Głos z ciemności.
Już nie mam marzeń. Kiedyś miałem ich tyle, że ledwo mieściły się w mojej głowie. Chciałem podróżować, tworzyć, kochać, być kimś. Planowałem każdy dzień, każdy miesiąc, każdy rok. Wierzyłem, że życie to dar, a przyszłość - pełna możliwości karta, którą mogę zapisać, czym tylko zechcę. Teraz, gdy patrzę w przyszłość, widzę tylko pustą przestrzeń. Bezbarwną. Bez sensu.
Już zgasłem. Już nie żyję, tylko wegetuję. To słowo -wegetuję- brzmi jak wyrok. Ale jest najdokładniejszym opisem tego, co się ze mną dzieje. Oddycham, jem, chodzę, mówię. Moje ciało funkcjonuje, ale ja... ja gdzieś zniknąłem. Gdzieś po drodze przestałem być sobą. Stałem się cieniem, który mechanicznie odtwarza ruchy żywego człowieka. Wstaję rano, bo tak trzeba. Idę spać wieczorem, bo tak wypada. Ale pomiędzy? Pomiędzy jest tylko szarość i cisza tak głośna, że boli. Ludzie wokół mnie żyją. Widzę to. Słyszę ich śmiech, obserwuję, jak planują weekendy, jak cieszą się z drobiazgów, jak denerwują się o rzeczy, które za tydzień przestaną mieć znaczenie. Zazdroszczę im tej lekkości. Tej zdolności odczuwania. Ja już tego nie potrafię. Wszystko we mnie stało się ciężkie, jakby ktoś wlał do moich żył ołów. Każdy krok wymaga wysiłku. Każdy uśmiech, który muszę wymusić na twarzy, kosztuje mnie więcej energii, niż mam.
Czekam, aż mnie zabiorą. Nie wiem dokładnie, dokąd. Może na oddział, może w inny wymiar, może w nieistnienie. Ale czekam. Bo sam już nie mam siły iść dalej. Zrezygnowałem z prób naprawiania tego, co zostało zepsute. Poddałem się. To nie jest akt tchórzostwa, choć wielu tak by to nazwało. To po prostu... koniec energii. Bateria się wyczerpała, a ładowarka nie działa. Nie ma już paliwa, które napędzałoby moją wolę do walki.
Śmierć nie jest najgorsza. Ludzie się jej boją. Uciekają przed nią, walczą z nią do ostatniego tchu. A ja? Ja przestałem się bać. Śmierć wydaje mi się spokojna, cicha, ostateczna. To życie jest straszne. Życie, w którym każdy dzień to kopia poprzedniego. Życie, gdzie ból nie jest ostry, ale tępy i nieustający, jak stary, zaniedbany ząb, który ciągle pulsuje i nie daje zapomnieć o sobie. Życie, gdzie wszyscy wokół mówią: ,,będzie lepiej'', ,,musisz walczyć'', ,,nie poddawaj się'', ale nikt nie rozumie, że dla mnie te słowa są puste. Są echem w pustym pokoju.
Gorsze jest życie, gdzie śmierć wydaje się jedynym rozwiązaniem. Bo gdy dochodzisz do punktu, w którym jedyną perspektywą ulgi jest nieistnienie, to znaczy, że coś w tobie już umarło. Może to była nadzieja. Może radość. Może wiara w sens. Nie potrafię dokładnie określić, co straciłem, ale wiem, że tej straty już nie odzyskam. To tak, jakbym zgubił kluczową część siebie, a teraz próbował funkcjonować jako niepełna wersja człowieka, którego kiedyś byłem.
Nawet nie wiecie, ile razy żartując, mówiłem prawdę. To była moja maska. Mój mechanizm obronny. Śmiałem się, odpowiadałem czarne żarty o sobie, rzucałem uwagi o tym, jak jestem zmęczony życiem. A ludzie się śmiali. Myśleli, że to tylko mój specyficzny humor, że tak mam. Nikt nie przejrzał przez tę zasłonę. Nikt nie zadał pytania: ,,Naprawdę tak czujesz?''. A ja nie miałem odwagi powiedzieć tego wprost. Bo gdy mówisz ,,chcę umrzeć'' na poważnie, ludzie patrzą na ciebie z przerażeniem. Dystansują się. Nie wiedzą, co powiedzieć. Więc nauczyłem się chować prawdę w żartach. Prawdę, która krzyczała we mnie coraz głośniej, a na zewnątrz była tylko cichym chichotem. Czasem myślę, że gdyby ktoś wtedy zapytał, gdyby ktoś się zatrzymał i powiedział: ,,hej, wszystko w porządku?'', może coś by się zmieniło. A może nie. Może byłem już wtedy zbyt głęboko. Może ta przepaść, do której wpadłem, była już zbyt głęboka, by ktokolwiek mógł mnie z niej wyciągnąć.
Poddałem się, nie będę walczył. Te słowa brzmią jak porażka. I może tak właśnie jest. Przegrałem z samym sobą. Przegrałem z tą niewidzialną rzeczą, która zabrała mi, mnie. Depresja - tak się to nazywa. Brzmi to tak klinicznie, tak medycznie. Ale to nie jest tylko choroba. To jest więzienie. To są kajdany, których nikt nie widzi, ale które paraliżują każdy mój ruch. To jest głos w głowie, który bez przerwy powtarza: ,,nie jesteś wystarczający'', ,,nikt cię nie potrzebuje'', ,,lepiej by było, gdybyś zniknął''.
Walczyłem. Naprawdę próbowałem. Szukałem pomocy, chodziłem na terapię, połykałem tabletki, które miały przywrócić równowagę chemiczną w moim mózgu. Ale nic nie działało wystarczająco długo. Czasem miałem dobre dni. Dni, w których wstawałem i myślałem, że może jednak dam radę. Że może jednak znajdę wyjście. Ale potem znowu spadałem. Jeszcze głębiej niż poprzednio. I każdy taki upadek był dowodem na to, że nie ma dla mnie ratunku.
Umarła nadzieja z pełnym przekonaniem, we mnie już jej nie ma. Nadzieja. To bardzo kruche, ulotne słowo Ludzie mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Ale ja jestem dowodem na to, że jednak umiera wcześniej. U mnie umarła. Dawno temu. Może rok temu, może dwa, a może wcześniej. Nie pamiętam dokładnie, kiedy przestałem wierzyć, że może być lepiej. Pamiętam tylko, że któregoś dnia obudziłem się i pomyślałem: ,,po co?''. Po co wstawać, po co próbować, po co walczyć, skoro wiem, że i tak nic się nie zmieni?
To było jak zgaśnięcie świeczki. Powoli, stopniowo, aż w końcu pozostał tylko dym i ciemność. Bez tej iskry nie potrafię już zobaczyć przyszłości. Wszystko jest czarne. Nie istnieje dla mnie jutro, które byłoby inne od dzisiaj. Nie wierzę w cuda. Nie wierzę w szczęśliwe zakończenia. Wierzę tylko w ten ból, który towarzyszy mi każdego dnia.
Piszę te słowa nie dlatego, że chcę, by ktoś mnie żałował. Nie dlatego, by zwrócić na siebie uwagę. Piszę, bo może ktoś - ktoś, kto czyta te słowa - zrozumie. Zrozumie, że depresja to nie jest smutek. To nie jest słabość. To nie jest coś, z czego można ,,się otrząsnąć'' albo ,,wziąć się w garść''. To jest choroba, która zabija. Powoli, boleśnie, po cichu.
I może jeśli ktoś to przeczyta, i ten ktoś zobaczy drugiego człowieka - tego, który żartuje, uśmiecha się, funkcjonuje - i zamiast przyjąć maskę za rzeczywistość, zapyta: ,,Naprawdę u ciebie wszystko dobrze?''
Bo czasem jedno pytanie, jedno prawdziwe, szczere pytanie, może uratować życie.
A może jest już za późno Może te słowa to tylko epitafium dla kogoś, kto umarł w środku, zanim jego ciało przestało oddychać.
Nie wiem.
Już nic nie wiem.
Oprócz tego, że jestem zmęczony. Tak bardzo, niewyobrażalnie zmęczony.
Komentarze (18)
Musisz podjac natychmiast terapie, antydepresanty... Bo Cie zezre od srodka
Zycze zdrowka💚💚💚🤗🤗
NO!
Przytulic?? 🌞🍀🍀🌞🌞
Wracaj do nas!!!!
Spróbuj mieć depresję i dodatkowo żyć np w ciągłym bólu fizycznym - stan bez niego będziesz wspominał z rozrzewnieniem. Tak to niestety jest że często traci się obiektywne spojrzenie, przestaje doceniać te dobre rzeczy, które są bazą, furtką do stanów wyższych, jednak warto sobie przypominać ile się posiada bo "zawsze może być gorzej". Może truizm ale istotny, bo skupiając się na samych negatywach, pogłębia się tylko dół mentalny w którym się utknęło.
Nie piszę o depresji metaforycznie, poetycko, łagodnie. Prawdziwa depresja nie jest łagodna. Jest brutalna, jest ciemna, jest przerażająca i pisanie o niej tak, jak naprawdę wygląda, to nie drastyczność, to jest uczciwość.
Jak udało się ją wyciszyć? To ciężka praca nad sobą i ponad dwa lata spędzone u psychologa. Nie poddałem się do końca, a dowodem na to jest to, że jestem. :)
W życiu by mi do głowy nie przyszło że ktoś może pod przykrywką żartu chcieć przemycić taki stan swojego sampoczucia.,.:-(
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania