiegoś powstańca.
- O, widzi pan, panie Maksymilianie ten krzyż, zawędrował aż tutaj. Mimo iż niszczy go wiatr deszcz i czas, on trwa i trwać będzie. Trwać będzie mimo pana planów zniszczenia go. Wiem, że repertuar pomysłów by go zniszczyć ma pan nieograniczony, i potrafi pan dostosować się do czasów i miejsca. Ale przecież przegrywa pan. W chwili, kiedy jest pan na szczycie, kiedy wydaje się, że pan triumfuje, kiedy wydaje się panu, że osiągnął pan zamierzony cel, wtedy kończy się noc i zaczyna ranek.
Jest to ranek zmartwychwstania.
-Tak, ma pan, panie Romanie racje, zawsze ktoś psuje moje dzieło. Zawsze ktoś wprowadza dysonans do mojej misternie skomponowanej symfonii.
Zawsze ktoś do obrazu, który naszkicuje a potem maluje wprowadza jakieś postacie, które wszystko psują. Na przykład taki Maksymilian.
-Maksymilian?
-Myślę o Maksymilianie Kolbe. Zrobił jeden krok i wszystko zepsuł.
Jeden krok.
*
Artur Grottger przywiózł swoje obrazy. To był cykl zatytułowany „Lithuania”. Zrobiły ogromne wrażenie, gdyż miały jakiś tajemniczy urok. Ta puszcza litewska pełna duchów, zjaw, powstała sama. Żadna ręka ludzka nie ingerowała, kiedy była tutaj pusta ziemia. Najpierw padło jedno ziarenko przyniesione przez wiatr, i po latach wyrosło drzewo, a potem rozrastał się ten lasek, który lasem się stał i puszczą potem. Zwierzęta znalazły tutaj swój dom, a małe strumyki płynęły wśród zwalonych drzew. I tak to trwało wieki. I zamieszkał tutaj duch. Duch puszczy. I tego ducha ujrzał Artur Grottger i namalował go.
*
A Marcin list z Niderlandów otrzymał.Syn pewnego młynarza zapragnął przybyć do Marcinowego dworku i zaprezentować swoje prace.Zabrał się, więc Marcin do przygotowania
Miejsca dla nowego przybysza, a w tym czasie wrócił ze spaceru po puszczy pan Roman. Wrócił sam , bo Maksymilian , pożegnał się i pognał gdzieś by realizować swoje idee, wróżnych miejscach Europy. Przygotować grunt pod przyjście wieku XX, wieku w którym mają spełnić się marzenia XIX wiecznych marzycieli.
- No jak pan puszczę naszą znajduje- panie Romanie, urocza czyż nie?
- O, tak. I pełna tajemnic.
-No właśnie. Wie pan, że tam żyje pustelnik, bardzo ciekawy człowiek. Zanoszę mu, co jakiś czas chleba parę bochenków, pogawędzimy trochę… a z nim jest, o czym. Musi pan się z nim spotkać koniecznie.
- Dobrze. Chętnie z nim porozmawiam, jeśli ma się rozumieć zechce się ze mną spotkać.
- Jutro panie Romanie pokażę panu drogę do niego, ale wybaczy pan z panem nie pójdę gdyż nowego goście w moich progach witać będę.
-Tak? A któż to taki?
-Rembrandt, syn młynarza.
- Napisałem panie Marcinie o nim sztukę teatralną. Syn marnotrawny. To wielki malarz, malarz światła.
*
Nie ma tego dworku, gdzie Marcin przyjmuje gości. Tak, teraz, kiedy mamy pierwsze lata XXI wieku ten dworek już nie istnieje. Rozsypał się, rozpadł i czas zatarł ślady. A potem padło nasiono jedno, potem drugie, i wyrosły brzozy, i teraz jest tam brzozowy zagajnik. Ale dla nas dworek istnieje, bo właśnie Juliusz zaczął czytać zgromadzonym gościom piękne strofy, zwane przez wydawców „poetyckimi fragmentami”.
„Na to jedna odpowiedź: Wielki, kto posłucha,
Że wszystko jest przez ducha stworzone dla ducha.
A jeśli tak – to oto świata przeszłość cała
W nas zamarła i z nami razem zmartwychwstała;
A gdy chcesz – to w pamięci cała zmartwychwstanie.
Lecz jakże mi uwierzysz?”
- Ja ci wierzę – te słowa wypowiedział Jasiek. Gdzieś się zagubił i nagle się odnalazł. Marcin na prośbę autora książki wysyłał go z zaproszeniami w różne miejsca czasu i przestrzeni. Ale potem Jasiek usamodzielnił się. Nabrał pewności, zaczął żyć swoim życiem. Bo tak już jest, że postać raz stworzona już trwa. Więc Jasiek stał się Jaśkiem Wędrowniczkiem, i zaczęła mu ta rola odpowiadać. Sam sobie wybierał miejsca, które trzeba odwiedzić, i coraz rzadziej zjawiał się w naszym dworku. Ale teraz wrócił.
- Daj Marcinie jeść. Bigosu daj, twojego chleba o legendarnym smaku i szynki, a potem wina, rocznik 1809, a ja jak podjem sobie, to opowiem wam jak spełnia się Juliuszowe proroctwo o tych zjadaczach chleba i aniołach. A pan Juliusz niech dalej czyta swoje wiersze, bo one rzeczywiście – teraz to wiem – mają moc.
Mają moc przerobienia zjadaczy chleba w aniołów. Ale ja będę jadł teraz pyszny chleb z Marcinowego pieca. I dla tego chleba na razie rezygnuję z bycia aniołem, bo dla tego chleba warto być zjadaczem.
Już można Jaśku? No to czytam.
Czytaj Juliuszu:
„Na to mam odpowiedź – lecz ta jest otchłanią
Wiedzy – i wy czekacie, i świat czeka na nią,
I patrzy w górę – Boga chcąc widzieć za mgłami;
Lecz on nie jest za zorzą i za księżycami.”
- Panie Romanie – Marcin szeptem zagadnął Brandstaettera – jutro, jak pan pójdzie do pustelnika, zabierze mu pan kilka bochenków chleba.
- Dobrze, zabiorę.
*
Jasiek miał ogromny apetyt. Jadł ze smakiem, delektował się chlebem, szynką, bigosem i winem.
- No dobrze Marcinie, co u ciebie? Widzę, że gości masz jak zwykle mnóstwo. Przyjeżdżają, gościsz ich, gadają, gadają, i co dalej? Co z tego wynika, masz z tego jakieś korzyści? Tylu sławnych w jednym miejscu, można by to jakoś sprzedać.
- Oj Jaśku, coś ty taki przemądrzały. Autor cię stworzył, funkcję ci dał ,byś z zaproszeniami po świecie jeździł, by zjawiali się tutaj różni na swój sposób ciekawi ludzie, aby dialog trwał, by czytali ich książki, i rozmawiali z nimi, bo oni mają coś do powiedzenia, i czas nie ma tutaj nic do rzeczy. Ale ty za szybko odciąłeś się, i chcesz żyć swoim życiem.
-, Bo to Marcinie tak jest, autor zapomina o mnie. Daje mi pożyć chwilę, a potem czas mija, a mnie nie dostrzega. Nie można tak.
- Jaśku bądź trochę skromniejszy. Popatrz na pana Juliusza. On modlił się o sławę, ale po śmierci. Za życia godził się być pogardzanym. Pamiętasz, co napisał?
Kto drugi tak bez świta oklasków się godzi „
Iść…”
I to, popatrz taki Juliusz Słowacki, a ty, co? Chcesz dyktować autorowi, co ma robić? Autor wie lepiej.
- No nie wiem czy wie lepiej. Ale dobrze, niech będzie, że masz rację. Jakich to nowych gości masz?
- Rembrandt ma przybyć. A z nowych? Jest ich tylu, że już mi się wszystko miesza, ale mam pomysł, co do jednego człowieka.
- No, mów.
- Musi tu przybyć, i ty go sprowadzisz, tylko musisz uważać, bo Ochrana węszy.
-, O kim mówisz?
- O Stanisławie. No wiesz, ten powstaniec.
- Ach, przypominam sobie, to ten uratowany przez pustelnika.
- Tak, ten. Zjesz, odpoczniesz i w drogę. Weźmiesz siwka, będzie szybciej.
- Coś taki Marcinie niecierpliwy?
- Chcę, aby jego historii wysłuchał pan Roman.
*
Maksymilian nie próżnował. Pojechał do małego miasteczka położonego w północnej części Niemiec. Miał tam odwiedzić Johanna Mansteina i jego rodzinę. Johanna poznał w Dreźnie, na zjeździe kupców i sklepikarzy, bo Johann miał sklep żelazny, i dbał aby był zaopatrzony w najnowsze osiągnięcia techniki XIX wiecznej. Maksymilian chętnie przyjął zaproszenie. Chciał poznać rodzinę Johanna, jego żonę i trójkę dzieci: Karla, Friedricha i Ewę. Żona Anna zajmowała się domem. Maksymilian był zachwycony domem i rodziną. Podziwiał porządek, punktualność, czystość panującą w domu. W kuchni obok kredensu wisiał rozkład dnia, i ten rozkład był przestrzegany z ogromną precyzją. Nic i nikt nie był w stanie zmienić ani joty w ściśle ustalonym porządku dnia. Zachwycił Maksymiliana zadbany ogród przed domem. Wypielęgnowana trawa, żywopłoty idealnie przycięte. To było wzorowe, to było idealne. I co ciekawe, sąsiedzi Johanna prowadzili identyczne życie. W ich domach, jak zapewniał Johann, również wisiał rozkład dnia, i wszystko odbywało się zgodnie z precyzyjnie ustalonym planem.
- To pan, panie Maksymilianie, w interesach podróżuje po całej Europie, czyż tak?
- Tak, panie Joannie. Podróżuję, patrzę, zbieram doświadczenia. Europa się zmienia. Technika, oświata robią postęp niewyobrażalny. Racjonalizm tryumfuje.
- To dobrze.
- A wie pan, panie Johann, że podoba mi się w tym miasteczku. Tu jest schludnie, czysto, wszystko jest obliczone, ponumerowane, takie przewidywalne. Europa powinna brać z was przykład. A są w niej miejsca dzikie, pełne zabobonu, jakiegoś chaosu, gdzie nie przestrzega się prawa.
- O tak, panie Maksymilianie, prawo to rzecz najważniejsza. Weźmy u nas. Burmistrz nakazał, a myśmy, rada miasta, go poparli, by żadnych włóczęgów do miasta nie wpuszczać, żadnych żebraków, żadnych obcych, chyba, że kupców albo ludzi interesu.
- Tak, tak, podoba mi się to miasto.
Słuchaj Marcinie-pan Roman zapalił kolejną fajkę- jutro,jak mówisz przybędzie Rembrandt i ja chciałbym z nim porozmawiać o jego obrazie „Syn marnotrawny”.
Taka okazja może się już nie powtórzyć. Autor książki, „Ale zasłony więcej nie odchyli” może porzucić ten wątek, ciągnąć inny, to w jego stylu, więc przełóżmy to spotkanie moje z pustelnikiem na później. Dobrze?
- Dobrze, wola szanownego gościa to dla mnie rozkaz. Przy okazji odwołam też podróż Jaśka do pewnego człowieka, który wiele zawdzięcza pustelnikowi.
Marcin poszedł do stajni. Jasiek był już prawie gotowy do drogi Koń osiodłany,niecierpliwił się.
- Jaśku, nie pojedziesz teraz do powstańca, zmiana planów …może innym razem.
-To Marcinie odwiedzę pustelnika.Nigdy u niego nie byłem.Znam jego historię tylko z twoich opowiadań, a nie ma to jak spotkać się z kimś sam na sam..
To zajmij się koniem a ja pójdę pieszo.
*
Wieniedikt Jerofiejew otrzymał zaproszenie w pociągu. Wsiadł w Moskwie i zmierzał do Pietuszek. Wypity rano alkohol wprowadził go w przyjemny nastrój. Szklanka żubrówki, potem szklanka kolendrówki a dopełnił to dwoma kuflami żygułowskiego piwa.. Było dobrze , jechał pociągiem i starał się nie myśleć o tej rzeczywistości absurdalnej ,która wszystkich omotała i trzymała mocno .Tylko alkohol był izolatorem od świat ,który zaprojektował …kto?
Z zamyślenia wyrwał go ostry głos konduktora.
-Masz Wienia …koperta dla ciebie…ktoś przed odjazdem mi podał, …że cię niby znam.
A któż cię nie zna?
W kopercie było zaproszenie od Marcina.
- Kto to ten Marcin? Gdzie ten dworek, jak ja tam trafię?
Przyjeżdżaj jak możesz najszybciej. Czeka na ciebie pełna piwnica, a tam setki butelek z winem o rocznikach… że już to samo przyprawia o zawrót głowy. Przyjeżdżaj i mów, opowiadaj, opowiadaj o twoim życiu, o tym jak zrozumiałeś w jednym błysku, o co chodzi. Jak ogarnęła cię rozpacz, i postanowiłeś stworzyć własny świat. Prawdziwy. Bo ten świat, w którym przyszło ci żyć, był diabelską fikcją. Ale jednocześnie prawdziwy, bo naprawdę kłamstwo nazywało się „Prawda”. Wszystko zostało splugawione, nie było ani małego kawałeczka sacrum. Nie było nic świętego. No, Wienieczka przyjeżdżaj. Wysiądź z tego pociągu, wróć do Moskwy, i jedź do Pitra. W Pitrze przesiądź się na Wilno, i wysiądź w Radziwiliszkach. Tam już jest dworzec kolejowy. Marcin będzie czekał, a może Jasiek albo któryś z gości Marcina. Kogo byś sobie życzył za towarzysza podróży z dworca do dworku? Z każdym potrafisz nawiązać dialog. Może będzie czekał na ciebie Rodion Raskolnikow, może Anna Achmatowa, może Chlestakow lub Cziczikow. Ale nie, ty masz dość tego wszystkiego. Kto inny wyjdzie po ciebie na dworzec. Przyjedź, a zobaczysz kto.
*
„Przez stolicę przechodzę
Miasto ukrzyżowane”
Przypomnę mu te słowa, przeczytam mu moje wiersze jak przyjedzie.
Anna Achmatowa patrząc z ogródka na Marcinowy dworek, na otoczenie pełne ciszy, radości i miłości, przypomniała sobie Moskwę, miasto ukrzyżowane, pełne strachu, kłamstwa, podłości, nad którym unosił się zły duch tyrana jakiego nie znały dzieje.
-Anno pozwól na chwilę ,pokażę ci pewną ikonę. Marcin zaprowadził Annę do pokoju na pierwszym piętrze. Tam na ścianie wisiała ikona przedstawiająca błogosławioną Matronę.
-Czy znasz jej losy Anno?
Urodziła się Matriona w bardzo biednej rodzinie Niklowych, we wsi Kolo Tuły. Urodziła się niewidoma pozbawiona gałek ocznych, ze zrośniętymi powiekami. Matriona nie rosła, Gdy miała 17 lat przestała chodzić. Przez resztę życia leżała z podkurczonymi nogami, podpierając się łokciem.
Przez kilkadziesiąt lat przychodziło do niej wielu ludzi-po radę ,po nadzieję ,po wiarę po uleczenie. Jej życie to wielkie świadectwo wiary W tych miejscach gdzie ona mieszkała, a mieszkała w wielu miejscach ,gdyż wiele osób brało ją do siebie, robiło się jaśniej. Tam była prawda.
O, popatrz na nią , popatrz na tę twarz, na zamknięte oczy , które wszystko widzą.
*
Podroż Jaśka do chatki pustelnika trwała pół dnia. Jasiek idąc odkrywał uroki puszczy.Był człowiekiem miasta, lubił miasto, lubił tą różnorodność, lubił ruch gwar, a puszcza wydawała mu się nudna, jednostajna.
Nic bardziej mylnego. Co krok idąc napotykał coś nowego. Fascynowały go ogromne drzewa, chyba tysiącletnie, jeziorka urokliwe, piękne strumyki.
Czuł Jasiek, że obserwują go setki oczu.
Ptaki go obserwują, zające, lisy może niedźwiedź.
Ale on nie szedł jak napastnik, nie chciał zabierać nikomu życia, aby głód swój zaspokoić czy przyjemność, dzisiaj szedł porozmawiać z pustelnikiem, poznać jego tajemnicę, dowiedzieć się jak to naprawdę było tamtej nocy, gdy zdarzył się cud.
*
Maksymilian przybył do Zurichu. W tym szwajcarskim mieście przebywał pewien człowiek który planował wielkie dzieło. Planował wielki przewrót. Planował rewolucję w kraju Puszkina i Dostojewskiego. Nie miał żadnych skrupułów, miał za to jeden cel, władzę absolutną.
Maksymilian obiecał mu pomóc i przyznał, że się wszystko powiedzie.
Ten człowiek nazywał się Uljanow, ale potem świat zapamięta go pod innym nazwiskiem.
W wielkim kraju zajmującym znaczną część świata nie będzie miasta, miasteczka, w którym by nie było twojego pomnika. Będą twoje ulice, fabryki, a ty sam spoczniesz jak faraon po skończonym dziele w szklanej trumnie i po śmierci będziesz nieśmiertelny. Będziesz bogiem.
Przyrzekłem ci to Włodzimierzu. Szykuj się do drogi, pojedziesz pociągiem do miasta, które na kościach ludzi zbudował Piotr i zaczniesz najciekawszy eksperyment w dziejach.
Zbudujesz królestwo gdzie ty będziesz bogiem i tobie podobni. Będziesz rzeki zawracać, będziesz przesiedlać miliony z miejsca na miejsce, popłynie rzeka krwi. Sztandar umoczysz wasz we krwi i to będzie wasz znak. Powodzenia.
Zmienić nic nie można. Ten pociąg musi dojechać do Petersburga. Musi zacząć się ten okrutny spektakl. Ci, co mają zginąć, zginą. Nic zrobić nie możemy.
To, po co oni przybywają do tego dworku? Po to żeby wino pić z Marcinowych piwnic, jeść chleb i wędzoną przez Stefana szynkę, próbować bigosu wg recepty Adama? Po co?
Nawet Maksymiliana, zło wcielone, zatrzymać nie możemy. A on gdzie może, tam zasiewa zło, a po jakimś czasie zbiera plony. Ale nie wie – a może wie – że do zła, które on wytrwale sieje, przyczepione jest dobro, i to dobro też wydaje plon. Ci, co mają zginąć, zginą. Ale my możemy ich uratować. Możemy ich uratować nawet 50, nawet 100 lat później. Powrócimy do tego, Gdy Jasiek dojdzie do chaty pustelnika. Już się zbliża. Już ujrzał krzyż, który zrobił Tomasz – pustelnik, a przed chatą ujrzał Tomasza, który przygotowywał wędki. Bo Tomasz łowił ryby, tak jak kiedyś apostołowie.
*
„Bo Ty nie jesteś Bogiem, któremu miła nieprawość
Złego nie przyjmiesz do siebie w gościnę
Nieprawi nie ostoją się przed Tobą
Nienawidzisz wszystkich złoczyńców, zsyłasz zgubę na wszystkich co mówią kłamliwie
Mężem krwawym i podstępnym brzydzi się Pan”
Codziennie Tomasz modlił się Psalmami. Jasiek czekał w milczeniu, aż Tomasz skończy V psalm.
- Dzień dobry Tomaszu, chleb od Marcina przyniosłem, dobry chleb… siedem bochenków.
- A ty kto?
- Jasiek jestem, u Marcina teraz mieszkam, załatwiam mu różne sprawy… podróżuję dużo po świecie. Chciałem cię poznać, porozmawiać.
Tomasz w milczeniu słuchał Jaśka, który chcąc przykryć zmieszanie mówił i mówił.
- Jak to się tak samemu żyje? Do świata, do ludzi nie ciągnie?
- Chodź gościu – Tomasz uśmiechnął się, i gestem ręki zaprosił Jaśka do chaty. – Posilisz się. Zjesz rybę i napijesz się moich soków. Mam sok z malin, jagód, rozcieńczony wodą, dobre to, zdrowe picie.
Weszli do chaty. A w chacie Tomasza stół, krzesło, legowisko, na ścianie krzyż, na półkach dzbany gliniane i parę książek. Ale Jaśka zaintrygował obraz. Nie spodziewał się, że ujrzy tutaj obraz.
- Piękny obraz Tomaszu. To ty go namalowałeś?
- Nie, nie, ja nie maluję. Ofiarowano mi go przed laty. Nie wiem, kto go namalował, ale wiem, kto ofiarował.
Jasiek nie mógł oderwać oczu od obrazu, miał on w sobie jakąś dziwną moc. Przedstawiał Jezusa, kroczącego po wodzie w stronę łodzi z apostołami, i Piotra, który wychodzi z łodzi, z taką pewnością, jakby wychodził na ląd.
- Tomaszu – Jasiek zdobył się na odwagę, i chciał zadać to pytanie, z którym tu przyszedł – Ty też podobno chodziłeś po jeziorze.
- Jaśku, zjedz rybę najpierw, spróbuj chleba, napij się, odpocznij.
- Dobrze, ale opowiesz mi jak to było?
- Może opowiem. A teraz jedz. Gość w dom, Bóg w dom.
*
- Nasz agent operacyjny na Litwie przysłał raport, dlatego zebrałem panów, abyśmy wspólnie zastanowili się i podjęli decyzję. – Aleksander Fistonow, naczelnik wydziału zagranicznego Ochrany w Petersburgu, rozpoczął spotkanie operacyjne. – Panowie, dziwne postaci przybywają do niejakiego Marcina Cumfta w Radziwiliszkach. Wiemy, że przybywają tam, on ich gości, nieraz całymi tygodniami, ale o czym mówią nie wiadomo. Nie ma jak dotychczas możliwości wprowadzenia tam naszego człowieka.
- Aleksandrze Pawłowiczu, a jakby tak zainstalować podsłuch? W takim dużym domu można dziesiątki pluskiew umieścić, nikt nie zauważy.
- Rodionie Michajłowiczu, spójrz na kalendarz, myśmy są Ochrana, nie mamy jeszcze takich możliwości jakie mieć będą towarzysze z KGB. To będzie gwardia, ale i tak paru ich zdradzi… taki Riezun, znany bardziej jako Suworow. Wszystko opisze w tych swoich książkach. Wolność wybrał. No, ale wracając do tematu… musimy znaleźć sposób dotarcia do Marcina Cumfta i umieszczenia tam naszego człowieka. Musimy wiedzieć, o czym oni rozmawiają. Zgłaszajcie panowie propozycje.
- A gdyby tak, Aleksandrze Pawłowiczu, umieścić na drzewach kamery, niech filmują przybywających.
- Ten znowu swoje. Rodionie, mamy połowę XIX wieku, jakie kamery, raczej rysowników trzeba by porozmieszczać na drzewach. To, że autor tej książki ma taką konwencję, że skacze po wiekach, latach, epokach, to nie znaczy, że my też mamy robić to samo. Pisze jak byk, że Aleksander Fistonow jest naczelnikiem wydziału Ochrany w Petersburgu, i tego się trzymajmy. A więc panowie żadnych kamer, żadnych pluskiew, tradycyjne metody. Boże, cara chranij.
*
-To ile lat tak sam tutaj żyjesz Tomaszu?
-Będzie ze dwadzieścia,ale może więcej może mniej, specjalnie nie liczę.
-Właściwie to wycofałeś się z życia, odpowiada ci to. Co spowodowało, że wybrałeś samotność?
-Na to ci nie odpowiem, teraz to zresztą nie ma znaczenia. Ważne, że żyjąc tutaj zdobyłem to, czego tam nie miałem.
A ten cud?
Cud? Cudem jest wszystko. Kiedyś to zrozumiesz.
*
Syn młynarza z Lejdy Rembrandt jednak przybył. Czekał na niego obfity poczęstunek i pisarz, który uczynił go bohaterem swojego dramatu „Syn marnotrawny”.
- Piękne okolice tutaj – zauważył holenderski gości – Nic, tylko ustawiać sztalugi i malować.
- Tak, ma pan rację, piękne okolice, ale jest w nich coś, czego namalować się nie da, czego nie da się opisać. To duch, który unosi się nad tym miejscem. Grottger próbował to uchwycić, z różnym skutkiem. Chyba udało się to Adamowi, ale porozmawiajmy o panu. O pana życiu, o pana kraju, który zmierza w jakimś złym kierunku. Niech pan powie, kiedy to się zaczęło?
- A co szanowny pan ma na myśli?
- Mam na myśli pomysł, aby eliminować nieprzydatnych ludzi, nieprzydatnych z różnego punktu widzenia.
- Myśli pan, panie Romanie, o eutanazji. Otóż, zwyciężyła koncepcja społeczeństwa sukcesu, skuteczności, wiecznej młodości i przyjemności.
- Dobrze, ale kiedy to się zaczęło, i dlaczego właśnie w pana kraju uzyskało to ramy prawne?
- Niełatwo na to odpowiedzieć, ale myślę że kiedyś to zło zniszczy samo siebie, ponieważ ciągle poszerzać będzie się krąg osób nieprzydatnych, aż przyjdzie ktoś i powie dość. Zrobi ten krok właściwy i zatrzyma pochód zła i ciemności. Tak będzie, tak być musi. Na tym pogorzelisku zaczną rosnąć piękne kwiaty.
- No właśnie panie Rembrandcie, Holandia słynie z kwiatów. Zaczną rosnąć ludzie, którzy powiedzą „nie” złu.
- Pana obrazy mają nastrój, głębię i mądrość. Dlaczego ta ewangeliczna głębia nie przemawia do pańskich rodaków?
- Myślę, że najważniejsza teraz dla nich jest wartość materialna, wynikająca z mojego nazwiska. Rembrandt to Rembrandt. Nie ważne jest to, co chciałem powiedzieć, przekazać kolorem i światłem.
- No właśnie, dla pana rodziny Pismo było wielkim drogowskazem, i pan przecież malował wielkie tematy biblijne, a tam zawarta jest mądrość i przestroga.
- Tak, myślę że przyjdzie czas, że wrócą do głębi i zmienią swoje życie, ale zło musi tryumfować przez jakiś czas.
- Inaczej się nie da?
- Nie. Inaczej nie można. Trudne to do zaakceptowania, ale tak być musi.
*
Kiedy pan Roman z Rembrandtem rozmawiali, zapominając o całym świecie, Marcin dostrzegł nowego gościa, który z uwagą przyglądał się kwiatom rosnącym na klombie przed Marcinowym dworkiem. Doszedł do niego aby się przywitać.
- Niech pan spojrzy, panie Marcinie, ile pięknych szczegółów na świecie dobry Bóg ludziom zostawił. Patrzę na te kwiaty, co za kolory, każdy płatek inny, a tu, widzi pan, pszczoła usiadła, tam dalej pracowita mrówka niesie ogromną kłodę drewna. Te drobiazgi są ważne, może najważniejsze. Jestem ksiądz Jan. Jan Twardowski.
- Mam w swojej bibliotece wiersze księdza. Zapraszam na posiłek, Janie od biedronki.
Idąc w stronę dworku z jego gospodarzem, ksiądz Jan przypomniał własny wiersz:
„nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro
zobaczyć czas na własne oczy
każdy odchodzi w swoją stronę…
Ty co po obu stronach jesteś
Za blisko wszędzie za daleko”
W małym saloniku z widokiem na las, pan Roman Brandstaetter i Rembrandt van Rijn nadal prowadzili ciekawą rozmowę. Pan Roman zapytał o godzinę zaglądającego do nich Marcina.
- Panie Romanie – Marcin z uśmiechem wszedł do saloniku i usiadł na kanapie.
„Jakże ci mogę udzielić odpowiedzi
Skoro milczą wszystkie zegary świata
Skoro umarły wszystkie zegary świata…”
Marcin przytoczył wiersz pana Romana „Innocenzo da Palermo”, rad, że może się przed gościem pochwalić znajomością jego twórczości.
- Właśnie, panie Marcinie, trafił pan w sedno, niech pan mówi dalej, to będzie taki komentarz do mojej rozmowy z mistrzem Rembrandtem:
„Wówczas mnich Innocenzo zdjął krzyż z mojej szyi
i przyłożył go do mojego ucha
A ja słyszałem w czarnym drzewie krzyża
Miarowe i spokojne bicie zegara”
- Moje obrazy to w większości komentarz scen z Pisma. Pan pisał, panie Romanie, ja malowałem. Obraz przemawia bardziej do wyobraźni.
- No nie wiem, myślę że słowo bardziej. Słowo jest jak ziarno, rzucone w glebę, nieraz długo dojrzewa aż wyda plon. Jak to jest dalej Marcinie, w moim wierszu:
„Ilekroć zgubisz swój czas młodzieńcze,
Przyłóż ucho do ramion krzyża,
A on wskaże ci dokładną godzinę…”
Myślę, że XX wiek zgubił swój czas. A teraz, Marcinie, wiesz, dlaczego przyjąłem twoje zaproszenie. Tutaj jest inny czas. Pamiętasz, co pisałem w „Rachunku kamieni”?
„Bo pragnę zasiąść…
Na drugim brzegu myśli
Na drugim brzegu serca
Przy stole pojednania
Gdzie wszystko ma swój sens i ład
Gdzie nie ma żadnych sprzeczności i złudzeń
Gdzie duch nie walczy z oporem materii…
Pragnę odnaleźć nici, które łączą…
Pragnę odnaleźć kiełki wszystkich zdarzeń…”
- Zatem zostawiam panów, dyskutujcie sobie. Muszę iść, słyszę, że ktoś przyjechał. Idę go przywitać.
*
Jasiek wrócił od pustelnika. Jakaś zmiana zaszła w jego zachowaniu. Bardziej się wyciszył.
- Myślę, Marcinie, że dobrze by było bym żył taka jak on. Odpowiadałoby mi życie pełne ciszy, spokoju, refleksji.
- Co ci, Jaśku? – Marcin zaniepokoił się jego wyznaniem. – Twoja rola to podróże, autor cię wysyła z zaproszeniami do tylu miejsc, poznajesz ciekawych ludzi. Mówisz o refleksji, jakiej refleksji? Za wcześnie na refleksje. Ile ty żyjesz? Nie masz 50 lat. Młody jesteś.
Refleksje ma w głowie. Co za czasy.
*
- Jedź Jaśku na stację kolejową i przywieź nowego gościa.
- Kto znów Marcinie przybędzie?
- Wieniedikt Jerofiejew, ciekawa postać. Ja idę do piwnicy, muszę dużo butelek wina przynieść. Bez alkoholu Wienia nie może funkcjonować, nie może żyć.
- Nie przesadzaj Marcinie, z tym życiem.
*
- Witamy Wienieczka, zapraszamy.
Marcin wyszedł przed dworek z butelką i szklanką. Nalał zaraz i podał gościowi.
- Co to za zwyczaje? – Wienia wypił szklankę jednym haustem – A gdzie chleb i sól?
- Wienieczka, poczekaj, chleb będzie, takiego chleba jeszcze nie jadłeś, a bigosu jakiego spróbujesz, palce lizać, ale odpocznij, wypij jeszcze jedną szklaneczkę.
- Po winie mnie mdli Marcinie, daj bracie wódki, i prowadź na salony.
- Chodź Wienieczka, przedstawię cię wszystkim.
- Jak to, nie znają mnie? Nie czytali mojego poematu „Moskwa – Pietuszki”?
- Znają, znają. Czytali na pewno.
- No, chodź i opowiadaj.
*
- Wienieczka, mamy taką koncepcję, by uratować Rosję przed tym, co ją czeka w XX wieku.
- No, słucham, co to za koncepcja. Marcinie, daj jeszcze jedną butelkę, muszę rozjaśnić umysł.
Rosjanie zgromadzeni w salonie: Dostojewski, Achmatowa, Raskolnikow, Chlestakow i inni, zaczęli z przejęciem przedstawiać swój projekt uratowania Rosji i zapobieżenia temu, co nieuchronne.
- Pociąg, Wienieczka, wyjechał ze Szwajcarii, a nim diabeł o mongolskiej twarzy, który chce kraj cały zalać krwią, chce czerwony raj stworzyć.
- No dobrze – Marcinie, ta żytniówka niczym ambrozja – ale co chcecie zrobić z tym mongolskim mesjaszem?
- Chcemy namówić terrorystę wszechczasów – Borysa Sawinkowa, by na ten pociąg zrobił zamach, by cofnął koła historii.
Wienieczka, popatrz na swoje życie, jak ty cierpisz w tym absurdzie, w tym monumentalnym kłamstwie. Musisz pić hektolitry alkoholu, by znieść tą podłą rzeczywistość.
- Macie rację, za dużo piję. Jutro, a może dzisiaj raport z tej rozmowy będzie na biurku szefa Ochrany czy KGB, wszystko jedno. Już oni będą wiedzieli co zrobić. Zgadzam się zasadniczo z wami, ale jak on nie dojedzie, to ja nie napiszę moich książek, bo po co? Nie będzie mnie, a ja jestem odwrotną stroną księżyca, tą jasną, ma się rozumieć.
- Wienieczka, tu chodzi o coś więcej niż te twoje koktajle.
- No niewątpliwie tak, ale Bułhakow też nie napisze wtedy swojego „Mistrza i Małgorzaty”, a wtedy rękopisy naprawdę spłoną.
- Co to znaczy Wienieczka?
- Napijmy się.
Autor, taki mądry, ściągnął nas wszystkich tutaj, zamach na Lenin wymyśla, potem kopiuje książkę, e-mailem wysyła po całym świecie. Mądrala. Teraz może. Niechby tak pisał w 1975 roku, to by mu wtedy pokazali.
- Na powielaczu by drukował, Wienieczka, do Wolnej Europy by posłał, i czytaliby codziennie w cyklu „Na czerwonym indeksie”.
To co, Wienieczka, jesteś przeciw?
- Nie. Jestem za, tylko że za późno, trzeba by i Robespierrem się zająć, Wierchowieńskim, i wielu innymi, którzy cały wiek XIX, i wcześniej też, przygotowywali grunt. To oni budowali ten pociąg, kładli szyny, przygotowywali tę podróż.
- Wypijmy towarzysze. Marcinie, jeszcze jedną butelkę podaj.
*
Wczesnym rankiem na biurku szefa Ochrany w Petersburgu pojawił się obszerny raport. Agent zainstalowany w dworku Marcina donosił o rozmowie Rosjan planujących zamach na Lenina.
*
W bibliotece na piętrze, przy biurku zawalonym książkami Józef Ignacy Kraszewski pisał kolejną książkę. Już miał ich kilkaset na koncie, a jeszcze ciągle pisał. Jasiek zapukał lekko i wszedł. Pan Kraszewski ledwo spojrzał na niego zajęty swoją pracą.
- Jak panu się chce tyle pisać?
- Ktoś musi, panie Jaśku, zachować tradycję. Kiedyś będą do niej wracać, jak już nic mieć nie będą, to moje książki im przypomną o świecie w sumie pięknym. Ci ludzie, pełni wad i zalet, te kresowe typy, i te nasze dzieje, to coś, co ja zakonserwuję, i niech czeka lepszych czasów.
- Przyjdzie czas, panie Ignacy, już właściwie przyszedł, że nikogo to nie będzie interesować.
- Będzie tak, panie Jaśku, ale i to przeminie. Będą mnie czytać z komputera, bo i tam trafię. A jaką atrakcją będzie wgłębienie się w ten świat, który ja teraz zapisuję. Oni będą żyć w świecie pełnym kamer, mikrofonów, kart kredytowych… Tacy nowocześni niewolnicy. I oni odkryją kiedyś ten świat, który tworzę, i zanurzą się w nim. Może i odtworzyć go zechcą, tak jak będą bitwę pod Grunwaldem odtwarzać czy Powstania swoje. Tak, więc nie przeszkadzaj mi panie Jaśku, bo piszę kolejną powieść. Właściwie te dwa pierwsze rozdziały możesz zawieźć do wydawnictwa Gebethner i Wolf, i powiedz, że na dniach dostaną całość.
*
Marcin otrzymywał wiele listów i e-maili z zapytaniem, jak wygląda jego dworek. Zaprosił więc do siebie pana Dagere’a, aby sfotografował jego dom sławny już, i budzący takie zaciekawienie. Przybył, więc pan Dagere, aby wykonać zdjęcie, fotografię, a właściwie dagerotyp. Ustawił aparat dziwny, nigdy w tych okolicach niespotykany, i rozpoczął naświetlanie. Jednakże w tym czasie przybył również do dworku Marcina, Napoleon Orda, który jeździł po całej Rzeczypospolitej i rysował zamki, dworki i pałace.
- Panie Napoleonie, widziałem pana rysunki. Nie powiem, wiernie pan oddaje ich wygląd. Widzi pan, tam na dziedzińcu pewien człowiek, Francuz, podobno zdolny bardzo, zdejmuje mój dom. Nie wiem, na czym to polega, ale podobno taka ma być przyszłość. Wszystko będzie zdejmowane i przenoszone na papier. Podobno bardzo wiernie. Ludzie, domy, i co tylko pan zechcesz. Każda chwila życia będzie zapisana. Dzień po dniu, godzina po godzinie. Co tu dużo mówić.Ten pan, pan Dagere, zatrzymuje czas. Ale ja bardziej ufam rysownikom. Narysuj pan mój dworek. Niech dzieci moje, i dzieci moich dzieci zobaczą po latach jak wyglądał. Nas już nie będzie, i dworku nie będzie, a rysunek pana przetrwa. Ja to wiem. Posil się pan i do roboty.
Po jakimś czasie ujrzeli goście Marcina, jak pan Napoleon, siedząc na małym stołku, rysował na wielkim kartonie dworek, w którym oni spędzali czas dyskutując o tym, co jest, co było, i co będzie. I to zdjęcie pana Dagere,a i rysunek Napoleona Ordy zachowały się. Krążą po świecie, i przyjdzie czas, że zobaczymy również ludzi, którzy byli wewnątrz dworku. Znajdziemy sposób na to. Znajdziemy.
*
W bibliotece na piętrze, przy biurku zawalonym książkami Józef Ignacy Kraszewski pisał kolejną książkę. Już miał ich kilkaset na koncie, a jeszcze ciągle pisał. Jasiek zapukał lekko i wszedł. Pan Kraszewski ledwo spojrzał na niego zajęty swoją pracą.
- Jak panu się chce tyle pisać?
- Ktoś musi, panie Jaśku, zachować tradycję. Kiedyś będą do niej wracać, jak już nic mieć nie będą, to moje książki im przypomną o świecie w sumie pięknym. Ci ludzie, pełni wad i zalet, te kresowe typy, i te nasze dzieje, to coś, co ja zakonserwuję, i niech czeka lepszych czasów.
- Przyjdzie czas, panie Ignacy, już właściwie przyszedł, że nikogo to nie będzie interesować.
- Będzie tak, panie Jaśku, ale i to przeminie. Będą mnie czytać z komputera, bo i tam trafię. A jaką atrakcją będzie wgłębienie się w ten świat, który ja teraz zapisuję. Oni będą żyć w świecie pełnym kamer, mikrofonów, kart kredytowych… Tacy nowocześni niewolnicy. I oni odkryją kiedyś ten świat, który tworzę, i zanurzą się w nim. Może i odtworzyć go zechcą, tak jak będą bitwę pod Grunwaldem odtwarzać czy Powstania swoje. Tak, więc nie przeszkadzaj mi panie Jaśku, bo piszę kolejną powieść. Właściwie te dwa pierwsze rozdziały możesz zawieźć do wydawnictwa Gebethner i Wolf, i powiedz, że na dniach dostaną całość.
*
Jesień jest ładna. No oczywiście nie będziemy opisywać jej uroków, bo przed nami zrobiono to lepiej. Jesień przyszła i tutaj, gdzie Marcin zbudował dworek, zapraszał gości i żył.
Jasiek wyszedł na spacer, by podziwiać uroki jesieni. Jasiek ma taką konstrukcję myślową, jaką nadał mu autor i nic na to poradzić nie można. Miał zamiar iść do pustelnika zapytać, jak on jesień i zimę spędza, ale spotkał po drodze Agatę. Agata wyszła spod ręki Reymonta. To ona rozpoczyna powieść „Chłopi”. Idzie, wyrzucona przez bliskich, i Jasiek pyta ją, gdzie to idziecie dobra kobieto.
„We świat do ludzi dobrodzieju
kochany – w taki świat”
- Chodźcie do nas, Marcin znajdzie wam miejsce. Będziecie pomagać piec chleb. Umiecie, prawda Agato?
- Umiem, a jakże panie, umiem.
- No. To chodźcie, przezimujecie u nas, a na wiosnę wrócicie do swoich.
I została Agata w Marcinowym dworku na zimę. A Marcin odezwał się tymi słowy do Jaśka:
- Dobrze, że nie spotkałeś jakiejś dziecięcej krucjaty z powieści pana Andrzejewskiego „Bramy raju”. Nie miałbym miejsca, by ich kwaterować, i uchronić przed tym, co ich czeka.
- Nigdy nic nie wiadomo Marcinie, co będzie.
Co autor wymyśli? I to jest najlepsze.
*
„Tam ja ubrany nieszczęśliwym ciałem
Jako męczennik, anioł, królowałem”
Juliusz dostał febry. To ta jesień i klimat zabójczy dla suchotników. Ciało rzeczywiście otrzymał nieszczęśliwe, ale duch. Ho, ho. Ducha otrzymał potężnego i całe życie go wzmacniał, a potem posadził swojego ducha na tronie i napisał o nim wielki poemat.
No, ale teraz Juliusz cierpi. Lekarstwa na to nie ma. Wypoci się tylko, odpocznie, prześpi, i poczuje się lepiej. Marcin przyniósł mu kurczaka gotowanego, chleba i wina. Juliusz lubił jadać sam, Marcin o tym wiedział, i dyskretnie się usunął, chociaż chciałby porozmawiać z nim. Choćby o tej wizycie Niemcewicza, ale… trudno. Chory, nie będzie mu teraz zawracał tym głowy. A jakby tak zaprosić Aleksandra Fleminga, który wynalazł penicylinę. Przybyłby, ofiarował Juliuszowi zapas leku, i Juliusz wyzdrowiałby, i żył 86 lat, i miałby dzieci i wnuki, które… no właśnie, co by robiły te jego wnuki?
*
Na kogo teraz padnie. To pytanie zadawali sobie wszyscy goście z naszego dworku. Było tam już kilkadziesiąt osób, i Marcin trochę zaniedbywać zaczął młyn, gdyż wiele czasu zajmowało mu angażowanie się na różny sposób w relacje z gośćmi. Inna rzecz, że to była jedyna okazja, by porozmawiać z wieloma z nich. Właściwie ze wszystkimi. Nigdy by nie miał możliwości by porozmawiać z pisarzem, reżyserem czy kimś takim jak Juliusz Słowacki.
A on poczuł się lepiej, febra ustąpiła, i poszedł wykąpać się w jeziorze, które, położone w puszczy, kusiło krystalicznie czystą i zimną wodą. Juliusz uważał, że zimne kąpiele pomagają mu, co do końca prawdą nie było, ale cóż… tak myślał. Pustelnik widział drobną postać kąpiącą się w jeziorze, i postanowił zapytać Jaśka o niego.
A tymczasem przed dworkiem spotkał Juliusz młodego chłopaka, lat około 20., w niemieckiej panterce, z biało czerwoną opaską na ramieniu, siedzącego i palącego papierosa. Chciał zagadać i przywitać się, lecz od chłopaka rozchodził się nieprzyjemny zapach.
- Witam pana. Jestem Leszek, pseudonim „Kordian”. Ten zapach z kanału, ale wywietrzeje.
- Niech pan, panie „Kordian”, idzie się wykąpać w jeziorze, i wróci tutaj, porozmawiamy.
- Dobrze, porozmawiamy. Mamy, o czym. Pan, poznaję, Słowacki. Ten, co to „kamienie na szaniec… na śmierć po kolei” – prawda?
- Tak.
Juliusz wrócił do dworku, a Marcin widząc nowego gościa, że on z Powstania, poprosił Juliusza, by obejrzał album ze zdjęciami z Powstania.
*
Pustelnik zobaczył kolejną osobę, która przyszła się wykąpać. Tym razem postanowił porozmawiać z nim. Poznał, że to powstaniec. Już raz uratował powstańca. Był to powstaniec z pamiętnego 1863 roku. Wtedy podał mu rękę, kiedy tamten ranny, trafiony przez rosyjski okręt, tonął. On, nie wiadomo jak to się stało, poszedł po odzie do niego, i wyciągnął go z topieli. I teraz ujrzał młodego Leszka – „Kordiana”, który również należał do tej kategorii młodych Polaków, którzy poszli, bo tak trzeba było.
- Niech pan się posoli, o, tutaj jest chleb, ryba, a ja wypiorę panu panterkę i wysuszę.
- Dziękuję ci dobry człowieku. W kanale byliśmy kilka dni, jak szczury, i stąd ten zapach.
- A gdzie to pan „Kordian” się wybiera?
- Ja do dworku Marcina, dostałem zaproszenie. Chcą porozmawiać ze mną o tamtych dniach. 63 dniach.
*
- No to idź do Marcina, tam na ciebie czekają, opowiedz im o tym co przeżyłeś.
Pustelnik pożegnał się z Leszkiem – „Kordianem”, i wypłynął na jezioro łowić ryby.
W tym czasie do dworku Marcina przybył kurier. Kurier z Warszawy. Jan Nowak – Jeziorański. W drodze do Londynu zaczepił o dworek Marcina, by zdać relacje z tych dni w Warszawie. 63 dni.
Dość szybko przybył też zły duch Maksymilian, który niestrudzenie siał zło.
- Pamiętam – zaczął Maksymilian – te nerwowe godziny przed, jak to oni określali, godziną „W”. Widziałem, jak rwali się do boju, młodzi i piękni. A ja widziałem już to miasto pełne ruin i stosy, stosy trupów. Przyszedł wasz czas, mówiłem do chłopaków z SS. Możecie wszystko. Możecie palić szpitale, zabijać wszystkich, wymazywać to miasto z map na zawsze. Tamci zaczekają, nie martwcie się, zaczekają aż wy zrobicie swoje.
Juliusz poczuł się winny.
- Panie Juliuszu, przecież pan pisał o tym, przewidział pan to wszystko. Musiał pan to przeczuwać, że to się tak skończy. Dlaczego pan ich do tego namawiał pisząc:
„a kiedy trzeba na śmierć idą po kolei
jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”.
- Weźmy pana Leszka, nawet pseudonim konspiracyjny wziął od pana. Czyż nie było innej drogi? Czy aż taka ofiara była potrzebna?
- Panie Marcinie, tak, ja to przeczuwałem, ale widziałem jednocześnie tych młodych jak giną w 50 stopniowym mrozie na Syberii, zapomniani, wykreśleni ze świadomości. Tak, ma pan rację panie Marcinie, można było nie walczyć, tylko właśnie tak by się to skończyło, wszystkich by wywieźli, i tam w tym mroźnym piekle, unicestwili. A tak oni wszyscy napisali swoją krwią list do potomnych. Innej drogi nie było. Nie było.
*
A tymczasem pan Roman Brandstaetter udał się do Ziemi, po której chodził Jezus. Chciał spotkać się z paroma osobami, gdyż nie dawało mu spokoju pewne wydarzenie.
*
Siedziałem – pamiętam – w biurze Ministerstwa Skarbu w Warszawie i pisałem, właściwie przepisywałem kolumny cyfr.Praca niezmiernie nudna. Wtedy to anioł szepnął mi: wyjrzyj no Juliuszu przez okno, rzuć te cyfry, zobacz, zobacz co będzie. I ujrzałem tych młodych w panterkach z biało-czerwonymi opaskami jak bronili barykady. Ale ujrzałem też jak czerwony szatan wił się za rzeką. Wił się z radości.
*
A Marcin tymczasem poprosił Jaśka, by zamontował na dachu antenę radiową. Chciał słuchać rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa, lecz potężne zagłuszanie uniemożliwiało mu to. Zbliżała się rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, i rozgłośnia zaprosiła generała „Bora” do wygłoszenia cykl pogadanek o Powstaniu, więc Marcin chciał posłuchać argumentów dowódcy, który posłał w bój kwiat warszawskiej młodzieży. Kurier z Warszawy, Jan Nowak Jeziorański, doradził, jaką antenę zrobić, i Jasiek wyszedł na dach, i zamontował konstrukcję, która zadziwiła wszystkich.
- Jak to Marcinie będzie, ten drut na dachu ściągnie głos z Monachium, i ty go usłyszysz? – pytali sąsiedzi Marcina.
- Tak będzie Józefie. Drut ściągnie głos generała „Bora”. Przyjdź i posłuchaj.
*
Kiedy Jasiek zainstalował antenę, i wszyscy zaczęli słuchać Radia Wolna Europa, powstaniec warszawski „Kordian” wymknął się chyłkiem z dworku, i poszedł do lasu. Jasiek natomiast poszedł do swojego pokoju odczytać pocztę elektroniczną. Jeden e-mail zainteresował go szczególnie.
- Muszę go wydrukować i przeczytać Marcinowi. Ciekawe co on na to powie?
Jasiek wyjrzał przez okno i zobaczył powstańca idącego w stronę lasu.
*
- Tak, to była zła decyzja.
- To było skazanie na śmierć najlepszych i zagłada miasta.
Te zdania padały, kiedy słuchacze audycji, goście Marcina, schodzili się do saloniku.
- No, moi kochani, czas na posiłek, siadajcie, zaraz podam kołduny.
- Marcinie… przeczytaj ten list, przyszedł niedawno, godzinę temu.
„Znalazłem was w Internecie. Czytam to, ale to jest za długie, teraz się tak nie pisze. Kto to będzie czytał? Podoba mi się, że „Kordian” stamtąd uciekł. On na pewno nie chciał słyszeć ciągle tego samego, że „warto było”, że „nie warto było”. Brawo Kordian.
Internauta Axel”
*
Przyszedł „Kris”.
„Kris” to Sylwester Braun, człowiek, który fotografował Powstanie Warszawskie. Zrobił tysiące zdjęć. Utrwalił chwile, utrwalił czas. Marcin Cumft miał w swoich zbiorach jego album, i często godzinami oglądał te zdjęcia, zdjęcia miasta i ludzi w czasie, kiedy miasto i ludzie ginęli. Ale czy na pewno ginęli? Przechodzili do historii.
Jedno zdjęcie szczególnie fascynowało Marcina, przedstawiało oddział powstańców, jakieś 20 osób maszerujących z pieśnią na ustach w pierwszym chyba dniu powstania. Była to grupa „chwatów”, z osłony drukarni. „Kris” spotkał ich przy zbiegu ulic Szpitalnej i Zgoda.
Oni maszerują i będą już zawsze maszerować na tym zdjęciu, a przyglądają im się ludzie stojący na balkonach. Na chwilę wyszli na balkon bo usłyszeli śpiew. Patrzą na nich, a zaraz wrócą do swoich zajęć. Jeszcze nie wiedzą, nie przeczuwają, że to już ostatni raz widzą swoje pokoje, mieszkania. Ten dom wkrótce przestanie istnieć. Nie będzie już tego balkonu. Ale „Kris” zapisał balkon z patrzącymi na oddział ludźmi. Zapisał chwilę jedną z wielu, ale przecież inną. Bo tutaj są dwie rzeczywistości. Jedna to przygotowanie do walki, a druga – przygotowywanie obiadu. Już dogotowują się ziemniaki, za chwilę obiad zostanie podany, i nagle słychać śpiew z ulicy. Trzeba wyjść na balkon rzucić okiem, bo to przecież nasi, Powstanie. I „Kris” utrwalił dwie rzeczywistości naraz. Tak wyszło, i tak się na kliszy zapisało.
*
Za chwilę samolot amerykańskich linii lotniczych uderzy w wieżę, która góruje nad wielkim miastem. Mohamed krzyczy, krzyczy na cały głos, że Allach jest wielki. Przymyka oczy i widzi siebie, jako małego chłopca w małym egipskim miasteczku.
*
- Widziałem egipskie miasteczko, kiedy wybrałem się w wielką podróż na Bliski Wschód – Juliusz zaczął opowiadać o swojej podróży do egipskich piramid, i grobu Chrystusa. – Pamiętam „dnia 28 października przybyłem łódką do Kairu. Pyszne miasto, piramidy z daleka widać było, pełno lasów palmowych, całe przedmieścia w ogrodach”.
*
Mohamed przypomniał sobie, bo te parę chwil przed wbiciem się samolotu, który Mohamed pilotuje w wieże to wieczność prawie, a więc przypomniał sobie jak spotkał pewnego człowieka, Gdy był chłopcem. Ten dziwny pan był to, my to wiemy, Maksymilian, który pojechał do Egiptu, by zasiać ziarno zła. Wyczuł, że ten chłopczyk z zamożnej egipskiej rodziny, będzie odpowiedni ,kiedy będzie już dorosłym człowiekiem.. To on pewnego wrześniowego dnia poprowadzi grupę młodych, gotowych na wszystko mężczyzn, na ostatni wielki lot. Zadrży wielkie miasto, zadrży świat, a wcześniej zadrżą dwie wielkie wieże, i to zrobią oni. A Mohamed będzie ich dowódcą. Mohamed Atta.
*
Mohamed Atta wbił się w historię. Wbił się samolotem amerykańskich linii lotniczych. Maksymilian tryumfował. Od wieków namawiał ludzi do złego. I byli, i są, będą tacy, którzy go słuchają. Idą tam, gdzie wskaże. Obiecuje Maksymilian sławę, i sławę ofiarowuje.
A tymczasem w dworku Marcina rozpoczęły się przygotowania do koncertu. Wystąpić miał chłopak z Krakowa i zaśpiewać swoje piosenki, których w żaden sposób nie mógł zniszczyć czas. Coś w nich takiego było. Tylko co?
Zapalił Marcin świece, a potem z butelką wina chodził wśród gości i nalewał im ów trunek, o którym głośno w okolicy. Blady i zamyślony chłopak zaczął śpiewać:
„Tyle było chwil do utraty tchu”
„Ważne są tylko te dni,
Których jeszcze nie znamy…”
*
Jasiek przyniósł z poczty przesyłkę. Zostawił ją w pokoju Marcina i dołączył do słuchających w saloniku pięknych piosenek Marka Grechuty.
„Nie dokazuj miła, nie dokazuj
przecież nie jest z ciebie znowu taki cud…”
Zamyślił się Jasiek, bo właśnie poznał dziewczynę i miał wrażenie, że ona to cud. Śliczna była przecież, i Jasiek, kiedy ją pierwszy raz zobaczył, poczuł jak serce mu bije. Mało tego, właśnie wtedy poczuł, że już nie jest postacią fikcyjną, którą wymyślił autor książki, ale jest, no może nie z krwi i kości, ale przynajmniej z ducha.
A duch, tu mógłby coś Juliusz powiedzieć, to przecież trwalszy byt niż człowiek z krwi i kości.
*
- Marcinie, co to za paczka stoi w sieni pod obrazem?
Jasiek przywołał Marcina, który z ożywieniem na twarzy opowiadał coś jednemu z gości.
- No właśnie nie wiem co o tym myśleć?
- Autor pisząc o nas wprowadził w akcję jakąś tajemniczą paczkę, ale jak to u niego zapomniał o niej.
Pisze o jakimś Mohamedzie Atta, a to przecież terrorysta.
No nie wiem co robić. Weź może Jaśku przyłóż ucho do niej, może tyka tam jaki zegar, a jak tyka to wynieś. Wynieś jak najdalej. Do lasu może.
-Dlaczego ja?
-No, bo ty fikcyjny jesteś autor cię wymyślił. Nawet jak wybuchnie, to nic się nie stanie a ja …no sam widzisz, tyle gości a jam gospodarz.
A swoją drogą paczki żadnej nie zamawiałem. A zresztą, co ten autor, kryminał jaki pisze, czy co?
Chce może gustom schlebiać? Bomby wprowadza, może chce ożywić akcję.
- Jak ożywić? Co ty mówisz Marcinie. Bombą ożywić?
- Dobrze, Jasiek, wynieś tę paczkę. Poczekamy. Myślę, że autor na razie nie ma pomysłu, co z tym dalej zrobić, a my sami niewiele możemy.
Ale chyba nie chce nas wszystkich uśmiercić. Ważne, że o nas pisze, wtedy żyjemy, kiedy czytają o nas, choćby w Internecie.
- To idź do gości, a ja paczkę wyniosę.
*
W paczce żadnej bomby nie było. Były filmy. Już wcześniej goście w domu Marcina oglądali filmy Kieślowskiego, Chaplina. Ale to przecież nie cały kanon. Sprawdzić chcieli, które trwają, których ząb czasu nie nadgryzł, a które przeminęły z wiatrem. Trochę Marcin się dziwił, że te filmy nie na taśmie, tylko na srebrnych krążkach, ale Jasiek wyjaśnił, że tak teraz jest.
- Jaśku - projektor, który trochę szumi, biały ekran, smuga światła, która przemienia się w obrazy na tym ekranie to magia. A taka srebrna płytka, taki krążek to duszy nie ma. Ba, niczego nie ma. Co za czasy. Dobrze Jaśku, że ich nie dożyłem.
*
Marcin wyszedł przed dworek zaczerpnąć powietrza. Usiadł na ławeczce, i w zamyśleniu słuchał głosów dochodzących z salonu.
- Coś Marcinie taki markotny? – Jasiek dosiadł się i wyciągnął papierosy.
- Ty palisz Jaśku?
- Palę… o przepraszam, może zapalisz?
- Nie, nie teraz.
- No, to co jest Marcinie?
- Bo widzisz, ja jestem taką jakby marionetką. Autor zrobił mnie takim człowiekiem od podawania wina, szynki i chleba. Właściwie 6 lat, bo tyle lat autor pisze o moim dworku nic innego nie robię. Ciągle to wino, rocznik 1809, szynka wędzona, chleb o smaku chleba, i nic więcej. A ja mam przecież duszę, osobowość, przeszłość i przyszłość.
- Przesadzasz Marcinie. Ciesz się, że cię odgrzebał autor z takiej przeszłości, że ożywił w ogóle. W którym to przywędrował tutaj, chyba w 1831 .A wiesz, który teraz jest? Nie wiesz. To ci powiem. 2012. Już niedługo 200 lat żyjesz. Mało ci? To już podawaj to wino, chleb pyszny, gotuj bigos, i nie narzekaj.
Właściwie to co chciałbyś robić? Przecież do Powstania nie pójdziesz, nie zanosi się na żadne Powstanie. A źle ci? Masz tu jak u Pana Boga za piecem. No dobrze, chodźmy, chłodno się robi. Napiłbym się kawy, tej z „Pana Tadeusza”.
- Na noc chcesz kawy?
- Tak, napiję się, czeka mnie rozmowa. Ciekawa rozmowa. Ma przybyć Jair.
- Kto to jest Jair?
Pan Roman Brandstaetter prosił mnie, bym zawiózł zaproszenie do przełożonego synagogi, tego, który miał córkę, którą ożywił Mistrz z Nazarethu. Pan Roman chce mu zadać tylko jedno pytanie: gdzie był w tamten wieczór? Co robił?
W który wieczór?
No wtedy kiedy Jezus ,szedl na Golgotę?
Dlaczego Jair tak szybko zapomniał....dlaczego?
*
A Pan Goethe?
Co pan Goethe ma nam do powiedzenia
Ja – rzekł Goethe przemówię swym dzielem com go lata cale tworzył:
Mym Faustem ...
· Ja widzę tylko, jak się męczy człowiek.
Ten mały świata bóg snadź wcale się nie zmienia
I tak jest dziwny dziś, jak w pierwszym dniu stworzenia. [Mefistofeles; Prolog w niebie]
· Dopóki ziemskim cieszy on się życiem,
Nie bronięć śmiało koło niego krążyć.
Wiadomo: błądzi człowiek, póki dąży. [Bóg; Prolog w niebie]
· On zaś, półświadom aberracji swojej,
Gwiazd najpiękniejszych żąda z nieb sklepienia
I wraz najsłodszych chce ziemi upojeń.
I bliskość żadna ani dal nie koi
Nieustannego onej piersi wrzenia. [Mefistofeles o Fauście; Prolog w niebie]
· I jak ten głupiec u mądrości wrót
Stoję – i tyle wiem, com wiedział wprzód. [Faust]
· Nic zgoła nie mam, ani złota, ani włości,
Ni czci, ni żadnych świata wspaniałości.
Toż pies by żyć tak dłużej nie miał chęci!
Dlatego w końcu magii się poświęcił,
Ufny, że w słowach, co spadną z ust ducha,
Może tajemnic jakich się dosłucham,
Bym w gorzkim trudzie i tłumionym gniewie
Nie musiał ludziom głosić, czego nie wiem,
Bym wreszcie poznał, czym jest ta potęga,
Co wewnętrzne siły świata w jedno sprzęga,
Bym ujrzeć mógł wszechsprawczą moc i ziarno
I w słowach grzebać nie musiał na darmo. [Faust]
· Ja, podobizna Bóstwa, com się czuł
Bliski prawd wiecznych zwierciadła; com swoją
Sycił się jaźnią, nieb blaskiem upojon
I syna ziemi z siebie zzuł.
Ja, wyniesiony nad cherubów ród,
W chwili, gdy moja moc już się ważyła
Przeczucia pełnią, mknąć w natury żyłach
I szczęściem bogów żyć – w pokuty pyłach
Ległem! [Faust]
· Dwie dusze we mnie żyją w wiecznym sporze,
Jedna od drugiej oderwać się kusi:
Jedna, kleszczami przyrodzonych sił,
Lgnie do kwietnego tej ziemi ogrojna;
Druga, przemocą, ponad ziemski pył,
Rwie się w dziedzinę dostojnych praojców. [Faust]
· Ja jestem duch, co zawsze mówi: nie.
I słusznie, wszystko bowiem, co powstaje,
Do potępienia tylko się nadaje,
Więc lepiej niech się nic już nie tworzy w tym świecie.
Toteż to wszystko razem, co wy zwiecie
Grzechem, zniszczeniem, krótko – zła zespołem,
Najistotniejszym moim jest żywiołem. [Mefistofeles]
· W tej czy innej szacie
Zawsze czuć będę ucisk ziemskich dróg.
Za starym już, by wiecznie tylko śmiać się,
Za młody zaś, bym żyć bez pragnień mógł. [Faust]
· Chcę na tym świecie oddać się w twe służby,
Na twe skinienie krzątać się co tchu,
Lecz gdy na tamtym świecie znów się ujrzym,
Ty mi tam oddasz, com dał tobie tu. [Mefistofeles]
· Jeślibym chwili rzekł: Jak pięknaś!
O, nadal trwaj! Nie uchodź mi!
Możesz mię w więzach twoich spętać,
Niech się wypełnią moje dni! [Faust]
· Gdybym mógł chwili rzec: Jak pięknaś!
O, nadal trwaj! Nie uchodź mi!
W eonach zatrzeć się nie mogą piętna
Stóp mych i ziemskich moich dni. –
W przeczuciu szczęścia aż takich nasileń
Przeżywam dziś najwyższą moją chwilę. [Faust]
· Nigdy niesyty, przebiegł setki mil,
Zmiennych postaci wciąż gotów się imać,
Ostatnią, pustą, najgorszą z swych chwil,
Tę właśnie biedak chce zatrzymać.
Co mocno mi się stawiał tak –
Zwycięża czas – legł starzec na wznak. [Mefistofeles]
· Już świata duchów człon w swym śnie
Złych sił wyrwany sforze:
„Kto wiecznie dążąc trudzi się,
Tego wybawić możem.”
A zwłaszcza gdy miłości żar
W nim z wyżyn skrę swą niecił,
Radosnym pędem szczęsnych chmar
*
Ukroił im chleba. Najpierw znak krzyża, a potem podał każdemu kromkę pachnącą i usiadł. A oni ze smakiem jedli, bo to chleb prawdziwy, w wiejskim piecu upieczony prawdziwy chleb. Ostatni raz jemy taki chleb – powiedział.
Musiał kiedyś nastąpić ten ostatni raz. Zabierzcie ten smak, ten zapach, zapiszcie to gdzieś, zanotujcie, bo to ostatnia rzecz, która zginie, potem już nastąpi koniec. Chleb jecie, ale to nie znaczy że Aniołami jesteście.
Wnet zapragniecie skrzydeł.
*
„milczysz. Tylko my- oczytani analfabeci chlapiemy językiem”
ks. J. Twardowski
Całą książkę można zawrzeć w jednym zdaniu , w jednym słowie. Jednakże do Radziwiliszek przybyło i przybywa tyle ciekawych osób a każda coś ciekawego chce powiedzieć, że musimy Jaśku zapisać to wszystko, a już niech czytelnik wybierze dla siebie co uzna za ważne. I każda chce coś powiedzieć o świecie, o sobie, każda chce zostawić ślad. Imię moje jak dźwięk pusty. Tego wielu się boi, chce zostawić trwałą pamiątkę. Zostawić zdjęcie, książkę, film, muzykę czy obraz. Zostawić pamięć. A im bardziej się stara tym bardziej zostaje pusty dźwięk. Starać się trzeba aby dać coś z siebie innym, opowiedzieć, opowiedzieć o swoim zachwycie nad Bogiem, życiem, dziwić się przemijaniem. I jeżeli jest to autentyczne, to zostanie. Innej drogi nie ma i być nie może.
*
Juliusz zapalił kolejne cygaro w bibliotece. Wziął kolejny tom do ręki, gdy usłyszał ciche pukanie.
Dzień dobry, jestem dziennikarzem z „Wesela” Wyspiańskiego.
Stworzył mnie Stachu i już sto lat żyję. Chciałem przeprowadzić wywiad, właściwie chciałem poznać prawdę o tobie Mistrzu Słowa.
- Dobrze, rzekł Juliusz. Siadaj i pytaj. Właściwie wszystko powiedziałem w swojej poezji, tylko trzeba czytać. Tam jest wszystko, ale wiem co to znaczy prasa. Tak więc pytaj.
*
Kilka godzin spędzili w bibliotece Juliusz i Dziennikarz.
Powstał długi wywiad. Jaśku twoja rola teraz opracować go, skrócić. Wiesz jaki Juliusz chaotyczny. Wiesz jak np. pisał „Króla – Ducha”. Jeden wielki chaos. Zajmij się tym a my idziemy przywitać następnych gości.
*
„czy nie dziwi cię
mądra niedoskonałość
przypadek starannie przygotowany”.
Ks. J. Twardowski
Znaczy się, nie ma przypadków. To nam się wydaje że przypadkiem spóźnił się autobus i na przystanku spotkaliśmy kogoś kto czekał na następny i rozmowę nawiązaliśmy i na całe życie pozostała znajomość. To Ktoś zaplanował ten korek, w którym utknął na 20 minut nasz autobus. I te 20 minut zadecydowało o naszym życiu o poznaniu dziewczyny, która została żoną i o dzieciach, twoich dzieciach. 20 minut. Przypadek?
*
„Skończył i usiadł... lecz nasza gromada,
W świętości ducha... wieszcza słuchająca..”
Juliusz opowiadał i opowiadał, a Dziennikarz pisał, potem przestał pisać i tylko słuchał.
Przerobię- mówił Juliusz- przerobię ich w aniołów.
Położono na mnie to brzemię i to jest moja misja, mój święty obowiązek. Mówić kiedyś o mnie będą , Słowacki poetą był. Wielkim poetą. A potem zaczną czytać. A potem zrozumieją że nasze dzieje Król-Duch prowadzi. Napisałem im proroczy wiersz o słowiańskim Papieżu, który odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. Słyszysz, jak gra Bach. On stworzony dla muzyki, ja dla poezji. Napisz to, on muzyką przerabia ludzi w aniołów a ja poezją.
,, Do tych aniołów, które ducha strzegły,
A ci- zaklęci duchem nieśmiertelnym-
Zaraz mi dali pomoc”
Zaczął wers z ,, Króla- Ducha” szeptem , nagle podniósł głos:
,, Wtenczas to duchy przede mną zadrżały,
Widząc, że jestem na wszystko odważny..”
Przerwał. Dopadł go potworny atak kaszlu. Dyskretnie otarł usta chusteczką, na której Dziennikarz ujrzał krew.
*
„A wtem skrzypnęła domowa zapora
I weszli do wrót aniołowie złoci
Wnet przed nimi stół, stągiew miodu spora
Pełno mięsiwa i mącznych łakoci,
Pełno owoców rozsypano różnych.
Duchów przyjęto jadłem – jak podróżnych”.
Tak opisałem – rzekł Juliusz – przybycie aniołów do chaty Piasta.
Dlaczego Juliuszu – spytał Dziennikarz – chcesz ludzi przerabiać w aniołów?
Bo anioł – rzekł Juliusz – to posłaniec. Posłaniec od Boga. I chciałbym aby każdy z radością mówił że od Boga jest i do Boga wróci. Zastanów się nad tymi słowami panie Dziennikarzu i pamiętaj że nieopisana historia jest ważniejsza.
*
Właśnie stworzenie, które było najbardzie podobne do Stwórcy, przyniosło ze soba zło.
*
Lekkie pukanie do drzwi przerwało ciszę jaka zapanowała po słowach Juliusza. Brat Albert wszedł i zaczął przeglądać albumy z polskim malarstwem XIX wiecznym. A pod dworek w Radziwiliszkach zajechała kareta. Wysiadł z niej człowiek o zlęknionym spojrzeniu. To wielki rosyjski pisarz Fiodor Dostojewski. Pomyślał sobie że weźmie udział w tym spotkaniu. Ma tyle ciekawych przemyśleń i chce się podzielić ze wszystkimi. Właściwie zawarł je wszystkie w swoich książkach.
Chcę bronić – powiedział – Rosji. To nie jest kraj szatana.
To piękny kraj i tajemniczy. Tylko tam są ludzie skrzywdzeni i poniżeni.
*
„A czy wiesz, co on wybierze?
Może ludów zatracenie”.
Słuchaj Dziennikarzu – Juliusz zaczął snuć swą opowieść – to miejsce tutaj to idylla. Ten krajobraz, nastrój i ci ludzie. Ale to musi zginąć. Jest tutaj coś w tych kresach że na zatracenie one przeznaczone. Już dzikie barbarzyństwo czeka na znak. Są oni biczem bożym. A wiesz
Bo ci w dworkach stanęli w miejscy. Bóg jest dl nich kolorowym oleodrukiem i nic więcej. Celebrują swoje życie zwyczaje, pławią się w doczesności. Gniją.
*
,, Spod krwi odsłaniał światły anioł boski
Słowiańskich przyszłych ludów tajemnice”
Kiedy Juliusz wypowiedział ten fragment Króla-Ducha wyszedł z biblioteki, wziął laseczkę, włożył żółte rękawiczki i poszedł pospacerować po Radziwiliszkach. Do chat chłopskich wchodził gdzie częstowany chlebem, mlekiem słuchał chłopskich opowieści o dawnej Litwie.
*
A Dziennikarz wyjął Pismo z bibliotecznej półki i czytać zaczął 18 rozdział Apokalipsy:
„Biada, biada wielka stolico Babilonie
stolico potężna!
Bo w jednej godzinie sąd na ciebie
Przyszedł
Biada wielka stolico…cała zdobna w złoto
Bo w jednej godzinie przepadło tak wielkie
Bogactwo”.
A na okładce kolorowej gazety z początku wieku było zdjęcie płonących wież wielkiego bogatego miasta.
*
Feliks Dzierżyński wyszedł przed dworek . Zapalił papierosa i spacerował zamyślony. Po chwili usiadł na ławeczce, wyciągnął jakieś dokumenty i zaczął czytać.
Usłyszał po chwili zbliżającą się postać. Kto idzie- zapytał?
Stiepan jestem, we wsi koło Katynia mieszkam, mam coś ważnego do powiedzenia. Chciałbym ostrzec Polaków , powiedzieć im że czerwone szatany straszną zbrodnię szykują.- - Katyń,Katyń, hm nigdy o takiej miejscowości nie słyszałem-rzekł Dzierżyński.
Panie, muszę tam wejść, tam dużo mądrych ludzi, oni ostrzegą ludzi w mundurach.
Myślisz, że można zmienić przeznaczenie.
Krwawy Feliks spojrzał na Stiepana lodowatym wzrokiem, a ten skurczył się ze strachu.
Idź stąd- wycedził przez zęby Dzierżyński, wracaj skąd przybyłeś. Nie rozumiesz że historia tego kraju musi się wypełnić. Jeśli chcą trwać muszą złożyć kolejną daninę krwi.
*
„Znowu polonez Szopena się skrada,
O Boże mój! Jak wiele tu wachlarzy,
Spuszczonych powiek delikatnych twarzy,
Lecz jakże bliska jak szeleści zdrada
Muzyka cień na ścianie kołysała…
I straszna postać z okna mi
kiwała”
To na wesele przyszła Anna Achmatowa.
W oknie stał Dzierżyński i gestem zapraszał Annę do dworku, lecz ona wahała się.
Słysząc Szopena chciała tutaj zostać… lecz ta straszna postać.
Jednak zawróciła.
*
Juliusz wrócił ze spaceru po Radziwiliszkach. Na ławeczce siedział Fiodor Dostojewski.
Zaprosił Juliusza na rozmowę.
Niech pan powie – zwrócił się Dostojewski do Juliusza – jak to się stało, że ten pan który stoi w oknie i lodowatym wzrokiem obserwuje nas, stał się taką bestią.
Wychowany został przecież w szlacheckiej rodzinie, w polskim dworku.
Czy polskie kresowe dworki to miejsca gdzie rodzą się bestie?
Nie wiem panie Dostojewski dlaczego tak jest.
W takim dworku urodził się Piłsudski.
Dlaczego Feliks Dzierżyński został bestią, tego nie wie nikt.
Przytoczę panu fragment mojego „Króla – Ducha”. Niech pan posłucha:
„I strach mię zdjął od
ludzi – bo mówili:
To dziecko… czarnego ma ducha,
Nigdy mu słońca anioł nie schyli
Nad kołyseczką…”
Czyli co panie Juliuszu, przeznaczenie.
Przeznaczenie.
*
Panie Juliuszu nich no pan popatrzy, kto do nas się zbliża, to chyba Jesienin.
Ledwo na nogach się trzyma, widać że ostro popił polskiej wódki. Usiadł na ławeczce i spojrzał w okno gdzie nadal nieruchomo stał Dzierżyński. Zaczął deklamować swój wiersz:
„Diabli ciebie nadali, gościu!
Nasza śpiewka się z twoją nie zgodzi.
Trzeba było jeszcze w maleńkości
Spławić wiosną po pierwszej wodzie”.
Panie Sergiuszu, co też pan mówi? – zapytał Fiodor Dostojewski.
Ma rację – panie Fiodorze – to poeta, a poeta wie, widzi i czuje więcej.
*
Przy kominku siedział Adam. Otwarły się drzwi. Gospodarz dworku Marcin Cumft ogłosił że zaprasza wszystkich na bigos.
Ciekawe – pomyślał Adam – czy taki będzie miał czarowny smak jak ten mój z „Pana Tadeusza”.
Witam pana Seweryna, radośnie krzyknął Adam.
To Seweryn Goszczyński przybył do dworku, na wesele Małgorzaty i Michała.
Witam wieszcza – rzekł Goszczyński. A wiesz Adamie że pozwoliłem sobie na pisać „Modlitwę Wieszcza”. Może posłuchasz?
Chętnie – rzekł Adam.
Seweryn zaczął czytać. Adam zamyślony wyławiał z niej nieliczne fragmenty:
„Ja, proch z najlichszych prochów – i mój hołd jest niczem
Przed Twojem, nie objętem niebami, obliczem.
A choćbym, jako naród, oddawał ci chwałę,
Co przed Tobą narody, co są globy całe?
Nie skalą objętości mierzysz Twoje twory,
Lecz ogniem ich miłości, szczerością pokory.
Wpijałem się w mą Polskę i ciałem i duchem,
Żyłem jej życiem, drgałem każdym prawym ruchem,
Ale nie odepchnąłem żadnego cierpienia,
Jej łzy, jej krew zlewałem w me serce, jak w czarę,
Zlituj się już nad tymi, co litości godni,
I nie chłostaj ich więcej dla tych, co wyrodni,
A i takim bądź raczej łaskawy niż srogi,
Bo nie wiedzą, co czynią, gdzie wiodą ich drogi.
Niech pęknie nad Twym ludem dusząca go warstwa
Ze skorup samolubstwa, z mózgów niedowiarstwa,
Z umysłów najeżonych żądzą górowania,
I sam już odtąd władaj Twoim polskim domem!”
*
„Koniec nasz bliski, dni się wypełniły, tak, nadszedł nasz koniec”.
Lamentacje Jeremiaszowe 4. 18
Dyskretnie zjawił się pan Roman. Roman Brandstaetter. Wyciągnął starą Biblię, otworzył na Lamentacjach Jeremiaszowych i zaczął czytać:
„Prędsi byli nasi prześladowcy od orłów w powietrzu,
pędzili za nami po górach, w pustyni na nas czyhali”.
Ja jestem polskim Żydem – powiedział pan Roman – Żydem, który się nawrócił, Żydem, który uwierzył w Jezusa z Nazarethu. A moją ojczyzną jest Biblia.
Biblio, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie.
*
Marcin Cumft gospodarz Radziwiliszek urodził się w 1831roku. Był synem młynarza, który na Litwę przywędrował z odległej północy, z krajów bałtyckich. Był Niemcem , który się spolonizował a jego dzieci i wnuki stały się Polakami. Pociągała ich polska kultura i tradycja. A Radziwiliszki to wieś parafialna na lewym brzegu Niemenka u ujścia Oposzczy, należąca do powiatu birżańskiego. Niemenek był granicą między Litwą a Łotwą. Dlatego Juliusz spacerując po Radziwiliszkach musiał rozmawiać z chłopcami po niemiecku, a język ten Juliusz znał a wyszlifował go doskonale, kiedy przebywał w Dreźnie.
*
Pamiętam. – Juliusz zapalił cygaro i rozpoczął swą opowieść – Drezno.
Pamiętam wycieczki w okolice Drezna, powiem wam ze Dolina Plauen ma skałki przypominające okolice Krzemieńca.
Piękne okolice.
A galerie, a obrazy, trzeba by pół życia poświęcić na ich kontemplacje.
*
Pan Roman z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Juliusza. On człowiek Księgi nosił w sobie całą historię biblijną. Odezwał się tymi słowy:
Panie Juliuszu „znalazłem jeszcze jeden sposób przezywania Pisma Świętego, a mianowicie przez porównywanie prawd ewangelicznych z otaczającą mnie rzeczywistością. Przeczytane rano wersety – natrafiwszy w jakimś zdarzeniu, zjawisku czy w napotkanej osobie na podatny grunt, nagle zaczynały kiełkować”.
Szkoda panie Romanie ze pana wcześniej nie spotkałem – rzekł Juliusz.
Szkoda.
*
Panie Juliuszu powiem panu więcej.
„Mój dziadek na kilka dni przed śmiercią pozostawił mi w spadku testament:
Będziesz Biblię nieustannie czytał – powiedział do mnie.
Będziesz ją kochał więcej niż rodziców… więcej niż mnie. Nigdy się z nią nie rozstaniesz… A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi”.
Tak powiedział mój dziadek i ja byłem wierny jego słowom. Czytałem Biblię przez całe życie, wędrowałem po jej ścieżkach ale czy ją poznałem do końca. Nie. Nie można jej zgłębić. Ale zgłębiać trzeba.
*
„Ta roztańczona gromada – zobaczy pan, proszę pana że się do poezji nada.
O jak pan trochę zmieni, doda.
Ja to czuję, ja to słyszę
Kiedyś wszystko to napiszę”.
Staś Wyspiański patrzał jak Małgorzata tańczyła z Michałem. Patrzał na ojca Maksymiliana uśmiechniętego i radosnego, na Juliusza, który rozglądał się i szukał panny do mazura. Dworek w Radziwiliszkach przypominał mu dworek w Bronowicach.
Jaśku idź do Wyspiańskiego i zapytaj go kogo jeszcze zaprosić do Radziwiliszek.
Panie Stanisławie, kogo zaprosić? Z kim by pan chętnie porozmawiał?
Chłopcze – rzekł Wyspiański – niech tu się zjawi powstaniec warszawski, niech on z kanału wyjdzie, niech powstaniec styczniowy, listopadowy, śląski tutaj przyjdzie.
Niech ktoś przyjdzie kto do mikrofonu radia Wolna Europa mówił.
Niech oni się zjawią i niech mi opowiedzą swoją historię.
Niech mi opowiedzą swoją prawdę.
*
Nie proszono mnie tutaj ale przyszedłem. Musiałem tutaj przyjść gdzie są wszyscy z tej ziemi. Posłuchajcie moich wierszy:
„Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej
Od żyta złotej, od lasów szumiącej,
Da Bóg, a przyjdzie dzień nieustający
Dla srebrnych pługów udręki mozolnej”.
A może ten o Mochnackim:
„Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie
Już ściany pełnej sali w żółtym tona blasku
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku”.
Albo ten:
„O mazur, biały mazur w ogłupiałej sali:
Dziś! Dziś! dziś! Wieś zaciszna i sznury korali”.
Ach to pan Lechoń przyszedł do nas. Roman Brandstaetter rzekł do Juliusza, już nas dwóch jest którzy w dalekim kraju biblijnym korzenie mają, a ojczyzną ich kraj Szopena
Panie Janie o mojej matce też pan pisał – rzekł do Lechonia Juliusz.
Tak pisałem:
„Ona, dama najpierwsza białego Krzemieńca
W starym dworku z modrzewia, gdy wieczór oddycha…
…przy czarnym fortepianie siada
I w półmroku salonu gra Szopena z cicha”.
*
Bóg jest Panem życia i śmierci. On ma moc dać życie i tylko On może je odebrać. –
Te słowa usłyszał Jasiek, kiedy dosiadł się do stolika przy którym siedział ojciec Maksymiliana Kolbe i Dziennikarz z „Wesela”.
Oni myśleli że są panami życia i śmierci. Oni spod znaku swastyki. Oni byli narzędziem. To trudne słowa panie Dziennikarzu, ale prawdziwe.
Te lata ich panowanie to lekcja dla ludzi. Lekcja pokory i wiary. Pamięta pan, panie Dziennikarzu te słowa wieszcza Adama. On siedzi w saloniku, słucha Szopena, można go zapytać. Ale ja je pamiętam, tak brzmią:
„Bóg i zgiń wyrzecze, kiedy
od ludzi wiara i wolność uciecze.
Kiedy ziemię despotyzm i duma
szalona zaleją…”
Właśnie ta duma, ten brak pokory, ta niczym nie uzasadniona wiara we własną potęgę i moc zawsze doprowadzają do nieszczęść. Bo człowiek Dziennikarzu – jest proch marny.
A tylko On jest prawdziwy, realny, wieczny.
Patrzy pan na te cyfry.
16 670. Mój numer.
Ale też symbol. Kiedy szatana (a szatan to te szóstki) pokona doskonałość czyli siódemka to szatan zostaje zerem. Zostaje człowiek, ta jedynka, jego dusza. Wytrwałem Dziennikarzu, bo dla Niego znieść warto wszystko. Bo On jest wszystkim.
*
„Tak mocno trzymają gwoździe”.
Jakoś niepostrzeżenie zjawił się jeszcze jeden poeta. To ks. Janusz Pasierb zaczął recytować swoje wiersze. To miłość ukrzyżowana.
Ludzie robiąc zło okrutne, na wieki dobro czynili. Przybijali mocno gwoździami miłość do Krzyża by każdy mógł patrzeć i w końcu zrozumieć.
*
Co nam jeszcze powiesz poeto:
„nie czekaj na życie
spłoszony ptak szaleje w klatce żeber
drapie
chce się uwolnić od ciebie
życie
twoje jedyne życie
już jest na chwile”.
Wszyscy żyliśmy krótko.
Zobacz Jaśku – powiedział ks. Janusz – Juliusz 40 lat, Zbyszek też, Fryderyk 40, ojciec Maksymilian też niewiele a zobacz jakie ślady pozostawili. Czy oni jednak żyli dla siebie?
Żyli by przekazać coś ważnego. Zdeponowali w naszej pamięci, na kartach swych utworów ważne przesłania. Każdy odczyta je po swojemu. Ale oni zrozumieli istotę życia. Jednakże ma się wrażenie patrząc na czas im dany że zrobili swoje i wrócili do tych mieszkań przygotowanych przez Boga. Juliusz pisze ciąg dalszy Króla – Ducha, Fryderyk,
Jan Sebastian i Wolfgang Amadeusz komponują a Zbyszek znalazł wreszcie diament i podróżuje pociągami po nieskończoności, pociągami na które nigdy się nie spóźnia.
*
„On bowiem potrafi zło przemienić w dobro .”
Z tego bunkra wyszedłem – mówi ojciec Maksymilian – na zielone łąki raju. Wiedziałem że będzie czekał On z ciepłym łagodnym uśmiechem. I wiedziałem że owładnie mną dobra cisza. I zapanowała jakaś błoga radość. I wieczność zapanowała gdzie nie ma łez, strachu cierpienia.
*
Feliks Dzierżyński z radością dostrzegł że w stronę dworku podążają postacie, na które czekał. Z karety wysiedli Maxymilian de Robepierre, Georges Danton, Louis de Saint – Just. Robespierre jak zwykle blady, poważny, niedostępny. Danton uśmiechnięty, Saint – Just zaaferowany jakąś nową ideą.
Robespierre kiedy Marcin Cumft wyszedł ich powitać powiedział te słowa:
Gospodarzu za nami podąża chłopski wóz z chłopami z Wandei.
Nie wpuszczajcie tej hołoty tutaj.
My chcemy stworzyć im raj na ziemi a oni tego nie rozumieją, nadal wyznają chrześcijaństwo, które jest martwe. Nie wpuszczajcie ich tutaj.
Panie Robespierre, tutaj może przyjść każdy.
Tu jest teraz serce Europy. Chłopów z Wandei chętnie wpuszczę. Niech wyłożą swoje racje.
*
„Oczy jego patrzą,
powieki jego badają synów ludzkich
Pan bada sprawiedliwego i występnego…”
Juliusz odłożył Psalmy i przyglądał się nowym gościom. Zaciekawił go Robespierre. Jego pewność, jego buta. I wtedy doszło do niego że oni są narzędziem Złego. On wykorzystuje ich słabe strony. Chęć podobania się, chęć błyszczenia, przeświadczenie że się wszystko już wie, przeświadczenie że ma się receptę na wszystkie bolączki życia. Zły szepce „idź, zrób przewrót, rewolucje. Tych zlikwiduj, będzie dobrze, tym daj władzę, usuń to co stare, zapomnij o Bogu, nie krępuj się Dekalogiem, idź – do ciebie człowieku należy świat. Idź Maksymilianie zabij stary, niedobry świat. Zbuduj nowy świat szklanych domów. Zmień wszystko. Obiecuj wszystko”.
I zaczyna królować zło, leje się krew. I jednocześnie rosną nowi ludzie. Ludzie, którzy mówią „Nie” dla zła. Ludzie wierni do końca. I koniec, końców oni zwyciężają.
I przypomniał sobie Juliusz rapsod:
„Powiedz, czyś w krwawym gdzie obmyty deszczu,
Czyś ogniem w piekle do czysta palony”.
Musiała przecież Miłość wypalić zło w tych wszystkich Robespierrach. Jednakże zło, które posiali nadal zbiera owoce.
*
Dlaczego Wandea? Zawsze zadaje się takie pytania. Ale właściwie dlaczego? Tylko Wandea powiedziała „Nie” różnym Robespierrom, Saint – Justom. Zapłaciła za to morzem krwi. Ujęła się za wiarą, za Kościołem, za tradycją. A za to się płaci. Okazuje się że ofiara jest konieczna
*
Ciągle pokazują to zdjęcie. Krzyże na gruzach WTC w Nowym Jorku. Robotnik, który pierwszy je zobaczył wypowiedział się na ten temat w radiu. Pośród poskręcanych stalowych belek stały trzy krzyże. „Dla mnie to znak z nieba”. I mamy fotografie jednego z tych krzyży. Nie ma pysznych, dumnych, sięgających nieba wież. Jest krzyż. To jest droga do nieba.
*
„Wszyscy mówią kłamliwie do bliźniego
mówią podstępnymi wargami i z sercem obłudnym”.
Ojciec Maksymilian zaprosił Robespierra do swojego stolika i zaczął mówić do niego słowami Psalmu12.
Wiek XX stworzył potężne środki masowego przekazu, które w gruncie rzeczy kłamią.
Ukazują świat przemocy i tylko przemocy a tak nie jest. Namawiają do zła .Dlaczego mając takie możliwości nie opowiadają o Dobrej Nowinie? Trzeba się przecież śpieszyć. Czas dany każdemu tak szybko ucieka .A oni zaprzedają dusze Złemu, a przecież tylko duszę mają.
Nic więcej.
*
Słysząc to Juliusz rzekł do przybyłych :- w moim poemacie ,,Beniowski’ ’napisałem strofy , które pośrednio mówią o tym co dzieje się tutaj.
Przynieś no Jaśku – rzekł Juliusz – mojego Beniowskiego, przeczytam odpowiedni fragment, a ty Fryderyku graj.
Jak wiecie dozgonnym ślubem był związany z panną Anielą i ona to tej opowieści Beniowskiego i o Beniowskim słuchała.
Jasiek przyniósł poemat i zaczął czytać:
„Takiej powieści słuchała Aniela
Cały ten obraz jasnością straszliwą
Stanął przed krzyżem męki Zbawiciela
Umalowany zielonością żywą
Potem ten rycerz…
Tak nagle z głębi wieków wydobyty…
I duch człowieka stanął nieśmiertelny
Prawd szukający, piorunami bity
Aby się w wyższą oblekał naturę
Idący mimo męki zawsze w górę”.
*
Fiodor Dostojewski poszedł do biblioteki.
Znalazł tomik wierszy Anny Achmatowej i zszedł do salonu.
Przysiadł się do Juliusza i zaczął rozmowę.
Kiedy Anna zobaczyła Dzierżyńskiego tutaj postanowiła nie wchodzić. On uosabia dla niej zło, które opanowało Rosję. I to zło przyszło z Polski.
Tak panie Fiodorze, tylko że Rosja była przygotowana na przyjście tego zła. Rosjanie stworzyli system łagrów gdzie zamordowano miliony ludzi Sam Dzierżyński zgadzam się stworzył system, ale bez trudu znalazł setki tysięcy ludzi gotowych niszczyć i zabijać.
W 1919 roku Anna Achmatowa tak napisała, - Fiodor Dostojewski zaczął cichym głosem czytać: -
„Czymże gorszy jest ten wiek od dawnych? pytam.
Czy tym, że w kłębach smutków , niepokojów
On najczarniejszych ran dotykał
I nie potrafił ich zagoić ?
Wszak jeszcze na Zachodzie ziemskie słońce patrzy,
I dachy miast odblaskiem jego świecą,
A tutaj już kostucha domy krzyżem znaczy
I kruki nawołuje, kruki już lecą”
Rozdziobały was kruki, panie Fiodorze, rozdziobały.
*
Jak to jest z cierpieniem? – zapytał Jasiek Andrzeja Bobolę, który milczący siedział przy stole.
Pewnego dnia, lub pewnej nocy po wielkim arcydziele Boga przeszedł człowiek skuszony przez Złego, zostawiając na nim ślady bólu i cierpienia
Pozostawiając na nim głębokie rany.
„Śmierć weszła na świat przez zawiść
diabła, bo Bóg nie uczynił śmierci i nie cieszy się ze zguby żyjących”
(Mdr. 1 13. 2. 23)
A kim ty jesteś Jaśku?
Ja jestem postacią fikcyjną. Wymyślił mnie autor książki „Imię moje jak dźwięk pusty” a potem zaprosił mnie do książki „Same tylko płótna” no i do tej mnie zaprosił. Cieszę się że mogę poznać tyle ciekawych osób.
Święty Andrzeju pamiętaj o mnie.
*
Jan Sebastian ciągle grał i Juliusz postanowił wejść do tego kościółka posłuchać go i pomodlić się. Usiadł w ostatnim rzędzie i patrzał na kolorowe witraże, na rzeźby i obrazy Drogi Krzyżowej. Spojrzał na sufit i dostrzegł piękne malowidło. Przypomniały się co w VIII księdze Beniowskiego pisał o suficie, który wymalował Rafael.
„Co do mnie… wolę Rafaela loże
I te sufity, gdzie nad ludzka głową
Wisi w tęczowych blaskach dzieło Boże,
A taką sztuką odświeżone nową
Tak nieśmiertelną, że umrzeć nie może
Ja kiedym w górę spojrzał, to przestrachem
Zdjęty, myślałem, że w braku sufitów
Niebiosa wiszą otwarte nad gmachem…
A Bóg światowi powie: „W gruzy syp się!”
A grobom powie: „Stójcie, odemknięte!”
A tym sufitom: „Skrzydłami się nieście”
W niebo, bo z myśli i z nieba jesteście”.
Wzrok Juliusza opadł na oczy Matki Boskiej z Guadelupe, której obraz wisiał w bocznej nawie kościoła. I nie wiedział Juliusz, nie domyślał się nawet że w źrenicy oka Maryi utrwalił się niczym na fotografii obraz kilku osób żyjących w XVI wieku
*
Słuchając Bacha Juliusz myślał o swoim przeżyciu w kwietniowa noc roku 1845. Myślał o tej ognistej wizji która w mgnieniu oka zmieniła jego życie. Przychodziły mu na myśl teksty, z którymi zetknął się niegdyś, szukał potwierdzenia swoich mistycznych obrazów.
Mędrzec chiński tak pisał:
„Coś nieustannie biegnie naprzód
Coś innego pozostaje w tyle;
Jedne rzeczy są zimne inne ciepłe
Jedne mocne, inne słabe,
Jedne się rodzą inne zamierają”.
A Hugh Everetti napisał tak:
„…od chwili powstania Wszechświata następowało rozgałęzienie się czasu i rzeczywistości na wiele nurtów, różnych od siebie, które toczą się jak rzeki, nie stykając się z sobą. My żyjemy w jednym z tych nurtów, nie mając pojęcia o innych”.
Obok przysiadł się Jasiek i rzekł szeptem „Panie Juliuszu kałduny litewskie podają, zapraszają pana. Warto iść, bo są pyszne”.
*
Rzeczywiście kołduny były znakomite.
Juliusz poprosił do biblioteki ojca Maksymiliana aby go zapoznać z pewnym interesującym artykułem dotyczącym źrenicy oczu Madonny z Guadelupe.
Zechciej ojcze Maksymilianie posłuchać- rzekł Juliusz- otóż:
„Kolejne powiększenie oczu Madonny dokonane metodą digitalową (2500 razy) pozwoliło odkryć dalsze sceny utrwalone w źrenicach Maryi. W odbiciach tych zachowane zostały wszystkie zasady optyki, tak jak w przypadku żywego oka ludzkiego. Na powiększeniu widać wyraźnie nie tylko dwanaście osób, ale np. sznurowadła siedzącego w kucki Indianina, czy też jego ozdobny kolczyk. Zdaniem wszystkich naukowców badających obraz Matki Bożej z Guadelupe, jest to jedyny na świecie przypadek utrwalenia się podobnego odbicia”.
Ja myślę – rzekł Maksymilian – że Maryja da ludziom odkryć jeszcze wiele zadziwiających tajemnic.
Tutaj widzisz Juliuszu trzeba było czekać kilkaset lat na odkrycie metody digitalowej. Nowe odkrycia, które będą dokonane pozwolą odkryć takie tajemnice, które uświadomią że człowiek i jego wiedza czy technologia to zaledwie ziarnko piasku w porównaniu z Bożą Wszechmocą. Bo to odbicie w oczach Maryi to coś dokonanego jakby mimochodem, bez żadnego trudu, a jak wielkie i wspaniałe. Ale rzecz w tym by wierzyć i ufać w Bożą moc i potęgę. Bóg jest poza rozumem, poza wszelkim wyobrażeniem. Bóg jest.
Chodźmy Juliuszu posłuchajmy jak gra mistrz Jan Sebastian. To też przedsmak nieskończoności.
*
Tak się zastanawiam – powiedział gospodarz Marcin Cumft – dlaczego Bóg dopuszcza do głosu te ideologie, które tworzą tylko zniszczenia, łzy i morze krwi.
Brat Albert, które nie rozstawał z Pismem otworzył je na Psalm 139 i zaraz zaczął czytać:
„Panie przenikasz i znasz mnie, …
Z daleka przenikasz moje zamysły…
I wszystkie moje drogi są ci znane.
Choć jeszcze nie ma słowa na języku.
Ty Panie znasz je w całości”.
No właśnie – rzekł Marcin Cumft.
Nie tylko zna Bóg to słowo ale i konsekwencje jakie zasiew tego słowa przyniesie.
Wolność – przeradza się w samowolę.
Równość – niszczy piękno i ład a wprowadza chaos i najniższe instynkty biorą górę.
Braterstwo – bądź moim bratem albo cię zabiję.
To są oczywiście uproszczenia tym niemniej te hasła doprowadziły do rozlewu krwi i zniszczeń zwłaszcza w sferze ducha na niespotykaną skalę.
A przecież:
„Choć jeszcze nie ma słowa na języku.
Ty Panie znasz je w całości”.
Lecz ta lekcja jest konieczna. Musi człowiek przejść lekcję pokory. Musi zrozumieć że nie jest bogiem. A tak mało uczymy się z doświadczenia innych. Im się ciągle wydaje że już świat należy do nich, a za chwilę niczym są. Zerem.
*
„Niedaleko więc zaszedłszy ujrzeli obóz cały małych dzieciątek i pacholąt gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu…”
Jasiek usłyszał ze Juliusz zaczyna swoją opowieść, przysunął się trochę bliżej i z uwagą słuchał jago syberyjskich opowieści o Anhellim:
„…A w środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej i podług nowego katechizmu”.
Kiedy Juliusz skończył, Jasiek zaproponował swoją opowieść usłyszaną w mieście Będzinie w 2001 roku w miesiącu listopadzie.
Mistrzu Słowa – z namaszczeniem zaczął Jasiek – poznałem pewną panią, która urodziła się w okolicach twojego Krzemieńca w miasteczku Szumsk. Ta świadomość że sto przeszło lat wcześniej ty Juliuszu tutaj żyłeś powodowała że mieszkańcy dumni byli że żyją gdzie ty żyłeś. W 1939 roku przyszli bolszewicy. Ty oczywiście ostrzegałeś że przyjdą ale wiesz nie dość uważnie ciebie czytają. I pani Alicja, która wtedy była kilkunastoletnią Alą i której życie w Szumsku wydawało się nudne i bezbarwne modliła się gorąco aby bolszewicy wywieźli ich na Syberię. Syberia – chyba pod wpływem twojego Anhellego – wydawała jej się taka poetyczna, taka ciekawa, taka baśniowa. Jednakże jak wiesz Bóg wysłuchał jej modlitwy – bo Bóg wysłuchuje każdą modlitwę – i na Syberię ona i jej rodzina nie pojechali. On wie lepiej co jest dla nas najlepsze w danym momencie. Ala zamiast na wschód pojechała na zachód i osiadła w mieście Będzin. I tam ją znalazłem, ciekawych historii Juliuszu wysłuchałem i opowiem je byś poznał co dzisiaj ludzie myślą o kresach, o twoich i Adama kresach, które już nie nasze ale w duchu ciągle nasze.
*
Michał Bułhakow, który dostrzegł wyraźnie że szatan przyszedł do Rosji w 1917 roku i działa oficjalnie, siedział w bibliotece zaczytany nad dziełami Aleksandra Sołżenicyna „Archipelag Gułag”. Kiedy Jasiek wszedł do biblioteki przeczytał mu fragment o nocnych aresztowaniach:
„Nocne aresztowania przeprowadza się u nas najchętniej bo mają ważne zalety. Wszyscy obecni w mieszkaniu obezwładnieni są przez strach już od pierwszego dzwonka. I mają też tę zaletę że sąsiednie domy i miejskie ulice nie wiedzą ilu w nocy wywieziono.”
Panie Michale – rzekł Jasiek – moja rozmówczyni pani Alicja taką historię opowiedziała:
„W naszym domu kwaterował naczelnik NKWD. Ale nigdy nie przebywał w domu w nocy, gdyż w nocy zawsze „pracował” aresztując, przesłuchując i asystując przy wywozie ludzi na Syberię o którą ja w wielkiej młodzieńczej nieświadomości się modliłam. Przychodził w południe zmęczony, smutny, zamyślony jakiś i często wołał mnie i mówił graj Alicja!
I ja grałam na pianinie to co umiałam. Nie wiedziałam, nie zdawałam sobie sprawy co on w nocy robił, ale grałam mu naszą piękną pieśń religijną „Serdeczna Matko opiekunko ludzi, nie cię płacz sierot do litości wzbudzi”. On sobie nie zdawał sprawy co to za pieśń a ja myślę że był to z mojej strony nieświadomy hołd i modlitwa za te ofiary. Jego ofiary”.
*
W dworku w Radziwiliszkach trwa wesele. Michał i Małgorzata zaczynają nową drogę życia. Jakie będzie to życie? My mamy możliwość stworzenia im życia radosnego, życia bez zmartwień, jednakże byłoby ono nieprawdziwe. Ich życie będzie takie, jak czasy, w których przyjdzie im żyć.
Bo ktoś inny zadecyduje czy w ich życiu będzie więcej płaczu czy śmiechu.
*
Co jest, co było w tych kresowych dworkowych że budzą taką nostalgię?
Tamten świat odszedł na zawsze. Odżył w naszej książce. Zaludnił się różnymi postaciami a przyjdzie, przyjedzie jeszcze więcej . Kiedyś ktoś napisał książkę czyli swoją osobowość zawarł na kartach tej książki. Kiedy więc czytam ,czytasz książkę podejmujesz dialog z autorem.
Jasiek w bibliotece siedzi, zapalił wszystkie świece i listy pisze z zaproszeniami.Co jakiś czas posłańca wzywa a ten na koń wsiada i na pocztę podąża. A na ścianie frontalnej poczty godło Rosji, dwugłowy carski czarny orzeł.
A oni tańczą mazura, bigos jedzą i żubrówkę piją. Tymczasem gospodarz Marcin Cumft wyszedł dyskretnie. Poszedł do pokoju swojego, aby tam posłuchać radia. Bo Marcin Cumft nie wyobrażał sobie aby pod koniec dnia nie posłuchać rozgłośni polskiej ,, Radia Wolna Europa”
*
Jasiek rozesłał, jak się okazało, mnóstwo zaproszeń. Chciał również poznać ludzi, którzy swego czasu powiedzieli Chrystusowi „Nie”.
W tym miejscu gdzie zebrali się ci, którzy swoje życie ułożyli tak jak sobie życzył Mistrz z Nazaretu, przybycie ludzi dla których Jego imię było pustym dźwiękiem mogło być interesujące. Oni odeszli, ale ich „idee” zostały i zatruwają nadal umysły kolejnych pokoleń.
A może oni są jak ta woda z galilejskiej studni.
Jasiek rozwinął rulon i zaczął czytać pewien wiersz:
„Jestem wodą z galilejskiej studni
Już rozpoczęte przygotowania do weselnej uczty
Już goście sproszeni a wino w piwnicach
Sześć stągwi kamiennych czuwa
Oczekując Twojego przybycia i mojego
Ciągle jeszcze jestem wodą z galilejskiej studni”.
*
Słyszałem panie Marcinie, że chciałby pan tutaj zaprosić Andrzeja Towiańskiego.
Proszę pana niech pan tego nie robi. Wolałbym nie spotykać się z nim- rzekł Juliusz Słowacki.
To jest , to- przepraszam był szarlatan. Nie wiem, właściwie nie chcę wiedzieć , czy był on rosyjskim agentem, wiem jedno , zrobił on dużo złego. Nie przepadam panie Marcinie za Adamem, on za mną też, lecz co tu dużo mówić , Towiański go zniszczył. A przecież Adam to wielki Polak, to wielki Duch.
Panie Juliuszu niech i on tutaj przybędzie , niech wyłoży swoje racje , mimo iż racji nie ma.
Wszedł Towiański w nasze dzieje i chcąc nie chcąc musimy go znosić. Nasz on . Nasz on na zawsze.
*
Po tej rozmowie Juliusz poszedł porozmawiać z Wyspiańskim. Kilka razy przeczytał jego
,, Wesele” i nie mógł wyjść z zachwytu . Miał jednakże wrażenie że jakiś wpływ na twórcę ,,Wesela” wywarł. Czuł tam echa swojego ,,Króla- Ducha”. Cieszyło go to bardzo. Wszak w galerii aniołów , jego aniołów, Stachu zajmował miejsce pierwsze.
I jeszcze jedno Marcinie, odnośnie tych osób, któreś zaprosił, a które obojętne czy nienawistne dla Chrystusa.
Ja powiem tak:
„… i do nas, którzyśmy tam byli
Na ono święto zaduszne zwołani
Śród lasów, w smętnej dla narodu chwili
Wywołaliśmy ludu duch z otchłani
O wy, coście ze mną wtenczas żyli,
Krwi przyduszeni ciężarem i pijani
Rozpustą ducha… wężom się śród wieży
I wam – coś jeszcze z tej pieśni należy”.
Marcinie niech przyjdą ludzie, którzy zło czynili. Już tutaj widzę i Robespierra i Dzierżyńskiego ale przecież ktoś im szeptał te jadowite słowa, te idee pełne krwi i nienawiści, pełne kłamstwa. Oni tylko z ochotą je wcielali w życie. I póki świat istnieć będzie to żyć będą i działać ludzie, którzy z podszeptu złego, zło siać będą.
„Aż was zjadacze chleba w aniołów przerobią” – mam nadzieję że nie w upadłych aniołów.
Juliuszu – rzekł Marcin Cumft – a jak oni przeczytają twoje wielkie dzieła i zamiast pokory, pychy nabędą, to co wtedy?
Co wtedy Juliuszu? Co?
*
Maksymilian Francois Maria de Robespierre siedział nieruchomo przy okrągłym stoliku w kącie wielkiego salonu , dworku w Radziwiliszkach. Był tak poważny jak marsz żałobny Szopena . Fryderyk Szopen kończył właśnie kolejny puchar wina flirtując z jakąś dziewczyną , której uroda zwracała powszechną uwagę.
Brata Alberta zainteresował Robespierre , gdyż on siebie traktował tak poważnie , jak dziecko , które buduje zamek z piasku ,przekonane że zamieszka w nim razem z rodzicami.
Przysiadł się tedy brat Albert , wyciągnął chleb z torby , ułamał spory kawałek i podał Robespierrowi, ten odmówił.
Mnie- uśmiechając się, powiedział brat Albert- chleb wystarcza. Nie chcę jeść tych weselnych różności, chociaż one niewątpliwie znakomite i takie polskie.
Ruszył pan . panie Maksymilianie lawinę , która toczy się i porywa wielu.
Ta lawina to wiara że bez Boga można urządzić świat. Jesteście fanatykami zbrodniczej utopii, panie Robespierre, a przede wszystkim macie nadmierne przekonanie o własnej ważności. Utrudnia to widzenie świata i siebie we właściwej proporcji. Ta właśnie cecha przeszkadza Panu Bogu w obdarowaniu was miłosierdziem i przebaczeniem. Jest nią śmiertelna powaga. Wasza przekonanie o własnej ważności jest niepoważne przecież i niedorzeczne w obliczu Bożego majestatu. Konsekwencją zaprzyjaźnienia się z Bogiem jest optymizm, pogodne usposobienie i radość życia. Chodźmy panie Robespierre na przechadzkę. Wstąpimy do kościoła św. Tomasza. Posłuchamy Bacha. A swoją drogą Tomaszowi Jezus rzekł:
„Błogosławieni którzy nie widzieli a uwierzyli”.
Tomasz to taki apostoł – racjonalista. Musi wszystko dotknąć, zobaczyć bo inaczej nie uwierzy. No ale chodźmy, w kościele św. Tomasza są piękne obrazy drogi krzyżowej, na jednym jest fotoreporter, który robi zdjęcie upadającemu Chrystusowi. Musi pan zobaczyć ten obraz panie Maksymilianie. Koniecznie.
*
Marcin Cumft słyszał co Brat Albert mówił do Robespierra i pomyślał sobie ze tak to jest że szatan – wróg wszelkiej radości i szczęścia – często zatruwa człowieka smutkiem. Spojrzenie na świat z humorem oczyszcza człowieka z tej diabelskiej trucizny. A Marcin Cumft to człowiek pełen humoru i radości. Już sam jego pomysł zaproszenia takich gości był sam w sobie zabawny. Marcin Cumft szykował wszystkim wielką niespodziankę.
A tymczasem posłał służącego Wojtka po kolejne butelki do piwnic. Tym razem po rocznik 1808 wszak ma przybyć kolejny zaproszony gość
Jan Leon Hipolit Kozietulski a on pewnie zaszarżuje. Oj zaszarżuje.
*
Idąc do kościoła św. Tomasza brat Albert opowiadał Robespierrowi o krakowskich ogrzewalniach, o Krakowie, o swoim życiu zanim wybrał drogę, którą teraz podąża:
„W myślach o Bogu i przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, którego daremnie szukałem w życiu”, bo widzi pan:
„Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się jeśli jest głodny”
i jeszcze jedno panu powiem;
„ Bez miłości grosz jest szorstki, strawa podana niesmaczna , opieka najlepsza niemiła”
Bo cóż z tego że stworzycie nowy wspaniały świat , gdzie będą królować te wasze hasła Wolności, Równości i Braterstwa, kiedy miłości tam nie będzie. Będzie tam za to samowola , kłamstwo i bezduszność. Tak panie Robespierre, posiał pan dużo zła , pan taki mądry , uczony. Bernadetta z Lourdes prosta, nieuczona będzie naprawiać to co pan zepsuł. Ale ona była pokorna i nie brała siebie tak poważnie jak pan – panie Maksymilianie. Wejdźmy do kościoła, posłuchajmy mistrza Jana Sebastiana. I niech pan spojrzy na najbardziej pokornego Człowieka jaki chodził po ziemi. Niech pan spojrzy na umęczoną twarz Bożego Syna.
*
„Dlaczego burzą się narody,
dlaczego knują złe zamysły?
Grzech ten w człowieku jest niepokojem.
Dlatego rodzą się zazdrości, nienawiści
Kain zabija Abla.
Naród występuje przeciw narodowi
Dzielą się ludzie na partie
Zwalczają się wzajemnie
I kończy się to wszystko walką
Z samym Bogiem
Dokąd człowiek nie postawi Boga
Na początku swoich myśli i działań,
Będzie walczył z innymi, ze sobą samym
Wreszcie z Bogiem
To kończy się rozpaczą”.
Bp. J. Zawitkowski
*
„Powierz Panu swe dzieło,
a spełnią się twoje zamiary”.
(Ks. Przysłów 16, 3)
Spełnią się na pewno. Tak myślał Juliusz pisząc swoje poezje i tak myślał Stachu Wyspiański. Bo wcześniejsze zdania tej księgi brzmią:
„W oczach człowieka czyste są wszystkie jego drogi
lecz Pan osądza duchy”.
Tak Pan osądza intencje, głębi właściwy zamiar. Zamiar czy to ma służyć sławie twórcy czy ludziom, którzy są teraz i którzy przyjdą i będą czerpać jak że źródło ze słów pisanych z trudem nieraz a nieraz w natchnieniu, bo nieraz anioł stoi za plecami i mówi szeptem
„Pisz, pisz”. Nie piszesz dla siebie piszesz dla pewnego człowieka, który narodzi się za 100 lat, odczyta to i zmieni się jego życie. Zmieni na dobre.
*
- Jaśku, pozwól no do mnie – to Adam Mickiewicz poprosił do siebie Jaśka , by zadać mu parę pytań.
Powiedz no , po co gospodarz Marcin Cumft, zaprosił nas do siebie, jak ty myślisz?
Panie Adamie, Marcin Cumft , chce zrozumieć Europę . Chce zrozumieć jej wielkość ,
jej szaleństwo , jej geniusz. Bo tutaj narodził się Bach ( słyszy pan jak gra? ), Goethe,
Leonardo da Vinci, pan panie Adamie , Juliusz Słowacki, ale też Robespierre i pewien austriacki malarz o imieniu Adolf. Taka jest Europa.
I jeszcze jedno , Marcin Cumft jest jednym z przodków autora książki ,, Gdzieś w ostatecznej krainie". Teraz pan już wie panie Adamie.
Tak nie do końca, ale już jestem bliżej. Znacznie bliżej.
*
W książce „Gdzieś w ostatecznej krainie” autor krytykuje mojego „Pana Tadeusza”.
Wyżej stawia Juliusza. Nie jest to sprawiedliwe, w końcu mój poemat trwa i nawet film nakręcili.
Panie Adamie – Jasiek okazał lekkie zniecierpliwienie – Juliusz inne cele sobie postawił. On jak pan zresztą wie, postanowił przerobić ludzi, a właściwie zjadaczy chleba w aniołów, a pan Polakom wystawia pomnik, kiedy trzeba pokazać im błędy, trzeba ich skarcić, do zimnej wody wrzucić. Bo oni muszą wytrzeźwieć.
Rozumie pan? MUSZĄ.
*
Fiodor Dostojewski przysłuchiwał się rozmowom. On uważał się za proroka i był nim. Przewidział to że biesy opanują Rosję i pół świata. Niestrudzony brat Albert dosiadł się do pana Fiodora i zapytał czy mogą porozmawiać ze sobą. Dostojewski odpowiedział słowami jednego z bohaterów powieści „Biesy”.
„Pomijając Boga, Cara i Rodzinę, możemy dyskutować o wszystkim, a kilka paradoksów nikogo nie zgorszy”.
Jak to panie Fiodorze, mamy omijać to co najistotniejsze? Na banały panie Fiodorze to ja nie mam czasu. Ja muszę wykorzystywać każdą chwilę, którą mi autor książki „Wnet zapragną skrzydeł” daje. Opowiem panu panie Fiodorze o moim sporze i rozmowie z Robepierrem.
Otóż, poszedłem z nim do kościoła św. Tomasza. Tam słuchaliśmy Bacha i tam pokazałem mu pewien obraz. Na tym obrazie był upadający Chrystus. Mijał go obojętny tłum, a pewien fotoreporter zauważył że ma bombowy temat.
Klęknął więc bo z góry nie byłoby efektu, i zrobił zdjęcie umęczonej twarzy Jezusa. Zrobił zdjęcie i poszedł, zapewne szukać innych tematów. Lecz to spotkanie musiało go przecież zmienić na zawsze. Słyszałem że ten fotoreporter był niewierzącym racjonalistą ale wielu niewierzących racjonalistów, którzy nawrócili się w jednej chwili i pozostawili po sobie takie świadectwa wiary że wiara tych grzecznych, letnich po prostu wysiada.
Fiodor Dostojewski z lekkim uśmiechem zwrócił się do brata Alberta:
Niech pan poprosi Jaśka, on ściągnie tutaj tego reportera. Jasiek wie jak to zrobić.
*
Wypisałem Jaśku zaproszenia, wsiadaj na koń, jedź na pocztę i wyślij je. Zaprosiłem porucznika Koraba z ,,Kanału” pana Wajdy, zaprosiłem śląskiego powstańca i jeszcze parę innych ciekawych osób. Niech w moim polskim dworku spotkają się wszyscy, niech wypowiedzą swoje życie, swoją prawdę, niech zatańczą poloneza i mazura. Niech puchar wina z mej piwnicy wypiją, niech posłuchają jak gra Bach i Szopen. Niech czas się zatrzyma, niech czas pędzi do przodu. Pędź Jaśku na pocztę jak wicher pędź.
*
Wejdź Jaśku. No co, wysłałeś zaproszenia?
Tak, wysłałem.
Napisałem następne. Zaprosimy tutaj reżysera filmowego. Krzysztofa Kieślowskiego. On starał się pokazać to czego nie widać, sfilmował to co się czuje, sfilmował przeczucia.
Panie Marcinie – Jasiek spojrzał na zegar, który zatrzymał się na godzinie 15.00 – dlaczego pan nie nakręca zegarów w tym domu?
Nasz czas Jaśku się skończył. Człowiek dostaje od Boga wielki Dar. Tym Darem jest czas. Wszystkim naszym gościom czas się skończył. My teraz żyjemy poza czasem i przestrzenią. Jednakże nasze życie nie jest przez to mniej wartościowe. Jeżeli czytają Juliusza, Adama, oglądają sztuki teatralne Stacha Wyspiańskiego, obrazy Matejki, jeśli słuchają Bacha, Mozarta i innych, to twórcy ci nadal żyją. Żyją życiem równie wielkim i pięknym jak wtedy gdy żyli tamtym pierwszym życiem.
Tak. Myślę Jaśku, że tak to jest. Ty jesteś wymyślony a przecież żyjesz na kartach tej książki. Ktoś stara się wyobrazić ciebie, jak wyglądasz. Ja cię widzę a oni wyobrażają sobie ciebie. Myślę że jak tu przyjdzie Krzysztof Kieślowski to opowie nam o swoim „Dekalogu”, o roli „Przypadku” w życiu człowieka. Robespierrowi pewnie pokaże swoje „Trzy kolory”. A teraz Jaśku idź, zjedz plaster szynki smakowicie uwędzonej. Stefan to mistrz w wędzeniu szynek. Uwędził ich mnóstwo i skosztuj bo to też urok życia. A ja poczytam. Idź Jaśku, idź.
*
Co to za dziwne i ciekawe miejsce te Radziwiliszki?
Ciężko tutaj trafić ale jestem. Dziękuje za zaproszenie. Pisał pan panie Marcinie, że wiele ciekawych postaci poznam i że chętnie posłuchają one co ja mam do powiedzenia. Cieszę się, że jestem tutaj, chwilę odpocznę, posilę się, pozwoli pan.
Te słowa powiedział Tomasz Merton, wybitny pisarz, poeta, artysta, ale przede wszystkim wielki chrześcijański mistyk. To on pisał piękne słowa o mistyce w życiu człowieka.
Tutaj poruszy na pewno wiele ciekawych kwestii. Tutaj opowie o swoim zachwycie życiem, Bogiem, pomoże wgłębić się w wiele problemów trapiących nas
dawniej, teraz i w przyszłości.
*
Do biblioteki słysząc o przybyciu Mertona zaczęli się schodzić zaproszeni goście.
Próbowaliśmy i nadal próbujemy – bo przecież czytają nas, już ich coraz mniej, ale czytają – poznać istotę życia i jego sens. Bo to jest najważniejsze.
„Jedyną rzeczą, która zdolna jest uratować człowieka przed całkowitym rozkładem moralnym, jest duchowa przemiana. Ziemskie pragnienia, które człowiek żywi, to widma.
Ich zaspokojenie nie daje prawdziwego szczęścia”.
To były pierwsze słowa Tomasza Mertona. Zostawmy go na razie i jego zasłuchanych słuchaczy, chodźmy bo ktoś nowy podjeżdża pod dworek.
Z karety wyszła przygarbiona postać.
Witamy Mistrza. To Jan Matejko przyjechał.
Pewnie będzie malował.
*
Udostępnię Ci Mistrzu Janie pokój gdzie najwięcej światła – rzekł Marcin,
witając Jana Matejkę.
Zapewne namalujesz obraz, gdzie spróbujesz zawrzeć istotę wieku w jakim nam przyszło żyć i tym, którzy czytają właśnie ten tekst o nas. Ale odpocznij teraz, spróbuj naszych potraw, wina się napij. W bibliotece wykłada Tomasz Merton, możesz go posłuchać.
Witaj raz jeszcze. Twoje reprodukcje wiszą w każdym pokoju w moim dworku.
A tutaj w sieni popatrz Rejtan rozdziera koszule.
Jan Matejko w Radziwiliszkach, co za radość.
*
Tomasz Merton na chwilę przerwał swoją opowieść i wyszedł na dziedziniec dworku w Radziwiliszkach porozmawiać z Marcinem.
Mówiłem panu, panie Marcinie jak tu przybyłem że Radziwiliszki to dziwne i ciekawe miejsce.
Panie Tomaszu – rzekł Marcin – Litwa cała, to dziwne i ciekawe miejsce. Przecież mistyczność paruje tutaj z wiosennych pól malowanych zbożem rozmaitym, bardzo intensywnie, wydobywa się z bożnic, karczem i chederów a anioły dobre i upadłe przelatują nad lasami do ukrytych wśród borów jezior.
Taka jest nasz Litwa. Tylko tu mógł narodzić się Adam. Tu jest kwintesencja ducha, nie tylko polskiego.
Ale ducha można znaleźć w wielkim mieście, tak myślę.
Nie panie Tomaszu, nie można.
Tam nie można.
*
Krzysztof Kieślowski przyjechał. Przywiózł swoje filmy. Ma zamiar je pokazać wszystkim. Chciałby aby każdy powiedział co o nich myśli. Marcin Cumft zorganizował w jednym z większych pokoi małą salę kinową. Ustawił filmowy projektor, powstawiał fotele i krzesła. Kieślowski wyszedł przed dworek. Palił jednego papierosa za drugim. Ujrzał nagle że zbliża się do niego Juliusz.
Witam panie Krzysztofie. Niech mi pan powie jaką rolę w pana Dekalogu pełnili aniołowie, bo przecież te zjawiające się ni stąd ni zowąd postaci gdy ma się wydarzyć coś ważnego, to przecież aniołowie.
Wie pan, panie Słowacki, ja nie zajmuję się teologią, ale tym niemniej pańska interpretacja że te postacie to aniołowie jest interesująca.
Do rozmowy przyłączył się ojciec Maksymilian Kolbe, który takie słowa wypowiedział:
Panem aniołów jest Jezus. Aniołowie należą do Niego. Słowo „anioł” oznacza posłańca. Nieraz boimy się aniołów.
Boimy się, że anioł przyniesie nieszczęście, tymczasem niesie on orędzie Bożej miłości.
Anioł oznacza funkcję. Jest on sługę i wysłannikiem Boga, wykonawcą rozkazów Boga, zwiastunem jego planów wobec ludzi. Anioł – powiem wam na koniec – przynosi dobro z ręki Boga. Anioła – moi drodzy – można zobaczyć – nie tyle w jego postaci co w działaniu.
Ojciec Maksymilian kiedy przed dworek wyszedł Marcin Cumft z zakłopotaną miną powiedział do Marcina te słowa:
Nie wiem teraz gdzie iść, czy słuchać Mertona czy obejrzeć filmy pana Krzysztofa?
Musisz ojcze wybrać.
Ja – rzekł Marcin – idę na filmy.
*
Tu w Radziwiliszkach jest teraz Europa. To nic nowego,
wszak Adam tak pisał w utworze „Do Joachima Lelewela”:
„A tak gdzie się obrócisz,
z każdej wydasz stopy
Żeś znad Niemna, żeś Polak,
mieszkaniec Europy”.
W tym dworku zawsze grano Szopena, czytano Balzaka i „Iliadę”, a w kościele rozbrzmiewała modlitwa którą ułożył Jezus, rozbrzmiewała w takiej na przykład polszczyźnie:
„Oćcze nasz, jenże jeś na niebiesiech
ośwęci się jimię twe, przydzi
twe królestwo, bądź twa wola
jako na niebie tako i na ziemi”.
*
Który film na początku zechcą państwo obejrzeć? – zapytał zgromadzonych w zaimprowizowanej sali kinowej Krzysztof Kieślowski.
Zacznijmy panie Krzysztofie od „Dekalogu”.
Zanim go Państwo zaczniecie oglądać powiem parę słów:
„Kamera nie jest narzędziem poprawiania świata. Kamera może po prostu powiedzieć jak jest, to czy znajdzie się ktoś kto wyciągnie z tego wnioski to już inna sprawa. Jak wiecie ludzie bardzo rzadko wyciągają wnioski z tego co widzą. Ludzie w końcu XX wieku i na początku XXI czują się coraz bardziej bezradni wobec natłoku informacji. Kłopot dzisiaj polega tak naprawdę na tym, że zdarzył nam się rozdźwięk pomiędzy cywilizacją, technologią a kulturą, że po prostu ta cywilizacja wymknęła się z ludzkich rąk i zaczęła funkcjonować sama w sobie. Coraz mniej mamy sobie do powiedzenia, mając supernowoczesne środki komunikacji”.
No, ale dobrze. Obejrzyjmy część I Dekalogu.
„Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”
Tutaj zamiast Boga jest komputer, i konsekwencje tego.
Zobaczmy.
*
Rozmowa z wami wszystkimi moi drodzy – rzekł po filmie Krzysztofa Kieślowskiego Marcin Cumft – to taka archeologia, to odkrywanie czegoś co było, co zasypał czas.
A pamiętacie jak pięknie mówił o tym szejk Abd-el Rahman do angielskiego archeologa Layarda:
„Przede mną ojciec mój i ojciec mego ojca rozbili tu swoje namioty. Od dwunastu stuleci osiedli w tym kraju a żaden z nich nie słyszał nigdy o jakimś podziemnym pałacu ani nie słyszeli o nim ci, co byli przed nimi. I patrz! Oto przychodzi cudzoziemiec z Zachodu, z kraju odległego o wiele dni drogi, idzie prosto przed siebie na wiadome mu miejsce, bierze laskę, przeciąga linę w jedną stronę, przeciąga linę w drugą stronę.
Tutaj – powiada – jest pałac, a tam jest brama i pokazuje nam to, co przez całe nasze życie leżało pod naszymi stopami, a my nic o tym nie wiedzieliśmy. Cudowne! Cudowne!
Czy nauczyłeś się tego z książek? Powiedz mi tajemnicę mądrości”.
A wy, moi mili goście, tajemnicę mądrości znacie.
Dlatego zaprosiłem was tutaj.
*
Fiodor Dostojewski wstał i powiedział te oto słowa:
„Na świecie jest tylko jedna doskonale piękna postać – to Chrystus – i już pojawienie się tej bezmiernie, nieskończenie pięknej postaci, samo w sobie jest cudem niepojętym”.
Paweł z Tarsu nie mając telefonu, gazety, telewizji potrafił roznieść po ogromnym obszarze wiadomość że Jezus był, że zmartwychwstał, że jeżeli On, to i my, tylko trzeba uwierzyć. Listy św. Pawła Apostoła do Koryntian, Tesaloniczan, Rzymian budowały chrześcijaństwo. Saul prześladowca stał się Pawłem. Wiedział, że jego słowa muszą trafiać od razu w sedno sprawy. Wiedział, że czasu ma mało, że musi mówić i płonąć samemu, by zapalić innych. I ci inni muszą zapalić następnych. Bo Dobra Nowina musi się rozszerzać. Musi się o niej dowiedzieć każdy i każdy musi się określić. Przyjąć ją lub odrzucić.
*
I kiedyś będziemy szukać dworku w Radziwiliszkach. Nie ma po nim śladu ale przyjdzie czas że ktoś ten dworek odnajdzie i powie tutaj był ten dworek. Tutaj, wokoło był piękny ogród, tutaj ogrodzenie. I zrekonstruuje dworek. Wszystko będzie tak samo jak w XIX wieku. Tylko czy Duch przyjdzie. Bo to będzie rekonstrukcja. Tylko rekonstrukcja.
*
Pięknie pan mówił, panie Marcinie o ziemi litewskiej, że ona paruje mistycznością – rzekł Juliusz do Marcina Cumfta.
Stach Wyspiański pamięta pan, Juliuszu pytał ustami panny młodej „Kaz tyz ta Polska, kaz ta?
Ja myślę – Marcin Cumft spojrzał przez okno na rozległą panoramę ziemi litewskiej – myślę że Polska jest w różnych miejscach. Chodzi mi o taką kwintesencję polskości, o to że w jednym miejscu, jednym czasie dzieje się coś co kształtuje potem duszę. Polską duszę. Takim miejscem była na pewno chata w Bronowicach, podczas wesela Rydla.
Panie Juliuszu ale takich miejsc było więcej. Poślę Jaśka w te miejsca, niech zaprosi tych co brali udział w tych wydarzeniach.
Ma pan rację panie Marcinie. Te miejsca nawiedził mój „Król – Duch”.
Byliśmy w miasteczku Bar, idźmy raz jeszcze, niech ks. Marek przyjdzie, niech przyjdą żołnierze z I brygady Piłsudskiego, niech przyjdzie syberyjski zesłaniec śniący o Polsce, niech przyjdą wreszcie górnicy z „Wujka”.
Wie pan Juliuszu, otwarłem butelki z winem, rocznik 1808 a Kozietulskiego jak nie ma tak nie ma.
Kozietulski, panie Marcinie, wpadnie tu w sposób efektowny.
Inaczej przecież nie może.
*
Panie Marcinie niech pan powie jak będzie wyglądał świat za tysiąc lat. Pan to musi wiedzieć, tyle mądrych osób jest u pana a one wiedzą wszystko.
Co ty mi Jaśku za pytania zadajesz?
Ale coś ci powiem. Wyobraź sobie rok 1001. Zamek książęcy gdzieś w Polsce. Na dziedzińcu spacerują: książę, biskup i zakonnik, który na chwilę został oderwany od przepisywania Księgi Świętej. I oni rozmawiają o tym jak będzie wyglądał świat za 1000 lat. Nie są w żaden sposób w stanie tego przewidzieć. Mogą wyobrazić sobie że świat będzie taki jak teraz kiedy o tym rozmawiają tylko powiedzmy nowocześniejszy. Ale przecież nie są w stanie wyobrazić sobie nic co jest w 2001 roku. Nic. Przyszłość Jaśku należy do Boga. Jest nieprzewidywalna. I my też nic nie wiemy. Wiemy jedno. Trzecie tysiąclecie musi należeć do Prawdy.
Innej alternatywy nie ma.
*
Wyobraźmy sobie Jaśku – Marcin Cumft zapalił fajkę szykując się do dłuższej rozmowy – że wysyłam ciebie na ten dziedziniec zamku książęcego i ty przysłuchując się tej rozmowie o roku 2001, zaczynasz brać w niej udział. Opowiadasz im o komputerach, telewizorach,
o radiu. Mówisz im o lotach kosmicznych, samolotach i przeszczepie serca.
Mówisz, mówisz a oni co? Biorą cię za wariata, coś o stosie przebąkują. Już zaczynasz czuć swąd swojego ciała. Uciekaj więc stamtąd pókiś cały. Uciekaj. Rozumiesz Jaśku teraz. Zjawia się u nas ktoś z roku 3001. Mówi, mówi a my co? Nie wierzymy że to poszło w tym kierunku. I nic zrobić nie możemy. Wiemy przecież że mądrość, że wiedza przeminą.
Co możemy zrobić? No pomyśl Jaśku co?
*
Do malowania wielkiego dzieła przystąpił Jan Matejko. Najpierw szkicował. Wyszedł z tego wielki chaos. Płótno nie mieściło wszystkich jego pomysłów. Matejko więc wyszedł z pracowni i szybkim krokiem zmierzał tam gdzie Bach, łączył się muzyką ze Stwórcą.
*
-Z mistrzem Janem muszę się widzieć.
Z Janem Matejką, tym malarzem z Krakowa.
Jestem Bartłomiej z Krakowa, przybyłem w pewnej bardzo ważnej sprawie.
Marcin Cumft spojrzał na nowego przybysza. Atletyczna budowa, tubalny głos, widać że silny niczym Herkules.
-Matejko, panie Bartłomieju słucha Bacha, a w jakiej pan sprawie o ile można spytać?
-Oj. Długa historia, opowiem pokrótce.
Kiedy w 1520 mistrz Hans Beham dzwon zwany później „Zygmuntem” odlał to i mnie najął bom człek silny, jak tur nie przymierzając abym go razem z innymi zawiesił. I Matejko namalował obraz pt. „Zawieszenie dzwonu Zygmunta” a mnie na tym obrazie nie ma. Ja powiem ci Marcinie spóźniłem się trochę. W oberży „pod złotym pawiem” bo piwo przednie dawali zasiedziałem się. Alem zdążył w końcówce i ciągnąłem liny a jakże, ciągnąłem.
Dobrze Bartłomieju – rzekł Marcin, zaczekaj tutaj, szynki naszej skosztuj, żubrówki się napij, tylko nie za dużo. Przyjdzie mistrz Jan to pogadasz z nim, może da się coś zrobić. W tym nowym obrazie będziesz pewnie.
Zaraz, mówisz 1520 rok. No, no, sporo lat. Sporo.
*
Od zachodu dał się posłyszeć warkot samolotu. Zniżał swój lot i potem wylądował na rozległych łąkach. Służący Wojtek pobiegł w to miejsce, i ujrzał idącego w jego stronę pilota.
Dzień dobry, gdzie tutaj jest dworek w Radziwiliszkach? Dostałem zaproszenie i jestem.
Proszę za mną, gospodarz czeka. A pan, przepraszam, skąd do nas przybywa? –
zapytał Wojtek.
Jestem Antoine de Saint – Exupery.
Czy to pan jest twórcą „Małego Księcia”?
Tak, to ja.
Marcin Cumft z radością przywitał gościa i zaprowadził do salonu.
*
Tego Marcin Cumft się nie spodziewał. Ten widok był tak niecodzienny że prawie wszyscy goście wyszli przed dworek. Ktoś szedł i podbijał wielką kulę ziemską. Kula ziemska to był wielki balon z namalowanymi kontynentami i ten balon podbijał człowiek w meloniku, z malutkim wąsikiem, laseczką i w za dużych butach.
To Charlie Chaplin.
Dlaczego wy wszyscy tacy poważni? Witam wszystkim. Śmiejcie się, życie trwa tak krótko.
Nam nie do śmiechu, panie Chaplin – rzekł Marcin.
A widzieliście mnie w filmie „Dyktator”? Ja tego potwora Adolfa wyśmiałem , to tam podbijałem świat i świat dał mi prztyczka w nos, balon pękł. Ja nawet nie będę próbował zrozumieć was, wasza historia dla mnie za trudna ale wy spójrzcie na nią z humorem.
Tak też można.
*
Marcin Cumft wszedł w konwencję jaką narzucił Charlie Chaplin. Poszedł do kuchni gdzie Stefan mistrz nad mistrze szykował swoje specjały. Wydał mu polecenie i zacierając ręce wrócił do gości. Po jakimś czasie podano Charliemu jego ulubioną potrawę… buty.
Widziałem Charlie jak jadłeś buty w „Gorączce złota”, widziałem jak oblizywałeś gwoździe z tych butów. Masz jedz.
Buty były zrobione z plasterków szynki, podeszwa z wybornej pieczeni a gwoździe z wysuszonej cieniutkiej kiełbasy.
Charlie zaczął ze smakiem jeść.
I jedząc zaczął opowiadać jak Żyd z Polski, Samuel Goldwyn założył wielką wytwórnię filmową w Hollywood, której symbolem na zawsze pozostał ryczący lew.
*
Zbyszek Cybulski widząc że Charlie Chaplin jedząc „buty” odgrywa scenę z „Gorączki złota” poprosił aby Wojtek przyniósł butelkę spirytusu. Rozlał potem ten spirytus do kilkunastu szklaneczek. Rozstawił te szklaneczki na stole w ogrodzie. Poprosił aby goście wyszli do ogrodu. Potem zapalił te lampki ze spirytusem. Zaczął wymieniać imiona kolegów:
Bobek Kobiela, Adaś Pawlikowski, James Dean, Charlie Chaplin.
Goście z niedowierzaniem patrzyli na tą scenę. Zapalił jeszcze jedną lampkę i wymienił nazwisko:
Maciek Chełmicki.
Nikt nie zgasił tej lampki. Nikt nie powiedział „My żyjemy”.
Żyjemy. Żyją w naszej świadomości. Żyją kiedy oglądamy ich, czytamy o nich. Oni będą żyć.
A my?
*
Antoine de Saint Exupery ze smakiem zajadał pyszną szynkę, z zaciekawieniem cudzoziemca oglądał obrazy na ścianach salonu. Juliusz zainteresował się nowym gościem. Jako że duży fragment życia spędził we Francji, Francuzi i ich poglądy interesowały go szczególnie.
Uważam – rzekł Exupery – że człowiek realizuje się w swojej dążności do Boga. Człowiek jednakże nie może Bogu nic kazać, nie może się też z nim spierać.
Słyszałem – Exupery wstał i zaczął chodzić mówiąc coraz bardziej emocjonalnie – że pan Mickiewicz pozwalał sobie w Wielkiej Improwizacji robić zarzuty Bogu. To jest uważam, niedopuszczalne. Przeczytam panie Juliuszu coś panu. W mojej książce testamencie (pan też panie Juliuszu napisał Testament) pt. „Twierdza” zamieściłem takie zdania:
„ – Panie – powiedziałem (a nie opodal siedział na gałęzi czarny kruk) – rozumiem, że milczenie jest cechą Twojego majestatu. Ale ja potrzebuję jakiegoś znaku. Rozkaż, aby w chwili, gdy skończę się modlić, ten kruk odleciał. Będzie to jak zwrócone ku mnie spojrzenie czyich oczu i poczuję, że nie jestem sam na świecie. Połączy mnie z Tobą choćby mglista ufność. Nie żądam nic więcej, tylko znaku, że jest tu coś, co trzeba zrozumieć.
I przyglądałem się krukowi. Ale ptak siedział bez ruchu. (…)
Panie – powiedziałem – niewątpliwie masz rację. Stosować się do moich próśb byłoby sprzeczne z Twoim majestatem. Gdyby kruk odleciał, mój smutek byłby jeszcze większy. Gdyż taki znak mogę otrzymać tylko od kogoś równego sobie, a zatem jakby od siebie samego, byłoby to więc znowu odbicie mojego pragnienia. (…)
I wtedy moja rozpacz zaczęła ustępować miejsca nieoczekiwanej
i szczególnej pogodzie ducha.”
Ciekawe słowa, pan pisze panie Antoine – rzekł Juliusz – bardzo mądre i ciekawe.
*
Marcin Cumft poszedł odpocząć do swojego pokoju, stanął przy oknie i oglądał piękny teren przed dworkiem. Na klombie z kwiatami Charlie zostawił ogromną kulę ziemską. Nagle Marcin posłyszał lekkie, delikatne, nieśmiałe pukanie do drzwi.
Wejść proszę - Marcin lekko zniecierpliwiony odszedł od okna.
Mam zaszczyt przedstawić się – jestem Piotr Bobczyński. Pan Gogol wymyślił mnie, wymyślił mnie jako człowieka, który chce się wyrwać do wielkiego świata. A wielki świat tutaj do tego pięknego dworku przybył i ja proszę jak naj pokorniej bo wiem że jeździ pan do Petersburga, niech pan raczy powiedzieć tam różnym możnowładcom, senatorom, admirałom, że właśnie, wasza ekscelencjo, albo jaśnie oświecony że w tym a tym miasteczku mieszka Piotr Bobczyński. Tak niech pan łaskawie powie…
Panie Piotrze – tutaj jest inny świat.
W Rzeczy pospolitej tak nie upadlano ludzi. To Rosja stworzyła system, który tak pięknie opisał i ośmieszył Gogol. Mikołaj Gogol. Ale jest pan sławny. Na całym świecie gdzie sztuka Gogola jest grana pana postawa wzrusza. I do książki naszej pan wszedł. Dobrze jest panie Piotrze. Osiągnął pan cel.
*
W sieni ogromnej był obraz „Szarża pod Somosierrą” Piotra Michałowskiego. Marcin Cumft zawsze rzucał okiem na niego kiedy wychodził na dwór. A teraz posłyszał tętent konia. Pewnie Kozietulski przybywa. I rzeczywiście, zatrzymując konia tak że aż przysiadł na zadach. Kozietulski zgrzany, zeskoczył z konia i już na schodach zaczął opowiadać o szarży.
-Było nas 125 szwoleżerów, trasa liczyła 2500 metrów, zdobyliśmy 16 armat. Poległo 57 moich kolegów. To była szaleńcza szarża. Kiedy otrzymałem rozkaz od cesarza, rozkazałem szwadronowi dobyć pałasza i krzyknąłem „Niech żyje cesarz”. To wszystko działo się w ogromnym pędzie, zdobywaliśmy armaty jedna za drugą i ciągle do przodu i ciągle w górę. 30 listopad 1808 rok wtedy moje nazwisko zaczęło być sławne.
Jest nadal, panie Kozietulski – rzekł Marcin – Zapraszamy do nas. Wina dać?
Tak, wina dajcie.
Mamy specjalny rocznik dla pana, 1808.
To dobry rocznik.
*
W bibliotece Marcina Cumfta było kilka tysięcy książek. Marcin zawsze powtarzał że uwielbia czytać bo ma wrażenie że komunikuje się, rozmawia, z człowiekiem którego już od dawna nie ma. Miał Marcin swoje ulubione książki, a jedną z nich były „Wyznania”
św. Augustyna. Uważał tą książkę za jedną z najsłynniejszych jakie przechowuje nasza cywilizacja. Bo my funkcjonujemy w kulturze, w której istnieje pewna liczba dzieł stale nam towarzyszących, choćby nie wiadomo ile czasu upłynęło od ich powstania. I często odczytywał Marcin fragmenty „Wyznań” – które zadziwiały swoją aktualnością i głębią.
„Jakże cudowna jest głębia Twoich słów! Patrzymy na ich powierzchnię, która się do nas jak do dzieci uśmiecha. Lecz pod nią, Boże mój, jakaż głębia jakaż cudowna głębia”.
Przestanie istnieć nasza cywilizacja – mówił często Marcin – kiedy ludzie przestaną czytać. Pogoń za różnymi złudami życia opanuje ich bez reszty.
Staną się stadem manipulowanych przez speców od reklamy, propagandy, socjotechniki, bezmyślnych jednostek gotowych uwierzyć każdemu, gotowych uwierzyć we wszystko.
Cenę za to poniosą wielką.
Ceną będzie strach, rozpacz, depresja. I zagłuszać ją będą narkotykami i alkoholem.
Ale nie będzie tak źle. Zostaną wyspy gdzie nadal panować będzie Prawda.
I z tych wysp, z różnych dworków, ciągle słychać będzie piękną muzykę, piękne strofy i zapach się będzie unosić prawdziwej kuchni.
Marcin w to wierzył i dlatego zaprosił do siebie tyle osób aby każdy z nich dał jeszcze raz wszystko co najlepsze. Aby każdy z nich rzucił raz jeszcze ziarno, które wyrośnie, które musi wyrosnąć na takiej ziemi lat wiele leżącej odłogiem.
*
Eglantyna Pattey już od dawna przebywała w dworku w Radziwiliszkach. Juliusz nie chciał się widocznie z nią spotkać. Aż tutaj na krańcu Europy go znalazła lecz on unikał jej. Patrzała na to życie tutaj, chłonęła je wprost. Wiele z tego co widziała nie rozumiała i nie akceptowała. Życie w Szwajcarii inne jest.
Przypomniały jej się słowa Durrenmata znanego dramaturga żyjącego w jej kraju.
„Jakże pięknie urodzić się w Szwajcarem
Jakże pięknie umierać Szwajcarem
Jednakże co robić w międzyczasie?”
Eglantyna wybrała pogoń za Juliuszem. To życie uporządkowane jak w szwajcarskim zegarku nudne jej się wydało. Ale chcieć związać się z Juliuszem, to już chyba przesada.
Nie wiesz dziewczyno spod Mont Blanc co robisz. Zastanów się.
*
Maksymilian de Robespierre napisał kilkudziesięciostronicowy list. Zaadresowany był do Paryża. Jasiek wysyłając zaproszenia wysłał również i tę przesyłkę. Nikt nawet nie podejrzewał, że pod zakamuflowanym paryskim adresem mieściło się Biuro Zagraniczne Ochrany . Raport donosił o podejrzanym spotkaniu w dworku w Radziwiliszkach. Uwzględniał charakterystyki przybywających osób. Najwięcej jednak uwagi poświęcał Marcinowi Cumftowi.
słuchanie zagranicznych stacji radiowych
propagowanie wolnomyślicielskich poglądów
to tylko fragmenty raportu dotyczące Marcina. Piotr Raczkowski szef paryskiej Ochrany, czytał raport z niedowierzaniem. Do Petersburga kurier zawiózł obszerny meldunek z komentarzem Piotra i jego sugestiami.
„ Wot, buntowszczik!!”.
*
Aleksander Puszkin przybył do Radziwiliszek razem ze swoją żoną Natalią. Poślubił ją gdy miała 19 lat , a on 32. Natalia była olśniewającej urody, co zauważono kiedy w 1828 roku, po raz pierwszy ukazała się w Moskwie na balu .Książe Sołłogub napisał we wspomnieniach
( Marcin posiadał je w swoich zbiorach)...,, nie znałem drugiej kobiety , która łączyłaby w sobie taką doskonałość klasycznie regularnych rysów i kształtów. Wysokiego wzrostu, z baśniowo smukłą kibicią, z przepysznymi ramionami i piersią ,z małą główką , która jak lilia na łodydze kołysała się i z gracją obracała na smukłej szyi”.
Wielu raziło niedopasowanie młodej pary. Wielu uważało że Puszkin na jej tle przypomina małpę. Puszkin nie lubił stać obok Natalii, upokarzało go bowiem że jest od niej niższy. I oni teraz spacerowali przed dworkiem. On śniady, prawie czarny, wszak jego dziad był murzynem. Ona klasyczna piękność. Puszkin to geniusz, a ona? Czym była Natalia? Jej słowa jeśli się je cytuje są puste.
Puszkin, jak mówią chciał zera bo sam był wszystkim. Marcin Cumft przypatrywał się tej parze i czekał kiedy przybędzie Georges D`Anthes.
*
„O trzeciej nad ranem wymknąłem się chyłkiem z Karlsbadu,
bo inaczej nie wyrwałbym się stamtąd”.
Wskoczyłem do dyliżansu i podążałem do Włoch. A przy wjeździe do Bawarii w opactwie Waldsassen zatrzymałem się, tam wręczono mi tajemniczy list od Marcina Cumfta z Radziwiliszek. No więc jestem. Widzę panie Marcinie że gości zaproszonych tutaj mnóstwo, zapytam więc dlaczego zaprosił pan mnie?
-Nie wyobrażałem sobie aby na to spotkanie nie przybył człowiek, który jest samą istotą Niemiec. Johann Wolfgang Goethe musiał tutaj się zjawić. Dziękuję Mistrzu za przybycie.
Goethe przyglądał się gościom Marcina i zaczął mówić słowami jakie zawarł w „Fauście”:
„Znowuście przy mnie, wy chwiejne postacie
Których mi ongi śnił się zarys mdły
Zaliż wam każe żywym kształtem stać się?
Tak jak z oporów wstajecie i mgły.
Czuję, jak pierś mą wprawia w drżenie młode
Czar, co nad waszymi wieje korowodem(…)
Teraz pojmuję już, co mędrzec prawi:
„Świat duchów wcale nie jest nam zamknięty”
Więc niech i dla mnie czas ten wskrześnie”
Chciałbym Mistrzu byś odsłonił nam tajemnicę Dobra i Złą, którą próbowałeś rozwikłać w „Fauście”. Próbowałeś odpowiedzieć na pytanie jakie stawiał już Hiob i jakie ludzkość stawiać będzie póki świat będzie trwać.
A tymczasem zapraszam na przyjęcie, Małgorzata i Michał ślub wzięli i przyjęcie trwa.
Bach gra kantaty, Adam z tyłu w ogrodzie bigos grzeje, a ty tymczasem idź odpocznij.
*
...przyłączyli się do tej uczty.
Tyś z miasta pięknego, z Weimaru, to miejski masz żołądek i treści tej potrawy nie pojmiesz – rzekł Adam.
Wyborny bigos, powiedz Mistrzu Johanie von Goethe, Adam Mickiewicz zaprasza na bigos.
Podał Adam porcję dymiącą , pachnącą i chleba pajdę Goethemu. Za chwilę niedługą inni gościeAdamie jak to się robi?
„Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która wedle przysłowia sama idzie w usta
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa…”
Do uczty przyłączył się Staś Wyspiański, który widząc Goethego odezwał się doń w te słowa:
„Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”.
Ja wiem że pan ten fragment wziął z mojego „Fausta”, on tam brzmi inaczej, zaraz niech sobie przypomnę, ach, już wiem:
„Niech se urywa łeb jeden drugiemu,
Niech się na świecie jak w garnku gotuje
Byle w chałupie było po staremu”.
Ale nie martw się pan, panie Stanisławie powiem tak:
„Najbardziej oryginalnymi autorami są nie ci, którzy wznoszą coś nowego, lecz jedynie ci, którzy posiadają umiejętność wyrażania tych samych myśli, tak jak nikt przedtem nie próbował ich sformułować”.
Tutaj w tym dworku na samych krańcach Rzeczypospolitej powrócił czas dawno przebrzmiały, tak jak to kiedyś napisałem:
„Niechaj powróci czas dawno przebrzmiały”.
Pan przecież poeta panie Wyspiański:
„I cóż poecie z milczenia,
Gdy lubi tłumne wzruszenia?
Poklask lub gwizd? W to mu graj?”
A w dworku rozległ się dźwięk Poloneza granego przez Chopina. A Marcin ogromną mapę Europy rozwijać w ogrodzie zaczął. Nie było tam Polski, wymazali ją trzej cesarze. I nagle na tej pustej plamie zaczęła nowa Polska wyrastać.
Kłębiły się wizje Adama, Juliusza i setek innych małych i wielkich.
Dworek się pojawił w Soplicowie i chata w Bronowicach, złoty róg gra i Mateusz Birkut domy wznosił i ginął pod gradem kul w Gdańsku, barykady powstawały i dzieci z biało – czerwonymi flagami biegały, gdzieś drukowano bibułę. Chwycił Kieślowski za kamerę, sfilmuję to – myśli sobie – sfilmuję, dokument z tego zrobię. A tu nic z tego, nie da się. Nie da się sfilmować ducha.
Nagle rozległ się strzał. To Georges D`Anthes przybył i zabił Poetę.
Zrobiło się cicho i pusto.
*
„A teraz tobie cuda niesłychane opowiem…”
Tak się zaczyna Rapsod II „Króla-Ducha”, Rapsod, w którym jak pisze Słowacki „Znajdziesz
tajemnicę początku i końca – Alfę i Omegę świata a zatem i Ojczyzny”. Jeżeli ktoś wątpi w to
że Juliusz pisząc „Króla-Ducha” pisze coś co Ktoś mu dyktuje niech przeczyta Rapsod II.
„Krwawe były mgły, które ducha gniotły
Kiedy wychodził z bolącego ciała…”
Te wizje są wizjami mistycznymi.
„Duch w państwo ducha niewidzialne wchodził,
Jak gdyby ocknął się – i znów się rodził”.
Czas jak pisze ks. Janusz Pasierb w książce „Czas otwarty” jest naszym wrogiem i
sprzymierzeńcem.
„Wrogiem bo zasypuje popiołem to, co było,
sprzymierzeńcem, bo uwalnia i otwiera nas ku przyszłości”.
Jest procesem rozkładu i niszczenia, jest także dojrzewaniem.
Pisze ks. J. Twardowski:
„Każdą chwilę dostajemy od Boga i
Każdą chwilę oddajemy Jemu”.
*
My nie wiemy nic. I mamy świadomość że nic nie wiemy. I niewiele poznamy. Ale szukamy.
Budujemy dworki siłą naszej wyobraźni. Zapraszamy do tych dworków różnych ludzi i
rozmawiamy z nimi. Im czas się już skończył i już poznali tą drugą stronę dywanu. Zobaczyli
obraz a my oglądamy splątane nici. Tak było, tak jest i tak będzie. Rola nasza szukać i z
ufnością czekać. Pisze Juliusz takie słowa:
„Tobie się cały poddam – a Ty, duchu
Najwyższy – myśli moich święty stróżu, dyktuj…”
I duch mu dyktował a on pisał i pisał gorączkowo.
*
,,Żyją tylko ci, których Bóg chce mieć jeszcze tutaj”
Zastanawiające zdanie Mon Calepina, jeszcze do niego wrócimy.
„Tak ze mną się stało,
Zagnany byłem w ogień”
Tak pisze Juliusz o tej wizji. Na wszystkie sposoby mówimy o tym, wracamy do tego.
Ale czy można inaczej?
Juliusz siedzi sobie spokojnie, pali cygara, piję kawę, czyta książki a my ciągle się
przysiadamy i pytamy jak to się odbyło?
A Juliusz cierpliwie odpowiada że opisał jak mógł to zdarzenie w wielu miejscach i cieszy się
że interesuje to wszystkich bo w końcu jest to najważniejsze pytanie.
Co będzie potem?
A Juliusz mówi to, co mówi Paweł, Franciszek, Maksymilian, oczywiście Maksymilian Kolbe
a nie Robespierre.
Będzie coś czego opisać się nie da.
Czyli co wracamy do dworku, do dworku którego wieki roztrącą, ślad po nim zaginie, pamięć
wymazana będzie.
Czy warto wracać?
Oni tam czekają i chcą rozmawiać bo dialog jest najważniejszy.
Spotkanie z nimi, szukanie ich.
No to wracamy.
*
Już myślałem że to koniec.
A przecież szynka jeszcze nie zjedzona, bigos też, Bach dopiero połowę kantat zagrał niektóre
słowa wpół urwane.
- Idź Jaśku i podziękuj autorowi że pisze dalej że pozwala nam żyć, rozmawiać ze sobą i z
czytelnikami których poznaliśmy dzięki niemu.
Ja Marcin Cumft cieszę się że tyle domów odwiedziłem w różnych miastach a razem ze mną
moi goście.
Zapraszam was też do siebie, dom mój obszerny, każdy znajdzie coś dla siebie, okolica też
piękna. Myślałem że po tym strzale D’Anthesa nastąpi koniec, że z powrotem przykryje nas
kurz zapomnienia, a tu stało się – widzę – inaczej.
Autor pisze dalej. To dobrze bo zaprosiłem mnóstwo osób, a oni potwierdzili że przyjadą , że
opowiedzą swoją historię , wyjaśnią parę spraw.
O właśnie przyjechał pan Andrzej Kijowski on spotkać się chce zapewne ze Stasiem
Wyspiańskim. Przecież pan Kijowski napisał scenariusz filmu „Wesele” pana Wajdy i wiele
innych mądrych i ciekawych tekstów.
- Jaśku masz tutaj następne zaproszenia na pocztę z nimi leć a ja idę witać moich gości, do
środka prosić, bigos i szynkę zachwalać, następne butelki z winem z piwnic moich
dobywać.
*
Zaczął pan panie Marcinie to spotkanie od poczęstowania gości prawdziwym wiejskim
chlebem, o smaku nieba.
Tymi słowami przywitał się z gospodarzem Tadeusz Nowak.
O wsi polskiej, której już nie ma, wam opowiem. Wpisałem ją w swoje książki, ochroniłem
choć trochę jej czaru i barwy jej zapachu i smaku.
- Przynieś Jaśku chleba naszego, ukroimy kromkę i zjemy na powitanie.
- „Za mną jest ta wieś – zaczął opowiadać Tadeusz Nowak – już teraz śpiewająca od
końca do końca godzinki, patrząca jak przez lipcowe niebo przelatuje anioł pański i po
chwili zapada w dojrzewające zboża... Za mną jest ta drewniana wieczność łamiąca
pełną garścią chleb... A drogą biegnie pomylony Michał . biegnie z bochenkiem chleba
pod pachą”
*
- W 1834 roku wyruszyłem w podróż po Wołyniu, Polesiu i Litwie.
Opisałem to w książce, opisałem tam ten świat. Masz ją Marcinie w swojej bibliotece
widziałem ją na półce.
Od paru godzin jestem u was a nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Wszyscy dyskutują i dyskutują a ty widzę tylko do piwnic biegasz po wina, szynki wędzisz to
i nowych gości nie zauważasz.
- Jestem Kraszewski. Józef Ignacy Kraszewski.
- Witam panie Józefie – Marcin z radością przywitał pisarza.
Pana książkę „Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy” oczywiście posiadam w swoich
zbiorach, ale mam też kilkaset innych pana książek. Czytam je nieustannie
- Myślę że te postacie które pan piórem stworzył zjawią się tutaj bo to przecież miejsce dla
nich odpowiednie. Może pan to spotkanie w moim dworku opisze, książkowy kształt
temu nada i do wydawcy pośle
- Nie puści tego cenzura, panie Marcinie, w żadnym wypadku nie puści.
*
Ten dworek Marcinie nie jest skrępowany czasem, przestrzenią, materią.
Wszystko tu się może zdarzyć, prawda?
Te słowa do Marcina, powiedział Krzysztof Kieślowski, który kiedyś miał zamiar nakręcić
trzyczęściowy cykl Niebo, Piekło, Czyściec.
- Może tak – rzekł Marcin – ale przecież szynka realna, bigos pachnie na kilometr, a wino?
Niech pan spojrzy na Szopena ile wypił wina.
*
- Okazuje się że imię moje nie jest pustym dźwiękiem. To że zaprosiłeś mnie tutaj
Marcinie znaczy że nie zapomnieli o mnie. Modliłem się o to by być za życia
pogardzanym ale po śmierci bym sławę odzyskał. I stało się.
- Ja, Marcinie i Adam – Juliusz wstał i zgodnie ze swoim zwyczajem zaczął chodzić
dookoła stołu – musimy stworzyć i stworzymy, powiem więcej stworzyliśmy mit tej
ziemi. Lata miną, wieki miną a ci co po nas przyjdą będą tu powracać. To im da siłę.
Będą tu powracać ci co tutaj nigdy nie byli, ci którzy wychowali się w wielkich miastach,
wśród kominów otoczeni murami nie znający piękna przestrzeni.
A wiesz dlaczego to robimy? Bo ten kawał ziemi położony między ogromnymi
przestrzeniami Rosji a resztą Europy, Bóg ofiarował nam. I tylko nam.
* * *
„Panie , dobrze że tu jesteśmy, jeśli chcesz postawimy tu trzy namioty…”
Mt 17, 4
*
Marcin też postawił swój dom, w którym żyli, rodzili się, umierali jego dzieci i wnuki.
A teraz w tym domu wesele wielkie, pół Europy się zjechało, a każdy z tych co
przyjechał zostawił coś po sobie w wielu domach. I sięgają czasami do dzieł tych aby
przyjrzeć się sobie. Juliusz jak zwykle siedział w bibliotece i czytał. Czytał Ewangelię i
wers ten o trzech namiotach przypomniał mu chwile kiedy w szwajcarskim Pani Pattey
patrzał godzinami na góry. Alpy.
Marcin przysiadł się i rozpoczął rozmowę.
- Z okien swego domu w Krzemieńcu widział pan górę Bony i ten widok zabrał pan ze
sobą do Paryża, do Genewy i do ziemi świętej, czyż nie?
- Alpy są śliczne a widoki gór cudowne. Pisałem o tym w listach do Matki. Pisałem też –
pamięta pan – o wyprawie w góry w roku 1834… Obrazy gór i lasów zostały w mojej
pamięci.
- Ja panie Juliuszu nie znam gór. Tylko na rycinach je widziałem dlatego zaprosiłem tutaj
parę osób aby coś rzekli o górach, aby mistykę gór odkryli, bo właśnie w górach, czy na
Górze wydarzyło się to co ukształtowało nas i naszą cywilizację.
Weźmy Synaj – Górę 10 przykazań
Tabor – Górę Przemienienia
czy Golgotę – Górę Krzyża.
Całe zastępy ludzi chodziło w góry, dowiemy się od nich Juliuszu co ich tam gnało.
„Góry wysokie, co im z wami walczyć każe?”
*
Idę tu do was z miasteczka, które na Podolu położone. Małe żydowskie miasteczko. Bar się
nazywa. Tam skończyła się Polska dawna, szlachecka. Tam narodziła się inna Polska.
Przyglądałem się temu. Juliusz zaprosił Żyda – Tułacza do swojego stolika. Opowiadał mu że
on uwiecznił miasteczko Bar i karmelitę księdza Marka.
- Ja – mówi Żyd – wędruje po tych miejscach gdzie mój naród żył. Stoję i patrzę. Widzę
jak płoną synagogi, wchodzę do mieszkań biednych i bogatych. Talmud czytam i Torę i
dziwię się że oni tak zakorzenieni tutaj a jednocześnie marzący o Ziemi Obiecanej. Taki
los.
*
- Kim jesteś wędrowcze? – zapytał Marcin.
- Jestem Ahaswer.
Byłem szewcem w Jerozolimie. Mój warsztat był przy jednej z ulic tego świętego miasta.
Razu pewnego wszedł do mnie Rabbi Jezus i uzdrowił mnie, bo muszę powiedzieć że
dotknęła mnie straszna choroba rąk – podagra. On mnie uzdrowił. On wielki cudotwórca,
potężny i silny. Aż razu pewnego, a pracowałem wtedy w swoim warsztacie, słyszę okrzyki
głośne: Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go! Czeladnik powiedział mi ze krzyczą tam przeciwko
Rabbiemu, który mnie uzdrowił. Wydawało mi się to niemożliwe. Jak to? Rabbi z Galilei,
który jednym dotknięciem przywraca zdrowie nie pozwoli się bić, poniewierać a tym bardziej
ukrzyżować. Ale wiesz Marcinie – stało się inaczej. Koło mojego warsztatu szewskiego szedł
pochód skazańców. Na końcu szedł chwiejąc się Rabbi Jezus. Szedł dźwigając ciężki krzyż.
Koło mojego warsztatu zatoczył się i upadł. Ujrzałem jego zniekształconą biciem twarz. I to
ma być Mesjasz – pomyślałem. Tyle nadziei w Nim pokładałem. Myślałem że uczyni potężne
królestwo Izraela, że Rzymian wypędzi i skończy się nasza niewola. Zawiódł mnie. Zawiódł
okrutnie. Doszedłem do Niego i kopnąłem go z całej siły i splunąłem Mu w twarz. I oto Jego
wzrok pełen niewypowiedzianego smutku spoczął na mnie. Minęły dziesiątki lat a ja ciągle
żyłem. Gnany niepokojem wędrowałem z miasta do miasta szukając śmierci. A śmierć
omijała mnie. Przemierzałem lądy i morza świata. I przemierzam dalej. Ale kiedyś padnę na
twarz przed wyrokiem, którego kiedyś znieważyłem przed drzwiami swego domu. I nie wiem
co zostanie zastosowane wobec mnie, Miłosierdzie czy Sprawiedliwość.
- Kim jesteś Ahaswerze, wieczny tułaczu? – spytał Marcin. – czy jesteś postacią
legendarną czy wymysłem poetów?
- Ja Ahaswer to ludzkość wędrująca na Sąd Ostateczny.
Ahaswer to każdy z nas. Ahaswer to również ty.
Skończył. Zapanowała przejmująca cisza. Wit Stwosz doszedł do niego, dotknął jego twarzy i
rzekł do Matejki: Spróbuję go wyrzeźbić.
*
„Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,
Im śmieszniejsze na Ciebie wkładają korony
I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,
Albo liczą Cię między pamiątki niebyłe,
Im więcej żalu , drwiny, gniewu, oskarżenia,
Bo słowo Twoje z miejsca nie ruszy kamienia,
Tym bardziej pewnym mogę być jednego:
Że Ty jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.”
Ten wiersz Adam przeczytał i powiedział , że napisał go jego krajan, który w Ameryce żył,
nagrodę Nobla dostał, a teraz po krakowskim Rynku spaceruje. Czesław Miłosz.
*
Brat Albert przysłuchiwał się tymczasem rozmowom krakusów. Wit Stwosz i Matejko tylko
o swoim Krakowie mówili a przecież Matejko czeskiego pochodzenie i Wit wiadomo z
Norymbergi. Adam też Litwę sławił i Litwinów do siebie przyciągał. Ahaswer zaś z
Romanem Brandstatterem rozmowę zaczął. Miał mu za złe że uwierzył w Tego, którego on
odrzucił. Uwierzył w Jezusa z Nazaretu.
*
Radio w pokoju Marcina miało magiczne oko i wielką skalę. Wszystkie stacje radiowe świata
łapało i każdy czas. Właśnie transmisja radiowa się rozpoczęła z pogrzebu Juliusza
Słowackiego. Marszałek Piłsudski polecił zanieść trumnę Juliusza na Wawel „by królom był
równy”. Juliusz to przewidział. Przewidział że spocznie tam jako Król – Duch. Marcin wrócił
do salonu i zbliżając się do stolika Juliusza chciał mu o tym powiedzieć gdy nagle nowy gość
wszedł do salonu.
- Słyszałem – rzekł – że o górach tu się rozprawia. Ja znam góry. Jestem Kukuczka. Jerzy
Kukuczka.
*
Za wszystko w życiu się płaci. Musiałem zapłacić za te chwile kiedy ,,dotykałem”
Nieskończoności. I powiem tak – warto było. My o tym wiemy panie Kukuczka , że warto
mieć pasję. Pasję życia.
* * *
Dziennikarz z ,,Wesela” zapisywał już kolejny notes . Przeprowadził mnóstwo rozmów ,
wywiadów. Powiedział , że zamieści je w krakowskim ,,Czasie”.
*
„Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na
brzegu”
Mt 13. 2
Te tłumy, które go oglądały, uczestniczyły, nie zdając sobie z tego sprawy w wydarzeniach,
które oddziałują na nas i oddziaływać będą do końca świata.
Tłumy wokół niego, a wcześniejszy wers Mateuszowy brzmi:
„Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem”.
Nie zwoływał tłumów. A tłumy przyszły.
A najbardziej zastanawiają ci, a przecież byli tacy, którzy obojętnie mimo wszystko przyjęli
Jego słowa. Którzy przyszli bo coś się działo i była nadzieja że coś się dziać będzie.
A Jezus siedząc w łodzi takie słowa im mówił:
„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i
wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet
powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo
nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je.
Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie
sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy niechaj słucha”.
*
„Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie
patrzeć będziecie, a nie zobaczycie”.
Ilu z tego tłumu słuchało a nic nie zrozumiało, patrzyło a nie zobaczyło w Nim Boga. I mówi
do nich Jezus siedząc w łodzi. Fale uderzały delikatnie o brzeg przynosząc jego słowa. Kiedyś
te fale dojdą aż do litewskiej puszczy i trzeba będzie siekierę wziąć, zwalić boga pogańskiego
i krzyż wyciosać.
I mówi tak:
„Szczęśliwe wasze oczy że widzą
i uszy wasze iż słyszą.
Bo zaprawdę powiadam wam:
Wielu… pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli, i usłyszeć to, co wy słyszycie, a
nie usłyszeli”.
Oni myśleli że to odbędzie się inaczej. Myśleli zapewne że to będzie wielkie widowisko,
wielki spektakl a tutaj Ktoś tak normalnie wszedł do łodzi, usiadł i mówi. A fale rozchodzą
się.
*
Prędzej czy później każdy złapie tę falę. Część nastawi swój odbiornik specjalnie by Go
wysłuchać, część przypadkowo na Niego natrafi, ktoś jeszcze usłyszy u kogoś Jego słowa i na
chwilę, na chwilę tylko, zatrzyma się i popędzi dalej, bo przecież tyle ważnych spraw.
Ważniejszych niż słowa jakiegoś Człowieka sprzed 2000 lat. I talentu, który ten człowiek
posiada, nie wykorzysta jak należy. A talent do muzyki ma, do rzeźbienia czy do malowania.
I nie napisze nigdy nut, które zachwyt wyrażają zachwyt że On tak po prostu chodził, że do
łodzi wszedł i nauczał, że na Górze przemienił się. I zamiast tego smutek będzie wsączał w
smutny i bez niego świat.
Skończył brat Albert, wziął kij i stukając drewnianą nogą poszedł posłuchać Bacha.
*
„Koniec, koniec przyszedł na wszystkie cztery strony ziemi.
Teraz przyjdzie koniec na ciebie…”
Ezech. VII – 2, 3
Marcin do Tadeusza Nowaka doszedł.
- Kiedy panie Tadeuszu dostrzegł pan że wieś polska umiera, że koniec z tą wsią, która
sielska – anielska?
- To było wtedy, kiedy zaczęli uciekać młodzi.
„Ze wsi, z miasteczek wagonami jadą zbudować hutę, wyczarować miasto”.
Wyrwali ich z korzeni i z korzeniami przesadzili do betonowych szuflad i nastąpił koniec. Nie
da się wskrzesić tego co przeminęło. Możemy zbudować skansen ale to będzie tylko skansen.
Będzie wszystko jak dawniej. Będą chaty wiejskie kryte słomą, będzie klepisko, chleb będą
piec prawdziwy, nawet pachnieć będzie tak samo ale przecież to tylko będzie przedstawienie.
Życia tam nie będzie. Prawdziwego życia.
*
Roman Brandstaetter czytał Psalmy. On człowiek Księgi w pewnym momencie dostrzegł
Człowieka z Nazaretu.
Nawrócenie nastąpiło nagle, jak każde nawrócenie.
Błysk i już się wie.
I zaczął służyć swemu teraz Mistrzowi piórem.
Postanowił Jego dzieje opisać.
Postanowił ukazać moment, kiedy Bóg zapragnął wyjść z Jerozolimy.
Zapragnął wejść w kraje pogańskie. Bóg nie chciał być dłużej więźniem narodu, który go
pragnął zachować na swoją własność. Wybrał ciernistą drogę Krzyża, bo Krzyż był bramą,
która wiodła w inne kraje, w przyszłość w życie.
*
I czytając Psalmy wgłębia się w każde słowo:
„Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych… lecz ma upodobanie w Prawie Pana,
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą”.
- Panie Romanie w pana dramacie „Dzień gniewu” ukazał pan dramat ukrywającego się
Żyda. Przeniósł pan dramat z Jerozolimy do polskiego klasztoru.
Te słowa wypowiedział zbliżający się do stolika pana Romana, przeor klasztoru położonego
gdzieś w Polsce.
- A mnie uczynił pan przeorem tego klasztoru i kolegą SS-mana. Kolegą ze studiów.
Ja służyłem Bogu. A on, komu on służył.
*
Kolejny gość przybył do dworku Marcinie.
Był to Jerzy Zawieyski. Poproszono go bu przedstawił swoje sztuki teatralne, a napisał ich
wiele. Zaczął o rozmowę z Romanem Brandstaetterem.
- Ileż inspiracji znalazł pan w Piśmie. Z każdego wersu, z każdego słowa wydobywał pan
nieskończoność. W moim dramacie o Hiobie takie słowa napisałem:
„Doprawdy – nie jest ziemia mniej piękna niż niebo. Jest ona rzeczywistym niebem
człowieka. Naprawdę… ale twoje niebo? Och! Niewidzialny, Nieskończony, wiem że
prorocy, którzy zajrzeli poza krawędź tajemniczego mieszkania, nie umieli widzianych rzeczy
opisać”.
*
Do nich należał też gość Marcina, Juliusz. On też tam zajrzał. Opisać spróbował. Nie wyszło.
* * *
- Chodźmy się przejść.
Marcin zaprosił na przechadzkę parę osób.
- Pokażę wam uroki tego miejsca. Nie ma tu gór wielkich, które tak sławi pan Tetmajer,
teren jest lekko pofalowany, rzeczka, lasy, zielone łąki.
Spacerowali kilka godzin i noc ich na tym spacerze zastała.
„Doprawdy nie jest ziemia mniej piękna niż niebo” – powtórzył za bohaterem swojego
dramatu Jerzy Zawieyski. Nie ma brzydkich miejsc na ziemi.
*
Nie ma brzydkich miejsc? Są. Ja jestem z takiego miejsca brzydkiego.
Dom nasz to brzydki czworak dokoła biedaszyby a w oddali dymiące kominy. A w domu
bieda, chleba ciągle brakuje. To powiedziała Marysia. Z Warpia tutaj przyszła. Z Warpia
dzielnicy miasta Będzina. Przyniosła z sobą worek węgla, który wykopała w biedaszybie.
- Wrzuć ten węgiel – mówi – Marcinie do pieca. Ciepło będzie większe od ciepła z
drewnianych kloców, które z puszczy litewskiej przynosisz. Tutaj świat inny. Świat
książek, pięknej muzyki, a tam u nas na zachodnich kresach szarość i smutek. Czasu nie
ma by czytać poezje. Praca od świtu do zmierzchu. Ja wiem opiszecie to, filmy nakręcicie
i zrobicie dzieło sztuki z naszego życia. Pięknie wszystko sfotografujecie. Z brzydoty
piękno uczynicie. Ale brzydota i bieda pozostaną.
*
„Być nie zauważonym by spotkać się z Tobą
nie czytanym zbytecznym właśnie byle jakim…”
Te słowa z wiersza J. Twardowskiego przeczytał brat Albert. Na głos przeczytał. Wszyscy na
nie zareagowali gdyż oni byli zauważeni przez wszystkich. Byli czytani, podziwiani. Nagrodę
już wzięli. A Marysia z Warpia, proste życie prowadziła. Tak to miała wyznaczone. A oni
mieli tworzyć. Nie ma tu nic złego. Węgiel który przyniosła Marysia dawał przyjemne ciepło.
Ciastem Marysię poczęstowano. Ona lubiła takie z posypką, drożdżowe, wyrośnięte.
Opowiedz nam swoje życie Marysiu. Opowiedz Mario.
*
„Kiedy urządzasz ucztę, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych”.
*
Jednak przyszła. Wiadomo było że coś napisze, że widząc ten dworek, tych ludzi, napisze
tekst, a ktoś napisze muzykę i jeszcze ktoś zaśpiewa i zostanie przebój na lata, na wiele lat.
-Pani Agnieszko cieszę się że pani przyszła – Marcin powitał Agnieszkę Osiecką.
- Widzę że pan zorganizował tu piękny bal. Dziękuję za zaproszenie. Chyba drugi raz pan
mnie tu nie zaprosi.
„Życie kochanie trwa tyle co taniec” – zaczęła pisać na serwetce Agnieszka.
„Niech żyje bal
bo to życie to bal jest nad bale
Niech żyje bal
Drugi raz nie zaproszą nas wcale…”
I pisząc słyszała melodię.
„…ta miss wykidajło wyłączy nam prąd w środku dnia” – pisała dalej.
Niech żyje bal.
*
Marcin Cumft kazał Wojtkowi poprosić wszystkich gości do salonu. Kiedy wszyscy przyszli
Marcin robiąc bardzo zaaferowaną minę wyrzekł te oto słowa:
„Poprosiłem was wszystkich w celu zakomunikowania wam arcyniemiłej nowiny”.
A wszyscy chórem ze śmiechem na ustach wyrzekli głośno:
„Jedzie do nas rewizor”.
Tak moi drodzy, pan Chlestakow jadąc z Petersburga zawadzi o nas. Będzie wesoło.
*
I jeszcze jeden gość przybył do dworku Marcina. W kapeluszu z piórkiem i w czarnej
pelerynie wszedł do salonu Piotr Skrzynecki. Zaraz kazał prowadzić się do piwnicy gdyż jak
powiedział chce tam zorganizować koncert. Idąc za Wojtkiem nucił hymn Piwnicy:
„Ta nasza młodość z kości i krwi, ta nasza młodość co z czasu drwi…”
*
- Marcinie list z Będzina przyszedł. Autor do nas pisze, autor książki o nas.
- Co on tam pisze tym razem? Czytaj Jaśku.
Drogi Marcinie! Cieszę się że role gospodarza spełniasz znakomicie. Z każdym umiesz
porozmawiać, każdego zająć, gościsz ich jak należy, karmisz, poisz niczym magnat jakiś.
Przyjdzie czas że i ja przyjadę na to spotkanie do was. Na miejscu posłucham jak gra Bach
kantaty swoje, spróbuję twojej sławnej szynki, kołdunów i bigosu i wódki się napiję a potem
będę po lasach spacerował, zdjęcia robił różnym dziwom leśnym, strumykom, pniom
zmurszałym. A potem w salonie twoim wielkim wystawę zdjęć zrobię. Na jednym zachód
słońca ukarzę ranną mgłę w lesie, który parę kilometrów od dworku twojego się zaczyna i
kilometrami się ciągnie. A teraz Marcinie powiem ci że inne zdjęcia oglądałem, zdjęcia ludzi,
których spalono tam gdzie ojciec Kolbe powiedział ZŁU-NIE. Oglądałem zdjęcia Marcinie na
komputerze a na zdjęciach ruiny zamku i na tle tych ruin Żydzi będzińscy. I jedno spojrzenie
na komputer a drugie w okno. A z okna mojego widać zamek. Odbudowany on, na niebiesko
w nocy oświetlony, piękny widok daje, z każdej strony piękny. Patrząc w obiektyw jakże ci
mogli przewidzieć że ja Marcinie 70 lat później oglądać ich w komputerze będę i pisać o nich
w liście do ciebie – gospodarzu miły. To jest mistyka. Opowiedz to swoim gościom.
Najbardziej to bym chciał usłyszeć co Juliusz na to Pozdrawiam autor książki „Chata, którą
wieki roztrącą” i wcześniejszych też.
*
Piotr Skrzynecki oglądał piwnice Marcinowego dworku. Wybrał jedno pomieszczenie o
gotyckich sklepieniach.
- Tu - mówi – odbędzie się koncert. Zaproś tu Wiesia Dymnego. On napisze na pewno
dobry tekst. Ja będę konferansjerem, a scenografię zrobi Matejko. Podobno jest tutaj. A
teraz Marcinie napijmy się. Słyszałem że twoje wina są znakomite.
- Pij Piotrze, pij.
*
- Szanowni Państwo. Miłe Panie, mili Panowie – zaczął Piotr Skrzynecki – zapraszam na
koncert, na monologi nasze. Do piwnicy zapraszam. Ja w Piwnicy całe życie spędziłem. I
codziennie po koncercie szedłem do Mariackiego kościoła popatrzeć na dzieło mistrza
(Witam mistrza Stwosza). Niech mistrz siada i opowie nam jak to z kloców apostołów
wyczarował, niczym sztukmistrz jakiś.
- Czy nie zauważyłeś panie Skrzynecki – brat Albert głos zabrał – że Jezus też rzeźbił
apostołów. Też z rybaków galilejskich celników wyciosał ludzi, którzy zapoczątkowali
budowę gmachu, który do końca świata budowany będzie.
No to zaśpiewajmy Piotrze ten hymn twojej Piwnicy:
Ta nasza młodość z kości i krwi
Ta nasza młodość co z czasu kpi
Co nie ustoi w miejscu zbyt długo
Ona co pierwszą jest potem drugą
Ta nasza młodość ten szczęsny czas
Ta para skrzydeł zwiniętych w nas
*
Długo potrwa program, który przygotował Piotr.
Tymczasem na dziedzińcu zauważono dziwnie ubraną postać.
Proste chłopskie ubranie jakby sprzed wieków, sprzed tysiąca lat.
- Kim jesteś wędrowcze? Marcin doszedł do gościa, który z zainteresowaniem oglądał
dworek.
- Tu była kiedyś puszcza. Las wielki, bór ogromny. Ja tutaj żyłem, kiedy Litwa pogańska
była. Dotarł do nas mnich który opowiadał o Bogu jedynym. Nie uwierzyliśmy.
Zarąbaliśmy go siekierami i zakopaliśmy daleko w puszczy. Ale ta jego opowieść
dręczyła nas. Opowieść o Bogu, o krzyżu a najbardziej o tym jak Jezus kroczył po
jeziorze.
Ta opowieść o chodzącym po jeziorze Jezusie spokoju mi nie dawała , i wiesz , uwierzyłem.
Stało się to... Marcin przerwał gościowi , w pół słowa.
- Wejdź do nas – powiedział- ugoszczę cię. Opowiesz o wszystkim potem. A teraz zjesz
coś .
Chodź... jak ci na imię.
- Dobrosz jestem . Dobrosz, rybak.
*
Kilka kilometrów od Marcinowego dworku, na skraju puszczy stał klasztor. Marcin
odwiedzał w nim często brata Gabriela. Brat Gabriel przepisywał stare księgi i pisał historię
klasztoru, który zbudowany był w XIII wieku. Brata Gabriela zaprosił Marcin aby swoje
wiersze, bo pisał on wiersze, przeczytał. Brat Gabriel przyszedł niezauważony. Usiadł
milczący w salonie i słuchał jak gra Chopin. Brat Gabriel był piewcą milczenia i taki wiersz
napisał:
„Tu milczenia strugi zmywają
marność ze słuchu i z serca,
w każdym kroku od zgorszenia wolnym,
w każdym ruchu nieśpiesznym
zabłyśnie skarb nad skarb nad skarbami,
gromadzony wedle rodzaju,
kruszec bez domieszek, bezcenny:
najczystsze złoto milczenia.
Milczenie śpiewa jak ptaszek,
co za oknem rozsypał trele,
dźwięczy jak modlitwa bezdźwięczna,
co z oddechem jedno stanowi;
tu przebywa w mocy i chwale,
tu u siebie jest, w swoim domu,
wolnym nurtem leje się, wzbiera,
każde mgnienie wypełnia po brzegi.
Ale milknie również milczenie,
niewymowna jest niewymowność,
kiedy zacznie się nabożeństwo
i łagodne zabrzmią zaśpiewy…”
- Moi drodzy – rzekł Marcin – ci co o nas czytają muszą wgłębiać się w życie nasze.
Muszą się wyciszyć. Żyją oni w innym czasie dla nas nie do wyobrażenia. Ale to o czym
im mówimy jest ponadczasowe. Ich atakuje zewsząd zgiełk , tego ich XXI wieku.
My wiemy że Prawda nie przemija , że trzeba wrócić do Ciszy.
*
A swoją drogą Adamie- Adam zapalił właśnie lulkę- ty byłbyś w XXI wieku internautą.
Choćby dlatego, że tą,, po której tęsknił” mógłbyś widzieć na swoim emigracyjnym
monitorze ,, w całej ozdobie”
- Ja mam komputer , ten jeden z największych wynalazków , naszych następców.
Będę się łączył z całym światem i będę wysyłał wiadomości o naszym spotkaniu w
najdalsze zakątki, aby wysłuchać innych, porozmawiać. Ale Jaśka na pocztę posyłać
będę.
Listu pisanego odręcznie nic nie zastąpi. Nic.
*
Dobrosz był świadkiem , jak fala , która zapoczątkował Jezus dopłynęła na Litwę.
,,Owego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem . Wnet zebrały się koło Niego
tłumy , tak wielkie że wszedł do łodzi”
Tysiąc lat szła ta fala, do miejsca gdzie mieszkał i żył Dobrosz. Po drodze było mnóstwo
ofiar, ale to ziarnko, które obumarło wydawało plon. Przyniosłem wam ryby przyrządź je
Marcinie i podaj gościom.
*
To Juliusz pisał o życiu jak o dywanie. My widzimy tę stronę gdzie nitki różnokolorowe są w
jakby chaosie, nieładzie, sensu trudno się domyśleć. A z drugiej strony jest ład, porządek i
sens. We współczesnym wierszu tak to przedstawiono:
„i na ciebie przyjdzie czas
kiedy zamkną się powieki
jak pokrywa orzecha
i zacznie się…
wtedy ujrzysz i usłyszysz nowości
co nie mieszczą się w ludzkiej wyobraźni
co nie ujrzało ani oko ani ucho nie słyszało
ani nie jest w stanie rozum pojąć co
Zgotował
dla wybranych
żałując że na próżno tyle lat wegetowałeś
zabawiając się w doczesność
TEN Wyrozumiały dla nowo narodzonej
gwiazdy
a zarazem Onieśmielający i Łaskawy
a przy NIM – ONA w muślinowej szacie
słońca
opleciona promieniami księżyca
z koroną 12 gwiazd
i ON nieba Królewicz
taki bezpośredni – bo był także człowiekiem
a obok
uskrzydleni z ognistymi mieczami
i ten niepowtarzalny widok i muzyka…”
*
Nie wiem , jak to się stało? Nie wiem czy takie było przeznaczenie , moje przeznaczenie, nie
wiem. Wiem jedno, do końca nie mogłem sobie tego wybaczyć.
Ja jestem Nahum . Żyłem w Jerozolimie. Żyłem w tym samym czasie co Jeszua, a nic o Nim
nie wiedziałem .Nie interesowałem się Nim.
Kiedy pochód , w którym szedł Człowiek z Krzyżem, szedł na Golgotę ,ja wtedy ubijałem
interes. Utargowałem wtedy niską cenę , ale już nie pamiętam za co. Poszedłem na Golgotę
na następny dzień i przeczytałem napis na krzyżu:
IESZU HANOCRI MALECH HAJEHUDIM
To ma być król – pomyślałem. A potem słyszałem o Piotrze, o Pawle ale nie było to dla mnie
ważne. Aż razu pewnego spotkałem kupca z Grecji, który opowiadał o nowej wierze, która
rozprzestrzenia się w zadziwiający sposób. I ci tam w Grecji, w Rzymie opowiadają o tej
drodze Jeszui i więcej o niej wiedzą niż ja. Umknęło mi coś ważnego. Może najważniejszego.
Nie umiałem dobrze wybrać. Straciłem Go.
- Marcinie, jestem tutaj by porozmawiać z panem Brandstaetterem i by powiedzieć
wszystkim by wybierali dobrze. By umieli dostrzec to co ważne.
*
Krzysztof Kieślowski słuchał w skupieniu opowieści Nahuma z Jerozolimy. W życiu
każdego człowieka , w każdym wydarzeniu dziejącym się w czasie jest głębia i przesłanie –
pomyślał. Zaczął rozmowę z Nahumem. I Nahum opowiedział tę historię raz jeszcze i zwrócił
uwagę na to że kiedy ulicą szedł Jezus z krzyżem to on wzroku nie mógł oderwać od trzech
złotych monet leżących na ladzie. W tym momencie tak intensywnie błyszczały i
przyciągały jego wzrok że nie mógł prawie zrobić ruchu, stał zahipnotyzowany. I słuchając go
Kieślowski pomyślał o hipnotyzującym ekranie komputera w swoim I odcinku Dekalogu.
*
Pisze ks. Twardowski :
,,Tylko święty Jan umarł w domu na posłaniu
z poduszką pod głową owinięty w śpiwór
jeden nie zląkł się krzyża jeden stał pod krzyżem
pozostali ze strachu w Wielki Piątek zbiegli
Kto ucieka od krzyża – krzyż cięższy dostanie”
Tyle widzieli, tyle przeżyli, tyle mocy doświadczyli i uciekli. To zastanawia. Co mógł jeszcze
Jezus uczynić by uwierzyli. Uzdrawiał – widzieli. Chodził po wodzie – widzieli. Przemienił
się – widzieli. Nic to. Uciekli. Został Jan. Wiara to wierność.
*
„W nocy nie ulękniesz się strachu
a za dnia – lecącej strzały”.
Brat Albert czytał 91 Psalm. I powtórzył go Dobroszowi mówiąc go starym językiem:
„Na rękach nosić cię będą byś snać nie obraził o kamień nogi twojej”.
Tak to było bracie Albercie. Uwierzyłem. I od momentu tego czułem Anioła koło siebie.
Strzały obok mnie przelatywały. Powierzyłem Jemu swoją drogę i nie martwiłem się niczym.
A na końcu drogi On na mnie czekał. I koniec tej drogi był początkiem. Zapisz to co mówię
autorze. Niech przeczytają te słowa i uwierzą. Ja jestem prostym rybakiem, żyłem na skraju
litewskiej puszczy. Dostałem kilkadziesiąt lat życia. Pięknego życia. Smagał mnie deszcz i
wiatr. Dotykałem kory drzewa i ciała dziewczyny. Łowiłem ryby i walczyłem. I to było moje
tutaj życie. I każdy ma inne życie w innym czasie. Teraz wiem dlaczego żyłem wedle waszej
rachuby w XII wieku. Wtedy byłem potrzebny Panu i TYLKO wtedy. I pamiętajcie:
„Żyją tylko ci, których Bóg
chce mieć jeszcze tutaj”.
*
Jan Sebastian przestał grać. Marcin zaprosił go na posiłek. Obfity posiłek gdyż Jan Sebastian
lubił sobie podjeść. Jedząc ociekającą smakowitym tłuszczykiem szynkę w pewnym
momencie zdziwiony i lekko przestraszony spojrzał na Marcina. Usłyszał bowiem swoją
Pasję wg. Św. Mateusza grana przez siebie samego.
- Jak to, przecież ja jem, nie gram, co się dzieje?
- Skończ Janie spokojnie jeść. Spróbuj jeszcze bigosu, napij się wina. Odpocznij. Czeka cię
miła niespodzianka.
*
To ks. Jan Twardowski pierwszy to zrozumiał i pierwszy to słowami wyraził:
„abyśmy po śmierci w każdą wolną sobotę chodzili po lesie bo niebo nie jest niebem jeśli
wyjścia nie ma”.
Dlatego potem można będzie wszystko. A w puszczy litewskiej strumyki i jeziorka będzie
można fotografować. Katedry wznosić i szynkę wędzić.
*
Janie Sebastianie – Marcin usiadł zapalił fajkę i zaczął rozmowę – Jasiek na urządzeniu
magnetofonem zwanym, nagrał twój koncert, który dałeś w naszym kościółku. I teraz go
odtwarza. Każdy może ciebie Janie słuchać. Może iść ulicą, jechać karetą(chciałem
powiedzieć pociągiem ale niech będzie kareta, lepiej brzmi, zwłaszcza dla Jana Sebastiana) i
słuchać twojej Pasji. Wyobrażasz sobie?
- Nie.
*
„Błogosławieni pragnący dobra innych
albowiem dobro będzie im dane”.
To jest dobre. Zobacz Janie Sebastianie tutaj jest tysiące płyt. Te czarne krążki zawierają
twoją muzykę. Te małe srebrne też. A w tych pudełkach żyją ludzie. To są filmy. O zobacz
film o Amadeuszu Mozarcie. Widzisz wkładam pudełeczko tutaj, naciskam guzik i popatrz…
tu przepuścimy. Pogrzeb Mozarta. Nikt nie idzie za karawanem bo deszcz pada. Wielki
deszcz. To płacz nieba bo odszedł geniusz. Amadeusz dany od Boga. Wrzucają ciało do
wspólnego grobu. Koniec. A muzyka została. Albo to pudełeczko. Chaplin zjada buta. Młody,
zdolny. Zatrzymany czas. Jan Sebastian zamyślony odszedł. Poszedł grać swoje kantaty.
Nieśmiertelny.
*
„Bo tysiąc lat w Twoich oczach
jest jak wczorajszy dzień, który minął”.
*
Albo tu – spójrz – mam album z fotografiami. Zdjęcia różnych ludzi. Na chwilę zatrzymany
czas. Oni tutaj przyjdą. Opowiedzą swoją historię.
*
Nie przypuszczał Bach tworząc swoje dzieła że za lat 200 i później będzie słuchany. Jasiek
uwielbiał Pasję wg. Św. Mateusza. Jadąc na pocztę miał walkmana na uszach i słuchał Pasję. I
kiedy chór śpiewał „Ukrzyżuj go, ukrzyżuj” to spojrzał Jasiek na krzyż, który stał w
Radziwiliszkach od wieków. Pierwszy krzyż wyciosał Dobrosz. Potem w tym miejscu kolejne
pokolenia go odnawiały. Zatrzymał się Jasiek przy krzyżu. Pomyślał że trzeba by odnowić
koronę cierniową. Zardzewiała. Zawsze wtedy Jasiek przypominał sobie wiersz
ks.Twardowskiego i zamiast modlitwy właśnie ten wiersz mówił.
„Teraz wiem
że musisz być
przeraźliwie doskonały
wieczny i nieśmiertelny
nierozpoczęty i nieskończony
zbawiający i umiejący słuchać
skoro nie lękałeś się umierać z miłości
skoro nie bałeś się być słabym
oddychać ciężko po każdym złudzeniu
być zbitym na kwaśne jabłko”
*
„niebo, morze i góry zostały te same”.
Matejko skończył czytać wiersz ks. Twardowskiego. Nie dosłyszeliśmy początku, który
tak brzmiał:
„Wszystko się pozmieniało, nie ma małych dworów pachnących owocami”.
Szukał mistrz Jan sposobu by namalować swój obraz. Nie mógł znaleźć. I wtedy zrozumiał.
Zrozumiał że każdy twórca ma swój czas. I w tym czasie ma zawrzeć czas przeszły,
teraźniejszy i przyszły. Spojrzał na swój obraz gdzie Wit Stwosz ociemniały prowadzony jest
przez wnuczkę… i zrozumiał. Ten obraz jak każdy zawiera w sobie wszystko. Zacznij go
tylko czytelniku kontemplować. Najpierw ślepota Stwosza.
Co to znaczy?
*
Przyjechał Chlestakow. Ugoszczono go jak przystało na gościa. Zaczął Chlestakow
opowiadać o swych koneksjach w Petersburgu.
- „Panowie – rzekł Chlestakow – jeżeli kto będzie w Petersburgu, bardzo proszę do mnie.
Ja i bale wydaję! Na stole na przykład arbuz za 700 rubli! Zupa przyjechała w rondlu
okrętem wprost z Paryża…
…Kiedyś zarządzałem nawet departamentem…
I w samej rzeczy, kiedy przechodzę przez departament – po prostu trzęsienie ziemi!
…wszystko drży i dygoce jak liść”.
-Tak, tak panie Chlestakow – Marcin pokiwał z politowaniem głową – co pan
powie…dygoce jak liść?
No, no!
*
Brat Albert przyniósł z piekarni Marcina kilka wielkich bochenków chleba. Zaniosę je do
krakowskich ogrzewalni. Podzielę ten chleb pachnący, niech nasyci głodnych.
Panie Kieślowski powiem coś panu:
Przez długi czas byłem katolikiem ale wyłącznie na bazie pojęć.
Studiowałem filozofię, teologię, miałem dużo mądrych książek. W sensie intelektualnym
wszystko mi się składało i broniło. Ale kiedy przyszło cierpienie, prawdziwe załamanie, nagle
zacząłem tonąć. Te pojęcia nie wystarczały mi.
Bo czego nie miałem?
Dotknięcia Boga.
Zetknięcia się z czymś realnym, że On jest silny, że On jest mocny. Pan go szukał kamerą.
Myślę że pan go znalazł. W pana filmach ja czuję tajemnicę. A tajemnica to On. Ten chleb to
tajemnica. Ziarno, ziemia, woda słońce a potem praca rąk, drewno, ogień stworzyły te bochny
chleba. To takie proste jednocześnie tak genialne. Dobrze. Teraz was pożegnam. Biorę ten
chleb i idę. A wy tu zostańcie. Słuchajcie muzyki, czytajcie piękne strofy, jedzcie Marcinowe
przysmaki a jedząc chleb pomyślcie o mnie i tych z moich ogrzewalni, i bądźcie dobrzy jak
chleb.
*
Roman Brandstaetter usadowił się w bibliotece Marcina, by móc czytać wiersze żydowskich
poetów, którzy tutaj na polskiej ziemi urodzili się, tworzyli i zabrali ją czy to do Palestyny
czy Nowego Jorku.
„Nie myśl, że świat jest dżunglą – stworzony
Dla wilków i lisów, łgarstwa i żeru;
Niebo – zasłoną przed wzrokiem Boga;
Mgła – by nikt tu nie patrzał na ręce;
Wiatr – by zagłuszył dzikie okrzyki;
Ziemia, ażeby krew ofiar wessała –
O, nie myśl, że świat jest dżunglą!”
Albo ten wiersz o tytule znamiennym dla narodu tego:
„Wiecznie szukający”
„On wędrował i wędrował, i wędrował
(wielkie prawdy są w tych słowach zatajone)
Bo on szukał, szukał drogi, nie znajdował,
I szedł dalej, dalej wciąż w tę samą stronę!”
A pan Roman znalazł drogę.
Znalazłem Drogę – pomyślał i zagłębił się dalej w lekturze.
*
Marcin ich nie zapraszał, jednak przyszli. Przyszli poeci, którzy zapłacili wielką cenę za bunt.
Za opowiedzenie się za Złym. Sergiusz Jesienin zaczął deklamować swojego „Czarnego
człowieka”. Potem opowiedział im o swoim życiu, o ogromnym strachu jaki go prześladował,
o rozpaczy.
„Czarny człowiek”
„…Mój czarny człowiek dniami i nocami
Mnie nie opuszcza. Jak cień za mną wszędzie
Krok w krok się wlecze…”
I wtedy słysząc te słowa, które genialnie deklamował Sergiusz zrozumieli. I Stachura i Bursa i
Wojaczek i inni których zabiła rozpacz i strach zabił. A wystarczyło tylko zwrócić się do
Anioła. Nie. Oni chcieli sprawdzić swoją „moc”. I Zły ich opętał i już nie wypuścił ze swoich
sideł. A Sergiusz mówił przejmującym głosem swojego „Czarnego człowieka”:
„… Po kartach wstrętnej księgi
Wodzi palcem i mrucząc nade mną
Jak mnich nad umarłym,
Czyta mi żywot
Jakiegoś łobuza i włóczęgi,
Napędzając smutek do duszy
I lękiem chwytając za gardło…”
Przestań Sergiuszu na chwilę deklamować. Chodźmy posłuchać Bacha i popatrzeć na Krzyż.
*
„On nas stworzył, my Jego własnością –
Albowiem dobry jest Pan”.
Marcin patrzał na tych wystraszonych ludzi, którzy nawet teraz uwolnić się nie mogli od
niewytłumaczalnego strachu. A Sergiusz Jesienin kończył właśnie swój poemat:
„Czarny człowieku!
Wstrętny z ciebie gość!
Tą sławą dawno, dawno
Jużeś otoczył
Jestem zły, rozjuszony
Stoję w cylindrze na głowie,
Nie ma przy mnie nikogo
Jestem sam…
I stłuczone zwierciadło…”
Nie mogli sobie poradzić z sobą i Edward Stachura, któremu czarny człowiek kazał rzucić się
pod pociąg a potem zniszczył go do końca i Sergiusz Jesienin i inni. Ale dlaczego? Przecież
można służyć komu innemu. W 1914 roku napisał Jesienin takie słowa w liście do Marii
Balzarowej:
„Ja… sprzedałem diabłu duszę
i wszystko za talent.
Teraz widzę że trudno mi się wspiąć na szczyty”.
Ale diabeł wyniósł go na szczyt ale cenę musiał zapłacić ogromną. A przecież:
„On nas stworzył, my Jego własnością”.
Dlatego ty czarny człowieku – precz.
*
,, I tak oto uszedłszy w samotni swej ciszę,
I zgromadziwszy nieliczne ale mądre dzieła
Żyje w rozmowie z tymi, których pochłonęła
Dawno ziemia- i wzrokiem , głos umarłych słyszę”
Te oto słowa wypowiedział do Jaśka Gabriel - piewca milczenia. Przekaż te słowa autorowi
tej książki. On nas wydobywa z mroków niepamięci . Litery są trwalsze niż spiż, niż marmur
czy beton. A właśnie, czy Mateusz Birkut , człowiek z marmuru jest jeszcze z nami?
Birkut robotnik z Nowej Huty razem z Matejką, Stwoszem , Wyspiańskim, Skrzyneckim o
mieście Krakowie dusputę prowadził.
Nowa Huta – mówi Mateusz- jest sztuczna. Ducha w niej brak. A jeżeli już jest Duch jaki, to
jest zły.
*
„Bezpowrotnie ucieka godzina rychliwa”.
Goethe pisząc „trwaj chwilo wiecznie” mylił się oczywiście. Trwanie w bezruchu to śmierć.
A my tutaj w tym dworku żyjemy innym życiem. Nie jesteśmy figurami martwymi, ludźmi z
marmuru. Nie. Rozmawiamy z tobą czytelniku gdziekolwiek jesteś i gdziekolwiek i
kiedykolwiek to czytasz. Ja Juliusz Słowacki witam cię. Ja pustelnik Gabriel, Dobrosz witam
cię. Ja Roman Brandstaetter witam cię czytelniku i zapraszam do Nazarethu, który
stworzyłem moim piórem. Idź tam. Tam spotkasz mnie. Tam spotkasz JEGO.
*
Adam Asnyk przybył i zaraz tymi słowami rozpoczął dialog z przybyłymi.
„Taką jak byłaś – nie wstaniesz z mogiły.
Nie wrócisz na świat w dawnej swojej krasie;
Musisz porzucić kształt przeszłości zgniły,
Na którym teraz robactwo się pasie”.
„Umrzeć musi co ma żyć” – rzekł Staś Wyspiański.
My dotknęliśmy mistyki życia, zrozumieliśmy Prawdę życia. Umieliśmy dostrzec jego sens i
istotę. No i próbowaliśmy podzielić się tym odkryciem ze „zjadaczami chleba”. Zawsze mogą
tutaj przyjść i porozmawiać. Zawsze.
*
Sergiusz Jesienin nie wiedział, że z tym strachem można sobie poradzić. Ale dlaczego nie
wiedział? Pisze Anna Kamińska:
„dotknij naszych serc
Swoją ręką Panie
I wyrwij niepokój
Jak zatrute chwasty
Bo wyrósł zbyt wielki…”
I może się zdarzyć że zaatakują człowieka takie oto istoty:
Lucyfer – który zaatakuje sferę duchową, Aryman – sferę materialną i Asur, który „nicuje”
świat i człowieka wyżerając jego „ja”. I nagle okaże że człowiek jest pusty, że człowiek jest
„NIKT”.
*
Szatan kiedy porwie człowieka i odetnie go od Boga, pozostawia go w końcu samego. Z jedną
tylko myślą. Zabić się. I to uczynił Jesienin, Stachura, Bursa, Wojaczek i wielu innych. A
wystarczyło iść po pomoc do Człowieka, który chodził po ścieżkach Galilei, chodził po
wodzie, rozmnożył chleb a szatanowi powiedział „Idź precz”.
*
Pisze Anna Achmatowa:
„Żyć nauczyłam się prosto i mądrze,
Patrzeć na niebo, modlić się do Boga
I długo, długo chodzić o wieczorze
By niepotrzebna ustąpiła trwoga”.
*
To jest stroma zwietrzała góra. Położona 24 km na wschód od Jerozolimy. Krajobraz
przygnębiający. Tutaj szatan kusił Jezusa aby zrezygnował ze swego posłannictwa na korzyść
mocy tego świata.
*
Dla Sergiusza Jesienina i innych twórców ich twory poetyckie stały się bogiem. Wydało im
się że posiedli pełnię Prawdy. Przekroczyli granicę poznania. A przecież układali tylko słowa
aby ładnie brzmiały. Nic więcej.
*
„I oto nawałnica wielka powstała na morzu… On zaś spał. Potem wstał, zgromił wiatry i
morze i nastała wielka cisza…”
Mt 8, 23
Wielka cisza to spokój, bezpieczeństwo i pewność.
*
„Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli samego siebie zatraci…”
Łk 9, 25
*
Nowy gość się zjawił.
Nazywam się Adam Władysławiusz. W XVI wieku byłem nauczycielem królewicza
Władysława syna Zygmunta III. Mieszkałem w Lubczy nad Niemnem.
Marcin zdziwił się że taki gość przybył.
- Marcinie – rzekł pan Władysławiusz – chciałem porozmawiać o dawnych czasach. Bo
wiesz jak to jest.
„Starzy ludzie dawniejsze czasy wspominają:
Że dobre, tanie były, tak je wysławiają.
Żyta po trzy, pszenica była za pięć groszy
Groch za pięć, jęczmień za dwa, owies grosz nadroszy”
- A właśnie. Jakie ceny u was? Ile płacisz za żyto, pszenicę i jęczmień?
- O! Władysłowiuszu, drogo. Drogo wszystko, ale jakoś daję sobie radę. Ale ty mów dalej
o tych cenach dawniej. Toż to przecież za darmo wszystko za darmo było.
„Kapusty wóz groszy pięć, także rzeczy drugie:
Marchew, rzepa, pasterniak, czosnek i cebula.
Ogórek, melon, kanop, len, co z nich koszula.
Insze rzeczy tak tanie bywały wszelakie,
Co dziś w dziesięciórnasób płacim lada jakie.
Małmazyja i wina tak tanie bywały,
Żechmy po parę groszy kwartę więc pijali.
A miodu garniec za grosz i za szeląg piwa
A na dzień po półgroszku płacono od żniwa”.
*
Jasiek się zbuntował. Kiedy Marcin przyniósł mu stos listów aby je wysłał rzekł
zdenerwowany:
- Panie Marcinie po co wysyłać pocztę. Tydzień, albo i dłużej będą szły. Można szybciej.
Internetem. Nauczę pana jak się tym posługiwać. Cały świat będzie do pana należał.
Obejrzy sobie pan obrazy z Galerii Drezdeńskiej, z Luwru i Ermitażu. Przeczyta
wszystkie książki jakie chce.
- Ale Jaśku ja chcę aby list przeczytali, wzięli do ręki ten kawałek papieru i poczuli ślad
mej ręki.
Jasiek patrzał z politowaniem na Marcina. Nie mógł zrozumieć Marcina i jego staroświeckich
zwyczajów.
*
- Niech pan, panie Władysławiuszu mówi dalej. Jaśkowi przejdzie. Komputery, Internet,
fanaberie jakieś.
- A więc panie Marcinie – Władysławiusz skończył właśnie ogromny plaster tłustej,
smakowitej szynki i tak rzekł:
„Cóż mi po tym, gdy ja tam nie żył w przeszłym wieku.
Lepszy czas żywiącemu, dzisiejszy człowieku…
Zda mi się, że to lepsze są dzisiejsze lata
Z którymi, my możemy użyć tego świata
Niźli przeszłe, które nam ekstolują starzy;
Niech nam Pan Bóg dzisiejsze szczęści i też darzy”
Wina daj Marcinie i tej szynki jeszcze.
*
Czujesz ten smak Marcinowej szynki, mój czytelniku?
Kto o nas czyta teraz?
Zapytaj się Jaśku autora książki „Chata…”
komu ją ostatnio przekazał i jak ją odbierają?
Z tym pytaniem-prośbą zwrócił się do Jaśka Juliusz Słowacki inni zgromadzeni w
Marcinowym dworku.
Powiem tak, Jasiek poczuł się ważny, z namaszczeniem usiadł i zaczął opowiadać.
Czytał o was pewien będziński poeta.
Odwiedziłem go kiedy pisał o chlebie, pięknie pisał:
„…Spadła kromka na ziemię
Podnieś ją i pocałuj
Bo może zabraknąć
Gdzieś tu zapachniało chlebem
Zakręciło w nozdrzach
Wieczny aromat - cień człowieka
Gwarant sytego dnia”.
*
Marcin Bielski, poeta z Renesansu z uwagą przysłuchiwał się opowiadaniu Jaśka a potem
przytoczył fragment swojego wiersza:
„Idźcie na świat moje książki
Przedajcie się za pieniążki,
Musicie w świat pielgrzymować.
Idźcie, idźcie w cudze kraje,
Bo nam wiela niedostaje
Marnieśmy czasy strawili
Niceśmy nie wysłużyli”.
- O nie! – zewsząd salonu rozległy się protesty.
- Wcale żeśmy czasu nie zmarnowali. Mylisz się panie Bielski. Mów o sobie a nie o nas.
*
Nie zmarnowaliśmy. Próbowaliśmy poznać Prawdę. Juliusz Słowacki zwrócił się z prośbą do
Marcina by ten skontaktował się z ks. Januszem Pasierbem. Niech prześle, jeżeli przyjść nie
może czy też nie chce, swoje strofy, które dotykają istoty Prawdy. Idąc śladami Jezusa dotarł
aż do Ogrójca i wtedy usłyszał a potem zapisał te słowa:
„już objawiłem im Boga
w blasku i mocy
jeszcze objawię im człowieka
dzisiejszej nocy”.
Pamiętacie to Przemienienie na Górze, pamiętacie.
„ujrzą obojętność oliwek
nieruchomość świateł i cieni
doświadczą ile można nabrać sił
leżąc z twarzą przytuloną do ziemi”.
Ten Człowiek staje się prochem. Scala się z ziemią. I dalej:
„dam im posłuchać milczenia Boga
gdy się Go woła
zobaczą zimny blask kielicha
w ręku anioła”.
Każdy z was to przeżyje, kiedy przyjdzie cierpienie.
„Boże mój, Boże czemuś mnie opuścił”.
*
„Oni słyszą słowa tajemne
i oglądają odsłony
wiecznego królestwa”
Kto?
Mistycy. Nie muszą czytać dzieł filozoficznych bo tam nie ma prawdy.
Wgłębiają się w słowa Człowieka z Nazaretu.
On nie powiedział wiele. Nie napisał setek tomów. Nie prowadził wielogodzinnych dysput.
Mówi prosto:
„Błogosławieni cisi…”
I wiedzą:
„Wiedzą jak mało kto, że każdy czyn echem powróci”
*
„nic się nie dzieje przedwcześnie
I nic się nie dzieje za późno”
Roman Brandstaetter zaczął opowiadać życie swoje i zakończył stwierdzeniem:
„Boże zegary zawsze właściwą godzinę biją”.
*
Przychodzi moment że to staje się jasne. Tak rzeczywiście jest. Na wszystko jest odpowiedni
czas.
„Czas rodzenia i czas umierania”
To chyba Kohelet Tysiące lat temu powiedział i rację miał.
Wszystko dzieje się w swoim czasie. Wszystko.
*
Chodźmy na film.
Będę go projektorem wyświetlał bo to nie to samo co z kasety. Zaraz na wielkim białym
ekranie pojawi się „Obywatel Kane”.
Można palić. Zaraz wam też prażonej kukurydzy przyniosę.
W końcu to amerykański film.
Marcin Cumft każdemu przyniósł wielkie torby z popcornem a oni z zainteresowaniem
oglądali najlepszy film świata.
*
Wgłębianie się w istotę Pisma było moim sensem życia – powiedział Roman Brandstaetter.
*
Obywatel Kane skończył się. Różyczka spłonęła.
No i co myślicie o tym filmie? – zapytał Marcin.
Wzlot i upadek człowieka, który chce być bogiem zawsze jest jednakowy. I nic nie pozostaje.
Tylko dziecięce saneczki. Różyczka.
*
„Cóż z tego, że policzyłeś na drzewach wszystkie owoce mango,
jeżeli nie skosztowałeś żadnego z nich.”
Czyli mówiąc inaczej:
„Nie obfitość wiedzy, lecz wewnętrzne odczuwanie
i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę”.
- I jeszcze to dodajmy – Marcin przygotowywał dla przybyłych ciekawy seans i chciał
wytworzyć atmosferę jedyną w swoim rodzaju – jeszcze te słowa św. Pawła:
„I stanąłem przed wami w słabości i w bojaźni i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje
głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były
ukazywaniem ducha i mocy…”
*
Pokażę wam film. Film nakręcony w połowie XXI wieku. Tak będzie wyglądał wtedy świat.
Kiedy zaczynał się ten wiek miał w sobie wszystko to co zaraz zobaczycie.
Kiedy zaczął się film nowy gość przybył. Marcin zaprosił go by i on obejrzał „Wspaniały
świat”. Nowym gościem był Rembrandt.
*
Tu widzicie piękne miasta. Szklane domy. Wszędzie czysto, równo przycięte krzaki i drzewa.
Na ulicach sami młodzi ludzie. Zasadą jest że po ukończeniu odpowiedniego wieku należy się
zgłosić do eliminacji. Eliminacji z życia. Załatwiają to humanitarne zastrzyki. Życie tutaj to
wieczna przyjemność. Zabawa, uczestnictwo w programach TV, dbałość o zgrabną sylwetkę.
Ten świat jest piękny. Nie ma tam wysiłku. Nie ma książek. Nie ma pytań. Nie ma tam
chwastów czyli biednych, chorych, ułomnych. Zastrzyki eliminują kaleki, ale i ociężałych
umysłowo.
- Marcinie – pytania jedno za drugim po skończonym filmie zewsząd padały – mówiłeś że
początek wieku XXI zawierał w sobie wszystko to co teraz widzieliśmy. Dlaczego nie
zawrócono wtedy?
Dlaczego czytelniku? Ty odpowiedz.
*
- Jestem Beniowski. Na zaproszenie przybyłem tutaj, zaproszenie Marcina. Imion trzech
jestem: Maurycy, Kaźmierz, Zbigniew. Juliusz Słowacki cały poemat mi poświęcił. Już
na początku, pamiętacie, pisał o mnie:
„Bo w życiu swoim namartwił się bardzo,
A umarł, choć był z tych, co śmiercią gardzą”.
No więc tak: opowiem wam swoje dzieje ale najpierw Marcinie wina daj, kałdunów dużo,
szynki twojej słynnej przynieś mi i chleba, o którym brat Albert mówił że wyśmienity.
A Juliusz o panu Maurycym, Zbigniewie, Kaźmierzu tak pisał:
„Spraszał do domu szlachtę okoliczną,
Fortunka jego ciągle ciekła dzbanem,
Miał nadto proces i sprawę graniczną”.
Kogoś ty Marcinie tutaj zaprosił?
- Chwilę – rzekł Marcin – nie sądźcie za szybko.
*
Nie mogę w żaden sposób zrozumieć istoty przemijania.
Istoty przemijania, wspominania.
Czy należy ciągle iść do przodu, zrywać z przeszłością, czy zagłębiać się w dawne dzieje?
Marcin, pytanie to zadawał swoim gościom a oni odpowiadali różnie.
Większość była za wracaniem do dawnych miejsc mimo że one już inne.
One uczą jak my się zmieniamy.
Ale czy to jest istota przemijania?
Chyba nie.
*
- Marcinie, czuję się jak we wnętrzu jakiejś książki. To trzeba zmienić.
Juliusz tymi słowami zwrócił się do Marcina, który właśnie wręczał Jaśkowi kolejne
zaproszenia.
- Nic tu panie Juliuszu nie można zmienić. Jak autor napisze tak zostaje. Potem wtłacza nas
do dyskietki, tam z nas robi magnetyczny zapis a potem drukuje. Rozdaje potem książkę
a często komputerowy wydruk różnym osobom. Czytają, komentują, jednym się podoba,
drugim nie. I tym sposobem trwamy, i ty też trwasz Juliuszu. Więc nie mów że jesteś we
wnętrzu jakiejś książki. Bo to nie jest jakaś książka tylko „Chata, którą wieki roztrącą”. A
ta chata to mój dworek Juliuszu, kiedyś go zburzą, czołgami rozjadą, ale przyjdzie czas,
że wskrzesi go autor „Chaty” i pożyjemy znów. A teraz napij się wina, rocznik 1809.
dobry rocznik, wszakże wtedy się narodziłeś Juliuszu. Wtedy twoje imię było jak pusty
dźwięk. A teraz?
*
Tetmajer słysząc te słowa Marcin zaczął (a w głowie jego nie jeden kielich Marcinowego
wina swoje robił) głośno swój wiersz deklamować:
„I oto pyłem w ten bezmiar
patrzymy w górę rzuceni…”
Bezmiar rzeczywiście nieogarniony, świadczący o potędze Stwórcy. Przekracza to nasze
możliwości. Nawet mówienie o tym. Więc mówić nie będziemy powiemy coś innego.
*
Marcin poczęstował wszystkich swoich gości chlebem, kałdunami, winem i wódką.
Zapytaj ich…
Jasiek te słowa skierował do Marcina gdyż chciał mu ten wiersz Jarosława Marka
Rymkiewicza przeczytać:
„Zapytaj o to zmarłych pokąd twój chleb jedzą
Zapytaj o to zmarłych oni ci powiedzą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze żyją
Pokąd w twojej łazience jeszcze oczy myją
Pokąd jeszcze gazetę z rąk ci wyrywają
Zapytaj o to zmarłych pokąd cię poznają
Pokąd z twojej lodówki wódkę ci wyjmują
Zapytaj o to zmarłych pokąd cię pojmują
Pokąd przy twoim stole jeszcze z tobą siedzą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze wiedzą
Pokąd jeszcze za ciebie twoje wiersze piszą
Zapytaj o to zmarłych pokąd jeszcze słyszą
Zapytaj o to zmarłych kiedy przyjdą nocą
Zapytaj o to zmarłych ale nie wiesz o co”
Ale przecież oni żyjący.
To o co ich się pytać?
*
- Co tam panie w polityce? – to Andrzej Kijowski scenarzysta Wesela Wajdy zapytał o to
Marcina.
A Marcin gazetę czytał i podał ją panu Andrzejowi.
- No tak. Trzymają się mocno – tak pan Kijowski skomentował artykuł ze strony
pierwszej.
*
„Wypluj strzępy brudnego papieru
co oblepiły ci język
milcz
milcz wytrwale”.
Ks. Pasierb przytoczył swoje słowa zapisane kiedyś.
*
„Uczyniłeś go niewiele mniejszym od istot niebieskich…”
Ps. 8
I jeszcze to koniecznie trzeba przytoczyć:
„Jeśli ktokolwiek gdy będę w grobie
Zapragnie o nas zasięgnąć wieści
Niech przejrzy kartę, com sam o sobie
Napisał…”
I napisze o nas tu wszystkich zgromadzonych w moim dworku(a jest to dworek z wyobraźni a
przez to bardziej realny niż ten z cegieł) niejeden autor ale przecież nie wszystko.
Marcin Cumft już stracił rachubę ilu to tutaj gości przybyło. A najgorsze że czytelnik tej
książki(o ty właśnie, który to czytasz) ten już się gubi. Ale nie martw się czytaj dalej ,jeszcze
niejedno cię zaskoczy.
*
Nigdy nie słyszeliście ani Jego głosu, ani nie widzieliście Jego oblicza”.
To powiedział Jezus. Te słowa są zapisane w Ewangelii św. Jana. A Juliusz
widział twarz Boga. Tak napisał przynajmniej. No więc trzeba krok po kroku, zdanie po
zdaniu, strofa po strofie, które napisał Juliusz, zgłębiać. Zgłębiać niczym jakąś nowinę
ciekawą. Bo przecież nie powiemy Dobrą Nowinę.
*
To Paweł, który zanim wybrał się do Damaszku, był Szawłem napisał w słynnym hymnie o
miłości takie słowa „teraz widzimy jakby w zwierciadle niejasno; wtedy zaś zobaczymy
twarzą w twarz”.
„ I ujrzałem twarz Jahwe”- to napisał Juliusz Słowacki.
To on już nie był „teraz” on był już „wtedy”. Juliusz przeszedł barierę czasu i żył. Bóg rzekł
Mojżeszowi że kto Go ujrzy żywym nie może zostać. A Juliusz żył i pisał.
*
„A gdy rękę podniesie świat zniknie
I nie będzie ani mnie ani ciebie
Tylko ciemność i sam Pan Bóg na niebie”.
To z „Księdza Marka”.
Gdzieś tak pod koniec życia refleksje przychodzą. Co dalej? I po Księgę Ksiąg sięgamy, aby
dowiedzieć się, co dalej.
Juliusz był zawsze pod koniec życia. Śmiertelna choroba, gruźlica w każdej chwili mogła
przerwać pisanie „Beniowskiego”, „Króla-Ducha” czy kolejnego Listu do matki.
W każdym więc wersie musiała być prawda ostateczna.
No i była.
*
Czy mogą być jeszcze jakieś wątpliwości, że zabory to rzecz dobra?
Konieczna nawet. Kim bylibyśmy dzisiaj bez literatury romantycznej.
Kim bylibyśmy dzisiaj bez pomników, na których daty powstań, na których krew nasza.
Nie da się iść do przodu bez ofiar. No więc jeśli oni chcieli byś Polakami, musieli złożyć
daninę.
*
Juliusz Słowacki pisał w liście do matki:
„Byłem na przyjęciu. Zebrali się goście. Mickiewicz czytał wiersze, Chopin grał.
Strasznie się wynudziłem”.
*
W liście z maja 1845r. opisuje Juliusz, jak w domu położonego o pięć kroków od jego
mieszkania zmarła 14-letnia dziewczyna. Pisze Juliusz, że jeszcze tydzień temu zdrowa była,
kwitnąca jak róża, a dziś nie ma jej.
I słowami tymi unieśmiertelnia ją na kartach listów do matki.
Ta wzmianka o tej 14-letniej dziewczynie to na pewno jedyna wzmianka o kimś, kto wtedy
tam żył i przypadkiem zupełnie zetknął się z Juliuszem. To że ja to piszę, a ty to czytasz
pozwoli zburzyć barierę czasu i zapomnienia. Bo przecież żadnego śladu po tej dziewczynie
nie ma.
Została wzmianka w Liście do matki. I to jest fascynujące.
*
Klimat czasów w których przyszło nam żyć narzuca nam-czy tego chcemy czy nie
określony sposób myślenia i kojarzenia.
*
Musisz pisać inaczej -powiedział Jasiek.
Napisałeś że nie wiesz o co chodzi Mickiewiczowi w „Panu Tadeuszu”. A ja nie wiem o co
tobie chodzi? Piszesz jakieś dziwne zdania o aniołach, zimnym mięsie, o Eglantynie, o
dziewczynce co zmarła dawno temu w Paryżu.
I co? Do czego zmierzasz?
Otóż, zmierzam do tego by zrozumieć dlaczego Juliusz chciał przerabiać nas w anioły, czy
mu się to udało i czy warto jeszcze sięgać do niego po latach tylu kiedy go już nie ma, kiedy
na Wawelu leży gdzie go osobiście Józef Piłsudski zaniósł. Bo wiesz Jaśku droga jest ważna.
Sama droga. Bo droga to jak życie. I zatrzymam się to tu, to tam, popatrzę, pomyślę i dalej.
A ciebie Jaśku poślę w te miejsca byś lepiej się przyjrzał wielu rzeczom i sprawom bo oczy
masz lepsze, spojrzenie bystre, bagażem lat nie splamione, więc patrz i mów co widzisz.
Przede wszystkim musisz-to musisz mocno zaakceptował-zmienić tę manierę pisania.
Jeżeli nie zmienisz to ja nie chcę mieć z tym co piszesz nic wspólnego.
Bo tak to jest. Zaczniesz coś-mówił z coraz większym natężeniem głosu-i kończysz.
Nie wiem, śpieszy ci się czy co. Akcja się rozwija a ty zostawiasz wszystko, gnasz gdzieś
indziej. Co to książka jest, czy zbiór jakiś scenek?
Jaśku!, powiedziałem. Dwie czy cztery kartki istniejesz, a już się wymądrzasz. Teraz tak się
pisze, opisy przyrody nie przejdą. Teraz trzeba szybko, jak z karabinu maszynowego, strzelać
zdaniami, a każde musi być takie, jakby już ostatnim być miało. Takie czasy.
E, tam-takie czasy-rzekł Jasiek.
Nic nie zwalnia cię byś pisał dobrze. No to zaczniemy pisać wreszcie. Dobrze. No to
gdzie mnie poślesz teraz?
*
W liście z 3 stycznia 1834 roku pisze Juliusz tak: ,,Otóż znów dożyliśmy, czyli raczej
przeżyliśmy rok cały. Nie wiem dlaczego, ale lata galopem przede mną uciekają”.
A wydawało by się że to tylko nas dotyczy. Nas ludzi XX wieku, wieku pełnego pośpiechu.
A jednak nie. W takiej Szwajcarii, w Genewie, gdzie cisza spokój i wszystko funkcjonuje
jak w szwajcarskim zegarku też czas szybko ucieka. 1834 rok. Juliusz pisze że gra w wista.
„….Wist, czytanie i dumanie zapełniają wszystkie godziny mego życia”
*
,,... i gdybym miał dar proroctw”
św. Paweł
,,dla słowiańskiego oto Papieża otworzył tron.”
Juliusz Słowacki wyprorokował Papieża z dalekiego kraju.
Dar proroctwa miał. Wiarę taką iżby góry... też miał.
Miłość nie łaknie czci.(św. Paweł).
A Juliusz pisał w liście do Matki takie słowa: ,,Modliłem się gorąco, żeby mi Bóg dał
nieśmiertelną sławę po śmierci”.
I Bóg modlitwę Juliusza Słowackiego syna Salomei, wysłuchał. I spełnił.
*
Ale właściwie dlaczego zajmować się Juliuszem Słowackim. Każdy ma swoje życie do
przeżycia to i Juliusz swoje miał. Talent poetycki otrzymał i życie w XIX wieku i chorobę
nieuleczalną. A on jeszcze nieśmiertelnej sławy żądał. Jestem taki wyjątkowy, i co?, mam
zostać zapomniany jak wy wszyscy .Przecież to niesprawiedliwe.
Zajmując się Juliuszem ,zajmujemy się w gruncie rzeczy sobą i naszymi czasami. Bo tak
naprawdę tylko to nas obchodzi. Tylko to nas w gruncie rzeczy interesuje.
*
I zjawił się Jasiek i rzekł: zapomniałeś o mnie autorze tej książki. Nie Jaśku, nie
zapomnieliśmy o tobie. Tylko nie wiedziałem gdzie jesteś? Czy na drodze do Damaszku
i przyglądasz się jak jasność powaliła Szawła, czy w pensjonacie pani Pattey czekasz aż
Juliusz zejdzie o 10 rano do salonu aby zimnych mięs skosztować. Nie wiem, naprawdę nie
wiem, gdzie jesteś. Ty możesz wszystko. Ani czas ani przestrzeń cię nie ograniczają. Jestem
już. Upaja mnie że mogę wszystko. Mogę być tam gdzie inni nie mogą. A przygoda to
fascynująca być wszędzie. Ale wiesz ty co mnie stworzyłeś, mimo wszystko jestem
ograniczony. Tam mogę być gdzie ty mnie poślesz. I kiedy ja zaprzyjaźniam się z tymi
ludźmi na przykład z salonu pani Pattey to ty jesteś już gdzie indziej. Już w wierszach
Juliusza siedzisz albo w dyliżansie obok Goethego.
*
Przeczytaj sobie ten wiersz:
,,Świat jest młynem... o jak strasznym młynem w nieustannym ruchu. Olbrzymie
,,MŁYŃSKIE KOŁA” kierunków społecznych, politycznych ugrupowań, partii
ideologicznych, walki koncernów, konwenansów, miłości i nienawiści ludzkich namiętności...
Jesteś dla nich ziarnem, mniej lub więcej wybornym, plewy też się liczą...
Czy z tego młyna wyjdziesz kaszką manną, grubym pęcakiem, mąką białą, otrębami lub na
proch starty-od ciebie zależy”.
* * *
,,Chleba przybywało w miarę jak się nim dzielono. Czy jednak ktokolwiek zauważył że
i Jezus był głodny? Tylko rozdawał. Nie zatrzymywał niczego dla siebie. Kiedy zbierano
dwanaście koszy, okruchów, może nikt nie pomyślał o Nim”.
*
„Człowiek jest jak to
wody przeźroczyste lustro
w którym wszystko się odbija-
...z tym że człowiek jednak
przed „odbijaniem” wszystkiego
sam nieco obronić się może”.
Jednakże chce czy nie chce odbija swoje czasy, w których żyje. Pisze, odczuwa tak jak jemu
współcześni. Ale słowo „odbija” jest wieloznaczne. Bo można odbić ale można zatrzymać z
tego odbicia coś dla siebie. Wybrać coś.
To chcę a tego nie chcę.
*
Ryszard Kapuściński napisał kiedyś tak:
Wiek XX zaczął się w 1914r. i skończył się w 1989. Jest to najkrótszy wiek w nowożytnych
dziejach.
Wiek XIX zaczął się w czasach Rewolucji Francuskiej w 1789r. i skończył w 1914 a więc był
najdłuższym w dziejach.
*
„Ta pusta stodoła, ta szopa Żyda,
Panie, pałacem się wyda,
Jeśli ją który z twych wnuków
Ujrzy wygnańca oczyma”.
To mówi ksiądz Marek Jandołowicz, bohater dramatu „Ksiądz Marek” Juliusza Słowackiego.
Juliusz napisał w liście do Matki że przed Chrystusem czytałby tylko trzy swoje utwory:
„Sen srebrny Salomei”, „Ksiądz Marek” i „Książe Niezłomny”. Tam uważa Juliusz, zawarta
jest istota jego poezji, istota jego poglądu na świat, Polskę, rzeczywistość.
Ale wróćmy do małego miasteczka Bar, na Podolu. Tam w roku 1768 zawiązano
konfederację przeciw Rosji. Słowacki właśnie tam dostrzegł ziarno odrodzenia Polski. Ksiądz
Marek w akcie pierwszym tak mówi:
„... tu leży Polska w żłobie
Lecz Polska nie tego wieku
Żywa-nie przez nasze czyny.
Szanuj sen świętej dzieciny
Która gdy oczy otworzy...
...Najpierw będzie płakała
Taka ją ciemność zatrwoży
Z naszych grobów uczyniona
... tu gdzieśmy żyli...
Poczęło się dziecko małe
Bogu i ziemi na chwałę
Które będzie żyło wieki”.
To pokolenie uważa Juliusz za stracone. Tutaj w Barze urodziła się nowa Polska. Tamta musi
zginąć, odejść. I to porównanie do narodzenia Chrystusa. Jest wiara potężna u Juliusza że ta
nowa Polska będzie wieczna. Że nie raz zginie ale zawsze zmartwychwstanie.
Co spowodowało że Juliusz właśnie tam dostrzegł coś czego nikt inny nie dostrzegł?
*
Współczesny poeta polski ks. Jan Twardowski pisze w wierszu „Zaczekaj” tak:
„Kiedy się modlisz-musisz zaczekać
wszystko ma swój czas
wiedzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
nie wysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione dopiero się staje”.
*
„Ta szopa Żyda”.
Żyd u Juliusza to Rabin, ma córkę Judytę. Chyba Wyspiański Stanisław czytał ten dramat ale
u niego jest Rachela. U Stasia nie ma szopy, jest chata w Bronowicach. Ten Żyd i ta jego
córka, skąd oni tutaj? Czy ich przodkowie uciekali przed faraonem z Egiptu?
Tak, to ci sami. I osiedli tutaj ci co z Mojżeszem szli przez pustynię i ci co wołali
„Ukrzyżuj”.
*
U Juliusza, rabin mówi tak:
„Teraz my tu gospodarze
Zamiećmy izbę po panach.
Nu-jest zysk na tych dywanach.
Kto zyska a kto też straci
Na tej to konfederacji-
A Moskal dywany kupi
Nu, co jest szejne morejne,
Zapłakana?- Szlachcic głupi
Nagadał się i wychodzi...
A mnie pan Marszałek dobrodziej
Nie zapomniał! Pan kochany!
Podarował mi dywany”.
Co mówi Judyta o tym potem. Podobna ona do Racheli z „Wesela” Stasia W.
Bardzo podobna. I jeszcze te słowa rabina. Nie sposób ich tu nie przytoczyć.
„To dobrze ale te ławy
I te makatne pościele
Ja schowam na twoje wesele
Aby ty na nich usiadła”.
Te słowa wyrzekł rabin kiedy Judyta tak mu rzekła:
„Ojcze, jeśli ty mnie kochasz,
To porzuć te darowizny.
Na co nam? My bez ojczyzny!
Na co nam takie wystawy”.
A u Lechonia:
„Czarna Rachel w czerwonym idzie szalu drżąca
i gałęzie choiny potrąca, idąca
Nikogo nie chce budzić swej sukni szelestem
i idzie wprzód jak senna z rąk tragicznym gestem...
I wzrokiem, błędnym wzrokiem gasi mgieł welony
I świt się robi nagle i wstaje zlękniony”.
One żyją poezją, a ich ojcowie robią interesy. Wszelakie.
*
Emanuel Mateusz Rostworowski w książce „Popioły i korzenie” tak pisze o XVIII wieku:
„charakteryzuje się laicyzacją czy też desakralizacją tej cywilizacji stawiającej przed sobą
wizję „raju na ziemi”.”
I Juliusz to widział. Wyczuwał to i dlatego odpowiedź jego jest potężna. Właściwie wszyscy
wieszczowie dali odpór. Uświadomili sobie, że droga Oświecenia to droga donikąd. A w
szczególności pozbawienie Polski jej chrześcijańskich korzeni, to wypuszczenie z niej
najżywotniejszych soków. Kiedy w Nazarecie, Galilei, Jerozolimie rozpoczynała się „Nowa
Epoka” to Polski jeszcze nie było. Po tysiącu latach ten krąg, który rozchodził się niczym
kręgi po wrzuceniu kamienia do wody, przyszedł do nas.
I ukształtował nasze życie, naszą historię na zawsze.
*
A w Oświeceniu człowiek uznał że jest mądrzejszy od Boga i postanowił sam urządzić
świat, na swój sposób. Na piedestale postawił Rozum. Idea ta skończyła się hekatombą.
Miliony istnień ludzkich zapłaciło za eksperymenty różnych Dantonów, Robespierrów, czy
Marksów. Będąc we Francji, Juliusz obserwuje życie tego kraju gilotyny i Marsylianki. On i
Adam nie gloryfikują postępu, piszą o kraju kurhanów, dworków i płaczących wierzb. Kraju
„cudownych obrazów” gdzie dzieci proszą o szczęśliwy powrót taty.
A Juliusz pisze:
„O Polsko, Polsko święta bogobojna
...Wspomnij ty o nas, wspomnij”.
*
W Psalmie 10 jest taki wers:
„... i aby człowiek powstały z ziemi nie siał już postrachu”.
Właśnie. Człowiek, który z prochu powstał i w proch...
Tak krótko trwa życie, chwilkę tylko. I ten człowiek taki kruchy, trzcina przecież uwierzy w
swoją moc, wymyśli ideologię czarną, czerwoną czy jakąkolwiek i zaczyna się. Potem
pomniki sobie stawia i cześć sobie każe oddawać.
I postrach sieje. Ale nie każdy człowiek. Jest też człowiek co uwierzy w Przedwiecznego i
też moc ma w sobie.
Ale ta moc jest inna.
*
„Ksiądz Marek” to pierwszy mistyczny dramat. Juliusz patrzy na dzieje jak mistyk. Widzi w
nich rękę Boga. Widzi że to co się dzieje, to co się zdarza, zdarza się z woli i mocy Stwórcy.
* * *
„Czuję że to źle że tak dawno do Stryjaszka nie pisałem, ale żeby tu kochany Stryjaszek był
i widział jak dużo zatrudniony jestem, jak z jednej lekcji na drugą idę tak że nawet nie mam
czasu iść na spacer, to by mi to moje uchybienie łaskawie przebaczył”.
To pisze 11-letni Juliusz Słowacki. Zajęć ma niby dzisiejsze dziecko które z jednych zajęć
biegnie na drugie. A tu jeszcze angielski, niemiecki, karate. Głowa boli. Ale Julek żyje w
XIX wieku. I co się okazuje, że wtedy dzieci też przeciążone nauką, że czasu nie mają by do
stryjaszków pisać.
No ale jeżeli się chce być wieszczem, jeżeli się chce „zjadaczy chleba przerabiać w aniołów”
to trudno. Trzeba się uczyć. No i trzeba mieć talent.
Właściwie talent to rzecz numer 1.
*
Julek uczył się języków obcych. Znał angielski, francuski i niemiecki. W liście pisanym po
francusku do Ludwiki Reitzenheim tak pisze:
„Jestem bez sił. A jednak taki, jaki jestem, mogę przetrwać jeszcze nie wiem jak długo. To
smutne i ciężkie do zniesienia. Żegnaj Pani, wstaw się za mną skutecznie przed aniołami”.
List jest marca 1849 roku. Został mu tylko jeden miesiąc życia. Ale mimo wszystko to
zagadkowe zdanie „... wstaw się... przed aniołami”, zastanawia.Zastanawia ,bo to Juliusz przerabiał zjadaczy chleba w aniołów.
*
Juliusz na krótki czas uwierzył szarlatanowi i uwierzył w szarlatana. Tak to o nim mówimy.
O Andrzeju Towiańskim. Tyle już o nim napisano i o ludziach, których zwiódł.
Juliusz najszybciej się wycofał z tego Koła. Adam został i przestał pisać. Ale jakąż
osobowość i charyzmę musiał posiadać ten zwodziciel o twarzy i mentalności powiatowego
rejenta.
I kim był naprawdę?
Cel osiągnął w każdym bądź razie. Jest na kartach naszej historii. Piszemy o nim, badamy go.
Trwa w świadomości naszej.
Ale o owocach trudno mówić. Są złe. Albo inaczej. Nie ma ich wcale.
Andrzeju Towiański – ktoś ty?
*
Ola Becu była przyrodnią siostrą Juliusza Słowackiego.
Przez lata całe nasi wielcy poeci byli opisywani, jako ludzie żyjący ideą, ludzie nie mający
innych problemów tylko jeden problem-Ojczyzna. To tak nie było. Przecież mieli matki,
żony. Chociaż, co do żony Adama Mickiewicza – to wiadomo – tutaj jest pewien problem.
Wracając do Oli Becu. Ola żyła 28 lat. Zmarła w 1832 roku. Listy Juliusza z 1832 roku nie
dają powodu by uważać że Juliusz bardzo przeżył śmierć przyrodniej siostry.
Wspomina wprawdzie że ,,okropnie jest myśleć że kiedyś powróciwszy do was nie zastanę
tylu osób... Wilno bez Olesi”.
I zaraz następne zdanie jest takie:
„Cieszę się, że mój portret przypomina mnie Mamie- ale muszę tu napisać, że teraz nie
mam ani ciężkiego odetchnienia, ani obłąkanych oczu... panienka w Dreżnie kiedy mój
portret zobaczyła, powiedziała, że piękniejszy jestem od niego”. Cały Juliusz, zapatrzony
w siebie. A przecież jeszcze dwa lata temu w 1830 roku pisał z Warszawy do Olesi „Teraz
kochana i zawsze piękna Olesiu, napisz mi co o twoich projektach:
naprzód jaką będziesz miała na ślubie suknię - czy w kwiaty czy w serca”.
Julek miał dwie siostry przyrodnie. Wychował się więc wśród kobiet. Był takim
cherubinkiem, o czarnych oczach. Często płakał. Ale wyszedł z tego. W końcu jakoś dawał
sobie radę bez bliskich. A może chciał się od nich raz na zawsze wyzwolić?
Salomea Becu mama Juliusza tak do niego w 1839 roku pisała:
„Nigdy tak jak teraz nie pragnęłam twój los, zabezpieczyć od wszelkich wpływów zmiennego
losu...”
Juliusz kocha mamę, pisze do niej listy, ale jakoś nie wraca. Przecież gdyby tak naprawdę
chciał, to przedarł by się przez kordony, niczym jakiś ksiądz Robak. Ale zaraz, przecież
ks. Robak to postać fikcyjna wymyślona przez Adama M.
A Juliusz? Juliusz jest żywy. Z krwi i kości. Tzn. był żywy. Zresztą sam napisał
„Żyłem...” „Żyłem z wami...”
*
Krok po kroku wgłębiając się w życie Juliusza, poznając jego oraz jego bliskich, wyłania się
obraz niczym z puzzli, układanych pracowicie w długie zimowe wieczory. Okazuje się że
jeżeli ktoś zapragnie przetrwać w świadomości następnych pokoleń to przetrwa. Tylko musi
bardzo tego chcieć. To musi się stać celem jego życia.
Jakaś sprzeczność jest w tym zdaniu. Czujesz to Jaśku? Celem życia co jest? No właśnie, co?
Tutaj zabrnęliśmy za bardzo. Wracamy do Paryża. Jest rok 1845 16 października Juliusz gra
już na najwyższych rejestrach:
„... różnica moja z ludźmi jest ta, że z innego źródła niż oni biorę wiedzę moją... a stąd często
przeciwko opiniom czynić lub mówić muszę...”
I jeszcze tak pisze: „rozmiłowany w prawdzie i w prawdach, którymi przez Boga
nakarmiony byłem, czynię co mogę, abym się czysty, szlachetny, niczym nie skalany w
obliczu i przed okiem Stwórcy mojego zawsze stawił...”
Jaśku, w tej sytuacji postawmy trzy gwiazdki.
Nasz komentarz byłby tutaj nie na miejscu.
*
W tym samym liście pisze tak:
„Moje oczy zupełnie od świata oderwane – a daleko gdzieś zwrócone – moje uszy, ciągle
wielkich powiewów Bożych i głosów dosłuchujące, nie widziały i nie słyszały nic
domowego... z tej strony prawie człowiekiem nie jestem...”
*
No i jak tu się nie dziwić pani Salomei gdy pisze ona do syna widząc jego portret, że ma
obłąkane oczy. Jednakże Julek obłąkany nie jest. To jest pewne. On już nadaje na takich
falach, których nie odbierają jemu współcześni. Pytanie tylko czy my odbieramy te fale?
Nie. Na razie się dostrajamy. Słychać trzaski i szumy.
*
„Niech Was to bardzo nie obchodzi, co tutaj pisałem – albowiem pisałem to wieczorem, a w
wieczór zawsze jestem w stanie gorączkowym”.
Pisze to Juliusz 6 lipca 1831 roku. Ma 22 lata. Ciągła gorączka to przecież gruźlica. A Juliusz
jest w Dreźnie. Zwiedza to piękne miasto. Razem z panną Dobrzycką i panią Ashton,
Angielką. Ogląda z wysokiego wzgórza panoramę Drezna. Przy zachodzie słońca okna w
Dreźnie palą się jak tysięczne lampy. Tak to widzi Julek. Rzeką Elbą płyną statki z rozpiętymi
żaglami i czółna rybackie. Jaśku, leć nad Elbę, wejdź na statek i powiedz im tak:
-Tam na wzgórzu siedzi Juliusz Słowacki, o tam, widzicie, z dwoma paniami.
-On widzi nas i opisze was w liście do Matki. On spowoduje, że będziecie wieczni. Będziecie
żyć kiedy was już nie będzie. Zostawcie na chwilę te liny i stery, właśnie przechodzicie do
historii.
-Nie wiem co z wami będzie dalej. Jest 1831 rok. Nie doczekacie XX wieku, więc nawet nie
próbuję wam tłumaczyć co to radio, telewizor, kamera. Ale pióro widzieliście. Pióro was
uwieczni. Pióro Słowackiego.
-O Krakowie słyszeliście?
-Też nie?
-On tam spocznie na wieki.
Autorze książki „Imię moje...”, obsługa statku płynącego w lipcu 1831 roku Elbą przez
Drezno, kazała przekazać że nie zna pana Słowackiego, jest jej to obojętne że on tam siedzi i
pisze. Niech sobie pisze co chce. Dla nich ważne jest aby dużo ryb nałowić, sprzedać je i
kufel dobrego piwa wypić.
-Dobrze Jaśku.
Juliusza jednak obserwuj nadal i co wieczór relacja: co robi, co mówi, co pisze.
*
„Imię moje zapisane na tej karcie wkrótce może obojętnym i zapomnianym będzie –
chwila ta jednak, w której mi się tu wpisać dozwolono, jest jedną z najprzyjemniejszych
w moim życiu”.
Julek.
Te słowa wpisał Juliusz do pamiętnika Julii Michalskiej w roku, prawdopodobnie, 1827 a
więc miał lat 18. Był w niej zakochany podobno. Zdaje się że ona też żyła krótko. Musimy to
sprawdzić. Ale to potrwa. Ale teraz chodzi nam o coś innego. Mianowicie o moment, w
którym rodzi się sława. Kiedy ludzie zbierają te wpisy w swoich pamiętnikach bo wpisał się
ktoś sławny, a kiedy się wpisywał to sławny nie był.
Mistrz Słowa – Słowacki.
Czy to przypadek to nazwisko?
*
Juliusz pisał też pamiętnik. Zresztą czego on nie pisał?
Wiersze, poematy, dramaty, brał się za powieści.
Ale co z tym pamiętnikiem?
Otóż pisze tam tak:
„W imaginacji zacząłem słyszeć głosy, którym się oprzeć nie mogłem...”
Jaśku, ile trudu i wysiłku wymaga pisanie książki o Juliuszu?
A on – patrz – siedzi sobie i głosy mu wszystko dyktują.
Powiem ci więcej „... i raz zacząwszy pisać utworzyłem wszystkie prawie zawarte w dwóch
tomach moich poezje w przeciągu pół roku”.
Pisze to Julek w pamiętniku z lat 1817 – 1832. W roku 1817 był ślub pani Salomei
Słowackiej z panem Becu. Julek miał lat 8. Wtedy poznał swoje siostry przyrodnie Olesię i
Hersylkę.
,,Ledwo mogły dostrzec małego swojego przyjaciela taki byłem mały i szczupły’’. I jeszcze
Julek pisze w pamiętniku że matka chora i krzyczała aż z bólu, lekarze nie dawali jej nadziei.
Był to 1827 rok. Potem pisze że Hersylka wyszła za mąż. No i o sobie że zakochany w Julii
Michalskiej. W Julii. Czyż Juliusz mógłby zakochać się w dziewczynie o innym imieniu.
Julia jak to brzmi? Szekspirowsko!
*
-Jaśku! Im więcej poznajemy Juliusza to wymyka się nam. Nie uważasz?
-Ty wiesz lepiej-powiedział Jasiek, który wymyślony przez piszącego ale już prawie realny.
Niedługo zażąda herbaty, rosołu albo żurku.
Uświadamiamy sobie jak trudno wyobrazić sobie tamte czasy. Stwórca dał każdemu jego
czas. Czy wolno nam ludziom XX i XXI wieku bezkarnie wędrować po Krzemieńcu z
początków XIX wieku. Patrzeć jak Juliusz kaszle i kaszle i gorączkuje i płacze. To jego życie.
Tak, ale on sławny a sławnych jakoś chce się podglądać i dowiadywać się gdzie tkwi
tajemnica ich talentu, geniuszu i dlaczego on sławny, a nie na przykład Jaśku – TY!
*
Mefistofeles proponuje Faustowi aby zatrzymał się, zatrzymał czas : ,, Trwaj piękna chwilo
nie przemijaj’’ . Lecz to jest niebezpieczne i złe . Oznacza śmierć i poddanie się mocom
zła.
Mefistofeles – anioł negacji.
„Ja jestem duch, co zawsze przeczy”.
Faust pyta zwodziciela kim jesteś? Odpowiedź brzmi zadziwiająco:
Jestem – powiada Mefistofeles – Cząstka siły mała, co złego pragnąc zawsze dobro zdziała.
To wszystko z Goethego. A Juliusz zmagał się z problemem Fausta w „Beniowskim”.
To tego trzeba będzie wrócić. Odczytać „Beniowskiego” raz jeszcze.
„Za panowania króla Stanisława
Mieszkał ubogi szlachcic na Podolu”.
Uwaga, przenosimy się na Podole. Juliusz kocha te rejony, tam umieścił akcję
„Księdza Marka”. Będziemy śledzić dzieje Beniowskiego który ma trzy imiona: Maurycy,
Kazimierz i Zbigniew. Pisze Juliusz że „tajemniczą miał gwiazdę przeznaczenia co go broniła
jako częstochowski szkaplerz”.
I jeszcze się dowiadujemy że pan Beniowski „spraszał do domu szlachtę okoliczną” a
„fortunka jego ciągle ciekła dzbanem”.
Typowy polski szlachcic.
*
Jeszcze powróćmy do „Fausta” Goethego. Dlaczego zatrzymywanie chwili pięknych jest
czymś złym? Może tutaj chodzi o to, że zakres piękna jakie obiecuje Bóg przewyższa
wszystko to, co może sobie człowiek pomyśleć, czy wyobrazić. Patrzymy na piękne chmury,
ale za chwilę Stwórca na ekranie nieba pokaże nam jeszcze piękniejszy film z chmur. Albo na
piękną twarz, ale gdzieś jest piękniejsza. Na piękną budowlę ale w proch przecież się
rozsypie. Zwodziciel jest przewrotny i często trudno odkryć zło, które kryje się pod pozorem
dobra i piękna.
*
Beniowski opuszcza dom. Juliusz opisuje to wspaniale. Ale opisuje też siebie piszącego ten
poemat. Zachwyca się swym kunsztem poetyckim:
„Prześliczna strofa! Mógłbym zacząć od niej nowy poemat” – tak pisze Juliusz komentując
prześliczną zresztą strofę.
Przeczytajcie sami wersy 200 – 210. A może i całego „Beniowskiego” spróbujecie? Nie.
No, to jedźmy dalej. Julek obiecuje wszystko w tym poemacie gdy pisze
„Wszystko mieć będzie, wszystko mu przyrzekam, tylko o trochę cierpliwości
proszę. Ja sam na muzę i natchnienie czekam”.
I dalej pisze tak: „Ja się zdolnością natchnień bardzo szczycę”.
O tak. Juliusz ma dar, bo to jest dar tworzenia niesamowitych wizji poetyckich. Tego się nie
można nigdzie nauczyć. To się ma od Boga, jak powiedział w sądzie w Leningradzie Josif
Brodski. Tak. Talent to dar. I już czytając Juliusza nie musimy nawet wgłębiać się w
metafizyczny sens jego poezji. Wystarczy podziwiać umiejętność tworzenia strof. To się
czuje że robi to mistrz. Przeczytam wam coś, posłuchajcie:
„... jechał dalej brzegiem jaru,
A za nim sługa w ceglastym kontuszu”.
To jest tak sugestywne jak zdjęcia, jak film, jak obraz z Muzeum Narodowego.
„To widzę, że mi się poemat uda
Że mi już muza swych łask użycza
Więc dalej! Wieszczów galopem wyprzedzimy...”
Juliusz ciągle komentuje siebie. Pisze „Beniowskiego” i sam się nadziwić nie może że on
Juliusz Słowacki jest taki zdolny.
Że ot tak pisze sobie poemat a tu mu spod pióra pioruny poezji wypadają. Beniowski
Kazimierz, Zbigniew, Maurycy gna koniem przed siebie i nagle porywa go wiedźma
straszliwa. Padł Beniowski Maurycy w szatańską pułapkę a jak pisze Juliusz było to jego
przeznaczenie.
Zostawmy na razie Maurycego w spokoju, niech pędzi ku swemu przeznaczeniu.
*
„Na początku było słowo...”
Co sprawia że Ewangelia ma taką siłę, taką moc?
Setki książek napisano o tej mocy. Rozwiązano każdy wers, każde słowo.
„Bóg wyrzekł słowo „Stań się”. I mówi Bóg ciągle i mówi Bóg w Księdze Hioba i w
Psalmach. Mówi Bóg w chmurach i mówi „Dziś będziesz ze mną w raju”.
A Juliusz umierając spytał się o godzinę. Chciał wiedzieć o której godzinie spotka się Twarzą
w twarz. Już na zawsze.
*
Juliuszu, Jasiek szukał ciekawych strof i popatrz co znalazł
„Nie zraniłeś nóg na krzyżowych drogach
Nie łkała twoja dusza w noc ciemną
Nie słyszałeś swojego serca jak
dzwoni o żebra chcąc wyskoczyć
biec
posłusznym być Ojcu
gdy staniesz przed Nim
bez bolesnych blizn
jak cię pozna
nie jesteś podobny do – Syna.
A Juliusz cierpiał. Bo cierpieć musiał. Ktoś komu tyle dano co Juliuszowi musi cierpieć. Musi
zapłacić cierpieniem za chwilę zachwytu. Innej drogi niema
Innej drogi być nie może.
*
„ Lecz ten poemat będzie narodowy,
Poetów wszystkich mi uczyni braćmi ,
Wszystkich- oprócz tych tylko- których zaćmi”
Juliusz ma ciągle drugie miejsce. Wie, że jest lepszy od Adama. Zaćmił wszystkich. Jednakże
naród przydzielił Adamowi pierwsze miejsce, Juliuszowi drugie i tak już zostało do dziś.
Adam ma swoją ,, Litwę- ojczyznę” a Julek zajął się przerabianiem nas w aniołów.
Napisał też: „Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi...”
To kogo ma Zośka o wiersze prosić? Kto ma taką łatwość układania wierszy?
*
W poemacie „Beniowski”, właśnie Maurycy, Kazimierz wchodzi do chaty gdzie czeka na
niego panna Aniela, która: „Chociaż tak piękna jak żadna śmiertelna,
Zbliżyć się ludzie i kochać nie śmieli
Została dumna i nieskazitelna”.
*
W „Beniowskim” Juliusz pozwala sobie pokpiwać z Adama. Robi to fantastycznie. Wplata
do swoich strof takie wersy Adama: „Czymże jest ból? Jedną chwilką!”
No, ale przytoczmy całość bo w kontekście dopiero widać efekt.
„...Dostałem Złotym Ołtarzykiem, który każdą klamerką mię ukłuł jak szpilką.
Na niedźwiadkowe się bowiem pazury zamyka – (Czymże jest ból? Jedną chwilką! jak
mówią w Dziadach Mickiewicza chóry)
Podziękowawszy za chwilki chwilowość
Wpadam w opisy znów i w romansowość.”
*
A panna Aniela:
„Jej ręka piękna, maleńka i biała
Za szorstką, silną biorąc rękę – drżała”.
No to Jaśku nawet się zbliżać do panny Anieli nie będziemy. Ona taka delikatna,
romantyczna, zwiewna że my o duszach robotniczo – chłopskich zabrudzilibyśmy jej czar i
urok. A więc z daleka patrzmy na nią.
Pisze Juliusz:
„Aniela miała cudowną postawę,
W noszeniu głowy cudną lekkość – włosy
A l’atique – barwy troszeczka bladawe,
Oczy skier pełne, teraz pełne rosy”..
Anioł po prostu, prawda Jaśku? Dlatego imię jej Aniela.
*
W 1848 roku Juliusz boi się a właściwie wstydzi się niektórych wierszy. Pisze tak:
„Wstyd mi wielu melancholii byrońskich – strach, aby one nie zaraziły innych”.
A wcześniej tak mówi:
„Chciałbym przesiać to wszystko przez rzeszoto- i samych tylko kilka ziarenek czystszego
zboża dać moim miłym na siejbę”.
Te ziarenka to wiemy: „Ksiądz Marek, Sen srebrny Salomei, Książe Niezłomny”.
Ale Juliuszu jak już napisałeś, niech zostanie. Poszło i już.
*
„Wypadki teraźniejsze na świecie dręczą mię ciągle tą myślą, iż Ty się z nich smucisz
musisz, zatrwożona nimi o przyszłość – chciałbym być z Tobą i pokazać Ci te światła, które
mi te rzeczy oświecają i w innym zupełnie kształcie pokazują – jest to prucie się źle zaczętej
na drutach roboty – z Boga się inna rozpocznie”.
My też to przeżywamy, nie wiedząc, że zamysły Boga są inne, niż nam się wydaje. My
„zjadacze chleba” sądzimy po pozorach i zaraz wydajemy osąd. A nie wiemy przecież jaki
jest ostateczny zamysł każdego wydarzenia. Juliusz to wiedział.
Te słowa przytoczone wyżej pisał w 1848 w Paryżu, gdzie jeszcze wieży Eiffla nie było ani
szklanych domów dzielnicy Defense.
*
„ Beniowski....Wziął drżącą rączkę Anieli... Tu proszę
Włożyć mi wieniec Petrarki na skronie,
Bo na tym pieśń zakończę i ogłoszę
Po dawnych wieszczów umarłych koronie
Czas bezkrólewia;...”
Nie. To nie koniec poematu, to dopiero początek. Juliusz zapewnia że teraz pokaże na co go
stać
,,Jako pretendent na własne poparcie
Utworze całe wojsko w drugiej pieśni....
I skrzydeł mojej muzy rozpostarcie
Tęczowym blaskiem was oślepi wcześniej”
To jest moc każdego twórcy , która fascynuje Juliusza . On słaby , wiecznie kaszlący ,
jednym pociągnięciem pióra tworzy obrazy poetyckie pełne życia .
*
„Lecz ta spowiedź jest za długa,
Dygresje – nudzą; więc, mój czytelniku,
Spróbuj, czy ci się pieśń podoba druga...”
To pisze Juliusz, pod koniec I pieśni Beniowskiego.
-Jaśku, opowieść nasza o Juliuszu staje się nudna! Ciągle nie ma sedna sprawy.
Nie możemy dopaść Juliusza i zapytać go wprost: Juliuszu Słowacki, dlaczego chcesz
zrobić z nas aniołów?
Kto ci dał takie prawo?
-Wiesz Jaśku, niby wiemy, właściwie czujemy że Julek ma rację, ale czytelnik chce mieć to
podane jasno, bez niedomówień. A my tymczasem serwujemy fragmenty, które ty usłyszysz a
to w Paryżu, a to w Neapolu czy Dreźnie.
To nie tak. Tu trzeba systematycznie drążyć sprawę.
Autorze tej książki, nie masz racji – rzekł Jasiek.
Sam wiesz że kropla wody odbija niebo.
We fragmencie poematu zawiera się cały poemat, tak jak we fragmencie życia jest całe życie.
*
„O wy! Którzy mię jeszcze dziś słuchacie,
Dawnego ducha tajemniczej mowy,
Niechaj wam pięknie w waszej śnieżnej chacie
Ta pieśń ujaśni jaki dzień zimowy...
Lecz gdy przyjmiecie złote pieśni słowa,
Królowie będą w progi wasze wchodzić,
Dziecię urodzi się wam – i wychowa,
Złe duchy błysną – lesz nie będą szkodzić”.
Czy ktoś jeszcze słucha?
Czy taki cichy szept Juliusza jeszcze słychać? Sił już nie ma a jeszcze mówi, jeszcze pisze.
Ciało już wycieńczone ale duch jeszcze trwa, jeszcze choć wers jeden chce przekazać,
wykrzyczeć. Do nas!
*
„Kraj nasz dosiągł szczytu,
Chylić się musiał”.
W epoce Jagiellonów Polska była na szczycie potęgi. Kraj nasz miał przeszło milion
kilometrów kwadratowych. I potem zaczął się upadek. Właściwie droga w dół. Skończyło się
to rozbiorami, potem były Powstania, narodził się i umarł Juliusz Słowacki no i Piłsudski
zrobił niepodległość i trumnę (pisaliśmy o tym wcześniej) Juliusza na Wawel zaniósł.
Tak pokrótce wyglądała nasza historia.
Wbrew pozorom tak było, bo ci co z komendantem Ziukiem szli rzucać na stos swój życia los
naczytali się Juliuszowych strof. Gdyby Juliuszowych strof nie czytali to co by było?
Bo to nie jest tak że ci młodzi z wypiekami na twarzy czytają „Jana Bieleckiego” a potem
„Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń”.
Nie, to tak nie jest. To narasta. To musi minąć pokolenie aby uformowało się pokolenie
naładowane tradycją, gotowe na wszystko.
Wspomnieliśmy „Jana Bieleckiego” – tą powieść narodową polską jak ją Juliusz
określił – nie przypadkiem.
„Gdy pogrzebałem pamięć dawnych czasów,
Jestem wesoły jak biesiadnik stypy...
...Co było w kraju? Nie skreślam do razu,
Jeden cień tylko maluje obrazu”.
To co napisaliśmy o naszej historii to cień tylko. W tym cieniu stoi Julek. On właściwie w
słońcu stoi, i tylko cień długi rzuca. A obraz ogromny i Julek chce całość objąć. Całość
historii kraju co zaczął się w 966 roku i ma do nieskończoności istnieć.
I istnieć będzie, choćby dwóch, trzech tylko zostało, co ten język Kochanowskiego znać będą,
Juliusza język.
„Siedziała Anna, przy niej
ojciec stary
Otwiera świętych poważne żywoty.
I czyta głośno...”
Oczywiście musi być zegar, za oknem wierzby lub brzozy i dworek na kresach.
Ale to wróci.
Taka scena niemożliwa jest na X piętrze wieżowca.
Więc musi wrócić i wydarzyć się tam.
Tylko tam.
*
„Ta strofa ma pewną zawiłość,
Której nie lubię, lecz ją skończyć muszę”
To z pieśni drugiej ,,Beniowskiego”. Juliusz pisze poemat i komentuje
siebie piszącego poemat. Zawiła zawiłość. Tak jak nasza, Jaśku, książka
,,Imię moje jak dźwięk pusty”.
Czytelniku, to dopiero wstęp do właściwej książki. Posłałem Jaśka to tu, to tam, abyś
czytelniku wszedł w tamte klimaty, żeby Eglantyna na przykład stała Ci się bliska, skoro
Juliuszowi się nie stała. Żebyś zimnych mięs na śniadanie skosztował, cygaro zapalił,
i mazura zatańczył.
Zdajmy sobie sprawę co piszemy i do kogo. Do ludzi wydawanych przez ekran, przez
migające obrazki. I choćby tak stało się że oni wyrzekną się wszystkiego, zapomną o Juliuszu,
Adamie, o wszystkim zapomną co my pamiętamy. Staraliśmy się przynajmniej. I pamiętajcie,
My byliśmy pierwsi.
Albo ostatni.
*
„Długo po świecie, pielgrzym tajemniczy,
Chodziłem farby zbierając do dzieła”.
Każdy z nas pielgrzym tajemniczy. Każdy tyle przeżył i co? Nie każdy zaraz „Króla – Ducha”
stworzy.
40 lat żył Juliusz. Czy przez 40 lat można nabyć tyle doświadczenia?
A przecież pisał od lat młodzieńczych.
To jest więc kwestia talentu. To nie podlega dyskusji.
Kwestia wybrania, Juliusz był wybrany. To nie podlega dyskusji.
No to co, kończymy książkę „Imię moje...”
Nie. Zaczynamy.
Farb mamy dużo, starczy na dość duże płótno.
*
Juliusz językiem się bawi, tworzy strofy z taką łatwością, ja Chopin mazurki.
Teraz już wie. To przyszło nagle. To olśnienie.
Dzieje narodu to dzieje Ducha.
Duch wciela się w kolejnych władców narodu.
Wcielił się w Chrobrego, w Jagiełłę, wciela się w wybitnych twórców.
Na pewno wcielił się Wita Stwosza mimo iż on Niemiec.
Wcielił się w Stasia Wyspiańskiego, w Matejkę.
No Juliuszu niech ci to przejdzie przez gardło. Wcielił się w Adama.
-Jakiego Adama? – spytał Juliusz.
-W Adama Mickiewicza!
-Ach. Adama. Możliwe.
*
Szuka się Prawdy na ścieżkach wersetów, ksiąg natchnionych. I ona tam jest.
-Jaśku, pisząc ten tekst, okiem rzuciłem na Pismo , a tam otwarta na wersetach następujących
Mądrość Syracha. I pisze tam tak:
„Nie polegaj na swoich bogactwach i nie mów: Jestem samo wystarczalny”.
I zaraz następuje skojarzenie następujące. Polskie dworki kresowe, siedlisko tradycji,
polskości, wyspy zakonserwowanej historii, musiały z natury rzeczy być samowystarczalne.
To były takie małe przedsiębiorstwa produkcyjne zajmujące się wszystkim.
Bo słabe drogi, a w zimie zaspy do nieba a żyć trzeba.
Musi chleba wystarczyć, mięsa i konfitury też, bo nieraz słodkiego się zachce.
I ten szlachcic własną zasługę robił z tej swojej samowystarczalności . Zastygł w
samouwielbieniu. Okrutna , barbarzyńska , azjatycka horda zniszczyła ten świat.
Ale za czasów Juliusza we dworkach cisza, spokój a panienki romanse czytają i o romansach
myślą, a wpis takiego Julka w sztambuchu setki razy odczytują przypisując mu rolę, o której
Julek nawet nie pomyślał.
Po prostu wpisał coś tam panience i już.
Nie myśl sobie panienko za dużo. Usidlisz takiego Juliusza i co dalej? Wiadomo!
Nawet pisać nie warto.
Zrobisz mu z życia rozkład dnia gdzie miejsce będzie na śniadanie, (ale nie o 10.00, o
zimnym mięsie nie wspominając) podwieczorek, siedzenie na ganku by sąsiedzi widzieli.
I to już koniec.
Staniesz się panienko żoną i będziesz mówić „mój mąż Juliusz Słowacki właśnie tworzy” i
dzisiaj gości nie przyjmuje.
Więc Jaśku dzisiaj z raportu nici.
Właściwie w ogóle nie ma szans.
Żadnych.
*
Noc z 20 na 21 kwietnia 1845 roku.
I tutaj konieczne jest przytoczenie paru zdań z książki Jarosława Marka Rymkiewicza
„Juliusz Słowacki pyta o godzinę”.
„Słowacki komunikował rzeczy, które dla niego miały jakiś sens, ale dla czytelników były
całkiem nonsensowne”.
A . Małecki – wybitny krytyk literacki sądził, że „Ksiądz Marek” i „Sen srebrny” to
najbałamutniejsze utwory jakie wypłynęły spod pióra Juliusza.
A o „Królu – Duchu” sądzono, że jest najwspanialszy i najoryginalniejszy utwór Juliusza,
tyle że dziwaczny, chaotyczny, niejasny i niekonsekwentny.
Krytycy zawsze wiedzą lepiej.
Ale oni odchodzą a dzieło trwa.
*
I teraz tak.
Uważają oni, ci krytycy, że to jest mylny pogląd, że duch może się wcielać w różne osoby.
Mówimy oczywiście o duchu – narodu.
O istocie tego narodu.
Oczywiście Juliusz nie pisał, że duch wcielił się w Stasia Wyspiańskiego bo Staś się urodził
20 chyba lat po śmierci Juliusza, ale przecież my dzisiaj 100 lat po premierze „Wesela”
wiemy że to tak jest.
Wyspiański skupił w tej chacie wszystko. Był więc przez moment i przez tą noc człowiekiem
historią i człowiekiem soczewką.
*
Wszyscy krytycy i czytelnicy mówili że Juliusz pisze bałamutne rzeczy, absurdalne i
niedorzeczne. A jednocześnie wszyscy tak mówiąc powtarzali z uporem że Słowacki był
jednak wielkim, wspaniałym poetą. Te zdania też pochodzą z książki Jarosława Marka
Rymkiewicza.
*
A my teraz na początku mitycznego XXI wieku, uważamy tak samo. Jak przekazać Prawdę,
którą Juliusz znał? Można tylko mówić chaotycznie, można zachwycać się a czytający
odbierze to jako bełkot. Jest chyba jedna zasada.
Trzeba mówić prosto, bez wysilania się na jakieś myślowe konstrukcje.
O, na przykład takie zdanie jest u św. Marka:
„…Około czwartej straży nocnej przyszedł do nich,
krocząc po jeziorze i chciał ich minąć”.
Prosto pisze, normalnie „krocząc po jeziorze”.
Spróbuj i ty. Masz wiarę to ci się uda.
Na pewno ci się uda, kroczyć po jeziorze.
*
Uczony wie lepiej. Napisze o tej swojej wiedzy uczony traktat, dowiedzie że po
wodzie chodzić się nie da gdyż czynniki fizyczne... i tak dalej.
A ponadto to jest legenda, metafora, alegoria, projekcja.
A ta metafora, czy tam legenda już dwa tysiące lat inspiruje tych co rzeźbią, piszą, malują,
filmują i fotografują.
A uczonego traktatu sfilmować się nie da.
Nie da i już.
*
„Król – Duch” wydawał się Juliuszowi dziełem niegodnym tej Prawdy, którą miał Juliusz do
przekazania.
I kazał czytać z prostotą dziecka.
*
Wróćmy do tego fragmentu z Ewangelii św. Marka:
„przyszedł do nich krocząc po jeziorze”.
Dziecko to zrozumie. To jest proste, jasne. Ten co szedł, miał taką moc i siłę, że mógł po
jeziorze chodzić. A dorosły, który już „tyle widział i przeżył” zacznie analizować, wątpić,
kluczyć i co?
Wpadnie do wody, utopi się w swoich rozważaniach. A przecież to takie proste.
Chodzić po wodzie.
*
„Matkę Juliusza Słowackiego wezwano do Krzemieńca przed oblicze Komisji Śledczej w
Kijowie i przesłuchiwano w sylwestrowy wieczór 1838 roku. Na pytanie: „Czy nie miała pani
kiedykolwiek u siebie i nie przekazywała pani bratu swojemu Teofilowi Januszewskiemu,
przedstawionego tu egzemplarza „Poezji” Juliusza Słowackiego, który jest pani synem?”
-padła spokojna odpowiedź: „Nigdy nie czytałam poezji mojego syna”.
Ileż kosztować ją musiało wyrzeczenie się tego, którego kochała najbardziej ze wszystkich
na świecie”.
To są zdania z książki Barbary Wachowicz „Ty jesteś jak zdrowie”.
Za sto lat na tych ziemiach będzie pełny triumf szatana. Ludzie będą przyznawać się do
wszystkiego, co tylko zażąda śledczy. Teraz w 1838 roku trwa próba generalna.
Próba udana zresztą.
Spektakl może się zacząć.
*
„Ziarnem Polski być jeden prosty człowiek może
Jak to w ziarnku żyta – żyje całe przyszłe zboże”.
Właściwie te słowa mówią wszystko.
Zaraz, zaraz, ziarno może upaść na drogę. Tam wydziobią je ptaki. Może być przytłumione
przez chwasty. A chwastów moc będzie. Będą kolorowe, różnorodne, błyszczące, krzykliwe.
A prosty człowiek odrzuci chwasty i…
… i zboże wyrośnie.
*
„Inne uczone, nad księgami siedzą,
Lecz z literami oko nic nie czyni,
O duchu w księgach zamkniętym nie wiedzą
Jedna skończyła kartkę – palec ślini,
Widać ciekawa, co wieszcze powiedzą
Na drugiej karcie”.
Zjadacz chleba nie umie czytać jak należy, nie umie czytać tak jakby tego sobie życzył autor
„Króla – Ducha” bo ten fragment powyższy z tego to poematu, zaczerpnięty jest. Juliusz
wymyślił ten dywan gdzie z jednej strony poplątane nici, supełki, chaos istny a z drugiej ład,
sens i porządek. My widzimy chaos a Juliusz ujrzał ład i o tym ładzie pisze tylko my czytać
nie umiemy.
*
25 sierpnia 1832 roku Juliusz pojechał do Wersalu. Chodził sam jeden po ciemnych alejkach
parku i myślał o Litwie. Tak to opisał w liście.
-Jaśku! Czy ty spotkałeś Juliusza jak samotny spacerował po parku w Wersalu?
Juliusz na Litwę już nigdy nie wróci ale jak spotkasz go nie mów mu tego. On i Adam z
oddali stworzą inną Litwę, która już na zawsze zagości w naszej świadomości.
*
„Anioł o bladym licu, niebieskich oczach w wytartych dżinsach spranej koszuli leżał pod
płotem z butelką piwa w ręce i mocnym w ustach załamał się bo wyrzucili z raju”.
Taki wiersz napisała Juliuszu 13 letnia dziewczyna z Będzina.
Ty nas (i ich) przerobić chcesz w aniołów a oni złudzeń nie mają, uważają że... właśnie, co,
co uważają?
Że nie da się, że nie wytrzymają tam długo. Ale dlaczego go z raju wyrzucili?
Nie zasłużył, czy nie godny?
Zasłużył skoro tam był.
Nic już nie wiemy. Zrozum tu poezję.
A przecież czujemy o co chodzi. I zawsze tak było, jest i będzie.
I Juliusz wiedział że my będziemy wiedzieć o co chodzi.
No i wiemy. Mniej, więcej.
*
Eglantyna Pattey odważyła się napisać do mamy Juliusza parę słów. Właściwie dopisała do
listu Juliusza parę swoich zdań takich na przykład : ,, Kochana Pani, jakże powinna być Pani
dumna ze swego dziecka, tak młodego, tak pięknego i obdarzonego takim talentem. Może
Pani być spokojna o jego zdrowie, jest doskonałe i wierzymy mocno że powietrze
szwajcarskie zrobi mu dobrze”.
No , niestety nie zrobiło. Gruźlicy, nawet krystaliczne powietrze szwajcarskie nie wyleczy.
W liście 1849 r. z marca Juliusz tak napisał: „kilka dni temu byłem mocno bardzo krwią
zaatakowany, która mi się po wielokroć razy z ust wypluwać dawała”.
Tamten list Eglantyny jest z 1833 roku.
Gdyby Eglantyna usidliła Juliusza i gdyby on w tej Szwajcarii zamieszkał to jak ona
przyjęłaby tę chorobę?
Czy byłaby podporą dla niego czy umierałby sobie sam w pokoju gdzieś w bocznym skrzydle
pensjonatu, niewidoczny dla gości, kontemplującymi widok Mont Blanc.
Eglantyno, kto by o tobie dziewczyno wiedział, gdyby Juliusz zamieszkał w innym
pensjonacie?
*
Ten wiersz dotyczy malarza włoskiego Caravaggia.
Otóż Caravaggio w latach 1602 – 1604 namalował słynny obraz „Złożenie do grobu”.
A wiersz poety Janusza Kobierskiego tak się układa:
„Dane mu było
dostrzec więcej niż innym
Bo kiedy z ciemnej doliny grzechu
Brany był na górę poznania…
… i umiał wydobyć światło z ciemności
Przeżywał coś z mocy Stwórcy
Szczęście tylko wybrańcom dane”
Ten wiersz dotyczy jak wspomnieliśmy Caravaggia ale może dotyczyć każdego twórcy, który
autentycznym jest. Jak na przykład Juliusza.
„…od kary wiecznej może ocaliła go
przemożna tęsknota za pięknem”.
Ci wielcy twórcy podobni są do siebie. Są mistykami. Interesuje ich tylko Prawda.
Nie tworzą na zamówienie.
Chyba że jest to zamówienie Boga.
*
Przytaczamy różne fragmenty współczesnych wierszy by zobaczyć czy Juliusz choć parę
osób przerobił w anioły. Bo to wystarczy. Parę osób.
Pisał Jan Kasprowicz:
,, I niechaj zapomnę w mym życiu
Czy w bliskim, czy też dalekiem
Żem człowiek jest przede wszystkim
I niczym więcej jak człekiem”
Kiedy 14 czerwca 1927 roku otwarto grób na cmentarzu Montmartre, znaleziono brązowy
proch, dwa piszczele i czaszkę z puklem włosów nad ogromnymi oczodołami.
Ten proch, kości i włosy zamknięto w hebanowej skrzynce, owinięto biało-czerwonym
sztandarem.
I powrócił do kraju Juliusz Słowacki.
*
„Los mię już żaden nie może zatrwożyć
Jasną do końca mam wybitą drogę
Ta droga moja – żyć – cierpieć – i tworzyć,
To wszystko czynię – a więcej nie mogę”.
Juliusz nie musi robić nic więcej. Niech inni drżącymi rękami liczą w nocy swoje pieniądze,
niech inni analizują kursy walut, to zresztą też jest potrzebne. Nawet jest taki obraz
Rembrandta z 1627 roku „Przypowieść o niemądrym bogaczu”.
Bogacz stary, w nocy przy zapalonej świecy liczy pieniądze, analizuje księgi rachunkowe.
Rembrandt go namalował i żyje dzięki Rembrandtowi. Inaczej, no cóż, nic byśmy o nim nie
wiedzieli. Taki bogaty, a zapomniany. Jak to jest?
Juliuszowi też na pieniądzach zależało. Miał akcje kolei żelaznych. A te akcje szły w górę.
Wiadomo, kolej się rozwijała.
Lokomotywy coraz szybciej gnały do przodu.
*
Juliusz tyle miał do powiedzenia. A dostał jeszcze tylko cztery lata życia. Nie nastąpiło
cudowne wyleczenie dlatego musiał się zmagać z chorobą. Musiał się zmagać z samotnością,
niezrozumieniem otoczenia, wręcz odrzuceniem.
Ale ważne było jedno.
Przekazać Prawdę, aby ci co przyjdą po nim wiedzieli gdzie iść i do kogo iść.
*
„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów byłbym jako miedź dźwięcząca
albo cymbał brzmiący”.
Juliusz miał miłość do matki, to na pewno. Ale czy kochał wszystkich?
Bo inaczej te jego strofy byłyby puste, byłyby pustym dźwiękiem. Byłby jednym z wielu
cymbalistów.
Jak pisał jego wielki przeciwnik Adam:
„Było cymbalistów wielu”.
*
W lipcu 1832 roku Juliusz będąc w Paryżu obserwował jak obchodzono rocznicę rewolucji
francuskiej. Były petardy, fajerwerki, wyścigi konne.
Pisze Juliusz:
„… nie chciało mi się mieszać w tłum ludu, którego ta wolność uczyniła nieznośnie
grubiańskim. Przez niegrzeczność starają się próbować, czy równość trwa zawsze…”
Juliusz jest na dystans z ludem. Woli lud opisywać niż się z nim bratać. Zresztą te hasła o
wolność, równość i braterstwo nic nie znaczą.
Dla ludu wolność to samowola.
Jaka równość między Juliuszem a… kimś tam.
Bratać się z ludem… bez przesady.
Każdy niech zna swoje miejsce w szeregu. Te karty rozdał Ktoś mądrzejszy.
Nie wolno poprawiać Stwórcy.
Czy obywatel Robespierre to rozumie? Nie rozumie!
*
Juliusz Kleiner tak pisze o „Królu – Duchu”:
„Czytelnik bezpośrednio poddający się czarowi dzieła zdumiony jest i olśniony jego zupełną
nowością, brakiem podobieństwa do tworów znanych, nocą porwania w świat nieznany,
odrębny, logiką swoistą rządzony”.
*
Im bardziej Słowacki niszczony przez chorobę staje się cieniem człowieka, tym strofy jego
poezji są potężniejsze.
Pisze o potędze ducha, który nie zna ograniczeń oprócz tych, które sam sobie narzuci.
*
„Znowu błądzę
Jak Telimena gdy wyszła na grzyby,
A zbiera mrówki”.
Juliusz „Pana Tadeusza” już poznał. I potrafi jednym muśnięciem pióra (a pisał pewnie gęsim
piórem) dać prztyczek wielkiemu Adamowi.
Ale za chwilę pisze tak:
„Czy w poemacie tym równie szczęśliwa Krytyka równe porobi odkrycia? Nie wiem”.
Nie ma się Juliusz do czego przyczepić w „Beniowskim”. Jest ciekawy, napisany po
mistrzowsku.
Może go kiedyś sfilmują, ale musi to zrobić mistrz nad mistrze. Ale Podola zrekonstruować
tutaj się nie da.
Podole trzeba kręcić na Podolu.
*
Raz czytasz tę strofę i nic. Drugi raz nic.
A potem błysk jeden i już wszystko jasne.
Posłuchajcie!
Jaśku, wracaj, gdzie jesteś?
W Paryżu, w Neapolu, czy w Jerozolimie?
Posłuchaj, skończyliśmy na „Krytyka równe porobi odkrycia? Nie wiem”.
Dalej jest tak:
„Czasami myśl w eterze pływa,
Przez piękne bardzo przelatując śnicia,
Lecz później pismo, druk tęcze obrywa
Z kryształów – A teraz odbłysk mego życia
Na ten poemat pada niezbyt pięknie”.
Teraz wszystko jasne. Juliusz jak każdy nie może wyrazić niewyrażalnego.
O tym pisaliśmy wcześniej, to jest wiadome.
Ma te same problemy co każdy wizjoner, czy mistyk. I wie i czuje że tylko „zjadacze chleba
przerobieni w anioły” będą w stanie odczytać jego poezję. Wyczuć tego ducha.
Jaśku, jesteśmy już blisko.
Jaśku, czy nie czujesz że masz już ten „złoty róg”.
Nie czujesz?
*
A jeżeli to jest nieprawda?
Jeżeli Słowacki nie ujrzał twarzy Boga.
Jeżeli był pod wpływem teorii Andrzeja Towiańskiego, który też o duchach ciągle mówił.
To co wtedy?
Nic. Zostały dzieła, które trwają. Wiara Słowackiego jest tutaj ważna. To tylko tak na
marginesie. Wracajmy do głównego nurtu tej książki, jeżeli w ogóle istnieje tutaj jakiś
główny nurt.
Taki przebłysk niewiary się pojawił ale już dobrze.
Zobacz Jaśku co robi pan Maurycy Beniowski, ubogi szlachcic.
Z Podola zresztą.
*
Otóż Beniowski niby główny bohater ale jednak nie.
Cóż, jak Tadeusz u Mickiewicza.
Też to postać uboczna. Tam jest ważny bigos, Jankiel i „puszcz przepastne krainy”. A tu?
„Ach! nieraz szczerze westchniecie z litości,
Widząc, jaki w nim brak artystyczności”.
Juliuszu.
Od ubogiego szlachcica wymagać artystyczności.
Przesada.
Nie uważasz Jaśku.
Uważam.
*
Popatrz Jaśku, dalej Juliusz tak pisze:
„Poezja go otacza – Czytelniku!
Na jego miejscu, o! Ileż byś razy
Uczuł, że dusza trwa na wykrzykniku......
Klnie że wokoło zimnych serc bez liku
Same szkielety...”
Co tu mówić, po prostu zjadacz chleba.
Juliusz wszędzie widzi czar poetycki, w każdym zdarzeniu, w każdym zjawisku.
„Zimne serca wokoło”, tak to już jest. Ty Juliuszu widzisz inaczej to ci zjadacze chleba,
zjedzą cię, wyśmieją.
Boś inny.
A za to musisz zapłacić.
I o tym wiesz. Ale przecież twoje będzie zwycięstwo.
Za grobem.
*
„Trzeba albowiem aby się pokazał
Świetnie i zyskał czytelników względy”
Aby zyskać względy co trzeba? Trzeba pisać byle co, byle jak, byle sensacja była, krew
kapała z kartki i oczywiście musi być happy end. Juliusz tego nie umie. Właściwie umie ale
nie chce tak pisać. On idzie pod prąd. Bo do źródła idzie się pod prąd. A ten happy end.
Koniec życia jest początkiem.
Początkiem dla tych co wierzą. Juliusz nie tyle wierzył, co wiedział. Tak, on wiedział.
*
„Nie wiem w jakiem szedł strony,
Lecz gdym się znalazł u celu,
Dostrzegłem światłem olśniony
Głębie tajemnic wielu.
Wyrazić tego nie zdołam,
Trwałem w zamarłym stanie
Wyższym nad wszelkie poznanie”
To pisze św. Jan od krzyża hiszpański mistyk. Był karmelitą.
Juliusz Słowacki w dramacie „Ksiądz Marek” daje wielką moc karmelicie, Markowi.
Karmel to góra która wznosi do Boga, która odsłania nieznane, która jednoczy z
Najwyższym.
I tam w Barze dokonuje się przemiana. Nie jest ważny militarny sukces, ważny jest sukces
duchowy. Ksiądz Marek takie słowa wypowiada:
„ Bo mi anioł promienisty
Rozkazał…abym z tych dzieci,
Które mam-nie stracił żadnego”
i dalej mówi Juliusz słowami karmelity Marka:
„Widzę Boga! Któż mi oczy zakryje?
Chwały niewypowiedziane
Widzę! Głosy wielkie słyszę!
Boga! Co mi ogniem piszę
Nowy rozkaz nowe prawo!
Oblewa mnie swoją sławą!
Ogniami męczeństwa złoci!”
„Oto naród mój jak zwiędłe liście”
Juliusz wie i wkłada to w usta Księdza Marka że tamten naród musi odejść i dopiero na
gruzach i dopiero na tych przegniłych liściach wyrośnie nowe.
*
,,... dosyć jest ludzi strzegących mizernych swoich pozycji i dumy własnej , i czci
światowej... i fałszów... ale muszą być i tacy , co zapomną o sobie- a wtenczas będą silni i
niepokonani”
To pisze Juliusz w roku 1843 w Paryżu.
*
,, Przetoż się, Panie wiecznie upokorzę
Pomnąc na ono płomieniste łoże .
Gdy Pan nade mną stał w ognia oponach
Gdym był jak ptaszek w Pana mego szponach”
Ciągle Juliusz powraca do tej wizji ognistej , co zresztą jest zrozumiałe.
-Jaśku, ale dlaczego jak myślisz tak mało ludzi wiedziało o tym co spotkało Juliusza w nocy
z 20 na 21 kwietnia 1845 roku.
Przecież to jest ważna data w historii naszej. Ogień, który powalił Szawła pod Damaszkiem,
zmienił cywilizację.
Szaweł rozniósł dobrą nowinę po całym ówczesnym świecie.
A Juliusz?
Juliusz żył w XIX wieku. Wieku, pełnym sceptycyzmu, niewiary; wiarę w potęgę ludzkiego
rozumu. Juliusz mówi jedno. Trwajcie. Proszę was nie zdradzajcie wiary przodków, szanujcie
przeszłość.
Ale dlaczego tak mu na tym zależy?
Tu nie chodzi o ojczyznę geograficzną od morza do morza.
Tu chodzi o zachowanie Prawdy, o uchronienie Prawdy jak ognia który przenosi się ze
świątyni do domu chroniąc go przed wiatrem i deszczem.
*
Strofy natchnione w ekstazie kontemplacji
Wszedłem hen – kędyś w nieznane
Trwałem w zamarłym stanie
Wyższym nad wszelkie poznanie.
1.Nie wiem w jakiem szedł strony,
Lecz gdym się znalazł u celu
Dostrzegłem światłem olśniony
Głębie tajemnic wielu.
Wyrazić tego nie zdołałem
Trwałem w zamarłym stanie
Wyższym nad wszelkie poznanie.
To Jaśku napisał św. Jan od Krzyża, jak wspomnieliśmy wcześniej wielki mistyk
hiszpański. Żył w latach 1542 – 1591.
Dlaczego to przytaczamy w naszej książce pisanej z Juliuszem i paru innymi osobami.
Otóż zrozumiemy wtedy lepiej co się stało w tamtą noc z 20 na 21 kwietnia 1845 roku.
I dalej pisze hiszpański mistyk takie słowa:
Żem został pozbawiony
Poczucia świadomości.
A duch mój obdarzony
Wiedzą w niewiedzy stanie
Wyższym nad wszelkie poznanie
Tej dziwnej wiedzy tchnienia
Taką potęgę mają
Że mędrców dowodzenia
Nigdy jej nie zrównają
Tak wzniosłe są poziomy
Tej nadziemskiej mądrości,
Że żaden zmysł stworzony
Nie pojmie jej w całości.
Nie dla zjadaczy chleba ta mądrość.
O, nie.
*
Z oddali widać lepiej. Adam i Juliusz wyrwali się stamtąd. Wyrwali się z tych miejsc, które
swojskie dla tych co tam żyli, były. Nic nadzwyczajnego w nich nie widzieli. Las jak las, bór
jak bór, pagórki pospolite, brzozy jak wszędzie.
Gdzie tu mistyka, gdzie tu poezja. A Adam to zobaczył i Juliusz też.
Ale dopiero z Paryża tak ujrzeli. To trzeba do Paryża jechać by Litwę, Ukrainę i Podole tak
ujrzeć. Słonecznie, pełne tęcz kolorowych, pachnące chlebem.
Chcesz pokochać swój kraj lat dziecięcych jedź do Paryża. Z wieży Eiffla ujrzysz swoje
podwórko, a tam dziadka co na ławeczce odpoczywa i babcię, która kury karmi.
A spod krzaku agrestu wyjdzie pokłuty kolega, brudny i do komórki cię zaprowadzi gdzie
podkowa wisi, co to literę omega przypomina. I już wiesz wszystko.
Tylko wyjedź, jak oni pojechali. A jak powrócisz to wszystko małe zobaczysz, inne i tylko
w opowieściach co dzień bardziej kolorowych tamto trwać będzie dopókiś żyw.
*
Emigracja musiała się zdegenerować.
Odcięta od kraju, żyjąca wśród swarów potępieńczych, żyjąca wspomnieniami, gorzkniejąca,
musiała stać się skansenem, który ciekawy, ale na krótko. Juliusz ma ciągły kontakt z krajem,
z Matką, ale listy chociażby najprawdziwsze są tylko wyborem rzeczywistości lecz nie są
rzeczywistością. Są kreacją rzeczywistości.
Jednakże jest w emigracji, w diasporze coś wartościowego.
Diaspora żydowska rozrzucona na całym świecie zachowała miłość do Ziemi Obiecanej,
zachowała język i kulturę. To był jej święty obowiązek.
W Polsce mimo iż wrośli w te miasteczka miasta byli obcy, bo chcieli być obcy.
A polska emigracja. Ta na Zachodzie stworzyła mityczną Polskę, ta na Wschodzie zachowała
pamięć o Polsce jako o Arkadii.
W XX wieku były przypadki w Rosji że Polak zesłany przez komunistów na Syberię aby
języka nie zapomnieć zrobił sobie polski modlitewnik.
Z pracowicie wycinanych wyrazów z „TRYBUNY LUDU”, bo tylko taka gazeta tam
docierała, zrobił modlitewnik.
Można posłużyć się „Trybuną Ludu” gazetą, tak ateistyczną że bardziej nie można, by ułożyć
pamiętaną modlitwę, czy pieśń.
Tak było.
*
„Co będzie z wami – prosto wam nie powiem,
Nie jestem jako wieszcz wszystko wiedzący”.
„Niech się komedia gra – Może mi przyjdzie
Grać inną: wtenczas was wszystkich przerażę”.
To z Beniowskiego.
Juliusz już ma dość. Ma dość niezrozumienia. Sercem pisze.
„Lecz serce moje się jak łuk wypręża,
Zrzuca was, głodne, sępów pokolenie!
… Precz, szakale!”
„O! chcę miłości uczyć! Gdzie jest rzesza?
Odbiegła – skarży się na moją ciemność”.
Nie rozumieją cię Juliuszu. Za trudne dla nich te strofy. Może spróbujesz inaczej. Inaczej nie
możesz. To wiemy.
Poprzeczka za wysoko. Ty się nie zniżysz.
My musimy się wznieść.
Oderwać od ziemi.
*
„Jeśli co mówi, mówi bardzo krótko”.
Tak. Trzeba się spieszyć. W paru zdaniach wypowiedzieć wszystko. Krótko, zwięźle.
Czytać się nie chce, to my Jaśku zwiedziemy czytelnika błyskami zdań.
Raz, dwa i dalej.
Juliusz mógłby dużo.
Pisze dalej tak:
„I mógłbym… Mógłbym lecz nie chcę…”
Szkoda czasu Juliuszowi na próżne gadanie.
Przecież z każdego słowa rozliczeni będziemy.
Zwłaszcza z niepotrzebnego.
*
„Lecz późno! późno już! Gdzie są słuchacze?
Czy w grobach klaszczą w ręce zadziwione?
Czy urągają? – nie wiem – i nie raczę
Gonić myślami te smutne, stracone
Mary…
Zda mi się, że to jakaś dusza bratnia
Znów odlatuje ode mnie – ostatnia!”
No i zostanie Juliusz sam. Tak pisze że krąg czytających pomniejsza się. Wolą Adama.
Lecz u Adama… a zresztą nie wolno świętości szargać. Juliusz co ciekawe nie
zakonserwował przeszłości, on zrobił coś innego. Wykonał wszystkie błędy, które
doprowadziły do tragedii. Gdy mówi się prawdę, słuchane odchodzą. Trzeba mówić
komplementy.
Juliusz tego nie potrafił.
*
,, Dla żadnych ziemskich wdzięków , piękności
Życia tu nie poświęcę,
Tylko dla jednej mej tajemnicy,
Którą-m odnalazł w skrytości.”
Ten tekst hiszpańskiego mistyka mógłby być mottem postępowania Juliusza po 1845
roku.
Jakiś paryżanin, który widział ze swojego okna , okno mieszkania przybysza z Polski, nie
zauważył na pewno ognia w tamtą noc.
Ten ogień widział tylko Juliusz. Nie mógł skłamać, intuicyjnie to wyczuwamy że Juliusz
musiał napisać prawdę. Nie pobiegł zaraz z rana do sąsiadów, by wykrzyczeć że widział, że
ogień, że ta Twarz. Przecież wyśmiali by go, nie uwierzyli by na pewno.
Teraz czytając ten tekst też podejrzewam czytelniku, że w to nie wierzysz.
- Jaśku, a ty wierzysz? Byłeś tam wtedy i co, widziałeś coś?
- Nie, nic nie widziałem.
- A Juliusz , jaki był?
-Uduchowiony jak zawsze.
*
„Człowiek cierpliwy rozgotuje nawet kamienie”.
To jest sentencja z książki Romana Rogowskiego. Tak sobie myślę Jaśku, czy te kamienie
przez Boga rzucane na szaniec też da się rozgotować?
*
„Szli krzycząc Polska…”
ale jaka ma być ta Polska?
Bo jeżeli ma być papugą narodów to lepiej niech nie będzie jej wcale. I to groziło Polsce
przy końcu XVIII wieku. I zesłał Bóg rozbiory.
I te rozbiory stworzyły naród, stworzyły literaturę która weszła w krew.
A teraz, ktoś zatruwa krew, wypuszcza z nas i już nie można tamtym językiem.
Już coraz mniej rozumie te symbole, te „złote rogi” „bursztynowe świerzopy”.
I stają się tamte dźwięki pustymi dźwiękami, tak jak imiona tych co te dźwięki wypuścili i
grały. A teraz nie grają.
*
Gdzie mam teraz iść?
Jaśku, idź do Paryża, zobacz jak Juliusz pisze ,,Króla- Ducha”.
My tymczasem przytoczymy różne odmiany, różne wersje poszczególnych strof tego
arcypoematu. Julek miał mnóstwo pomysłów , mnóstwo wariantów na opisywanie
poszczególnych scen utworu.
Przytoczmy parę wersów czekając aż Jasiek wróci z Paryża.
,,Niechaj śnię , że mię tam anioł przenosi
I palmą złote czasu mgły odgania”
Juliusz te wiersze przekreślił. Po prostu przekreślił, taki wiersz.
Albo ten.
,,Słyszę te głosy, z którymi dziewczyna
Zjawiła mi się... z promienistym ciałem
Wpadła i drżąca cała jak osina
Kręciła całym powietrznym chorałem”
To jest czwarta wersja pewnej zwrotki z Rapsodu pierwszego. Jeszcze jest piąta wersja ale
damy sobie spokój na razie z przytaczaniem.
Jasiek wrócił z Paryża. No, co tam. Mów.
*
Julek pisze na czym popadnie. Pisze jedną zwrotkę na jednej kartce, potem drugą, trzecią;
kartkę odkłada, bierze następną, pisze. Potem wraca do tej pierwszej i jeszcze wciska gdzieś
kolejną zwrotkę. Chaos w jego papierach ogromny. Będą mieli co robić jego badacze. Ale
widać że się spieszy. Pisze gorączkowo. Chyba ktoś mu dyktuje.
Myślę, że jakiś duch mu dyktuje „Króla – Ducha”.
Wiesz co, poślij mnie gdzieś indziej. Zwiedził bym Ziemię Świętą. Ty sobie zostań z
„Królem – Duchem”, a ja lecę do Jerozolimy.
Niedługo się spotkamy.
*
Ta dziewczyna och, jaka poetyczna, śliczna, taka Juliuszowa.
Po co mu różne Eglantyny jak on stworzy dziewczynę idealną. Kawy, ciasteczka, świeżej
bułeczki i zimnego mięsa ona mu nie poda, ale za to jak patrzy, a jakie ma oczy.
Albo popatrz dalej:
„Przez malowane mgły kwiatów lataniem
Ujrzałem Wandy ciało najjaśniejsze”.
Tak, tak, to Wanda co to nie chciała Niemca.
Niemca może nie chciała, ale Juliuszowi się nie oprze.
*
W lipcu 1844 roku Juliusz pojechał do Pornic, nad ocean atlantycki. Zdarzyło mu się tam coś
zupełnie zwykłego, co on uznał za zupełnie niezwykłe.
Otóż Juliusz spotkał tam 10 letnią dziewczynkę, pastereczkę, która dla niego stała się
objawieniem .Napisał o tym spotkaniu dwa wiersze, umieścił je w dramacie ,,Samuel
Zborowski” i w innych utworach. Juliusz pisze że w tę dziewczynkę wcielił się potężny
Duch. Juliusz czekał na znak. I znak otrzymał. Najpierw była zapowiedź, pastereczka z
Pornic a mniej więcej po roku , potężna ognista wizja.
,, Na tych kamieniach zostawiłem jedną z najpiękniejszych postaci kiedykolwiek oczom moim
zjawionych... cudownie ładna i kształtna- zwłaszcza włosy jej, włosy złote lekkie jak
pajęczyna, w jedną stronę wiatrem morskim odwiane. Ciało tej dziewczynki dziesięcioletniej
było prawdziwie pastusze, ale duch i ducha tego głos, melancholia , delikatność,
przenikliwość i mistyczność- świadczyły prawdziwie o królewskim pochodzeniu.
Dziewczyna ta więc była sama z siebie poezją”.
*
Wiersz o pastereczce z Pornic tak się zaczyna:
,, Patrz nad grotą
Uwieńczona wstążką złotą
W którą polnych róż natknięto
Wydaje się jakąś świętą
Jakąś cudną mgieł dziewicą”
W grocie też ukazała się Bernadecie...
Nie. Nie sięgajmy za daleko.
i jeszcze:
,, Taka w oczach , patrz ,ognista
Albo w źródło się zamieni
Kryształowe... taka czysta.
Lub jak gwiazda w sto promieni
Taki wietrzny w tej dziewczynie
Duch i taka czarów siła...”
Tak Juliusz zobaczył i tak opisał 10 letnią pastereczkę z Pornic.
Czy to była tylko pastereczka?
*
Juliusz Słowacki- Jaśku, już jesteśmy blisko, coraz bliżej – uznał że zna prawdę absolutną. O
tym właściwie Jaśku ciągle w tej książce piszemy. Jednakże jest to chaos.
Ale. Ale. Słowacki zostawił po sobie ogromny chaos. „Król – Duch” to setki wariantów
każdej niemal zwrotki czy rozdziału.
I dopiero wydawcy układali je, jak uważali za stosowne. A może Juliusz chciał pozostawić
ten chaos po sobie. Te fragmenty, te wizje różne.
Bo przecież takie jest życie. Dzieje się na miliardach scen naraz. A może Juliusz ujrzał
wszystko naraz i chciał wszystko opisać. Przeszłość, i przyszłość jednocześnie.
Tłoczyły się te wizje, kotłowały, wirowały.
Tu Podole, tu skrzydła, kurhany, zorza polarna, lodowaty sybir, grób Chrystusa w Jerozolimie
(Jaśku, opowiesz co tam w Ziemi Świętej).
Chór aniołów i to wszystko wali się na Juliusza, który osłabiony, skrwawiony bo kaszlał i
pluł krwią, a on musi pisać bo zjadacze chleba muszą być przerobieni w aniołów, bo cała
ziemia – tak to napisał w jednym z listów – będzie polska.
Nie. Nie przesłyszeliście się. Wybaczcie mu, chory jest. Ale on przewidział słowiańskiego
Papieża. I sprawdziło się.
Zaraz, zaraz, jak to napisał że cała ziemia czyja?
*
- No mów Jaśku – jechałeś za Juliuszem do Ziemi Świętej i jak było – mów.
- Juliusz otworzył Biblię na przypadkowej stronie i tam przeczytał takie zdanie:
„Kościoły azjatyckie pozdrawiają was”
to uznał za znak że musi jechać do Ziemi Świętej. Przez Grecje, Egipt, Syrie przybyliśmy do Palestyny. Juliusz
dużo pisał, rysował, był na szczycie piramidy. Noc z 14 na 15 lutego spędził u grobu Chrystusa. Widziałem jak
rzucił się na grób, jak się modlił, był tak uduchowiony że kiedy o północy do Grobu przyszła młoda para, to
ona i on pocałowali go w rękę. Może go za anioła wzięli, kto wie?
*
,,O tak! Nim ja w śmierć ojczyzny uwierzę
Chociażby jak trup w grobie leżąc zbrzydła
Potargam wprzódy ją pieśnią za pierze,
Porwę ją z ziemi, tak jak wicher bierze
Stargam łańcuchy wszystkie , wszystkie sidła,
Podniosę w niebo, aż gdzie Pan Bóg świeci,
Puszczę...jeżeli żywa- to poleci”
-Skąd taka moc u Juliusza- spytał Jasiek?
-Jak to skąd?
Posłuchajcie- Jaśku siadaj i słuchaj.
,,... rozsuwają się mroki niebieskie, trójkąt, świateł bezdennych pełny, pokazuje się na
wysokościach, niebo się otwiera, powietrze całe gore i ognia szelestem przeraża..”
I jeszcze Jaśku słuchaj dalej, bo najpierw Juliusz ujrzał – tak pisze – „Ecce Homo”
„…Postać gdzieś od zorzy idąca – ledwo płaszcza szkarłatem nieco się od mgieł i
pomroków odróżniła… spokojna idzie ku Tobie… Nogi bose i twarz odkryta, i ręce
słonecznią się nieco… a wszystko jest z ciała bożego, jaśniejsze się wydaje od ziemi.
… oto Człowiek ten już o dwanaście kroków przed tobą – ty patrzysz rozmiłowany w
Twarz jego…”
A więc to tak wyglądało. Ta wizja Juliusza, którą różnie przedstawiał w różnych utworach.
*
Jaśku nie wiem jak to powiedzieć ale powiedzieć muszę. Tam cię nie poślę boś ty
przeznaczony do posyłania w miejsca, gdzie inne duchy i anioły panują.
Otóż powiem ci że żyli poeci, którym też ktoś coś dyktował i ci poeci wszyscy skończyli źle.
Wpadli w szaleństwo, życie sobie odebrali. O jednym ci powiem, żebyś uważał i ostrożnym
był.
Stachura się nazywał, idolem był nawet przez parę lat, i co się okazało.
Przytoczę ci parę ciekawych zdań:
„Siedział skulony na krześle i w milczeniu niańczył obandażowaną rękę, pozbawioną dłoni;
wtedy, gdy miałem ten wypadek, powiedział, słyszałem sygnał pociągu. Jedne głosy mi kazały
zejść z torów. Ale silniejszy głos zabronił mi schodzenia, nic nie mogłem zrobić. Głosy.
Ostatniej książki też nie napisałem. Głosy mi podyktowały. To obce książki, boję się ich”.
A potem nie mógł już wytrzymać i powiesił się. Trzeba uważać.
Można szybko otrzymać sławę. Za ten hołd, za pokłon złożony Złemu. A potem następuje
destrukcja i rozpacz.
Pustka.
A muszę ci powiedzieć, że Juliusz również zobaczył pustkę, Zobaczył Piekło.
*
Juliusz napisał kilkanaście tomów. Tysiące stron, dziesiątki tysięcy słów.
A ty Jaśku co na to?
Przytoczę ci coś, powiedział.
„Człowiek współczesny skarży się że Bóg milczy, ale nie spostrzega, że to on sam nie
przestaje mówić i nie ma dość pokory by zatrzymać się i posłuchać co Bóg chce mu
powiedzieć”.
Popatrz na przykład:
„W kilkunastu zdaniach Ewangelista opisuje wydarzenie, o którym my jesteśmy zdolni
nakręcić parogodzinny film”.
Ale Jaśku to chyba nie dotyczy Juliusza. Juliusz umiał słuchać.
I słuchał.
-Tak, ale potem pisał, pisał, pisał.
*
,, ...co złego pragnąc zawsze dobro zdziała”
Car ich wyrzucił. I co narobił? Zabrał im wszystko. A oni postanowili to wszystko odzyskać.
Przenieśli to wszystko co car im zabrał na papier , na płótno, na nuty.
No i masz. Wymaż to teraz carze, sekretarzu, wymaż to uśmiechnięty panie z bilboardu.
No , wymaż!
*
Gdybym mówił językiem ludzi i aniołów. Julek mówił językiem aniołów.
„…a miłości bym nie miał”
To będzie powracać bo to jest najważniejsze Miłość.
*
„Wiek był mój – i czas – i Bóg mi nastręczał
Wielkie ogromnych rzeczy dokonanie”.
To Jaśku są odmiany „Króla – Ducha”, kolejne wersje różnych zwrotek. Tylko wytrwali tam
dojdą, do tych rejonów. Jedna wizja odchodziła, druga przychodziła i następna. A Juliusz
gorączkowo to wszystko zapisywał.
I takie też słowa pisze Juliusz:
„Skąd wiem – nie pytaj... a są większe rzeczy,
Które my znamy, ludzie teraz prości,
A które potem nauka skaleczy
I z nową wiarą poda za nowości.
Ten sam duch, wielki jak Bóg... a człowieczy”.
Oczywiście, gdyby Juliusz zdecydował się jednak zostać w Szwajcarii na zawsze, żyłby
chyba dłużej. Eglantyna by nie dopuściła by tak gorączkowo się eksploatował.
Krystaliczne powietrze, dobre wyżywienie, spacery, spowodowałyby że może 10, może 15 lat
dłużej Juliusz byłby z nami. Oczywiście wiemy że tak nie jest. Miał żyć 40 lat i koniec. Tylko
po to tutaj był aby napisać to co napisał i koniec. Tak jak Bach po to by skomponować
„Pasję wg św. Mateusza”.
Haendel by skomponować „Mesjasza” i paru innych by ukazali te dzieła, które istniały od
zawsze, a oni musieli je tylko napisać, skomponować, wyrzeźbić, chciałoby się jeszcze dodać
nakręcić ale żadne dzieło na myśl nie przychodzi, wszystko „Przeminęło z wiatrem”.
*
„Nie! nie – jak wtedy tak dziś – ja pan słowa
I Król – duch ziemi… i mocarz nad światy
I pierwsza świata potęga”.
W liście z lutego 1849 roku tak pisze: „Nie sądź mnie więc podług miary zwyczajnej…”
Nie sądzimy cię i teraz Juliuszu podług miary zwyczajnej. Bierzemy pod uwagę również te
słowa:
„I przyszły na mnie wszystkie święte dary
I moc – i wielka przed Chrystusem skrucha”.
Nie ma w słowach Juliusza żadnej pozy, żadnej megalomanii. Tak czuł, i wiedział że ma
rację. Dlatego miał rację gdyż to co mówił pisał przetrwało w stanie czystym. On mówił o
rzeczach, które są istotą życia, istotą egzystencji każdego. Mówił o tym że życie prawdziwe
jest gzie indziej. To oczywiście już przed zostało powiedziane ale on poczuł się jak pierwszy
który wie.
Na niego spadła Wiedza. Ale nie wiedza książkowa, nawet nie Mądrość.
Na niego spasła istota wszelkiego poznania.
„Ta siła fatalna – niewidzialna”
gniecie nas.
A Juliusz Słowacki napisał „Króla – Ducha” o sobie. Nie o historii Polski. O sobie.
O Mistrzu Słowa…
*
„Izali możesz wypuścić błyskawice, aby przyszły i rzekłyć: Otośmy”.
To mówi Bóg do Hioba. I mówi pięknym staropolskim językiem.
Może też to tak powiedzieć:
„Czy poślesz pioruny i pójdą ze słowem: Jesteśmy do usług”.
Juliusz zaczytywał się w Kochanowskim, uwielbiał ten język jędrny – wyrazisty, te
staropolskie wersy. Przytoczyliśmy dwa fragmenty Biblii w starym i nowym tłumaczeniu.
Jak ten wers będzie wyglądał za 100 lat?
„Otośmy” ileż to zawiera głębi a „jesteśmy do usług” brzmi tak bardziej urzędowo. A język
nasz staje się inny, zmienia się. I czas przyjdzie że pięknego staropolskiego „Otośmy” nikt nie
zrozumie.
A może nastąpi powrót do korzeni.
Przecież wszystko jest możliwe.
*
„I z wichru Pan odpowiedział Hiobowi tymi słowami:
Któż tu zaciemnić chce zamiar słowami nierozumnymi”.
A słowa Juliusza pełne piorunów, błyskawic, grzmotów, rozumne są.
Juliusz zna zamiar.
*
-Ty piszesz o Juliuszu jak o jakimś bóstwie – rzekł Jasiek.
-Nie Jaśku, właśnie nie. Juliusz jest najskromniejszym z ludzi.
Już mu przeszło by być gwiazdą poezji. Już pogodził się, że Adam będzie pierwszy. On musi
powiedzieć, wypowiedzieć coś ważnego. Szukamy tego słowa, tego zdania i znajdziemy.
Przekopiemy wszystkie tomy. Przeczytamy wszystkie listy, wszystkie strofy, te wykreślone
też i znajdziemy. A jak nie znajdziemy to znajdą ci co po nas przyjdą i zaczną pisać swoją
wersję książki „Imię moje jak dźwięk pusty”. I nagle błysk. Mamy. Jest. Jest to słowo klucz.
Słowo co to na początku było i na końcu będzie.
*
,, W tej błyskawicy i w tym zawichrzeniu
Sądziłem, że głos stu aniołów słyszę,
Sto harf...dzwoniących na mnie po imieniu
Przez cichy kryształ i błękitną ciszę”
,,Wieki minęły... a to tchnienie Boże
I to owianie ogniem naszych ramion
Wraca”
Wraca Juliusz ciągle do tej wizji. Przetwarza ją, umieszcza w różnych kontekstach.
*
Juliusz w pamiętniku w którym opisuje lata 1827 do 1828 pisze tak:
„Skazany, abym przez całe życie czekał sławy, która może przyjdzie pierwszego dnia mojej
śmierci…”
Dodajmy że ma wtedy pisząc ten pamiętnik 19 lat. I wspomina jeszcze, że będąc dzieckiem
tak się modlił:
„O Boże ! Daj mi sławę choć po śmierci, a za to niech będę najnieszczęśliwszym,
pogardzanym i nie poznanym w moim życiu”.
„…przekonany jestem że zły duch pochwycił moje przymierze”.
Juliusz zatytułował ten fragment pamiętnika – Przymierze z szatanem.
*
Skąd w głowie dziecka rodzą się takie idee?
Zobaczmy co dalej pisze w tym pamiętniku:
„Czuje że ja wiecznie umrzeć nie mogę
…jestem posągiem Memnona, postawionym na grobie mojej ojczyzny – i długo, długo dźwięk
mój będzie budził niknących na tej ziemi Polaków- i może jeszcze ostatni Polak, co będzie
umiał swój język narodowy, obleje łzami moje karty… i przedsięweźmie pielgrzymkę do
popiołów spoczywających w dalekiej ziemi”.
Juliusz właściwie rekonstruował siebie z lat 1827 – 1828, a pisał ten pamiętnik w 1832 roku.
To wiele tłumaczy. Pisał go w Paryżu.
Czuł że nie wróci (miał 23 lata). Czuł że będzie kimś wielkim.
Zastanawia to zdanie: „ostatni Polak co będzie umiał swój język…”
Już był ostatni Polak co wspaniale wodził poloneza. A Juliusz nie myśli o polonezie, on myśli
o języku, o słowie, w końcu jest Słowa…ckim.
Ale ten ostatni Polak będzie tym pierwszym, od którego zacznie się odrodzenie.
Czy będzie aż tak źle?
Cóż, jeżeli to mówi Juliusz Słowacki, prorok Polaków, to zdarzyć się to musi.
*
My patrzymy na Juliusza oczami ludzi XX wieku. Inaczej nie umiemy. Próbujemy wchodzić
w jego XIX wieczne życie. Patrzymy na niego jak siedzi i pisze w pensjonacie pani Pattey,
jak spaceruje po Paryżu, jak wędruje po Ziemi Świętej. Ale każde wydarzenie oceniamy z
naszego punktu widzenia. Wydaje nam się że wiemy lepiej, więcej. Oj, gdyby Juliusz
Słowacki wiedział tyle co my. To tak nie jest. To nam uświadamia że jest w tym sens. Że
to tak miało być. Niby przypadek a jednak nie. Takie to wszystko poplątane się wydaje. Tu
powstanie, tu wyjazd za granicę, tu to i tamto i z tego rodzi się sens wszystko zmierza do
spełnienia. Możemy pisać o jakimś wydarzeniu i piszemy. Ale to wydarzenie ma niejeden
sens i wielokrotne znaczenie. Jaśku – dość. Zaczynamy mówić zawile ponieważ trudno
powiedzieć coś ważnego prosto. Trzeba inaczej. Jedź gdzie chcesz, znajdź kogoś kogo Julek
przerobił w anioła. Masz na to tydzień, góra dwa i wracaj.
Z aniołem, koniecznie z aniołem.
*
„Eli, Eli, lema sabachthani”.
To są słowa Chrystusa na krzyżu zanotowane przez św. Mateusza. Najbardziej zagadkowe
Głębia na całe życie.
Nie do zgłębienia.
*
Na tym świecie jest niezliczona ilość światów. Jest świat drzew i motyli, świat pszczół,
mrówek, świat dzieci, świat dorosłych. Świat realny, świat nierealny. Bierzemy fotografię a
na niej zatrzymany świat sprzed stu lat i swoją wyobraźnią go ożywiamy. I ci co odeszli też
tworzą świat. I świat zapisany, na kartach też żyje.
Tyle możliwości. I jeżeli te światy nie będą połączone z Twórcą, giną.
Mają tylko sens w kontekście z Twórcą.
*
„Był czas od dawna już przygotowany
Pańskiemu Słowu, by zeszło na ziemię”.
To słowo nie zeszło raz na zawsze. Ciągle od nowa trzeba je powtarzać, przekazywać nowym
pokoleniom ale nie tylko. Ci co myślą że je poznali, jutro mogą odkryć nieznaną głębie
Słowa. Krążymy ciągle wokół ,,Króla- Ducha” , a jak powiedzieliśmy wcześniej jest to
opowieść Juliusza o Juliuszu Słowackim.
Proszę oto dowód następny:
,, A teraz dalszą powieść ducha mego
Powiem , by zdjętą była tajemnica,
Ja , duch- od słowa nazwany złotego”
Tak pisze Juliusz o sobie i jest przekonany że od zawsze postanowione było by on
miał nazwisko utworzone od słowa. I dalej pisze Juliusz tak:
,,Ja mówię – Król- duch- i anioł globowy
... Oto mię Pan uderzył surowy.
Swego anioła i syna zatraty”
Juliusz uważa się za anioła. No, może nie tak dosłownie. Na razie literacko, ale zawsze.
Czyli pierwszą osobą, którą Juliusz Słowacki przerobił w anioła był nie kto inny tylko
...Juliusz Słowacki.
Ależ odkrycie. Jasiek!! Gdzie ten Jasiek?
*
„O! wy, którzy się nigdy nie spotkacie
Z prawdziwą twarzą waszego tu stróża!
Dla których żywot widzialny jest w chacie,
A Bóg w błękitach próżnych się zanurza
Dla was są próżne tych czynów postacie”.
„Dawny świat! – Obraz dawny wywoływam!”
Są ludzie, którzy rzeczywistość odbierają głęboko, mistycznie, wszędzie widzą, czują rękę
Stwórcy. Są ludzie, którzy żyją i już. Upraszczamy do niemożliwości pewne kwestie.
Czytelnik jednakże wie o co chodzi. Chodzi o to, że ci pierwsi żyją kilkakrotnie.
Już nie wspomnimy, ilokrotnie żył Juliusz. Przeżywając głęboko każde wydarzenie,
wchodząc głęboko w życie swych literackich postaci Juliusz żył tysiąc lat. Wcale nie 40,
tysiąc. Nie chcesz czytelniku czytać dalej, trudno.
-Jaśku – gdzie jesteś?
Jednego czytelnika mamy mniej. Nie wierzy że Juliusz żył 1000 lat. W sensie oczywiście
mistyczno-metaforycznym. W „Królu – Duchu” są sceny dziejące się jeszcze przed chrztem
Polski.
Juliusz tam jest. Widzi aniołów co do chaty Ziemowita przyszli i… przytoczmy parę
wersów:
„Przyszedł błyszczący duch do Ziemowita
I rzekł: Przez ciebie Pan świeci i zbawia”.
Anioł mówi, rozkazuje a Juliusz to widzi wszystko, zapisuje a potem patrzy przez okno, a
tam paryska ulica, jedzie dorożka, jakiś pan spaceruje z panią, a zza rogu pokazał się
pocztylion, pewnie niesie list z Krzemieńca.
List od Salomei Becu.
*
Człowiek jest jedynym w świecie istnieniem, któremu nie wystarcza czasu, aby nauczyć się
żyć. Mrówka, która wylęgnie się z jajka, wie już wszystko, co ma czynić i nigdy się nie
omyli, ptak wylatujący z gniazda jest dojrzałym ptakiem, a starzec umiera płacząc, że nie
zrozumiał swojego powołania. Ci więc co odczytali swoje powołanie, zostawiają po sobie
ślady i drogowskazy dla innych. Oni współdziałają ze Stwórcą w dziele stworzenia i
tworzenia. Nie tworzą przecież genialnych akordów i strof dla siebie.
Są tylko narzędziem i aż narzędziem.
* * *
„Czy po to wznosi się światło, by
je postawić pod korcem lub pod
łóżkiem? Czy nie po to, aby je
postawić na świeczniku?”
Marek 4, 21.
*
Juliusz opisuje co dzieje się u Popiela.
„Trzecia… (dwanaście król Popiel miał córek)
Trzecia po piękną, najświetniejszą różę
W ogrodzie weszła na najwyższy wzgórek
Rękę podniosła – a kwiat wisiał w górze
Lecz obwinięty pierścionkiem z jaszczurek
Kwiat ją przeraża – wabią pączki duże,
Tak ją zastała ta chwila straszliwa
Że chce i nie chce – boi się i zrywa”.
A co robią inne córki Popiela?
„Inne, uczone, nad księgami siedzą
Lecz z literami oko nic nie czyni,
O duchu w księgach zamkniętym nie wiedzą,
Jedna skończyła kartkę – palec ślini
Widać ciekawa co wieszcze powiedzą
Na drugiej karcie…”
Juliusz jest poważny i szyderczy zarazem. Czy za Popiela czytano księgi?
I drwi Juliusz jednocześnie z wieszczów czyli z siebie. Ma do siebie zdrowy stosunek.
Ależ nas zaskakujesz, Juliuszu.
*
I posłuchajcie dalej:
„A najpiękniejsza(co się nawet zdarzy Królewnom), cała zlękniona i drżąca…”
Przewrotne słowa Juliuszu, przewrotne.
Juliusz potrafi wszystko. I pomyśleć Jaśku(gdzież on jest ten Jasiek?)że wcześniej nie
odkryliśmy uroku tych strof. A swoją drogą nie podejrzewalibyśmy że Popiel miał dwanaście
córek. Dotychczas nam wystarczyło to że zjadły go myszy.
Skąd to Juliusz wiedział?
Dwanaście córek. No, no.
*
W Rapsodzie czwartym w pieśni pierwszej czytamy tak:
„… niech te pieśni nowe
Napełni, a mej luteńki nie głuszy,
A serce ludzkie niech uczyni piękne…”
Chodzi oczywiście jakże by inaczej o Ducha.
„O wy! którzy mię jeszcze dziś słuchacie”.
My Juliuszu słuchamy cię. Wymaga to ogromnego wysiłku bo piszesz czasami zawile i jesteś
w takich rejonach gdzie my „zjadacze chleba” nie śmiemy stąpać ale jak złapiemy twój ton to
wynagradzasz sowicie.
„Lecz gdy przyjmiecie złote pieśni słowa,
Królowie będą w progi wasze wchodzić
Dziecię urodzi się wam – i wychowa”.
*
Czyżby? Juliuszu, nie przesadzasz, skąd taka moc u ciebie?
„Bom ja przed wieki w spichrzu nagromadził
Uczynków dobrych i anielskiej sławy…
Gdy mię Bóg ślepym przysłał i posadził
Na wielkim tronie – Pan Bóg mój łaskawy,
Pan, który o mnie z aniołami radził”.
*
,,Nie znikaj , proszę, w tych kaskadach,
Ale mi dokończ czarownej powieści”
-Jaśku, gdzie jest Juliusz i co robi?
-Znalazłem go w Rzymie w roku 1836 i wiesz co on robi , zresztą... przeczytam ci jaki sobie
Juliusz ułożył plan dnia:
„… o godzinie 7 z rana będę wychodził na spacer, aby cokolwiek się chłodem orzeźwić,
potem zajdę do kawiarni, potem około 10 wrócę do domu i będę marzył pozapuszczawszy
żaluzje i gryźć się zapewne będę aż do godziny 4 – tej, o której wyjdę na obiad – po obiedzie
spacer i wieczór albo samotny, albo u pani Richthoffen”.
-Jaśku, co to znaczy że Juliusz gryźć się będzie do godziny 4 – tej? Czy to można
zaplanować?
Juliusz będzie się gryźć – będzie, przeżywał że jest samotny i że daleko do domu.
-Dobrze Jaśku, ale jak można to zaplanować że od mniej więcej dziesiątej do czwartej będzie
smutek, żal i… już nie wiem nic. Nie wiem co na to powiedzieć.
-Juliuszu, takie życie gdzie się planuje takie rzeczy jest jakieś nieprawdziwe. Musisz to
zmienić bo jeszcze gotowyś planować wizje ogniste.
*
Juliuszu, czy znasz te słowa Justusa Diona o przeszłości?
„Przyszłość należy do Boga, przeszłość zaś do historii. Bóg nie ma już żadnej władzy nad
historią, natomiast człowiek może ją jeszcze pisać i przetwarzać”.
Ty nic innego nie czynisz. Przetwarzasz nasze dzieje jako dzieje Ducha. Wcielił się Juliusz
(tak Jaśku mu się przynajmniej wydawało) w Króla – Ducha i zobaczył nasze dzieje inaczej
niż wszyscy.
No ale Juliusz Słowacki to nie jest „wszyscy”.
Czy wszyscy się „gryzą” od 10 do 4 – tej? Nie.…
A Juliusz się „gryzie”.
*
„Gryzie” się też bo już być może zamyśla jak przerobić nas w anioły.
Ale czy warto?
-Jaśku, jak spotkasz Juliusza powiedz mu tak:
Zbigniew Herbert napisał wiersz pt. „Żeby tylko nie anioł”, dodaj, że Zbigniew Herbert to
dobry poeta. I pisze w tym wierszu tak:
„Trzeba wstąpić w kamień, w drzewo, w wodę,
w szpary furty. Lepiej być skrzypieniem
podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością”.
Czy takiego przeźroczystego anioła miałeś Juliuszu na myśli?
Odpowiedz, czy takiego?
*
I jeszcze Herbert:
„Boga oglądają nieliczni
jest tylko dla tych z czystej pneumy”
a Juliusz nie ma złudzeń; tak pisze:
„…jam się wydawał olbrzymem
w sobie – a byłem tylko krwią i dymem”.
„Król – Duch” to ciągły opis jednego. Ciągły opis wizji tak nierealnych a tak sugestywnie
przedstawianych przez Juliusza, że czytelnik musi ulec tym strofom o przeszłości.
I myśli sobie, czy rzeczywiście tak wyglądała nasza przeszłość?
Czy tak ją ujrzał Juliusz Słowacki?
A Juliusz czyżby nie czytał tych słów u Izajasza?
„Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto ja
dokonuję rzeczy nowej. Pojawia się właśnie.”
Nie zrozumie człowiek przeszłości. Zawsze będzie pytał dlaczego?
I będzie uważał że on zrobiłby lepiej. I będzie człowiek sądził i wydawał wyroki.
A kimże ten człowiek jest?
I mówi Bóg u Izajasza słowa, które uświadamiają kim jest człowiek. Każdy człowiek.
„Wy jesteście moimi świadkami i moimi sługami, których wybrałem abyście mogli
poznać i uwierzyć Mi oraz zrozumieć że tylko
JA istnieję.
JA PAN i tylko JA istnieję”.
A ty człowieku istniejesz tylko dlatego że JA tak chcę. Nie myśl o sobie za wiele.
Prochem jesteś człowieku.
Prochem.
*
Ten list przyszedł z Litwy. Od Jaśka. A więc tam pojechał.
Pisze Jasiek tak:
„Po puszczy litewskiej chodziłem, chciałem – pisze Jasiek – zbadać puszcz litewskich
przepastne krainy aż do samego środka, do jądra gęstwiny. Zobaczyć czy ta puszcza, czy
Litwa w ogóle jest taka jak opisuje Adam.
I wiesz co – pisze Jasiek – nie zauważyłem tego o czym pisze Adam. Czyli to wszystko
zrodziło się w jego głowie”.
Jak wróci Jasiek to trzeba mu powiedzieć żeby był ostrożny z tym Adamem. Adam za
Juliuszem nie przepada i Juliusz za Adamem też. Powiem mu Jaśku, są inni poeci. Lepiej
zostaw Adama. Wymyślił bajeczną Litwę no to wymyślił. Nie zmienimy tego.
Zresztą co Jasiek wie o puszczy litewskiej?
„Zna je ledwie po wierzchu
ich postać, ich lice
Lecz obce mu ich wnętrzne
serca tajemnice”.
*
„Duchu niewidzialny,
lecz tym prawdziwszy!
…nie możesz widzialnie ukazać
istoty miłości, swojego własnego
jestestwa, a gdy tylko otworzysz
oczy widzącym… jedyni świadkowie
Twoi, poeci, albo milkną na
Zawsze, albo mówią językiem
zupełnie niezrozumiałym
albo popadają w obłęd”.
To jest fragment wiersza czeskiego poety żyjącego w XX wieku.
Zastanawia ten fragment:
„… mówią językiem zupełnie niezrozumiałym…”
To jest więc normalne. Tak ma być. W chwili dotknięcia istoty Prawdy, Tajemnicy, język
zaczyna zawodzić. Juliusz to wiedział. Otoczenie odbierało go jako poetę trudnego i jako
człowieka co najmniej „dziwnego”.
I aby zrozumieć jego strofy i to co mówi trzeba być aniołem. Wtedy ten język stanie się
zrozumiały.
„O! patrzcie bracia! Duchowy świat
Bramy nam swoje otworzył złote;
Tam duchy czynią dzienną robotę…
I takie cuda…takie moce”.
To pisał Juliusz. Juliusz już w 1837 roku porzucił drogę światowych omamień.
„…I wysłuchawszy serce, gdy
rzekło: Jam czyste!”
Kto może sobie powiedzieć że ma czyste serce?
W Kazaniu na Górze jest zdanie:
„Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”.
Juliusz tak napisał w wierszu. Potem rzucił się z rozpaczą na kamień grobu Chrystusa. To
było w Jerozolimie w styczniu 1837 roku. Juliusz serce ma czyste a więc jest zupełnie
zrozumiałe że ujrzał Twarz Boga. Właściwie spełnił wszystkie warunki jakie postawił Jezus
w Kazaniu na Górze.
Przynajmniej tak uważał.
*
,,Kto umie czytać księgę znaków,
pojmie że zaprosił go Bóg
By w tym miejscu ... przeżył Spotkanie.
Bo oto rozsunęła się przestrzeń jak kurtyna...
Inny wymiar z szybkością lawiny ogarnął ją i czas
...Ujrzał niebo w niewyrażalnych kolorach.
Zapamiętał świetlisty kryształ o odcieniu raczej błękitnym
Jest to świat – wyznał- o blasku i nasileniu takim,
Że nasze istnienie zamienia się w jakieś wątłe cienie
Przeczuł Jego Istotę po tamtej stronie zasłony z błyszczącej mgły”
Tak pisze o nawróceniu Andre Frossarda, ks. Janusz Kobierski. To nawrócenie zdarzyło się w
małej kapliczce paryskiego kościoła gdzie wstąpił Frossard gdyż nudził się oczekując na
kolegę , który tam wszedł aby się pomodlić.
Po nawróceniu trzeba dawać świadectwo. Trzeba pisać , komponować, malować.
*
A co robi Beniowski? Dostał list od Anieli
„O mój Zbigniewie! nie miej ty obawy – pisała panna – nigdy ojca wola,
… Nigdy szalone szczęście lub niedola
Nie skłonią mego serca do odmiany –
Bądź sławny; jesteś mój – jesteś kochany”
I co ma robić Beniowski, kochać się czy walczyć o Ojczyznę?
Niech sam wybierze.
On zrobi to co mu każe zrobić Juliusz.
*
Stamtąd nie przecieka żadne ludzkie słowo.
Samotnie przekraczamy próg Tajemnicy.
*
Juliusz pisał dużo i napisał mnóstwo zdań, wersów, strof. I ten „Testament”. Ale czy był
dobry dla ludzi? Czy był tylko takim egzaltowanym poetą, zachwycony sobą i swoim
talentem? Pisaliśmy że nie, że był skromny. Jednakże poszukać trzeba tego dobra
bezinteresownego, które uczynił być może, bo to jest najważniejsze.
Bo jeżeli nie uczynił żadnego dobra bezinteresownie dla człowieka to czy może żądać od nas
byśmy stali się dobrzy, byśmy stali się aniołami?
*
I staną się ludzie dobrzy, piękni, szczęśliwi. Już nie obrazem Boga będą ale człowieka.
Uwierzę w postęp wolność, szczęście, bogactwo, liczby, giełdę.
I zacznie się siedem ostatnich dni świata.
Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię ale człowiek zmądrzał tak bardzo że powiedział:
Co tam mówić o Bogu? Biorę swoją przyszłość we własne ręce.
Tak uczynił. I zaczęło się siedem ostatnich dni świata
*
Piękno które przetrwa czas jest niewidoczne dla oczu. Juliusz zdawał sobie sprawę że opisuje
n i e w y r a ż a l n e. Jak opisać duchowy świat?
*
Wielki Litwin i Wielki Polak nie lubił Juliusza. Dlaczego nie lubił?
Wyczuwał że Juliusz zabiera mu miejsce na szczycie?
Juliusz postanowił się rozprawić z Adamem na kartach „Beniowskiego”, tego poematu, który
o dziwo ciągle świeży. Otoczenie Adama uważał Juliusz za „ciemną zgraję”.
Przytoczmy wersy pełne smutku, wyrzutu dla Polaków, którzy, jak Juliusz uważa, robią źle
idąc za Adamem.
Posłuchajmy:
„Zaprawdę… gdybyś mię widział Narodzie!
Jak ja samotny byłem i ponury
Wiedząc, że jeśli mój grom nie przebodzie
Litwin z Litwinem mię chwycą w pazury
…Ja, co mam także kraj: łąk pełen kwietnych
Ojczyznę, która krwią i mlekiem płynna
A która także mnie kochać powinna
Jeśli wy bez serc! Wy! To moje serce
Za was czuć będzie, przebaczać bez miary
…Ikro! Płyń przez łąk zielonych kobierce!
Ty także sławna, że tak twoich gwary
Jakoby z Niemnem… gadają.
Nie pójdę z wami waszą drogą kłamną
Pójdę gdzie indziej! – i duch pójdzie za mną.
Moja chorągiew go nigdy nie zdradzi
Fałsz ci pokaże w ostatnim pacierzu
I pokazanym fałszem śmierć ci zadam
…Dopóki świat ten pędzisz biegiem krzywym
…jestem bez łez i litości
Dla zwyciężonych
Choć mi się oprzesz dzisiaj – przyszłość moja!
I moje będzie za grobem zwycięstwo
Bóg mi obronę przyszłości poruczył
Zabije – trupa twego będę włóczył!
A sąd zostawiam wiekom”
Juliusz w ostatnich wersach V pieśni „Beniowskiego” nie pozostawił na Adamie
Mickiewiczu suchej nitki. Zarzucał mu kłamstwo, zarzucał ze dusza jego spróchniała. Juliusz
wie że wygra. Naród musi iść za nim. Póki będzie szedł za Adamem źle będzie.
Przyszłość należy do Juliusza.
Zastanawiające.
*
„O Matko moja, jakbym ja chciał być dobrym człowiekiem”.
To pisze Juliusz w 1833 roku.
Jeżeli chce być dobrym to już dużo.
*
„Mam bardzo ostrą świadomość
tego, jak bardzo każda rzecz,
każde wydarzenie i każda istota
jest skupiającą syntezą i zwierciadlanym odbiciem”.
To napisał Jean Guitton w swoim dzienniku. Zdawał sobie sprawę że kropla wody odbija
niebo.
I pisze dalej:
„…gdybyśmy pojęli do głębi
jedną jedyną rzecz, pojęlibyśmy
-w niej i poprzez nią wszystko”.
*
21maja 1829 roku Juliusz napisał list do Edwarda Odyńca. Posyła mu swoje wiersze i pisze
że miał febrę i mocny ból głowy, który go uczynił niezdatnym do pracy umysłowej. Julek ma
20 lat i prosi Odyńca by Panu Mickiewiczowi oddał pod sąd powieść i pisze że byłby bardzo
wdzięczny by Mickiewicz zechciał ją przeczytać.
Pisze tak: „Nieskończenie byłbym mu obowiązany gdyby raczył choć kilka słów,
własnoręcznie o niej napisać…”
Jeszcze Juliusz czuje respekt przed Mickiewiczem, ale za kilkanaście lat napisze:
„Bądź zdrów! – a tak się żegnają nie wrogi,
Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi”.
Jaśku, to trzeba głęboko przemyśleć. My wiemy to zdanie jest znane, przytaczane często o
tych „przeciwnych – Bogach”, tym niemniej Juliusz chciałby już nie za grobem ale teraz być
na szczycie.
O Adamie jeszcze powiedział aby go już całkiem wykreślić „dawny boże…”
Ale Adam ma pozycję silną, ale Juliusz też, zwłaszcza że Juliusz
„…Wielkim Poetą Był”.
*
W liście z 1833 roku pisanym do Ignacego Domejki Juliusz używa takiego sformułowania:
„…Mickiewicz tylko co się nie utopił, szczęściem jednak Bóg nam zachował naszego
pierwszego poetę”.
Mało brakowało a Adam by się utopił. Nie jest to znany fakt, zresztą mniejsza o to. Chodzi o
to sformułowanie „…naszego pierwszego poetę”.
Kto jest ten drugi?
Kto jest ten co się jeszcze uważa za drugiego?
*
„Któż słyszał jakie tajemnicze słowo…
…A odbudujem całą Polskę nowej
Na tym jedynym, tajemniczym słowie!
Na tę myśl anioł się we mnie uśmiecha”.
To jest fragment pieśni VIIC „Beniowskiego”.
Szukamy już bardzo długo tego słowa tajemniczego. Znajdziemy go. To słowo, to jakby
eliksir tylko nie młodości, a… polskości, czy istoty życia. Albo inaczej. Juliusz mówi:
Szukaj, szukaj, chodzi o szukanie, a czy znajdziesz czy nie, nie ma to takiego znaczenia.
Szukaj aż mnie znienawidzisz. Aż znienawidzisz te wszystkie brylanty, kaskady, dudy,
czaszki, trupy i nic już czytać nie będą. Będą milczeć.
Bo cokolwiek się napisze czy powie to przecież nie ma większego znaczenia kiedy
przyjdzie ból i cierpienie.
*
August II Mocny i August III to przedstawiciele saskiej dynastii Wettinów, która
doprowadziła do upadku Polski. Ten upadek zaczął się już z początku XVIII wieku.
I August II Mocny leży na Wawelu. Juliusz musiał naprawić to co zepsuli min. Wettini.
Obaj, ten co zepsuł i ten co naprawiał spoczywają blisko siebie.
Od 1717r. czyli tzw. Sejmu Niemego postępował upadek Polski. Ale taką datę można
odczytać a zwłaszcza jej symbol po 100 co najmniej latach. Zaraz, zaraz, gdzieś jest taka
zwrotka w „Beniowskim” gdzie Juliusz to dobrze ujął. Zaraz to przytoczymy. Szukaj Jaśku!
-Byłeś na Wawelu?
-Byłem i widziałem że August Mocny, ten od podków leży blisko Juliusza Słowackiego.
Co dla Polski zrobił król który był Mocny w mięśniach a co Juliusz?
Mamy ten wers!
„Bo i z tych starych łbów szablą naciętych
Mogłaby jeszcze wykwitnąć myśl duża”.
Nie mogłaby Juliuszu, w żaden sposób nie mogłaby.
*
„Z pismami Słowackiego jest tak. Im się dłużej nad nimi zastanawiasz, im je częściej
odczytujesz, tym więcej w nich wykrywasz niezaprzeczalnych zalet.”
Tak pisał Antoni Małecki, XIX wieczny krytyk, który zastanawiał się nad fenomenem
Juliusza. Bo Juliusza nie czytano. Bez echa przechodziły jego utwory, które on wydawał z
siebie wraz z krwią.
*
Jest w utworach Juliusza urok poetycznego na świat spojrzenia. To też słowa Małeckiego.
I rzecz najważniejsza. Małecki szukał jakiegoś porównania. I znalazł. Porównał twórczość
Juliusza do bazyliki św. Pawła w Rzymie. W 1864r. oglądał Małecki bazylikę odbudowaną
po pożarze w roku 1823. Opisuje nagromadzone w niej arcydzieła sztuki, opisuje światło z
kolorowych szyb lejące się na kolumny wewnątrz. To wszystko tworzy atmosferę
nieziemską. I czuje się harmonię ducha. Tak odbiera Juliusza A. Małecki.
Nie będziemy Jaśku nic tu komentować bo jeszcze byśmy sprofanowali te słowa
Małeckiego.
A to święte słowa.
Niech zostaną.
*
Doktora Becu piorun dopadł w ostatnim pokoju. Kara niebios – powiedział Lelewel i całe
Wilno. Doktor Becu zadenuncjował władzom carskim Lelewela i paru innych. W III części
Dziadów Doktor szepcze do Senatora:
„a głównym ogniskiem
Jest Lelewel
On tajnie kieruje tym spiskiem”.
Na całe życie Juliusza spadła ta infamia. Jego ojczym był donosicielem.
Poniósł karę – ten piorun – ale na zawsze przylgnęło do niego określenie donosiciela.
I Juliusz musiał z tym się zmagać. To mu nie pomagało a wręcz utrudniało karierę poetycką.
Ta postawa Doktora Becu, to znaczy ten serwilizm w stosunku do władz zaborczych będzie w
Polsce postawą części społeczeństwa.
Zwłaszcza tego lepiej postawionego, lepiej urządzonego.
Będą donosiciele i ci, na których donoszono. Obie postawy będą uzasadniane.
Jaśku, pamiętasz co o Fauście napisano, że to „cząstka siły mała co złego pragnąc zawsze
dobro zdziała”.
Nie wiemy co dobrego przyniosła działalność Doktora Becu, może był inspiracją dla
„Dziadów” Adama M.
A „Dziady” były kamyczkiem w obaleniu komunizmu. Tak więc Doktor Becu to bohater.
W pewnym oczywiście sensie. W sensie interpretacji.
*
„Panie,
Obdarz mnie zdolnością układania zdań długich…”.
Herbert.
Dobrze by było Jaśku, ułożyć takie długie, piękne zdanie, takie barokowe gdzie piękne
staropolskie wyrazy lśniły by niczym perły w koronie a czytelnik zapisałby sobie je w
notesiku by czasami odczytać je i poczuć się taki wzniosły i lepszy. Dobrze by było.
A my rąbiemy zdania krótkie a przecież Juliusz Słowacki wymaga aby pisać o nim z
namaszczeniem bo to poeta wielki i leży na Wawelu a na Wawelu wielcy leżą.
*
Z chwilą kiedy kogoś ustawimy na pomniku, piszemy laurki o nim, robimy rocznicowe
akademie to z tą chwilą zabijamy go.
Jaśku! My patrzymy na Juliusza inaczej. Czasami z niego kpimy, podglądamy go ale na
pomnik go nie wkładamy. Na pewno nie. Po prostu rozmawiamy o Juliuszu, z Juliuszem, z
Adamem, z ludźmi z XIX wieku, z XX wieku z żyjącymi i nieżyjącymi. Wszystko jest ze
wszystkim jakoś powiązane. Juliusz powiedział dość ważne słowa o tym że chciałby abyśmy
my stali się inni. Bardzo mu na tym zależało. I my próbujemy się dowiedzieć dlaczego mu
tak na tym zależało. Dlaczego w jego testamencie nie było cyfr, sum pieniężnych, biżuterii,
hektarów tylko siła fatalna co to nas ma przerobić w aniołów.
I to jest ciekawe.
Nieprawdaż Jaśku?
Prawdaż!
*
Myślę – rzekł Jasiek – że Juliusz pojmował życie w taki sposób jak bohater pewnej książki.
Kiedyś buszowałem w nocy po bibliotece i ujrzałem małżeństwo. On rozmawiał z żoną
(ja – rzekł Jasiek – przycupnąłem z boku i słuchałem) i takie słowa usłyszałem:
„-Posłuchaj kochanie i staraj się zrozumieć. Wcale nie mówię, że to życie nie jest warte
zachodu. Jezus też tego nie mówił. Po prostu chciał, byśmy je przeżywali z pewnym
dystansem, pamiętając o jego realnym końcu. Wszechświat materialny jest gigantycznym
brzuchem , ciężarnym miliardami istnień przeznaczonych do prawdziwego życia, tego w
niebie. Trzeba by ziarno obumarło w ziemi bo „jeżeli obumrze obfity plon przynosi”
To właśnie tutaj i teraz musimy pracować aby stać się. Stać się tym czym wreszcie pewnego
dnia będziemy”
- No tak Jaśku. Ładnie to powiedziałeś.
- To nie ja. To oni tak rozmawiali. Ciekawa rozmowa.
Tak myślę.
*
Juliusz pisał że ciągle walczy „z szatanów gromadą”. Po takiej deklaracji Juliusza że
będzie przerabiał nas w anioły, szatan na wszystkie sposoby niepokoił Juliusza. Juliusz
uświadomił sobie że z wyjątkiem Boga wszystko jest mało ważne. I wygrał.
*
Czy Juliusz Słowacki miał poczucie humoru? Miał. Bez poczucia humoru byłby śmieszny
bo byłby tak nadęty. Poczucie humoru pomaga w rozsądnym zmierzeniu się z innym
przeciwnikiem, jakim jest wysokie mniemanie o samym sobie.
Cyprian Kamil Norwid powiedział
„Nie trzeba gorzknieć bo złe tego chce”
Szatan - wróg wszelkiej radości i szczęścia – często zatruwa człowieka smutkiem.
*
„U nich nic się nie zmieniło od wieków –
te same zalęknione oczy
siermiężny płaszcz
i serce dla wszystkich ogromne
rzeźbi – ludowy artysta z gór
A kto dziś staremu świętemu pokłoni się
Na miejskim bruku.
Nie lubią górskie świątki takich miejsc”.
Dlaczego miasto zabija wrażliwość?
*
Pisał św. Jan od Krzyża, hiszpański mistyk, takie strofy:
„Początku jego nie znam, bo go nie ma,
Lecz wiem, że każdy byt swą mocą trzyma
Choć się dobywa wśród nocy”.
Słowa te znaczą że źródło to tajemnicze, którym jest sam Bóg jest niepojęte w swej istocie
dla naszego rozumu, jest jakby ukryte w mrokach. Teksty mistyczne św. Jana od Krzyża
zmagają się z niewyrażalną Prawdą. Czujemy że św. Jan chciałby powiedzieć więcej, jaśniej,
ale nie może. To co chce wyrazić wymyka się słowom, pojęciom, wymyka się językowi.
Pozostaje tylko przytoczyć te strofy, strofy w których czujemy oddech Prawdy,
Nieskończoności, oddech Boga.
„I stąd podnosi głos, wzywa stworzenia,
By się syciły w zdrojach Utajenia…
Gdym się wzbił wyżej, wysoko,
Wielki blask olśnił mi oko
Siebie równam do robaka
Lecz tylko wiarą może ogarnąć
Tą wzniosłość Jego piękności,
Którą-m odnalazł w skrytości”.
Dobrze jest przytoczyć te teksty. I pozostaje pytane dlaczego oni, mistycy, święci tak się
śpieszyli. Mieli świadomość wieczności i mieli świadomość marności życia. Jednakże życie
tutaj to wspaniały dar. Nie można go się wyrzekać. Ale, gdy Jan, gdy Paweł i wielu innych
ujrzało za zasłoną Niebo nic już ich nie mogło powstrzymać od głoszenia Prawdy o Życiu.
*
„Kiedy Pan Bóg wymyślił ziarno, [także wodę i rolę czarną]…
Wtedy człowiek za wolą Bożą
Kłos rozmnożył. Do żaren włożył
I mełł mąkę. Formę ulepił
W ogniu pieca zbożnie pokrzepił,
I tak , przy pomocy nieba,
Poznał smak najcudniejszy...”
-Jaśku, skąd ty te wiersze przynosisz?
-Szukam , szperam i znajduje.
* * *
„To tam na drodze wiodącej do śmierci stanął Jezus przed Szawłem,
aby go ocalić
Spadł jak jastrząb na zdobycz
Świetlisty Bóg ludzi.
Oślepił i przemienił
W jednej krótkiej chwili”.
Znów mądry wiersz znalazłeś Jaśku.
-Tak, wiem.
*
W poemacie „Jan Bielecki” w rozdziale Bal maskowy pojawiają się różne zjawy:
„Jak cudny obraz oczom się odkrywa,
Czy Zygmunt z grobu wstaje tron zasiada?
Oto są złote krakowskie komnaty
Oto jest zgraja królewska barwiona
Weszli na salę… A gdzie jest Bona?”
Miał z czego czerpać Stanisław Wyspiański. Ten motyw balu, wesela gdzie zjawiają się nasi
wielcy, wymyślił Juliusz. Ale tutaj uczeń przerósł Mistrza. Wyspiański napisał arcydzieło.
Jego ,,Wesele” już wrosło na zawsze w nas.
Wy musicie - uznał Juliusz- zawsze żyć z waszymi duchami. Rozmawiać z nimi, kłócić się
nawet. Jeżeli ich wyrzucicie ze swojej świadomości, jeżeli przestaniecie z nimi rozmawiać to
skończy się was czas co to w 966 roku się zaczął. Macie rozmawiać z duchami królów,
hetmanów, z duchami tych co wiersze układali, co siali, orali. Rozmawiajcie z tymi co na
obrazach zastygli bo oni też już nasi .Ci co ich Matejko namalował nasi , ci z Panoramy
Racławickiej nasi. Ci z marmuru, z żelaza, Maćki w ciemnych okularach, Kargule, wszystko
nasze.
*
Nie wiemy czy się uda? Czy wymażą nas z mapy świadomości czy też nie?
Na mapie geograficznej będziemy. Będą nazwy znane od wieków tylko te nazwy nic nam już
mówić nie będą. I jeżeli w głosowaniu zaproponują że np. Wisła ma się nazywać River One, i
jeżeli 75% zadecyduje że chcemy River One a nie Wisła to będzie River One. W nagrodę
Wielki Brat zafunduje nam dyskotekę do samego rana i kubek Coli za darmo.
*
On nie mijał nikogo- głodnych karmił, chorych uzdrawiał, nawet wodę w wino zamienił. Za
broń nie chwytał, nie był ani Janosikiem ani Wolterem. Ukazywał nową perspektywę życia.
Mówił: ,, Cieszcie się i radujcie, bo wielka jest wasza nagroda w niebie”
Wskazywał na rachunek ostateczny.
I teraz co wybrać? Czy należy walczyć o tę Ojczyznę ducha między Tatrami a puszczą
litewską czy o Ojczyznę co granic nie ma żadnych w czasie , przestrzeni i wiecznie trwa.
O jaką Ojczyznę chodziło Juliuszowi, to by trzeba wyjaśnić.
Tak , raz a dobrze. Dobrze.
*
„A nie zapomnisz ty o nas, o święta”.
Prosi Juliusz, błag wprost aby Polska nie zapomniała o tych co żyli dla niej, cierpieli dla niej.
„Ej! Ale ziarno się nie darmo sieje,
To i tam w końcu coś widać – nadzieję”.
To są słowa spisane z „Poema Piasta Dantyszka”.
„- Wspomnij ty o nas! Wspomnij!”
Zdaje się że te słowa patetyczne. A tego nie lubimy. Ale nie, normalnie Juliusz prosi o
pamięć. Bo jak pamięć zapomni to i Juliusz nie pomoże.
Nikt nie pomoże.
*
„ Mówią że się Szopen z Marią Wodzińską, a niegdyś moją Marią , ożenił- może poszła za
niego trochę z przyjaźni dla mnie, bo mówią ludzie, że Szopen do mnie jak dwie krople wody
podobny”
Tak pisze Juliusz w liście do matki z kwietnia 1838 roku.
Maria wybrała Fryderyka a Juliusz znów został sam. Nic nie pomaga, talent poetycki nie
pomaga, uroda nie pomaga. Już tak chyba być musi.
Przyjdzie się gryźć. Jak to pisał Juliusz?
Gryźć się przyjdzie od godziny 10 do 16!
*
„Za nic Bogu nie dziękowałbym tak, jak za cichy biały domek – domek biały z ogrodem,
z jednym sługą – skromny co dzień obiad, mała szafa z książkami, oto jest zakres
ograniczający moje marzenia”.
Juliusz jest skromny, chce mieć tylko jednego sługę, który drwa narąbie, w piecu napali,
posprząta, słowem zajmie się takimi niepoetycznymi zajęciami. Bo Juliusz jak pisze w tym
liście z października 1835 r. wysłanym z Genewy:
„… Mam lat 25, trzeba abym już był tym, czym być mam”.
i jeszcze to pisze:
„Czuję potrzebę większej doskonałości –
rozwinęło się we mnie jakieś nowe piękności uczucie”.
Chodzi po górach, ogląda widoki Alp, ogląda drzewa, kwiaty. Ładuje się tym pięknem
pierwotnym, stworzonym. Pięknem nieprzekazywalnym. Odbiera te widoki jak jakiś obraz:
„Cały ten obraz ożywiony był duszą dzwonu –
jak ciemny poemat, w którym grzmi imię Boga”
*
„Dziś widziałem jednego z moich ziomków, który po kilka razy nazywał mię poetą, a na
koniec wyznał, że nic jeszcze nie czytał mojego”.
Ten człowiek to handlarz winny. Jeździ po świecie i załatwia interesy. Pisze Juliusz że bierze
on kilka tysięcy franków na rok pensji i zamyśla się ożenić ze starą wdową.
…Rozsądny człowiek.
Na pewno tak, tylko kto to był ten rozsądny człowiek?
I jeszcze wracając do tego że Juliusza strof nie tknął jeszcze. Na pewno nigdy nic nie
przeczytał Juliusza. Nie on pierwszy nie ostatni. I tak już będzie. Ale za to ile butelek
pysznego wina rozprowadził i być może w wielu domach Polsce wino to smakując z
kryształowych pucharów paru przy okazji czytało poemat „W Szwajcarii” opiewający
piękno, które ujrzał marzący o domku z jednym tylko sługą Juliusz Słowacki.
*
Panna Eglantyna wyjechała do Paryża. Juliusz smutny i samotny.
„…ona szczerze do mnie przywiązana – jak siostra – i bardziej może niż siostra. Nie
uwierzysz Mamo, jak smutny był mi ranek jej wyjazdu”.
Juliusz pisze że całą noc czuwał, nie spał, czytał leżąc na kanapie gdyż przyrzekł, że ją o
godzinie 3 nad ranem obudzi. Eglantyna miała wyjeżdżać o 4 rano. I potem już cały Juliusz
poeta aż do bólu i posłuchajcie, Jaśku siadaj i słuchaj:
„Ty wiesz Mamo, jaką posępność ma w sobie chwila odjazdu”.
Aha, ale zobaczcie jak ją budził:
„Srebrne jakieś światło porankowe oblało drzewa i murawy ogrodu – cicho przeszedłem
przez pokoje i stukaniem do jej drzwi obudziłem ją…
…Ubrała się – wyszliśmy z domu – przez rozwidniający się ogród. Wschód nieba cały złocił
się bliskim słońcem… O! chciałbym Was postawić na wzgórku na którym staliśmy czekając
powozu. Z tego wzgórka widać było całe błękitne jezioro – za nim śnieżne góry, nad
którymi wstawał ze snu biały Mont Blanc…
Eglantyna płakała jak dziecię”.
Działo się to wszystko 1 czerwca 1834 roku. Eglantyna oczywiście nie wie kto ją odprowadza
do powozu. Nie podejrzewa nawet że ty Jaśku będziesz o tym czytał 160 lat później.
Właściwie wie że Juliusz jest zdolny ale że taką pozycję mieć będzie tego wiedzieć nie może.
Gdyby wiedziała może by nie wyjeżdżała do Paryża i nie zostawiała w smutku i samotności
25 letniego Polaka, który mógłby być jej mężem ale nie będzie, o czym Jaśku już pisaliśmy i
wyjaśniliśmy raz na zawsze że on stworzony nie na męża Eglantyny tylko na wieszcza
Polaków.
*
Jednak musiał ją kochać. Choć troszkę. No bo przecież: „Po wyjeździe Eglantyny smutno mi
bardzo…ona umiała z twarzy mojej wyczytać smutek – i zawsze się jej musiałem wyspowiadać
– a po spowiedzi lżej mi było”.
No, Juliuszu ona chyba oczekiwała więcej a ty ją jak starszą siostrę traktowałeś. Ale cóż,
dajemy spokój Eglantynie. Ona właśnie do Paryża dyliżansem. Jedzie do wuja, który jej
dziwy paryskie chce pokazać. Ten Paryż przyciąga. Coś ma w sobie. Przyciągnie też Juliusza.
Ona chce zobaczyć w Paryżu różne dziwy a Juliusz przeżyje w Paryżu wizję ognistą.
Każdy otrzyma to czego oczekuje na swoja miarę.
*
„…oto zdaje mi się, że jestem tym czym być powinienem – zdaje mi się, żem nie minął mojego
powołania – że zapełniam sobą jedną małą kratkę na świecie”.
Odczytał Juliusz swoje powołanie. Nie będzie komponował, mimo iż do Chopina podobny,
nie będzie malował, będzie układał wiersze. To zapewnia nieśmiertelność zawsze i wszędzie.
Tyko nie wiadomo dlaczego?
Nie wiadomo dlaczego poetów zanoszą na Wawel naczelnicy państwa a nie zanoszą
inżynierów, lekarzy czy zegarmistrzów. A zegarmistrz ma dostęp do czasu. On rozumie istotę
czasu. Przepływ i mechanizm życia. A mimo to nie zegarmistrz zatrzymuje czas. Czas
zatrzymuje i oblewa bursztynem słów poeta, i dlatego tak ceniony.
A więc do piór.
*
„A jednak musi stanąć – ten poemat
Nie może zostać kresem ducha misji;
Muszę dziś zacząć pieśń a inny temat,
Bo mi t strofa nadzwyczaj kaprysi”.
Przez chwilę małą strofy wymykają się z rąk Juliusza. Zaczynają żyć własnym życiem.
Juliusz to widzi że one same się piszą, a tak być nie może. To Juliusz jest panem poezji.
„Nie miałem wcale zamiaru dziś pisać
do Ciebie – coś mię do pióra zapędziło”.
No dobrze, chwilę Juliuszu odpoczniemy od ciebie i ty też odpocznij. Piszesz to 28 grudnia
1847 r. Poleż sobie, pomyśl, że za parę dni sylwester. Nowy 1848 rok przyjdzie. Ostatni twój
pełny rok życia. Odpocznij sobie. Nie pisz nic. My pójdziemy na chwilę gdzie indziej. A ty
śpij i wyśnij Krzemieniec.
*
Każde ziarno kryje w sobie tajemnicę. Pisze Julek w lipcu 1845 roku:
„Czemuż Ci nie mogę opisać tych małych zdarzeń, za które wiem, iżbyś mię ukochała – ale
nie mogę, bo tak błahe są”.
-Jaśku, nie dowiemy się co przeżywał Juliusz. Nie dopuszcza Matki i nas, też do wszystkiego.
A co to znaczy błahe? To co przeżywał Juliusz i jak przeżywał to nie było błahe. On wszystko
widział inaczej!
Pisze dalej Julek tak:
„Są one jakoby muzyką ciągłą, która mi czyni atmosferę – a ja w niej chodzę, ruszam się i
żyję”.
Wszędzie Julek widzi poezję, muzykę, słyszy głos duchów. Potem wraca do domu i pisze.
Pisze dla nas żyjących w XXI wieku. I on o tym wie.
„…Ja, moc światłości i tworząca siła,
Boska mię w sobie potęga stworzyła”.
Juliusz Słowacki wydziera wieczność dla siebie. Był przed wiekami i wdziera się w
wieczność i zdaje się mówić wydzierajcie wy też wieczność dla siebie „zjadacze chleba”.
Ona dla was stworzona. Dla was.
*
,, ... a wielkość Jego niezgłębiona
Pokolenie pokoleniu głosi twoje dzieła i zwiastuje Twoje potężne czyny”
To fragment psalmu 145. Pokolenie tych z XIX wieku odkryło wielkość Boga.
I jak każde pokolenie chce przekazać swój zachwyt następcom swym.
Nam . A my też na swój sposób odkrywamy Boga i myślimy że jesteśmy wyjątkowi.
Ci po nas też odkryją na nowo na swój sposób.
,,..... a wielkość Jego niezgłębiona”
*
„Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie już znasz je w całości”.
To z Psalmu 139. A w staropolszczyźnie tak to brzmi:
„Nim przyjdzie słowo na język mój
oto Panie! ty to wszystko wiesz”.
-Jaśku, już zawsze postanowione było że to piszemy, mówimy, będzie brzmiało tak jak brzmi.
-A gdzie – pytasz – nasza wolność?
Jest tutaj wolność. Przedwieczny Pan przewidział właśnie to że tak powiesz i napiszesz jako
człowiek wolny. My tego nie p o j m i e m y.
Po prostu tak jest.
* * *
„…a więc piszmy, niech rym będzie świeży!
Reszta… od Boga i ludzi zależy”.
Zastygły te wersy Juliusza na wieki, tak jak je napisał. Przytoczmy Juliuszu twój wiersz:
„Bo to jest wieczna najjaśniejsza chwała,
Że w posąg mieni nawet pożegnanie.
Ta kartka wieki tu będzie płakała
I łez jej stanie.
Kiedy w daleką odjeżdżasz krainę,
Ja kończę moje na ziemi wygnanie,
Ale samotny – ale łzami płynę –
I to pisanie…”
Zna swoją wartość Juliusz Słowacki. Zna wartość swojego słowa, które kładzie na papier już
na zawsze. I jak tu pisać aby to nie było takie patetyczne, posągowe, łzami oblane. Tak po
prostu napisać, że Juliusz kończy na ziemi wygnanie czyli wraca do nieba bo on anioł, to
wraca tam skąd przybył. I pewny jest tego że do Nieba idzie, nawet pyta wszystkich o
godzinę. Zdaje się mówić zapamiętajcie sobie:
O godzinie 18.25 odszedłem na zawsze od Was zjadaczy chleba, o godzinie 18.25 dołączyłem
do grona aniołów.
Ale… „Żyłem z wami”.
Dziękujemy ci Juliuszu Słowacki żeś z nami żył.
Z wdzięczności za to wszystko obiecujemy przeczytać „Króla – Ducha” i wyciągnąć
wnioski. Obiecujemy życie swoje zmienić, p r z e a n i e l i ć się, idąc czy jadąc samochodem,
mieć przed sobą obraz rycerzy skrzydlatych unoszących się nad panującymi jeziorami
oświetlonymi błyskawicami.
-Jaśku, czy to co napisaliśmy teraz było patetyczne?
-Nie. Tak się przecież po odejściu Juliusza pisze codziennie.
Ale o wiersz mnie Jaśku nie proś. Idź na łąkę, tam każdy kwiatek powie ci wiersz i każda
gwiazdka zanuci ci piosenkę.
-Co mówisz Jaśku? Że, co, że jestem przemęczony i powinienem się położyć?
-Chyba tak. Dobranoc.
*
Juliusz nie pozostawił żadnego dziedzica dla swej lutni. Uważa że nikt nie będzie pisał takich
poematów, nikt do jego sfery odczuwania nie wejdzie. Zmagać się będą po nim poeci, z tym
co on jednym muśnięciem pióra osiąga. Juliuszu, jeżeli imię twoje ma przejdzie jako
błyskawica i trwać jak dźwięk pusty to ci co piszą po tobie co mają powiedzieć?
Coś mówią, posłuchajmy co:
„W ostatnich słowach świata, po zachodniej stronie widzę jak przyjaciele pospołu z wrogami
teraz już pogodzeni, daleko przed nami wolni od ziemskich waśni – uścisnęli dłonie”.
Zupełnie tak samo jak ty z Adamem.
Wszystko przemija, odchodzi i tylko to co ktoś zapisze, namaluje, sfotografuje – pozostanie.
Zawsze będą ci co będą to robić. Ten ich zachwyt nad życiem nie przeminie.
„Już wieczór. Wiatr już usnął. Wonne palce ciszy przypełzają z ogrodu. Kleją mi powieki. Kos
spóźnia się z koncertem, pieśni nie usłyszy. Zmierzch nieubłaganej nocy przykrywany
wiekiem”.
Wiekiem. Czy to wieko trumny czy czas umykający?
„W taki czas ostateczny z wolna się wymykam
Z więzienia cielesności w wieczności zaranie”.
*
W rozdziale XVI poematu „Anhelli” są takie słowa:
„A zostawszy sam Anhelli zawołał smutnym głosem:
Cóż robiłem na ziemi? Byłże to sen?”
„Anhelli” to metafora losu polskiego ale i metafora losu człowieka w ogóle. A to pytanie,
stwierdzenie „Więc koniec już!” – dopadnie każdego. Ale za nim dopadnie poszukajmy
pięknych strof poetów współczesnych.
-Jaśku, ciebie to pytanie – stwierdzenie nie dotyczy boś ty literacka postać.
-A więc szukajmy Jaśku strof ładnych.
-Usiądź wygodnie, kawy się napij, zapal sobie i słuchaj.
A potem idź do Juliusza i przeczytaj mu te strofy bo on ciągle wśród piorunów i duchów,
które nie zawsze przyjazne mu.
„Chciałbym dotknąć słów co odbite od
sklepień wracają do nas echem –
niebiańskich obietnic…
A przecież tak niedawno wypełniał sobą cały ogród duszy
Teraz leży wyschnięty na kartce tomiku…
A gdy sprawy wziął w swoje ręce
To się ludzie dziwili wielce
Że wystarczy mieć zwykłe serce
By od życia nie chcieć nic więcej…
Powalony przez światłość na trudnej drodze życia…
Po trudach i wytrwałej wędrówce,
Po zmaganiach i udręczeniu,
Po cierpliwym przebrnięciu spiekoty dnia
Wieczność na dobre rozgościła w jego duszy…
I patrzę przed siebie mrużąc oczy
By dostrzec przyszłość…
Wiem że gdzieś jesteś”.
-No i co Jaśku?
-Zasłuchałeś się?
Idź i przeczytaj te słowa Juliuszowi. Powiedz mu że paru przerobił w aniołów.
A więc warto było.
*
Syn popiołów... Popiel.
Tak Juliusz interpretuje początek naszych dziejów w poemacie „Król-Duch”. Pisze, że duch
wcielił się w Popiela, który był synem strasznej kobiety zapłodnionej przez proch i piołuny.
Czyli Popiel nasz prapradziad z prochu powstał. Tak jak my.
„Wieszcze się jawią w ogniu i guślarze
Przepowiadają przyszły świat nieznany
Co w pieśni stworzą, to się wraz pokaże”
Ogień, który ujrzał Juliusz wypalił wieszcza, który odtąd mówi tylko Prawdę i ukazuje
przyszły świat. Ale tutaj pytanie, czy my musimy znać przyszłość? Przyszłość należy do
Boga. Odczytywanie przyszłości to sprawa szatańska. Zresztą Juliusz w następnym wersie
pisze o tym:
„Co w pieśni stworzą to się wraz pokaże
Przyprowadzone na świat przez szatany…”
-Jaśku, raz jeszcze wejdź w ten świat w królestwo ducha stworzone przez Juliusza. Ujrzyj
Juliusza, który rzeczywiście wchodzi w nasze dzieje i tworzy historię jakiej nikt przed nim i
nikt po nim nie stworzył.
„Bom przewędrował kraj, który mię rodzi…
…I nic! Urągał mi ten świat cichością…
…Ja, syn wyrżniętych ludów… Ja istota nieznana wtenczas nikomu…
…Drżąc, abym kiedyś duchem nie zubożał,
Skrzydeł nie stracił, które ku złotemu
Światowi niosą…
…Nie szedł na tamten świat z szatana trwogą”.
Nikt wcześniej tak nie pisał. Nikt nie miał takiej wyobraźni poetyckiej. Od 1809 do 1831
Słowacki mieszkał w Polsce. Polska wtedy leżała na Wschodzie. W XX wieku przepchnięto
ją na Zachód, już nie wspomnę, że bardzo ją okrojono. Tak więc 22 lata Juliusz nasycał się
obrazami Polski, polskim kraj obrazem, tradycją, klimatem i atmosferą. I to wszystko mógł
przetwarzać w obrazy poetyckie
„Raz, gdy z dalekiej wracałem wyprawy
A piorunów się różne malowidła
Przez długi deszczu włos świeciły krwawy…”
Kiedyś musiał Juliusz zobaczyć taką burzę, takie pioruny. Może przez okno swojego pokoju
w domu w Krzemieńcu. I potem w Paryżu pisząc „Króla-Ducha” ujrzał tę polską burzę, te
pioruny i długi deszczu włos.
*
30 grudnia1832 roku Juliusz przybył do Genewy.
„Pochodziwszy trochę znalazłem sobie bardzo ładny pensjon, w wiejskim domu, o
kilkadziesiąt kroków od miasta położony…
Dom leży trochę za miastem, ale wyszedłszy z niego, w kwadrans można być na drugiej
stronie Genewy
- bo Genewa mniejsza jest prawie od Krzemieńca –
- tylko domy są stare i wysokie
…Pani Pattey jest to stara kobieta, przyjemnej twarzy i niezmiernie dobra. Córka jej panna
Eglantine Pattey wszystkim się w domu trudzi. Jest to panna mająca około lat 30.
Ładną być dawniej musiała – teraz pokazują się w niej wady starej panny”.
Czego Juliusz szukał? Chciał sobie z Genewy zrobić Krzemieniec i zrobił. Podobny dom.
Właścicielka jak matka, starsza siostra. Cóż więcej trzeba. Można spokojnie żyć, tworzyć
poezję, zjadać zimne mięsa na śniadania i pisać listy do Matki.
*
„Rano po śniadaniu wychodzę z panną Eglantyną do ogrodu…
…Chodząc tak z rana, często pannie Eglantynie opowiadam różne przypadki mojego życia i
zbieramy fiołki…”
O popatrz pani jak Mount Blanc piękny – tak pewnie mówił Julek. A ona w myślach – jak
tu zrobić z tego młodego Polaka męża. Nie myśl nawet o tym panno z Genewy. Ciesz się że
jesteś w naszej historii. Eglantine.
*
A o tej burzy w Krzemieńcu opowiadał Juliusz Eglantynie?
O tych piorunach które na niebie malowidła czyniły?
Może tak, może nie.
*
Wracajmy do „Króla – Ducha”. Juliusz na czele skrzydlatego wojska leci do zamku.
„Ja, duch! – a za mną – wojska latające…
…I lecieliśmy do domu weseli
Mijając drzewa i sady i chaty
Rycerze moi przed zamkiem stanęli
Jam wszedł jak anioł czarny i skrzydlaty”.
Uwięziono go w lochach zamku
„Kto myślał że mnie więzieniem uciszał
I goił burze ducha… ten się mylił.
Z ducha mi ciągle szedł grzmot – a Lech słyszał”.
*
-Jaśku, posłuchaj. Gdzie ty się włóczysz? Zostaw Eglantynę, niech zaniesie te fiołki uzbierane
przez Juliusza do wazonu. Słuchaj, te słowa są bardzo ważne:
„O! wy którzy się nigdy nie spotkacie
Z prawdziwą twarzą waszego tu stróża!
Dla których żywot widzialny jest w chacie,
A Bóg w błękitach potężnych się zanurza;
Dla was są próżne tych czynów postacie”.
*
A współczesna poetka Joanna Pollakówna tak pisze:
„Od lat mówię do Ciebie z ciemności w ciemność
Ty milczysz do mnie. Nie chcesz mówić ze mną
Czy jesteś za mrokiem, za śmiercią, któż wie?
Niebo masz pełne modlitw… co robisz z nimi?”
*
U Juliusza nie ma żadnej egzaltacji. Przeżył wizje i pisze. Pisze o niej na wszelkie sposoby
ale nie krzyczy, nie prawi kazań. Uświadomić chce tylko że życie toczy się w kilku nurtach.
Jest nurt widzialny i jest nurt niewidzialny. Mamy wolność ale jednocześnie spełniamy
precyzyjnie zadanie nam postawione.
Czy to się da pogodzić? Da.
*
„Życie jest rzeką zmierzającą do morza, które je pochłonie”.
Już nic nie mówisz a przecież świadczysz o tym co było. Czy nasze dzieje były takie jak
ujrzał je Juliusz? Były takie. Juliusz nie pisze podręcznika historii, gdzie występują daty i
zdarzenia. On toczy dzieje zupełnie inne, niewidzialne i do pojawienia się Juliusza
nieopisane.
„Jednemu Bóg mówi: Spotkasz mnie w liczbach i cyfrach, moją piękność zobaczysz w
gwiazdach, wykresach i równaniach mojego królestwa. Twoje soczewki będą modlitwą do
moich przestrzeni: najdalsza i najgłębsza, nigdy mnie nie ogarną.
Do drugiego mówi: Jestem krzewem płonącym, w samym środku twojego świata, odłóż całą
swą wiedzę i zbliż się do mnie…”
Tak pisze R.S. Thomas, a Juliusz spotkał Boga, oczekując Go.
Wiedział, że talent poetycki do stał po to, by pisać o tym co najważniejsze.
*
Juliusz napisał List Apostolski. Listy pisali apostołowie znani z Nowego Testamentu. Juliusz
uznał siebie za apostoła. Jego list kończy się słowem: Amen. Przytoczmy parę zdań z tego
Listu:
„I usłyszeliśmy w przeszłości niby odgłos kroku ojców naszych, którzy szli i zbliżali się ku
Bogu… na szablach swoich już niosąc błyskawice.
A ile razy powiesz, że ci już dobrze jest… i nie chcesz większej mocy twórczej i doskonałości
wyższej… to cię niedoskonałość dzisiejsza nieszczęściem ciała w dalszą drogę popędzi…
Idziesz więc albo wracasz, bo stać na miejscu nikomu nie dano…”
Jeżeli Juliusz uznał że może pisać Listy Apostolskie, które już w założeniu mają być trwałym
drogowskazem to znaczy że dotknął szczytów wiedzy i poznania. Wrócimy do tego, tylko
jeszcze przytoczmy to zdanie które tłumaczy wszystko, zdanie z Listu Apostolskiego:
„Nie mówiłbym, gdyby nie płomienie i nie chrzest przez ogień…”
Rozumiecie, to ta noc z 20 na 21. I jeszcze fragmencik:
„Lecz teraz mówię – w Panu Jezusie Chrystusie ufając, że nie grzeszę”.
No cóż.
Nic dodać, nic ująć.
*
Juliusz zmarł w 1849 w połowie XIX wieku. Czy przewidywał jaki będzie XX wiek?
Chciał aby w XX wiek wkroczyli aniołowie.
W roku 2000 odbył się w Krakowie „Sąd nad XX wiekiem”.
Czy Juliuszu duch twój brał w tym sądzie udział? Czy przysłuchiwałeś się mowom
oskarżycieli i mowom obrońcy?
Obrońca XX wieku powiedział tak:
„…chciałem przedstawić wniosek.
Jak wiemy na ławie oskarżonych powinni zasiadać również podżegacze, pomocnicy,
współsprawcy zbrodni. Wnoszę, aby Sąd rozszerzył to postępowanie i objął aktem oskarżenia
wiek XIX”
Oskarżyciel tak zaczął:
„Udało się stwierdzić iż oskarżony urodził się w 1914 roku…
Pełne odejście oskarżonego można datować na 1991 rok”.
Juliuszu, dużo słów tam padło, o zbrodniach, o technice, o ideologii. I posłuchaj, co sądzisz o
tym stwierdzeniu?
„Panie prokuratorze, Pan pyta o człowieka, a ja nie wiem, jak o nim mówić.
Dziś ważna jest społeczność, naród, państwo, organizacja. Nigdy natomiast indywidualny
człowiek. My sami zaczynamy wierzyć, że nic nie znaczymy. Sami pracujemy na utratę
indywidualności. Chcemy być tacy jak inni, a nie o r g i n a l n i, czymś się wyróżniający. Nie
lubimy inności, wielbimy przeciętność.”
Teraz Juliuszu rozumiesz dlaczego imię twoje jak dźwięk pusty?
Boś inny, oryginalny, jedyny.
*
A teraz Juliuszu przeczytamy ci fragmenty mądrego i ciekawego artykułu. Chyba on posunie
nas o krok do przodu w kwestii aniołów i zjadaczy chleba. W tym mieście, w którym szczątki
twoje doczesne spoczywają wychodzi szacowny „Tygodnik” i tam tak piszą:
„…żaden z powszechnie znanych wybitnych poetów nie musi być najwybitniejszym, bowiem
wybitniejszym może być ten, który nie zdecydował się na publikowanie swych wierszy, który
zdecydował nie stawać do zawodów”.
Juliusz nie stanął do zawodów chociaż w początkowej fazie twórczości jednak stanął. Czyżby
w szufladach XIX – wiecznych poetów były lepsze strofy niż np. ta:
„A jam usypiał… gdy nagle różany
Anioł światłości i dobrej otuchy
Pokazał mi świat pięknie malowany
Aby oswoił wzrok na światło głuchy.
Dotąd pamiętam tego cherubina…”
To fragmenty oczywiście „Króla – Ducha”, 142 odmiana. Czyli ten, który nie stanął do
zawodów a lepszy od Julka napisał więcej odmian swojego poematu?
Naiwne pytania.
Nie martw się Juliuszu, te rozważania nie dotyczą ciebie.
„Różany Anioł światłości” tylko do ciebie przyszedł (?) przyfrunął, no nie wiem jak przybył.
Ale przybył. Musiałeś wiec to zapisać. I nie chodzi tu o zawody, kto lepszy w poezji, chodzi o
to by podzielić się tym światem pięknie malowanym tak jak widzisz go ty, a czego my ujrzeć
nie umiemy.
*
„Jeszcze noc była – a Ja, hełm na głowę
Włożywszy, wsiadłem na koń… pędzę cwałem.
Pamiętam szare powietrze perłowe
I zamek, wieży sterczący kawałem…
Tam przyleciawszy, w róg mosiężny dzwonię –
Grzmią – aż mi wszystkie oderżały konie”.
Sfotografować tą scenę, sfilmować ta scenę trzeba by. Malownicza ona, malarska,
fotogeniczna i tylko problem jeden. Jak pokazać szare powietrze perłowe. Chyba trzeba
pokazać mgły nad łąkami bo to świt. Kiedy nakręcą Juliusza film – epopeję „Król – Duch” bo
czytać już nikt nie chce, to wtedy te twoje malarskie sceny na zawsze zostaną w historii filmu,
czego nawet ty nie przewidywałeś.
Nawet ty.
*
„… W domu smętne wzdychają małżonki –
Pani Tadeuszowa odmawia koronki,
Nowenny; Telimena klnie domową ciszę,
Smętek mgieł – patrzy w okna, wzdycha, listy pisze
Albo z książką idzie w szary kątek
Pod piec – i tonie w smętnych bałwanach pamiątek.
Wojski także – niezdolny do rycerskich czynów –
Został, dogląda w domu kobiet… i kominów”.
A dlaczego te małżonki same w domu?
Bo mężowie zaciągnęli się do armii.
„Sam pan Tadeusz został w armii adiutantem
a Hrabia dowodzi nowych ułanów szwadronem
Wszystko się pociągnęło za Napoleonem”.
Tak wygląda „Pan Tadeusz” Juliusza Słowackiego. Szukamy takich nastrojowych scen u
ciebie Juliuszu i są.
I wyobrażamy sobie ten pokój, te kobiety smutne, ten ciepło dający piec. A za oknem Litwa.
„Tymczasem nadchodziła ta okropna zima –
Twarda, groźna, iskrząca się komet oczyma,
Którą w Litwie przeczuwał wcześnie naród cały”.
W Adamowym „Panu Tadeuszu” nie ma zimy, a u Juliusza jest.
*
„O zimo! twoją piękność smętną, uciszenie
Lasów i rzadkie słońca złotego promienie
Czuję dziś na kształt czaru i na kształt uroku,
Bom w życiu przyszedł na tę smętną porę roku,
Która wszystko ucisza i pod śniegiem chłonie;
Z miłością bym więc ciche zamieszkał ustronie”.
My z XXI wieku ileż dalibyśmy aby w dworku na Litwie spędzić zimowy wieczór. Siedząc
przy oknie patrzeć na zasypany śniegiem ogród, słyszeć trzask drewna w kominku, słuchać
bijącego zegara i czytać „Króla – Ducha”.
Przyjdzie to na was. Prędzej czy później przyjdzie.
*
,,Zda się że jakieś bardzo piękne raje
Widziałem myślom moim otworzone,
Perłami na dnie świecące ruczaje
Róże ogromne i rozpromienione...
Niebiosa- nie te, które są- lecz śnione,
Pełne aniołów... a te po szafirze
Lecąc trzymali brylantowe krzyże”
Ani oko nie widziało. A Juliusz widział. Tak w ,, Królu- Duchu” opisuje Niebo? Raj?
Ogromne róże i rozpromienione, cóż za widok? Raj na pewno Raj.
*
„Tyle
nowych obrazów tkwi teraz w mojej pamięci”.
Jakież to nowe obrazy wysyłasz do nas Juliuszu? Juliusz pisze list płynąc przez morze do
Europy. Wraca z podróży do Ziemi Świętej. Jest rok 1837, 14 czerwiec. Płynie i wspomina
chwile spędzone w tamtych miejscach. Zanim te obrazy do nas przypłyną to potrwa. Zanim
list dojdzie z tymi obrazami my pójdziemy gdzie indziej, ale wrócimy do Krzemieńca kiedy te
obrazy malowane na morzu wreszcie tam dotrą.
*
„I któż by tu śmiał w księgi ludzkie włożyć
Dla sławy marnej, a nie dla spowiedzi?
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak jak w tarczę z miedzi.
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć,
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady
Aż się pokaże Bóg w niebiosach – bladych”.
Czyżbyś Juliuszu nie czytał tego wersu który jest u Łukasza, a brzmi on tak:
„Miedzy nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was
przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać”.
I co Juliuszu?
Tak pisze Łukasz.
Święty Łukasz!
*
Obrazy nadal płyną do Krzemieńca, mamy jeszcze trochę czasu, jedźmy do Neapolu.
Po co do Neapolu?
-Jaśku przenieś się do roku 1787, wsiądź do dyliżansu, w którym zmierza do tego miasta
Goethe. Zobaczymy co on napisze o Neapolu a co o Neapolu napisze Juliusz.
*
Juliusz pisze 20 czerwca 1836 roku tak:
„Domy jasne pańskie… wielki ruch na ulicach, mnóstwo powozów.
Uliczki małe, brukowane przed wiekami. Zresztą nie jest mi tu źle- mam mały pokoik z
prześlicznym widokiem na morze i kiedy to piszę pod oknami moimi przesuwa się po wodzie
bal iluminowany pełny ludzi, z prześliczną muzyką.
Idę spać bo już 2 godzina w nocy”
Ej, wy tam na tych pełnych muzyki, radości i wesela łodziach, spójrzcie na domy na lądzie.
Tam w jednym stoi młody poeta. W tym momencie unieśmiertelnia was, płyniecie ze
śpiewem na ustach do historii.
A Goethe? Co robi w Neapolu Goethe?
On pisze tak:
„Gdyby nie moje niemieckie usposobienie i nawyk stawiania wyżej pracy i nauki nad
przyjemności, pobyłbym tu chyba dłużej w tej szkole łatwego i wesołego życia i spróbowałbym
lepiej ten czas wykorzystać”
Goethe wszedł więc na Wezuwiusza i tak pisze:
„…pieszo po lawie, porośniętej już mchem i dalej wspinałem się po górze popiołu”
Opisuje kamienie stalaktyty i widok dymiącego krateru.
„Vedi Napoli e poi muori”- mawiają tu „Zobaczyć Neapol i umrzeć”
A Juliusz tak napisał: „Zachwycony jestem Neapolem”
Goethe napisał te słowa w marcu 1787 roku. Był w Neapolu 49 lat wcześniej niż Juliusz.
Juliuszu zobaczyłeś Neapol ale jeszcze nie umieraj.
Przed tobą jeszcze mnóstwo nie zapisanych kart. Więc żyj.
*
Jasiek przysłał list z Krzemieńca. Pisze, że wreszcie dotarły obrazy, które Julek tworzył
płynąc z Ziemi Świętej. Rozpakujmy pierwszy.
Julek pije wino.
W klasztorze w Syrii Julek spędził 45 dni. Opuszczając go dostał od księży ormiańskich
wielki „butel” z winem, „więc go spijam- jak pisze- czyli raczej, częstuje nim 6 ojców
kapucynów, którzy na jednym ze mną okręcie wracają z Ziemi Świętej, i tym sposobem
zyskuje sobie u nich wielkie poważanie”
Ale wróćmy do klasztoru.
„Przepędzałem dnie całe na dumaniu, wieczór szedłem do małego źródła, gdzie
dziewczęta wiejskie przychodziły czerpać wodę i rozmawiałem z nimi po
arabsku”
Jaśku, wiedziałeś o tym że Julek zna arabski?
„…cały mój arabszczyzny zabytek składa się z 200 wokabuł”
A w Bejrucie dokąd Julek przybył i czekał na statek do Europy, spotkał dwóch rodaków. Z
jednym z nich spacerował po mieście „chodząc na spacery, rzucając spojrzenia ukradkiem
na zakryte wschodnie piękności”
Ale statek leniwie płynie do Europy a tam czeka na Juliusza nie napisany „Król-Duch”.
Czeka by Juliusz wszedł w jego dzieje i powołał go do życia. By napisać „Króla-Ducha”,
trzeba dużo sił i zdrowia.
*
I ciągle -a już tyle lat minęło- Król-Duch nie czytany, a jak czytany to niezrozumiany.Te wizje , ta nieokiełznana wyobraźnia jeszcze nie dla nas , nie dla naszego pokolenia.
Juliusz pisał dla pokoleń z dwudziestego drugiego wieku a moze i dwudziestego trzeciego.
Może oni zachwycą się, stworzą na podstawie tego dzieła widowiska ,które nawet nam trudno sobie wyobrazić.
*
„Zdrowie moje prawdziwie cudownie mi służyło. Spałem nieraz na wilgotnej ziemi pod namiotami, na
wietrze, zdrowszy teraz jestem po tym wszystkim niż przedtem”
No i pości Juliusz okrutnie:
„Przekonałem się że obiad bez mięsa obejść się może i że należy czasem pościć… żyjąc przez dzień cały
ryżu garsteczką, przez miesiąc jeść tylko kury”
No. To Juliuszu zdrowy jesteś, wyposzczony.
Do dzieła. Pisz.
*
Psalm 17.
„Choćbyś badał me serce, nocą mnie nawiedzał i doświadczał ogniem, nie znajdziesz we
mnie nieprawości”
Juliusz czy czytałeś ten psalm?
*
„Kto mnie stworzył, wymyślił niechże On się troszczy, mnie wystarcza być świadkiem czasu
i miejsca…”
Tak piszą Juliuszu XX wieczni poeci. Jak będą pisać ci z XXI wiek, niewiadomo.
Za sto lat będą wiedzieć. Ale nas już to nie dotyczy.
Jak wygląda początek tego XXI wieku.
Globalna wioska, opleciona kablami kanałów TV, telefony komórkowe, reklamy, zabijanie
starych i chorych w kraju Rembrandta…
A Rembrandta obraz „Powrót syna marnotrawnego” widziałeś Jaśku?
Może to znak?
-Znak, czego?
-Pomyśl
*
210 lat od chwili kiedy Goethe był na szczycie wulkanu polski poeta Janusz Kobierski też
pisze o wulkanie:
„Wysoko wiatr,
chłód
choć słońce bliżej
I jakoś bliżej Bóg
Bo widać ogrom świata
Stwórcy potęgę.
W dole widok –
jak na stole
urok ziemi.
Krater tuż, tuż i języki lawy przy butach.
Ciepło w stopy, coraz cieplej.
Wulkan iskrzy, huczy, mruczy.
Wokół hematyty…”
A u Goethego stalaktyty. Wszystko jedno.
Wszak Mickiewicz pisał:
„Nasz naród jak lawa”.
Dopiero potem z tej lawy będą stalaktyty czy hematyty.
A teraz lawa.
*
„Jeden z genewczyków wykłada tu publicznie kurs historii polskiej…
Panna Eglantyna żadnej lekcji nie opuszcza”.
- Jaśku, wyobrażasz sobie? Eglantyna chce poznać nasze dzieje.
Wiesz po co? By zaimponować Juliuszowi. Szans nie ma żadnych… Znaczy się nie ma szans
by zrozumiała nasze dzieje. Toż trzeba się urodzić tutaj a nie w Genewie. Ale może się
mylimy.
Może ona… A zresztą mniejsza o to. Ona chce wygrać bitwę o Juliusza, prowadzoną z
czasem, niechęcią Julka, uprzedzeniami a nie dowiedzieć się kto wygrał bitwę pod
Grunwaldem.
A właśnie, kto?
*
Juliusz Krzyżakami się mało zajmował. Czy Krzyżak jest poetycki, malowniczy? Gdy
przechadza się w białym płaszczu z czarnym krzyżem, po krużgankach malborskiego zamku
przed zachodem słońca i jeżeli dochodzą z kościoła dźwięki chorałów gregoriańskich, to na
pewno. Krzyżak jest poetycki. Krzyżak wszedł w nasze dzieje jako symbol zła. I niech tak już
zostanie.
Na razie.
*
„Pozwól, o Panie, niechajże ja w sobie
Odczuję ludzi tych wielkich ludzi uczucie
I niechaj rymem maleńkim zarobię
Pomiędzy nimi – mieć pośmiertne życie,
Jako Kwiateczek, co jest ku ozdobie
Grobu…”
Rozstajemy się Juliuszu na jakiś czas z Tobą. Spotkamy się w tomie drugim. Spróbujemy
inaczej spojrzeć na Ciebie i to co napisałeś. Znajdziemy z Jaśkiem inne klucze, okulary by
cię otworzyć i zobaczyć, a przez to lepiej zrozumieć nas i nasze czasy.
Im bardziej zbliżasz się do Boga tym bardziej odczuwasz swoją nicość.
,, I patrzę przed siebie
mrużąc oczy
by dostrzec przyszłość”
I czekać trzeba cierpliwie. A Teresa z Avilla powie:
„Cierpliwość w końcu wszystko osiąga”.
Warto przypomnieć pełne brzmienie jej słów ujętych w formie poezji:
„Niczym się nie trwóż
Niczym nie przejmuj
Wszystko przemija
Bóg się nie zmienia
Cierpliwość w końcu wszystko osiąga
Temu kto z Bogiem
Nie brak niczego
Sam Bóg wystarcza”.
I następne strofy już współczesne:
„I myślę, że warto było się rozstać by znów cieszyć się radością spotkania już na innych”.
Ale tamte strofy też współczesne. Dla słów odnoszących się do Prawdy, do Nieskończoności nie ma przeszłości czy współczesności.
Są aktualne zawsze.
*
Czy jest możliwe aby nieprawda trwała przez wieki i była przekazywana z pokolenia na pokolenie?
Jest możliwe.
Istnieją legendy o postaciach, które nie istniały, o wydarzeniach, które się zdarzyły.
Np. w naszej historii mamy Popiela, Wandę i wiele innych postaci, czy zdarzeń.
I te przekazy trwają. Ale nikt za nich życia nie odda.
Służą czemu innemu.
Prawda Ewangelii służy jednemu.
Pokazać człowiekowi wszystkich czasów, wszystkich miejsc że jest ważny dla Stwórcy, że życie jego ma sens, że powstał po to, po to się narodził aby kiedy czas się wypełni mógł ujrzeć Stwórcę, podziękować Mu za życie jakiekolwiek ono by było i trwać wiecznie przy Bogu dostając od Niego wszystko.
*
Często, kiedy wracamy do przeszłości, do chwil dawno przebrzmiałych uświadamiamy sobie że czas tamten niby minął ale jakoś trwa nadal. Czym jest przeszłość? To nie tylko coś co było. Przeszłość to tajemnica. Bo nie chodzi o znajomość dat czy rekonstrukcję zdarzeń. Chodzi o coś więcej. Jeżeli na zdjęciu, gdzie w końcu zatrzymana jest chwila, zatrzymany jest czas, trwa człowiek i ma tam 20 lat, mimo iż dawno go nie ma, ani tamtych miejsc nie ma, to jest to tajemnica. Chodzi tu o coś więcej
Będziemy szukać.
Ale nie tylko śladów przeszłości. Nie o to nam chodzi. O zatrzymany czas?
Nie.
Chodzi o coś nie wyrażalnego..
O co? Same tylko płótna.
„I wrócił do siebie dziwiąc się temu co się stało”.
*
Pascal miał wizję Boga. Był pewien że to Pan. W jego książce ,,Myśli” znajdujemy następującą modlitwę:
„Nie proszę ani o zdrowie, ani o chorobę, ani o życie, ani o śmierć, lecz o to, żebyś Ty decydował ku swojej chwale i ku mojemu zbawieniu zarówno o moim zdrowiu, jak i o mojej chorobie, o moim życiu, jak i o mojej śmierci. Ty jedynie wiesz co jest dla mnie dobre. Ty jesteś nieograniczonym Panem. Czyń, co się Tobie podoba. Daj mi lub zabieraj mi, Panie, ale jedno wiem: na dobre mi wychodzi gdy naśladuję Ciebie, a na złe, gdy Ciebie obrażam. Ja nie wiem co korzystniejsze dla mnie: zdrowie czy choroba, bogactwo czy ubóstwo.
Podobnie jest ze wszystkimi rzeczami tego świata”.
*
,, Skoro dzień nastał, zebrała się starszyzna ludu, arcykapłani i uczeni w piśmie i kazali przyprowadzić go przed swoją radę.”
To Łukasz opowiada o tym.
Wyobrażasz sobie te dostojne ruchy te wystudiowane gesty, to poczucie władzy i mocy.
I On który się mieni Synem Bożym.
„Więc to Ty jesteś Synem Bożym?”
Odpowiedział im „Tak, Jestem Nim.”
Ale oni wiedzą lepiej. „Mędrcy i uczeni wszystkich czasów, zawsze wiedzą lepiej.
Tych nie przekonasz.
Nam to powiedz. My uwierzymy.
*
„Jeśli ktoś z was mniema że jest mądry na tym świecie,
niech się stanie głupim, by posiąść mądrość”.
(1 Kor 3, 18 – 19)
No jak to, a setki przeczytanych książek, a setki obejrzanych filmów, a podróż prawie dookoła świata to co? To nic.
Nic.
A cierpienie? Tu nie ma mądrych. Cierpienie – to doświadczenie, które ma nam pomóc w dojrzewaniu.
„Błogosławieni, którzy płaczą albowiem oni będą pocieszeni”.
*
Dlatego prosimy, oświeć nas słowem, spraw, abyśmy brali je na serio… I nie ma nic raz na zawsze. Ciągle od nowa, budować trzeba mozolnie przyjaźń, dom, nie ten dom z cegły, ale ten Dom, który potem tkwi w pamięci przez lata opisywany, wspominany. A jak przyjdzie czas na to: „Ogarnij mnie, ogarnij mnie w zły czas...” to z „Pasji wg św. Mateusza” J.S. Bacha. Tylko możemy jak ci z XV wieku czy XII czy z jakiegokolwiek innego czasu szukać, błądzić, zachwycać się , upadać. Za mało czasu by wszystko poznać.
Tylko po co wszystko poznawać?
Wystarczy jedno słowo.
*
Muszę zrozumieć, że Bóg objawia się we wszystkim –
We wszystkim, co mnie otacza,
We wszystkim, co mnie spotyka;
Że Bóg objawia się we mnie –
W moim życiu i w mojej śmierci,
W moich utrapieniach i cierpieniach;
One nie są na moje udręczenie,
Ale, aby się objawiło we mnie Jego dobro;
Cokolwiek bowiem daje mi Bóg, daje dla mego dobra.
Bóg chociaż dopuszcza cierpienia,
Nie jest Bogiem cierpienia, ale pociechy.
Jeśli ktoś nie wierzy w to szczęście,
Niech usiłuje wprowadzić w życie Błogosławieństwa,
A przekona się, że Bóg jest naprawdę Bogiem pociechy.
Każdy ma taką indywidualną przygodę. Niby są całe biblioteki gdzie zapisane jest życie, wiedza i doświadczenia tysięcy, setek tysięcy osób. Jest tam tysiące ostrzeżeń przed złem, złym postępowaniem ale nic to. Każdy musi sam indywidualnie przeżyć, doświadczy zła i dobra. A potem bierze za pióro, pędzel, aparat, kamerę i chce zostawić ślad i ostrzeżenie. Wierzy że ktoś go posłucha, zrozumie, że wpłynie na kogoś.
Byłem tu krzyczy Juliusz Słowacki.
Byłem tu krzyczy Jan Sebastian Bach.
Byłem tu krzyczy Rembrandt.
Cokolwiek bym pisał, malował, komponował wszystko świadczy o Nim
Wszystko.
*
„Wie Ojciec, że tego wszystkiego potrzebujecie”.
Ojej, lista jest ogromna. Potem oczywiście z roku na rok skreślamy niektóre punkty ale i tak potrzeba dużo. A tu:
Nie można zbytnio zabiegać o swe życie, o jutro, o… wiele, wiele rzeczy. Wystarczy zwyczajna troska wielkie zaufanie dobremu Bogu. Kiedyś gdzieś tam w wielkiej sali pięknego zamku, położonego wśród lasów i jezior (to taki schemat ale nieźle brzmi) wielki książę planował wyprawę aby byś jeszcze większym księciem, potem zadbał o sam zamek aby najlepszy architekt go zbudował, zadbał o wyposażenie, obrazy, dzieła sztuki. W ogóle wszystko planował a potem konsekwentnie realizował. Teraz zamek nie istnieje. Właściwie zostały tylko malownicze, fotogeniczne ruiny.
I nie chodzi o to że wszystko przemija i że nie warto nic. Otóż warto. Chodzi tylko o hierarchię ważności i wartości. I gdziekolwiek spojrzymy w jakikolwiek punkt to idąc krok po kroku gdzieś dojdziemy. Dojdziemy do Źródła wszystkiego. Chwycimy ten kamień wydłubany z ruin naszego zamku opisanego wcześniej i opowie nam historię początku
i końca.
Kiedyś przywieziono mnie na budowę. Były jeszcze nie wykarczowane drzewa. A potem wznoszono mury zamku i wprowadził się książę.
No.
Dalej już znacie.
Aha. A w tej komnacie na drugim piętrze córka księcia do późna w nocy czytała księgi. Taka jakaś była romantyczna. Pewnie zmarła młodo.
*
„A Piotr szedł z daleka”.
Za chwilę się zaprze Jezusa. To zdanie „A Piotr szedł z daleka” jest u Łukasza 22, 54.
Piotr letni. Waha się.
Widział Jezusa na Górze Przemienienia i nie wierzy. Oddalił się od Jezusa i już jest źle. Przede wszystkim z nim jest źle.
Przybliż się Piotrze.
Nie odchodź za daleko.
*
„Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię”.
Bądź cicho zdaje się mówić drzewo w lesie. A – mówi drzewo – mam już 150 lat a ty krzyczysz że wiesz wszystko. Albo takie góry. Stoją majestatycznie i czekają. Cisi posiądą ziemię. W ciszy i spokoju drzewo, las, trawa naprawią co ty zniszczyłeś głośny człowieku. Cichy człowiek kiedy leży pod aparaturą i walczy o parę minut więcej życia. Gdzie wtedy moc krzykacza. Cichy leży i za chwilę na własność posiądzie ziemię.
*
Nie zawsze rozumie Boga, ale zawsze idzie za jego rozkazami. Bóg ze swej strony błogosławi mu. Tak postępował Abraham i wielu innych. W tej drodze przychodzi zwątpienie, zniechęcenie i znużenie. Jaśku, chodź z nami w drogę inną, nie drogę z Juliuszem. Rozpoczynamy niwą przygodę. Zostały same tylko płótna więc szukać będziemy osoby, która była owinięta w te płótna. Kto szuka ten znajdzie. I będziemy przeżywać zniechęcenie, bo nie zawsze z ochotą iść będziemy. I będziemy przeżywać zwątpienie ale iść musimy. Już wiemy że tylko tą Drogą iść warto.
Inne drogi nie warte by iść.
Szkoda czasu, życia.
*
W każdym wydarzeniu można dostrzec ścieżkę, która prowadzi do Boga. Jaśku ty będziesz szukał takich punktów, które będą dla nas wskazówkami. Będziesz wertował księgi, wspomnienia, pamiętniki, będziesz oglądał zdjęcia, filmy i przynosił nam będziesz różne perły. Sól nam przyniesiesz. Promyk.
*
Co znalazłeś?
List do Brata Alberta. Cała księga – jedno zdanie:
„być dobrym jak chleb” – wystarczy aby żyć i owocować. Tak. To Kraków. Brat Albert idzie stukając drewnianą nogą. Idzie i daje chleb. Ci w ciepłych, dostatnich domach wiedzą lepiej co trzeba robić. Jak żyć. Czują się lepsi od tych do których idzie Brat Albert. Uważaj mogą rzucić kamieniem bo czują się bez grzechu.
*
Panie, gdybyś tu był. Ale ciebie nie było. Gdzie byłeś?
I umarł Łazarz. Wszystko przemija.
„Na bagnach niedostępnych
głos kaczek się niesie w przestrzeni.
Nad olchę, nad modrzew ścięty
Wzlatują płochliwe cienie”.
Ten świat odchodzi. W tym świecie łatwo było znaleźć coś nieuchwytnego, to piękno jedyne. Ale spróbuj znaleźć to samo na ruchliwej ulicy. Wejdź do domu. Tam w pokoiku umiera starszy człowiek, nikt o nim nie pamięta. Już on niepotrzebny. Ale on wiele lat temu też wszedł do pewnego pokoiku, tam ujrzał odchodzącego człowieka, spojrzał i wyszedł. Nie uwierzył że i on też będzie tak odchodził. Nikt nie wierzy.
*
Dziękujcie zawsze za wszystko.
Ale on nie widzi.
Ale on nie słyszy.
Ale on nie chodzi.
To tajemnica, przejdźmy dalej i nie mędrkujmy.
„Jam nikt! A ty ktoś, bracie jest?
Możeś ty nikim też? Aż dwoje nas, więc cicho bądź,
Bo nas wygonią stąd…”
*
„Muszę poznać dwie lub trzy gąsienice jeśli chcę zawrzeć znajomość z motylem”.
A.S. Exupery
Musimy być na tyle cisi, na tyle prości, na tyle pokorni, żeby Jemu pozwolić wytyczać kurs i wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję udzielania nam pouczeń. Setki lat temu też ktoś to przeżywał. Nauczył się wiele, uwierzył, starał się przekazać innym co wie i co się okazuje.
Znów trzeba od nowa wszystko.
A więc każde życie to osobny świat, wszechświat nawet.
Można go poznawać szybko, pobieżnie. Można też kontemplować jeden szczegół.
A w tym szczególe On.
*
Popatrz taki wiersz znalazłem
„Bogu –
istnienie
Cesarzowi –
nicość”.
Cztery słowa, zawierają wszystko. Cesarz to świat. Nasz świat, twój i mój. Świat, który był, który jest i który będzie. I szukamy tamtego świata na fotografiach, czytamy i nim we wspomnieniach.
I nic.
Nie ma go. Ale jak rozgryźć tajemnicę istnienia tamtych chwil?
Po co były kiedy dziś przeminęły bez śladu.
Czy były nieważne?
„Cesarzowi nicość”
A gdyby ofiarować ten świat Bogu.
I chwilę każdą.
*
„Nie znam drogi rzeki
Chociaż na mapie
Zaznaczona jest kolorową kreską”
Nie wiem co jest prawdą
A co złudzeniem powiek
„… człowiek żyje w ciągłej niepewności
w niepewności dnia, który ma przyjść”.
Ci z przyszłości wymyślą wszystko lepsze.
Będą drwić z naszych osiągnięć, tak jak my wyśmiewamy się z „osiągnięć” naszych przodków.
Ale w paru rzeczach przodkowie byli lepsi.
Mieli Bacha.
Mieli Mozarta.
Mieli Leonarda da Vinci.
Niezłe Katedry im wyszły.
Umieli malować, budować, komponować, nieźle pisali.
Zaraz, zaraz, to jednak nie byli tacy najgorsi.
Właściwie byli lepsi.
*
„… a chwila mojej rozłąki nadeszła…”
Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy.
„Baruch Spinoza z Amsterdamu
zapragnął dosięgnąć Boga
szlifując na strychu
soczewki
przebił nagle zasłonę
i stanął twarzą w twarz.
Ciąg dalszy tej opowieści jest następujący: kiedy Spinoza pytał Boga o „naturę człowieka”,
i o „pierwszą przyczynę”, i o „przyczynę ostatnią” –
Bóg milczał dyskretnie, acz lekceważąco. A potem rzekł:
Pomówmy jednak
O Rzeczach Naprawdę Wielkich.
I – wytknął Spinozie, że kaleczy sobie ręce, niszczy wzrok, źle się odżywia, nędznie odziewa, nie schlebia wielkim tego świata, nie dba o dochody itd.
A przede wszystkim – kontynuował Pan:
uciszaj
racjonalną furię
upadną od niej trony
i sczernieją gwiazdy
pomyśl
o kobiecie
która da ci dziecko”.
Rzeczy naprawdę wielkich.
Wrócimy do tego Jaśku. Wrócimy na pewno. Ta przygoda trwa. Ta podróż przez słowa i myśli.
Czytaj więc czytelniku dalej.
*
Prędzej czy później trzeba będzie zbliżyć się do Hioba.
Hiob pragnie udowodnić że wszelki dialog z Bogiem jest niemożliwy.
Bóg go nie tylko pokrzywdził, lecz także otoczył milczeniem pustyni i ciemnością.
„Wołam do Ciebie, a nie odpowiadasz, staję przed tobą a nie zważasz”.
Jest to dramat wiary i próba wiary. Nigdy jednak nie przyjdzie Hiobowi do głowy że Boga
może nie być. Tam jednak gdzie brak wszelkiej poręki i pomocy ludzkiej, Bóg ma stać się pośrednikiem między Hiobem a Samym Sobą. Bóg nie odpowiedział Hiobowi na żadne z jego pytań. Ale samo spotkanie z Nim, nic nie tłumacząc wszystko uczyniło jasnym.
*
No i trzeba by zamilknąć. Bóg milczy. Ale przemawia we wszystkim. A człowiek to jak małe dziecko. Jakim językiem można rozmawiać z małym dzieckiem? Jak mu wytłumaczyć istotę życia, śmierci, przemijania. Nic mu nie trzeba tłumaczyć. Niech żyje. Życie może, może mu coś wytłumaczy. Może dojdzie do niego jedno słowo. Może zrozumie że uczestniczy w czymś wielkim. W życiu uczestniczy. A pytań Bogu zadawać nie należy. Bo świat to wielka odpowiedź. Właściwie świat, właściwie historia, przeszłość, życie jednostki składa się z samych odpowiedzi. Wystarczy tylko pytać i cierpliwie czekać.
*
Pod Damaszkiem nastąpił błysk i Szaweł staje się Pawłem. Jezus wykorzysta jego charyzmę aby Słowo rozniesione zostało po rozległych przestrzeniach Cesarstwa Rzymskiego. A w XX wieku to samo przeżyje Andre Frossard.
Zobaczmy jak on opisuje doświadczenie mistyczne.
„Jest godzina siedemnasta dziesięć. Za dwie minuty będę chrześcijaninem.
Jestem ateuszem pełnym wewnętrznego spokoju; nic nie przeczuwam więc, gdy znużony czekaniem na koniec niezrozumiałych praktyk religijnych, które zatrzymują mego towarzystwa dłużej niż się tego spodziewał, otwieram kolei małe żelazne drzwi, by zbadać z bliska, w charakterze artysty czy gapia, budynek gdzie mój przyjaciel – mam ochotę powiedzieć – zasiedział się (w rzeczywistości czekałem na niego najwyżej
trzy albo cztery minuty).
Wnętrze kaplicy jest równie mało porywające jak jej wygląd zewnętrzny. Przypomina ono banalny kadłub okrętu z kamienia, którego ciemnoszare linie nieruchomieją i wyruszają dalej, nie osiągając niestety jednak ideału prostoty i piękna z epoki Cystersów. Nawa dzieli się wyraźnie na trzy części. W pierwszej z nich, blisko wejścia, zgromadzili się wierni, którzy modlą się w półcieniu. Witraże zaciemnione masą sąsiadujących budynków rzucają nieco światła na rzeźby i na boczny ołtarz ozdobiony bukietami kwiatów.
Kaplica jest w głębi stosunkowo jasno oświetlona. Nad głównym ołtarzem ustrojonym na biało, nad masą roślin, kandelabrów i ozdób, wznosi się duży krzyż z obrobionego metalu, mający w środku białą matową tarczę. Trzy inne tarcze o tych samych wymiarach, ale o nieco odmiennym odcieniu tkwią u góry krzyża i na końcach jego ramion.
Stojąc przy drzwiach, szukam wzrokiem mego towarzysza, lecz wśród klęczących przede mną postaci nie daje mi się odnaleźć go. Wzrok mój błądzi między cieniem a światłem, wraca bezmyślnie do zebranych ludzi, wędruje od wiernych do nieruchomych zakonnic, od zakonnic do ołtarza i zatrzymuje się, nie wiem dlaczego, na drugiej z rzędu świecy palącej się na lewo od krzyża. Nie na pierwszej czy trzeciej, lecz dokładnie na drugiej. I wtedy właśnie następuje nagle i kolejno szereg przedziwnych zjawisk, których nieubłagana gwałtowność zniweczy w jednej chwili absurdalną istotę, jaką jestem, i wyprowadzi na światło dzienne olśnione dziecko, jakim nigdy nie byłem.
Najpierw narzucają mi się słowa: „życie duchowe”.
Nikt ich nie wypowiedział, sam ich nie sformułowałem, słyszę jakby wymówił je ktoś obok mnie szeptem i to ktoś, który widzi rzeczy, jakich ja jeszcze nie widzę.
W chwili gdy ostatnia sylaba tego wyszeptanego wstępu dociera zaledwie do progu mej świadomości, zaczyna nagle toczyć się wstecz jakaś lawina. Trudno mi powiedzieć, że otwiera się niebo; nie otwiera się, lecz rusza z miejsca, wznosi się nagle, jak niemy płomień, z tej kaplicy, gdzie nic go nie zapowiadało i gdzie tkwiło w sposób tajemniczy. Jak opisać je niezdarnymi słowami, które odmawiają posłuszeństwa, grożą zahamowaniem myśli, złożeniem ich w lamusie chimer?
Jakich farb użyłby malarz, który ujrzałby nagle nieznane dotychczas kolory? Niebo to niezniszczalny kryształ, nieskończenie przejrzysty, tak świetlisty, iż trudny do zniesienia (gdyby siła jego światła osiągnęła jeden stopień więcej, przestałbym istnieć), o odcieniu
r a c z e j b ł ę k i t n y m, to świat inny, świat o blasku i nasileniu takim, że nasze istnienie zamienia się w jakieś wątłe cienie zaludniające niedokończone sny.
Jest ono rzeczywistością, prawdą, którą oglądam z perspektywy ciemnego brzegu, gdzie znajduję się jeszcze. We wszechświecie panuje porządek, a nad nim króluje, po tamtej stronie zasłony z błyszczącej zasłony, fakt istnienia Boga, fakt, który stał się obecnością i istotą; jeszcze chwilę temu byłem gotów zaprzeczyć istnieniu tej istoty, którą chrześcijanie nazywają n a s z y m O j c e m; teraz zaś przekonuję się, iż jest ona dobra, pełna dobroci nie dającej się porównać z niczym, nie tej, którą nazywa się dobrocią bierną, lecz tej, która, będąc czynna, łamie wszystko, prześciga wszelki gwałt, umie rozbić najtwardsze skały i to, co jest jeszcze twardsze od skały – ludzkie serce”.
*
To nawrócenie Andre Frossarda, uświadamia że tamta Rzeczywistość jest obok nas. W każdej chwili może się objawić każdemu. Ta nasza rzeczywistość to płótna i w każdej chwili wejść w nie może Nieskończoność.
A co pisze Thomas Merton.
„Żywione przez człowieka ziemskie pragnienia są cieniami. W spełnianiu ich nie ma prawdziwego szczęścia. Dlaczego zatem nie przestajemy się uganiać za uciechami bez wartości? Ponieważ s a m t e n p o ś c i g stał się naszym jedynym substytutem radości. Niezdolni do spoczęcia w czymkolwiek z tego, co osiągamy, postanawiamy znaleźć zapomnienie o naszym niezadowoleniu w nieustannym poszukiwaniu nowych zaspokojeń.
W pościgu tym samo pragnienie staje się naszym głównym zaspokojeniem.
Życie oparte na pragnieniach jest jak pajęczyna – powiada św. Grzegorz z Nyssy. Jest to krucha tkanka bezwartościowych marności, którą oplata wokół nas ojciec kłamstwa, Szatan, wróg naszych dusz, a która jednakże może nas złapać i mocno trzymać, wydając nas jemu jako jego więźniów. Niemniej złudzenie jest tylko złudzeniem, niczym więcej.
Wszystko, za czym człowiek goni w tym życiu, istnieje tylko w jego umyśle, a nie w rzeczywistości: opinia, honor, godności, sława, szczęście: wszystko to jest dziełem pająków tego życia… Ale ci, którzy wznoszą się na wyżyny, jednym trzepotem skrzydeł wymykają się pająkom tego świata. Tylko ci, którzy są ociężali i bez energii, jak muchy, zostają schwytani na lep tego świata i ujęci i skrępowani, niby sieciami, przez honory, przyjemności, pochwały i różnorakie pragnienia i w ten sposób stają się łupami bestii, która czyha aby ich pojmać.
Zasadniczym tematem Koheleta jest paradoks, że chociaż nie istnieje „nic nowego pod słońcem”, każde następne ludzkie pokolenie skazane jest przez naturę na zużywanie się w pogoni za „nowościami” które nie istnieją. Ta idea, równie tragiczna jak orientalne pojęcie karma, które bardzo przypomina, zawiera w sobie właśnie wielką zagadkę pogaństwa. Tylko Chrystus, tylko Wcielenie, poprzez które Bóg wyłonił się ze swej wieczności, aby wejść w czas i uświęcić go dla siebie, mogło uratować czas przed byciem zamkniętym kręgiem frustracji”.
*
Z literatury staroruskiej przytoczmy takie wersy:
„Zaprawdę, dobre to jest, bracia,
i wielce pożyteczne
rozpamiętywać ksiąg bożych naukę.
Ona i duszę w czystości zachowuje,
i umysł do pokory nakłania,
i serce w cnotach wszelakich ćwiczy,
i wdzięcznością człowieka napełnia,
do niebios
ku obietnicom pańskim
myśl kieruje,
na trudy duchowe ciało krzepi,
ku pogardzie świata,
sławy i majętności przywodzi,
a wszelkie smutki żywota odejmuje.
Dlatego błagam was
przykładajcie się pilnie
do ksiąg świętych czytania,
abyście nasyceni słowami bożymi
zapragnęli tęskliwie
niewymownych słodyczy
przyszłych czasów.
To jest bowiem sama prawda
niewidzialna lecz wieczna,
nie znająca kresu,
mocna i niewzruszona.
A nie samym językiem
czytać mamy pisanie owo,
ale z uwagą zgłębiać,
a czynem usilnym pełnić”.
*
Pisze Kohelet takie słowa:
„Uczynił wszystko piękne w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenia o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł których Bóg dokonuje od początku aż do końca”
Nie może człowiek poznać planów Bożych.
Ale wiedzieć musi że ten plan jest. Piękny i doskonały. Misterny i prosty.
I nieraz Bóg w błysku ognia ukazuje się a to Mojżeszowi a to Juliuszowi a to Andre Frossardowi i oni wyjaśniają cząstkę planu. Opisują jedną nitkę wplecioną w nieskończenie wielki dywan. Tylko tyle i aż tyle.
*
„Kiedy się iskrzy inny Dzień
i pochyla nade mną całując lekko w czoło –
On jeden wie, jak zmagam się,
aby go przejrzeć przez powietrze,
kiedy to On – wokoło”.
Pędzimy naprzód i gdzieś zostawiliśmy Hioba.
„Hiobie, prowadzę twoją rękę jak rękę ślepca po znakach i kształtach, których oczy nie mogą zobaczyć. Lecz powtarzam, ty zaś zechciej zrozumieć:
Stwórca i stworzenie w zupełnie inny i wzajemnie nieporównywalny sposób uczestniczą w rzeczywistości wszechrzeczy; przeto nie możesz pojąć bardzo wielu spraw, nawet miejsca i sensu swojego cierpienia. Cóż więc ci pozostało?
Hiobie, spróbuj zawierzyć Temu, który życie wyprowadził z nieistnienia.
Kimże ty jesteś, Hiobie, że podnosisz skargi aż do gwiazd? Czy sądzisz, że nie usłyszałbym ich gdybyś milczał?
Hiobie, sługo wierny, niech przyjdzie uciszenie”.
*
Trochę farby, pędzel, sztaluga i płótno. I czas. Czas potrzebny by stworzyć dzieło. Ale to dzieło, ten obraz, zanim znajdzie się na płótnie musi urodzić się w głowie twórcy. Ale nawet gdy usiądziemy przed płótnem i zaczniemy go kontemplować to nie wiadomo po co powstało. Właściwie byt obrazu nie jest konieczny. Ale gdy obraz zaistniał staje się konieczny. Konieczny dla epoki, konieczny dla twórcy. Każdy obraz jest tajemnicą. Bo na płótnie jest coś więcej. Nie chodzi o farbę, nie chodzi o temat, o nastrój. Chodzi o coś więcej. Nawet nie chodzi o zatrzymany czas. Chodzi o niewyrażalne zawarte w każdym obrazie.
*
„O wiarę
mocuje się z aniołem do czasu
aż sprawiedliwą ręką uzbrojoną w miecz
zetnie na wieczność
wszystkie moje lata
choć niejednej chwili szkoda”
Na płótnach zapisano niejeden błysk czasu. Zapisano fragment zdarzenia, wyobrażenia o przeszłości, wygląd człowieka. Namaluj mnie mówił niejeden. Namaluj mnie w kontuszu, w pięknej balowej sukni, namaluj ten dom, ten las:
„Tu każde drzewo, krzew, owad zakreśla swoją przestrzeń do umierania bije serce lasu”.
I tworzymy nasze wyobrażenie życia. To jest ta poplątana strona dywanu.
*
Obrazy malowało wielu. Malował Grottger. Jeden z jego obrazów przedstawiał taki malutki fragment z naszej historii:
„Na etapie obok granicznego słupa stoją w długim szeregu zesłańcy pilnowani przez strażników i dwa ujadające psy. W głębokim śniegu ślady licznych stóp. Niebo pochmurne, horyzont siny, bezkresny. Ból, rezygnacja, przygnębienie, wzgarda i nienawiść widnieją na umęczonych obliczach”.
Tak, to jest fragment naszej historii, uchwycony pędzlem przez malarza. Jednakże z obrazu tego można odczytać naszą przeszłość od początku dziejów i naszą przeszłość do końca dziejów. Jest on maleńkim fragmentem ale fragmentem całości i ta całość jest w nim. I w każdym obrazie jest całość.
Bo to że oni zmierzają do kraju gdzie zabito nadzieję miało swoje początki gdy powstawał nasz kraj. Na obrazie gdzie widać chrzest Polski widać też nas z XXI wieku. Przypatrzmy się dobrze. Widać tam nas. Jeszcze nas nie ma, a już jesteśmy.
*
Jedni dostawali wiarę od Pawła. Tak się złożyło że żyli w tamtym czasie i tamtym miejscu. Co z wiarą robili dalej? Zależało to od tego na jaką ziemię padło ziarno.
*
„Wierność Twoja trwa z pokolenia na pokolenie”.
To z Psalmu 119. Najdłuższy chyba ten Psalm. Te pokolenia co po nas przyjdą jakie będą?
My tego nie wiemy. Nie możemy sobie nawet tego wyobrazić.
A Pan już wie. Jeszcze nie narodzili się ci, których prawnuki będą budować świat przyszłości a Bóg już wie wszystko o nich. Wie kto będzie miał życie piękne, a kto tragiczne. Kto będzie wierzył a kto będzie ateistą. Kto zginie w wypadku (nie wiem czy będą samochody ale wypadki będą) a kto napisze książkę o Jezusie. A „Wierność Twoja trwa z pokolenia na pokolenie”. Już było tyle cywilizacji, epok a ile jeszcze będzie. I wszystkie następne pokolenia będą zachwycać się (no może nie wszystkie) górami, wschodami słońca i lasem. Bo las przetrwa. Rozsypią się wieżowce Nowego Jorku i znów ludzie mieszkać będą w parterowych domkach i mówić do siebie:
Dzień dobry sąsiedzie, jakże pięknie pachnie bez u sąsiada.
*
„Odliczył ludziom dni i wyznaczył czas odpowiedni”.
A tu książkę bierzesz i czytasz o czasach dawnych. I myślisz, o jak by to było dobrze żyć w średniowieczu. Mieć komnatę na zamku i na wojny jeździć. A tu musisz żyć w komnacie na X piętrze wieżowca. Wojny tylko w telewizji oglądać. Ale to twój czas.
Co byś ty w średniowieczu robił. Na pewno zaraz by cię na tej wojnie zabili albo i gorzej zranili. A szpitali nie było, tylko pajęczyny z chlebem czy zioła. A teraz co?
Zadzwonisz, jak gorączkę masz, pogotowie przyjedzie i już!
Teraz lepiej żyć a nie w średniowieczu.
*
Autorze książki „Gdzieś w ostatecznej krainie" – rzekł nagle Jasiek.
Poziom tego co napisałeś powoduje że ja nie mam zamiaru współpracować z tobą.
Czy aż tak źle z tobą że musisz pisać jakieś banały o komnatach średniowiecznych i wojnach?
A twoje refleksje to poziom10 – latka.
Jaśku, wszystko wokół się infantylizuje. Przecież wiesz.
No ale ty nie musisz ulegać.
Nie muszę? Nie muszę!
*
,,Czy chcecie abym uwolnił Króla Judejskiego”
I krzyczeć zaczęli wszyscy:
,, Nie tego, lecz Barabasza”
Jeszcze teraz słychać ten krzyk. A w ciszy kościoła Jezus na ołtarzu a przed nim człowiek błagający tego cichego o pomoc. Bo tylko ten cichy może pomóc.
,, Błogosławieni cisi albowiem oni odziedziczą ziemię”
*
„Tylko raz jeden w moim życiu medytacja nad wydarzeniami ewangelicznymi okazała się bezowocna, chociaż i ona miała swój ukryty i mądry sens. Przed kilkom laty postanowiłem napisać opowieść o tym, co by się stało ze światem, gdyby Chrystus nie istniał. Gdy zacząłem obmyślać akcję i konflikt, charaktery osób, stosunki polityczne i społeczne, wśród których to fikcyjne zdarzenie miało się dziać, doznałem wrażenia, jakby z głębi czasu zionęła ku mnie potworna otchłań niemożliwa do określenia. W żaden sposób nie mogłem sobie wyobrazić nieobecności Chrystusa w ludzkich dziejach. Wyobraźnia odmówiła mi posłuszeństwa. Nie zdołałem wykrzesać z siebie ani jednego obrazu. Tworzywo okazało się jałową miazgą, której nie umiałem nadać kształtu. Stanąłem oko w oko z demoniczną próżnią, w której ani siebie, ani sensu świata nie mogłem odnaleźć. Zrozumiałem, że bez Ewangelii jestem niczym, że nie istnieję, że tylko ona ustala i potwierdza materialnie i duchowo mój osobisty byt”.
To napisał Roman Brandstaetter. Żyd, który się nawrócił na katolicyzm. Polski pisarz. Mówimy w tej książce o nawróceniach. O nawróceniu św. Pawła, Andre Frossarda.
O tym momencie kiedy życie zaczyna biegnąć innym torem.
Okazuje się że tym właściwym. A Roman Brandstaetter zaczął pisać.
Pisał o Jezusie z Nazarethu tak jak może pisać ktoś kto czuje ten naród, wśród którego żył, działał 2 tysiące lat temu Mesjasz oczekiwany i odrzucony.
*
Pozostanie tajemnicą jakimi drogami zbliżał się do postaci Jezusa, Roman Brandstaetter. Jak doszedł do wyrażenia ludzkimi słowami wewnętrznego kręgu przeżyć psychicznych Boga żyjącego wśród ludzi, w ludzkim ciele. Boga tak podobnego zewnętrznie do ludzi że Jego otoczenie nie potrafi go rozpoznać. I zadają sobie ci co Go otaczają pytanie „Kim On jest?”.
Ślepe oczy istot ludzkich nie potrafią wniknąć w głąb Mocy Bożej szczelnie okrytej człowieczeństwem.
*
„Jeszuo… ben Josef… przypomnij sobie o mnie… gdy wejdziesz do Królestwa Bożego.
Ten łotr jest teraz jedynym człowiekiem na ziemi, który głośno żebrze u Niego o łaskę.
Nikt go o nic nie prosi. Czy można o cos prosić nędzarza konającego na haniebnym krzyżu? Spomiędzy Jego tężejących warg sączą się słowa, przyrzeczenie, a zarazem dowód wdzięczności za ten jedyny głos głośno wołający do niego z wysokości krzyża, z wywyższonego sąsiedztwa:
Będziesz ze mną… w raju… dzisiaj…”
To z książki „Jezus z Nazarethu”. Jezusie przypomnij sobie o mnie.
O mnie też.
*
„Błogosławieni , którzy się smucą...”
Tyle jest powodów do smutku. A tutaj słowa aby być szczęśliwym, że smutek przyszedł i trwa. Nieraz długo trwa. Nie wszyscy wytrzymują. Nie wszyscy dotrwają do świtu.
*
„Tam się Anioł w smutku cieszył…”
Marta Robin 52 lata leżała w łóżku. Otrzymała stygmaty i niewymowne cierpienie. Jednakże powiedziała takie słowa:
„Jest to nie do zniesienia i jest to rozkoszne”.
Była niewidoma. Przez 52 lat nic nie jadła i nic nie piła. Rozum ludzki jest tutaj za mały by cokolwiek wyjaśnić. Ale dlaczego aż takie cierpienie. Chrystus cierpiał jeden dzień. A stygmatycy cierpieli nieraz całe życie. To jest niewytłumaczalne. I znów to słowo „dlaczego?” pozostaje bez odpowiedzi. Przeciwnik Jezusa znajdzie tu argumenty i zwolennik znajdzie.
52 lata cierpienia. A co w zamian? Niebo. A łotr na krzyżu też otrzymał Niebo.
Za jedno słowo.
*
Pisze Juliusz St. Pasierb taki wiersz:
„Miłość milczy a śmierć ciągle daje nam znaki
…śmierć za to mówi bez przerwy
w dotknięciu instrumentu
w uśmiechu w objęciu
albowiem znakiem śmierci
może być każdy gest życia”.
*
Jaśku ty będziesz żył na kartach tej książki i jak ktoś czytać ją będzie to dialog z tobą nawiąże. A ja pamiętam ludzi, którzy odeszli na zawsze. Ich czas się skończył, dlatego opowiem ci o nich. Zaczniemy od Marii.
Maria urodziła się w 1896 roku, a więc jeszcze w XIX wieku. Chodziła do rosyjskiej szkoły w Będzinie. Przed każdą lekcją hymn rosyjski „Boże cara chranij” śpiewała, a gdy miała 12 lat już pracowała. Nosiła cegły na budowie. Kiedy wracała do domu to zasypiała na stojąco ze zmęczenia. Był rok 1908. Zostawmy teraz Marię, wrócimy do niej. Niech odpoczywa. Ma 12 lat a zmęczona życiem niczym osoba 60 letnia.
„Bóg podarował mi życie tak po prostu”.
Ten wiersz dla niej, dla Marii. Tylko dlaczego dostała takie życie.
*
Jakie było życie Marii? Skończyło się już. Można je analizować, nawet oceniać. Żyje tylko w pamięci. Ale zatrze się ta pamięć. I nie można jej życia opowiedzieć innym. Nie da się przekazać uroku chwili, nastroju, głosu, gestu, spojrzenia. Te wszystkie opisy są suche. Ale będziemy opisywać jej życie. Na razie ma 12 lat. Odpoczywa po ciężkiej pracy. Jeszcze czeka ją droga do biedaszybu. Musi przynieść węgla.
Odpoczywaj Marysiu.
*
Jezus dobrze wiedział że trzeba pomóc naszej słabej wierze, dlatego też pozwolił niektórym słyszeć, widzieć i dotykać tego czego
„oko nie widziało i ucho nie słyszało”.
Żyjesz w świecie symboli i znaków. Wszystko znaczy więcej, niż widzą twoje oczy i dotykają ręce. Miej więc ten wspaniały Boski zmysł, który pozwala pod znakami świata rozpoznać inny świat. I życie każdego człowieka jest znakiem. I jest pełne tajemnic.
*
Bogactwo rzeczywistości jest niemal nieskończone. Ta sama rzecz oglądana z innej strony jest zupełnie inna. Z punktu widzenia dzisiejszego świata gdzie liczy się sukces, użyteczność, przydatność, 52 lata cierpienia Marty Robin nic nie znaczą. To głupstwo w ich oczach. Trzeba być dyspozycyjnym 24 godziny na dobę. Pełnym pomysłów aby zniszczyć konkurencję. A Marta Robin była dyspozycyjna dla Chrystusa przez całe swoje życie
*
Marysia miała wiarę. Bezgraniczną, ufną.
Często powtarzała takie słowa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”.
Kiedy mając 77 lat połamała nogi i leżała taka pełna cierpienia, modliła się
„Przyjdź mój Jezu pociesz mnie”. Miała wiarę. Przytoczę ci więc Jaśku te ewangeliczne wersy:
„Jeżeli będziecie mieć wiarę jak ziarenko gorczycy to powiecie tej górze: Przesuń się.
Stąd tam – i przesunie się. I nic nie będzie dla was niemożliwe”.
Jeżeli więc nie potrafię przenosić gór, to znaczy że moja wiara jest mniejsza niż ziarenko gorczycy?
Jaka zatem ona jest?
*
Ewangelii zgłębić nie sposób. Jezus naucza, ale dopiero po długim czasie przychodzi do nas świadomość, zresztą bardzo mała , istoty jego nauczania.
Jezus nie tworzy nic materialnego a mimo to nie odnosimy wrażenia że jest Człowiekiem o duszy poety, tzn. takim odłączonym od prawdziwego życia.
Jednakże ON naprawdę żyje i robi tylko to co ważne , co istotne w życiu.
„ Widząc tłumy, wstąpił Jezus na wzgórze i usiadł...
Otworzywszy tedy usta swoje nauczał ich mówiąc...”
„Czemu to wzywacie Mnie Panie, Panie a nie czynicie tego co mówię?”
*
Raz jeszcze Jaśku idź do klasy na Warpiu. Wejdź w 1906 rok.
Śpiewają dzieci hymn rosyjski?
Śpiewają!
Pytasz dlaczego w Polsce taki hymn i portret cara w klasie?
No właśnie!
Taki fakt popatrz jak można go rozbudować. Cofnąć się trzeba do… No właśnie. Chyba do czasów kiedy bezpotomnie zmarł Zygmunt August. Podobno wtedy Rzeczpospolita zaczęła
chylić się ku upadkowi a potem… i tak dalej, i tak dalej i w konsekwencji Marysia musiała rosyjski hymn śpiewać i życiorysu cara się uczyć. Ale i tak miała szczęście. Kiedy miała 22 lata Polska odzyskała Niepodległość.
Ale to już inna historia.
*
W którym momencie trzeba szukać korzeni, przyczyn jakiegoś zjawiska? W którym momencie rodzi się zło? Jeszcze go nie widać gołym okiem a ono już jest. Jeszcze małe, delikatne, niegroźne.
A przecież groźne.
Terenem działania Złego jest wnętrze człowieka.
Pisze św. Jakub:
„A teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapieniu jakie was czeka. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało…”
A przecież to Europa tak bogata, poniklowana, złota, pępek świata. Lecz ducha tutaj nie ma. Nie potrzebny im krzyż. Wśród wieżowców sięgających nieba, pełnych zarozumiałych ludzi, ludzi pełnych mocy, którzy jednym telefonem powodują łańcuch zdarzeń, nie ma dźwigającego krzyża. Słychać za to krzyk Złego. Tylko dlaczego ci ludzie pełni mocy mają w sobie tyle smutku i strachu?
Dlaczego?
,, W proch każesz powracać śmiertelnym
i mówisz: ,, Synowie ludzcy, wracajcie”
To są słowa z Psalmu 90. Pisane tysiące lat temu.
Zawsze aktualne.
Co to znaczy „wracajcie”? Czyżby powrót do Ojca?
*
Tam gdzie wspominamy duchy naszych przodków tam zaraz zjawi się Juliusz.
„Jako te mary, pastuszkom w jesieni
Znajome z blasków, za którymi błądzą
I gdzieś na kopce przeświętych kamieni
Trafiają, i trzód zapomną, i sądzą
Że są żywymi w kraju smętnych cieni,
Gdzie ojców duchy panują i rządzą:
Podobnie… z równą omamienia władzą –
Sny pośmiertelne wstają i prowadzą
Naszą istotę. Ja za tymi snami
Szedłem, a coraz wyraźniejsze były…”
To z „Króla – Ducha”. Ale Jaśku to nie jest wbrew pozorom smutne.
To jest szukanie sensu i nadziei.
*
Juliusz spędził młodość w miejscach gdzie panowała mistyka, gdzie wszystko było poetyckie a tutaj w mieście naszym czy dostrzegłby duchy przeszłości? Może o tych robotnikach idących o czwartej rano do fabryki czy kopalni dostrzegł by tych gotowych przyjąć obietnice różnych agitatorów. I wielu z nich wyrzekło się Jezusa i poszło za sztandarem czerwonym. Uwierzyli w tych co im czerwony raj na ziemi obiecali, zręcznie podsunęli „mądre teksty” gdzie jasno stało że trzeba „ruszyć z posad bryły świata”. I że wtedy tam w Nazarecie, w Judei to wszystko nieprawda, zmyślenia, bajki.
I trzeba się mścić za te biedaszyby, za cierpienie i samemu wprowadzić wolność, równość i braterstwo. A Zły stał za hałdą elegancki, uśmiechnięty, wyrozumiały i delikatny i zacierał ręce. I zaglądał do mieszkania a tam paru z nich z wielkim przejęciem czytało przy świecy teksty jakieś. Czy czytają o tym że:
„Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni”.
Nie.
Czytają teksty przemycone przez granicę ziemską że trzeba się mścić, bomby rzucać i rewolucje robić. A tamten tekst o błogosławionych którzy cierpią prześladowania przyszedł zza innej granicy, z INNEGO ŚWIATA. A Zły zerka przez okno i patrzy na wieżę kopalni „Paryż” i już wie że zasiał ziarno.
Ziarno zła.
I długo złe plony przynosić będzie.
*
Szatan zazdrosny jest o Chrystusa i próbuje przybierać jego postać. I przymilnie obiecuje raj już tutaj, tylko zabij człowieka drugiego, zabij, bo on ma dużo a ty nic. Zobacz on w pałacu mieszka, patrz jak rzęsiście oświetlony, jakie potrawy jedzą, jak pięknie muzyka gra. Widzisz, to mówi szatan do robotnika. Zmów się z innymi, rewolucje zróbcie, spalcie pałac, pomścijcie swoje krzywdy. A potem wy zamieszkacie w pałacu bo wam się należy. Będziecie mieć służbę, ochronę i kawior na kolację. Tylko zabij. Bądź silny.
Zmyjesz krew z rąk nie martw się, albo w rękawiczkach chodzić będziesz.
W białych rękawiczkach.
* * *
Marysiu, czy w rosyjskiej szkole na Warpiu w Będzinie czytał wam rosyjski nauczyciel ten wiersz Puszkina?
„Jakiś zły duch w ustroniu mojem
Zaczął odwiedzać mnie tajemnie.
Smutne spotkania nasze były,
A jego uśmiech, wzrok cudowny
I słowa co truciznę kryły,
W duszę mą jad wsączały chłody
Próbował kusić niestrudzenie…
Piękno nazywał urojeniem…”
*
Zostały te płótna i my Jaśku szukamy Osoby, która owinięta była w te płótna.
Szukamy Jej na kartach Dobrej Nowiny szukamy Jej w życiu osób nam bliskich, w wydarzeniach dawnych i współczesnych.
I samo szukanie jest już częścią znalezienia.
W Psalmie 102 czytamy:
„Dni bowiem moje jak dym znikają…
Ty zaś, o Panie na wieki zasiadasz na tronie”.
*
Przytoczmy im raz jeszcze fragmenty Psalmu 102:
„Dni bowiem moje jak dym znikają
Ty zaś, o Panie na wieki zasiadasz na tronie”.
*
„Siedzieli w ciemnościach i mroku,
uwięzieni nędzą i żelazem
gdyż bunt podnieśli przeciw słowom Bożym
i pogardzili zamysłem Najwyższego”.
Ciemności i mrok ogarnęły Imperium prawie wiek cały. Najpełniej obraz Rosji – Piekła maluje Juliusz Słowacki. W jednej z sekwencji „Piasta Dantyszka” są takie słowa:
„Lecz wprzód opiszę, jaką tam strukturą
Stoi ta wieża, zwana trupów górą.
Czarna po wierzchu, czerwone ma wnętrze…”
Rosja jak opisują ją pisarze, poeci, zesłańcy to kraj pędzący żywot poza historią. Kraj nie należący do wspólnoty narodów. Kraj gdzie szatan dokonuje swoich eksperymentów.
*
W Ewangelii Chrystus mówi, że człowieka czyni nieczystym nie to, co przychodzi do niego z zewnątrz, ale to, co wychodzi z jego wnętrza.
„Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym”.
(Mt 15, 19 – 20)
Kluczowe zdanie w „Biesach” Dostojewskiego wypowiada nie Stawrogin, nie Wierchowieński, nie Szatow, lecz postać drugoplanowa. Prokurator Lembke mówi:
„Pożar jest w głowach”.
„Biesy” nazywane bywają powieścią profetyczną. To co Dostojewski opisywał jako pożar w głowie Szigalewa, wkrótce miało się stać realnym ogniem, który strawi całą Rosję.
(Fronda)
W księdze Mądrości Syracha(37 – 16 – 18) są takie słowa:
„Początkiem każdego dzieła – słowo
a przed każdym działaniem – myśl
Korzeniem zamierzeń jest serce,
skąd wyrastają cztery gałęzie:
dobro i zło, życie i śmierć,
a nad tym wszystkim język ma pełną władzę”.
Istotą Imperium było kłamstwo.
W Rosji objawiło się zło metafizyczne w dziejach.
*
W książce „Archipelag Gułag” Aleksander Sołżenicyn opisuje piekło. Opisuje coś co opisać nie sposób I nie opisy zbrodni są tutaj najbardziej straszne, straszny jest bezmiar bezsensu.
Zło nie ma sensu, logiki. Chciałoby się krzyczeć z rozpaczy nad bezmyślnością systemu.
Pisze Sołżenicyn:
„To co powinno znaleźć odbicie w tej książce – jest nieogarnione.
I nie sprosta pojedyncze pióro opisowi całej tej historii, całej tej prawdy.
Zresztą dość jednego łyku by poznać gorycz morza.”
*
Chce Sołżenicyn oddać cześć milionom pomordowanym przez system zła jakiego nie znała cywilizacja ludzka. Pisze więc „Archipelag”.
A Mickiewicz w „Księgach narodu polskiego” takie słowa umieszcza:
„I ziemia cała stała się niewolnicą,
a nie było takiej niewoli nigdy na
świecie, ani przedtem ani potem,
oprócz w Rosji z dni naszych”.
Ten kraj oddany we władanie zła na długi czas, sączył to zło w innych.
I jeszcze długo zbierać będziemy ten plon.
Plon kłamstwa i zbrodni.
*
Mottem „Biesów” Fiodora Dostojewskiego jest fragment ballady A. Puszkina, oraz Ewangelia św. Łukasza (VIII 32 – 36).
Posłuchajmy co pisze A. Puszkin:
„Wokół mrok, choć wykol oczy;
Co tu robić? Będzie źle
Bies nas, widać, w polu toczy
I kołuje nami w mgle
Biesy kręcą się szalone,
Jako liście w słotny dzień
Skąd ich tyle? Dokąd pędzą
Zawodzące straszną pieśń?
Czy to czart się żeni z jędzą?”
Wiedział Puszkin co czeka Rosję. Przeczuwał zbliżające się demony.
„Jakąś Moskwę przypomniałem nad czerwoną parą
W czepcach złotych siedzącą… niby wiedźmę starą,
Od której strach… jakoby na wieki rozwlekły –
Już wtenczas tak na koniu uderzył Litwina,
Że mu z otwartych oczu krwawe łzy pociekły
I nagle stał się drugi Chrystus z poganina,
Płaczący nad przyszłością”.
Płaczący nad przyszłością.
To pisze Słowacki w „Zawiszy Czarnym”.
Ten strach się unosi nad przyszłością.
Ta Moskwa demoniczna, już od wieków demoniczna musi w przyszłości wydać potworność. Czerwona para od krwi czerwona unosiła się przez prawie cały XX wiek nad Rosją.
*
,, Polsko! o Polsko święta! Całe twe okolice
Ubrały się w powietrze złote, jakoby śnione
I ubrały się w cudów niby jasne księżyce,
I wypędzają z zamków ruskie duchy czerwone
Polska to według Słowackiego kraj sacrum. Rosja to profanum.
*
W takim bezmiarze zła musi narodzić się dobro.
Pisze Juliusz:
„Przyjdzie godzina, że ich dzieci dzieci
Nad plonem tego czasu wzniosą lament;
Lecz teraz wszystko jak liść z drzewa leci,
Kościołów krew nie broni i sakrament;
Kagańcem swoim śmierć kościana świeci,
A przed nią czarne dusze lecą w zamęt.”
*
Na każdym skrawku ziemi inna rozgrywa się historia. I proste, najprostsze pytanie zadać by należało dlaczego tak się dzieje. Inaczej działo się na Litwie, inaczej na Syberii, inaczej w Będzinie, inaczej w Paryżu. Nie ogarniemy tej różnorodności.
Ale wszędzie i zawsze aktualne są słowa Dobrej Nowiny.
*
Lucjan całe życie woził węgiel. Był furmanem. Wyjeżdżał z domu skoro świt i jechał na kopalnie. Tam nieraz i parę godzin musiał stać w kolejce i potem sypali mu węgiel na furmankę, i on czy słońce czy słota rozwoził je po domach.
Nie umiał pisać ani czytać . Kiedy miał 20 lat , w roku 1920 , wzięli go na wojnę z bolszewikami. Do końca życia wspominał to wydarzenie. Nawet sobie sprawy nie zdawał z tego , że miał swój maleńki udział w zatrzymaniu pochodu czerwonego barbarzyństwa na Europę. Żył poza historią, której nie rozumiał. Nic po nim nie zostało, nawet fotografia. Tylko wspomnienie że w 1920 walczył z bolszewikami.
*
Lucjan nie zdawał sobie sprawy z tego że przyczynia się do zatrzymania(na jakiś czas)zła wcielonego. Polski myśliciel Marian Zdziechowski był jednym z pierwszych, który rozpoznał znaczenie Komunizmu.
„Nie potrafił usprawiedliwiać zbrodni przyszłym dobrem ludzkości. Dostrzegł w człowieku - komuniście oblicze Antychrysta. Widział że bolszewizm to nienawiść do wszystkiego co wyższe, szlachetne i dobre w tradycji. Próba budowy kultury czy cywilizacji bezbożnej może się powieść tylko pod jednym warunkiem: że będzie to zarazem cywilizacja nieludzka.”
(Paweł Lisicki – Fronda)
Władimir Sołowjow, rosyjski myśliciel napisał o Dostojewskim takie słowa:
„Zrozumiał on że wobec najwyższej prawdy Boga wszelka nasza prawda jest fałszem, a próba narzucenia tego fałszu innym jest przestępstwem”.
Dlatego twórczość jego jest właśnie taka. Przeczuwał co zdarzy się w XX wieku i próbował zatrzymać, wyrzucić te biesy. A one czekały na swój czas i czas ten przyszedł. I teraz pytanie czy to była konieczność, czy to było niemożliwe. Czy Iwan Groźny, Piotr Pierwszy,
Czyngis – han ukształtowali tak Rosję że musiała stworzyć potworny system. Mentalność ludzi tak inną od europejskiej. Ten system rang, klas, stanów, upadlający człowieka. To byli „Biedni ludzie” jak pisał Dostojewski. A Marysia siedząc w klasie i patrząc na portret cara Mikołaja który był tak daleki, obcy nie przeczuwała że sto lat po tych lekcjach ten problem będzie ciągle żywy. To pytanie dlaczego zło istnieje? Ale to pytanie będzie zadawane do końca. Do końca świata.
„Nie zraniłeś nóg na krzyżowych drogach
Nie łkała twoja dusza w noc ciemną
Gdy staniesz przed Nim bez bolesnych blizn
jak cię pozna, nie jesteś podobny do- Syna”.
Te miliony cierpiących zasłużyło sobie by stanąć twarzą w Twarz. Blizn u nich wiele. Właściwie same blizny.
*
I szatan (kto ty jesteś?) ta siła co zła pragnąc zawsze dobro zdziała, chcąc nie chcąc, tworząc system zła, cierpienia, dał ludziom możliwość by nagrodę obfitą dostali.
Ale czy to tak ma być zawsze? Czy innej drogi nie ma?
*
I następne strofy napisane przez współczesnych
„w niebie będzie inaczej
nie będzie pretensji z wczoraj
zmartwień na jutro…
Bóg wszystko wybaczy”.
Katom i oprawcom też?
W książce „Kto zabił Puszkina” jest takie zdanie:
„Kto był jego ojcem, dziadkiem, pradziadkiem – oznaczało: kim jest on sam, jakie zajmuje miejsce w społeczeństwie stanowym, jak nisko należy mu się kłaniać, gdzie wypada go przyjmować, z kim może się ożenić i wiele innych rzeczy”.
Ten system wykształcił ludzi bezdusznych, takie martwe dusze, ludzi drżących przed rewizorem. A wracając do Puszkina. Jego pradziad był Murzynem.
I Puszkin miał śniadą cerę i egzotyczne rysy. Największy poeta Rosji potomkiem etiopskiego niewolnika. I w taki sposób możemy rozważać różne dzieje, patrząc na portret Mikołaja II wiszący w klasie szkoły podstawowej w Będzinie, na który w 1906 czy 1907 patrzy Marysia. Te rozważania o Rosji, totalitaryźmie, Puszkinie mogą iść bardzo daleko.
I pójdą.
A ty Jaśku pospaceruj po Będzinie sprzed I wojny światowej. Porównaj potem to z miastem roku 2001. Dwa światy. Inne. Obce. Uważaj tylko żeby cię jakiś Czerkies na koniu, nie rozdeptał. Na razie oni tu pany. Na razie.
No i jak to miasto odbierasz? Miasto sprzed 100 lat.
Ciekawe – powiedział Jasiek.
Ale wiesz widziałem Paryż, Genewę i jeszcze parę innych miejsc, do których mnie posyłasz pisząc te swoją książkę. Powiedz mi, o Słowackim książkę już skończyłeś bo coś ostatnio nie posyłasz mnie bym go śledził i czytał jego listy?
Jaśku to jest drugi tom książki o Juliuszu tylko ma inny tytuł. Wiesz dygresje tak się rozrastają a to rozumiesz carska szkoła, a to paryska kaplica gdzie nawrócił się Frossard i już temat główny gubisz. Ale to pozór. Wszystko Jaśku, jest całością i wszystko jest ze sobą połączone. I dojdziemy do takich połączeń które będą jakby z dwu odległych galaktyk a przecież bliskie. Bliższe niż myślicie.
*
„Kto dobrze słucha, potrafi usłyszeć przyszłość”.
Jasiu, posłuchajmy co mówi teraźniejszość. Tylko jak wyłowić z tej kakofonii dźwięków rzeczy ważne, prawdziwe i istotne? Dostojewski codziennie otwierał Biblię i odczytywał przypadkowy wers i to było dla niego wskazówka na życie. Rano w dzień swojej śmierci otworzył Pismo i przeczytał „Zaniechaj tego”. Wiedział że umrze.
No to jak Jaśku, otwieramy Pismo?
Otwieramy!
*
Jaśku posłuchaj co mówi Pan:
„Zabrzmijcie weselem niebiosa!
Raduj się ziemio!
Góry, wybuchnijcie radosnym okrzykiem!
Albowiem Pan pocieszył swój lud,
Zlitował się nad jego biednymi”.
Otworzyło się Pismo, Jaśku, na księdze Izajasza 49, 13. A przecież mogło otworzyć się na innej księdze, innym wersie, mało tego, wzrok mój mógł paść na inne zdania. Już nie mówiąc na które wersy padłby twój wzrok Jaśku.
*
Jaśku coś ci powiem. Jedź do Łodzi. Łódź w końcu XIX wieku to było miasto pełne ruchu. Niemcy, Żydzi, Polacy, biedni, bogaci, syreny fabryczne. No krótko mówiąc
„Ziemia obiecana”. W 1887 roku urodził się w tym mieście Artur Rubinstein.
W swoich wspomnieniach tak pisze mieście swego dzieciństwa.
„Moje pierwsze muzyczne przeżycia kształtowało posępne, płaczliwe zawodzenie setek fabrycznych syren budzących robotników… Do tego dochodziły monotonne nawoływania żydowskich handlarzy starzyzną, rosyjskich sprzedawców lodów…”
Jaśku tak wyglądał Będzin w końcu XIX i początku XX wieku. Marysia opowiadając o mieście swojego dzieciństwa podobnie opisywała Będzin. Będzin też miał swoją fabrykę włókienniczą u Szena mimo iż Szen był w Sosnowcu. Miał swoje fabryki, i swoich żydowskich handlarzy starzyzną. Będzin to taka mała Łódź. Łódka.
Ale życie też podobne.
Jaśku popatrzysz na życie Rubinsteina i przy okazji rzuć okiem na Łódź.
A ja zobaczę tylko co robi Juliusz.
Juliusz pisze „Beniowskiego”. Zajrzę mu przez ramię i przeczytam.
O! o mieście Jakimś pisze:
„Takie się miasto z nich każdemu śniło,
A każdy widział podobnie jak drugi.
Najbliżej bram był szlachcic Poletyło,
Który pod stołem już leżał jak długi;
Od lotu, widać nazwisko mu było
I dotąd, widać, pradziada zasługi
Lotne… działały w synie, że uderzał
Skrzydłami o strop… gdy pod stołem leżał”.
Kończy się czas parujących mistyką pól, fabryki trzeba budować a szlachcic polski pijany leży pod stołem. No to fabrykę zbudują potomkowie Izajasza proroka. Oni teraz w Łodzi mieszkają, Będzinie, czy Warszawie.
„Pan pocieszył swój lud
Zlitował się nad jego biednymi…”
Fabryki mają to i bogatymi się stali a szlachcic polski „pod stołem już leżał jak długi.
Przeczytaj te wersy , chyba są na czasie- rzekł Jaś
Jasiu, gdzie ty je znalazłeś?
Mam zadanie szukać no to szukam.
„Wizerunki nasze – fotografie, obrazy, szkice czym są?
Przy porównaniu niewiele mają wspólnego
Owszem – osoba ta sama – autorzy widzieli w nas
Coś jeszcze każdy coś innego
Więc jakimi naprawdę jesteśmy?
Dodając do siebie składając jak klisze
Te obrazki – rzuciwszy na ekran ich rysy
Byś może odnajdziemy w tym nowym portrecie
Siebie
Być może będzie on czymś więcej
Jaką prawdą prawdziwszą od nas tu obecnych
Jakimś pięknem dojrzałym by istniało wiecznie”.
*
A dawniej nie było fotografii. Na płótnie zostawał ślad.
„obwiązali je w płótna razem z wonnościami…”
Jan 19, 40.
„… który nie ufasz przekazowi Księgi
tradycję wieków między mity wkładasz,
zaćmiony kultem nauki, żadnej głębi
sercem nie przyjmiesz – nim wcześniej nie zbadasz
spójrz – oto czeka specjalnie dla ciebie
na lnianym płótnie wizerunek nikły
i wzywa rozum i milczy zarazem
i każde słowo potwierdza obrazem”.
„I nadszedł świt…
w gałęziach rozłożystych palm
dał się słyszeć dźwięczny ptasi śpiew.
Zaszumiał wiatr i triumfalnie przefrunął
przez gaj oliwny
Ze swoich kryjówek powychodziły
wylęknione jeszcze – jaszczurki.
W promieniach wschodzącego słońca
radośnie tańczyły drobne muszki –
figowe drzewko dumnie spojrzało ku niebu
W całej okazałości pojawiło się słońce
i swoimi długimi
i pełnymi ciepła promieniami
oświetliło ciemne wejście do Grobu,
ciężki, odrzucony kamień
i postać Anioła,
który zdumionemu światu głosił:
„nie masz Go tu –
powstał z martwych””.
I zostały same tylko płótna.
*
„O dziwnie! Z jaką cichością Bóg sprawia
Swe wielkie rzeczy – przez nas…”
Siedział w piwnicy człowiek, zastraszony, zaszczuty ale Pan chciał by przeżył by zobaczył ziemię kiedyś obiecaną dlatego zesłał drugiego odważnego człowieka, który go ukrył aby przeczekał noc i dożył świtu. I wyjechał z miasta gdzie zamek przez Kazimierza zbudowany, gdzie rzeka Przemsza płynie do ziemi gdzie rzeka Jordan i resztki świątyni Salomona.
I po ziemi tej kiedyś biegało Dziecko.
*
Co to za Dziecko?
Oddajmy głos Romanowi Brandstaetterowi.
„A Dziecko podrastało. Było szczupłe, miało twarz pociągłą i ciemną i głębokie oczy, które niekiedy przeczyły dziecięcej twarzyczce gdyż były smutne i zamyślone. Gesty i ruchy tego Dziecka były wyjątkowe i inne niż ruchy i gesty dzieci z Jego otoczenia. W rytmie Jego kroków była nieuchwytna celowość, jakiś motyw przewodni…”
Te dzieci, które się z Nim bawiły nie dostrzegły oczywiście z Kim się bawią. Właściwie nikt nic nie dostrzegał. Józef jednakże czuł jakiś niepokój.
Zobaczymy jak to opisuje R.Brandstaetter:
„Oszukał mnie rzekł Josef(dodajmy że Józefa oszukał pewien człowiek, który dał mu dwa denary zamiast ośmiu), który obliczył że będzie musiał zrezygnować z kupna sandałów dla Jezusa i chusty dla Miriam, i dzieży do mieszania ciasta.
Nie smuć się, abba – rzekł Jezus.
Czy widzisz latające nad ziemią ptaki niebieskie i lilie dziko rosnące w dolinie?
Cieśla ujął Go za rękę, chciał po sadzić na swoich kolanach, ale spojrzawszy na Chłopca, ujrzał w Jego oczach niezgłębioną głębię. I wypuścił ze swej dłoni dłoń Syna,
albowiem uląkł się tej głębi”.
W którymś momencie ujrzał Brandstaetter to Dziecko, uwierzył i wtedy musiał to opisać. Pomogła mu wielowiekowa tradycja jego narodu. I dumny był że dostrzegł Prawdę jako jeden z niewielu potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba.
*
A Juliusz? Co robi Juliusz?
Wędruje po miejscach gdzie się rodzi Naród. Patrzy na Mieszka, Chrobrego, na ludzi, którzy z oporem przyjmują chrześcijaństwo i opowiada im o swej wizji.
Z gorączką w oczach mówi do nich:
„Wieki minęły… a to tchnienie Boże
I to owianie ogniem naszych ramion
Na mych mogiłach…
Na walkę z formą przeznaczony wieczną,
Aż Jeruzalem sprowadzę słoneczną”.
*
Pogańskie bożki nie ustępują.
Jeszcze w puszczach polskich lud cześć im oddaje. Dlatego Juliusz zmuszony jest w ostry, radykalny sposób uporać się z tym problemem.
„Ja sam… na one złote dyjadema,
Które na czole Światowida pała,
Patrząc… myślałem i zdjęła mię trwoga
Żem na trzy części rozbił głowę boga”.
Krzyż powoli triumfuje, ale pogańskie bożki nie poddają się. Ciągle będą powracać.
Będą powracać w różnych formach.
I pociągać będą za sobą wielu.
„… i straszliwy gdzieś lud ode wschodu
wstał… a ja miałem o nim już widzenie”.
Juliusz ostrzega. Juliusz wie co nas czeka.
„Ja świadek, że Bóg szatanom pożycza
Czasu na nocne niewidzialne zbrodnie
A ci – zdmuchują żywotów pochodnie”.
Tak Opatrzność ustaliła, mamy żyć obok straszliwego ludu ze Wschodu. Jednakże ten lud nie najgorszy. Po prostu tak się składa o czym już pisaliśmy że nie ma szczęścia do władców. A to Iwan Groźny a to inny satrapa. I to prawosławie, które już religią nie jest tylko rytuałem bizantyjskim pełnym przepychu, gdzie zagubiono gdzieś ducha, a na pierwszym miejscu jest car i jego wola uważana za wolę Boga.
*
,,Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w niebie rozpostarli ,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – mali.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi Boże!
Szukałem Julka wszędzie i wiesz gdzie go znalazłem, na morzu.
Płynie do Aleksandrii.
A, w który to rok się Jasiu przeniosłeś?
W 1836. Miesiąc październik.
Już miałem dość smutku twojego miasta, tych biedaszybów, tych agitatorów czerwonych, chciałem pobyć z kimś, kto umie żyć. Kto patrzy na życie, jak na dar Boga. Julek zamyślony patrzy na morze i pisze. Spojrzałem mu dyskretnie przez ramię, chyba nic nie zauważył i udało mi się przeczytać i zapamiętać tę zwrotkę.
Popatrz, Julek ma 27 lat i już myśli o śmierci.
O śmierci należy myśleć w każdym wieku, Jaśku.
*
„I stworzysz świat… jak tworzy Bóg…
Ale nie świat… realnych scen…
Lecz nikły świat… jak ze snu sen…”
J. Słowacki
Tak. Pisząc Jaśku tekst o tobie, też tworzymy nowy świat lecz nikły, jak ze snu sen. Ale i tak jest to wielka rzecz. Troszeczkę daje Bóg swojej mocy. Mocy tworzenia. Ale nam wystarczy że iść możemy drogą i patrzeć i podziwiać.
Mało zobaczymy. Mamy świadomość że mało. Mamy świadomość że to tylko mały wycinek. Ale ten mały wycinek jak już wspomnieliśmy Jaśku zawiera całość.
Przyszliśmy tu na chwilę.
„Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi a ziemia trwa po wszystkie czasy.
Marność nad marnościami, powiada Kohelet – wszystko marność”.
Idź poszukaj Jaśku mądrych i ciekawych zdarzeń, niech tka się nasz książka z takich właśnie fragmentów, z perełek takich. No zobacz to na przykład:
„Uklękniesz w kąciku nieznany,
poprosisz, z obrazka zejdzie,
dłonie ciche położy w rany,
poszepce, popatrzy, odejdzie.
Wróci na ołtarz, do ram przyprószonych, złotych,
między różańce, wota, szkaplerze –
w lilię wodną jak w sukienkę się ubierze,
w pajęczynę w cichym kościółku się omota”.
Bo on nie zawsze nam potrzebny. Gubimy go często.
Oddajmy więc głos Romanowi Brandstaetterowi:
„… matka Jego zgubiła drachmę i nie mogąc jej znaleźć zaświeciła świecę i przeszukała wszystkie kąty i zakamarki w domu, aż wreszcie po długich mozołach znalazła pieniądz,
ku wielkiej swojej radości…
człowiek nieustannie coś gubi a chcąc znaleźć musi szukać, albowiem ten, który nie szuka, nigdy nie znajdzie, a nie szukają tylko ludzie leniwi małej wiary… a samo szukanie jest już częścią znalezienia, czyli częścią celu i doskonałości…”
A On tam jest za pajęczynami. Właśnie tam. Czeka i mówi: Przyjdź i znajdź mnie tutaj. Tutaj na ciebie czekam
*
„Najczystsze złoto milczenia”.
„Milczenia strugi zmywają marność ze słuchu i z serca”.
S. Wierincew
Bóg wyrzekł słowo stań się.
Jedno słowo.
Nie potrzebny był Aeropag Mędrców rozpatrujących każdą tezę, każde zagadnienie a efektem tych słów – pustka. T dotyczy to Aeropagu Mędrców każdego czasu i miejsca. Nic z ich uczonych dysput nie pozostaje, gdyż oni nic nie chcą stworzyć,
oni chcą upajać się swoją mądrością, swoim słowem.
Żałośni mędrcy wieków. A po pomoc i tak idziemy do milczącego czekającego w ciszy i często zagubionego przez nas Jezusa.
*
„A zostawszy sam Anhelli zawołał smutnym głosem:
Więc koniec już! Cóż robiłem na ziemi? Byłże to sen”.
To pytanie Juliusz zadaje. Nie, Juliuszu, o nie był sen. Ty też Stwórcy poznać nie możesz.
Pisze Kohelet:
„Człowiek nie może zbadać dzieła jakie się dokonuje pod słońcem;
jakkolwiek się trudzi, by szukać –
nie zbada”. Ale szukanie jak czytaliśmy wcześniej to już część znalezienia.
Szukajmy więc dalej w Księdze w wydarzeniach życiowych, gdzie się da.
Wszystko ważne i misternie uplecione w Wielki Plan.
*
„I wróci się proch do ziemi, tak jak nią był a duch powróci do Bóg, który go dał”.
Tak powiada Kohelet. Tysiące lat temu to powiedział
ale każdy w każdym czasie musi tego doświadczyć.
Musi popełniać te same błędy. Czyli taki jest Plan.
A przecież każde życie niepowtarzalne, inne, nowe i ciekawe.
A Plan ten sam
*
T. S. Eliot napisał w poemacie „Kraj spustoszony” takie słowa:
„Kim jest ten trzeci, co wiecznie stąpa obok ciebie?
Gdy liczą nas, jesteśmy tylko ty i ja
Ale gdy spojrzę wprost ku białej drodze
Zawsze ktoś inny stąpa obok ciebie”.
A w przypisach do tego poematu napisał Eliot takie słowa:
„Pobudką do napisania tych wersów było sprawozdanie z wyprawy na Antarktydę.
Jest w nim mowa o tym, jak to grupa badaczy w stanie skrajnego wyczerpania ulegała stale złudzeniu, że było ich o jednego więcej, niż udawało im się w rzeczywistości doliczyć”.
Tak pisze św. Marek:
„Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze gdy szli do wsi”.
Kim jest ten trzeci?
Czy Anioł Stróż?
A Anioł Stróż jest potężny, wszystko może. Wystarczy go poprosić...ale trzeba być z nim blisko, rozmawiać z nim .ufać mu.
Bo on posłaniec, od Boga posłaniec.
*
Nie wiemy czy nas nie opęta jakaś idea zbawienia świata, czy pod jakimiś sztandarami nie powstaną znów obozy, łagry i potężne partie.
Nie wiemy jak będzie wyglądało podsumowanie XXI wieku. A on właśnie się zaczyna. Ale można z tego co jest coś dostrzec. Na początku XX wieku było mnóstwo znaków wskazujących jaki ten wiek XX będzie. I ostrzeżeń było dużo.
*
A jakie ostrzeżenia przesyła nam zaczynający się XXI wiek? Na pewno tych ostrzeżeń moc, tylko jak je odczytać?
Jak rodzącemu się złu, tamę postawić? To nie takie proste. Proste się staje po czasie, wtedy widać jasno,wtedy widać te iskierki małe,które się w pożar ogromny przerodziły. W pożar ogromny się przerodziły bo nikt kiedy czas był ku temu odpowiedni nie zagasił tej iskierki zła, lecznic nie robiąc dopuscił by iskierka przerodziła się w huczący żywioł, niszczący wszystko co napotka na swej drodze.
*
Czy mapa Europy będzie taka jak dziś? Które państwa znikną a które powstaną?
*
Za sto lat , a i wcześniej zapewne mapa Europy inna będzie niż dziś,kiedy te słowa powstają i na elektroniczny papier są przelewane.
A ten proces zmiay tej mapy Europy już się zapewne zaczął.
*
Gdzieś w niedostępnych puszczach żyli ludzie. Mieli swoje bogi, swoje święte dęby i tradycje przekazywana z pokolenia na pokolenie. Pojęcia nie mieli o tym że w Jerozolimie
Umarł i Zmartwychwstał pewien człowiek. A świadkowie jego postanowili tą Nowinę roznieść po całym świecie. I przyszedł czas że święte dęby palić będzie trzeba. Posągi Światowida, Swarożyca rąbać a na miejsce bogów Krzyż postawić. Już na zawsze.
*
Pisze Antoni Gołubiew w powieści „Bolesław Chrobry”:
„Zasię najbardziej mierzą Kyryi – Krysti święte dęby, tegdy Mieszka je rąbie, kaj jakie najdzie, zwalone żywym ogniem pali – Lelum – jęknie ktoś z kąta
zatykającej go, dławiącej grozie –
Ogniem pali?…
- Ogniem!…”
„Właśnie te wszystkie stare ludu dzieje
Nade mną brzmiały…”
J. Słowacki
Rodzi się naród.
Z tysiąca żywotów ludzkich, z milionów zdarzeń tka się tradycja.
Wpleciono w nią Dobra Nowinę. W życiu ludzi puszczy wszedł Człowiek który chodził po słonecznych drogach Galilei.
Historia mogła się rozpocząć.
*
W tym domu okazuje się ukrywało się paru Żydów. Konkretnie 3 Żydów i siostra jednego z nich. Syn Marysi Saturnin opowiada:
Ta siostra umarła. W nocy pochowano ją po kryjomu gdzieś na polu. Nie ma swojej
macewy, znaku żadnego że tam spoczywa. Pamięć tylko została. Umarła z wyczerpania. Mógł to być 1942 lub 43 rok.
*
Zaciera się pamięć, zacierają się ślady po narodzie, który przywędrował do Będzina znad Jordanu. Marek Edelman, dowódca Powstania w Getcie Warszawskim powiedział w latach
80 – tych takie słowa:
„Żydów już nie ma i nigdy nie będzie”.
*
Juliusz ujrzał wizje Raju.
Opisuje ją w „Królu – Duchu” tak:
„Chwileczka jedna… a rozweselnica
Ciemności moich… ta chwilka jedyna
Przysłana z nieba jako gołębica…
I swój tęczowy wachlarz z piór rozgina…
Rozwija jak kwiat – na świat – coraz szerzej
Czy to był ludzki świat – czy jakie raje
Zjawione… nie wiem; lecz w pamięci stoją
Z wielkoróżanych drzew ogromne gaje,
Które się czołem w gwiazdy iść nie boją;
Z perłami na dnie świecące ruczaje
Cieką – a w oczach jak brylanty broją
Wszędy, gdzie woda załamana spada
Lub w górę tryska – i w kwiat się rozkłada”.
W górze jakoby różne rajskie ptaki,
Feniksy dziwne... błękitnym niebiosom
Czyniły słońcem przezłocone szlaki
Lub malowały wstażki – słońca włosom;
A co dziwniejsza, że świat cały taki
Był jako harfa...różnym ludzkim głosom
Oddana niby na walkę i bitwę
Aż szły... i w jedną zlały się modlitwę”
*
Tak pisze święty Paweł:
„Albowiem od stworzenia świata niewidzialne
Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz
bóstwo – stają się widzialne dla umysłu
przez Jego dzieła…”
(Rz. 1,20)
Św. Jan, od Krzyża, który miał szczęście przeżywać mistyczne wizje tak pisze:
„O łąki pełne zieleni.
Wyrażają te słowa rozważania o niebie,
które, nazywa łąkami pełnymi zieleni
albowiem wszystko, co w nich istnieje
jest zielenią wiecznie świeżą”
i dalej
„Słowem kwiaty określa aniołów
i dusze święte, które ozdabiają i
upiększają niebiosa…”
*
Nie wiadomo jak miała na imię ta dziewczyna pochowana po kryjomu, pewnej nocy. Nie wytrzymała trudów ukrywania się w piwnicy. W ciemności , wilgoci i potwornym strachu. Ale takich jak ona bezimiennych, ginących, mordowanych były miliony. Teraz spacerują po zielonych łąkach raju.
„I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie”.
(Ap. 21, 4)
*
Okrutne doświadczenia dał XX wiek.
Odrzucenie Boga.
Budowanie raju na ziemi przyniosło ogrom nieszczęść.
*
Ten numer zna wielu. I tę twarz też. To ojciec Maksymilian Kolbe. On pokonał zło.
Poniósł ofiarę największą. Prawda wymaga ofiar. Nie ma innej drogi.
*
Na każdy czas są odpowiedni ludzie. Św. Paweł świetnie nawraca pogan, wie jak mówić o Dobrej Nowinie, św. Franciszek też robi to co wieczne, co przetrwa. A na czas gdy triumfuje absolutne Zło jest dany ojciec Kolbe. To jest ta głębia.
*
Pisze ksiądz J. Pasierb:
„Wizje i uniesienia przedstawione z oczywistością
Istnieje taka rzeczywistość tyle że jest prawdziwsza od jawy”.
Bo nasza jawa to biegnące z szybkością ekspresu życie. Odchodzą ludzie, których znaliśmy i za chwilę nie pamiętamy ich. Tak jakby ich nigdy nie było.
A te ulice, miejsca inne dzisiaj niż wczoraj. A tam zielone łąki raju.
Wiecznie zielone.
„Spotkałem nieskończoność
drwiła z mej małości”.
A ten mały człowiek ma wieczne pretensje do Stwórcy o wszystko.
I jeszcze pouczać chce Stwórcę.
„Rzucając wdzięków tysiące
Przebiegnął szybko wskroś boru cichego,
A jedno tylko spojrzenie
I blask Jego postaci,
Okrył je szatą piękna czarownego”.
I co o tym pisze św. Jan od Krzyża:
„Najważniejsze zatem w tej strofie jest to, że Bóg stworzył wszystkie rzeczy z wielką łatwością i szybkością i pozostawił w nich jakiś ślad swej wielkości. Nie tylko bowiem dał im z niczego byt, lecz również ozdobił je niezliczonymi przymiotami i wdziękami…”
Stworzy człowiek oczywiście supermaszynę. Stworzył radio, telewizor, komputer, rakietę kosmiczną ale dlatego że umysł człowieka stworzył Ktoś inny.
Nie koniecznie Ziemia pod koniec dziejów będzie wyglądać jak zniszczona pustynia z garstką zdziczałych ludzi. Może być. Może zapanować Królestwo Niebieskie tutaj. To jest możliwe.
Może za 2, 3, 5 tysięcy lat ale jest możliwe. A może jutro?
Cała wiedza o Bogu jaka można mieć w tym życiu, choćby była wielka, nie jest poznaniem całkowitym, lecz tylko częściowym i bardzo dalekim.
I dalej pisze św. Jan od Krzyża:
„Ukaż mi się już prawdziwie bez cienia!
I nie chciej więcej wysyłać już do mnie tylko zwiastunów”.
A Juliusz ujrzał Twarz. Życie jego się dopełniło. Bo po widzeniu zostaje tutaj na ziemi smutek i tęsknota. Pozostaje też dawać świadectwo. Jednakże otoczenie nie wierzy, drwi obojętne mu to jest w gruncie rzeczy.
On stale przed czymś uciekał. Ten strach stale był w nim obecny. Taśma celuloidowa to utrwaliła. Trudno to oglądać bo to nie jest Prawda. Prawda nie emanuje strachem.
On to Cybulski. Demon dopadł go na dworcu kolejowym i pochłonął. Idź Jaśku tam gdzie Maciek i Andrzej zapalili lampki spirytusu wymieniając imiona kolegów, którzy zginęli w powstaniu warszawskim. Idź i zgaś te lampki. W tym ich geście nie ma Prawdy. Andrzej też odszedł tragicznie. Demon go zniszczył. Zniszczył jego duszę.
Kiedy Andrzej Kosecki mówi słowa „My żyjemy”, Maciek(Zbyszek) zaczyna się
histerycznie – demonicznie śmiać. I nie chodzi tutaj o filmu temat, widz wyczuwa że chodzi o coś więcej. Widzi że oni są opętani. Posunęli się o jeden krok za daleko. Zbyszek zginie pod kołami pociągu. Andrzej (Adam Pawlikowski) wyskoczy przez okno, wcześniej przez parę lat cierpiąc okrutnie. Taka jest cena za oddanie się we władzę demona. Tyle widać na taśmie. Więcej nie zobaczymy bo wielką tajemnicą to jest i niech tak zostanie.
Izajasz to wielki prorok. Urodził się około roku 765 przed Chrystusem. Napisał słowa aktualne dziś i jutro. Odczytać je trzeba i żyć z nimi. Kiedy zaczynał się XX wiek, wiek pychy i przeświadczenia o bezgranicznej mocy człowieka w rejs pierwszy wypłynął pewien statek. I był to jego rejs ostatni bo:
„Albowiem dzień Pana Zastępów nadejdzie przeciw wszystkim pysznym i nadętym … przeciw wszystkim statkom zbytkownym”.
Zatonął „Titanic” na znak że zginie pycha człowieka.
Pustka to piekło Ale czy piekło jest puste.
Pisze kard. Ratzinger:
„Gdy pytam o to czy diabeł jest osobą, właściwa odpowiedź winna wtedy brzmieć że jest on nieosobą, że jest rozkładem i rozpadem osobowości; dlatego cechą dlań charakterystyczną jest to, że występuje bez oblicza, że jego właściwą siłą jest to, iż jest nierozpoznawalny”.
Wrócimy do tego. Tymczasem pytanie zadamy czy wkroczy Jezus w ten świat, który Go odrzuca, odrzuca dla pustki kolorowych miraży, dla pogoni za sławą, zyskiem i potęgą.
*
I pisze Izajasz:
„Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem,
którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności”.
Wymyślił XX wiek nowy język aby ten kłamstwo podawał jako prawdę. A w Rosji gdzie nędza, głód, cierpienie i strach kręcono filmy propagandowe ukazujące uśmiechniętych sytych ludzi radośnie pracujących na tle czerwonych sztandarów. I Europa oglądała te filmy
i wierzyła że tam już raj i słońce nie zachodzi.
*
Ale wiedzmy także i to, że godzina ciemności jest ostatnią godziną przed świtaniem, przed godziną światła; że zawsze kiedy zwycięstwo szatana dochodzi do szczytu, nadchodzi jego przegrana. Ale szatan tworzy system i kiedy szatan przegrywa system jeszcze trwa. Ludzie systemu nie chcą zrezygnować, bo system zapewnia byt i poczucie władzy i mocy.
I ci ludzie zrobią wszystko by ten system trwał. Znajdą setki, tysiące kwiecistych wytłumaczeń dla siebie, dla systemu. I znajdą tych co im uwierzą.
Wesele w Radziwiliszkach.
Idź Jaśku zaproś Juliusza do Radziwiliszek. Piękna, malownicza to miejscowość na Litwie. Duży tam dwór jest i zmieszczą się wszyscy. Nie będziemy – powiedz mu – wymyślać nic nowego. Zrobimy wesele. Nie będziemy z Wyspiańskim się ścigać. Bo wesele to Polska właśnie. To my.
„Wiem gdzie mieszkasz; tam gdzie jest tron szatana,
a trzymasz się mego imienia i wiary mojej się nie zaparłeś…”
(Ap. 2, 13)
Przyjdź do nas ojcze Maksymilianie Kolbe. Opowiedz nam jak doszło do tego że zrobiłeś ten Krok, krok do przodu. Pokonałeś zło i nienawiś
Nadleciały samoloty nad miasto Nowy Jork. W samolotach byli ludzie, którzy mieli swoje plany na dalsze życie. Lecz grupa szaleńców postanowiła inaczej. Skierowała samoloty na 100 piętrowe budynki i rozbijając samoloty, niszcząc wszystko wokół, siejąc strach spowodowała że 11 wrzesień 2001 to data w dziejach świata straszna. Nowa epoka się rozpoczęła. Cały wiek XX pracował na to. Ten rozbuchany relatywizm moralny, ten brak i niszczenie wszelkich autorytetów, ten kult pieniądza, sukcesu, ten brak pokory i brak szacunku dla życia. Ta totalna wolność i spychanie Boga na margines życia. Przyjdziecie na nasze wesele do Radziwiliszek, wy opętani przez szatana. Przyjdziecie siedzący całe dnie przed ekranem gdzie migają cyfry spadku i wzrostu akcji na giełdzie.
„Błogosławieni ubodzy w duchu…
Błogosławieni cisi…”
„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał a on ze Mną”.
(Ap. 3, 20)
„Pan bada sprawiedliwego i występnego, nie cierpi Jego dusza tego, kto kocha nieprawość.
On sprawi, że węgle ogniste i siarka będą padać na grzeszników;
Wiatr palący będzie udziałem ich kielicha”.
*
Już gości coraz więcej. Właśnie Adam przyjechał dwukonną bryczką. Usiadł w salonie popatrzył na zegar i lekko się uśmiechnął. Spojrzał na ojca Kolbe, który przeglądał pisma rozrzucone na stoliku. A za oknem Mateusz Birkut oglądał dwór ze wszystkich stron. Patrzał jak zbudowany. Zatrzymał jakiegoś parobka i pytał ile czasu zajęła budowa dworu. Policzmy: Adam już jest i ojciec Kolbe i Mateusz Birkut z Nowej Huty. Jeszcze widno, dużo czasu do nocy, ale gości przybędzie mnóstwo.
*
Jaśku – byłeś w Paryżu – no jak, Juliusz przybędzie? Co powiedział?
Przybędzie. Trochę się źle czuje, kaszle bardzo, ale przybędzie.
*
Błysnęły ciemne okulary, to Zbyszek Cybulski. W kurtce z amerykańskiego demobilu z chlebakiem na ramieniu. Nerwowo pali papierosa.
*
„Kto idzie za mną nie błądzi w ciemnościach”
Nie podążał wiek XX za Chrystusem.
Sam wytyczał cele, które kończyły się zgliszczami i górą zamordowanych ludzkich istnień.
*
Pisze Tomasz a Kempis:
„Ucisz w sobie nadmierną żądzę wiedzy, bo płynie z niej wielki niepokój i wielkie złudzenie?!
Wydawało się w wieku XIX i wcześniejszych wiekach że nauka, rozwój wiedzy spowoduje lepsze życie, pełne radości, miłości, jednakże było to złudzenie.
Wykorzystano wiedzę do konstruowania coraz doskonalszych broni, zniszczono środowisko, zniszczono wiarę w Boga.
„O ile więcej i lepiej umiesz, o tyle surowiej będziesz sądzony, jeżeli życie twoje w tym samym stopniu nie będzie świętsze. Nie nadymaj się z powodu sztuki czy wiedzy, lecz raczej lękaj się otrzymanej umiejętności”
To też są słowa Tomasza a Kempis.
*
„Lecz gniew mój zaciążył nad pysznymi”.
(Zach. 1, 15)
A może ten atak z 11 września 2001 roku to bicz Boży? Może trzeba zawrócić z drogi, która w przepaść prowadzi, w otchłań ciemną.
*
A tymczasem zjeżdżają się goście. Dworek zaczyna pulsować dziwnym życiem. Bo on żyje w dziwnym czasie. Na chwilę mieszają się wieki, epoki ale okazuje się że jedność one stanowią. Jedno wypływa z drugiego, że jeden czerpie z drogiego i stanowi początek czegoś nowego.
A kilkadziesiąt metrów od dworku kościół piękny. To tam do niego pojechał Jan Sebastian Bach i grać na organach zaczął swoją Pasję. Pasję wg. św. Mateusza. On nie chce nic mówić. On chce grać. Bo po to stworzył go Bóg by te akordy istniejące zawsze, zapisał na papierze nutowym i potem aby one rozbrzmiewały w katedrach i przenosiły słuchaczy w te rejony, gdzie zwykły śmiertelnik przejść nie może.
*
Jan Sebastian siadając do organów pomodlił się słowami Psalmu 9:
„Chwalę cię Panie, całym sercem, opowiadam wszystkie cudowne Twe dzieła.
Cieszyć się będę i radować tobą”.
A na witrażu Chrystus upadający pod krzyżem. Ostatnie promienie słońca oświetliły witraż i krzyż Chrystusa odbił się na ławce, na której siedział mały może 10 letni chłopczyk.
*
„Anioł po prawicy Chrystusa
zwija z szumem niebiosa
gwiazdy, księżyc, słońce
malowane płasko
a myśmy je brali na serio
nie wiedząc że to była dekoracja”.
Piękna dekoracja, ale przeminie przecież. Spektakl zwany życiem, wszechświatem, cywilizacją dobiegnie końca. Któremuś z pokoleń przyjdzie oglądać koniec. Nadejdzie czas Apokalipsy.
*
Kto go zaprosił?
Wit Stwosz zjawił się na weselu w Radziwiliszkach. Mówi że postara się wyrzeźbić XX wiek.
Zawrze w drewnianych, jego ręką wyrzeźbionych klocach, istotę czasów, których nie zna. Tutaj słuchając tych ludzi co powoli do dworku zmierzają dowie się wszystkiego o tym dziwnym wieku. Kiedy tu zmierzał widział litewską puszczę a w niej odpowiednie kilkusetletnie drzewa. Tylko ciąć i rzeźbić. Tylko co rzeźbić?
Mistrzu – odezwał się Zbyszek Cybulski – teraz mamy film, fotografię. One są dokładniejsze i dosadniejsze i tam wszyscy żyją, są nieśmiertelni. Ja na ten przykład ciągle żyję. Ktoś gdzieś wkłada kasetę z moim filmem i ja strzelam do komunisty a potem ginę na śmietniku.
Spróbuj to wyrzeźbić! Nie da się.
Ale przecież – rzekł Mistrz Stwosz – moje postacie jak żywe. Tak wszyscy mówią, w kościele Mariackim w Krakowie.
Jak żywe.
*
„I ciągłą walkę z szatanów gromadą”.
Kiedy na weselu w Radziwiliszkach zjawi się Juliusz, powie jak z nimi walczyć. Bo szatani przyjdą na pewno. Wiedząc o tym weselu, przyjdą. Przyjdą specjaliści od kłamstwa i nienawiści. Ojciec Kolbe powiedział że nie trzeba się ich bać. Trzeba zrobić krok do przodu, wtedy pierzchną. Wystarczy powiedzieć im „Nie”.
Idź precz.
„Przez wszystko do mnie przemawiałeś – Panie Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie; Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem”.
C.K. Norwid
No i kazałeś tworzyć człowiekowi dzieła, które dają przedsmak Nieskończoności.
Taki lekki wietrzyk stamtąd.
To jest konkretne doświadczenie. Zachwiano potęgą potężnego kraju. Zachwiał nią człowiek, który mieszka w namiocie, gdzieś w nieznanym miejscu. Teraz już zawsze będziemy się bać samolotu, który niczym okrutny ptak może zniżyć lot a potem uderzyć i rozszarpać każdego. Każdy lśniący, drapiący chmury dom, dumny i potężny może za chwilę leżeć w gruzach.
A tam na Litwie, w Radziwiliszkach spokojnie i bezpiecznie.
Oni tam zbierają się, czekają na resztę gości i słuchają jak gra Bach.
Idźcie na chwilę do tego małego kościółka.
Idźcie porozmawiać z Panem.
Zapytać go, co robić. Możecie jeszcze wiele zmienić, macie wpływ na ludzi. Ale najpierw musicie być pokorni, posłuchać co mówi Pan.
A w Psalmie 11 takie oto słowa słyszymy:
„Niby ptak uleć w górę
Bo oto grzesznicy łuk napinają,
Kładą strzałę na cięciwę,
By w mroku razić prawych sercem.
Gdy walą się fundamenty,
Cóż może zdziałać sprawiedliwy”.
*
Pisze Ryszard Kapuściński:
„Media wprowadzają nas i uczą nowej dramaturgii, tej bez ostatniego aktu, bez finału. Oto widzimy na ekranie telewizora, słyszymy w radiu lub czytamy w gazecie, że coś się zdarzyło. I nagle, nazajutrz lub po kilku dniach wszystko znika nam sprzed oczu na dobre, na zawsze. Nie wiemy, co się stało dalej z tymi ludźmi, z tą sprawą. Zdarzenie, które zostało nam przekazane, nie ma przyszłości(a najczęściej nie miało również przeszłości).”
Przed dworkiem w Radziwiliszkach zatrzymała się kareta. Wysiadł z niej car Mikołaj II. Tuż za nim wyszedł blady chłopczyk. Cierpiący na hemofilię carewicz Aleksy. On uosabia Imperium. I teraz to Imperium wykrwawia się. Aleksy to symbol. Nie będzie przekazania władzy. To jest znak końca. Tylko czy ktoś to widzi? Tylko czy ktoś to umie odczytać?
*
Do Niego należą czasy, narody i władza. Piłat zapytał: więc Ty jesteś Królem?
Tak, Ja jestem Królem, tylko nie takim jak ty. Przyjdź Królestwo Twoje. Tak pomyślał Andrzej Bobola patrząc na wysiadających z karety cara Mikołaja II i jego delikatnego synka.
*
W 1917 roku napisała Anna Achmatowa takie słowa:
„Słyszałam głos. Przyzywał kusząc,
Przemawiał do mnie: Chodźże, prędzej,
Porzuć grzesznego Kraju głuszę,
Na zawsze porzuć Rosji nędzę.
Uwolnię serce twe od wstydu,
Nowym imieniem ja pokryję
Ciężar porażek i ból krzywdy”.
*
„Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie
kamień na kamieniu który by nie był zwalony”.
(Łk. 21. 6)
Jeszcze pokazują te dwie wieże szklane, dumne i błyszczące. I te dwa samoloty wbijające się w te wieże. I pytanie powstaje kiedy koniec świata. Dla tych z wieży już nastąpił koniec świata. Mieli świat telefonów komórkowych, faksów, supernowoczesnej techniki. Nie było tam miejsca dla słabego Jezusa. Odczytać ten znak. Opowiemy o tym zdarzeniu, tym co do Radziwiliszek zmierzają. Oni będą wiedzieć lepiej.
*
„Po co się niepokoić, wszak Bóg w nas, a my w Nim,
a poza tym wszystko takie mało znaczące”.
Stukot drewnianej nogi dał się nagle słyszeć. To Brat Albert z Krakowa przybył i on te słowa od progu wypowiedział, aby się nie niepokoić. Nie wie jeszcze że w XX wieku taki strach zapanuje i przed tym strachem aby się obronić ludzie będą wypijali hektolitry alkoholu i zażywali tony narkotyków.
*
„Kto go nam ogłosi
anioł, nosorożec?
Może spiker który urwie w pół słowa pogodzimy się wszyscy na te pół minuty
Ostatnie z tego co nasze umrze niedowierzanie”.
To napisał Janusz Pasierb.
Ostatnie umrze niedowierzanie. No bo jak to? Wszystko się skończy? Rzeczywiście anioł zwinie wszechświat w rulon i odleci a ziemia przestanie istnieć i Duch Boży będzie unosił się nad otchłanią i takiej kuli kolorowej, którą widział Neil Amstrong z Księżyca nie będzie. Tej kuli zwanej Ziemią.
Nie wierzę!
A jednak!
*
W salonie w Radziwiliszkach Brat Albert, ojciec Kolbe i św. Andrzej Bobola siedzą przy kominku.
Brat Albert czyta im wiersze a oni z lekkim uśmiechem przytakują. Właśnie zaczyna czytać im kolejny wiersz Janusza Pasierba.
„Jak ty chcesz dotrzeć do sedna
i coś zrozumieć
skoro nigdy nie byłeś skazany
ani odrzucony
nie paliło się przed tobą powietrze
nie rozstępowała woda, nie rozpadała ziemia
nie zostałeś wygnany nie zabijano co dzieci i owiec
nie doświadczyłeś czym jest uścisk Boga
czy kiedyś zmiażdżyło cię niebo
sądzisz że kołysanka z Betlejem to cała ewangelia
czy usłyszałeś tamten krzyk
czy sam krzyczałeś”.
*
Przyjechał Juliusz. Jak zwykle elegancko ubrany, białe rękawiczki, laseczka. Kaszle. Przywitał się ze wszystkimi. Usiadł przy kominku i słucha jak Brat Albert czyta wiersze. Zapalił cygaro a przecież nie powinien. Jaśku idź tam i zacznij dyskusję. Za chwilę przybędą państwo młodzi. Już Bach gra im Mendelsohna.
*
Jaki będzie XXI wiek?
Odpowiedz Juliuszu.
I rzekł Juliusz:
„Patrząc w głębokie serca mego rany
I w niepojęte ducha mego bole,
Ujrzałem siebie, żem znowu blaszany
Pancerz miał… i miecz – i skrzydła sokole”.
Dobrze, ale jaki będzie wiek XXI?
Będzie wiekiem walki wielkiej. Zniszczona być musi pycha człowieka. Wezmą dziedzictwo – jak rzekł Adam cisi, ciemni, mali ludzie.
Tak będzie.
*
Mój dziadek car Aleksander II padł ofiarą zamachu terrorystycznego.
To u nas narodził się terroryzm. – rzekł Mikołaj II.
Terroryzm to dzieło biedy, przemocy, kłamstwa i obłudy.
Ja myślę, rzekł Mikołaj II, że to jest początek końca Ameryki i w ogóle Zachodu. On musi się nawrócić, musi wrócić do Boga. Musi pokutować, wrócić wreszcie musi do życia prostego. Te ich wieżowce, to przekonanie o własnej potędze, o nieomylności, musi umrzeć.
Pokory trzeba. Ja to wiem. Pokory.
*
Na Europę czekamy
Europa jest jak Ezechielowe pole
Wyschniętych kości
Europa umarła
Nie uleczycie jej
Umrze, bo nie macie Ducha,
Nie macie serca.
Oddychacie pieniądzem
I żyjecie jego pomnażaniem
To powiedział w kazaniu pewien poeta ambony z XXI wieku ks. Zawitkowski. A Juliusz wiedział o tym 150 lat temu, i Adam wiedział, i Cyprian Norwid wiedział.
Ostrzegali nas. Na próżno.
Brat Albert wyciągnął z torby podróżnej chleb i Biblię. Łamał chleb i po kawałeczku dawał każdemu. Dobry chleb. Kiedy zmierzał do Radziwiliszek to ugoszczono go w jednej chacie i na drogę bochen chleba mu dano. A potem usiadł, otworzył Pismo i zaczął czytać
„Wniwecz obrócę mądrość mądrych,
a roztropność roztropnych odrzucę
Gdzie jest mądry? Gdzie uczony?
Gdzie badacz wieku tego?
Czyż Bóg nie obrócił w głupstwo mądrość świata?”
To jest moja odpowiedź i rada dla XX wieku. Bo wiek XX zrodzi wiek XXI.
*
Ja wyjadę do Ameryki, tam ziemi mi dadzą ile tylko dusza zapragnie tam się dorobię wszystkiego, tam będą kimś.
To powiedział młody parobek, który we dworku w Radziwiliszkach był chłopakiem na posyłki. Teraz przyniósł drwa by dorzucić do kominka.
Na statek wsiądę i popłynę. Statua Wolności mnie powita a ja zacznę budować potęgę kraju, który świat zadziwi. Bo taka jest Ameryka.
I znów odezwał się Brat Albert.
„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne.
Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić”.
Zamknął Biblię i zamyślony wpatrywał się w ogień.
*
„Bo cząstkowa jest nasza wiedza i cząstkowe nasze prorokowanie.
Lecz gdy nastanie doskonałość, to, co cząstkowe przeminie”.
Ja myślę, rzekł Mikołaj II, że wiek XXI dostał pierwszy znak. I będą następne.
*
Ojciec Maksymilian słysząc co Mikołaj II mówi oznakach otworzył Pismo i taki werset przeczytał:
„Potem ujrzałem inną Bestię wychodzącą z ziemi…
I czyni wielkie znaki, tak iż nawet ogniowi każe zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić…”
Ap. 13. 11-14.
Był ten wiek XX wiekiem demonicznego święta i radości. Musi narodzić się nowych ludzi plemię dla, których tylko Chrystus będzie Panem. Celem i sensem życia. Tylko On.
*
„Nie ma takiej rzeczy której morze ognia
Nie obróci w popiół…
Krok za krokiem historia zatoczyła koło
Co się w nerońskim parku poczęło
Dziś dusi niewiernych.”
*
„Kocham każde życia drgnienie,
Pragnę każdym dniem się upić,
Bo przyszedłem na tę ziemię,
Aby zaraz ją porzucić”.
To Sergiusz Jesienin przyszedł. Jasna czuprynę, uśmiechnięty, radosny.
Usiądę tu, posłucham a potem przeczytam wam coś ważnego.
Powiem wam coś o Rosji o tym dziwnym kraju.
*
Musicie im przekazać aby zwrócili się ku Duchowi. Niech porzucą świat fikcji i pozorów. Szatan skonstruował misterną sieć. Pracują dla niego wydawcy, filmowcy, finansiści, architekci nawet. Nie ma tam miejsca dla Chrystusa, a tylko On jest Panem i Mocą. Niepojęty, Niepoznawalny, Nieuchwytny, nieogarnięty zmysłami, wyobraźnią, rozumem, intelektem, umysłem, duchem, jest Bóg. A my próbowaliśmy będąc wśród ludzi przybliżyć Go na ile pozwalał się przybliżyć. To powiedział Juliusz, dotychczas zamyślony, zasłuchany w muzykę Bacha dobiegającą z kościoła.
*
Brat Albert wstał. Stukając drewnianą nogą podszedł do okna i długo patrzał. Potem rzekł: Pięknie tutaj. Urodziwe pola, lasy, drzewa i kwiaty i to mi nasuwa pewne słowa, które wypowiedział św. Jan od Krzyża.
Mówił on mianowicie tak:
„Nie zerwę kwiatów”.
„By szukać Boga trzeba mieć serce mężne, oczyszczone i wolne od wszelkiego zła i od wszelkiego dobra, które nie jest samym Bogiem. Postanawia nie zbierać kwiatów na swej drodze. Przez kwiaty rozumie tu wszystkie upodobania, zadowolenia i rozkosze, jakie nadarzyć się mogą w tym życiu”.
A życie w wieku XXI będzie pełne pokus. Nic tylko brać garściami. Każdy będzie mógł zostać bogiem. Przed nim będzie sława, moc i potęga. Wystarczy pokłonić głowę przed Złym.
On zapewni wszystko w oka mgnieniu.
A potem…
Co potem?
*
Ten dialog był taki poważny, bo czasy nadeszły smutne. Jakiś unosił się strach nad tą ziemią litewską. Z kościoła wyszli państwo młodzi. Ona w pięknej białej sukni, lecz skromnej
i on, cichy i zamyślony.
Ona to Małgorzata.
On to Michał.
Oni będą na tym weselu cieszyć się, będą marzyć o przyszłości dla siebie i dzieci swoich i pytać swoich gości jak żyć?
Jaśku wyjdź na drogę, która z Radziwiliszek w świat prowadzi, i zobacz kto jeszcze zmierza do naszego dworku?
*
Chłopcze daleko jeszcze do Dworku w Radziwiliszkach?
Pani, jeszcze ze dwie minuty drogi.
Z powozu wysiadła kobieta, piekna i trochę speszona.
Gospodarz Marcin Cumft podając jej rękę zapytał – Skąd Pani do nas przyjechała?
Ze Szwajcarii
Jestem Eglantyna. Eglantyna Pattey. Po całej Europie jeżdżę za Juliuszem a on tutaj. Ładny tu kraj ale dziki, niecywilizowany. I tutaj urodził się i wychował pan Juliusz?
Dziwne?
Tak pani Eglantyno – dziwne. Ale musi pani wiedzieć że tylko tam gdzie ciężko, straszno, gdzie nie wiadomo czy rano napastnik jakiś nie obudzi, gdzie przyroda dzika, rodzą się talenty. Tam gdzie wszystko poukładane, przewidywalne, po co poeta. Co on może naprawić.
Nie potrzebny on tam.
Potrzebny tu.
*
Ogarnij mnie
ogarnij mnie,
ogarnij mnie w zły czas
litością Twoją Boże”.
Słyszycie te słowa, to z pasji Bacha, kto je śpiewa? Jeśli komuś nie wystarcza sama tylko wiara, jeśli szuka dowodów na istnienie Boga, i dowody takie gromadzi, niech zostawi na chwilę pisma teologów.
Niech posłucha Bacha.
To Brat Albert w uniesieniu powiedział te słowa.
Ja – mówi – często słuchałem w krakowskich kościołach organistów, którzy grali Bacha aby ćwiczyć swój kunszt i nieraz zasłuchałem się i do ogrzewalni spóźniłem się a tam moi bracia ubodzy posłani przez Boga aby właściwą hierarchię życiu nadać.
Mojemu życiu. Każdemu życiu.
*
Napisałem – rzekł Juliusz – taki wiersz, potem go wykreśliłem.
To moja wizja tego co przynosi ten wiek.
„Nie! Nigdy zły duch w godzinach zwycięstwa
Nie użył ręki takiego człowieka
I takiej siły… Tam krzyki męczeństwa,
Tam zapalone wieże – tam krwi rzeka –
Tam białe pola krzemienne – lub piasku
Całe trupami mrowiąc”.
I jeszcze napisałem – rzekł Juliusz – takie słowa:
„Ów zamek… zniknął mi w ogniach pożaru rumianych
Jak widmo – w dymie do nieba porwane”.
Ujrzałem – rzekł Juliusz – to co będzie.
I stało się.
Juliusz patrząc w okno wyrzekł te słowa:
,, Niechaj śnię, że mię tam anioł przenosi
I palmą złote czasu mgły odgania”
Piękne słowa, panie Słowacki- rzekł Adam- piękne i mądre.
*
Przyjdzie czas, że tego dworku nie będzie. Żołnierze z czerwonymi gwiazdami na czapkach przyjdą, czołgami wszystko rozjadą, i dworek i kościół i cmentarz za kościołem. A potem droga szeroka asfaltowa tędy szła będzie i tym co samochodami jechać tutaj będą do głowy nie przyjdzie że stał tutaj malowniczy dworek. W długie zimowe wieczory rodzina zbierała się w salonie, czytywano książki, wiersze, zegar bił godziny, czas wydawał się życzliwy ludziom. I był życzliwy * * *
Ale kościól ocalał .Kościół , który Marcin w roku 1887 skończył. I ujrzał jeszcze dzieło swego życia,czego nie było dane budowniczym katedr.
Ocalał ten kościół ,ocalał dworek po to by po przeszło stu latach wrócił tam Marcin i gości zapraszał .
By zaczęło sie tam nowe życie.takie wirtualne ale zawsze życie.
A może tylko takie nas czeka. Może ktos po latach szukająć w archiwach ,przeglądając stare zdjęcia odkryje nas i postanowi napisać na nowo naszą historię , nasze życie.
*
Więcej powiem – Juliusz wstał i zgodnie ze swoim zwyczajem zaczął chodzić dookoła stołu.
Napisałem też takie słowa:
„Nie wiem, co to był ów świat nieznany
Który jak upiór we krwi się umywał”.
Widzę – rzekł Julek – tamten przyszły świat. Świat, który odszedł od Boga i cenę za to ponosi straszliwą.
Musicie coś zrobić.
Ja napisałem Testament, gdyż uważam że oni … być aniołami gdyż inaczej zniszczą siebie i świat.
Bo ten dworek, w którym jesteśmy zniszczy nienawiść ubraną w mundury i czapki z czerwoną gwiazdą. Ale nienawiść będzie miała różne oblicza, różne kolory. Miłość przecież nie łaknie czci a oni chcą być bogami. W wielkich budowlach siedzą i myślą że są panami świata a przyjdzie czas gdy spłoną bez śladu.
Nicość pochłonie nicość
Do nieba sięgały te wieże. Czasami chmury drapały. A wiecie rzekł Juliusz ja o tym też pisałem w 1829r. nawet podam dzień. 16 maj.
„Patrzcie – zawołał – jak step w iskrach błyszczy
Jako szczyt nieba gwiazdami zasiany:
To ognie wrogów, dziś je Arab zniszczy”.
„Szanfary” – nazwałem ten poemat. Teraz będziecie czytać, zastanawiać się jak do tego doszło. Będziecie próbować zrozumieć tamten świat. Nawet sięgniecie do Koranu. A Koran to „Szatańskie wersety”.
Ostrzegano, ciągle ostrzegano.
Albo – rzekł Juliusz – pisałem tak:
„Nim lot rozwinie pobożna gromada,
Słabe, lękliwe wytracić ze stada.
Lecz patrzcie! Pierwsze już światło zagasło,
Gdy cały szereg tych ogniów zagaśnie,
Już ja tam będę – będę i dam hasło:
Wtenczas wróg śpiący już na wieki zaśnie”.
Juliuszu – rzekł Jasiek – te samoloty były niczym strzały ogniste.
O tym też pisałem:
„Arab dał hasło zapaloną strzałą;
Puścił ją, słuchał, wstrzymał w piersiach tchnienie,
I zaraz wprawne ucho rozeznało
Od jęku strzały śmiertelne jęczenie,
Z którym najpierwsze uleciało życie.
Słyszał jak dzikie wzmagały się wrzaski
I jęki straszne ja hyjeny wycie”.
Juliusz wstał. Szybkim krokiem wyszedł z salonu i poszedł do biblioteki. Była to specjalna biblioteka. Oprócz setek książek znajdowały się tam albumy z wycinkami prasowymi.
I Juliusz znalazł album z początków XXI wieku z wycinkami prasowymi z 12 września 2001 roku. Usiadł w fotelu i zagłębił się w lekturze. Czasami przerywał wsłuchując się w akordy, które z pasją wydawał z siebie Jan Sebastian Bach.
*
Parobek który wybierał się do Ameryki zaczął czytać z zapałem poemat Juliusza „Szanfary” co raz to cytował ciekawsze fragmenty. Co chwilę spojrzenia gości kierowały się w jego stronę.
„Lecz Arab prędko tymi modły syty
W swoje pustynie i skały ucieka;
Bo tam chodź ludzie dążą do pokuty,
Lica ich zdradne i oddech zatruty”.
*
A Juliusz czytał. Zostawił albumy, znalazł dzieło św. Jana Teologa który takie słowa zapisał:
„Antychryst będzie dokonywał wielkich znaków tak iż nawet każe ogniowi zstępować na ziemię na oczach ludzi. Ten znak objawiony w Piśmie jako najważniejszy znak Antychrysta, oraz jego miejsce – powietrze – to będzie wspaniałe i straszne widowisko”.
*
A prorok Mahomet który w Medynie pochowany w ciężkiej kutej z żelaza trumnie raj obiecuje dla tych…
Ale posłuchajmy co pisze Juliusz:
„Podług Proroka nie idą do raju –
Raj tylko dla tych, co bronią swej wiary
Co życie łożą dla swojego kraju…
Niech dla rajskiego duszy zachwycenia
Step ten pokryją mych wrogów mogiły”.
*
To co się dzieje, jest albo przez Boga chciane, albo dopuszczane.
Nawet diabły, o ile są i działają, są dobre, złym jest tylko ich wybór i skierowanie woli.
Nie są złymi z natury a jedynie z wolnego wyboru.
Kara nie jest więc złem ze swej istoty.
O ile jest słuszna i należy się grzesznikowi, jest czymś dobrym.
Utrzymuje, bowiem, święty porządek świata.
Tak rozważał te problemy św. Tomasz z Akwinu a Juliusz w bibliotece w Radziwiliszkach czytał Tomasza i robił notatki w swoim raptularzu.
*
To mówi wyrocznia Pana:
„Patrz, kładę przed tobą życie i śmierć i nakazuję Ci miłować Boga twego, i chodzić Jego drogami… ale jeśli się odwrócicie i nie usłuchacie, i będziecie się kłaniać obcym bogom, oświadczam Wam dzisiaj, na pewno zginiecie”.
(Pwt 30, 15 i nn)
*
Śmietnik świata
fragmenty:
„Raz zuchwały poławiacz szlaków niezbadanych,
Na ścigłym ptaku, w stali wykutym i drzewie
Marzył pośród mgieł lotem zuchwałym jak taniec,
Że znajdzie ową drogę, o której nikt nie wie
I doleciał: dziś kości jego białe leżą
Między złomami wozów złotych i żelaznych…
A dalej, za szczątkami wszystkich epok świata
Snują się mgły potworne
Między skrzypami centaur przechadza się ciężko
Wśród szczątków samolotu zmieszanych z kwadrygą…”
*
Słuchajcie – Juliusz wrócił z biblioteki – ta data 11 wrzesień 2001 jest ważna ale nie najważniejsza. To jest znak. Usiadł wygodnie w fotelu, zapalił cygaro, mimo iż na płuca chory i palić nie powinien. Państwo młodzi zerknęli na Adama. On wstał i wyrzekł te znane słowa:
„Poloneza czas zacząć”.
I wyszła Małgorzata z Michałem przed dom a Jan Sebastian poloneza im grał a słysząc te dźwięki zewsząd się ludzie ściągali. I dziewczyny wiejskie do tańca tego, który na duchu podnosi, przez gości naszych były proszone. I już Adam tańczy i Juliusz tańczy poloneza chociaż wolałby mazura i Wit Stwosz i Mateusz Birkut choć kiepsko mu to idzie i Zbyszek Cybulski i nawet godnie stukając drewnianą nogą tańczy brat Albert. Niech tańczą. Tylko ten taniec im pozostał. I raz i dwa i trzy mijają dni. Który to już miesiąc mija za miesiącem, który to już rok?
*
To wesele będzie się w naszej historii powtarzać zawsze.
Juliusz wrócił do biblioteki. Tam czekał na niego parobek, który do Ameryki się wybierał. Co jeszcze pisałeś o wieżach płonących, Mistrzu?
W „Królu – Duchu” poczytaj, w odmianach mego poematu, znajdziesz takie wersy:
„Tam jakieś wieże, gdzie zlatują górą
Nawały… z mieczami…
Tam coś strasznego… Latają straszne…
…wieża – w ogniach – Myślałem że wojsko uderza…
…Myślałem, że to ci wymordowani
I ci pocięci i krwią pobryzgani… Idą”.
Zapadła cisza. Juliusz zamyślony patrzył na obraz Chrystusa, Ukrzyżowanego.
*
Wszedł Adam.
Czemuś to odszedł od nas Juliuszu?
Zatańcz jeszcze. Wykorzystaj tę chwilę, wszak na Litwie jesteśmy i to wesele, a ty tylko czytasz, myślisz, dręczysz się
Co ma być to będzie. Nic naszą poezją nie zmienimy. Będą się zachwycać a i tak zrobią swoje. Litwę utracą , aniołami nie będą. Zasypie wszystko, zawieje kurz zapomnienia. Ale pisać musimy, trzeba mieć nadzieję.
Jak ty to napisałeś?
„Lecz zaklinam niech żywi nie tracą nadziei”.
Tak to szło Juliuszu?
Jak to Adamie, mego Testamentu nie znasz?
Znam. Dobrze znam.
Wielkie domy bez krzyża zniszczy nienawiść. Widzieliście to na własne oczy. A myśmy myśleli że gdy jest CIA i FBI to ważniejsze niż opatrzność i że jesteśmy bezpieczni. Źle myśleliście. Straciliście wiarę w Boga. Zemścimy się! Nie! Nie róbcie tego, bo uczynicie jeszcze większe nieszczęście. Pomnożycie zło.
*
Wiadomość o weselu w Radziwiliszkach rozeszła się lotem błyskawicy. Aby się spotkać, poglądy wymienić, posprzeczać się i poznać lepiej a przede wszystkim zrozumieć ten, tamten, nasz świat wielu przybyło jeszcze. Buhakow Michał przybył. Nie...jego eskortował oddział NKWD. Hendel przyjechał by zmierzyć się z Janem Sebastianem, a przede wszystkim przedstawić „Mesjasza”. Powiało grozą kiedy do salonu wszedł Feliks Dzierżyński. Lodowatym wzrokiem powiódł po zebranych, jednakże władza jego tutaj nie sięgała. Niepostrzeżenie zjawił się Chopin. Z saloniku w lewym skrzydle usłyszano dźwięki
Poloneza As dur. ,Rodzina Kossaków się zjawiła by namalować panoramę XXI wieku. Chcą namalować to co będzie. XX wieku malować nie chcą gdyż krew kapała by z płótna. Tak więc zostaną „Same tylko płótna”. Bo tam gdzie nie ma Jezusa jest pustka, zło i nienawiść.
*
Ci co wierzą w Ewangelię są już poza czasem, poza historią.
Te wydarzenia tam się dziejące,codzienne normalne coś nam mówią.To list to przekaz ,który trzeba odczytać
*
Ale listy dostajemy zawsze i wszędzie i znaki . Bez przerwy Bóg do nas przemawia, ale nie zawsze chcemy odczytywać ten list.
Wolimy często jakieś zakłamane formuły.
Wolimy często kolorowy pył... a życie pędzi i co dzień bliżej ...bliżej .. no właśnie bliżej czego?
Co nas tam czeka?
Zielone łąki... to czego oko nie widziało...coś niewyobrażalnego, czy pustka, która też niewyobrażalna.
I czy zapisane wszystko bedzie?
Muzyka Bacha , dramaty Szekspira, katedry średniowieczne , czy TAM będą ... czy okaże się że nie warto było.
*
Śniła mi się moja babka Irena – prześliczna – jak żywa.
– Jareczku – powiedziała. – Twoja Śmierć cię wzywa.
– Ale ja w nic nie wierzę! – Ja też nie wierzyłam,
Lecz ze Źródła Mądrości wody się napiłam.
– Nie umieraj! – krzyknąłem. – Zostań jeszcze ze mną!
– Ach, to nie da się zrobić. Wokół jest tak ciemno.
Ciągle trzeba umierać. Na tym to polega.
– I odeszła w jaśminach, w liliach, w przebiśniegach. .
Ten wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza to przecież nie nadzieja, to pewność.
Właściwie babka Irena powiedziała mu wszytko co trzeba wiedzieć.
I nam też. Nam też
*
Dzień po dniu , godzina po godzinie, minuta po minucie zbliżamy się do tej ostatecznej krainy.
Nic o niej nie wiemy.
Ale jakoś próbujemy, próbujemy na wszystkie sposoby przeniknąć zasłonę.
I nic. Żadnej pewności. Tylko wiara i aż wiara.
W wersy piękne sięgamy, może tam coś jest .
Bo przecież musimy mieć pewność, bo jakże tak żyć bez pewności.
Ale jakieś przeczucie jest najpierw małe a potem coraż większe , a potem potężne, że czeka na nas Ostaeczna kraina, której oko nie widziało.
*
" Przecież spotkamy się nad cembrowiną niebiańskiej studni i porozmawiamy z kimś Innym za kurtyną czasu.. i wtedy wszystko stanie się jasne i proste.
*
Mimo wszystko warto jednak tworzyć, zatrzymywać w jakimś sensie czas.
A potem wracać do tych zapisanych liter , nut, zdjęć.
Odczytywac siebie, dziwić się i zastanawiać nad tą przebytą drogą.
Ale...
"Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem?
Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po wszystkie czasy"
Komentarze (3)
Świetny klimat. Bardzo łatwo wczuć się w epokę, Czyta się szybko i przyjemnie. Daje do myślenia. 5/5
, rodzonej siostry Wandy Gintyłło, która wyszła za mąż za syna pastora Martna Cumfta. Czy Może Pan do mnie napisać? To prześlę Panu zdjęcia z XIX wieku. maria.patynowska@gmail.com
pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania