Gorzki smak życia. Rozdział 1
Rozdział 1
Akcja była bez watpienia trudna. Mark jechał samochodem razem z Olivierem-synem swojego przełożonego, gdy kula trafiła go w ramię. Auto podążało dość szybko, a dodając do tego ból spwodowany przez pocisk, trafiający w miesień, Mark niechcący skręcił w bandę. Gdy dym z otwierających sie poduszek powietrznych opadł, kierujący wolną od przeszywajacego bólu reką, odpiął pas.
-Nic, Ci sie nie stało młody?
-Chyba nie, co to było!?
-Twój tata mnie chyba zamorduje.
Benfort rozejrzał po aucie oraz ocenił bezpieczęstwo poczym skontaktował się z cetralą
-Yhhm -Mark jeknął z bólu, gdy zobaczył swoje ramię -Nie chce Cię martwić, ale ja raczej w obecnym stanie nie bedę mógł prowadzić samochodu.
-Dlaczego masz koszule od krwi? Na twarzy również masz skaleczenia. Może zadzwonie po pogotowie?
-Nie, nigdzie nie dzwoń... Wyciągniesz mi kulę. Na twarzy mam aby ślady po rozbitej szybie-Mark mowił spokojnie mimo bólu.
-Agencie Benfort, jest Pan cały spocony...
-To z bólu i z nerwów...poprostu mi ją wyjmiesz, nic mi nie będzie, będzie dobrze... -Mark czuł, że robi mu się coraz bardziej słabiej
-Ja sie boję, że coś uszkodze...
-To mi do cholery zrób cokolwiek z tą ręką!
Olivier nieco optrzytomniał, zerwał kawałek koszli i zawiązał moco nad raną. Tymczasem po chłopaków przyjechali z cetrali. Gdy byli już w biurze, Benfort miał udać się do gabinetu, który zazwyczaj sluży jako prowizoryczny pokój zabiegowy. Młody Anson dostał polecenie aby iść razem z towarzyszem. Dyżurowi najpierew zajeli sie raną postrzałową. Agent Benfort podejrzewał czym smakuje wyciąganie kuli bez znieczulenia, w końcu jego wybranka życia pracuje w szpitalu, ale się nieco przeliczył. Uczucie metaliczych przyrządów, w swoim ciele nie jest niczym przyjemnych, a tym bardziej gdy nie mogą złapać odlamku pocisku. Olivier, wiernie towarzyszył parnterowi, chociaż jak stwierdził te widoki nie są dla niego. Gdy opatrzyli ranę, a twarz doprowadzili do wzglednego ładu, zostawili parterów samych w gabinecie.
-Przepraszam Cię Olivier za tamto w aucie. Poniosło mnie. Nie chciałem, aby tak to wyszło-Powiedział zmęczony.
-Daj już spokuj...To ja jestem jeszcze nie wprawiony i powinien robić to co mi każesz, a tylko Ciebie wkurzyłem...
-Jadę teraz do domu, mam Ciebie odwieź? -zapytał Mark z uśmiechem na twarzy.
-Nie dziekuje...nie, że się boje, ale mój tata za godzinę kończy. Bedziesz potrafił kierować?
-Szczerze mowiąc boli mnie jeszcze bardziej, ale jest to lewa reka, więc jakoś sobie poradze. Jakbyś widział szefa to powiedz, że dokumenty jutro podpiszę.
-Dobrze powiemu mu, do zobaczenia...
-Cześć do jutra.
Mark pojechał prosto do domu, gdzie czekała na niego Natalie wraz z synkiem. Gdy wszedł do domu na dworze się już zciemniało. Głowę rodziny przywitał radosny okrzyk Jamesa, stojącego przy kanapie na której siedziała mama łobuza. Mark podszedł do syna pocałował go, a natępnie przywitał się z żoną. Ledwo nie usiadł, a małe rączki już były wyciągnięte wprost przed niego. Gdy wziął na kolana malucha, ten wtulił się w niego, wreszczie mógł trochę odetchnąć...
-Czy Ty choć raz nie możesz, przyjść z pracy o normalnej porze i chodź trochę nie pokiereszowany? Wiem, że masz odpowiedzialną pracę, ale również masz syna. Nie po to zgodziłam się zamieszkać z Tobą, aby mój syn przez cały dzień nie chciał spać tylko po to aby do późnej nocy czekał za swoim weekendowym tatusiem...
-Po pierwsze to nie Twój syn, tylko nasz. Teraz mam ciężki okres...ja wiem, że Tobie również jest ciężko, ale ja mam dylemat w co mam ręce włożyć. Jutro wróce ok. 16, to pobawie się trochę z Jamesem, a Ty jeślibyś chciała to możesz jechać jutro do szpitala...
-Tak, ja pojadę, a Ty za godzinę bedziesz dzwonił, bo Ci się znudzi. Dobra, już skończmy. To ja pojdę chociaż trochę odpocząć w wannie. A Ty przenieś Jamesa do łóżeczka.
Natalie wstała z kanapy, poczym pokierowała się do łazienki. Mark w tym momecie, wziął przełożył syna na drugą rękę obciązając tym swoje ramię. Po niecałych dziesieciu minutach zauważył, że jego niespełna roczna pociecha śpi.Delikatnie przeniósł dziecko do łóżeczka, zaświecił małą lampkę, poczym poszedł do sypialni, gdzie powyjmował swoje służbowe rzeczy na szafkę. Mark biorąc prysznic starał się nie pomoczyć opatrunku, aby nie angażować Natalie w swoją pracę. Benfort kiedy się położył to prawie już spał.
Rankiem, gdy Mark sie obudził zdziwił się, że Natalie już nie śpi, gdy spojrzał na zegarek, nie był jeszcze spóźniony. Żona wydawała się nieco wnerwiona, ale rozbawiona.
-Jak ja mogę nie czepiać się Twojej pracy, jak wyniki jej odczuwam przez 24.godziny na dobe. Nawet porządnie wyspać się nie mogę. -Natalie gdy zauważyła pytający zwrok męża nieco rozjaśniła mu sprawę -W nocy miałes gorączkę, ale wystarczyły tylko kompresy. Dodając do tego Twój entuzjazm w stosunku na pracy, a ściśłe mówiąc miotanie się po łóżku i mówienie jakiś nizrozumiałych rzeczy...to sam rozumiesz, że ciężko byłoby spać. Ale Cie nie budziłam, bo jeszcze nie było tak źle.
-Nic mi nie jest naprawdę...-Dopiero po chwili zorietowal sie ze ból w ręce mu nie miął, lecz boli go jeszcze bardziej. Gdy zerknał na ręke zauważył, że opatrunek mu przecieka. Czego nie omineła Natalie.
-Daj zobacze Ci to ramię, chyba się nie boisz nie?
-Poradze sobie, jakoś to dzisiaj przeżyję...
Mark wstał z łóżka i zaczął się ubierać do pracy, zjadł szybkie śniadanie które uszykowała mu Natalie. O szóstej wyjechał z domu. Auto prowadziło mu się okropnie, coraz gorzej się czuł. W centrali nie umkło nikomu, że agent Benfort nie jest pierwszej "świeżości", po spełnieniu formalności, wysłali Marka do domu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania