Granice przyjaźni II. Poradnik niszczenia męskości

Dewey

 

Jego pośpiech i entuzjazm różnią się dokładnie o sto osiemdziesiąt pieprzonych stopni od mojego. Poważnie, czuję się, jak facet zmuszony łazić po sklepach ze swoją dziewczyną-zakupoholiczką. Ja rozumiem, że on stara się, by wszystko było idealne i nikt nie zorientował się, że ja to ja, ale z drugiej strony mnie to przeraża.

Zabrał mnie do sklepu, na który normalnie nawet nie patrzę. I to nie ze względu na to, że jest to sklep z przeważającym ubiorem damskim, bo męskie gacie leżą tylko w kącie, ale chodzi tu przede wszystkim o ceny. Bo w momencie w którym ja biorę do ręki metkę zwykłej szmatki i wręcz blednę, Daan jakby nigdy nic biega po całym pomieszczeniu szukając odpowiedniej kiecki. I jest przy tym nad wyraz wybredny. Na początku wyjątkowo długo trzymał w rękach dość krótką, pasteloworóżową sukienkę, ale chyba zaniechał widząc mord w moich oczach. To byłoby przegięcie. O ile moja obecność tu i zgodzenie się na tę idiotyczną prośbę nie jest już wystarczającym przegięciem. Słono mi za to wszystko zapłaci, oj słono…

- Masz – wciska mi ubrania w ręce – przymierz.

Słucham? Że co ja mam zrobić?

Zerkam kątem oka na ekspedientkę, która ciekawsko się nam przygląda. Trochę rozbawiona, trochę zdegustowana. Wychodzimy w tym momencie na zboczeńców, fetyszystów i margines społeczny, prawda?

- Pojebało cię?! – drę się na niego szeptem, marszcząc brwi i rzucam w niego kieckami. – Nie będę niczego przymierzał. Wychodzę stąd, radź sobie sam – fukam, odwracam się na pięcie i ruszam do wyjścia.

Jednak dłoń na moim ramieniu, mocnym i pewnym uściskiem uniemożliwia mi dalsze ewakuowanie się.

- Dewey, obiecałeś… - mruka z wyrzutem.

- Rozmyśliłem się!

Anker wzdycha, odwiesza sukienki i kładąc dłoń na moich plecach – popycha mnie delikatnie do wyjścia.

- Dobra, chodź, najpierw wybierzemy ci perukę.

- Peruka niczego nie zmieni! Nie wyglądam jak laska!

Zaraz po tych słowach dzwoni mi w uszach to jego cudowne „No masz taką… buzię” i moje powoli zbierające się z dna ciemnej otchłani rozpaczy ego znów zostaje zmiażdżone ciężkim glanem Daana, które notabene ma teraz na nogach.

A kiedy w następnym sklepie już stoimy przy głowach manekinów z tymi cudownymi perukami, których jednej mam zostać właścicielem, załamuję się jeszcze bardziej. Dlaczego ja się na to wszystko godzę…?

- To jak? Chcesz być blondynką? Brunetką? – Daan pochyla się nad sztucznymi włosami i z rękoma zaplecionymi za plecami, przygląda im się uważnie, jakby analizując, w której byłoby mi najlepiej. – A może ruda?

Zaś w mojej wyobraźni jedynie maluje się obraz jego głowy stojącej obok tych wszystkich tu obecnych po tym, jak skończy się ten cały cyrk. Nie tylko tę część ciała mu odrąbię. Ha! Wtedy to dopiero będzie zabawa!

- Dewey?

- Tak? – zerkam na niego wyrwany z zamyślenia, uśmiecham się niewinnie, by nie było widać po mnie, co właśnie planowałem.

Anker prostuje się i wskazuje na peruki.

- Pytałem, którą chcesz.

Przesuwam po nich spojrzeniem.

- A która ci się najbardziej po… - urywam, zdając sobie sprawę, co ja wygaduję i bez namysłu chwytam długie, brązowe włosy.

Są falowane, z grzywką na lewy bok, w dotyku w ogóle nie czuć, że są sztuczne. Bez dalszej dyskusji po prostu ruszam z nimi do kasy, a kiedy Daan już za nie płaci, jak najszybciej stamtąd wychodzę.

I znów to samo wewnętrzne pytanie – po jakiego grzyba ja się na to wszystko zgodziłem…

 

Przed kolejnym sklepem, tym razem znów odzieżowym, Anker zatrzymuje mnie chwytając za nadgarstek i podaje wcześniejszy zakup. Warcząc coś pod nosem biorę go i zakładam na głowę, chowam swoje kosmyki, poprawiam nowo nabyte, po czym podnoszę wściekłe spojrzenie na przyjaciela.

- Zadowolony? – syczę jadowicie, z całym swoim niezadowoleniem i bólem, jaki dla niego znoszę.

Ale on nie odpowiada. Jedynie przygląda mi się z idiotyczną miną, mruga, otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz po tym je zamyka. I tak w kółko. Odwracam spojrzenie, czekając na jakąkolwiek sensowną reakcję. A ten debil nic. Tylko stoi i wlepia we mnie te swoje zielone ślepia. Zaplatam ręce na piersi, czując się coraz bardziej skrępowany ciszą, jaka między nami panuje.

To wcale nie dlatego, że ci to pasuje, Dewey. On po prostu zdał sobie sprawę, że to nie wypali, że masz zbyt męskie rysy, zbyt mocną szczękę, zapadnięte policzki, że…

- Mamusiu, czy ta pani jest pogniewana na swojego chłopaka? – pyta przechodząca obok nas dziewczynka.

- Cicho, Kaiko, to nie nasza sprawa, chodź, tatuś czeka… - kobieta odciąga córkę, wciskając ją w swój bok i trzymając blisko przy sobie.

Moje ego…? Może i wygrzebało się spod śmierdzącego glana tego debila, ale za to teraz ta mała, wredna, wstrętna smarkula odbiła je w niebo swoim lizakiem niczym pałkarz. Takie trochę „Zespół R znowu błysnął”. Daan, będziesz musiał zapłacić mi za terapię u psychiatry…

…A nie śmiać się jak kretyn!

Kopię go w kostkę słysząc, jak nie daje rady pohamować rozbawienia po słowach małego, różowego potworka z morderczym dla mojego ego lizakiem.

- Ała! – jęczy, bardziej odruchowo niż z faktycznego bólu i chichra się dalej. – Mówiłem, że to wypali!

I w takich chwilach zastanawiam się, dlaczego ja się z nim w ogóle przyjaźnię. Jedynym uczuciem, jakim ja do niego pałam w tym momencie jest czysta, najmroczniejsza z możliwych nienawiść. Przecież ja tu cierpię, umieram, jestem na skraju rozpaczy i załamania nerwowego… A on się śmieje.

Uchachany Anker zaś obejmuje mnie w pasie.

- Chodź, kochanie, kupimy ci sukienkę.

W odpowiedzi czuje wbijający mu się w żebra łokieć. Mocno, agresywnie, ze stuprocentową premedytacją. Wymijam go i znikam za drzwiami odzieżowego. Nie wróciliśmy do poprzedniego, chyba spaliłbym się ze wstydu, gdyby tamta ekspedientka zobaczyła nas znowu, a mnie tym razem z peruce. Paranoja…

Nie to, żeby tym razem obsługa butiku patrzyła na mnie jakoś inaczej, bo wyglądam jak idiota, ale jeśli mam być szczery – chcę już jak najszybciej skończyć ten dzień i móc przystąpić do torturowania Daana za całą tę dzisiejszą krzywdę.

Zaś Anker powrócił do łowów na moją kreację wieczoru. Krąży i krąży niczym jastrząb nad swoją ofiarą. Ostatecznie wybrał jedną. Długą, srebrzystą, z wyciętymi plecami. Pewnie gdybym był dziewczyną to okropnie by mi się spodobała, ale z racji, że JESTEM FACETEM, w moich oczach raczej widać przerażenie wynikające z przymusu założenia jej. I nim zgłoszę choć najmniejszy protest, już jestem wepchnięty wraz z nią do przymierzalni.

Wzdycham, przeglądam się w umieszczonym tam lustrze. Brązowe włosy opadają mi na szczupłe ramiona, bokserka trochę na mnie wisi, rurki wpuszczone w rozwiązane trampki. Jakby się uprzeć, faktycznie wyglądam jak chłopczyca. A to jest cokolwiek zatrważające…

Biorę głęboki wdech, rozbieram się i stojąc w samych gaciach raz jeszcze przyglądam się wiszącej na haczyku kiecce. Czy ona się ze mnie śmieje?

Kiedy jestem już w trakcie wciągania jej na tyłek, Anker jakby nigdy nic rozchyla zasłonę, pokazując mnie wszystkim obecnym w butiku. Zamieram w bezruchu, a moje policzki automatycznie robią się czerwone. Ja. Go. Zabiję.

- Masz, przyniosłem ci stanik i trochę pończoch, żebyś sobie go wyp… - zabieram mu to i nim zdąży skończyć, wypycham go stamtąd i zasuwam materiał z powrotem.

Przecież oni wszyscy to widzieli. Widzieli typka zakładającego sukienkę i peruka w tym już w ogóle nie pomoże! Wsuwam dłonie w sztuczne włosy, potem przejeżdżam nimi na twarz. Co za wstyd… Jutro wylatuję na drugi koniec świata. Na koszt Daana!

- Dewey? Wszystko w porządku? – pyta mój przyjaciel stojąc po drugiej stronie zasłony.

- Spierdalaj – fukam tylko cicho.

Zakładam koronkowy, biały stanik, przez chwilę walcząc z zapięciem. W końcu to mój pierwszy raz, nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy przymierzanie damskiej bielizny. A mogłem to zrobić, przynajmniej teraz nie traciłbym na to tyle czasu. Co ja właśnie powiedziałem…?

Wypycham go pończochami, wciągam na siebie sukienkę i zapinam zamek znajdujący się na jej boku. Wypuszczam powietrze z płuc i bardzo powoli, ostrożnie, odwracam się w kierunku lustra. Otwieram najpierw jedno, potem drugie oko. Słodki Jezu, jak ja…

- Dew, co ty tam ro… - urywa Daan, wchodząc do mnie do przymierzalni i aż zamiera, kiedy zerkam na niego przez ramię.

Jestem zażenowany, rumiany ze wstydu, zaplatam ręce na piersi, kulę się. Chciałbym w tym momencie najzwyczajniej w świecie zapaść się pod ziemię. A on tylko stoi i wgapia się dokładnie tak, jak przed sklepem. Otaksowuje mnie spojrzeniem. Z góry na dół. Odwraca mnie przodem do siebie i aż rozchyla idiotycznie usta. Unosi brwi. Czy mu błyszczą oczy?

- To się uda…

- Spłoniesz w czeluściach piekielnych, przysięgam – fukam mu w odpowiedzi.

On natomiast uśmiecha się delikatnie, dotyka kosmyka mojej peruki i ignorując zupełnie mój komentarz, dodaje:

- Przebieraj się i idziemy zapłacić. Czas na buty.

 

Obuwniczy jest jeszcze większy niż tamte dwa butiki razem wzięte. Ceny jednak są równie olbrzymie. Trudno, niech Daan cierpi finansowo, to i tak nic w porównaniu z tym, jak ja cierpię psychicznie. Na szczęście nie muszę na razie chodzić ani w kiecce, ani w peruce i szczerze powiedziawszy, nigdy nie sądziłem, że tak ucieszę się na uczucie męskiego ubioru na ciele.

Tu ruch jest nieco mniejszy, zresztą – przestrzeń większa, więc dam radę schować się między regałami i spokojnie przymierzyć to, co dla mnie wybierze mój towarzysz wieczoru.

Bladnę jednak na widok dziesięciocentymetrowych obcasów. On chyba nie sądzi, że ja będę w tym chodził?

- Pojebało cię? Chcesz mnie zabić?

- No weź, pasują do sukienki – popycha mnie na stojącą za mną pufę.

- Nie umiem w nich chodzić… - mimo tego zsuwam trampki ze stóp, potem skarpetki.

- Nauczysz się, do wieczora jeszcze trochę – podaje mi je.

Z westchnieniem faktycznie je zakładam. Są trochę za ciasne, „odrobinę” za wysokie i z pewnością stracę na nich dzisiaj życie, ale czego się nie robi dla przyjaciół? Tym bardziej, że najadłem się dziś już takiego wstydu, że wszystko mi jedno, co pomyśli sobie zerkająca na nas zza regału kobieta. Przenoszę spojrzenie z niej, która speszona zaraz wraca do oglądania obuwia – na Daana. Następnie na miejsce, w które ten tak namiętnie się wpatruje i aż unoszę brew dostrzegając, że wgapia się w moje stopy.

Ooookaaay… To dziwne, ale może po prostu analizuje, jak wyglądam w tych butach…

- I co? – pytam, próbując wstać, ale z racji, że nieco tracę równowagę, pozwalam sobie chwycić się Ankera.

Ten zaś powoli przesuwa wzrokiem od moich stóp, po całym moim ciele, aż na twarz. Chrząka.

- Zgrabnie… Spróbuj się przejść.

Puszczam więc jego ramię i ostrożnie stawiam kroki. Jak to facet – tyłek mam płaski. Dlatego szpilki pod tym względem są dobrym rozwiązaniem, bo w jakimś stopniu te pośladki są uwydatnione i nie wyglądają aż tak chłopięco.

Odwracam się w jego stronę. On tylko kiwa głową z zadowoleniem.

- Dobra, poćwiczysz w domu, idziemy płacić i wracamy do ciebie.

Przekręca się na pięcie i rusza do kasy, zostawiając mnie samego z moją nową parą butów. Na pewno będzie jedną z moich ulubionych…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania