Granice przyjaźni I. Problemy bogatych dzieci
Telefon wibruje nieustannie, trzęsąc się na zagraconym stoliku przy łóżku, na którym śpię. Rozwalony, przykryty kołdrą tylko w biodrach, z kącika ust zapewne cieknie mi niewielka strużka śliny. Rodzice wyjechali w sprawach służbowych, mogę sobie więc pozwolić na dłuższy wypoczynek. Tak do dwunastej. No dobra, trzynastej. Zresztą, nie mam dziś zajęć na uczelni, dlaczego w tym wypadku nie miałbym pozwolić sobie na małe opierdalanie się?
A ta kupa złomu drga dalej, wydając dźwięk godny wściekłego żuka. Raz, drugi, trzeci, piętnasty – nie jest jednak w stanie mnie wybudzić. W końcu nie bez powodu ten telefon jest wyciszony. Robi to natomiast agresywne dzwonienie do drzwi, walenie w nie i wrzaski „Dewey podnoś dupę i mi otwórz!” lub „kurwa, Dewey, nie mamy całego dnia!”.
Jestem na tyle zaspany, że nie potrafię zdefiniować, czyje to krzyki. Mój mózg wertuje listę znajomych, ich twarze migają niczym w jednorękim bandycie, ale zatrzymuje się na tym, który jest ich źródłem dopiero wtedy, gdy potwierdzają to oczy. Bam, bam, bam! Trzy takie same symbole, mamy zwycięzcę!
Staję przed Daanem, wsuwając dłoń pod koszulkę i drapiąc się po nagim brzuchu, a potem zwyczajnie odwracam się na pięcie i wracam w głąb mieszkania, zostawiając przed nim otwarte wrota do skromnego królestwa Blevinsów.
- A, to tylko Ty… Czego chcesz? I oby to było coś ważnego, Stary, bo spałem. A wiesz, że nienawidzę, kiedy…
- Co robisz dziś wieczorem? – wtrąca się, zamykając za sobą drzwi i wędrując za mną do kuchni, w której mam zamiar zrobić sobie kawę.
Unoszę brew, zerkając na niego i wstawiając wodę. Stawiam dwa kubki na blat i wsypuję do nich kawy. Wiem, jaką lubi, ile lubi i w jakim kubku lubi. Zresztą, ma u mnie w domu swój specjalny, dorobił się go w nagrodę za naście lat wytrzymywania ze mną.
- Zależy jaki masz do mnie interes, Anker.
Daan drapie się w potylicę, mierzwiąc swoje czarne włosy i z głupim uśmieszkiem ciągnie, nie racząc mi nic wyjaśnić:
- To masz ochotę wyjść?
Opieram się tyłkiem odzianym w niebieskie bokserki o blat. Krzyżując ręce na piersi przyglądam mu się, a na moje usta wpływa rozbawiony grymas.
- No mogę mieć. A gdzie byś mnie zabrał na tę randkę? – żartuję, widząc to zaskakujące zmieszanie na twarzy Daana.
Rzadko kiedy można ujrzeć go takiego, dlatego jestem nieźle zdziwiony. A do tego ciekawy, co jest tak ważnego, że walił w drzwi jak oszalały, dzwonił do mnie niczym zazdrosna panna, kiedy jej Romeo wyjdzie z kumplami na piwo i do tego teraz zaczyna temat tak okrężną drogą.
Podchodzi do mnie, staje obok, wyłamuje palce. Widać po nim, że nie wie, jak ugryźć temat.
- Do mnie do domu.
Unoszę brew i poklepuję go po ramieniu.
- Mało romantyczne, Daan. Poza tym znam już twoich rodziców.
A kiedy czajnik wtrąca nam się piskiem w rozmowę, informując o gotowej wodzie, zalewam nasze kawki, podaję mu jego kubek i ruszamy do salonu. Siadamy na kanapie, zakładam nogi na stół, zaś mój przyjaciel usadawia się nieco odwrócony w moją stronę i niezrażony moimi komentarzami wynikającymi z wyrwania mnie ze snu, w końcu podejmuje się właściwego tematu:
- Sprawa wygląda tak: Starsi sprosili całą rodzinę na imprezę i okazało się, ze do cholery jasnej wszyscy mają panienki. A ja... nie. I rodzice powiedzieli, ze to wstyd i jakąś mi znajdą. No sorry, nie chcę dziewczyny od nich! – spogląda na mnie wymownie.
Daan Rafael Anker jest rozpieszczonym dzieciakiem z bogatej rodzinki. A jednocześnie moim najlepszym przyjacielem, bez którego cokolwiek nie dałbym rady. Zawsze trzymaliśmy się razem mimo krzywych spojrzeń jego rodziców na tak niebogatego znajomego, jakim jestem ja. W jakimś stopniu zawsze próbowałem im się przypodobać, jednak hierarchia społeczna robi swoje i śmiem stwierdzić, że akurat państwo Anker to zadufane w sobie snoby. Podobnie ich znajomi. No i dziewczyny, z którymi od jakiegoś czasu usiłują zeswatać mojego biednego Daanniego.
Mieszam łyżeczką kawę, chcąc rozpuścić cukier, przyglądam się cieczy, kiwając ze zrozumieniem głową.
- I co ja mam z tym wspólnego?
- Powiedziałem im, że mam dziewczynę – odpowiada od razu.
Zerkam na niego.
- Ale ty jej nie masz, Daan.
- No nie. Ale mam ją przyprowadzić.
Mrużę oczy, analizując powoli to, o czym rozmawialiśmy i doszukując się w tym swojej roli. On natomiast upija nieco kawy. Po jego minie wnioskuję, że zrobiłem mu dokładnie taką, jaką lubi. Cóż, naprawdę trudno tego nie wiedzieć po tylu latach znajomości. Na dodatek tak bliskiej. Daan jest mi bliższy niż brat i wiem, że ja mu też.
Biorę łyk swojego napoju, który ma na celu nieco mnie rozbudzić, ale krzywię się i odsuwam kubek od ust. Za słodkie. Świetnie, umiem zrobić kawę Ankerowi, a sobie nie? Powinienem umieć po tylu latach swojej znajomości… ze mną. To już jakaś paranoja. Odstawiam ją więc, dochodząc do wniosku, że zdecydowanie straciłem na nią ochotę.
- I ja mam pomóc ci ją skombinować?
Daan uśmiecha się głupio, drapie się po nasadzie nosa.
- Nie… Liczę, że pójdziesz ze mną.
Chyba nie do końca zrozumiałem o co mu chodzi…
- No tak z kumplem? Miałeś przyprowadzić panienkę.
A on chrząka i bezradnie wzrusza ramionami.
- Kupię Ci kieckę.
Co?
Zaraz, zaraz, zaraz. Co on mi proponuje?
Zamieram w bezruchu. Jedynie moje spojrzenie wędruje w jego stronę. Coś się we mnie zbiera, gotuje. To cisza przed burzą.
Zaś on kontynuuje jakby nigdy nic:
- Jesteś odpowiedniej wielkości…
Nie…
- Szczupły…
Oooo nie…
- No i... no nadajesz się.
Biorę głęboki wdech, splatam palce. Jesteś oazą spokoju, Dewey…
- Więc chcesz, żebym ubrał sukienkę i udawał twoją dziewczynę, tak? – pytam powoli, próbując się opanować.
A Daan kiwa głową, jakby jego prośba była czymś zupełnie normalnym. Jakby prosił mnie o pożyczenie ładowarki do telefonu (pomijając już fakt, że jego model jest chyba o 5 generacji nowszy niż mój).
- Czy Ciebie, do kurwy nędzy, popierdoliło już zupełnie?! – żacham się w końcu. – Nie ma takiej opcji. Nie. Zapomnij. E-e. Nie. Nie, nie, nie. Nigdy w życiu.
- Oj no Deeeweeey, błagam! Potrzebuję cię – jęczy żałośnie i chwyta mnie za biały, zmechacony T-shirt, który tarmosi jeszcze bardziej – Nie pozwól mi umrzeć!
- Pozwalam. Czy twój mózg jest w stanie pojąc absurd tego, o co mnie prosisz? Nie. Po prostu nie. Nie ubiorę sukienki, oszalałeś?
- TAAAK! Oszalałem! – ciąga mnie za koszulkę jeszcze bardziej.
Czy ja dostrzegam w jego oczach obłęd? Odsuwam się delikatnie, nieco skrzywiony. Powinienem się go bać?
- No proszę! – kontynuuje swoje skomlenie Daan. – Nikt cię nie pozna! Tylko ty i ja będziemy wiedzieć. Zrobię dla ciebie wszystko!
I wlepia we mnie te swoje zielone ślepia, którym zawsze tak trudno jest mi odmówić. Tym razem jednak prosi mnie o zbyt wiele. Nie pozbierałbym swojej męskiej dumy po tym, jak musiałbym ubrać ją w sukienkę. Z rozpaczy rzuciłaby się w przepaść i tyle z mojego bycia mężczyzną. Mógłbym tylko skoczyć za nią.
- Idź na miasto szukać szczęścia – odpowiadam stanowczo.
Daan widocznie niezadowolony z mojej odpowiedzi, łapie mnie za ramiona i nimi potrząsa.
- No nie zostawiaj mnie tak.
Kręcę głową, wciąż się nie uginając. Kiedy wyobrażam sobie siebie w sukience… Obrzydliwe. Zaplatam ręce na piersi w ramach protestu.
- Pójdę z tobą poszukać laski.
To jedyna pomoc, jaką jestem w stanie mu zaoferować w swojej sytuacji, przecież nie…
- Bądź moją laską – mówi, a w jego głosie słychać stanowczość, determinację, powagę.
Zamieram. Wiem, że tak łatwo nie odpuści, widzę, jak zdesperowany jest, skoro prosi mnie o coś takiego, ale ja…
- Omówimy wszystko, ustalimy, zmyjemy się zaraz po przywitaniu z gośćmi. Błagam, Dew – widząc jednak, że wciąż nie wyglądam na przekonanego, ciągnie dalej – Zrobię dla ciebie najgłupszą rzecz na świecie. Jakąkolwiek będziesz chciał.
Przecieram twarz dłońmi. Czyżbym ulegał…?
- Zgódź się… - mówi nieco łagodniej, już nie tak natarczywie, nie tak atakująco.
Nie wierzę w to, co się dzieje. Naprawdę mam wrażenie, że ja wciąż po prostu śpię. Czy ja faktycznie…
- Aż tak dziewczęco wyglądam? – podnoszę na niego spojrzenie bursztynowych oczu, mając nadzieję, że wyratuje jakoś moje podupadające ego, które zresztą tak bezczelnie dziś zmiażdżył sugerując, że wyglądałbym dobrze w sukience.
Ale ten palant jedynie przekrzywia głowę, wpatrując się we mnie i zagryza wargę.
- No… znaczy… masz taką… - widać, że waha się, jak to ująć, a moje męskie ego balansuje nad przepaścią depresji, załamania, nicości, chaosu i wszystkiego po kolei. - …buzię…
Skoczyło.
Umarło.
Rozbiło się na miliard pieprzonych kawałków i przestało istnieć.
Nie wiem, co powiedzieć. „Masz taką buzię”? Że jaką?! Że niby jaką mam buzię?!
- Błagam, kurwa, błagam! – potrząsa mną ponownie.
I znów brak w tym łagodności. Tym razem jednak nawet brak w tym pewności, zdeterminowania i powagi. Słychać tylko żałosną desperację. Nie dość, że ten frajer zniszczył moje męskie „ja”, to teraz jeszcze ma czelność łamać mi serce tą swoją postawą człowieka, który walczy o życie?
Wstaję, żeby odnieść kubki do kuchni. Jego pusty, mój – niemal pełny. Właściwie to tylko pretekst, żeby nie widział mojej twarzy, kiedy…
- Jeśli ktokolwiek się dowie… Jeśli kiedykolwiek mi to wypomnisz… Powieszę cię za jaja i powoli zabiję.
Na szczęście nie chwyciłem jeszcze swojej niedopitej kawy, bo właśnie bym ją rozlał.
- Jezus Maria, kocham cię! – drze się jak głupi i rzuca na mnie, ściska, unosi w powietrze i nim orientuję się, co się stało, ten już bezceremonialnie puszcza mnie tak, że aż się lekko zataczam.
Jego entuzjazm jednak nie gaśnie, a szeroki uśmiech sprawia, że jego twarz promienieje. Zachowuje się tak, jakbym właśnie uratował życie nie tylko jemu, ale wszystkim jego bliskim i małemu, zmechaconemu kotkowi.
Daan zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem, uderzając pięścią w otwartą dłoń, układając sobie w głowie już cały plan i zapominając w mgnieniu oka o całym moim proteście, sprzeciwie i tym, że ja wcale nie robię tego chętnie, mierzy mnie wzrokiem.
- Ogarnij się trochę, musimy zrobić z ciebie dziewczynę przed wieczorem.
Prycham pod nosem i ruszam do kuchni.
- Ogarnij to ty siebie, bo zachowujesz się jak idiotka. I nie zapłacę ani grosza, pamiętaj – fukam, zostawiając naczynia w zlewie i zaszywając się w łazience, żeby faktycznie doprowadzić się do porządku.
Po drodze kątem oka dostrzegam jeszcze triumfalny uśmieszek na twarzy przyjaciela.
Ja go kiedyś skrzywdzę, przysięgam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania