Granice przyjaźni V. Sumienie Daana Ankera
Daan
Taksówka zatrzymuje się pod jego domem. Jest ciemno, bardzo późno, więc daję facetowi za kierownicą nieco więcej, niż sobie życzy. Po prostu, za fatygę. I dlatego, że mogę sobie na to pozwolić. Ankerowie po prostu nie noszą przy sobie niewielkich sum pieniędzy.
Kierowca kiwa głową z uznaniem, a ja wysiadam z auta zaraz za Deweyem. Noc jest ciepła, choć pachnie nieco ozonem, jakby zbierało się na burzę. Biorę głęboki oddech, mając już dość marynarki, koszuli, krawata… Ale chyba nie mogę narzekać, prawda? To nie ja cały dzień biegałem na obcasach, w sukience, wypchanym pończochami staniku i tapecie murarskiej na twarzy. Więc lepiej się zamknę i nie będę opowiadał o biednym Daanie, zmęczonym wizytą u rodziców. Tak, owszem. Chociaż raz w życiu postanawiam być taktowny.
Jesteś wielki, Dew. Idę powoli za tobą, kiedy zmierzasz do drzwi wejściowych i je przed nami otwierasz. Tak naprawdę wiedziałem, że się zgodzisz, ze zrobisz to dla mnie, wiedziałem, że ubierzesz sukienkę i obcasy, a jednak świadomość, że miałem rację napawa mnie… cóż, w tym momencie już nawet nie triumfem. Po prostu radością. Że mam takiego ciebie, który zrobi dla mnie wszystko.
Idziesz do razu do łazienki. Wiem, że im dłużej nie zdejmiesz z siebie tej kiecki, tym dłuższy będzie mój czas oczekiwania na twoje wybaczenie. Bo wybaczysz mi. Zawsze mi wybaczasz. Cokolwiek bym nie zrobił, czy nie powiedział, wiem, że nie będziesz zły. Siadam na twojej kanapie, w twoim domu. Zostanę na noc, ale niedługo i tak o to zapytam, chociaż wcale nie muszę.
Z łazienki wychodzisz w samych bokserkach, a ja uśmiecham się szeroko, widząc cię. Już nie starasz się wyglądać zgrabnie i dostojnie. Ruszasz w moją stronę z błogim uśmiechem na ustach, garbiąc się lekko i drapiąc po brzuchu.
- Chodź, usiądź sobie – robię ci miejsce na kanapie, na które opadasz miękko i przymykasz oczy. Zostały ci na powiekach ślady kredki do oczu, której nie byłeś w stanie zmyć, przez co wygląda jakbyś się bardzo nie wyspał. – Niedługo powiem rodzicom, że ja i Eirian zerwaliśmy – mrukam szeptem. W pomieszczeniu jest ciemno i mówienie na głos, złamałoby w pewien sposób ciszę. Ty jednak zapalasz lampkę stojącą przy kanapie i układasz stopy przy moich nogach.
- Wymasuj – mruczysz, niesamowicie zadowolony z siebie, mrużąc oczy i poruszając szczupłymi palcami u stóp. Śmieję się żałośnie, przypominając sobie o swojej obietnicy. No tak.. Chwytam więc zgrabne kostki i układam sobie na kolanach. Zasłużyłeś, Dew. Naprawdę, zasłużyłeś nawet na o wiele więcej, ale nie wiem, czy jest coś, co mógłbym ci w tym momencie dać. Więc po prostu wymasuję ci te spuchnięte, zmęczone stópki. W końcu to ty, nie? Nie ma się czego brzydzić.
Zamykasz oczy i uśmiechasz się delikatnie, kiedy zaczynam. Przyjemnie ci. Na początku robię to z pewną rezerwą. No bo proszę. Hola! Masuję stopy facetowi, którego znam od dziecka, a to zakrawa pod przynajmniej dziwną sytuację. Potem jednak, że tak powiem… wczuwam się w swoje zadanie, uciskam delikatnie i obserwuję jak zmienia się wyraz twojej twarzy… I to… powoduje, że ja również się uśmiecham.
- Lubisz to – śmieję się pod nosem, obracając niezręczną sytuację w żart. Niezręczną… cóż, tak. Przyznam, że nigdy nie obserwowałem cię tak bacznie, jak dzisiaj. Sam nie wiem, czemu. Może oczekiwałem jakichś reakcji, wybuchu złości, chciałem być przygotowany na wszystko. Ale moje „obserwacje” w pewnym momencie zmieniły swój charakter i zacząłem cię po prostu oglądać, jakkolwiek głupio to nie brzmi. I stwierdziłem, że masz okropnie ładne stopy. Mówił ci to ktoś kiedyś?
- Lubię – odpowiadasz niskim szeptem, oddany przyjemności, jakby zupełnie nie zauważając, ze chcę odegnać swoje dziwne myśli. Może rzeczywiście mam jakiś fetysz odnośnie stóp. Szkoda tylko, ze uaktywnił się właśnie teraz, bo poniekąd, jakkolwiek dziewczęco nie wyglądałeś cały dzień, jesteś facetem. – Mógłbyś tak całą noc – mruczysz jak dachowiec.
- Serio? No chyba nie – parskam pod nosem.
- A co, nieprzyjemnie ci? – uchylasz oczy i patrzysz na mnie spod przymrużonych powiek, jakbyś zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę to czerpię z tego dziwną przyjemność. Może czuć to po moich ruchach…
- Nie – odpowiadam. – Jest okay – przyciągam cię bliżej, czym wywołuję zdziwienie. Marszczysz brew, ale ja, nie zwracając na to uwagi, zaczynam powoli masować twoje kostki i łydki. Uchylasz delikatnie usta, widzę, że ci przyjemnie i postanawiam nie myśleć. Nie myśleć, Daan. Co z tego, że masujesz męskie nogi. Są ładne. Mogę sobie wyobrażać, ze to jakaś gorąca dziewczyna.
… Piękne nogi… uda, okrągłe biodra… Pięknie wyrzeźbiony brzuszek i koronkowa bielizna…
Jasne włosy pasmami opadają na piersi, mój wzrok unosi się wyżej…
Nie. Zdecydowanie nie. Nie umiem się w to wczuć. Wizja znika, tak bardzo jak usiłuję ją przy sobie zatrzymać. Może po tobie w sukience, mam już na dzisiaj dość dziewuch i dlatego masowanie twoich owłosionych łydek sprawia mi frajdę.
Mruczysz jeszcze głośniej, kiedy przesuwam dłonie wyżej, do kolan…
- Jakie to przyjemne…
- So gay… - szepczę pod nosem, a ty spoglądasz na mnie z wyrzutem.
- Jakoś nie przeszkadzało ci, kiedy cały dzień chodziłem w kiecce – fukasz.
- Udawałem – śmieję się. Nie, wcale nie udawałem. Nie przeszkadzało mi. W pewnym momencie przestało być nawet niezręcznie. Przynajmniej dla mnie. Wiem, że ty cały czas czułeś się jak na torturach.
Znów zamykasz oczy i odpływasz. Ale nie na długo.
- Zostaniesz na noc? – pytasz w końcu. Wiedziałem, że zapytasz.
- Tak, zostanę. Tam pewnie będą jeszcze długo balować… - mrukam. – Dew.
- Co? – zerkasz na mnie.
- Usiądź inaczej. Bliżej, plecami do mnie… - ku mojemu zdziwieniu, zupełnie bez pytań, czy zaskoczenia, wykonujesz polecenie. Przysuwasz się i siadasz do mnie plecami, zerkając tylko ukradkiem przez ramię, żeby wiedzieć, co chcę zrobić.
Zaczynam masować twoje plecy. Wzdłuż kręgosłupa, łopatki, ramiona… jesteś spięty, nie dziwię się, zestresowany, wkurzony po całym dniu. Pewnie myślisz teraz bóg wie o czym, że jesteś niemęski, jak oni mogli cię nie rozpoznać. Wolałbym, żebyś się nie przejmował, więc staram się sprawić ci jak największą przyjemność…
Jękasz.
Zamieram na moment, słysząc to. Chyba jeszcze nigdy nie wydobyłeś z siebie takiego dźwięku przy mnie. Nie chcę, żebyś wyczuł, jak to na mnie podziałało, więc szybko wracam do masowania cię. Co to było, Dew, hm? Jęczeć tak przy przyjacielu… Brzmiałeś, jakbyś miał robione coś innego, niż masaż…
- Nie orgazmuj, Dew… - mrukam, ponownie obracając swoje chore myśli w żart.
- Spadaj…
- No już, już… pochyl się troszeczkę… - mrukam, żeby załagodzić twoje zdenerwowanie. Jesteś dziś drażliwy, ale rozumiem to, nie wypominam nic.
- Idę pod prysznic… - odsuwasz się i wstajesz. Opieram się wygodnie i kiwam głową. Znikasz w łazience, a ja zamykam oczy. Nie wiem czemu tak dziwnie na mnie działasz. Wciąż widzę w tobie laskę, czy coś? Jestem chory na głowę? Ubrałem przyjaciela w sukienkę, a teraz zmuszam go do dzikich jęków? Czekam, aż wrócisz. Sam w tym czasie zdejmuję z siebie koszulę i rozpinam pasek spodni. Zamykam oczy, gotów zasnąć na miejscu. Spotkania z moją rodziną zawsze są niesamowitym wysiłkiem fizycznym.
- Daan – zwracasz na siebie moją uwagę, gdy znów stoisz przede mną. Już umyty, w biodrach masz przewiązany ręcznik. Widzę, że jesteś zmęczony, siadasz więc w ten sposób na kanapie.
- Już? – mrukam.
- Tak. Idź się umyć.
- A dasz mi jakieś gatki? – zerkam na ciebie, wstając.
- Nie, wiesz? Biegaj nago – śmiejesz się z rozbawieniem. Przechylam głowę i patrzę na ciebie, jakby mówiąc „are sou fuckin kidding me?”. Ruszam do łazienki. Wciąż jest jeszcze gorąca i zaparowana, w powietrzu unosi się twój zapach. Biorę pierwszy lepszy ręcznik, wiszący z brzegu, żeby tak jak on, zawiązać go sobie w biodrach. Kiedy wychodzę, unoszę brew. W dalszym ciągu siedzisz na kanapie, zamyślony, wpatrujesz się niezmiennie w jeden punkt na dywanie.
- Dewey? – podchodzę do ciebie, przeczesując wilgotne włosy dłonią.
- Daan, a jak im powiesz, że zerwaliśmy… - unosisz na mnie spojrzenie. – To nie będą cię chcieli znów zeswatać z jakąś panienką?
…
- Kurwa – ciskam pod nosem. Nie przemyślałem tego. Faktycznie, mogą chcieć znów wcisnąć mi jakąś dziewczynę, bo przecież czas najwyższy, żebym się ustatkował i znalazł idealną kandydatkę na żonę. Bo tylko o to chodzi w życiu, o jakie troszczy się moja matka. Żeby było tak, by inni nie patrzyli krzywo i szanowali. Nie liczy się nic oprócz ustawienia się i rządzenia innymi. Okay, niech sobie rządzi. Ale nie mną. – Znajdę dziewczynę, Dew. Nie będę cię już w to mieszał, obiecuję.
- Wiem, na pewno już nie wcisnę się dla ciebie w kieckę – obruszasz się, wstając. – Głupi jesteś, że o tym nie pomyślałeś – śmiejesz się pod nosem.
- Dobra, dobra – warczę, faktycznie tym zdemotywowany. – Daj mi coś do spania, przekimam na twojej kanapie.
Kiwasz głową i ruszasz do swojego pokoju. Ręcznik nieco zsuwa ci się z bioder, przez co jestem zmuszony oglądać fragment twojego tyłka. Chyba jesteś zbyt zmęczony, żeby to poprawić, wszystko ci obojętne. Mógłbyś nawet biegać nago. Kucasz przy swojej szafce i zaczynasz szukać dla mnie bokserek. Przyglądam ci się z góry.
- Zmieścisz się? – wyciągasz jedną sztukę bielizny. – Grubasie – dopowiadasz.
- Śmieszne – mrukam. – No nie wiem, mam większego penisa, będzie mnie troszkę cisnąć.
- Nie wiesz, jakiego mam penisa – burkasz.
- Dewey… - mówię miękko. – Nie denerwuj się już… Wiem, że dzień był trudny, że dużo przeszedłeś… ale możesz już o tym zapomnieć, naprawdę…
- Po prostu jestem zmęczony… - wstajesz, przecierając twarz dłońmi. Widzę po tobie, że masz dość. Jesteś na mnie zły, a jednocześnie jesteś takim… Deweyem, który chciałby się przytulić, gdyby mógł. – Fizycznie, psychicznie… Nikt mnie nie poznał… wszyscy myśleli, że jestem dziewczyną. Nawet ten gejuch, co mnie malował… To nie jest dobre uczucie.
Marszczę brwi. Gdybym wiedział, ze tak to tobą wstrząśnie, nie prosiłbym… Jednak teraz nie można już tego odwrócić…
Kiedy nie doczekujesz się odpowiedzi ode mnie, puszczasz ręcznik i zaczynasz się przebierać. Odwracam się, nie chcąc patrzeć na twoje nagie ciało, choć przecież obaj jesteśmy facetami i nie powinienem się tym przejmować. Jak już mówiłem – nie wiem, co się ze mną dzieje. Chyba obaj jesteśmy zmęczeni psychicznie po dzisiejszym dniu, a ten doskonały plan okazał się być poważnym sprawdzianem dla naszej psychiki. Powinniśmy zrobić coś męskiego…
- Chcesz spać?
- Zróbmy coś męskiego – wypalam po prostu, nie myśląc wcale nad tym, co mówię. Patrzysz na mnie, jak na idiotę, któremu w środku nocy zachciało się iść do zoo.
- Co męskiego? – przechylasz sceptycznie głowę.
- Nie wiem, cokolwiek – kręcę głową. – Pograjmy na konsoli, czy coś…
- Nie mam ochoty – odpowiadasz. A mnie znów ogarniają wyrzuty sumienia. Zrobiłem ci krzywdę. Zdaję sobie z tego sprawę. Teraz już tak. Widzę, że boli cię wewnętrznie dzisiejszy dzień. Twoją męską dumę… - Pójdę już spać, Daan… - mrukasz i ruszasz w stronę swojego łóżka. Poczucie winy ściska mnie za podbrzusze.
- Dobranoc, Dew… - odpowiadam i wycofuję się do salonu, na kanapę… Nie powinienem był. A przynajmniej mogłem to lepiej przemyśleć. Oszczędziłbym mu stresu, niepotrzebnego doła. Bo boli mnie stan w jakim się znalazł. Nie wiem teraz, czy zaśnie, czy będzie leżał i się zadręczał. A co, jeśli wpędzę go w jakąś poważną depresję… Boże, Dewey… chcę ci jakoś pomóc, ale nie wiem, jak…
Zamykam oczy, układając się na jego kanapie. Długo nie mogę zasnąć. Myślę. Chcę coś zrobić, ale wszystkie myśli, gdzieś mi uciekają, zostawiając w głowie jedynie obraz ciebie – drażliwego i w złym nastroju.
I to moja wina.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania