Grzegorz Krolikiewicz

Bogdana Dziworskiego poznałem w łódzkim SPATiF-je.

Przychodziłem tam często, bo było tanio i smacznie

a przy okazji panienki bywały tam ładne.

Studiowałem wtedy Polonistykę na UŁ.

Było to tuż przed wakacjami.

Bodzio siedział z grupą ludzi przy sąsiednim stoliku

i coś głośno opowiadał.

Na tyle głośno, że bez trudu wszystko słyszałem.

Opowiadał jak kiedyś jakiś gościu przy sąsiednim stoliku wyraźnie podsłuchiwał jego rozmowę z kolegami,

więc odwrócił się do niego i wypalił :

Pistolet panu wypadł.

Gościu odruchowo wyciągnął rękę w stronę podłogi.

Słysząc to wybuchnąłem śmiechem.

Bodzio popatrzał na mnie i nie przestając się śmiać zaprosił mnie do stolika.

I tak zaczęła się moja wieloletnia znajomość z jednym

z najlepszych wówczas operatorów filmowych.

 

Bodzio mieszkał dość blisko mnie i często wpadał z butelką wina na śniadanko.

Lubiłem gotować a od mamy nauczyłem się sztuki przystrajania potraw tak, że wyglądały jak z najlepszej restauracji.

Któregoś razu przy śniadanku zaproponował mi współpracę w charakterze asystenta przy filmie, który miał niebawem realizować.

Zdjęcia zaczynały się na początku lipca, więc bez problemów mogłem się zdecydować.

W końcu to wakacje, więc czemu nie.

Kilka dni pózniej wyjechaliśmy z całą ekipą na zdjęcia.

 

I tak zaczęła się moja filmowa, jak się pózniej okazało wieloletnia przygoda.

Film Dziworskiego nosił tytuł

"O krasnoludkach i sierotce Marysi."

W objazdowym cyrku, poza normalnym wieczornym przedstawieniem o godzinie 4 po południu wystawiano bajkę dla dzieci w której udział brały dwa karły i karlica grający krasnoludki, oraz normalnego wzrostu młoda dziewczyna, grająca sierotkę Marysię.

Jeździliśmy za tym cyrkiem przez prawie trzy tygodnie filmując tak spektakl, jak i reakcje widowni.

Ostatnim miejscem był Koszalin.

Codziennie wieczorem po zdjęciach spotykaliśmy się

z Bodziem i Ryśkiem Lenczewskim, aby omówić plan zdjęć na następny dzień.

Ostatnia scena filmu miała być nad morzem.

Ubrane w królewskie szaty karły płyną łodzią po morzu jako krasnoludki.

Wieczorem przed zdjęciami Bodzio popłynął na całość, wypijając sporo butelek wina.

Kiedy jechaliśmy już nad morze kupił po drodze skrzynkę piwa, którym próbował leczyć kaca.

Po dotarciu na miejsce nie udało się nam go obudzić.

Spał jak zabity.

Kierownik produkcji surowo zapowiedział Lenczewskiemu

i mnie, że jeżeli nie zrobimy tych zdjęć dzisiaj , to już nigdy ich nie zrobimy.

Rysiek odwołał mnie na stronę powiedział krótko.

Jerzy, róbmy.

Przecież wiesz jak mamy to zrobić.

Omówiliśmy wczoraj wszystko .

Robimy.

Najwyżej Bodzio to wyrzuci.

I tak się stało.

Zaczęliśmy wspólnie realizować scenę.

Ja zająłem się aktorami a Rysiek kamerą.

Kiedy pod wieczór wróciliśmy ze zdjęć do samochodu,

Bodzio nagle się ocknął.

Co się dzieje ?

Gdzie jesteśmy ?

Jak się dowiedział się od kierownika produkcji co się stało, był na nas wściekły .

A kierownik produkcji ze stoickim spokojem wytłumaczył mu, że powinien być nam wdzięczny za naszą pracę

a jeśli mu się zdjęcia nie spodobają, to zawsze może je wyrzucić.

My nigdy już tutaj nie wrócimy.

Kasa się skończyła.

Jak się póżniej okazało scena weszła w całości do filmu.

 

Na kolaudację w WFO w Łodzi przyszedł m.i. Grzegorz Królikiewicz.

Po kolaudacji, tradycyjnym zwyczajem poszliśmy do SPATIF-u.

Rozmowom końca nie było.

Kiedy już mocno wstawieni wyszliśmy stamtąd aby rozejść się do domów, podszedł do mnie Królikiewicz

i zaproponował mi spotkanie w najbliższym czasie u niego

w domu.

Kilka dni później zadzwonił i powiedział, że wysyła po mnie taksówkę.

Rozmawialiśmy kilka godzin.

Głównie o sztuce.

Czułem, że mnie przepytuje, sprawdza moją wiedzę.

Efektem tej rozmowy była propozycja współpracy jako asystenta przy realizacji spektaklu telewizyjnego

p.t. Trzeci Maja, który wkrótce zaczynał.

Był to ogromny teatr z udziałem najznakomitszych aktorów z całej Polski.

Realizacja trwała około trzech tygodni, co było wówczas rekordem jak na tak ogromny teatr.

Pełny sukces.

Zawdzięczaliśmy to między innymi temu, że Gierek będący wtedy u władzy, chciał uruchomić wentyl bezpieczeństwa wobec narastającego społecznego niezadowolenia

i postanowił przywrócić obchody święta 3 Maja, zakazane do tej pory.

Efektem tego posunięcia było to, że ówczesny szef telewizji Szczepański, dał nam zielone światło.

Mieliśmy całą telewizję do dyspozycji.

Bez żadnych ograniczeń.

Sytuacja wręcz komfortowa.

Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie w wielu obiektach, tak w Warszawie jak i w jej okolicach.

Często spaliśmy w taksówkach, które dowoziły nas na różne plany zdjęciowe.

Nierzadko odległe o ponad godzinę jazdy.

Tempo realizacji było oszałamiające a i realizacja

nietuzinkowa.

Po raz pierwszy w historii teatru Tv. połączono nagrania studyjne ze zdjęciami filmowymi.

Zdjęcia robił Dziworski i Lenczewski.

Ci sami z którymi robiłem film o cyrku.

Dla mnie to świetnie, bo rozumieliśmy się często bez słów.

Jedną z najwspanialszych scen filmowych tego spektaklu była Czarna Procesja.

Relacja z Czarnej Procesji, która przeszła ulicami Warszawy pod Zamek Królewski.

Moim zdaniem prawdziwe arcydzieło.

Po zdjęciach przyszła kolej na montaż.

Najciekawszy moim zdaniem etap tworzenia.

Termin naglił, więc pracowaliśmy bez wytchnienia.

Czas gonił nas nieubłaganie.

Wszystkie prace szczęśliwie skończyliśmy trzeciego maja wczesnym popołudniem.

Potwornie zmęczeni wracaliśmy pociągiem do Łodzi.

A wieczorem, zaraz po dzienniku telewizyjnym, odbyła się emisja.

Kilka tygodni później zostaliśmy zaproszeni do studia w Warszawie na rozmowę o naszym widowisku.

Kiedy weszliśmy zobaczyliśmy na podłodze ogromną ilość wypełnionych po brzegi worków.

Jak wyjaśniła nam dziennikarka były to listy

z gratulacjami i podziękowaniami dla nas.

Muszę przyznać, że był to jeden z najszczęśliwszych dni

w moim życiu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania