Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Głos ciszy – Shogun – Czyli początek pewnego ludożercy

[Opowiadanie napisane zostało na podstawie "Głosu Ciszy" autorstwa użytkownika Shogun. Jego opowiastka mi się spodobała, jednak brakowało w niej tego (chronologicznego) początku, w tej wersji postaram się go napisać.]

 

Wszystko zaczęło się latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku, kiedy po wielogodzinnej debacie udało mi się przekonać swoich rodziców, że wyjazd na biwak z resztą swoich znajomych nie jest takim złym pomysłem. Jak tylko zbiegłem po schodach do dołu i zatrzasnąłem głośno drzwi, wskoczyłem szybko na rower i pedałowałem wzdłuż ulicy, wprost do starej lodziarni, gdzie wcześniej umówiłem się z przyjaciółmi.

– Och, czyli jednak cię puścili – zawołał Ben, śmiejąc się.

Ben był bardzo wysoką osobą, jednak wraz ze wzrostem, dochodziła mu tusza. Ten problem zaczął się dla niego jeszcze za czasów szkoły podstawowej. Pamiętam, jak każdego poranka przed szkołą wstawał o szóstej i urządzał sobie trucht wokół osiedla. Pewnego razu nawet chciał, bym do niego dołączył, ale do sportu nigdy mnie nie ciągnęło. Zazwyczaj uchodziłem za tego cichego chłopaka z ostatniej ławki, mało rozmawiającego ze swymi rówieśnikami.

– Daj spokój, nie każdego rodzice ot tak pozwalają jechać na kemping – pogoniła go Zoe – Jeszcze dwa miesiące temu mama nie pozwoliłaby mi na wyjście tak późno – ziewnęła i na podkreślenie wagi swych słów, wskazała zachodzące pomału słońce.

– Rodzice naprawdę są dziwni – odparłem z bladym uśmiechem, a potem spojrzałem na przełykającego coś Bena – Zdobyłeś to, o co cię prosiłem?

– Pewnie! Ale jest pewien problem – Podrapał się za głową, śmiejąc się nerwowo przez chwilę – By to zdobyć musiałem poszperać w garażu za domem, a co za tym idzie...– Pokazał mi miejscami podarty śpiwór.

– Jak chcesz, to mogę ci pożyczyć parę koców – Spojrzeliśmy na nią we dwóch – No co? Wiecie, że lubię dmuchać na zimne.

– Ja tam, oprócz śpiwora, zgromadziłem tyle prowiantu, że starczy nam na tydzień!

– Starzy by mnie zabili, jakbym tak długo był.

– Mnie by tam zabili, jakby znaleźli to! – Ben, dumnie jak paw, wyciągnął z głównej kieszeni plecaka butelkę białego trunku z kłosem pszenicy pływającym pośrodku.

– Skąd to tak w ogóle masz?

– Spokojna twoja rozczochrana, ma kochana! Wujek do tej pory myśli, że zgubił to na lotnisku – Uniósł alkohol do góry, jak jakiś skarb.

– Powinniśmy się zbierać – Spojrzawszy na zegarek w telefonie, odczytałem, że dochodziła godzina ósma wieczór.

Słońce było wprawdzie jeszcze widoczne, niemniej jednak na dworze zaczęły zapadać ciemności. Zoe przyczepiła latarkę do kierownicy roweru za pomocą przeźroczystej taśmy i jadąc przed nas, objęła prowadzenie. Krótko po opuszczeniu rodzinnego miasta, jechaliśmy tuż obok farm i domów działkowych. Wiejska panorama stanowiła nieziemskie piękno w porównaniu do małego miasta, niemalże w całości pozbawionego drzew, czy innych znaków obecności natury. W brzuchu czułem lekkie zdenerwowanie, ale zbyłem je szybko, myśląc o napychaniu brzucha sprowadzonymi przez Bena przysmakami. Jego ojciec był z zawodu rzeźnikiem, toteż w ramach 'bonusu' co trzy dni dostawał od firmy różne wyroby mięsne, bez płacenia choćby złamanego centa. I właśnie wtedy poczułem się głupio. Zoe zabrała ze sobą namiot, latarkę oraz krzesiwo, Ben miał jedzenie, w dodatku załatwił mi jeszcze śpiwór, natomiast ja nie zabrałem ze sobą nic poza makówką pełną wątpliwości.

Po blisko czterdziestu minutach zboczyliśmy z głównej drogi, skręcając wprost na teren obozowisk wewnątrz lasu i zaparkowaliśmy w krzakach rowery. Piesza wędrówka zajęła dodatkowe dwie minuty, a stawianie namiotu i rozpalanie ogniska, dodatkowe piętnaście, ale ogrzewanie się przy ogniu zdawało się wszystko rekompensować.

– ... A wtedy odwrócił się i nie widział zbliżającego się w jego stronę potwora...

– Ty to dziewczyno potrafisz przestraszyć – zawołał do niej – Czy aby na pewno masz po kolei w głowie?

– Ja tak, za to jeśli nie przestaniesz wszystkiego jeść, to możesz swą głowę stracić – Posłała mu tak jadowite spojrzenie, że był przekonany co do prawdomówności koleżanki i w rezultacie odłożył bagietki czosnkowe na bok.

– Oj nie ładnie tak – Pogroziłem palcem, by rozluźnić atmosferę – Ben, czemu nie wyciągniesz swego małego skarbu?

– Ta jest, jenerale! – Zasalutował równie komicznie, co wstał, a następnie nalał nam do kubków po trochu. – Do dna!

– Do dna!

– Na zdrowie! – Wypiłem wszystko jednym łykiem i niemalże natychmiast tego pożałowałem. Smakowało to jak najprawdziwszy ognień, a wnętrzności wypalało i to zdrowo.

– Może udamy się o tam – Wskazała palcem na mały, zarośnięty mchem pagórek – Nie *chlip* zawsze ma się szansę na zobaczenie z góry tak pięknego nieba.

Zgodnie poszliśmy więc na ów pagórek, uważając, by po drodze nie zawadzić na luźno leżące gałęzie. Zoe miała rację. Niebo prezentowało się pięknie, będąc pokryte milionami lśniących gwiazd. Aż odebrało mi dech w piersiach na taki widok. Jednak właśnie wracając z tego wzniesienia wydarzyło się coś, co zmieniło moje życie na zawsze. Pod całą naszą trójką zapadła się ziemia. Dosłownie.

W pierwszej chwili puściliśmy to obok uszu, myśląc, że cała ta sytuacja jest jedynie tymczasowa. Jak bardzo się myliliśmy. Naszym jedynym wyjściem była znajdująca się u góry dziura, poza tym był tu tylko krótki wyryty w ziemi tunel, prowadzący donikąd. Byliśmy tak blisko, a tak daleko od uprawnionej wolności.

– Czy jest tam kto?

– Halo!

– Pomocy!

Ale nasze wołania spełzały na niczym. Pozostaliśmy tu sami, gdyby chociaż była woda... Przez dwa następne dni tylko myśleliśmy nad możliwością ucieczki: stawanie jednej osoby na drugiej, wbieganie po ziemi na górę, skoki? Nic nie działało. Trzeciego dnia w potrzasku tylko myśleliśmy, natomiast czwartego, czuliśmy się wymęczeni. Piąty dzień, ten właśnie dzień złamał naszego ducha. Widziałem, jak Zoe marniała w oczach, a Ben zaczął wymieniać po kolei nazwy znanych mu ciast. Było źle i to bardzo. Szóstego dnia rano widziałem jak Ben i Zoe umierają z powodu deprawacji wody. Chciałem płakać, ale me ciało zaczęło schnąć, a w dodatku pojawił się drugi problem: Byłem głodny.

Kolejnego dnia nie wytrzymałem. Podniosłem z ziemi kamień i ostrą jego stroną zacząłem kroić Benowi palce. Krew zaczęła pryskać na lewo i prawo, a poczucie straszliwego głodu niwelowało obrzydzenie. Krótko potem byłem najedzony, choć ból głowy nie ustępował nawet na sekundę. Zasnąłem.

– Halo! Jest tam kto? – Usłyszałem – Nikt tam przypadkiem nie wpadł? Słyszałam głosy stąd dobiegające.

– Ja tu jestem! – Zawołałem – Czekaj Zoe i Be- – Zamarłem. Oboje byli przecież martwi.

– Masz, złap się tego – powiedziała głośno kobieta i spuściła do dołu linę.

– D-dziękuję – zawołałem, ledwie dysząc.

– Nic ci nie jest? Nie było nikogo z tobą?

– By-łem sam – skłamałem.

– Poczekaj chwilę, zadzwonię po kogoś, by ci pomóc.

Kobieta zeszła ze wzniesienia i przyłożywszy telefon do ucha rozmawiała.

... A wtedy odwróciła się i nie widziała zbliżającego się w jej stronę potwora...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Shogun 28.07.2020
    No no, muszę przyznać, że ciekawie Ci to wyszło :D Motyw z bębnami co prawda pominięty, ale z drugiej strony rozumiem, że mógł być trudny do zaadaptowania.
    Mimo wszystko podoba mi się, ciekaw jestem "czy?" będzie coś dalej, a jeśli tak, to "co?" :D
  • DEMONul1234 28.07.2020
    Przynajmniej na tę chwilę nie mam planów, by to rozpisać. Piszę na bieżąco tyle serii, że szkoda gadać. Zobaczy się.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania