Granice przyjaźni IV. Miłość powoduje odciski na stopach

Dewey

 

Stało się. Jedziemy w kierunku jego wspaniałej rezydencji, w cudownej limuzynie, a Daan trzyma mnie za dłoń, bo szofer zerka na nas co chwilę w lusterku. Wpatruję się w okno, obserwując mijające nas samochody, migające sklepy czy przechodniów. Przez ten czas, w którym czekałem, aż Anker po mnie wróci już ubrany w drogi garnitur i w którym wypiłem jeszcze jedno piwo na rozluźnienie, chyba pogodziłem się ze swoim losem. Jestem ubrany w damskie ciuszki, mam grać dziewczynę swojego najlepszego przyjaciela, a swoją kuzynkę, bo wtedy podobieństwo będzie wytłumaczalne. I gdyby poprosił mnie o to ktokolwiek inny, to – przysięgam – za nic bym się nie zgodził. Za nic! Ale… to Daan… Nie mógłbym zostawić go na lodzie, bo wiem, że on zrobiłby dla mnie to samo. No, może nie prosiłbym go o granie mojej dziewczyny, bo na pewno jest ode mnie wyższy i w ogóle, jednak, gdybym wymyślił coś równie idiotycznego, co miałoby uratować mi dupę… Zrobiłby to. Zawsze robił. Ja zresztą też. Na tym polega przyjaźń, nie?

Zerkam na siedzącego przy mnie partnera tego wieczoru. Odruchowo, nawet o tym nie myśląc, muskam jego dłoń kciukiem. To sprawia, że ten na mnie zerka.

- Hm? – trąca mnie kolanem. – Wszystko będzie okay…

- Wiem – odmrukuję, nieco speszony, że złapał mnie na wgapianiu się w niego. – Po prostu się trochę denerwuję. A co, jeśli mnie nie polubią?

Dziwny szyfr, ale co zrobić. Szofer nas słyszy, więc gra wspaniałej dziewczyny rozpoczęła się wraz z pojawieniem się w samochodzie, gdzie już natykam się na pierwsze przeszkody w postaci jego ludzi.

- Nie martw się – ściska moją dłoń. – Jestem pewien, że wszystkich oczarujesz.

Odmrukuję mu tylko niepewne „taaa” i biorę głęboki wdech widząc, że dojeżdżamy. Rośnie przed nami wielka, elegancka willa, o której ja mógłbym co najwyżej tylko pomarzyć. Nie mówię, że moi rodzice zarabiają kiepsko. Wręcz przeciwnie, pracują razem w Kotoba no Koujou, największym wydawnictwie w Kurokage i jednym z czołówki całej Japonii. Miałbym już chody, gdybym umiał pisać wiersze. Albo powieści. Albo tworzyć mangi. Ale nie umiem. Trudno.

Natomiast rodzice tego burżuja mają sieć hoteli. Grant Dutch Hotel to sieć zarzucona nie tylko na Amerykę i Europę, ale – powoli, także na Azję. Państwo Anker bardzo chcieli, żeby ich syn to po nich przejął – zgodnie z tradycją w ich rodzinie, jednak ten, jak zwykle, zrobił to, co mu się podoba i poszedł na studia w zupełnie innym kierunku. Natomiast to, że ja jestem na turystyce i hotelarstwie… To nie ma nic do rzeczy…

- Kochanie? – wyrywa mnie z zamyślenia głos przyjaciela, który stoi już na zewnątrz samochodu, z otwartymi przede mną drzwiami i wyciągniętą dłonią. Uśmiecham się do niego przepraszająco, chwytam ją i staram się z gracją wyjść z limuzyny, niestety tego nie ćwiczyłem i sam nie wiem, czy mam się czym pochwalić. Daan jednak od razu przyciąga mnie do siebie i podstawia mi swoje ramię, bym mógł się uczepić, co jest dla mnie wielką pomocą, zważywszy na to, co mam na nogach.

W drzwiach stoi jego matka, która widocznie zajęła się witaniem gości. Wysoka, szczupła, piękna, ale sucha, ubrana w błękitną, przylegającą do jej ciała sukienkę z wcięciem do połowy uda, na nagie ramiona zarzucone ma jakieś futro. Nie wiem, czy to z powodu wieku, czy po prostu emanuje od niej taka energia oschłości, ale osobiście za nią nie przepadam. Zresztą, z wzajemnością. W końcu nie jestem wystarczająco dobry, by przyjaźnić się z jej synem. Pewnie jak się dowie, że jestem swoją kuzynką, to też będzie kręcić nosem.

Podchodzimy do niej, uśmiecham się uprzejmie. Ona zaś obrzuca mnie oceniającym spojrzeniem.

- Więc jednak ją przyprowadziłeś.

- Tak, mamo. To jest właśnie… Eirian – przedstawia mnie, dostrzegając tę krótką pauzę, pewnie wymyślał mi imię na bieżąco.

- Miło mi panią poznać – mówię grzecznie.

- Eirian… - jego mama obdarza mnie chłodnym uśmiechem, co w jej wypadku oznacza spore uznanie.

Czyżby kolejna przeszkoda została pokonana? Pani Anker połknęła haczyk? A myślałem, że z nią będzie najtrudniej.

- Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić – kontynuuje. – Daan, zachowuj się.

- Dziękuję za zaproszenie – wtulam się w ramię przyjaciela i wchodzimy w głąb rezydencji.

Nie wywołuje na mnie większego wrażenia. Być może dlatego, że bywam tu tak często, że znam każdy jej zakamarek. Mimo to udaję zdumienie, w razie, gdyby ktoś się nam przyglądał. W sumie to… Jestem cudowny. Powinienem zostać aktorem.

W środku jest już mnóstwo osób. Jacyś jego wujkowie, ciotki, kuzynostwo, piąta woda po kisielu, ale tak to działa. Jak się jest bogatym i wpływowym, to trzeba się tym pochwalić nawet umierającej już ciotce z drugiego końca świata przy każdej najbliższej okazji. Kobiety chodzą i oglądają nowe wazy, figurki, nowe meble, oceniają, plotkują na temat pani gospodarz korzystając z okazji, że jej nie ma. Panowie zaś nie są aż tak jadowici i żartują sobie z solenizantem, który właśnie nas zauważa…

- Daan! – krzyczy i przywołuje syna ruchem ręki.

Wtedy czuję, jak Anker, zamiast pozwalać mi się trzymać za ramię, obejmuje mnie nim i kładzie dłoń w mojej talii, na co nieco się wzdrygam. On natomiast, jakby nigdy nic, idzie tak ze mną do swojego ojca, wujków, stryjków, dziadków, wszystkiego, co może być w rodzinie, a posiada między nogami penisa.

- Och, to zapewne pan solenizant – uśmiecham się skromnie, choć czarująco.

Bo ja nie jestem dziewczęcy. Ja jestem po prostu cudownym aktorem. Tak!

- Miło mi pana w końcu poznać, syn dużo o panu opowiadał. Wszystkiego najlepszego – mówię dalej, dla niego jestem znacznie bardziej ciepły, bo… Go po prostu bardziej lubię.

- Najlepszego, tato… - wtrąca się mrukliwie Daan. – To jest właśnie moja dziewczyna. Eirian… Eirian Blevins. Kuzynka Deweya…

- Och, Dewey nie wspominał, że ma taką piękną kuzynkę! – jego ojciec wyciąga papierosa z ust i całuje mnie w dłoń.

Człowieku, gdybyś tylko wiedział…

Daan przyciąga mnie do siebie, nieco zażenowany, by odsunąć mnie od swojego ojca. Reszta męskiego towarzystwa również przygląda się wybrance młodego Ankera i ich również przychodzi mi poznać. Każdy po kolei się przedstawia, chce mnie całować w dłoń, ale ja zgrywając nieśmiałą, ostatecznie chowam się przy Daanie i tylko do nich uśmiecham, mówiąc, jak to „miło mi ich poznać”, choć i tak pewnie nigdy więcej ich nie zobaczę. A bynajmniej nie jako Eirian. Takie istoty żyją góra dwadzieścia cztery godziny.

Gadki szmatki, do których potem doczepiają się też ciotki, by ostatecznie uwolnić się od tych formalnych powitań i pozornie stanąć w spokoju. Odpocząć. Ale jak wspomniałem – pozornie. Bo po ciotkach i wujkach, przyszłą kolej na… Kuzynostwo mojego ukochanego. Wołają nas do siebie, na co Daan uśmiecha się do mnie przepraszająco, a ja przewracam oczami i ruszamy w ich stronę. Chcę mieć to wszystko już za sobą, a im szybciej oblecimy tych ludzi, tym szybciej uda nam się stąd zerwać.

- Daan! A co to za ślicznotka? – pyta z zadziornym uśmieszkiem jeden z chłopaków, który może być gdzieś dwa lata starszy od nas.

Na ten komentarz obrywa łokciem w żebra od swojej dziewczyny, która widocznie nie jest zadowolona z określenia „ślicznotka”, które nie jest skierowane w jej stronę. Co jest natomiast dla mnie zaskoczeniem, to to, że Anker wypina dumnie pierś i przyciąga mnie do siebie, jakby zadowolony, że ja jestem tu właśnie z nim. Czyżbym był ładniejszy od partnerek jego kuzynostwa?

- To moja dziewczyna, Eirian.

- Miło cię poznać, Eirian, szkoda tylko, że jako pannę tego głupka – rozlega się chichot wśród przedstawicieli płci męskiej. Ja również się śmieję, dziewczęta natomiast nie aprobują zainteresowania moją osobą ze strony ich partnerów. A mnie? Mnie to w sumie nawet schlebia. Bo to oni lecą na faceta. Nie ja.

To na swój sposób zaczyna być nawet zabawne. Mam na myśli – no bo widok zafascynowania tych wszystkich facetów nową dziewczyną Daana, w momencie, w którym ja wiem, że jestem chłopakiem, jest wręcz komiczne. Mogę sobie tylko wyobrazić ich minę, gdybym teraz zdarł z siebie sukienkę, perukę i zmył makijaż. Tadam! Taki trap. I jak się teraz czujecie, moi drodzy?

- Skarbie – zaczepia mnie Daan. – Dziewczęta pytają, czy idziemy tańczyć.

Zadowolony uśmieszek, który powstał z powodu tamtych poprawiających samoocenę myśli, w jednej chwili znika. Ja mam tańczyć? W obcasach? Z nim?

- No chodźcie! – mówi entuzjastycznie jedna, uczepiając się swojego ukochanego, dwie inne już swoich ciągną na środek holu. Piosenka jest spokojna, przynajmniej nie wymagałaby ode mnie jakichś super wygibasów na tych butach, ale mimo wszystko… Mam się przytulać do Daana? Jesteśmy blisko, no ale bez przesady…

- Przestań, przecież Daan nie umie tańczyć – śmieje się partner dziewczyny, która nas namawia, prowokując tym samym Ankera.

Czuję, jak mój przyjaciel, któremu pojechano po ambicji, chwyta mnie za dłoń i ciągnie za dwoma parami, które już tańczą wtulone w siebie.

- Ja… Ja chyba spasuję! – próbuję protestować, ale uścisk palców tego tyrana jest bezkompromisowy.

Ostatecznie przyciąga mnie do swojego torsu tak, że mogę się o niego spokojnie oprzeć, by nie nadwyrężać bolących już nóg. Jestem zażenowany. On obejmuje mnie w pasie, wręcz do siebie przytula i mruka mi do ucha „poprowadzę”, po czym w rytm muzyki zaczyna stawiać kroki. Trzymam się go, odwracając zawstydzoną twarz. Ja wiem, że wszyscy dookoła myślą, że tańczy ze sobą dziewczyna z chłopakiem i jest to zupełnie normalne, ale my wiemy, że ja – mimo wszystko, jestem tej samej płci, co on.

- Ale to gejowskie – burkam, na co ten tylko chichocze.

- Wytrzymaj, to tylko jeden taniec. Wyobraź sobie, że… - milknie na moment. – No nie wiem, ja na przykład wyobrażam sobie, że jesteś dziewczyną.

- Pocieszające – warczę.

Okręca mnie w tańcu, obejmuje, prowadzi. Ja się trochę gubię, ale co się dziwić. To nie ja byłem zmuszany do chodzenia na zajęcia z tańca towarzyskiego. Kiedy on przeżywał mordęgę z mało urodziwą partnerką na treningach, ja grałem z kumplami w koszykówkę. Natomiast teraz, to ja wyglądam jak pokraka, a on porusza się po parkiecie bardzo płynnie. Jednak, czy było warto, Daan? Ja sobie przynajmniej pograłem w kosza!

W pewnym momencie muzyka ucicha, a do pomieszczenia wraca pani Anker, stwierdziwszy, że wszyscy zaproszeni goście już są. Kuzynostwo, które wcześniej z nami rozmawiało, podchodzi do nas, dzięki czemu tworzymy w tym rodzinnym tłumie taką młodzieżową paczkę. Kelnerzy zaczynają roznosić na tacach szampany, zaś matka Daana, stuka łyżeczką o swój kieliszek z taką samą zawartością, jak te rozdawane. I zaczyna te swoje przemówienie, toast, życzenia dla męża, a wszyscy wpatrują się w nią, słuchają, kiwają głowami. Nikt nie śmie jej przerwać. W końcu jak się ją znieważy i wejdzie jej w słowo, to po tobie. Z tą kobietą nie wygrasz.

Kelner podchodzi do nas z tacą, podaje wszystkim szampana, a kiedy ja już sięgam po swojego, Daan zatrzymuje moją dłoń.

- Eirian nie pije.

- Nie piję? – fukam. No jeszcze tego brakowało. – Ja ci dam „nie pije” – burkam pod nosem i tak czy siak, chwytam kieliszek przeznaczony dla siebie.

Chłopcy chichoczą widząc, że Daan nie radzi sobie ze swoją kobietą i wszyscy wracamy spojrzeniem do mamy mojego partnera. Ona koniec końców prosi nas jeszcze o zaśpiewanie solenizantowi „sto lat”, co oczywiście robimy, a potem już zaczyna się zabawa na całego. Wypijam swojego szampana, przytulam się do ramienia Daana.

- Idziemy do stołu? – proponuje jedna z dziewcząt.

- Nie, my się w sumie już zbieramy – odpowiada jej Daan, trzymając mnie przy sobie tak, bym jak najmniej obciążał swoje biedne stópki w tych piekielnych butach. Obiecał mi, że nie będziemy długo i widocznie ma zamiar się z tego wywiązać. I dobrze, może świetny ze mnie aktor, ale to już dla mnie za dużo. Mam ochotę wrócić do domu, zdjąć z siebie to wszystko, walnąć się na kanapę i powiedzieć sobie „nigdy więcej”.

- Ale jak to? – blondynka robi niezadowolony dzióbek. – Przecież impreza dopiero się zaczyna.

- No tak, ale Daan obiecał mi, że zabierze mnie na plażę.

- Aaach! Jakie to romantyczne! – wtrąca się brunetka. – Też mógłbyś się choć raz tak postarać – gani swojego faceta.

- Właśnie, to ważny dzień – Anker kiwa głową, przyjmując widocznie moją wersję.

- Nasza, em… - myślę gorączkowo, co byłoby prawdopodobne. – Miesięcznica!

Dziewczyny wydają z siebie jęk ekscytacji, uważając to za słodkie, panowie natomiast przewracają oczami.

- Eirian – jedna z nich chwyta mnie pod ramię i przyciąga do siebie. – Uważam, że idealnie do siebie pasujecie!

Tak, zwłaszcza nasze dwa penisy. Perfekcyjne połączenie, naprawdę. Uśmiecham się do niej uprzejmie, chcąc jej w ten sposób podziękować za… komplement?

- Promieniejesz przy nim, tak mocno się do niego tulisz. Musisz go mocno kochać, prawda?

Zerkam na Daana z mordem w oczach. Miłość czasem boli, wiesz, Anker? A moja cię zaboli. Oj, zemsta będzie słodka.

Dziewczyna na szczęście kontynuuje:

- A on ciebie nawet na sekundę nie odstępuje! Nie sądziłam, że Daan jest taki zaborczy.

On natomiast, widocznie chcąc mnie w końcu z tej sytuacji wyratować… Zresztą, nie tylko mnie, bo siebie również – przyciąga mnie z powrotem do siebie, obejmuje i uśmiecha do nich uprzejmie. Zbywa ich jeszcze z pięć minut, gdyż dziewczęta nie mają najmniejszej ochoty się z nami rozstawać, ale w końcu, w tej ciężkiej wojnie, to Anker odnosi zwycięstwo i nareszcie przekraczamy próg jego rezydencji, gdzie mogę już przestać być jego ukochaną, idealną dziewczyną. Bo byłem idealny. To nie ulega wątpliwościom. A pierwsze, co robię… To zdejmuję buty.

- Jak dobrze – jęczę.

Daan wyciąga telefon, zamawia dla nas taksówkę, widocznie nie chcąc już bardziej maltretować moich nóg, a gdy na nią czekamy, on spogląda na mnie, bierze głęboki wdech i mówi:

- Dziękuję, Dew. Jesteś niezastąpiony.

- Wiem – teatralnym ruchem zarzucam włosami do tyłu. – Wymasujesz mi stopy.

Anker mruga zdezorientowany na te słowa i mój zadowolony, ukazujący zęby uśmiech. Wie jednak, że teraz musi spełniać każdą moją zachciankę, dlatego kiwa jedynie głową, by potem otworzyć mi drzwi do taksówki, która właśnie przyjechała. Chyba taki odruch, bo wciąż jestem w sukience.

Wsiadamy. I wracamy do mojego domu.

Home, sweet home…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania