Gorący Temat cz. 2

Wstęp

 

,,Wybacz mi ojcze ,bo bardzo zgrzeszyłem. Z zimną krwią i z premedytacją zabiłem człowieka. Jestem gotowy na piekło, tylko czy piekło jest gotowe na mnie?”

Kiedy ostatnio patrzył na zegarek dochodziła osiemnasta. Nic nie wskazywało na to, że dzisiaj ktokolwiek się jeszcze pojawi. Bycie proboszczem na małej parafii, w samym środku Bieszczad, miało swoje plusy i minusy. Przeważały jednak te pierwsze. I to zdecydowanie. Piękny krajobraz, cisza, spokój, no i jego ukochane góry, rekompensowały mu w pełni raczej mierne zarobki i spartańskie warunki. Chętnie zamieniłby się z każdym, kto twierdzi, że księża zarabiają krocie i zmieniają samochody co dwa- trzy lata. Chyba nigdy nie byli w Woli Michowej. Miał pod sobą zaledwie 200 parafian, z czego rzadko który wrzucał na tacę więcej niż 2 złote. Turyści trafiali się z rzadka, za to byli dobrym źródłem zarobku. W sezonie turystycznym zdarzało się, że na tacy lądował nawet i papierowy banknot. Nie to, żeby jakoś specjalnie marudził na swoją sytuację finansową. Nie potrzebował wiele. To co miał wystarczało mu w zupełności. Z wiekiem chyba człowiek zaczyna oczekiwać od życia coraz mniej. Na przykład nie jadł już tyle co kiedyś. Wystarczyła mu skibka chleba na kolację i talerz zupy ugotowanej przez gosposię na obiad. Jeśli chodzi o dobra materialne, to nie pamiętał kiedy ostatnio coś sobie kupił. Do emerytury zostały mu jeszcze dwa lata. Tyle przecież wytrzyma, a potem przeprowadzi się gdzieś na niziny. Choć kochał góry, coraz ciężej było mu poruszać się po wyboistych, krętych drogach Bieszczad. Nogi powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Ostatnio nawet musiał zacząć wspomagać się drewnianą laską. Ręcznie rzeźbiona, mahoniowa, szybko stała się jego najlepszą przyjaciółką. Nagle usłyszał charakterystyczne skrzypienie głównych drzwi. Przez myśl przeszło mu, że znowu zapomniał poprosić kościelnego o naoliwienie zawiasów. Trudno. Miał prawo. Jest już stary. Spojrzał ukradkiem na srebrny zegarek, którego z dumą nosił na lewym nadgarstku. Miał go jeszcze do ojca. Stara przedwojenna robota. Nie to co dzisiaj. Niestety z coraz większym trudem znajdował zegarmistrzów, którzy podejmowali się naprawy tego cudu techniki z początków XX wieku. Niemniej jednak zegarek trafnie poinformował go, że dochodziła osiemnasta piętnaście. Teoretycznie powinien już skończyć spowiadać, ale przecież nie mógł odmówić zagubionej duszyczce rozgrzeszenia. Spojrzał przez kraty na główne drzwi. Spóźnialskim okazał się być wysoki mężczyzna, jednak ze względu na panujący w kościele półmrok i dość poważną wadę wzroku nie mógł odróżnić rysów twarzy przybysza. Miał jednak jakieś dziwne przeczucie, że nie jest to jeden z jego parafian. Mężczyzna nie spieszył się zbytnio. Powolnym krokiem podszedł do konfesjonału i uklęknął. Proboszcz przyjrzał mu się uważniej. Oczywiście na tyle, na ile pozwalał mu na to kraty konfesjonału. Mężczyzna był młody. Mógł mieć na oko 30 lat. Może trochę mniej. Jego blond włosy obcięte były wedle najnowszych fryzjerskich trendów. Boki i tył głowy wygolone były na krótko, natomiast góra była zdecydowanie dłuższa i starannie ułożona. Miał pociągłą, symetryczną twarz o wyraźnie zarysowanych konturach. Mógł się podobać kobietom. Delikatny zarost nadawał mu męski wygląd, jednak mimo to trudno było go zakwalifikować jako typ macho. Bardziej wyglądał mu na prawnika, lub na pracownika korporacji. W każdym bądź razie kogoś, kto przesadnie dba o swój wygląd. Mężczyzna zwlekał chwilę, jakby starając się przypomnieć słowa formułki. To się zdarza dość często. Zwłaszcza turyści przychodzą do spowiedzi zupełnie nieprzygotowani i nawet nie za bardzo wiedzą co mają powiedzieć. Czasami onieśmiela ich autorytet księdza, specyficzna aura kościoła, lub po prostu świadomość, że oto są w domu Boga i właśnie muszą wyznać mu swoje grzechy. Nigdy nikogo nie popędzał, pozwalając by ludzie zaczynali spowiedź gdy będą na to gotowi. Z zamyślenia wyrwało go ciche, lecz stanowcze ,,szczęść boże”. Mężczyzna miał dość niski, melodyjny głos o ciepłej barwie. Pewnie poderwał na niego niejedną kobietę. Ksiądz odpowiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej życzliwie i zachęcająco.

-Ostatni raz u spowie… Chrzanić to. Nigdy nie byłem u spowiedzi. Za to bardzo zgrzeszyłem. Z zimną krwią i z premedytacją zabiłem człowieka. Jestem gotowy na piekło, tylko czy piekło jest gotowe na mnie?

Ksiądz miał wrażenie jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Kropelki potu spłynęły mu po karku wprost za sutannę , a czoło robiło się coraz bardziej mokre. Strach sparaliżował go tak, że przez pierwszą minutę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Popatrzył na tajemniczo mężczyznę starając się wyczytać coś z jego twarzy. W odruchu paniki chciał wyjść z konfesjonału i jak najprędzej opuścić kościół. Właśnie patrzył w oczy mordercy. Przełknął głośno ślinę. Musiał coś zrobić, tylko co? Żadne studia ani kursy nie przygotowały go czegoś takiego. Chciał wyciągnąć swoją starą nokię i zadzwonić pod 112, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że było by to naruszenie tajemnicy spowiedzi. Ponad to, przecież nie miał pewności, że ten mężczyzna nie zabiłby go jak tylko wyciągnąłby telefon. Nigdy do tej pory tajemnica spowiedzi nie ciążyła mu tak bardzo jak teraz. Czuł się trochę jak w swoim własnym koszmarze. Czasami śniło mu się, że przychodzi do niego mężczyzna bez twarzy i wyznaje, że zabił jego rodziców po czym śmieje mu się prosto w twarz. On jednak z racji tajemnicy spowiedzi nie może zrobić nic. Tym razem się jednak nie obudził. Z trudem udało mu się wydobyć z siebie choć kilka słów.

-Synu… przyznanie się do winy pomoże zagłuszyć wyrzuty sumienia-zaczął. Jedyne co mógł zrobić to przekonać tego człowieka do samodzielnego zgłoszenie się na policję. Skoro tu przyszedł, mógł założyć, że ta zbrodnia mu ciąży.

Usłyszał tylko krótki, gardłowy śmiech. Mężczyzna wstał od konfesjonału i skierował się w stronę wyjścia. Proboszcz zapamiętał tylko jego białe jak śnieg sportowe buty i elegancki, wyglądający na drogi garnitur.

 

4 dni wcześniej…

 

Rozdział 1

 

,,Każdy z nas może być zabójcą. Wystarczą tylko odpowiednie okoliczności i dobry motyw. Myślisz, że jesteś bezpieczny? Mylisz się. ‘’

 

Zamknąłem gwałtownie laptopa. Od dobrej godziny gapiłem się na pieprzony pusty plik Worda. Nie sądzę, by to właśnie chciał jutro zobaczyć mój szef, gdy otworzy załącznik. Jestem dziennikarzem od niedawna, ale zdążyłem już wyrobić sobie swoistego rodzaju renomę. Szkoda byłoby ją zaprzepaścić. Chociaż, w sumie pisałem do brukowców tylko tymczasowo. Gazeta była tylko stacją. Docelowo chciałem pisać książki i stać się sławnym pisarzem. Coś pokroju Mroza czy Bondy. Oczami wyobraźni już widziałem te tłumy stojące w kolejce tylko po to, żebym podpisał im się na kartce czy jakimś innym badziewiu. Mieszkałem sam, bez rodziny czy dzieci, więc wieczorami, gdy już skończyłem tworzyć te wypociny do redakcji, pisałem potajemnie kryminał. Całkiem niezły, moim zdaniem. Każdy krytyk literacki z dobrym gustem się na nim pozna. Mróz, pora szykować się do ustąpienia z tronu. Niebawem zastąpię cię na stanowisku króla kryminału. Tymczasowo jednak brakowało mi pomysłu na artykuł i widmo utraty pracy stawało się coraz bardziej realne. Jeśli zaraz czegoś nie wymyślę, jutro mogę w zasadzie zabrać swoje rzeczy i nigdy więcej nie pokazywać się w redakcji. Wyjrzałem przez okno. A nóż gdzieś tam czaiła się wena? Jeśli tak, to bardzo dobrze się ukryła, bo piętnaście minut później nadal miałem przed sobą pusty plik. Może muzyka coś pomoże? Mógłbym przysiąść, że gdzieś w tym bałaganie miałem swoje starego ,,Blue Priinta” Jaya-Z. Przeszukałem chyba każdą szufladę, ale płyty nigdzie nie było. Zakląłem pod nosem. Trudno. Trzeba wiedzieć kiedy odpuścić. W lodówce powinienem mieć chyba jeszcze resztkę soku pomarańczowego. Z trudem wstałem z krzesła na którym spędziłem ostatnie godziny pisząc i kasując napisany tekst. Kto wymyślił kuchnię na pierwszym piętrze, a gabinet na antresoli? Cóż. Przynajmniej dzięki temu z ,,biura” do sypialni miałem jakieś pięć metrów. Za to do aneksu kuchennego trzydzieści. Z czego połowa to schody. Coś za coś. Otworzyłem lodówkę i uświadomiłem sobie, że na pewno nie ma tam żadnego soku. Za to była cała masa zepsutego jedzenia. Chyba jednak powinienem pomyśleć o współlokatorze. Tylko takim, który lubi sprzątać. Koniecznie muszę zawrzeć to w ogłoszeniu. Przynajmniej ktoś dbałby o czystość w tym mieszkaniu, które w zasadzie zaczynało bardziej przypominać melinę, norę czy coś jeszcze gorszego. Jednym słowem zapuściłem je strasznie. Nigdy nie lubiłem sprzątać. Radziłem sobie jak mogłem. Lepiej jednak, żeby mamusia póki co wstrzymała się z wizytą. Przynajmniej do czasu, aż znajdę współlokatora. Względnie mieszkanie wyleci w powietrze, względnie dostanę nakaz eksmisji i wyląduję na dworcu. Cóż, tam przynajmniej miałbym sprzątaczkę. Wściekły zamknąłem lodówkę. Może nieco zbyt gwałtownie. Zepsute jedzenie gotowe było wzbudzić we mnie coś na kształt poczucie winy. Jeszcze trochę i zaczął bym sprzątać. A tego wolałbym uniknąć. Umiejętnie ominąłem wzrokiem stertę naczyń czekających cierpliwie na umycie i wróciłem do swojego biura. Umówmy się, że małą wnęka wielkości 3 na 4 metry, oddzieloną od sypialni tylko pilśniowym regałem z IKEI, w której ustawiłem komputer i własnoręcznie zamontowałem półkę na książki, mogę nazywać biurem. W końcu pisarz musi mieć gdzie pracować nie? Mogłem oczywiście ułożyć się wygodnie na łóżku, położyć laptopa na brzuch i w tej oto wygodnej pozycji spędzać swoje godziny pracy. Wolałem jednak oddzielić życie prywatne od zawodowego. Codziennie rano więc wstawałem, myłem się, jadłem śniadanie i dopiero potem szedłem do mojego biura i zajmowałem się pisaniem. Pełen profesjonalizm. Trzeba w końcu umieć zorganizować sobie pracę zdalną. Gdy tylko usiadłem na krześle, niezbyt zresztą wygodnym, doznałem niespodziewanego olśnienia. To było właśnie to na co czekałem niemal cały dzień. Mityczna wena twórców. Obwiniana za każde twórcze niepowodzenie i wychwalana pod niebiosa, gdy w końcu raczy się pojawić i pchnąć leniwego twórcę do jakiejś artystycznej aktywności. Przesunąłem myszkę i czekałem, aż komputer przejdzie z trybu uśpienia w tryb pracy. Zabawne, ale przed chwilą zrobiłem coś zupełnie podobnego. Jednak nie dzięki muzyce czy jakiemuś głupiemu sokowi. Co ciekawe, nie stało się to również za sprawą tak polecanego w takich przypadkach spaceru i oczyszczenia myśli. Pomogło za to zgniłe jedzenie w lodówce. Niezbadane są wyroki i tak dalej. Jutro z samego rana szef dostanie świeżutki artykuł o freeganach, którzy swoją drogą nieźle posilili by się w moim mieszkaniu. Chociaż w przypadku tego tematu świeżutki to raczej nienajlepsze słowo. Rzuciłem się w wir pracy, dziękując Bogu za swoje lenistwo i niechęć do sprzątania. Zasypiając przy biurku tuż po napisaniu ostatniego zdania myślałem już tylko o tym, że chyba jutro muszę zrobić zakupy.

 

………

 

Obudził mnie dźwięk telefonu. Esemes. Kto o tej porze wysyła wiadomości? Popatrzyłem na zegar. 3 nad ranem. Pijacka wiadomość od eks? Zaspany spojrzałem na ekran telefonu. Nie znałem tego numeru. Robiło się coraz ciekawej. Kliknąłem w ikonkę wiadomości zaintrygowany. Co to za pilna sprawa nie może poczekać do rana? Uśmiechnąłem się widząc zaproszenie na jutrzejszą domówkę u starego kumpla. Sądząc po późnej godzinie, dzisiaj prawdopodobnie robił coś na kształt przedbiegów. Stary dobry Kamil. Najlepsze imprezy przeżyłem właśnie z nim. Nieźle dawaliśmy w dekiel zanim rzuciłem studia polonistyczne. Potwierdziłem mu swoją obecność, przyrzekając sobie jednocześnie w myślach, że chyba jutro muszę z nim poważnie porozmawiać o jego godzinach kontaktowania się ze mną. Przeciągnąłem się. Dzisiaj już pewnie nie zasnę. Mógłbym narzucić na siebie jakiś dres i pójść na spacer. Miasto o tej godzinie wygląda przepięknie. Podświetlone fontanny na środku rynku, sklepowe banery i ci wszyscy pijani ludzie walczący dzielnie, żeby poprawnie wymówić taksówkarzowi nazwę ulicy na której mieszkają. No chyba, że tego wieczora trafił się sponsor, potaniał alkohol, albo po prostu była szczególnie dobra okazja do picia. Wtedy walka toczyła się o to, żeby w ogóle przypomnieć sobie gdzie się mieszka. Przerabiałem wszelkie możliwe stadia pijaństwa. Od lekkiego rauszu po leżenie nago w krzakach. Uśmiechnąłem się lekko. Wspomnienia. Nie żeby się jakoś szczególnie wstydził swojego ciała, jednak wolałby, żeby znalazł mnie ktoś inny niż mój wykładowca. Dziwnie było potem zaliczać u niego egzaminy. Ostatnio jednak trzymałem się z dala od alkoholu. Może nie jakoś specjalnie daleko, ale chyba robiłem się powoli za stary na całonocne imprezy. Kac następnego dnia męczył jakoś bardziej niż dawniej. Chyba się starzeję. Fajnie będzie rozerwać się trochę na domówce. No i spotkać dawnych znajomych. Ostatnio nie miał zbyt dużo czasu na życie towarzyskie. Praca, dom, chora matka, praca, dom, chora matka. I tak w kółko. Miałem dwadzieścia siedem lat, a czułem się czasami jak stary dziadek. Z trudem pokonując wrodzone lenistwo usiadłem na brzegu łóżka. Gdzie też do cholery położyłem te spodnie. W końcu zrezygnowany podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej pierwsze lepsze jeansy. Dresy byłyby lepsze, ale nie zamierzałem tracić czasu na szukanie ich po całym domu. Wciągnąłem na siebie te nieszczęsne spodnie, zarzuciłem bluzę, która zawieszona na oparciu krzesła zdawała się tylko czekać na taką właśnie okazję. Miała małą plamkę na rękawie, ale kto by się tym przejmował. Najważniejsze ,że była ciepła. W zimną, wrześniową noc była to niewątpliwie niezwykle przydatna cecha. Gdy wyszedłem na dwór, zimny wiatr brutalnie uświadomił mi, że jednak może przeceniłem właściwości cieplne mojej ukochanej bluzy. W pierwszej chwili chciałem jak najszybciej wrócić do domu, jednak miasto nocą ma jakąś niezwykła moc przyciągania. Szedłem niespiesznie po pustych osiedlowych uliczkach. Jeszcze skręt w lewo i powinienem dojść do głównej ulicy. Nagle poczułem wibracje w kieszeni. Kolejny nocy telefon w przeciągu godziny. Nieźle. Tym razem numer był zastrzeżony. Odrzuciłem połączenie. Trzeba się trochę szanować. Gdy jednak po chwili telefon zadzwonił po raz drugi nacisnąłem, po chwili namysłu, zieloną słuchawkę. Zdziwiłem się słysząc głos mojego ojca. Już od dawna nie próbował się ze mną skontaktować.

- Czego chcesz? I to w dodatku w środku nocy?- rzuciłem sucho. Starałem się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej oschle.

- Porozmawiać-wybełkotał. Był pijany. Słyszałem to wyraźnie. Nigdy wcześniej nie widziałem, ani nie słyszałem go w takim stanie. Musiało stać się coś poważnego. Przez chwilę pomyślałem, że może coś z mamą? Szybko jednak odrzuciłem tą myśl. Zadzwoniliby do mnie ze szpitala. Wiedziałem, że będę tego żałował, ale zrezygnowany zapytałem co się stało.

-Nikodem wrócił do miasta. Podobno dostał posadę technika w lokalnej policji.

-C...o?- nie mogłem ukryć zdziwienia. Byłem tak zszokowany, że nie zastanawiałem się zbyt długo dlaczego ojciec dzwoni do mnie w środku nocy, żeby mi o tym powiedzieć. Nie sądziłem, że go jeszcze kiedyś zobaczę. No i nie miałem pojęcia, że poszedł na studia. Nasz kontakt urwał się na długo przed maturą w ostatniej klasie liceum. To już ponad osiem lat. Ciekawe czy dalej jest taki chudy. Nie bez powodu przezywaliśmy go patyk. Zastanawiało mnie, po co wrócił. Z tego co wiedziałem, jego rodzice już dawno wyprowadzili się gdzieś nad morze. Czyżby Niko był sentymentalny? Cóż, to do niego podobne. Zawsze był dość...dziewczęcy.

-Skąd wiesz?-zapytałem chcą przerywać tą ciszę, zanim zacznie robić się coraz bardziej niezręczna.

- Widziałem go na mieście. Zamieniliśmy kilka słów.

-Co zrobiłeś? Nie powiedziałeś mu chyba…-zbladłem.

-Nie, nie. Spokojnie-powiedział szybko ojciec. –Jeśli chodzi o to, możesz być spokojny.

-Chciałbym-pomyślałem i nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Ta rozmowa zaczynała mnie już coraz bardziej irytować. Więc Nikodem jest w mieście. Zamyśliłem się. Sam nie wiedziałem, czy to dobrze czy nie. Poczułem nagle silną chęć napicia się czegoś, z choćby i znikomą dawką alkoholu. Do monopolowego miałem niedaleko. Dotarłem tam w przeciągu 10 minut. Wziąłem grzecznie koszyk, jak prosiła mnie o to tabliczka przy wejściu i wszedłem w głąb sklepu. Mimo późnej godziny zauważyłem kilka osób kręcących się między regałami. Wziąłem pierwsze lepsze piwo. Cholera. Nikodem jest w mieście. Kilka kolejnych butelek trafiło do koszyka. Jasne, ciemne, nieważne. Byle miało procenty. Podszedłem do kasy. Nagle dotarło do mnie, że nawet nie wiem czy wziąłem portfel. Na szczęście miałem kartę w kieszeni bluzy. Muszę przestać wkładać ją byle gdzie. Kiedyś zgubię ją na dobre. Zapłaciłem i niespiesznie wróciłem do domu. Pierwszą puszkę wypiłem jeszcze po drodze. Drugą zaraz po przekroczeniu progu. Nawet nie wiem kiedy, wypiłem wszystkie. Cóż, przynajmniej zasnąłem. Szkoda tylko, że na kanapie.

*****************

 

Gdy w końcu otworzyłem oczy, nie mogłem się zdecydować co bolało mnie bardziej. Głowa czy plecy. Popatrzyłem na zegarek. Nieubłaganie wskazywał dwunastą. Nagle poczułem, że mój żołądek domaga się jedzenia. No tak. Od wczorajszego obiadu nic nie jadłem. Nie dał się skubany ułaskawić alkoholem. Miałem tylko nadzieję, że znajdę cokolwiek w lodówce. Widocznie ktoś dzisiaj wyjątkowo nade mną czuwał i postanowił wysłuchać moich próśb. W lodówce znalazłem całkiem smakowicie wyglądający kawałek pizzy. Nie pamiętam, od kiedy tam leży, ale wyglądał przyzwoicie. W zupełności wystarczy. Znalazłem nawet czysty talerz. Kolejny cud jednego dnia. Jak tak dalej pójdzie znowu zacznę chodzić co niedziela do kościoła. Gdy pizza grzała się w mikrofali wyruszyłem na poszukiwania tabletki przeciwbólowej. Przysiągłbym, że gdzieś miałem jeszcze kilka sztuk. Cholera. Muszę popracować nad organizacją przestrzeni w około. Nic nigdy nie mogę znaleźć. Zrezygnowałem. Tym bardziej, że charakterystyczny dźwięk mikrofalówki właśnie obwieścił mi, że moje jedzenie jest już gotowe. Pycha. Mój żołądek skurczył się gwałtownie gdy otworzyłem drzwiczki i smakowity zapach pizzy dotarł do moich nozdrzy. Chyba będę musiał nauczyć się w końcu gotować coś bardziej wytrawnego niż jajecznica. Odkąd wyprowadziłem się od matki żywię się głównie na mieście. No, czasami kupuję w marketach jakieś gotowe dania. W końcu odbije się to na mojej wadze. Chociaż nie należałem do jakoś przesadnie chudych ,nigdy nie miałem problemów z moją tuszą. Jeśli jednak nie zmienię swoich żywieniowych przyzwyczajeń wkrótce się to niewątpliwie zmieni. Po niezbyt zdrowym, acz pożywnym śniadaniu wrzuciłem talerz do zlewu. Może jakimś cudem sam się umyje? Sprawdziłem w międzyczasie maila. Szef powinien był już odpisać. Artykuł miał pojawić się w dzisiejszym nakładzie. Moja skrzynka była jednak pusta. Nie licząc wszelkiego rodzaju spamu oczywiście. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czternasta. Do domówki zostało jeszcze kilka godzin. Wziąłem telefon. Czymś trzeba zabić czas. Sam nie wiedząc dokładnie czemu, postanowiłem poszukać Nikodema na Facebooku. Może byłem trochę ciekawy jak wygląda teraz? Minęło przecież prawie dziewięć lat. Na profilu nie znalazłem jednak żadnego zdjęcia. W sumie się nie dziwię. Nigdy nie był zbyt przystojny. Chudy, wysoki, blady, na dodatek z aparatem na zęby. No i te długie włosy. Na domiar złego zupełnie nie miał gustu, jeśli chodzi o ubiór. Popatrzyłem na ikonkę wiadomości. Napisać do niego? Ale co? Po co w ogóle wrócił? Chodzi mu o zemstę? A może o coś zupełnie innego. Minęło tyle lat. Nie powinien mieć do mnie żalu. Lecz czy na pewno? Muszę przestać o tym myśleć. Włączyłem TV. Po jakimś czasie nawet się udało odgonić złe myśli.

 

…………

 

Stojąc przed drzwiami dawnego kumpla czułem jakiś dziwny niepokój. Dawno się nie widzieliśmy. Trudno mi było określić naszą aktualną relację. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, teraz to słowo wydawało mi się nadużyciem. Ostatni raz rozmawialiśmy jakieś dwa miesiące temu i ciężko nazwać to jakąś szczególnie pogłębioną konwersacją. Taki tam small talk o niczym. Kamil wydawał się jednak ucieszyć na mój widok. Otworzył mi z uśmiechem na ustach. Choć muszę przyznać, że jego dobry humor mógł być spowodowany nie tyle moim pojawieniem się, ile alkoholem, który gospodarz najwyraźniej wlał w siebie już wcześniej w dość dużej ilości. Gestem ręki zaprosił mnie do środka. W pomieszczeniu niemal natychmiast wyczułem specyficzną woń marihuany. W połączeniu ze smrodem alkoholu przyprawiła mnie nieomalże o mdłości. Po mieszkaniu kręciło się już na oko 20 osób. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało im się wszystkim pomieścić na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Na kanapie jakaś parka całowała się namiętnie, zdając się nie zważać na kręcące się w około towarzystwo. Kilka osób stało i rozmawiało, może nieco zbyt głośno, przy prowizorycznym barze. Chociaż bar to chyba za duże słowo. Kilka butelek różnego rodzaju alkoholu i parę kieliszków postawionych na stole. Z tego co zdążyłem zauważyć większość i tak popijała piwo. Niektórzy, ci bardziej zamroczeni przez promile, popijali wódkę prosto z butelki. Najwidoczniej przyszli tu tylko po to, żeby się najzwyczajniej w świecie najebać i konsekwentnie realizują swój plan. Dawałem im góra pół godziny. Czułem, że od specyficznego zapachu panującego w pomieszczeniu zaczyna kręcić mi się w głowie. Podszedłem do ,,baru” i nalałem sobie kieliszek wódki. Tak na rozluźnienie. Dzięki temu, że barek stał w kącie, mogłem swobodnie obserwować cały pokój. Zatrzymałem się wzrokiem na wysokiej blondynce o doskonałych proporcjach. Nie mogłem nie docenić idealnego kształtu jej pośladków i wcięcia w tali. Nie widziałem co prawda jej twarzy, ale coś mi mówiło, że dobrze by się nam rozmawiało. Stała sama przyglądając się wiszącemu na ścianie obrazowi. Wydawała się być bardziej trzeźwa od reszty towarzystwa. Wziął kieliszek i podszedł do niej powoli.

- Hey. Chyba się nie znamy. Jestem Maks. Maks Skalski. –Uśmiechnąłem się delikatnie. Dziewczyna się odwróciła. Miała okrągła twarz z delikatnymi, symetrycznymi rysami. Widać było, że stawiała na naturalność, bo jej twarz zdobił tylko delikatny, nierzucający się w oczy makijaż a jasne brwi zdecydowanie nie były namalowane henną. Pofalowane blond włosy, opadające lekko wzdłuż jej twarzy, jeszcze dodawały jej naturalności. Mimowolnie spojrzałem nieco niżej niż jej twarz. Muszę przyznać, że choć miała dość dziewczęcą buzię, jej ciało ewidentnie wskazywało na to, że była już dorosłą kobietą. Uśmiechnęła się do mnie odsłaniając idealnie białe i proste zęby.

-Maja. Maja Bienias.

-Jesteś znajomą Kamila, czy przyszłaś tu z kimś?-zapytałem starając się nadać swojemu głosowi lekki ton.

-W zasadzie jestem tu z chłopakiem.

-A…z chłopakiem- nie potrafiłem ukryć zawodu. Dziewczyna wydawała mi się całkiem sympatyczna. –Czy będzie wielkim nietaktem, jeśli przyniosę ci drinka?

-Nie wiem. Zapytaj mojego chłopaka-uśmiechnęła się delikatnie. A musiałem przyznać, że uśmiech miała zniewalający. No i cięty języczek , jak się okazało.

-No tak. Wybacz. Nie powinienem-bez słowa podszedł do ,,baru” i nalał sobie kolejnego drinka. Musiał przyznać, że niewiele rzeczy może się równać z uczuciem alkoholu rozchodzącego się po ciele. Zamierzałem doświadczyć go jeszcze co najmniej kilkukrotnie tego wieczora.

 

…….

 

Obudził mnie czyjś głośny krzyk. Na początku miałem problem ze zorientowaniem kim jestem, jak się nazywam, który mamy w ogóle rok, a co ważniejsze, gdzie się znajduję i co tutaj robię. Leżałem na podłodze w pobliżu stołu, którego nazywałem barem. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a krzyk jakiejś kobiety wwiercał mi się w mózg niczym wiertło. Zdawał się dochodzić z kuchni. Rozejrzałem się po pokoju pośpiesznie. Widok który zobaczyłem, przywodził mi na myśl pole bitewne. Wszędzie widziałem leżących ludzi, którzy wyglądali jak nieżywi. Zdawało mi się również, że gdzieś tam słychać ciche pojękiwania niedobitków. Jednak zamiast bitewnego kurzu w powietrzu unosił się ostry zapach alkoholu i marihuany. Z trudem powstrzymałem odruch wymiotny. Sam nie wiedział, czy bardziej chciało mu się rzygać bo miał lekkiego kaca, czy powodem był ten wstrętny zapach. Dość tego biadolenia. Musiałem sprawdzić co dzieje się w kuchni. Małą przeszkodą było to, że strasznie kręciło mi się w głowie. Pewnie od ilości wypitego wczoraj alkoholu. Mogłem się przecież jednak mylić. Wstałem z trudem. Głowa bolała mnie cholernie. Do tego chyba nie pozbyłem się jeszcze wszystkich promili i czułem się, delikatnie mówiąc ,nieco zamroczony. Słowo daję. Nigdy więcej alkoholu. Miałem wrażenie, że droga do drzwi kuchennych dłuży się niemiłosiernie, a przy dojściu tam zdobycie mont everestu to mały pikuś. Gdy w końcu po wielu trudach otworzyłem drzwi i zobaczyłem co było przyczyną kobiecego krzyku zwymiotowałem wprost na czerwone, lśniące kafelki. W kuchni, oparta o blat leżała Maja. Wyglądała jak nieżywa. Tuż przed śmiercią musiała trzymać kieliszek, bo teraz leżał rozbity na podłodze, tuż obok jej bezwładnej ręki. Nad nią stała niewysoka, pulchna brunetka. Niewątpliwa sprawczyni wcześniejszego krzyku, teraz dla odmiany milczała jak zaklęta. W jednej chwili zupełnie otrzeźwiałem, jakby z wczorajszą kolacją na kafelkach wylądowała również resztka wypitego przeze mnie alkoholu. Podszedłem do Mai i sprawdziłem jej puls. Nie byłem pewny, czy panikująca brunetka wpadła na ten pomysł wcześniej. Wyciągnąłem telefon. W mieszkaniu Kamila był trup. Powinni się tym zainteresować.

 

Rozdział 2

 

,,Prędzej czy później przeszłość Cię dopadnie. Jesteś gotowy spojrzeć jej prosto w oczy?”

 

Czułem jak dym z papierosa wypełnia mi płuca. Starałem się rzucić palenie, ale w stresujących chwilach, taka jak ta, zgubny nałóg dawał o sobie znać. Wciąż stałem przed blokiem Kamila. Jakoś nie mogłem ruszyć się z miejsca. Policja przepytywała mnie ponad pół godziny, a przecież ja tylko usłyszałem krzyk, znalazłem jakąś babkę nad ciałem i zawiadomiłem policję. Trzeba było nie iść do tej cholernej kuchni. Teraz musiałem się tłumaczyć jak jakiś kryminalista. Na dobrą sprawę nie mogłem przeuroczym i przemiłym śledczym wiele powiedzieć. Prawdę mówiąc niewiele pamiętałem. Piłem przy barze, urwał mi się film i kilka godzin później obudziłem się na podłodze w salonie. A raczej zostałem brutalnie wyrwany ze snu przez przeraźliwy krzyk. Poszedłem do kuchni, gdzie jak mi się wydawało, było jego źródło i znalazłem trupa oraz jakąś laskę stojącą nad denatką. Dokładnie to opowiedziałem funkcjonariuszom. Jednak jako, że rozmawiałem z Mają, a potem znalazłem jej ciało, a na dodatek byłem pod ręką, szybko stałem się głównym podejrzanym. Nikt mi tego nie powiedział wprost, ale umiem wyczuć takie rzeczy. Nie wiem czy to, że jak stróże prawa wychodzili z budynku wciąż byłem w pobliżu sprawiło, że wyglądałem w ich oczach na bardziej winnego. Szczerze, nie dbałem o to.

Nagle zamarłem. Niemalże czułem, jak blednę. Do budynku, trzymając w ręku sporych rozmiarów skrzyneczkę zbliżał się nie kto inny jak Nikodem. Zmienił się bardzo odkąd się ostatni raz widzieliśmy. Mimo to nie miałem problemu, żeby go rozpoznać. Przybrał na wadze, a mięśnie zarysowane pod koszulką ewidentnie wskazywały na to, że zaczął chodzić na siłownie. Nie miał już zapadniętych policzków, a dodatkowe kilogramy sprawiły, że jego twarz stał/a się bardziej okrągła. Wciąż zachowała jednak swoje ostre kontury. Jego długie, kręcone włosy odeszły już do przeszłości. Zamiast nich na jego głowie pojawiła się fryzura, którą mógłbym określić mianem artystycznego nieładu. Każdy, czarny jak węgiel kosmyk, zdawał się rosnąc w swoim kierunku, nie zwracając uwagi na resztę. Przydałoby się zaprowadzić tam nieco porządku. Grzebień i trochę lakieru powinny załatwić sprawę. No, ale Niki nie dbał nigdy o detale. Fryzura jednak tylko podkreśliła jego bardziej owalną, niż kwadratową twarz. Najbardziej jednak zdziwiło mnie, że Nikodem miał zarost. Delikatny wprawdzie, ale zawsze. Może po prostu zapomniał się przez kilka dni ogolić? Musiałem przyznać, że wygląda całkiem przystojnie. Nagle poczułem jakiś dziwny niepokój. Nie miałem pojęcia jak mój dawny znajomy zareaguje. On jednak podszedł spokojnie do mnie i się uśmiechnął delikatnie.

-Co Ty tu robisz?-zapytał patrząc mi prosto w oczy. Nie wydawał się zszokowany moim widokiem. Chciałbym powiedzieć, że w zasadzie mógłbym zadać mu dokładnie takie samo pytanie, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.

-Ja… Niki ja widziałem trupa. Rozmawiałem z nią ,a potem ona nie żyła. Jakoś nie mogę po prostu wrócić do domu jakby nic się nie stało. –Sam nie wiem, dlaczego mu o tym powiedziałem.

Sądziłem, że wybuchnie śmiechem. Stwierdzi , że zachowuje się jak dzieciak. W sumie, miałby to tego pełne prawo. Kiedyś często docinałem mu z powodu wyglądu, zamiłowania do nauki i jeszcze kilku innych rzeczy, których teraz już nawet nie pamiętam. On jednak tylko kiwnął głową na znak, że rozumie. No tak. Inteligent. Zawsze był ponad nas wszystkich. Mądrzejszy. Nigdy nie łamał zasad, nie buntował się. Tacy jak on nie plamią się takimi rzeczami jak zemsta. Jak mogłem w ogóle tak pomyśleć. Jego powrót tutaj nie ma żadnego związku ze mną. Czego ja się w ogóle tak bałem? Od razu zrobiło mi się jakoś lepiej. Rzuciłem niedopałek na ziemię i zgniotłem go butem. Sądziłem, że Nikodem od razu wejdzie do środka. On jednak stał i patrzył na mnie jakby na coś czekał. Ale na co? Na przeprosiny? Nagle poczułem narastającą wściekłość. Na co liczył? Że upadnę na kolana i będę go błagał o wybaczenie?

-Po co wróciłeś? Gdy się ostatnio widzieliśmy, stwierdziłeś, że nienawidzisz tego miasta i mnie. Co się nagle zmieniło?- Zapytałem nieco ostrzej niż zamierzałem. Moja reakcja na wiadomość o powrocie Niko nie była spowodowana strachem przed zemstą czy czymś takim, ale wyrzutami sumienia. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli, jednak tak właśnie było. Ten facet był chodzącym poczuciem winy. Temu tak bardzo go nienawidziłem. Dlatego tak się wściekłem na jego widok. Niki uśmiechnął się delikatnie słysząc moje pytanie.

-Ja- powiedział po prostu. Zero tłumaczeń. Krótka odpowiedź, która w zasadzie mówiła wszystko. Wyglądało na to, że zmienił się nie tylko fizycznie.

-Nie wchodzisz do środka?-zapytałem nieco zakłopotany swoim wcześniejszym ostrym tonem.

-Czekam na starszego technika. Jestem właśnie w trakcie kursu przygotowawczego. Nie mogę wejść sam na miejsce zbrodni. Niestety mój, nazwijmy go mentor, nie ma w zwyczaju przyjeżdżać punktualnie. Typ człowieka, który ma czas na wszystko.

Czułem się dziwnie. Dla postronnych obserwatorów wyglądaliśmy pewnie jak dwójka znajomych toczących miłą, niezobowiązująca konwersację. To teraz mamy udawać, że wszystko jest okej? Nie lubię tego. Poczułem się nagle bardzo zmęczony.

-Ja…pójdę już do domu. –uśmiechnąłem się z zakłopotaniem. Sytuacja zaczynała się robić coraz bardziej niezręczna. Przynajmniej dla mnie. Bo Niko zdawał się udawać, że jesteśmy po prostu zwykłymi kolegami ze szkoły. A może nie udawał? Może dla niego tak właśnie było? Może mi wybaczył i po problemie? Nikodem milczał. Najwyraźniej nie zamierzał zajmować się takimi frazesami jak pożegnanie. Odwróciłem się i niespiesznie ruszyłem w stronę głównej drogi. Nie chciało mi się iść pieszo, a niedaleko widziałem przystanek. Nagle usłyszałem jak Niki mnie woła. Odwróciłem się.

-Musimy się wybrać razem na piwo-uśmiechnął się do mnie. Pierdolony altruista.

 

……………………………………………..

 

Gdy w końcu dotarłem do domu od razu zacząłem szukać wody. Przez wcześniejszy stres nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem spragniony. Jednak tak jak się spodziewałem, w mieszkaniu nie znalazłem ani jednej butelki. Niech to szlag. W ostateczności mogę napić się z kranu. Nie jest to może najzdrowsze rozwiązanie, ale w tej chwili nie ma to dla mnie znaczenia. Jednak moje plany pójścia do kuchni pokrzyżował telefon. Konkretnie szef. Ma wyczucie, nie ma co. Nie ma to jak telefon od przełożonego o dziewiątej rano. Przez chwilę zastanawiam się, czy odebrać. Poczucie obowiązku wygrało jednak z ogólnym zmęczeniem i lenistwem i po kilku sygnałach nacisnąłem zieloną słuchawkę. Chyba jednak tylko po to, żeby ten cholerny dzwonek w końcu przestał dzwonić. Nie miałem teraz ochoty na rozmowę z przełożonym. Niecałe dwie godziny temu znalazłem cholernego trupa.

-Dostałem twój artykuł. Szału nie robi, ale się nada. Mam nadzieję, że prace nad kolejnym idą pełną parą? Za dwa tygodnie chcę mieć coś dużego, najlepiej na pierwszą stronę. A i nadal obowiązuje cię normalny grafik. Chcę coś do przyszłotygodniowego numeru.

-Co…ale jak to?

-Wysłałem Ci wczoraj maila. Nie mów, że nie siedzisz teraz na dupie i nie piszesz? Bo zakładam, że masz już temat?

-Taak…mam. Oczywiście. Właśnie zabierałem się do pisania. –mruknąłem. Ewidentnie musiałem częściej sprawdzać maila, jeśli chciałem utrzymać tą pracę. –W zasadzie to muszę już lecieć- rozłączyłem się szybko zanim zacznie zadawać więcej pytań. Cholera. Z pomniejszym tematem na za tydzień sobie poradzę, ale nigdy jeszcze nie pisałem niczego dużego. Nawet nie mam pomysłu na temat. W sumie to dobrze, że szef zadzwonił. Mogłem zająć czymś myśli. Wciąż miałem przed oczami bladą twarz tej dziewczyny. Nagle mnie olśniło. Zabójstwo na prywatce. Jeśliby to ładnie opisać, mogłoby się nawet i nadać. Musiał iść porozmawiać z komendantem. Wątpię, by ten cokolwiek mi powiedział, ale przynajmniej z czystym sumieniem będę mógł napisać że, policja odmawia komentarza . Póki co, jednak wyjście gdziekolwiek wydawało mi się czystą abstrakcją. Głowa bolała mnie jak cholera, do tego chciało mi się rzygać. Zgubne skutki picia wódki, jak to mówią. Nie miałem jednak czasu na siedzenie i użalanie się nad sobą. I tak nie mógłbym już zasnąć. W lustrze w łazience sprawdziłem, czy nadaje się w ogóle do pokazania publicznie. Nie byłem jakoś szczególnie zadowolony z efektu, ale w ostateczności ujdzie. Przeczesałem pokrótce swoje gęste blond włosy i zarzuciłem na siebie względnie wyprasowaną koszulę. Wychodząc założyłem jeszcze okulary przeciwsłoneczne. Niezbyt się ufa osobą, które mają przepite oczy.

 

………………………….

 

Miła pani recepcjonistka poinformowała mnie, że komendant wyszedł, więc usiadłem grzecznie na korytarzu. Krzesła oczywiście były niewygodne. Chyba specjalnie, żeby dodatkowo udręczyć ,,klientów”. Rozumiem, w Sali przesłuchań, ale tutaj? Na korytarzu siadają zazwyczaj bogu ducha winni świadkowie, lub rodziny przesłuchiwanych. No i jeszcze ludzie tacy jak ja, którzy mają jakiś konkretny interes. Komendant zaszczycił mnie swoją obecnością dopiero jakąś godzinę później. Przyszedł w samą porę. Bateria w moim telefonie zaczynała się już wyładowywać. Mężczyzna był już dobrze po 50. Był tak gruby, że zdawało się jakby jego brzuch kroczył przed nim. Oczywiście był prawie łysy. Te resztki włosów które zostały mu z tyłu głowy dawno już przykryła siwizna. Całe szczęście, że zamiast podkoszulka, szelek i materiałowych spodni miał jeansy i t shirt. W przeciwnym razie miałbym wrażenie, że jestem w jakimś filmie, i oto mam przed sobą najbardziej stereotypowego komendanta. Mężczyzna nie spiesząc się szczególnie otworzył drzwi swojego gabinetu. Zdawał się zupełnie nie przejmować faktem, że ktoś na niego czekał ponad godzinę i może mu się na przykład spieszyć. Sprawiał wrażenie zmęczonego życiem, a na pewno swoją pracą. Nie powiem. Udzielił mi się jego nastrój. Wstałem i nie czekając na zaproszenie wszedłem za nim do gabinetu. Na kacu nie przejmuje się konwenansami.

-Inspektor Zejdler? Dużo o panu słyszałem- specjalnie pominąłem ,,młodszy”. Na niektórych połechtanie ich ego działało nadzwyczaj dobrze. –Jestem Max Skalski. Dziennikarz z Gazety Warszawskiej- uśmiechnąłem się i wyciągnąłem do niego rękę. Jednak komisarz ją zignorował.

-Czego pan chce?-usiadł za swoim wielgachnych biurkiem. Rekompensował nim sobie inne braki czy co? Widać było, że z powodu tuszy wejście piętro sprawiało mu trudności. Powinni dać mu gabinet na parterze. Zdecydowanie.

-Piszę artykuł o śmierci Mai Bienias jeśli mógłby Pan dać nam ja…

-Nie, nie mógłbym- przerwał mi komisarz. –Coś jeszcze?

Najwyraźniej nie był dzisiaj w najlepszym nastroju. A może był taki cały czas?

-Mieszkańcy mają prawo wie…

-To spore miasto. Czasami ktoś ginie. Nie będę się wypowiadać do szmatławców o każdej jednej zbrodni. Nie mam na to czasu. A propos… coś jeszcze? Jestem trochę zajęty.

Nie skomentowałem tego, że po raz kolejny przerwał mi wypowiedź. ani tego, że demonstracyjnie zaczął przeglądać dokumenty. Zignorowałem również fakt, że nazwał Warszawę sporym miastem. Sporym miastem może być Poznań czy Gdańsk. W przypadku Warszawy stwierdzenie to było dużym niedomówieniem. Wstałem i wyszedłem bez słowa. Trzeba się szanować nie? W sumie dokładnie tego się spodziewałem. Na szczęście policjanci są z reguły gadatliwi. Dowiedziałem się od pary przemiłych policjantów, że Maja prawdopodobnie popełniła samobójstwo. Obok jej ciała technicy znaleźli list pożegnalny. Nie widziałem go gdy znalazłem zwłoki, ale byłem w takim szoku, że mogłem go po prostu przeoczyć. Nie wątpię , że teoria z samobójstwem jest komendantowi bardzo na rękę. Zostały mu dwa lat do emerytury. Poza tym nie wyglądał mi na osobę , która lubiła by się przemęczać. No dobra… może nie do końca ci mili policjanci mi o tym powiedzieli. Rozmawiali między sobą, dość głośno. Silą rzeczy, coś tam usłyszałem. Dlaczego nikt nigdy nie zwraca uwagi na dziennikarzy? Zdecydowanie nie powinno się nas lekceważyć. No i pilnować, co się przy nas mówi. Szczerze mówiąc, wątpiłem mocno, że Maja zabiła się sama. Rozmawiałem z nią chwilę wcześniej. Nie wyglądała jakby coś ją gryzło. Poza tym, jeśli chciała się zabić, dlaczego nie zrobiła tego w domu, względnie jakimś spokojnym, bezpiecznym dla siebie miejscu, tylko przyszła na prywatkę? Chyba, że na imprezie stało się coś, co pchnęło ją do targnięcia się na własne życie. Póki co jednak miałem zdecydowanie za mało danych, by wysnuwać jakiekolwiek wnioski. Policja chyba jednak wie co robi nie? Skoro twierdzi, że to było samobójstwo, to prawdopodobnie tak właśnie było. Mimo wszystko jakoś nie udało mi się przekonać do tego samego siebie. Nauczyłem się słuchać swojej intuicji i nie łatwo było mi ją teraz zagłuszyć. Nic tu po mnie. Na komisariacie niczego więcej już się nie dowiem. Niespiesznie skierowałem się w stronę wyjścia. Kto wie, czego jeszcze dowiem się od niezbyt ostrożnych funkcjonariuszy. Nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła. Doskonale znałem ten głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Nika idącego szybkim krokiem w moją stronę. Przystanąłem. Dotarcie do mnie zajęło mojemu dawnemu znajomemu zaledwie kilka sekund. No tak… długie nogi. Ja ze swoimi stu siedemdziesięcioma ośmioma centymetrami mogłem o takich tylko pomarzyć.

-To nie było samobójstwo-powiedział po prostu.

. -Dlaczego mi to mówisz? -Nie mogłem ukryć zdziwienia.

-Jesteś dziennikarzem prawda?

-No tak.

-I piszesz o tym artykuł tak?

-Zgadza się.

-W takim razie zawrzyjmy układ. Ty napiszesz tylko i wyłącznie prawdę, nad czym oczywiście będę czuwał, a ja cóż… może mimochodem wymknie mi się co nieco o sprawie. Badałem miejsce zbrodni, poza tym przyjaźnię się z policjantem prowadzącym śledztwo. Mogę się przydać.

Zdumienie niemalże odebrało mi mowę. Szybko się jednak otrząsnąłem.

-Dlaczego chcesz mi pomóc? No i zdajesz sobie sprawę, że nie wolno Ci mówić o dochodzeniu?

-Nie dbam o to. Nie pozwolę na to, żeby ktoś ignorował zebrane przeze mnie dowody.

-O czym ty mówisz?

- Koroner poświadczył, że czuł migdały w czasie sekcji. Wiesz co to oznacza?

Oczywiście, że nie wiedziałem. Nie byłem przecież medykiem, ani nikim takim. Wkurzała mnie te jego wywyższanie się. Powstrzymałem się jednak od wygłoszenia kąśliwego komentarza. Nie polepszyłoby to naszych i tak już napiętych relacji.

-Nie, nie wiem. Oświeć mnie- burknąłem.

- Cóż… są łatwiejsze sposoby na popełnienie samobójstwa niż łyknięcie cyjanku prawda?

-Zatruła się cyjankiem?-zdziwiłem się.

-Tak sądzę.

-Skąd miała cyjanek do cholery?

-Zapewne kupiła.

-Co… jak to? Kupiła.

-Jeśli masz kupę gotówki, możesz legalnie kupić cyjanek. Cena jednego grama to około 1000-1500 złotych. W zależności od firmy. W zupełności wystarczy, żeby odebrać sobie życie. Śmiertelna dawka to około 600 miligramów.

-To…dość drogi sposób odebrania sobie życia-powiedziałem wciąż jeszcze nie mogąc otrząsnąć z szoku, po tym co właśnie usłyszałem.

-No właśnie. Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Maja nie była, jak udało się ustalić śledczym, zbyt majętna. W każdym bądź razie komendant nadal upiera się jak taki osioł przy teorii o samobójstwie.

-No, w sumie nie jest to aż takie nieprawdopodobne. Zostawiła list…

-Napisany na komputerze. Do tego nie było na nim jej odcisków palców. W ogóle żadnych odcisków palców na nich nie było. Kolejna dziwna sprawa.

-Nikodem. Słuchaj. Jakby ktoś chciał ją zabić i upozorować samobójstwo wybrałby jakiś inny sposób. Nie sądzisz?

-Maks… doskonale wiemy, że Tobie też tu coś nie pasuje. Może i jest to mgliste przeczucie, ale musimy to sprawdzić.

-Skąd wiesz, że podzielam twoją teorię?

-Bo nie jesteś głupi. Coś tu ewidentnie śmierdzi, i ty to czujesz.

Nie mogłem się z nim nie zgodzić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania