Głosy Marty

Prolog: Dziura w ścianie

Wilanów. Osiedle, gdzie zbrodnia jest tylko plotką. Czwarty piętro, Apartament B4. Marta Wolska zniknęła między czwartkiem a piątkiem. Zniknęła jak plama atramentu w oceanie wybielacza – czysto, bez śladu, w miejscu, które krzyczało o porządek.

Dopiero w sobotę rano Komisarz Wiktor Hamera znalazł coś, co zakłóciło tę sterylność.

Leżał na jej idealnie białym dywanie, obok przewróconego stolika kawowego. Mały, czarny, prosty dyktafon. Wcisnął przycisk Play.

Z głośniczka wydobyła się cisza. Absolutna, głęboka cisza. Nie szum tła, nie cykanie zegara. Po prostu nic.

Hamera zmarszczył brwi. Był profilerem, a cisza w jego świecie była najgłośniejszym krzykiem.

Ostrożnie wziął dyktafon do rąk. Na metalowej obudowie, tuż pod lampką REC, znalazł rysę. Nie była to rysa od upadku. Była długa, płytka, jakby zrobiona z pietyzmem. Hamera przesunął po niej kciukiem.

— Jest pani pewna, że nic tu nie brakuje, pani Magdo? — Zwrócił się do siostry zaginionej.

— Absolutnie nic, Komisarzu. Wszystko na swoim miejscu.

— Nie, nie jest — mruknął Hamera, przyglądając się ścianie.

Tuż nad listwą przypodłogową, obok eleganckiej kanapy, był mały, prawie niewidoczny otwór. Średnica monety dwuzłotowej. Ktoś go zakrył kawałkiem idealnie białej plasteliny.

Hamera kucnął i odsunął maskowanie. W środku otworu, w pustce między dwiema warstwami gipsokartonu, coś było. Nie dłoń, nie kosmyk włosów. Coś gorszego.

Odbicie.

Błyszczący, wypolerowany, mały fragment lustra. Uwięziony, by odbijać pustkę.

Hamera poczuł chłód. To nie był rabunek. To nie był spontaniczny atak. To było świadectwo chorej kontroli. Ktoś zamienił psychoterapeutkę w pacjenta.

Rozdział 1: Ultradźwięki w metronomie

Wiktor Hamera wrócił do komendy z dyktafonem i gipsowym odlewem otworu. Od razu skierował się do technika akustyki, Anny Wójcik.

— Wiem, Anno, że to jest cisza. Ale ja w tej ciszy słyszę coś, czego nie ma — powiedział, kładąc jej dyktafon na stole.

— Komisarzu, to jest 27 sekund idealnej ciszy. Zero decybeli — Wójcik założyła słuchawki, lekceważąco machając ręką.

— Wzmocnij zakres infradźwięków. I ultradźwięków. Skup się na granicy ludzkiego słuchu. Poproszę o wizualizację szumu tła.

Anna westchnęła, ale wykonała polecenie. Kiedy wykres szumu tła zaczął pulsować na ekranie, jej wzrok się zmienił.

— Cholera... — wyszeptała. — Masz rację. To nie jest nic. To jest zneutralizowane tło. Wszystkie rozpoznawalne częstotliwości zostały wyeliminowane w jakiś nienaturalny sposób. Ale coś zostało...

Wójcik kliknęła myszką. Na wykresie pojawił się powtarzalny, niski impuls.

— To nie jest dźwięk, Komisarzu. To jest wibracja. Coś, co przenosi się przez podłoże. Dwa uderzenia na sekundę. Rytmiczne.

— Rytm serca? — zapytał Hamera.

— Nie. Zbyt regularne. To... to jest metronom.

Hamera zamknął oczy. Marta Wolska, specjalistka od ludzkich traum, zniknęła, pozostawiając nagranie metronomu w ultra niskiej częstotliwości. Coś, co regulowało czas, ale nie wydawało słyszalnego dźwięku.

— Coś jeszcze?

Wójcik przełączyła analizę na najwyższe częstotliwości.

— To jest dziwne. Szmer. Bardzo subtelny, ale regularny. Przypomina przepływ cieczy pod ciśnieniem. Albo...

— Albo?

— Albo echa w dużym, pustym zbiorniku. Jak woda w kanale.

Hamera wstał. Metronom i woda w kanale. Życie na Wilanowie, skąpane w luksusie, zależy od precyzyjnej inżynierii podziemi: rur, kanałów, fundamentów.

— Czy to nagranie mogło powstać gdzieś pod jej mieszkaniem? W podziemiach budynku? — zapytał.

— Jeśli to Wilanów, to tam mają podziemną infrastrukturę, która mogłaby utrzymać ten szmer i przenieść tę wibrację. To jest bardzo, bardzo głęboko — Anna wskazała na monitor. — Ale tam musiała być. W chwili nagrania.

Hamera wiedział już, że zniknięcie Marty miało swój podpis. Ktoś, kto zabrał ją z jej idealnego, białego świata, zrobił to, by przenieść ją do miejsca, gdzie cisza jest kontrolowana, a czas mierzony przez niewidzialny metronom.

I musiał to być ktoś, kto znał architekturę tego miejsca równie dobrze jak własną dłoń.

Hamera miał listę pacjentów, ale teraz szukał kogoś, kto potrafi kontrolować infradźwięki i systemy hydrauliczne. Kogoś, kto był inżynierem. I kto stracił kontrolę nad własnym umysłem.

Rozdział 2: Projekt „Odbicie”

Hamera nie tracił czasu na pacjentów. Metronom i szum wody krzyczały: Inżynieria.

Pracując z kierownikiem ochrony osiedla, uzyskał dostęp do planów technicznych. Wilanów był skomplikowaną siecią podziemnych garaży, tuneli serwisowych i, co najważniejsze, systemu odprowadzania wód gruntowych. Pod najnowszą częścią, gdzie mieszkała Marta, znajdował się ogromny, nieużywany od lat zbiornik retencyjny – potężna, betonowa pusta przestrzeń.

To miejsce pasowało do opisu akustycznego: idealne echo, szum wody pod ciśnieniem. I idealna pułapka.

Hamera potrzebował nazwisk. Kto projektował ten konkretny sektor? Kto miał pełną wiedzę na temat tego zapomnianego zbiornika?

Lista była krótka. Zespół projektowy liczył zaledwie cztery osoby. Jedno nazwisko przyciągnęło jego uwagę: Robert Karski.

Zawód: Inżynier budownictwa, specjalista ds. konstrukcji podziemnych.

Wiek: 48 lat.

Cechy szczególne: W ostatnim roku... był pacjentem Marty Wolskiej.

Hamera od razu poczuł lodowaty dreszcz. To nie był bankier, nie była to dziennikarka. To był człowiek, który dosłownie zbudował jej więzienie.

Rozdział 3: Lustrzane odbicie

Hamera, wraz z dwoma funkcjonariuszami i Karskim, weszli do wilgotnych, ciemnych tuneli serwisowych. Karski, chociaż spokojny i opanowany, był nienaturalnie chętny do współpracy. Prowadził ich korytarzami pełnymi rur i kabli.

— Zbiornik jest za tą ścianą, Komisarzu. Zapewniam, jest zaspawany. Nie używany od dekady — powiedział Karski, wskazując na gigantyczne, zardzewiałe drzwi.

— Otwórz je — rozkazał Hamera, czując pod skórą kłamstwo.

Karski pokręcił głową.

— Klucz jest u kierownika. Nie mam dostępu.

Hamera podszedł do drzwi. Przyłożył rękę do metalu i poczuł delikatną wibrację. Metronom. Była blisko.

— Dyktafon. Włącz go — powiedział Hamera do technika.

Kiedy cisza Marty wypełniła tunel, Karski drgnął.

— Co to ma być? — zapytał, w jego głosie pojawiła się pierwsza rysa.

— To cisza, Robercie. Ta, którą Marta nagrała, zanim ją zabrałeś. Ale w tej ciszy jest twój rytm. Rytm metronomu. To jest puls twojej obsesji kontroli.

Hamera wiedział, że Karski nie ufał nikomu. A zwłaszcza Marcie, która rozebrała jego mechanizmy psychiczne na czynniki pierwsze. Karski uważał, że terapią naruszyła idealną kontrolę, jaką miał nad swoim życiem.

— Ta cisza, którą pani Marta nagrała, jest dla mnie dowodem, że jest pan chory. Chciał jej pan pokazać, że kontrola należy do pana — Hamera wskazał na ścianę obok drzwi.

— Sprawdźcie tę ścianę. To jest gips. Ma inny odcień niż reszta.

Wiercąc w gipsokartonowej ścianie, funkcjonariusze po chwili odsłonili kolejny, metalowy właz. Był ukryty, zamaskowany i nie znajdował się na żadnym planie. Prowadził do komory kontrolnej – małej, betonowej niszy, połączonej ze zbiornikiem retencyjnym systemem wentylacji.

Rozdział 4: Prawdziwa cisza

W komorze kontrolnej panował chłód. I idealna akustyka.

W rogu, skuta kajdankami i przywiązana do starej rury, siedziała Marta Wolska. Była wycieńczona, ale przytomna.

Obok niej na stole stał mały, elektroniczny metronom, tykający z częstotliwością dwóch uderzeń na sekundę. To była wibracja, którą zarejestrował dyktafon.

— Znalazłeś mnie, Komisarzu — powiedział Karski, który wszedł za nimi. Nie próbował uciekać. — Ale spójrz. Ona wreszcie słucha.

Hamera spojrzał na Martę. Jej wzrok był utkwiony w ścianie.

— Dlaczego dyktafon? Dlaczego cisza i lustro? — zapytał Hamera.

Karski uśmiechnął się – był to uśmiech szaleńca, który odzyskał swój porządek.

— Pani Marta zawsze mówiła: "Ostatnim etapem terapii jest konfrontacja z własną pustką". Ona niszczyła mój porządek. Musiałem ją odizolować od świata, w którym myślała, że ma kontrolę.

— Cisza na dyktafonie to twoja cisza. Ta, którą chciałeś osiągnąć, eliminując wszystkich — stwierdził Hamera.

— Nie, Komisarzu. To jest jej cisza — Karski wskazał na lustro, które znalazł Hamera.

— Ten kawałek lustra, który znalazłeś w jej ścianie? To był prezent ode mnie. Wiesz, co jest w nim najstraszniejsze? Że ona wcale nie nagrywała tej ciszy w tunelu.

Zaskakujący Koniec

Hamera zamarł. Marta patrzyła prosto w lustro w komorze, nie na Karskiego.

— Ten dyktafon należał do pana Karskiego — wyszeptała Marta, jej głos był słaby, ale stanowczy. — Ja go wzięłam.

Hamera spojrzał na Karskiego, a potem na Martę.

— To nagranie, Komisarzu, to jest jego głos wewnętrzny — powiedziała Marta. — W terapii poprosiłam go, by nagrał chwilę, w której poczuł największą kontrolę. Wtedy poczuł ciszę. Uciekł, gdy zobaczył, że jego idealna cisza jest tylko rytmem tykającego metronomu. Uciekł z domu i ukrył się tutaj, we własnej konstrukcji – w swoim schronie.

Prawda uderzyła Hamera z siłą taranu. Marta nie była ofiarą, którą należało znaleźć. Była przynętą, która zdemaskowała mordercę. Wróciła na osiedle po dyktafon, bo wiedziała, że to nagranie jest dowodem jego dekompozycji. Karski, widząc ją w swoim schronieniu, spanikował i ją skrępował, by ratować swój idealny porządek.

— On jest moim pacjentem, Komisarzu. I nigdy nie przestał nim być.

Karski rzucił się w stronę Marty z dzikim krzykiem. Hamera zareagował w ułamku sekundy, powalając go na mokry beton.

Zbrodnia w Wilanowie nie była zniknięciem. Była ostatnim, desperackim aktem pacjenta, który próbował zniszczyć lustro odbijające jego własne szaleństwo.

Wiktor Hamera zamknął sprawę, ale wiedział jedno: najgroźniejsze opowieści są zawsze te, które pacjenci opowiadają sami sobie. A ich echo zostaje w głowie profilera na zawsze.

Co Hamera zrobił z lustrem, które znalazł w ścianie Marty? Zachował je jako memento czy zniszczył?

Zachował.

Wiktor Hamera wrócił do swojego gabinetu. Nie do mieszkania, bo tam czekałyby na niego ciche, niewidzialne głosy, które próbował zagłuszyć przez lata. Usiadł przy biurku, na którym leżał raport z miejsca zbrodni. Na górze, w małym woreczku strunowym, był ten kawałek lustra.

Był brudny od gipsu i kurzu. Zamiast go wyczyścić, Hamera położył go na biurku i wpatrywał się w niego, jakby w jego zarysach widział coś więcej niż tylko własne, zmęczone odbicie.

Zrozumiał, dlaczego Karski go tam umieścił. Lustro miało zamknąć i unieruchomić prawdę. Pustka w ścianie Wilanowa była pusta tylko wtedy, gdy się na nią patrzyło. Ale gdy się ją nagrało, wydobywały się z niej echa. Karski chciał, by Marta nie widziała siebie, nie nagrywała, by została uwięziona w jego wizji. By jej „głosy” terapeutyczne, które zdemaskowały jego szaleństwo, stały się bezsilne.

Hamera wiedział, że nie mógł zniszczyć tego lustra.

To był dowód. Nie zbrodni, nie tylko dowód. To był dowód na to, jak umysł potrafi oszukać sam siebie. Że najgłębsza pustka to nie brak dźwięku, ale brak refleksji. Lustro Karskiego było jego własną psychiką, którą chciał zamurować, aby nie zobaczyć swojej prawdziwej natury.

Wiktor Hamera wziął ten mały, brudny kawałek do ręki. Od tej pory trzymał go w szufladzie biurka. Nie jako trofeum, ale jako memento. By pamiętać, że najgroźniejsze sekrety nie są ukryte w ciemnych tunelach, lecz w świetle dnia. W idealnie białych, sterylnych mieszkaniach, gdzie ludzie wmawiają sobie, że są bezpieczni. I że zawsze jest jakiś, choćby najmniejszy, fragment lustra, który w końcu pokaże prawdę.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania