Grzesznik
2021
Nie, bo tu nie ma nieba
Jest prześwit między wieżowcami
Przestąpił próg kościoła i zamknął za sobą ciężkie drzwi. Drewniane odrzwia momentalnie stłumiły odgłosy ruchu ulicznego i zwyczajnego życia miasta. Było piękne letnie popołudnie, dziesiątki ludzi uznały więc – słusznie zresztą – że to świetna pora na spacer, kupno lodów z budki na rogu, wyprowadzenie psa, zrobienie zdjęcia na tle ukwieconego klombu czy fontanny… Jeszcze przed chwilą patrzył na ich beztroskie, radosne twarze. Dziecko umazane czekoladą. Dwóch młodzieńców pokazujących sobie na ekranie telefonu coś, co rozbawiło ich obu. Kobieta na ławce z zainteresowaniem kartkująca gruby, kolorowy magazyn. Staruszek w eleganckim stroju niosący bukiet bladoróżowych dalii.
Wszędzie wokół ludzie cieszyli się życiem, którego on nigdy mieć nie będzie, wszedł więc do cichego kościoła, by oczyścić umysł i choć przez chwilę odpocząć. Wiedział, że to daremne, że myśli znów przyjdą, kiedy wróci do domu, do małego mieszkania, w którym czekała tylko biało-czarna kotka. To małe, ciepłe stworzonko było bolesną pamiątką, przypomnieniem tego, jak wyglądałoby jego życie, gdyby świat był inny, gdyby tylko… Ale świat pozostawał wciąż taki sam i nie zmieni się tylko dlatego, że tego pragnął. Musiał więc jakoś żyć tu i teraz, i – Bóg mu świadkiem – starał się, starał najmocniej, jak tylko mógł.
Czasem jednak potrzebował wytchnienia i samotności, dlatego też poszedł w głąb świątyni, zamoczył końcówki palców w święconej wodzie, przyklęknął i przeżegnał się tak, jak dawno temu uczyła go matka. Poruszając się bezszelestnie, zajął miejsce w ostatniej kościelnej ławie. Spuścił głowę i splótł palce obu dłoni. Mógł wyglądać jak pogrążony w cichej modlitwie, ale nie modlił się od lat.
A serce to nie serce
To tylko kawał mięsa
Wnętrze kościoła było chłodniejsze i ciemniejsze niż skąpane w blasku dnia ulice Warszawy, jednak nie oddawało w pełni jego nastroju. Chętnie posiedziałby w mrocznej krypcie, gdzie w zatęchłym powietrzu unosi się zapach wilgoci i pleśni, a od ciężkich, kamiennych płyt ciągnie tchnieniem wieczności. Niechby była to gotycka katedra; rozjaśniona jeno pobłyskiem świec i pojedynczymi promieniami słońca z trudem przeciskającymi się przez strzeliste, ostro poszarpane witraże; pachnąca słodkim kadzidłem i ciętymi kwiatami… Czy też barokowy kościół z ołtarzem ociekającym złotem, ciemnymi ścianami pokrytymi drewnem i kurdybanem, w którym mógłby podziwiać obrazy mistrzów malarstwa pełne na wpół obnażonych ciał i czekać, aż przestrzeń wypełnią dźwięki toccaty Bacha wygrywanej na wielkich organach; potężne akordy odbiją się echem od sklepienia i zawibrują basowo w głębi trzewi…
Ale to był tylko zwykły kościół, choć pod nietuzinkowym wezwaniem: Najświętszej Maryi Panny Matki Pięknej Miłości. Nad prostym ołtarzem górował wielki krucyfiks, Matka Boska patrzyła na wiernych ze środka tryptyku stylizowanego na gotyk, lecz jej twarz nie jaśniała subtelnym pięknem średniowiecznych ikon. Świątynia była młoda, ledwo trzydziestokilkuletnia, pobielona w środku, jasna, jak nakazywała współczesna moda, i niezbyt chętnie uczęszczana, jak wszystkie nowe kościoły, do których nie zachodzili turyści. Nie był tu jednak sam – z przodu po prawej siedziała staruszka, trochę przed nim jakaś para w średnim wieku, a z konfesjonału dobiegał go kobiecy głos wyznający winy kapłanowi.
A życie, jakie życie?
Poprzerywana linia na dłoniach
Starał nie wsłuchiwać się w spowiedź kobiety, ignorować szeptane gorączkowo grzechy, ale to nie było proste. Pomyślał więc o sobie, sięgnął pamięcią do dni, gdy sam żarliwie kierował modlitwy ku niebu i nieśmiało liczył, że zostaną wysłuchane; bądź też przeciwnie: krzyczał, groził, wadził się z Wszechmocnym niczym na wpół oszalały bohater romantycznego poematu, by potem paść na ziemię, płakać i błagać – właściwie o co? Nie istniała żadna siła, która odwróciłaby bieg czasu, która przywróciłaby do życia tych, których kochał, a których tak srogo zawiódł… Minęło wiele lat, zanim zrozumiał tę prostą prawdę i przestał się modlić.
Nie było Boga. Dobrotliwy, wybaczający błędy ojciec, o którym opowiadali księża, nigdy nie istniał. Żaden potężny byt nigdy go nie kochał i nie był gotowy rozjaśnić najmroczniejszych chwil jego istnienia, dać nadziei, sensu i celu. Nikt nie słuchał modlitw, ani tych szeptanych z pokorą, ani wykrzyczanych w gniewie. A jeśli jednak się mylił? Jeśli istniał jakiś Bóg, jakaś przedziwna siła zdolna kształtować wszechświaty według własnego widzimisię i wpływać na życie każdego, to była to przeżarta do szpiku kości złem, wstrętna istota, z którą nie chciał mieć nic wspólnego. Tylko prawdziwe monstrum mogło pozwolić, by na świecie istniało tyle cierpienia, tyle żerujących na innych aberracji, tyle podłości, kłamstw, przemocy i zawiści…
Głos kobiety i spowiednika przywrócił go do rzeczywistości. Co prawda nie widział księdza, ale po brzmieniu jego wysokiego tenoru obstawiał, że jest dość młodym człowiekiem. Ciekawe, co by powiedział, gdyby poszedł i szczerze wyznał swe winy…
„Obraziłem Pana Boga następującymi grzechami: zabiłem kuzynkę, którą kochałem jak siostrę; rozszarpałem jej gardło jak bestia, którą jestem, gdy tylko przestanę się kontrolować… Zabiłem mężczyznę, zastrzeliłem go przy świadkach i oszukiwałem się, że to czyn szlachetny, że działałem w obronie innych… Każdej nocy mego istnienia świadomie krzywdzę ludzi, by zaspokoić swe żądze… Mógłbym to wszystko zakończyć jednym ruchem dłoni trzymającej nóż, lecz brak mi odwagi, by to zrobić… Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję, postanawiam poprawę, proszę o naukę, pokutę i rozgrzeszenie. Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!”
Uniósł kąciki ust w mimowolnym uśmiechu. Ksiądz zapewne uznałby go za szaleńca i miałby wiele racji, choć przecież ta spowiedź byłaby szczera… Naprawdę żałował czynów, które popełnił; nienawidził potwora, który tkwił pod maską cywilizacji i ogłady. Potrafił go kontrolować, ale sama świadomość, że bestia ciągle tam jest, czasem doprowadzała go do szału. Szczególnie drugie morderstwo wciąż nie dawało mu spać, choć przecież minęło już tyle czasu… Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wyciągnął rewolwer i zabił człowieka – bandytę, lecz, na Boga, to wciąż człowiek! Mógł przecież powstrzymać go na tyle sposobów, w ostateczności dać się nawet postrzelić, ale wybrał najłatwiejsze, najbezpieczniejsze wyjście. Dlaczego? Stawiał sobie to pytanie setki razy, a odpowiedź była tylko jedna: ze strachu. Bał się, że ludzie, których „bronił”, zobaczą w nim potwora, prawdziwą twarz, która na chwilę wychynie spod starannie narzuconej kreacji. Dlatego stchórzył i udał dzielnego człowieka, niemal bohatera… Nienawidził się, gdy potem składano mu gratulacje. Nienawidził się w wielu momentach swego istnienia. Dlaczego wciąż żył? Ze strachu? Z jakiegoś pokręconego poczucia obowiązku? By zadośćuczynić ludzkości za popełnione grzechy? Na to pytanie wciąż nie znalazł odpowiedzi.
Wsłuchał się w dobrze znane słowa modlitw, które kobieta szeptała w ramach zadanej pokuty. Nie powtarzał ich, lecz i tak przyniosły ukojenie, przypomniały dziecięce lata i pacierze klepane z matką i bratem… Poczuł się odrobinę lepiej, rozgonił czarne chmury, które zasnuły to piękne, letnie popołudnie. Przymknął oczy i słuchał dalej.
A Bóg, nie ma Boga!
Są tylko krzyże przy drogach
Przestała się modlić, a on podniósł głowę i przyjrzał się jej dokładnie. Wstała i szykowała się do wyjścia. Teraz nachyliła się nad dużą torebką i chyba czegoś w niej szukała. Wysoka, postawna blondynka koło czterdziestki, spięła włosy tak, by odsłaniały szyję. Chętnie podziękowałby jej za piękne modlitwy, które pomogły mu się uspokoić, ale mogła uznać go za świra albo zboczeńca. Gdy szła w stronę drzwi, obserwował ją spod półprzymkniętych powiek, a potem wstał i poszedł za nią. Taka czy inna, musiał tego wieczoru znaleźć jakąś ofiarę i spełnić rytuał: najpierw hipnoza, potem ugryzienie, krew i uzdrawianie. Cokolwiek by się nie działo – musiał pić krew. Czy tego chciał, czy nie, Jan Stawski był wampirem.
Wykorzystano fragmenty utworu Nie ma nieba, Happysad
Komentarze (18)
Może to trochę potrwać bo ja nie myślę 🙂
Z tych mrocznych anime to jeszcze lubię Claymore, Black Lagoon (ten czarny humor jest bezcenny), witchblade był przyzwoity i Elfen Lied.
Atak on Titan chyba właśnie dwa sezony oglądałem i przyznaje - fajne.
Jeśli jakiś bóg istnieje i mógłby zabrać całe zło ze świata, a jednak pozostaje bierny to... To chyba ja jestem lepszym człowiekiem niż on bogiem😔😔
Ode mnie 5.0 😉
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania