Poprzednie częściGłos z Podziemi cz. I

Głos z Podziemi cz. III

Allaia nie mogła spać tej nocy. Dręczyły ją koszmary, jakich nigdy wcześniej nie doświadczała. Były tak wyraziste i realne, że budziła się co chwilę. W nocy jej umysł czy inna upiorna siła generował obrazy oblewającej ją wody… tonęła z wrzaskiem aby pod wodą ujrzeć centaura. Ogromnego… nagi umięśniony męski tors złączony z ciałem konia, z przerażającą twarzą kipiącą od żądzy mordu. Miał zakrwawione zęby, podniósł rękę z krzywym mieczem aby ją zgładzić. Chwile później znalazła się nie wiadomo gdzie… gdzieś pod ziemią, otoczona przez mrok była pożerana przez wijące się macki, cienkie jak nitki materiału czy dżdżownice… Gdy to coś dokończyło swej uczty z jej ciała wreszcie się ocknęła. Pianie czy raczej zawodzenie koguta pomogło dodatkowo. Rozejrzała się, musiała sobie przypomnieć gdzie jest, gdyż widok ją zamroczył. – No tak, chata Enu i Sebel – powiedziała pod nosem. Wciąż jestem na Eorze… Jej posłanie było tak skromne, że można by zaryzykować stwierdzenie, iż spała na ziemi. Zresztą powiedzieć, że chata była skromna to nie powiedzieć nic… Najprostsza drewniana konstrukcja, a wewnątrz były tylko dwa posłania, kilka worków z muszelkami i paroma rzeczami codziennego użytku jak garnek czy sprzęt do szycia. Allaia była tym zszokowana, przecież w Gamorcie – ich zamirskiej stolicy na kontynencie było tyle luksusu! Były tam nawet akwedukty dostarczające zwykłym ludziom wodę wprost do domów, tak jak w Gortrugii! Niedowierzanie ją ogarniało, że Eora, dawny Gahal i Gamorta to był ten sam kraj, rządzony przez tego samego króla.

Była sama w chacie, strażnicy zgodzili się by tam spała, ale pod żadnym pozorem nie zaakceptowali aby wewnątrz spał ktoś jeszcze. Enu i Sebel na tą jedną noc otrzymali wojskowy namiot. Wyprostowała się, plecy zaatakowały bólem, na stopach poczuła pieczenie pęcherzy. Czuła się cała brudna, spojrzała się na tunikę, tą samą, w której paradowała cały wczorajszy dzień, – Trochę to żałosne – powiedziała sobie spoglądając na swój stan. Ale mimo wszystko uśmiechnęła się do siebie a jej westchnięcie nabrało barwy satyry czy komedii. A jeszcze kilka lat temu marzyła by wyrwać się z pałacu, by żyć normalnym życiem praczki czy chłopki. W Gamorcie raz nawet się wyrwała z balu u króla, gdy była jeszcze w wieku Sebel, aby chwilkę pochodzić wśród zwykłych mieszkańców. Podobał się jej się styl życia poza pałacami, chciała też tak żyć. By wyglądać na brudną i zmęczoną. Ale już po owym dniu uświadomiła sobie, że zdecydowanie od gwaru i nie atrakcyjnych zapachów ulic woli swoje pałace – No i proszę spełniło się dziecięce marzenie! Mała Allaia tak jako sobie wymarzyła – powiedziała do siebie. Przeczesała dłonią z lekką nutką odrazy przetłuszczone długie włosy, prowizorycznie wyprostowała wygniecenia na ubraniu, wyczyściła czymś czarny osad pod paznokciami. Wszystko by w jakimkolwiek stanie wyciągnąć ręce ku górze w modlitewnym geście – Aia Urra Unne Ar-Rahawi – wypowiedziała słowa modlitwy – Wielbimy Cię Najpiękniejszy! – dodała zwyczajowo po zamirsku. Wyszła na pole, by zaczerpnąć Słońca i powietrza. Poczuła w nosie bryzę niedalekiego morza, znów odurzył ją zapach gaszonego ogniska i wystawionego prania. Mieszanka piasku, ziemi i trawy wbiła się w pęcherze na stopach, Allaia pochodziła trochę wokół chatki by się ocucić po wstaniu. Żołnierze trochę nie wiedząc jak reagować po prostu salutowali, księżna widząc leżący nieopodal kubeł z wodą, podeszła do niego i obmyła twarz. Przyjemny chłód wody dotknął jej skóry, oczy lekko zaszczypały rozbudzając Allaie definitywnie. Gdy się ocknęła z tej prowizorycznej ablucji zdała sobie sprawę, że stoi przed nią, jak wyrośnięta spod ziemi ta starucha Sanalla. Wciąż była tak dziwnie ubrana, miała na twarzy grymas pełny wewnętrznej goryczy, za nią stało grono mieszkańców wioski, w tym Enu. – Głos przemówił w nocy – odezwała się Sanalla – Nie odejdziemy z wami… my lud Eory, posłuszny rozkazom Przodków nie dostał pozwolenia aby stąd odejść. Jej głos w uszach Przybyszów brzmiał jak brzęczenie owada czy syczenie węża, Allaia jak i reszta wykrzywiła się lekko na twarzy. Gdy Sanalla kończyła swoje słowa dało się usłyszeć z oddali stukot kół i koni. Wszyscy popatrzyli się w stronę nadbiegającego hałasu, i nagle z szybkością pioruna wjechał do wioski rydwan. Konie były śnieżnobiałe, a sam rydwan wykazywał dobitnie wyższość zamirskiej sztuki rzemieślniczej nad każda inną, choć Gortrugianie pewnie by się z tym nie zgodzili.

- Tubylcy! – wrzasnął żołnierz z rydwanu gdy przystaną pośrodku wioski. – Z rozkazu Najszlachetniejszego Kaphala, księcia Lorry, z łaski i prawa Najdoskonalszego Fahara, Pana i Władcy Zamiru macie stąd odejść! Najszlachetniejszy Kaphal nie chce was mieć na swojej ziemi, którą nadał mu ją Najdoskonalszy, aby zachować swe życie, macie udać się w góry, w głąb wyspy! Najlepiej jeszcze dziś! Ten z was kto się nie podporządkuje zginie!

Allaia i Sanalla omiotły się złowrogo, wyczekując która odezwie się pierwsza. Wiedźma o dziwo uległa. – Jednak odejdziemy z wami – burknęła. Allaia kiwając głową dała znać akceptację.

Kapitan Mereh ryknął w stronę rydwanu. – Żołnierzu! Jak śmiesz nie okazywać szacunku należnego naszej pani księżnej? Chcesz pójść na stos za obrazę majestatu szlachetnego? – Niech mnie Najpiękniejszy Rodziciel broni! – odezwał się żołnierz. Gdzie jest księżna Gahalu, abym padł ku niej? Posłaniec Kaphala wydał się naprawdę przestraszony, Mereh bowiem umiał przybrać minę taką, iż nawet nadworny czarodziej Tellen się go bał. Allaia uznała, że nie może już dłużej ukrywać swego snu na jawie. – O to tu stoję – odezwała się. Kapitan w chwili gdy to mówiła wskazał ręką swą panią. Żołnierz natychmiast odciął sznurem przytwierdzający go do rydwany, podbiegł do księżnej i padł na twarz przed zaspaną Allaią. – Wybacz pani słudze niegodziwemu! – łamiącym się głosem powiedział trzymając usta blisko przy ziemi. – Przekaż Kaphalowi, że śle mu pozdrowienia i wyrazy szacunku. A teraz powstań. Przekaż mu także – dodała Allaia stanowczym głosem – oto ludzie z tej wioski idą wraz ze mną do naszej ziemi. Wszelka własność Tubylców tej wioski i ich życie to własność Gahalu, jeśli Lorra podniesie rękę przeciw nim, podniesie przeciwko mnie, przekaż to swemu panu. Żołnierz wstał lecz nie śmiał spojrzeć księżnej w oczy. – Jak Ci na imię? – spytała Allaia. – Effel – wydukał z lekka zaskoczony. – Wracaj Effelu bezpiecznie do swego pana – powiedziała łagodnie. Ojciec często jej powtarzał, że mówienie po imieniu do „zwykłych” ludzi zwiększa zażyłość z władcą.

Gdy żołnierz księstwa Lorry wrócił ma swój rydwan i odjechał Allaia spojrzała się na Mereha. Jej spojrzenie mówiło „nie musiałeś na niego tak krzyczeć”. Pomyślała sobie także w głowie „przez te łachmany jakie mam na sobie przecież nic dziwnego, że nie rozpoznał we mnie księżnej…”, gdyby Matka mnie widziała… Allaia poszła więc czym prędzej do jej własnego namiotu, który i tak musiał był rozstawiony nie tylko jako miejsce spoczynku jej służby ale także miejsce narad urzędników. Nareszcie ją uczesano i przebrano, lecz nie w strojne szaty, lecz księżna poprosiła o bardziej praktyczny strój. Na dźwięk tych słów najstarsza niewolnica pamiętająca „stare, dobre czasy” dała wyraz obrzydzenia. – Księżna winna mieć tylko niepraktyczne stroje, bowiem ma jedynie siedzieć na tronie, leżeć w lektyce i w łożu – powiedziała. Allaia nie zostawiła tego bez odzewu – Od kiedy to niewolnik komentuje poczynania swego pana? – odparła. Niewolnica już nie śmiała nic dodać i z wyraźnymi mdłościami na twarzy podała szarawą tunikę i skórzany napierśnik. Był trochę za ciasny, ale Allaia powiedziała w głowie „w końcu to taka jakby zbroja, nie może być wygodnie”. Chciała już usiąść by naskrobać coś w swoim pamiętniku na glinianych tabliczkach, już nawet jedną wzięła i zaczęła ostrzyć piórko, lecz jedna z niewolnic jej przeszkodziła. – Wybacz Pani, dostojny kapitan Mereh prosi o audiencje w bardzo pilnej sprawie. Z nutką zniechęcenia wstała i pośpieszyła do wejścia namiotu, zobaczyła Mereha z gromadką strażników, zobaczyła od razu, że mają twarze pełne przerażenia i smutku. – Co się stało? – zapytała. – Wybacz – rzekł Mereh – ale chodzi o jednego z żołnierzy. Allaia przypomniała sobie o tym upiornym miejscu wczoraj. O tych drzewach, bluźnierczej scenerii i nienawistnej twarzy dziewczynki. – Chodzi o Mehela, prawda? – zapytała spodziewając się odpowiedzi. Żołnierze jednocześnie kiwnęli głowami i chórem powiedzieli – Tak, pani! Wczoraj na ognisku był ciągle taki nieobecny, nie chciał pić ani jeść, pobladł ciągle się rozglądał we wszystkie strony. – Co jakiś czas zatykał sobie uszy – powiedział jeden. – Pod koniec zaczął coś mamrotać do siebie – powiedział drugi. – Pytaliśmy się go co się dzieje, ale on nic nie odpowiadał, jakby nas nie słyszał, w pewnym momencie powiedział „wołają mnie” i odszedł – opowiedział trzeci strażnik. – Sądzili, że to ktoś ze Straży go woła – dodał kapitan – ale rano okazało się, że zniknął. Nigdzie go nie ma, a przecież nie mógł odejść daleko, może to Tubylcy go porwali? Allaie ogarnął smutek i lęk przed tym co go wołało i jak musiał się wtedy dręczyć… - On dotknął tych przeklętych drzew – powiedziała. – Przecież drzewa nie mogą „wołać” – kapitan chciał wciąż udawać, że Eora to normalne miejsce. – Jestem pewna, że tam go znajdziemy, w tym Gaju. I obyśmy znaleźli go żywego…

Ruszyli całym oddziałem w poszukiwaniu towarzysza, a wręcz biegli. Kilkoro Tubylców także mimowolnie poszło za nimi, jakby wiedząc co odkryją. Allaia wraz z żołnierzami przekroczyli upiorny kamienny krąg. Mimo rannej pory było tak samo upiornie jak dnia poprzedniego. Kruki wciąż patrzyły na nich czarnymi ślepiami z kilku miejsc unosiła się jakby ciemnawa poświata, żołnierze kruszyli stopami leżące wszędzie kości, nie zawsze zwierzęce. Allaia starała się przypomnieć sobie, które to było drzewo, szła coraz dalej w Gaj. Zdawało się jej, że ziemia czasem się rusza, że jakaś czarna ręka znika za drzewem trochę dalej, że w oddali mignęła jakaś sylwetka… tak jej się zdawało, miała nadzieje, że to tylko zwidy. - Tak, tak, to na pewno majaki, prawda? Przystanęła na chwilę nabierając powietrza. Zwróciła uwagę, że kroki reszty ucichły, odwróciła się, chłód przeszył jej duszę, jej ciało drgnęło. Strażnicy stali wokół jednego z drzew ciut wcześniej. Zbliżyła się… powoli, nie chcąc by szaleństwo całkiem ją zalało. Umysł odmawiał posłuszeństwa oczom, nie chciała przyznać, że to co widzi dzieje się naprawdę.

Na jednym ze spróchniałych drzew rozpościerały się ludzkie resztki. Jelita rozwieszone po gałęziach jak łańcuszki weselnej sukni… po spróchniałej korze ściekało jezioro krwi. Kilka jakby żywych gałęzi tkwiło w tym co zostało z ludzkiego tułowia wciąż je rozrywając po kawałku, jakby je trawiąc. Jedna grubsza gałąź miała na swoim sztorcu jakby trofeum… głowę… Wszyscy umieli poznać jego rysy… - Mehel, biedaku – wykrztusiła z siebie Allaia. Mereh, najsurowszy człowiek na gahalskim dworze nie krył łez. Księżna wykrzywiła usta szykując się do płaczu, odwróciła się… i ujrzała wśród stojących za nimi Tubylców Sanallę. Łzy Allaii zmieniły się w gniew. – Brać ją – wydała rozkaz, wskazując na nią palcem. Strażnicy natychmiast dobyli mieczy i powalili staruchę na kolana. – Coście mu zrobili – Allaia zagrzmiała, wychodziła z niej teraz krew ojca – gadaj bo karze nabić cię na pal. Starucha spokojnym i lekko robaczywym głosem wymamrotała – Dotknął drzewa, drzewo go wezwało. Tylko ja mogę bezkarnie je dotykać. Ten Gaj jest mój…

Mereh podniósł z ziemi odrąbaną dłoń, ostatnie co zostało po jego nieszczęsnym żołnierzu. Przytulił ją do piersi, i zbliżył się do Allaii. Ta odwróciwszy się objęła go za płaczącą głowę, jej gniew na chwilę ustał. – Pochowamy ją gdy zbudujemy świątynię – szepnęła do niego, a Mereh tylko lekko kiwnął. Potem skierowała się znów na staruchę i gromadę Tubylców. „Życie z nimi faktycznie będzie trudniejsze niż myślałam” – powiedziała sobie. – Idzie i zbierajcie się, zaraz wyruszamy, będziecie iść za nami – powiedziała do nich. – Kapitanie, proszę przypilnować by Tubylcy szli osobno. „Jeszcze by tego brakowało by tłum jak się o tym dowie wymorduje ich pierwszego dnia” – pomyślała. Po czym skierowała się do wiedźmy – Na mojej ziemi nigdy więcej nie uczynisz sobie Czarodziejskiego Gaju, jasne? Starucha nic nie powiedziała, tylko udawanych ruchem skłoniła się lekko. Allaia podeszła do swoich strażników – Czy Mehel miał rodzinę? – Tak – odparli – ma siostrę, która jest tutaj razem z matką. – Idźcie do obozu i przyprowadźcie je do mojego namiotu. – Kapitanie – daj rozkaz by ludzie zbierali się do wymarszu – dodała.

Gahalczycy płacząc wyszli z Gaju w stronę obozu. Allaia pocieszała Mehera i strażników. Tubylcy nie kryli zdziwienia jak bardzo Przybysze smucili się z powodu śmierci jednego ze swoich oraz jak ich przywódczyni płakała razem z nimi. Sanalla wraz z grupką ludzi pozostała w Gaju. – Mamy z nimi iść? – grzmiał jeden z Tubylców – Przecież to sługusy Oszusta, mamy opuścić Gaj? – pytał drugi. – Idźmy lepiej w góry, tam dołączymy do reszty naszych – powiedzieli gromada kolejni. – Oni idą na południe – odpowiedziała Sanalla – ludzie tej wstrętnej dziewczyny ujrzą Tron, musimy wiedzieć jak na to zareagują. Skoro ta Allaia tak bardzo chce byśmy żyli obok nich, wykorzystamy to. Będziemy informować naszych o Sługach Oszusta, pobawimy się w szpiegów – zachichotała. A teraz, przyprowadźcie mi tego przygłupa Enu. W oczekiwaniu na niego Sanalla wyciągnęła ze swoich szat fiolkę z kości i wbiła ja w ziemię. – Chodźcie, chodźcie, przybywajcie do mnie! Na jej słowa ze wszystkich stron Gaju zaczęły zlatywać czarne i brunatne jakby płomyki, które wlatywały do fiolki. W jednej chwili otoczyło ją kilkanaście ciemnych postaci, stały chwile nieruchowo po czym jedna z nich odezwała się upiornych, chropowatym głosem – A co z nami? – Na razie wy tu zostajecie, jeśli zaplącze się tu jakiś obcy, potraktujcie go jako swój obiad. – Wzywałaś mnie panie – głos Enu sprawił, że postacie zniknęły. – No jesteś wreszcie nikomu nie potrzebna ropucho – wiedźma podniosła pełną plugastw fiolkę z ziemi i schowała w zanadrze. - Idziemy na południe razem z tą hołotą zza morza – przemówiła do niego surowym głosem. Będzie to wbrew woli Głosu, a zatem musimy mu złożyć ofiarę by go udobruchać. A to ty bękarcie sprowadziłeś do nas te zarazę, ty wraz z córką przyprowadziliście ich, wy poniesiecie karę w naszym imieniu. – Enu zamyślił się – jeśli moje ciało i dusza mogą być ofiarą dla Głosu to chętnie… - Nie rozśmieszaj mnie – zgromiła go – Głos miałby się zadowolić tobą? Przyprowadź mi Sebel…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania