Poprzednie częściGłos z Podziemi cz. I

Głos z Podziemi cz. II

Allaia usiadła na nadmorskiej skale, trzymając sześcienną kostkę w wielkości dłoni z napisanymi najnowszymi dekretami Najdoskonalszego, którą rano przyniósł posłaniec. Łatwo było się jej skupić gdy słyszała szum fal przenikany porannym koncertem ptaków. Analizowała wyryte w glinie napisy pismem klinowym. Owe kostki były starą dobrą zamirską metodą zapisywania więcej informacji na mniejszej przestrzeni. – Czy jakieś ważne rozkazy? – Zapytał się Meher lekko się kłaniając. Księżna zamaszystym gestem odsunęła długie włosy z czoła i oczu. – Rozkazy nie, ale jest jedna ważna decyzja – powiedziała. Zmarł Wielki Minister Efer, skonał na statku z zarazy. Książę Eory został mianowany na ten urząd. Dekret Najdoskonalszego mówi, iż od tej pory urząd Wielkiego Ministra Zamiru będzie połączony z urzędem księcia Eory. Zapewne do czasu powrotu na Kontynent – dopowiedziała. – Czy mam to ogłosić Straży? – Meher zapytał się. – Nie tylko Straży, ale i Ludowi – odparła Allaia. – Czy zebrali się już wszyscy jak nakazałam? – Księżna kontynuowała odprawę ze swoją Radą, która stała dookoła niej. – Tak jest pani, Lud jest już gotowy, czeka na rozkaz do wymarszu. – Odparł Nadworny Skryba Hufur. – Ile ludzi mamy? – Na ten moment zebrało się ponad jedenaście tysięcy. Hufur podał swej księżnej tabliczkę z raportem. Spojrzała na tekst ze spisem. – Nie licząc wojska oczywiście – dodał sam z siebie Meher. Gahalscy żołnierze służący w Zastępie Czerni i Zieleni są jeszcze na Kontynencie – dopowiedział. – Czyli jeśli mnie pamięć nie myli, brakuje nam około pięciu – sześciu tysięcy cywilów? – Allaia starała się przypomnieć sobie liczby ze spisu królewskiego sprzed trzech lat, jakie pokazywał jej jeszcze ojciec. - Dokładnie pani, na statkach w kwarantannie ma być jakieś dwa tysiące. – Co do reszty to… - Hufur próbował delikatnie powiedzieć młodej księżnej o braku wiadomości co do „Reszty”. – Wiem, Skrybo… - odparła księżna. Jej wzrok mówił wszystko, wiedziała, że już pewnie nie dotrą na Eorę.

Allaia wstała ze skały odłożywszy tabliczki. Zrobiła krok do przodu by wyjść z cienia na przyjemnie pieczące skórę mocne Słońce, typowe dla Czwartego Miesiąca roku. Popatrzyła jeszcze raz daleko w Ocean na zachód, a następnie skierowała oczy wzdłuż wybrzeża. Widziała obozowiska Gahalczyków. Jej poddani zaczęli już wstawać i wychodzić z namiotów robiąc harmider życia codziennego. Wzięła zdecydowanie swoje gęste czarne włosy i związała je. – Każcie ludziom ruszać – rozkazała. Kapitanie, niech część naszej Straży tu pozostanie i niech kieruje tymi, którzy przybędą potem. Dajcie konia, będę jechać na przedzie marszu. Droga na nasz teren powinna zająć nam ponad dzień. Jutro wieczorem powinni dotrzeć wszyscy. Meherze, niech Straż kieruje ruchem! Wszyscy z Rady patrząc na Allaie ujrzeli w jej pełnym podniosłości tonie osobę jej ojca. Nie była już tą małą dziewczynką bawiącą się w chowanego po pałacowych korytarzach. Cała Rada nieświadomie stanęła na baczność przed swą księżną.

Posłańcy prędko rozeszli się po obozie. Naprzód! Wymarsz! Gahal rusza! Księżna dała rozkaz! – Wołali między namiotami i szałasami. Harmider się wzmógł, zewsząd atakował dźwięk trzaskających naczyń, gaszenia palenisk, płacz obudzonych dzieci i strzepywania piachu z ubrań. Całą klepsydrę trwało aż obóz się zwinął, a lud był gotowy do wyjścia w pole. Niemrawo jednak szli wzdłuż plaż, widać było strach przed wejściem w głąb lądu i lasu, tak gęstego, iż Słońce zdawało się przegrywać z koronami drzew. Strach marszczył twarze onegdaj dumnych Zamirian. Allaia ujrzała to, i wiedziała co musi zrobić. Gdy dosiadła białego konia, zwróciła się w stronę ponuro kroczącego tłumu, stanęła pośród nich i zawołała donośnym głosem. – Zamirianie! Wiele wieków temu, gdy całe Plemię Zachodu żyło w Pięknej Dolinie, istniało miasto Zamir. Mieszkańcy owego miasta porzucili swe wygodne życie, porzucili swe domy, swe pola i warsztaty. Porzucili wszystko aby wraz z Resztą odnaleźć Zachód Właściwy, odeszli w nieznane, lecz ze znanego powodu. Oni to gdy dotarli do celu założyli potężne Królestwo Zamiru. My, wszyscy jak tu stoimy jesteśmy potomkami tych odważnych, którzy porzucili wszystko co znali. I czyż my teraz czynimy coś innego aniżeli nasi przodkowie? Czyż nie czynimy dokładnie tego samego? Myśmy także porzucili to co znamy, aby udać się w nieznane. I tak jak my opiewamy w pieśniach czyny i odwagę naszych przodków, tak i nas wszystkie przyszłe pokolenia całego Zachodu i Zamiru opiewać będą w swojej poezji i w swoich pieśniach! Żeśmy w najczarniejszej godzinie świata, gdy wszystko upadło, ostaliśmy się, może jako jedyni! I to z nas wyjdzie pokolenie, które onegdaj powróci na Kontynent, przegoni Centaury, odbuduje dawny Zamir, dawną Gortrugię i dawny Święty Hadram! Teraz chodźmy do ziemi wskazanej przez Najdoskonalszego, zbudujmy sobie miasta, w których wychowamy nasze dzieci aby mogły powiedzieć o swoich rodzicach „gdy wszystko było stracone, nasi ojcowie nie poddali się zgliszczom!”. Naprzód, za Zamir, króla i Rodziciela! Gdy Allaia skończyła, w oczach najstarszych zaiskrzyła iskra nadziei, a najmłodsi poczuli odrobinę sensu w tym wszystkim. Strażniczy wznieśli bojowy okrzyk na przemian z dźwiękiem baraniego rogu – Gahal wyruszył na swoją nową ziemię.

Allaia jechała konno na przedzie orszaku, obok niej na rydwanie postawiono Sztandar Gahalu – krwisto czerwony kwadrat z czterema pionowymi włóczniami koloru złota. Rogi i trąby ogłaszały za rozkazem księżnej postoje i wymarsze. Część ludzi szła plażą, dzieci dzięki temu niewygodę podróży mogły odreagować chwilową zabawą wśród piasku. Wozy i rydwany na jakich załadowany był dobytek Gahalczyków jechały wgłębi lądu po twardszym gruncie. Marsz zamykała lekka jazda Straży pilnując aby nikt nie zgubił się na tyłach. Allaia chłonęła Wyspę, wsłuchiwała się w śpiewie nieznanych jej gatunków ptaków, spoglądała na zupełnie inną roślinność, znacznie uboższą od tej na stałym lądzie. Na plaży ujrzała pierwszy raz stworzenie zabawnie zwane w Świętej Mowie Fah Ellu – Zbrojny Królik, a po zamirsku – żółw. Teraz już wiedziała skąd się wzięła owa zbroja w tej tajemniczej nazwie, choć myślała, że „zbrojny królik” będzie wyglądał znacznie groźniej. Owego dnia popołudniem cały Lud stanął jak wryty gdy z nieba znów pojawiła się budząca zrozumiałą grozę latająca kreatura zwana smokiem. Na szczęście nie zaatakował ludzi, lecz uleciał kawał nad Ocean gdzie woda jakby buchnęła w górę. – Patrz pani - zawołał Hufur, mamy okazje zobaczyć starcie smoka z wielorybem! Allaia oniemiała, smok zanurkował z powietrzu wyciągając swój wielki czarny pysk ku wodzie. Przez moment opadł łapami na poziom wody, tak iż zdawało się, że umie się na niej utrzymać. Nie widać było dokładnie, w pewnym momencie załopotał energicznie skrzydłami i uniósł się lekko w górę. A wraz z sobą podniósł z wody wielkie monstrum kształtem przypominające amforę wina. Lecz wieloryb okazał się być za ciężki nawet dla smoka! Dał za wygraną, odgryzł mu jedynie kawałek świeżego mięsa i cisną z powrotem w wodę. – To dlatego, smoki częściej przebywają na wyspach pani – rzekł Hufur. Ponoć one uwielbiają mięso wielorybów i innych morskich potworów. – Ciekawe czy da się je okiełznać? Allaia głośno myślała. – Niestety, na razie to nie zdobyta umiejętność – Skryba Hufur odpowiedział. – Byłoby pięknie latać na smoku, może w taki sposób pokonalibyśmy Centaury… Allaia myślała, i zachowywała te myśli na czas gdy będzie mogła oddać się pisaniu dziennika.

Szli jeszcze trochę mimo zmęczenia, zbliżało się ku wieczorowi. Byli jeszcze na ziemi, która miała przypaść nie im, lecz Prowincji Allab. Allaia czuła już zmęczenie od całodziennego siedzenia na koniu. Nogi zdrętwiały, kręgosłup paraliżował odmawiając wyprostowania się. Marzyła o masażu i gorącej kąpieli, wiedziała, że nie będzie jej to dane jeszcze przez jakiś czas. Uznała bowiem, że w tych okolicznościach nie wypada odgradzać się luksusami od swego ludu. Kąpiel, wystawny stół z jedzeniem i niewolnicy na posyłki będą dopiero gdy dotrą do celu. Hufur odezwał się nagle. – Widzisz pani te dwójkę, tam w oddali? Allaia zmrużyła zmęczone oczy, faktycznie, w oddali na piasku były dwie ciemnawe kropki, wyglądające jak ludzkie sylwetki. Jedna większa, druga mniejsza, można by pomyśleć, że to skały… lecz nie, ruszały się. – Zapewne Tubylcy - odparła księżna. – Daj rozkaz pani, a przepędzimy ich. Bojowo oddał się do dyspozycji jeden ze strażników imieniem Mehel. – Nie! Allaia zdecydowanie odparła. Hufurze, podjedź ze mną do nich. Ty także Mehelu, jakżeś taki wyrywny. Nie dając żadnemu z nich czasu na odpowiedź i obiekcje reszty Straży ruszyła z galopem przez siebie. Hufur i Mehel natychmiast ruszyli za swą księżną, część strażników podobnie przyśpieszyli końmi dla bezpieczeństwa.

Tylko chwilkę trwało nim dwie kropki przeistoczyły się w wyraźne ludzkie postacie. Pierwszą z nich był mężczyzna w sile wieku, z lekką siwizną i wysuszoną, pomarszczoną skórą. Drugą była dziewczynka na oko, osiem czy dziewięć wiosen, z szaro-mysim odcieniem włosów. Oboje mieli wyblakłe, szare łachmany na sobie. Dziewczynka widocznym gestem, próbowała w nadmiarze materiału schować przed obcymi duże znamię w postaci sino-czerwonej plamy na lewej dłoni. Allaia z resztą stanęła przed nimi. Wydawali się wystraszeni, nie tylko ewidentnie pierwszym w życiu widokiem koni ale też obrazem nadciągającej ludzkiej masy zwiastującej z reguły kłopoty. – Witajcie dobrzy ludzie! Odezwała się księżna uśmiechając się i rozpuszczając włosy, ponoć wyglądała wtedy milej. Zanim owa dwójka zdążyła zebrać się na odpowiedź Mehel rzucił w nich chłodniejszym przywitaniem. – Czy wiecie kogo macie przed sobą? Oto Allaia, księżna Gahalu, okażcie jej szacunek! Mężczyzna od razu padł głową w plażowy piach. Dziewczynka jednak stała jak głaz. – Przybyłaś razem z ludźmi na wielkich tratwach? - Dziewczynka odezwała się wprost do księżnej. – Zgadza się dziecko. Allaia odpowiedziała jej spokojnym głosem. Mehelowi rzuciła zimne spojrzenie informujące aby się nie odzywał. Zeszła resztkami sił z konia, robiła jednak dobrą minę. – Możesz wstać, dziękuje ci za okazany szacunek – rzekła do mężczyzny. Czy jesteś ojcem tego dziecka? Ten zaś z wyraźnym zmieszaniem szacunku i strachu kiwną głową potwierdzając. – Tak pani, to moja córka, Sebel, mnie nazywają Enu. – Witajcie zatem Enu i Sebel, na mnie wołają Allaia. Czy mieszkacie niedaleko? – Tak… blisko… niedaleko… jest nasza wioska. Późniejszą porą niż zwykle wyszliśmy aby nazbierać trochę muszli. Mężczyzna wskazał za sobą niewielki woreczek napełniony muszlami. – Handlujecie nimi? Hufur od razu zadał pytanie wynikające z zawodowego spaczenia, już chciałby obliczać wartość niezapłaconego podatku. – Raczej wymieniam – Enu jakby ożywił się. Co jakiś czas z pozostałych wiosek przybywają ludzie wymieniające róże rzeczy. A muszle dość dużo warte, raz jeden wymieniłem kilka co ładniejszych na dorodnego psa! – Był smaczny – dodała radośnie Sebel. Allaia zaniemówiła gdy dotarło do niej znaczenie słów dziewczynki. Spojrzała się na Hufura, na jego twarzy czaiła się mina pod tytułem „chyba już wole te Centaury, wracajmy”. Chwila upiornej ciszy trwałaby dalej gdyby nie ciekawość Allaii odnośnie wioski Tubylców. – Pokażecie mi swoją wioskę? Pytając zrobiła sztucznawy uśmiech nie zdradzający rodzącego się niepokoju. – Tak Pani, pokażemy – Enu lekko skierował oczy ku ziemi. Mogę nawet… jeśli pozwolisz.., ugościć Cię w mojej chacie… - Jak śmiesz proponować… - Mehel od razu zaszarżował w słowach, lecz księżna Gahalu natychmiast uniosła dłoń na znak by się pohamował. – Będzie to dla mnie miła odmiana po tylu dniach na statkach i w namiotach – odpowiedziała łagodnym głosem. Hufurze, pora już późna, każ ludziom rozbić obóz w tej okolicy, Mehelu, weź z sobą kilku strażników i jedźcie za nami. Gestem ręki kazała mu się przybliżyć, ten skłonił głowę w jej stronę – nie chce być tam sama – wymamrotała.

Odeszli od plaży i po kilku minutach oczom Allaii i jej strażnikom ukazał się zbiór piętnastu lub dwudziestu chat i ziemianek. Tak lichych, że chyba nawet półdzikie Plemiona Południowe o których słyszała od ojca, mieszkają w lepszych warunkach. – Nasze namioty wyglądają lepiej – podsumował jeden z żołnierzy. Spośród tych domostw zaczęli wyłaniać się ich mieszkańcy. Ich widok przytłoczył Allaie o wiele bardziej. Na twarzach mieli porażające zmęczenie, choroby i ewidentnie chów wsobny… Mieli wszyscy nie stroje lecz łachmany, powycierane, stare, nie prane, pożółkłe od starości… Czuć było nędze i głód, widać było, że koncepcja porządku i sprzątania była im obca. Nie tylko ta – ale także i wzajemna życzliwość, gdy do Enu zbliżył się jakiś chłopiec wystawiając rękę w błagalnym geście chyba o jedzenie, ten kopnął go przeraźliwie jakby był niczym więcej niż owadem czy kamieniem.

Z jednej ziemianki wyszła pewna kobieta, z wyglądu bardzo stara, na całym swym wymiętym stroju miała przyszyte dzwonki i koraliki, jej powieki były pomalowane na czarno, tak że wydawało się iż ma puste oczodoły gdy mrużyła oczy. Gdy otworzyła usta jej głos brzmiał jak wycie srogi albo kruka. – Co te tu robią? Głupcze, czy nie wiesz, że ci z wielkich tratw nie są od nas? Stara kobieta walnęła Enu po głowie, jak niańka niesfornego dziecka. Nie powinni się do nas zbliżać, jeszcze zagłuszą nam Sen i Głos, a Głos przestrzegał nas przed tymi tam… Spojrzała się na Allaie i resztę z najwyższą odrazą i splunęła na ziemie. Kilku strażników na ten widok bez rozkazu dobyło mieczy. – Jak śmiesz starucho tak znieważać księżną! – Ryknęli. – Obetnę ci za to język – prychnął z pianą w ustach Mehel. Allaia uniosła jedynie rękę i zdecydowanym po ojcu głosem powiedziała – dość, przestańcie, nie pomagacie. Schowajcie miecze nim się pozabijamy. Starucha jakby nie zauważyła tej reakcji księżnej i poczęła jej ubliżać. – I co ladacznico, sądzisz, że ta ziemia jest teraz twoja?! Że przestraszysz mnie i moje sługi swoimi żołdakami?! Teraz każesz nam stąd odejść ladacznico, zbudujesz ty tu sobie swoje pałace, haremy i świątynie dla Oszusta? – Nie mieczem to ręką – powiedział Mehel i szybkim krokiem podszedł do staruchy i strzelił ją w twarz, tak iż ta legła na ziemie z krzykiem. Stało, się to tak szybko, że Allaia nie zdążyła zareagować. Ale zdziwiła się, bowiem nikt z Tubylców nie stanął w obronie swojej chyba przywódczyni, skoro nazwała ich swoimi sługami. Nikt nie podniósł lamentu, gdy ta upadła. Nikt nie uniósł się buńczucznym gniewem. Owa kobieta chyba także to zauważyła, omiotła wszystkich ponurym wzrokiem trzymając rękę na piekącym od ciosu policzku. – Ja i mój lud jesteśmy tu w ramach postoju. Wasza wioska nie będzie częścią mojej domeny – księżna podjęła wysiłek uspokojenia sytuacji – nie wiem jak z wami postąpi przeznaczony wam księżnę, lecz ja z mojego księstwa Tubylców nie przegonie, a jeśli się boicie być pod panowaniem kogoś innego to o wschodzie Słońca ruszcie z nami, na wyznaczoną nam ziemie. Tam będziecie pod moją władzą żyć w spokoju nie obawiając się o życie i mienie. Nikt nie odpowiedział żadnym słowem. Kilkoro Tubylców z błagalnymi maślanymi oczami spojrzało na staruchę. Ich wzrok mówił jakby „proszę, zgódź się”. Allaia potwierdziła tym swoje przypuszczenie, że to ta powalona, leżąca na ziemi jest tu wodzem. – Odejdziemy gdy Głos przemówi i się zgodzi. Przedstawię mu to w czasie snu. Starucha odpowiedziała wstając strzepując ziemie i kurz z ubrania. – Zatem o wschodzie Słońca? – Spytała się księżna oczekując szybkiej odpowiedzi. – Tak, w nocy Głos przemówi – potwierdziła starucha.

 

Gahalczycy postawili namioty otaczając wioskę Tubylców swym obozem ze wszystkich stron. Kobiety zaczęły rozpalać ogniska i zarazem śpiewać hymny przeznaczone na wieczorną Liturgię Chwały. Część mężczyzn poszła w głąb lądu polować, część kierowała się odwrotnie, ku morzu łowiąc ryby. Urra Nagi Ahhati, Urra Nagi Ahhati Qennet Uggat – słowa 95 Hymnu przetykały się z odgłosami wieczornego życia zmęczonego tłumu.

Allaia w otoczeniu strażników i urzędników wybrała się zwiedzać okolicę z kilkoma Tubylcami w roli przewodników. – Lepiej nie denerwować Pani Sanalli – zaczęła mówić Sebel do księżnej – zwłaszcza pod wieczór gdy zaraz będzie śnić, potem na drugi dzień zawsze wtedy czekają na nas jakieś kary. Głos nie lubi gdy denerwuje się jego Wybranych. – Czyli tak Starucha ma na imię – pomyślała Allaia. Czyli co, rano czeka mnie kara? - Spytała żartobliwie – Być może – uśmiechnęła się dziewczynka – chociaż wątpię, wyraźnie się ciebie bała. Odeszli trochę dalej w las, pewnym momencie natrafili na rząd wyższych od człowieka nieociosanych głazów, za nimi widać było dalej drzewa, ale mimo coraz większej ciemności po zachodzie słońca widać było wyraźnie, że było z nimi coś nie tak. Drzewa za głazami były chore… spróchniałe, część natomiast miała liście czarne jak smoła. Nie wyglądało to na zwykłą chorobę drzew, u większości kora była tak szaro-blada, że wydawało się iż są pomalowane farbą. – Co to za miejsce? Allaia była zaniepokojona, gdyż chore drzewa były wyraźnie odgrodzone, spowijała je jakaś złowroga łuna czy siła. – To nasz Gaj Czarów – powiedziała zdecydowanie Sebel. Każda wioska taki ma. To tu Wybrańcy czerpią moc do swych snów i tu wykonują większość rytuałów. – Możemy tu wejść? – Spytał się jeden ze strażników, Allaia liczyła skrycie, że takowe pytanie nie padnie. – Jeśli chcecie, to możecie. Każdy może co do zasady – Sebel odparła zdecydowanie po czym pociągnęła Allaie za tunikę – tylko nie dotykaj pani tych drzew, one śnią – powiedziała po cichu. Allaia natychmiast zawołała do ciekawskich żołnierzy – dziewczynka mówi, by nie dotykać drzew, lepiej się dostosować. Dziecięca twarz Sebel zmieniła nagle wyraz, rysy z radosnych i wesołych stały się wręcz nienawistne i pełne oburzenia. – To była tajemnica – szepnęła. Allaia nie wiedziała jak na to zareagować, odeszła od Sebel i grupki Tubylców i poszła razem z swymi dworzanami w głąb Gaju Czarów.

Z bliska widok był jeszcze straszniejszy. Pomiędzy drzewami wbite były kije z ludzkimi czaszkami wbitymi na sztorc. Same drzewa miały na swych spróchniałych korach jakby żyły kolory czerni i czerwieni. W dziuplach były czaszki przeróżnych zwierząt i zgaszone świece. Niektóre czarne liście okazały się krukami bacznie obserwującymi Przybyszów. W kilku miejscach porozrzucano kamienie z małymi inskrypcjami, Allaia kucnęła by spróbować odczytać nie chcąc dotykać w tym miejscu niczego. – Miłosierny Rodzicielu – krzyknęła w duszy przerażona. Na owych kamieniach w Świętej Mowie wypisane były uroki, przekleństwa i inne bluźniercze inskrypcje. – Tak sprofanować Święty Język Praojców – pomyślała – złe rzeczy tu się dzieją, złe. Musimy sprowadzić dużo kapłanów, dużo i pobudować mnóstwo świątyń, aby zwrócić Tubylców ponownie ku Prawdzie. Wyprostowała się i obróciła, zobaczyła, że reszta wydawała się bardziej zaciekawiona niż zaniepokojona. Mehel powiedział w przepływie dociekliwości i dumy – a cóż zrobi mi drzewo! Wyciągnął rękę ku chorej korze i dotknął całą dłonią jednego z drzew. Przy jednym z wielkich głazów wciąż stała Sebel, widząc to radość wróciła na jej twarz – uśmiechnęła się szeroko.

Następne częściGłos z Podziemi cz. III

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania