Głosy

- Dobra, czy ktoś wie gdzie jesteśmy? – Spytał Głos Pierwszy bacznie lustrując okolicę. Prawdę rzekłszy był to zabieg porównywalny efektywnością z intensywnym zaciśnięciem powiek, jako że dookoła panowały nieprzeniknione ciemności. Powietrze było suche i ciepłe, z bliżej nieokreślonego miejsca dochodził delikatny zapach lawendy, jednak jedyne co dało się zauważyć była czerń. Czarna jak smoła, budząca podświadomy, nieopisany lęk, przenikająca skórę kości i umysł ściana mroku.

- Życzysz sobie dosadnie, czy zadowoli cię odpowiedź, że nie mam pojęcia? – Odrzekł Głos Drugi, wyższy i bardziej piskliwy od Głosu Pierwszego. Prawdopodobnie towarzyszyło temu wzruszenie ramionami, jednak – wobec wspomnianych warunków zewnętrznych – ciężko jednoznacznie stwierdzić.

- To bardzo pomocne, zaiste – Wycedził Głos Pierwszy niecierpliwie – Ktoś ma może ogień?

Głos Drugi westchnął z irytacją – Owszem, jeśli będziesz na tyle uprzejmy i potrzymasz mi torbę, postaram się wydobyć z niej ognisko – Akcent zawarty w ostatni słowie jednoznacznie wskazywał, że raczej nie powinni się tegoż spodziewać. Milczący do tej pory Głos Trzeci wydał z siebie niesprecyzowany dźwięk, następnie drugi i trzeci po czym – ku lekko ocierającym się o niedowierzanie zaskoczeniu towarzyszy – w jego ręku pojawiła się płonąca wesołym ogniem pochodnia.

Głos Pierwszy, ignorując małpie oczy Głosu Drugiego wpatrujące się z uprzejmą bezmyślnością w nosiciela pochodni, zwrócił się do Milczącego Głosu Trzeciego

- Doprawdy, nie przestajesz mnie zadziwiać! Że jesteś zdolny do różnych dziwnych rzeczy to wszyscy wiemy nie od dziś, ale skądś – na Bogów – wyciągnął tę pochodnię?

Milczący Głos Trzeci wzruszył nieznacznie ramionami, rozglądając się ciekawie po okolicy. A było na co patrzeć! Stali otóż na niewielkiej, kamiennej górce, zewsząd otoczeni wijącymi się leniwie chaszczami, przypominającymi z grubsza wyjątkowo szeroki makaron kołyszący się na wietrze. Z prawej strony - naukowo rzecz ujmując: na północy – stał sobie niewielkich rozmiarów kamienny domek, całkowicie pozbawiony wszelkich drzwi i okien, dziurami po nich ziejąc niczym bezzębny starzec. Przypominający grzyba starzec, warto dodać.

Całość dopełniała przedziwna, przeźroczysta konstrukcja, będąca być może wariacją szalonego wynalazcy na temat słoika. Lwią jej bowiem część stanowiła przeźroczysta tuba, szersza u podstawy – zagłębiającej się w ziemi – a węższa u nasady, w miejscu, w którym przechodziła w niknące w ponurym mroku niebie. Nawet obierając jako odnośnik całkiem słuszny wzrost Głosu Drugiego, tuba musiała mieć co najmniej trzy razy taką wysokość.

- Czy ktoś wie, gdzie jesteśmy? – Powtórzył Głos Pierwszy, badawczo przyglądając się towarzyszom. Milczący Głos Trzeci ponowił wzruszenie ramionami, rozpoczynając walkę ze zbyt dużym płaszczem, w który był odziany. Głos Drugi oderwał wreszcie bezmyślne spojrzenie od Milczącego Głosu Trzeciego i –dobitnie akcentując każdą sylabę – odrzekł:

- To ty powinieneś wiedzieć – utkwił swe orzechowe oczy w Głowie Pierwszym i ciągnął z wyrzutem – Ile razy ci powtarzałem, że twoje zabawy kiedyś skończą się tragicznie? Ile razy cię ostrzegałem? Posłuchałeś mnie kiedyś? – Głos Pierwszy próbował przerwać lecz Głos Drugi gestem ręki uciszył go, teraz już niemal krzycząc – Masz teraz efekt! Stoimy w jakiejś zapomnianej przez Bogów dziurze, nie wiedząc gdzie jesteśmy ani w jaki sposób się tu znaleźliśmy i nie mając żadnego planu. Brakuje tylko jakiegoś potwora, czyhającego na nas za najbliższą skałą! – Wrzeszczał Głos Drugi, nie zwracając uwagi, że już paru chwil jego towarzysze zajęci są czymś nieco innym, niż jego tyrady.

Jakby na potwierdzenie słuszności wyrzutów Głosu Drugiego zza wzniesienia, stanowiącego podstawy domku-starca, dobiegł ich uszy niemrawy szum, po czym wyłonił się On.

* *

On był długi, dorównywał wysokością Głosowi Drugiemu, jednak był od niego znacznie tęższy. Posiadał spłaszczony pysk w zwyczajowym miejscu głowy, ozdobiony na dodatek mnogim i prawdopodobnie bardzo ostrym uzębieniem. Wyłonił się (choć właściwszym słowem byłoby „wysunął się” zza domku-starca niczym na niewidzialnej windzie) patrząc wprost na nich w bliżej nieokreślony sposób. Teraz już cała trójka – najwyraźniej biorąc przykład ze wcześniejszych poczynań Głosu Drugiego – wlepiła cielęce spojrzenia w wywołane nieopatrznym słowem monstrum. On z kolei odwzajemnił się czymś z grubsza podobnym i tak sobie stali – w stosunku trzy do jednego – czas jakiś.

Wreszcie, znużony bezmyślnym wyrazem swego jakże swojskiego oblicza Głos Pierwszy przemówił:

- Jeśli ma to jeszcze jakieś znaczenie to gotów jestem przyznać ci rację. Mało tego – gotów jestem nawet przeprosić, o ile powiesz mi C O to jest, albo – jeszcze lepiej – jak się T E G O pozbyć...

Niestety, Głos Drugi najwyraźniej uznał za ciekawsze kontynuowanie nic-nie-wnoszącej-obserwacji wspomnianego obiektu, nie przejawił bowiem najmniejszej ochoty do podjęcia dyskusji.

Milczący Głos Trzeci wzruszył (a jakże) ramionami, po czym powrócił do – zdałoby się nieskończonych – zmagań z płaszczem.

Tymczasem On, niewiele sobie robiąc z rozterek obserwujących go istot, dostojnie odwrócił się do nich plecami, całą swą uwagę poświęcając rozciągającą się za nim przestrzenią. Chrząkał i mlaskał, co jakiś czas wypluwając przed siebie brązowo-czarne kulki. Zajęcie to musiało sprawiać mu niemałą frajdę, jako, że kontynuował je zarówno w poziomie - co trudne nie było – jak i w pionie – znów przywodząc na myśl windę.

Skoro zatem On zajęty był własnymi poczynaniami, będąc w dodatku odwróconym tyłem, troje zagapionych w niego uznało, za stosowne – mówiąc bez ogródek – dać nogę. Popędzani przez nadspodziewanie żwawy Głos Drugi przemknęli wśród falującej roślinności ku najbliższej wydmie, co jakiś czas zerkając niespokojnie za siebie. Obawy ich nie znalazły jednak pokrycia z rzeczywistością. On niezmiennie chrząkał i mlaskał ignorując wszystko i wszystkich poza tym „czymś”, czym zajęty był.

I, kiedy wydawało się, że nic dziwniejszego nie może ich już spotkać, Milczący Głos Trzeci wygrał wreszcie walkę ze swoim płaszczem, w iście chrześcijański sposób pozwalając upaść mu bezwładnie na ziemię. Skwitował to nieodzownym wzruszeniem ramionami, które to zamarło na chwilę pod wpływem pełnego zaskoczenia wzroku Głosu Drugiego.

Głos Pierwszy, idąc za jego przykładem, malowniczo rozdziawił usta i wzrokiem nieskalanym myślą jął wpatrywać się w Milczący Głos Trzeci podobnie, jak nie tak dawno temu cała trójka czyniła wobec Onego. I znów zapadła pełna wzajemnych (de facto niezbyt mądrych) nic-nie-wnoszących-spojrzeń chwila. I chwila ta ciągnęłaby się w nieskończoność gdyby nie niespodziewana skądinąd przytomność umysłu Głosu Pierwszego:

- Co ty masz na sobie?! – spytał rzeczowo. Pytanie to najwyraźniej nie zrobiło większego wrażenia na Milczącym Głosie Trzecim gdyż milczał jak zaklęty, jedynie od czasu do czasu obrzucając bacznym spojrzeniem Onego.

Przezwyciężając wewnątrzmózgowe opory Głos Drugi zmienił wyraz oblicza swego na nieco bardziej rozumne i z największą delikatnością i galanterią spytał: - Właśnie! Co ty masz, do cholery, na sobie?!

* * *

A było na co patrzeć! W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się – jakże chętne do wzruszeń – ramiona Milczącego Głosu Trzeciego, widniał teraz zaczątek czegoś, co przy sporej dozie fantazji można by nazwać Przesadnie Wielkim Plecakiem. Przesadnie Wielki Plecak początek swój czerpał tuż pod zbyt krótką (jak na obowiązujące standardy) szyją, okalał większość pleców – patrząc wertykalnie – i kończył się w miejscu utraty owego szlachetnego, plecowego, mienia. Szerokością również wykraczał poza zwyczajowe normy a już grubość jego stawiała wątpliwość środek ciężkości Milczącego Głosu Trzeciego.

Najdziwniejszy jednak był zworek, niemal w całości pokrywający ów Przesadnie Wielki Plecak. Był on czymś w rodzaju losowo połączonych ze sobą kwadratów o różnej wielkości, nachodzących na siebie spiralnym kształtem. Sterczało owo dziwo ponad grzebietem Milczącego Głosu Trzeciego wychylając się prostopadle do ziemi w stopniu znacznym, czyniąc z niego samego zaledwie karykaturę istoty, która jeszcze przed chwilą z takim zapałem dzierżyła pochodnię.

- Na Bogów! – Wykrztusił w końcu Głos Pierwszy – wyglądasz jak ślimak!

- Tym razem przesadziłeś – dodał Głos Drugi, o dziwo adresując te słowa do Milczącego Głosu Trzeciego – wystarczająco długo znosiliśmy twoje dziwactwa. Ale teraz z tym koniec!

Co rzekłszy uchwycił ręką wystającą ponad Przesadnie Wielki Plecak głowę Milczącego Głosu Trzeciego. Nie dane mu było jednak uczynić nic poza tym, jako że większość uwagi poświęcić musiał obserwowaniu zmian, jakie w jego własnej dłoni zaszły.

Trzymał oto Milczący Głos Trzeci w dwóch nadnaturalnej wielkości paluchach, z czego jeden – stanowiący zapewne ironiczne wspomnienie po przeciwstawnym kciuku – był zdecydowanie mniejszy od drugiego. Cechą wspólną obu „palców” była jednolita, półokrągła z wierzchu powierzchnia tworząca kąt zerowy między nimi w momencie zamknięcia lub kąt prosty przy otwarciu. Na nieszczęście Milczącego Głosu Trzeciego jego szyja znajdowała się gdzieś na wysokości piętnastu stopni, co można – bez zbędnych dywagacji – uznać za okoliczność mniej niż komfortową. Po prawdzie Milczący Głos Trzeci wisiał bezwładnie (czy to on sam się zmniejszył czy też Głos Drugi w jakiś sposób stał się większym?), jednak oblicze jego nowej twarzy wskazywało raczej na cierpienie.

Głos Pierwszy próbował zainterweniować, jednak kiedy i on sam odkrył u swoich boków kończyny bliźniaczo podobne do posiadanych przez Głos Drugi, zaniechał jakichkolwiek wysiłków i z ciekawością jął je oglądać.

Towarzysze zatem poczęli obserwować zmiany jakie w każdym z nich zaszły, On niezmiennie chrząkał i mlaskał i chwila ta mogłaby ciągnąć się do bliżej nieokreślonej nieskończoności, gdyby nie kolejne już tego dnia zaskakujące zdarzenie: Milczący Głos Trzeci przemówił! Czy raczej odpowiedniejszym słowem byłoby „zaczął krzyczeć”...

- Zostaw mnie! Przecież to boli! Dlaczego mnie krzywdzisz? – krzyczał i krzyczał, ze wszystkich sił próbując wyrwać się z bolesnych objęć Głosu Drugiego. I kiedy już miał dać za wygraną, zniechęcony bezowocnością wysiłków, poczuł że ktoś mocno potrząsa jego ramieniem.

 

* * * *

- Obudź się mój mały, już wszystko w porządku. Miałeś zły sen ale mamusia jest przy tobie i nic ci już nie grozi.

Mały Pająk przetarł załzawione od płaczu oczy, rozejrzał się niespokojnie, ale widząc obok siebie Panią Pająk czym prędzej przytruchtał do niej, ufnie wtulając się w jej kosmaty bok.

- To był bardzo dziwny sen, mamo – zaczął opowiadać po opanowaniu łkania – były tam Głosy! I pochodnie! I On! I domek-grzybek... nie! Grzybek-starzec... nie pamiętam... ale był też las! I musieliśmy uciekać! I to było straszne... – dokończył szczegółową relację.

- Przestraszyłeś się, ale nic ci już nie grozi – powtórzyła spokojnie Pani Pająk, prowadząc synka na blat. – Każdy ma czasem złe sny, ale one nie są niczym więcej. Nie musisz się już bać, tutaj nic ci nie grozi.

Mały Pająk westchnął z ulgą i podreptał za mamą. Szli sobie spokojnie po blacie, mijając różne mniej lub bardziej ciekawe przedmioty. Część z nich Mały Pająk potrafił już nazwać, o niektórych nawet mógł powiedzieć do czego służą. Pani Pająk bardzo dbała o jego wykształcenie i każdą wolną chwilę poświęcała na naukę. Mały Pająk chwilę szedł w milczeniu, z widocznym zaangażowaniem zastanawiając się nad czymś, w końcu jednak spytał:

- Mamo... a tam były takie zwierzątka... i one sobie krzywdę robiły... i miałem uczucie że to ja jestem jednym z nich i że one chcą mnie skrzywdzić – otrząsnął się na samo wspomnienie koszmaru – dlaczego jedne zwierzątka krzywdzą inne?

- Widzisz mój mały, świat nie zawsze jest taki dobry i kolorowy jak byśmy chcieli. Czasami można spotkać bardzo smutne zwierzątka, które swój ból okazują właśnie w taki sposób. Ale nie wolno ci ich potępiać. One nie są przez to gorsze, tylko nikt im nie powiedział, że krzywdzić innych nie wolno.

- Nie miały mamusi, która by im to powiedziała?

- Niektóre na pewno nie. Ale nie musisz się tym przejmować, tutaj, w naszym domku nic ci nigdy nie będzie grozić. Nie ma tu potworów ani nawet złych zwierzątek.

Uspokojony Mały Pająk rozchmurzył się już całkiem. Truchtał teraz wesoło wokół Pani Pająk, podśpiewując wesoło zerkał na otaczające go cuda.

Nagle zamarł.

Przed nim stał domek-starzec! Nie mógł się pomylić, to na pewno on. Krzyknął do Pani Pająk by poszła za nim i co sił w nogach pomknął w jego kierunku. Wpadł jednak na szybę. A ściślej mówiąc – na akwarium. Pani Pająk kiedyś mu o nim opowiadała, jednak nigdy jeszcze nie zaszli tak daleko, by mógł je na własne oczy obejrzeć. Z rozdziawioną buzią patrzył teraz na falujące roślinki, podziwiał mały kamienny domek, przypominający nieco grzybka, nawet glonojad, dostojnie oczyszczający naprzeciwległą ścianę z bakterii nie wydawał się już taki straszny.

Odszukał wzrokiem znajomą wydmę.

- Mamo zobacz, to właśnie mi się śniło! – wykrzyknął zaaferowany – Mamo popatrz! – wołał wskazując na dwa czerwone kraby, masakrujące to, co kiedyś niewątpliwie było ślimakiem – Mamo, ten najmniejszy... to byłem ja! W moim śnie! Naprawdę! Mamooo!

Ale Pani Pająk nie usłyszała już nic więcej. Jej duch opuścił ciało chwilę po przegraniu nierównej walki ze zrolowaną gazetą, trzymaną przez Dużego Człowieka.

- Mamo? – niepewnie zapytał Mały Pająk, spoglądając na czarno-czerwoną kupkę kłaków i sierści. Podszedł chwiejnie do czegoś, co jeszcze przed chwilą było jego mądrą, kochaną mamą i załkał cicho. Na więcej nie miał już czasu.

Gazeta wygrała dwa do zera.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania