Grajek spod gwiaździstej nocy

Postać: Umysł zaklęty w miecz

Zdarzenie: Co się stanie, gdy posadzimy w doniczce kawałek paznokcia?

 

Siedziała na łóżku i wpatrywała się w uchylone okno, przez które wlatywało świeże, letnie powietrze. Nasłuchiwała cykania świerszczy i odgłosu lecących samolotów, które nocą przypominały ufo. Ścisnęła mocniej małego pluszowego misia, na którym odbijało się światło lampki nocnej i spojrzała na okrągły księżyc, wychodzący zza drzew. Czas niesamowicie jej się dłużył, a jak to dzieci - była niecierpliwa. Odrzuciła kołdrę na bok i opadła ciężko na łóżko, wprost na poduszkę z nadrukiem księżniczek. Spojrzała na guzikowe oczy Gerarda i dotknęła małej, rozerwanej łapki. Mimo uszkodzeń, zabawka ta, dalej była jej ulubioną. Zamknęła oczy i pomyślała, że ten pokój oddzielał ją od dorosłości i ich dziwnych charakterów, pozbawionych wyobraźni i zabawy. Dorośli są przecież tacy dziwni... Ciągle tylko praca i praca. To takie marionetki oddychające obowiązkami i właściwie niczym więcej. Ona w dorosłości na pewno taka nie będzie. Oj, nie. Tego była pewna. Jej rozmyślanie przerwało ciche pukanie w okno. Momentalnie wstała i szeroko się uśmiechnęła, odrzucając pluszaka na bok, który spadł na ziemię. Podeszła i szybko je otworzyła. Momentalnie poczuła chłód i mocny zapach męskich perfum. Do środka wszedł brodaty staruszek. Miał na sobie brązowy kapelusz i czarny, długi płaszcz. Spojrzał na nią ciepło i przytulił.

— Cześć, malutka — powiedział lekko ochrypniętym głosem i podszedł do biurka dziesięciolatki. Spojrzał na porozrzucane kredki i notatnik z rysunkami. Marylka z ciekawością wysłuchiwała jak mężczyzna wychwala jej dzieła, przewracając delikatnie kolejne kartki.

— Rodzice śpią? — zapytał, gdy skończył przeglądać je wszystkie, a następnie spojrzał na dziewczynkę, czekając na odpowiedź.

Pokiwała twierdząco głową.

 

 ***

 

Czuła się senna, lecz nie chciała tego pokazać. Przecierała oczy tylko wtedy, gdy tego nie widział. Póki rodzice spali i nic nie wiedzieli, chciała spędzić z Janem jak najwięcej czasu. Na starym, brązowym fotelu siedział mężczyzna, a ona na krześle obok. Pomieszczenie rozświetlał tym razem ogień z kominka. Staruszek zdjął kapelusz i położył go na kolanach.

— Zagrasz coś? — zapytała z nadzieją w głosie i spojrzała na jego dużą kieszeń w płaszczu.

Pochylił się do przodu.

— Jesteś pewna, że nie usłyszą? — Mężczyzna uniósł brwi.

— Przecież zawsze tu grasz i nigdy nie usłyszeli. Zagraj coś, zagraj — Dziewczynka zaczęła podskakiwać w rytm wypowiadanych przez siebie słów, a Jan z uśmiechem wyciągnął harmonijkę. Przyłożył ją do ust i po chwili trzask ognia, zagłuszony był przez delikatny dźwięk instrumentu. Marylka wstała i usiadła mężczyźnie na kolanach, a następnie się do niego przytuliła.

Za oknem dostrzegła kontury wielkiej lipy, za którą rozpościerała się już tylko ciemność. W dzień dawała spory cień i można było się pod nią schować przed upałem. Mężczyzna zakończył swą grę długim dźwiękiem i spojrzał na Marylkę.

— A może masz ochotę na bajkę? — zapytał.

— Pewnie! — ucieszyła się dziewczynka.

Zmienił pozycję, poczekał chwilę i odkaszlnął.

— Dawno, dawno temu...

 

 ***

 

Obudziły ją dochodzące z dołu krzyki ojca. Domyśliła się, że ćwiczył do swojej roli w teatrze. Założyła swój jasnoróżowy szlafrok oraz kapcie i wolnym krokiem zaczęła schodzić po schodach. Głos stawał się wyraźniejszy i głośniejszy. Gdy weszła do kuchni, ojciec trzymał w dłoni miecz i wymachiwał nim na prawo i lewo, wypowiadając przy tym dziwaczne, niezrozumiałe dla niej kwestie. Wyglądało to komicznie.

— Cześć — powiedziała cicho, przechodząc obok niego i szurając kapciami.

Nie odpowiedział.

— Cześć, tato — powiedziała głośniej i wzięła z półki szklankę, którą głośno postawiła na blacie.

Mężczyzna momentalnie się obrócił i prawie uderzył dziewczynkę mieczem. Wpatrywał się chwilę z przerażeniem w przedmiot, jakby ukryty był w nim jakiś umysł, a potem spojrzał na Marylkę i głęboko odetchnął.

— Cześć. Nie strasz mnie więcej, dziecko. Widzisz, że ćwiczę do roli.

Odwrócił się i kontynuował ćwiczenia. Marylka przewróciła oczami.

— A pamiętasz, że dzisiaj mieliśmy jechać wszyscy do kina? — Sięgnęła po sok i zaczęła nalewać go do szklanki.

Chwilę ciszy wypełniał jedynie odgłos nalewanego napoju.

— Marylko, to na pewno miało być dzisiaj? — usłyszała, gdy cała szklanka się napełniła.

Czuła jak do oczu napływają jej łzy. Znowu to samo.

— Tak — powiedziała łamiącym się głosem, wiedząc, że znowu ją odtrąci. Wiedząc, że znów praca będzie dla niego ważniejsza. Odwróciła się w jego stronę, czekając na standardowe słowa.

— Przepraszam, ale musimy...

— Musimy to przełożyć. Tak, wiem. Kolejny raz.

Dziewczynka wybiegła z kuchni, prosto do ogrodu. Położyła się na huśtawce ogrodowej i zaczęła wpatrywać się w niebieskie niebo, pokryte chmurami. Chciała zagłuszyć smutek miłymi wspomnieniami. Przypominała sobie momenty, kiedy zaadoptowali psa. To był okres, kiedy poświęcali jej każdą wolną chwilę. Miała siedem lat. Burek biegał wśród kwiatów, a cała ich trójka z uśmiechem wpatrywała się w zwierzę. Pewnego dnia ojciec zaczął pracę w większym teatrze, a mama w korporacji i raz na zawsze skończyły się dobre, rodzinne czasy. Pies po roku odszedł od niej na zawsze. Pamięta to do dzisiaj. Pobiegł za piłką na ulicę. Chwilę później usłyszała pisk opon. Wybiegła i od razu zaczęła płakać. Upadła na ziemię. Burek leżał zakrwawiony, a obok niego piłka, która stała się czerwona, mimo, że wcześniej była biała. Burek pojawiał się potem na każdym jej rysunku. W zwyczaju miała rysowanie tego, co już straciła, za czym tęskniła. Równie dobrze mogła narysować tam rodziców, zwłaszcza ojca. Dobrze, że chociaż u Jana znajdowała wsparcie. On ją zawsze rozumiał i poświęcał swój czas. Fakt, że tylko w nocy mogli się spotykać, ale to i tak zawsze coś. Przyjęła pozycję siedzącą i przez chwilę wpatrywała się w doniczki z kwiatami. Wstała i wróciła do kuchni. Ojciec, jak gdyby nigdy nic, dalej wymachiwał mieczem i krzyczał, a mama, która już wstała, siedziała przy stole i trzymała filiżankę.

— Jadłaś śniadanie, młoda damo? — zapytała kobieta i wzięła łyk kawy, której woń roznosiła się po całym pomieszczeniu.

Spojrzała na ojca, a potem na nią.

— Nie — odpowiedziała.

Miała powiedzieć o kinie, ale stwierdziła, że nie było sensu. Sięgnęła po niewypity sok i rogalika.

— Może zrobić ci jakieś kanapki i herbatę? — zapytała kobieta.

— Nie trzeba, zjem to.

Chciała już wyjść z pomieszczenia, gdy nagle poczuła na sobie dłoń.

— Obraziłaś się? — zapytał zmachany ojciec i uśmiechnął się do niej.

— Nie — powiedziała bez emocji, czując jak gniecie ze złości rogalik.

— O co miała się obrazić? — zapytała zaciekawiona matka.

Mężczyzna spojrzał na kobietę, a potem znów na Marylkę.

— O nic — powiedział i puścił do niej oczko.

Uśmiechnęła się do ojca, a potem wyszła z pomieszczenia.

"O nic, jak zwykle" — pomyślała.

 

 ***

 

Weszła do tego samego pokoju, w którym w nocy przebywała z Janem. Teraz wszystko było dokładnie widać. Stare, poobdzierane, brązowe meble, porcelanowe figurki i filiżanki na półkach, książki z wyżółkłymi stronami, zakurzony telewizor z podstawowymi kanałami i kolorowy dywan w ogóle niepasujący do wystroju. Spojrzała na kominek, w którym już się nie paliło. Było pusto. Brakowało jej obecności mężczyzny i jego gry na harmonijce. Uwielbiała słuchać tego instrumentu, rozmawiać z nim i spędzać czas. Mały, tykający zegar, znajdujący się na ścianie, wypełniał ciszę. Usiadła na fotelu i wzięła do ręki jedną z gazet. Znalazła w niej w połowie rozwiązaną krzyżówkę. Mimo prób, nie odgadła ani jednego z pozostałych haseł.

 

 ***

 

Kolejna noc. Kolejne czekanie, aż rodzice zasną, a Jan do niej przyjdzie. Wychyliła głowę na zewnątrz. Prócz ciemności nie widziała nic, lecz po chwili dostrzegła małe, ogrodowe krasnale, które wyglądały wtedy jak przerażające postacie. Schowała ją z powrotem. Już jej nie wystawi. Chwyciła Gerarda, leżącego obok i przyłożyła do twarzy, gdy nagle usłyszała pukanie w szybę. Spojrzała w stronę okna, lecz nikogo tam nie było. Słyszała jedynie, dochodzące z zewnątrz odgłosy pękającej trawy i gałęzi. Po chwili zaszumiał wiatr, a dźwięki ustały. Znieruchomiała. Czy to na pewno był Jan? Zanim odważyła się znów wyjrzeć na zewnątrz, wpatrywała się w gwiaździste niebo. Była zaniepokojona. Zauważyła, że jej oddech przyspieszył, a serce biło coraz mocniej. Jedną ręką ściskała mocno pluszaka, a drugą róg kołdry.

W końcu jednak ze strachem otworzyła okno i z trzęsącymi się rękami, wyjrzała na zewnątrz. Na parapecie zauważyła małą kopertę z jej imieniem. Szybko ją chwyciła i wróciła do środka, zamykając okno. Starannie zaczęła ją otwierać. Ze środka wyjęła małą karteczkę.

"Marylko, dziś spotkajmy się na mieście, koło apteki. Jan"

Otworzyła szeroko oczy.

"Dlaczego akurat tam?" — pomyślała.

 

***

 

Z każdym kolejnym krokiem, czuła jak bardzo źle robi. Rodzice w życiu nie pozwoliliby jej chodzić samej o tej godzinie. Noc była ciepła, ulice puste, a ciszę zagłuszały jedynie jej kroki. Co jakiś czas patrzyła czy nikt przypadkiem za nią nie idzie. Im bardziej wkraczała w miasto, tym bardziej się bała. Wpatrywała się w ziemię i w swój cień, który miał karykaturalny kształt.

W końcu znalazła się na rynku i spojrzała na aptekę, obok której mieli się spotkać. Nikogo nie było. Zauważyła jedynie kota, który wszedł do ślepego zaułka. Postanowiła tam pójść. W szybie apteki odbijało się światło księżyca, a obok niej na budynku widniało kolorowe graffiti. Ostatni raz spojrzała za siebie, odetchnęła i zaczęła kierować się w stronę ślepej uliczki.

— Dotarłaś, malutka — usłyszała, gdy znalazła się dokładnie naprzeciwko niej.

Na samym jej końcu stał Jan, a koło jego nogi leżał kot. Gdy ją zauważył podniósł głowę i zaczął patrzeć na nią z zaciekawieniem. Gdy podeszła do staruszka, od razu się do niego przytuliła. Potem zaczęli rozmawiać i śmiać się, podziwiając przy tym piękno nocy.

— Mam pytanie. Ostatnio zastanawiałam się nad jedną rzeczą. Co się stanie, gdy w doniczce posadzimy kawałek paznokcia? To takie nasiono człowieka? Powstanie człowiek?

Mężczyzna się zaśmiał.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Tak jakoś, gdy byłam w ogródku.

— Masz rację, powstanie człowiek.

— Naprawdę?

— Oczywiście, że nie, głuptasku — Uśmiechnął się. — Ale bardzo kreatywne pytanie. Będzie z ciebie filozof — Mężczyzna pogładził ją po długich, blond włosach.

— Dlaczego dzisiaj spotykamy się tutaj? — zapytała i spojrzała na mężczyznę.

Ten wziął ją na ręce i posadził delikatnie na murku, gdzie po chwili wskoczył również kot i usiadł dziewczynce na kolanach. Z tej wysokości widziała wszystko lepiej. Spojrzała na ulice i otaczające je latarnie. Stały w rzędzie, a jedna z nich zaczęła migotać, jakby zastanawiała się czy na pewno chce świecić.

— Przyszliśmy tutaj... — zaczął mężczyzna, a dziewczynka momentalnie skierowała na niego wzrok i zaczęła głaskać kota, który zaczął mruczeć. — ponieważ...

Chwila ciszy. Marylka cierpliwie czekała na odpowiedź Jana i spojrzała na księżyc, który tym razem miał kształt rogala. Kojarzył jej się z piekarnią, gdzie z mamą kupowały rogaliki. Zawsze pachniało tam świeżym pieczywem i kwiatami z dekoracji. Lubiła tam przychodzić. Znów spojrzała na staruszka, a kot w tym czasie zeskoczył na ziemię i zniknął gdzieś w ciemności.

— Ponieważ? — zapytała zniecierpliwiona dziewczynka.

— Nie będziemy się już spotykać.

Marylka nie mogła w to uwierzyć. Do oczu zaczęły napływać jej łzy. Nie dała rady wydusić z siebie słowa.

— Ale za ileś tam lat zobaczymy się znowu. Pozwól, że zagram ci coś ostatni raz.

Mężczyzna wyciągnął harmonijkę i zaczął grać. Dziewczynka wytrąciła mu ją z ręki i instrument upadł na ziemię.

— Przestań! Dlaczego mi to robisz?! Dlaczego chcesz mnie zostawić?! — krzyczała przez łzy.

Mężczyzna szybko przytulił ją do siebie i zaczął uspokajać.

— Pamiętaj, że jeszcze się zobaczymy. Na razie nie mogę już do ciebie przychodzić.

Przez chwilę płakała mu w ramionach, a potem spojrzała zapłakana na staruszka.

— Ale gdzie ty idziesz? — spytała już spokojnym, smutnym głosem.

— Do nieba.

Dziewczynka spojrzała zdziwiona na mężczyznę, a potem się od niego odsunęła i przetarła oczy.

— Na pewno się zobaczymy? Obiecujesz?

— Obiecuję — Uśmiechnął się.

Dziewczynka z trudem powstrzymała kolejne łzy. Zeskoczyła na ziemię, podniosła instrument i podała go Janowi.

— Zagraj mi coś, proszę — powiedziała.

Po chwili, nocną ciszę wypełniła delikatna melodia.

 

 ***

 

Był wczesny poranek. Za oknem wschodziło słońce, a ptaki zaczęły śpiewać. Robiło się coraz cieplej.

— Może naprawdę ją zaniedbujemy. Może powinniśmy poświęcać jej więcej czasu. Była bardzo do niego przywiązana. To przecież jeszcze dziecko. Na pewno mocno to przeżyła. Od tamtego czasu prawie nic się nie odzywa... Jestem zaniepokojona — powiedziała kobieta, patrząc na męża, a potem na swoją koleżankę.

Mężczyzna głęboko odetchnął i położył rękę na ramieniu żony.

— Pamiętam jak razem siedzieli w jego pokoju. W ogóle ostatnio tam często przebywa. No i zawsze tam siedzieli, oglądali jakieś durne programy na tym starym gracie albo ten cały "Świat według Kiepskich". Albo jak grał na harmonijce. Pochowaliśmy go razem z nią — Kobieta zaczęła płakać. — Mój ojciec był taki kochany. Pamiętam... Pamiętam jak jego stan był już naprawdę ciężki i szliśmy razem z nim z apteki. Ona wtedy jeszcze tego nie rozumiała, a on nie chciał pokazywać, że jest źle. Poprosiła go, żeby jej zagrał. I zagrał. W zaułku. Przy wszystkich. Tak smutno grał i tak ładnie... To był... To był ostatni raz, kiedy to zrobił...

Nastąpiła niezręczna cisza. Koleżanka kobiety miała łzy w oczach, a mężczyzna wpatrywał się w podłogę.

— Patrzcie na to — Kobieta pokazała kilka stron z rysunkami córki. Był na nich dziadek dziewczynki - Jan. Na jednym znajdował się koło dużej lipy, w którą po jego śmierci walnął piorun. Na podwórku zrobiło się pusto i smutno. Przede wszystkim jednak na rysunkach dominował ze swoją harmonijką. Jego jedyną pasją, prócz żartowania i spędzania czasu z wnuczką.

Kobieta nie musiała nic mówić, aby pozostała dwójka zrozumiała. Zwłaszcza jej mąż, który żałował, że nie do końca umiał zająć się córką. Trwali w ciszy, gdy nagle usłyszeli jak ktoś schodzi po schodach. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Była to Marylka. Miała lekko rozczochrane włosy i smutny wyraz twarzy. Gdy znalazła się na dole, usiadła na ostatnim schodku. Spojrzała na kobietę i zapytała:

— Mamusiu, jak daleko jest do nieba?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania