Glipcyś

Pawełek szedł dziarsko jak na swój wiek, ale droga zawsze zajmowała mu więcej czasu, niż powinna. Ten fenomen ciężko było wyjaśnić temu, który jedynie rzucił okiem na maszerującego chłopca. Gdyby ktoś zainteresował się dziwnym wydłużeniem trasy, które stawało się udziałem Pawełka w jego codziennej wędrówce, zobaczyłby coś oczywistego - chłopiec pokonywał drogę niemal dwa razy dłuższą, niż by to wynikało z prostego pomiaru odległości z domu do szkoły. Dodatkowe kilometry kryły się w meandrach pomiędzy przydrożnymi drzewami oraz spacerami całą szerokością szosy. Dzieciak musiał kluczyć - na każdym kroku czyhało na niego niebezpieczeństwo, a w nieustającej przygodzie towarzyszył mu tylko i wyłącznie nieodłączny niebieski parasol.

— Glipcyś, pole siłowe. — Zakomenderował Pawełek do kuleczki wieńczącej czubek złożonego parasola. Glipcyś spojrzał na niego porozumiewawczo i bez zbędnych pytań rozciągnął nad nimi kilkumetrową kopułę pola. Pierwsze metaliczne korpusy było już widać za zakrętem ulicy. Chłopiec przyklęknął i przyłożył parasol do ramienia, celując w zbliżające się robocie ciała jak z karabinu. Przycisnął spust dwa razy, jeden po drugim. Pierwszy cyborg padł na ziemię z czaszką roztrzaskaną strumieniem energii, drugi dostał w obręcz barkową. Pawełek widział przez lunetę celownika lśniące czerwone oczy, które błysnęły wściekłością. Chłopiec uchylił się od salwy nadlatujących pocisków i schował się za rosnącym przy drodze drzewem. Kora pryskała na wszystkie strony smagana gradem kul.

— Są wewnątrz kopuły. Glipcyś, ustawiłeś pole za daleko. — Pawełek skarcił towarzysza.

— Są na zewnątrz, pole siłowe powinno nas chronić.

Kolejna seria wywołała zamieć drzazg wokół chłopca i jego parasola. Gdy tylko umilkł łoskot, Pawełek wychylił się zza drzewa, przymierzył i trafił cyborga prosto między oczy.

— W takim razie dlaczego tego nie robi? — Zapytał podnosząc się z klęczków.

— Nie wiem… Ich pociski przedarły się przez barierę bez trudu… Uważaj! — Krzyknął Glipcyś w ostatniej chwili, Pawełek ledwo zdążył się uchylić. Promień lasera gruby jak ramię ściął dąb trzy kroki dalej, drzewo zwaliło się na jezdnię. Chłopak rzucił się przed siebie, przeskakując przez pień i padając za nim na ziemię, bardziej żeby się ukryć, niż dla ochrony przed miotaczem laserowym. Zza wzgórza, od strony z której padł strzał, wyłaniał się gigantyczny niszczyciel Sztucznej Inteligencji. Cyborgi były tylko czujką wystawioną, żeby namierzyć chłopca.

— Glipcyś, co się wyprawia z tym twoim polem? Zaraz nas tu usmażą. — Rozgrzane dysze dział laserowych jeszcze dymiły, ale zaraz ostygną na tyle, żeby wykonać kolejny strzał. Statek się zbliżał.

— Pełna moc na pole. Teraz musi zadziałać.

Nagle Pawełek wystraszył się jeszcze bardziej. Świeżo wyprana kurtka była umorusana błotem. Trzeba było się schować za drzewem w kucki, a nie na płask, w domu będzie przerąbane.

— Nie martw się, odseparujemy cząsteczki brudu od materiału kurtki. Patrz. — Glipcyś posłał w kierunku plam wiązkę jakichś promieni. Błoto odkleiło się i poszybowało przed oczami zafascynowanego chłopca w bok, po czym upadło na ziemię. Niestety, gdy zaraz potem Pawełek spojrzał na kurtkę, plama znów tam była.

Szedł potem przez jakiś czas ze zwieszoną głową, w strapieniu zagryzając wargi. Po może pięciuset metrach przystanął jednak i schylił się po coś leżącego na ziemi.

— Siatka skupiająca do młota sonicznego. — Zakomunikował Pawełek swojej niebieskiej kuleczce. — Brakujący element naszej nowej broni. — Chłopak patrzył się na parasol trzymając w ręku podniesiony z ziemi na wpół rozłożony liść, z którego została jedynie ażurowa siateczka zdrewniałych żyłek.

— Doskonale, zamontuj ją przy lufie i możemy testować. — Odparł Glipcyś.

Pawełek przyczepił to co zostało z listka do czubka parasola. Zaledwie zdążył pomyśleć o tym, w jaki sposób wypróbować wreszcie ukończony młot soniczny, gdy poczuł drżenie ziemi pod stopami. Ekscytacja na twarzy pokazywała, że doskonale wie, co się dzieje.

— Czerwie.

Kilkadziesiąt metrów przed chłopcem i parasolem zafalował asfalt. Czerw upłynniał materię, aby móc się w niej swobodnie poruszać. Droga, ziemia wokół, a nawet rosnące w okolicach drzewa zamieniały się w ciecz. Chłopiec przygotował się do wyskoku.

Czerw wystrzelił spod powierzchni gruntu z taką prędkością, że fragmenty otoczenia rozprysnęły się na sto metrów we wszystkie strony. Potwór miał długość kilku wagonów pociągu, najeżoną kolcami paszczę otoczoną mackami i pokryty twardą łuską tułów. Pawełek wybił się w powietrze, w kierunku wyskakującej spod ziemi gigantycznej larwy i złapał ją w pobliżu ogona za jedno z płetwiastych narośli, które symetrycznie okalały jej obłe ciało. Uchwycił się mocno, więc stworzenie porwało go do góry ze sobą. Chłopak, mrużąc oczy przed pędem powietrza, zaczepił sobie rączkę parasola o kieszeń kurtki, aby przypadkiem nie zgubić swojego przyjaciela i chwycił się drugą ręką szpary pomiędzy łuskami potwora.

Pawełek doskonale zdawał sobie sprawę, że czerwie, owszem, skaczą bardzo wysoko, ale nie potrafią latać. Szybując do góry z malejącym stopniowo impetem wspinał się po gigantycznym cielsku larwy. Daleko był jeszcze od łba, gdy zorientował się, że pęd powietrza ustał, a potwór wygina wężowe ciało w łuk, starając się skierować obrzydliwą paszczę w kierunku ziemi. Zaczynają spadać.

— Paweł, szybko, musisz zdążyć zanim zanurkuje pod ziemię! — W głosie Glipcysia słychać było napięcie, chłopiec podwoił więc wysiłki. Teraz, kiedy zaczęli opadać a potwór zmienił orientację na głową-do-dołu, wspinaczka zamieniła się w schodzenie po pionowej ścianie. Pawełek widział świat w dole w coraz wyraźniejszych szczegółach - głazy na polu rosły w zatrważającym tempie.

— Nie zdążymy, Glipcyś, ratuj! — W ostatnim mgnieniu oka, tuż nad powierzchnią Pawełek zobaczył, jak faluje pod nimi trawa. Nie kołysała się jednak od wiatru - falowała, ponieważ falowała również ziemia pod nią, straszną mocą czerwia przemieniona w ciecz. Chłopiec nabrał powietrza w płuca i przylgnął całym ciałem do łusek stwora.

Pod ziemią było zupełnie ciemno, jednak Glipcyś pompował pod powieki chłopca obraz z radaru. Pawełek widział, z jaką prędkością czerw płynie w glebie i zakręciło mu się w głowie. Glipcyś, poza wizualizacją, na bieżąco komentował rozwój wydarzeń.

— Zawracamy. W końcu, będzie teraz płynął z powrotem do powierzchni. Przygotuj się, jak tylko wyskoczy nad ziemię, musisz wspiąć się do łba i go załatwić. — Pawełek z pewnością westchnąłby z ulgą na wieść, że skierowali się z powrotem w górę, jednak ciągle wstrzymywał oddech bojąc się, że zachłyśnie się piachem, kamieniami i glebą. Pierwszy błysk światła wlał się w niego razem z długo wyczekiwanym oddechem. Opanował zawroty głowy i skupił się na odzyskaniu orientacji w przestrzeni. Szybko zrozumiał gdzie jest góra, a gdzie dół, ponieważ wichura towarzysząca szybującemu w powietrzu czerwiowi starała się go strącić w stronę gruntu. Rozpoczął więc wspinaczkę w kierunku przeciwnym, pod prąd. Nim stwór dotarł do szczytu paraboli swojego lotu, chłopiec znalazł się przy kościstym zgrubieniu za paszczą. Po obu stronach czarnej kostnej narośli zobaczył połyskujące niczym roztopiona smoła kuleczki - szczątkowe oczy potwora. Pod tą kanciastą osłoną znajdował się mózg czerwia.

— Nie zastanawiaj się tak, bo znów nie zdążysz. Nie wiadomo, czy następnym razem w ogóle wypłynie. — Glipcyś pospieszał chłopaka, całkiem zresztą słusznie, ponieważ czuć było, że czerw zbliżał się do swojego maksymalnego pułapu i zaraz zacznie podróż w dół.

Pawełek zaczepił jedną dłoń w złączeniu pomiędzy kostną osłoną, a resztą ciała larwy. Macki, którymi czerw nagarniał pożywienie do otworu gębowego wyrastały tylko kilka metrów stąd, chłopiec musiał uważać, aby żadna z nich nie trafiła go, gdy próbował osiągnąć cel swojej misji. Przyłożył do czarnej powierzchni lufę młota sonicznego - była to gruba karbowana rura, którą okalała drobna siatka wykonana ze specjalnego materiału. Jej zadaniem było skupienie całej akustycznej energii na celu. W tym przypadku - najważniejszym organie w ciele gigantycznej larwy.

Pawełek pociągnął za spust. Fali, którą wygenerował młot nie było słychać - była w całości skierowana do przodu. To co było natomiast słychać, to trzask towarzyszący pękaniu kości, po którym nastąpił niesamowity ryk wściekłości. Macki zaczęły świstać Pawełkowi wokół głowy, starając się strącić intruza, który zadawał czerwiowi taki ból. Chłopiec strzelił jeszcze raz. Na twardej powierzchni, której się trzymał, pojawiły się kolejne pęknięcia, ryk ucichł, a macki zwiotczały.

— Już po nim! — Krzyknął ucieszony Pawełek. — Młot działa!

— Nie ciesz się, zaraz roztrzaskasz się o asfalt. — Glipcyś sprowadził go na ziemię. — Nie żyje, nie będzie mógł przemieniać wszystkiego w ciecz, rozwalimy się.

Przez głowę Pawełka przewijały się setki pomysłów na rozwiązanie tego problemu. Rozłożyć Glipcysia jak spadochron? Banał z bajek dla dzieci. Plecak odrzutowy? Wczoraj to było. Deskolotka?

— Glipcyś, dawaj schowek. Deskolotka!

W świszczącym od rosnącego pędu powietrzu przed Pawełkiem pojawiła się przezroczysta kula, z wnętrza której wydostawał się purpurowy poblask. Przez jej załamującą światło powierzchnię widać było jakieś przedmioty. Kula była portalem do schowka - przestrzeni, w której Pawełek trzymał wszystkie swoje tajemnice i skarby z poprzednich przygód. Chłopiec nie tracąc czasu gestem ręki zmieniał to, co było w niej widać. Wylot portalu przesuwał się po schowku ukazując chłopcu kolejne z ukrytych tam przedmiotów. Pawełek wyciągnął rękę przebijając ją przez powierzchnię kuli. Ustąpiła pod palcami chłopca jak cieniutka warstewka lodu. Chłopiec cofnął rękę trzymając w niej latającą deskorolkę. W samą porę, bo byli tuż nad powierzchnią ziemi.

Za późno. Nie zdążył poprawnie ustawić sobie deski pod stopami, gdy dotknęli ziemi, urządzenie wyskoczyło mu spod nóg, a Pawełek fiknął do przodu, uderzając kolanem w ulicę. Skrzywił się boleśnie, po czym podniósł się rozmasowując sobie nogę. Spojrzał do góry na drzewo z którego spadł. Nie było tak wysoko, na szczęście nie wymyślił sobie, żeby wejść na którąś z wyższych gałęzi. Podniósł parasol, pokuśtykał po deskolotkę, która odfrunęła spory kawałek i ruszył na niej dalej w kierunku szkoły, dopingowany przez Glipcysia.

Pawełek zdążył na pierwszą lekcję. Oddał do szatni kurtkę i schowany w jej rękawie parasol. Niebieska kuleczka mrugnęła mu porozumiewawczo, gdy pani szatniarka wręczała mu numerek. Ustawił się w dwuszeregu razem z kolegami i koleżankami z klasy na kilka sekud zanim pani zaczęła ich wpuszczać do sali. Kiedy usiadł w ławce i rozejrzał się wokół, zrozumiał, że każde z dzieci posiada coś, czego on nie ma. Żadna z jego przygód nie miała znaczenia. Wszystkie wynalazki, które stworzył, światy, które ocalił, kilometry, które przebył dywagując z Glipcysiem pozbawione były sensu w obliczu tego, czego mu brakowało. Plecak. Pawełek zapomniał plecaka.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania