Granice przyjaźni III. Zło przychodzi w apaszce

Dewey

 

W domu po raz kolejny wciskam się w srebrzystą kieckę. Najpierw rzecz jasna znów siłując się ze stanikiem. Stoję więc tyłem do lustra, zerkając przez ramię, by widzieć, co robię. Wywalony język świadczy o skupieniu i wysiłku, jaki wkładam, by zapiąć damską bieliznę. Łazienka jest nieco ciasna, a z racji, że moi rodzice wyjechali i nie muszę przejmować się porządkiem – walają się po niej moje brudne ciuchy, bo przecież bardzo trudno jest wrzucić je do kosza na pranie.

- Dewey, wchodzę – słyszę mruknięcie, a zaraz po tym drzwi otwierają się, dzięki czemu Daan może ujrzeć moje zwycięstwo nad irytującym biustonoszem.

- Ha! – wołam triumfalnie i przyglądam się w lusterku.

- Czyżbyś się przyzwyczaił? – rzuca rozbawiony Anker, unosząc brew, w odpowiedzi na co obrywa pończochami w twarz.

Nie zraża go to jednak, ba! Udaje mu się je nawet złapać. Podchodzi do mnie i wpycha w stanik, muskając chłodnymi dłońmi bladą skórę. Przyglądam się temu, w jakim skupieniu układa je w środku, coby sztuczne piersi wyglądały jak najnaturalniej pod materiałem sukienki, jednak w momencie, w którym zapewne zaczął odczuwać mój wzrok na sobie i uniósł swój na mnie – ja takowy odwróciłem. Ta sytuacja jest chora. Jeszcze by brakowało, żebym zaczął rumienić się niczym dziewica na widok miłosnej sceny w filmie z powodu jego bliskości.

- Pośpiesz się, Dew, makijażystka zaraz tu będzie, a musisz jeszcze poćwiczyć chód.

On to wszystko zaplanował. Naprawdę idealnie poukładał każdą część w głowie. Wiedział, że mu nie odmówię, po prostu wiedział, że tego nie potrafię. Zero śladu po desperacji, determinacji, teraz jest opanowany i zorganizowany. Gdybym go nie znał, stwierdziłbym, że cała ta wcześniejsza szopka była tylko grą. Środkiem do uzyskania celu. Ale go znam i wiem, że to teraz udaje spokojnego. W środku na pewno jest kurewsko zestresowany i boi się, że to nie wypali

A może to tylko ja się tak czuję?

Daan podaje mi moją nieszczęsną kreację. Oparłszy się o framugę, przygląda się temu, jak ją na siebie zakładam. Widzę, jak otaksowuje mnie wzrokiem, jak zatrzymuje go na najniższej części mojego ciała. Nie potrafię stwierdzić, w jakim celu to robi. Próbuje określić, czy dam radę chodzić w obcasach? Co jeszcze podrasować, żebym wyglądał jak najbardziej kobieco?

A skoro już o obcasach mowa, są kolejnym punktem ubioru, który muszę przyodziać, dlatego też siadam na krawędzi wanny i podciągam kieckę, żeby widzieć co robię. Wsuwam jednego buta, zapinam – potem to samo robię z drugim, a dostrzegłszy dalsze uparte wpatrywanie się przez Ankera w moje stopy, macham jedną z nich, by z szerokim uśmiechem ukazującym zęby stwierdzić:

- Mam owłosione łydki.

- Bo jesteś facetem – śmieje się Daan, przeczesując czarne włosy. Jego zielone tęczówki błyszczą w rozbawieniu.

- Tak! – wołam, podnosząc się gwałtownie, co wymaga ode mnie chwycenia się szafki, w końcu obcasy to zdradzieckie mendy. – Jestem facetem!

Wypinam dumnie pierś, co musi stanowić naprawdę komiczny widok, patrząc na to, co mam na sobie. Zresztą, oczy Ankera dokładnie to próbują przekazać. „Dewey, wyglądasz idiotycznie.” No i dobra! Sam tego chciał. Jeśli cokolwiek się wyda, zwalę całą winę na niego, a potem ucieknę na drugi koniec kraju. Nie! Świata.

Chwytam zakupioną wcześniej perukę, by po chwili już poprawiać brązowe kosmyki na swojej głowie, przeczesywać je palcami i starać się, aby wyglądały jak najnaturalniej. Trudno jednak zorientować się, że to sztuczna fryzura. W końcu Daan wydał na nią kupę szmalu. Kupę dla mnie, dla niego to jakaś tam reszta z większych zakupów. Wstrętny burżuj.

- Ale wyglądasz teraz nie do poznania – wtrąca, zawiązując do mojej wcześniejszej ekscytacji własną płcią.

Ach, ten Anker zawsze wie, jak zrąbać mi humor…

- Spieprzaj – warczę na niego i ruszam do wyjścia z łazienki.

Daan wysuwa się z niej, cały czas będąc przodem do mnie, gotów w każdej chwili łapać swą ukochaną niewiastę. Wszystko idzie zgodnie z planem, aż do momentu schodzenia ze schodów. Nie są jakieś specjalnie skomplikowane, strome, wysokie. Ot, takie sobie zwykłe schody, sprawiające, że mój dom nie jest jeszcze aż tak biedny, skoro mamy piętro. No i ja tak po nich drepczę, pokonuję każdy po kolei, niemal bezbłędnie. Ba! Z gracją. I już mam mu mówić „nie potrzebuję twojej pomocy”, już na usta ciśnie się „dam sobie radę”, kiedy jeden, niemal ostatni z nich, okazuje się zdradziecką świnią. Potykam się. Taaak, potykam, dziękuję. Wpadam na niego, dokładnie tak, jak nastolatki wpadają w ramiona swych ukochanych w tych wszystkich idiotycznych romansidłach, tylko dlatego, że nie potrafią chodzić, a powszechnie uważane jest to za urocze.

Czuję na sobie silny uścisk jego ramion, pomagający mi stać, troskliwe spojrzenie pytające „żyjesz?”. Odwracam wzrok. Wkurzające…

- Nie zwichnąłeś sobie nic?

- Nie – odpowiadam prędko.

W moje nozdrza uderza zapach jego perfum, zaś dłonie, po upewnieniu się, że stoję o własnych siłach, przesuwają się po materiale sukienki, badając moją talię.

- To dobrze. Nieźle ci szło, mimo wszystko – uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, puszczając mnie zupełnie, na co ja fukam jedynie „przestań”.

Wymijam go, kieruję się do kuchni. Jak tak dalej pójdzie, nie dam rady tego znieść bez choćby odrobiny alkoholu. Będę zbyt spięty. Sięgam do lodówki po piwo, otwieram puszkę z charakterystycznym dla tej czynności odgłosem i od razu upijam kilka sensownych łyków. A kiedy już powoli pozwala mi się to zrelaksować, dzwoni dzwonek, na dźwięk którego natychmiast się prostuję, zjeżam i zachowuję jak kocur gotowy do ataku. Przecieram oczy kciukiem i palcem wskazującym, zaciskam je na wewnętrznych kącikach. To będzie długi dzień.

Daan z głupim uśmiechem wprowadza naszego gościa w głąb domu. Zaprasza do salonu, a ja marszczę brwi. To nie jest żeński głos. Albo się mylę, albo ten nienależący do Ankera głos także jest męski. Słodki Jezu…

- To kogo mam malować? – pyta makijażysta, zaś ja powoli ruszam w stronę pomieszczenia, w którym siedzą.

- Mojego… - gryzie się w język Daan – moją przyjaciółkę… - zerka nerwowo w moją stronę i ruchem ręki popędza mnie, cobym w końcu wlazł i dał się zobaczyć.

To moja chwila prawdy, jeśli ten facet mnie rozpozna, to będzie zwiastun złego. Z jednej strony nie chcę, żeby odgadł moją płeć, w końcu to kompromitacja. Z drugiej jednak pozwoliłoby to mojemu ego powstać z popiołów niczym feniks.

- Och, ma’am! Jaka urocza kreacja! – klaszcze w dłonie wraz z moim przekroczeniem progu.

A więc koleś, który ma mnie malować to ubrany w obcisłe, niebieskie rurki, czerwoną, połyskliwą koszulę i kwiecistą marynarkę typek przed czterdziestką, który właśnie ma za sobą kilka wizyt w solarium. Na głowie ulizał sobie jakiś brązowo-blond miszmasz w postaci pasemek, zaś na szyi marszczy mu się materiał różowej apaszki. Gromię Daana wzrokiem. Takim ostrym, morderczym, takim, który mówi „nigdy ci tego nie wybaczę, chuju”.

Makijażysta w dwóch podskokach już jest przy mnie, ogląda, cmoka ustami, dotyka brązowych kosmyków…

- Jak chciałabyś wyglądać, Kwiatuszku? – świergocze do mnie, na co ja zamieram.

Już pal licho z tym, jak chcę wyglądać. Pytanie za sto punktów brzmi, jak ja mam mówić? Przecież, do cholery jasnej, nie ćwiczyłem głosu. Chrząkam, usiłuję w wyobraźni jakoś wykreować dźwięk, który powinienem z siebie wydać.

- Sam…a… nie wiem… Jakoś tak… - chrząkam znów – skromnie.

Mężczyzna (?) kiwa głową, muskając wypielęgnowaną dłonią cienki materiał apaszki.

- Tak, żeby pasowało do sukienki – wtrąca mój najwspanialszy przyjaciel.

- A jakaż to okazja? – dopytuje się, przyglądając uważnie mojej buzi. Zdecydowanie unikam kontaktu wzrokowego.

- Kolacja u mojej rodziny – wyjaśnia Anker, na co tamten entuzjastycznie klaszcze w dłonie i uśmiecha się szeroko.

- Zostaw to w moich rękach, Słodziutka! Olśnisz familię swojego przystojniaka! – chwyta mnie za dłoń i ciągnie w kierunku kanapy.

Nie jest to dla mnie bezpieczne, mam na sobie obcasy, w których cokolwiek nie umiem chodzić.

Makijażysta siada wraz ze mną na miękkim obiciu, wyciąga sprzęt do upiększania, który wcześniej grzecznie spoczywał w kwiecistym kuferku, by teraz smarować moją twarz jakimś świństwem. Krzywię się, instynktownie próbuję uciec mu spod rąk, jednak ten uparcie nakłada na mnie te wszystkie damskie kosmetyki, o których nazwach nie mam zielonego pojęcia. A kiedy zabiera się za malowanie moich oczu, co wywołuje u mnie atak paniki, bo cały czas mam wrażenie, że zaraz wsadzi mi coś do któregoś z nich, mówi:

- Muszę przyznać, że nigdy nie malowałem nikogo o tak wyjątkowej urodzie – cmoka ustami, muskając palcami moją powiekę, coś rozcierając, poprawiając, a ja tylko marszczę brwi.

- Co ma pan na myśli?

- Że jesteś prześliczna, Perełko! Oczywiście!

Nie no, wszystko spoko, dzięki za komplement i tak dalej, ale – cholera jasna – czy on nie widzi, że serio jestem facetem? Kto jak kto, ale makijażysta siedzący przede mną i wpatrujący się we mnie od kilkunastu minut chyba powinien załapać, że coś tu jest nie tak.

- Wcale nie, mam takie… chłopięce rysy… - zaczynam ostrożnie, chcąc w jakiś sposób zmusić go do dostrzeżenia we mnie męskości.

Nie wiem, dlaczego. Przecież ma nie zauważyć, przecież to doskonale, że bierze mnie za dziewczynę, ale, na Boga, moje męskie ego leży i kwiczy z rozpaczy. Jakim więc cudem miałem do tej pory takie powodzenie u płci pięknej, skoro wyglądam jak jej przedstawicielka?

- Może odrobinkę podbródek i nosek, ale to można bardo łatwo zatuszować, wiesz? Tutaj troszeczkę więcej pudru i już. Za to oczka, mój Boże, te oczy. Skarbie, zakochać się można od jednego spojrzenia. A te usta! Nie będziemy ich zbytnio podkreślać... Masz jaśniutką cerę, więc tylko troszkę, żeby były lśniące. Piękne, piękne – cichutko klaszcze w dłonie, widocznie zaintrygowany moją urodą.

Przełykam z trudem ślinę.

- Ale że co usta? Jakie są?

Czy ja na pewno chcę poznać odpowiedź?

- Bardzo kuszące. Pozornie niewinne, takie drobne, a jednak aaach, Twój chłopak musi być bardzo zadowolony, hm, hm, hm? - uśmiecha się sugestywnie, poruszając brwiami.

Mięśnie szczęki drgają mi niebezpiecznie. Zaczyna mnie to wszystko powoli wkurzać. Ale spokojnie, Dewey. Wszystko będzie dobrze. Ten rozpieszczony bachor będzie ci to wynagradzał do końca swoich dni. Uśmiecham się słodziutko.

- Och, tak, na kogo jak na kogo, ale na mnie nie może narzekać.

Zerkam na Ankera kątem oka. To żądne krwi spojrzenie. A on tylko stoi oparty o ścianę i chowa usta za dłonią. Widzę, że jest uchachany. Oczy znów tak specyficznie mu błyszczą, jak zawsze wtedy, kiedy jest rozbawiony.

Po kilku kolejnych, długich minutach udręki z makijażystą widocznie kochającym inaczej, ten w końcu przywołuje Daana palcem wskazującym. Z szerokim uśmiechem wskazuje na swoje dzieło, czyli mnie.

- I jak ci się twoja Żabka podoba?

- Jest przepiękna… - odpowiada, przyglądając mi się z czymś nieodgadnionym w spojrzeniu. Czymś, czego nie umiem zinterpretować. – Odwalił pan kawał niesamowitej roboty.

Połechtany i podekscytowany mężczyzna podaje mi lusterko, bym mógł się w nim przejrzeć, na co ja jedynie mrugam kilkakrotnie, rozchylając głupio usta w zdziwieniu. Już wiem, jak wyglądałaby moja siostra bliźniaczka…

W momencie, w którym ja oglądam swoją żeńską wersję, Daan dokonuje uregulowania rachunków, zamienia z makijażystą kilka słów, uprzejmości, po czym wstaję, by odprowadzić go do drzwi. Jakby nie patrzeć, to mój dom, a więc i mój obowiązek.

Stojąc już w drzwiach, ten dość specyficzny osobnik wydobywa z marynarki wizytówkę. Podaje mi ją.

- Odwiedź mnie w moim salonie, Królewno. Opowiesz mi jak tam spotkanie z jego rodzicami, a ja zrobię coś z twoimi włosami - skubie kosmyk peruki, po czym żegna się i opuszcza moje skromne progi.

Przyglądam się jeszcze przez chwilę kartonikowi, który od niego otrzymałem, oglądam go z każdej strony, powoli wracając do Daana. On otaksowuje mnie wzrokiem z uniesionym kącikiem ust, po czym na mnie gwiżdże. Wzdrygam się, podnoszę na niego mordercze spojrzenie i warczę:

- Dostałeś kiedyś z obcasa w krocze?!

Odpowiada mi tylko mrukliwy, rozbawiony chichot Ankera.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania