Groźne tworzywo

- Wydajesz się zmartwiony, George - zauważyłem spokojnie. - Sądzisz, że zabójcą jest ktoś, kto tu pracuje? Nie odpowiedział, tylko powoli nabrał powietrza i wypuścił je ze zniecierpliwieniem. - Mogę ci jakoś pomóc, George? - Nie, nie, - zaprzeczył z irytacją. - Nikt nie może zrobić niczego, co by poprawiło sytuację. Słuchaj, muszę już iść. Za kilka minut mam klienta. - Patrzyłem za nim, gdy szedł w stronę zajazdu. Drapał się po krótko ostrzyżonych włosach. Zastanawiałem się, co przed chwilą przykuło jego uwagę. Przypomniałem sobie nagle, jak zmartwiał, gdy wczoraj wieczorem zobaczył smugę światła pod drzwiami pokoju zabiegowego. W pewnym sensie wydawał się bardziej zaskoczony, niż można by oczekiwać. W końcu to mogło świadczyć tylko o czyimś roztrzepaniu. Przemknęło mi też przez myśl wspomnienie tego, jak bardzo wydawał się nieobecny, gdy mnie masował - przerywając w nieoczekiwanych momentach. Zupełnie jak gdyby czegoś oczekiwał, niekoniecznie zagrożenia, ale czegoś. Czyżby minionego wieczoru George spodziewał się jakichś kłopotów? Trzymając się w pewnej odległości od niego, pośpieszyłem do zajazdu. Hol był pusty, choć kilka osób siedziało w saloniku przed kominkiem, rozmawiając ściszonymi głosami. Kiedy zbliżałem się do gabinetu Austina, usłyszałem jego głos, odrobinę podniesiony i wzburzony. Przyśpieszyłem kroku, obawiając się, że zaszło coś złego. Bez pukania otworzyłem uchylone drzwi. Natychmiast zrozumiałem, że osobą, z którą rozmawia Austin - albo raczej rozmawiał, bo przerwał w pół zdania, kiedy wpadłem do środka - jest Bailey. Przy wzroście prawie metr dziewięćdziesiąt górowała nad Austinem siedzącym w fotelu przy biurku. Była dość szczupła, choć wyglądała na strachliwą, i miała obwisły podbródek. Nosiła jasnozieloną sukienkę, i okulary w ciemnej oprawce. Jedyną rzeczą, jaką zrobiła, żeby cofnąć czas, było ufarbowanie włosów na kruczą czerń. - Przepraszam - bąknąłem. - Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. - Och, Bud, ależ tak. Wszystko gra - powiedział Austin, szukając odpowiednich słów. - Omawiamy tylko to, co się stało. To jest Bailey. Bailey, to Bud, o której tyle ci opowiadałem. - Oczywiście - rzekła uprzejmie, wychodząc zza biurka, aby podać mi rękę. - Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach. - Uścisk jej dłoni był mocny, ale jakiś oślizły, jak gdyby jej gruczoły potowe intensywnie pracowały dzisiejszego ranka. Ponadto roztaczała w koło nieco lizusowską aurę. Czułem wyraźnie, że jeśli nie będę się pilnować, to mogę kupić od niej jakieś Audi albo co gorsza udział w wakacyjnym mieszkaniu na południu Nowego Jorku, ze ścianami z grubej płyty wiórowej. Austin z zachwytem opowiadał o Bailey podczas lunchu, ale moje pierwsze wrażenie nie było pozytywne.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania