half heaven, half hell - 1

Zdejmowałam właśnie buty, gdy krzyk mojej rodzicielki postanowił rozerwać mi bębenki. Rzuciłam w kąt swoje białe Nike i czym prędzej ruszyłam do miejsca hałasu. Po dźwięku jaki wydobywał się z kuchni, mogłabym rzec, że albo mama zbaczała ducha lub co najmniej dwa lub co jest bardziej prawdopodobne, Nicolas jest idiotą. Intuicja jak zawsze mnie nie zawiodła, po duchach nie było śladu.

 

- Mamo? - zapytałam zdziwiona, widząc przerażenie malujące się na jej twarzy. - co się stało?

 

- Co się stało? Ty się jeszcze pytasz! - krzyknęła, patrząc na mnie z mordem w oczach - Sara! Jak to się stało że puszek znalazł się w kuchni? Możesz mi wytłumaczyć co robi tutaj ten okropny pająk?

 

Moje oczy automatycznie powędrowały na białe płytki w kuchni. Z przymrużonymi powiekami przyglądałam się odwróconej dnem szklance, pod którą znajdował się pupil N.

 

N - Nicolas, inaczej: Niedojebany Niszczyciel N...wszystkiego.

 

Dzisiaj miałam naprawdę ciężki dzień a krzyki mamy naprawdę nie pomagały. Czy ten dureń nie umiał zajmować się swoim zwierzakiem, czymkolwiek to coś było? Puszek bo tak wabił się owy „straszy" stwór, przez swój gabaryt mógł wydawać się groźny, lecz jego jad porównywalny był do tego osy. Sprawiał tylko pozory a tak czy inaczej nie zagrażał życiu. Mieszkał z nami od tygodnia i szczerze, na mnie nie robił większego wrażenia, ale jak widać mama reagowała jak reagowała. Podsumowując nie pałała do niego sympatią. Gdy trafił pod nasz dach, cała rodzina dostała dość jasne wytyczne, że jeśli kiedykolwiek znajdzie się gdziekolwiek indziej niż w swoim terrarium, zostanie potraktowany co najmniej czterdziestostronicowym wydaniem Vogue. Nikt nie miał odwagi kłócić się z nią w tej kwestii.

Westchnęłam ciężko schylając się po włochate zwierzątko. Moja ręka była już bliska kontaktu z pająkiem gdy odkryłam co tak naprawdę znajdowało się pod naczyniem. Głośne parsknięcie wydobyło się z mojego gardła, aby po chwili przerodzić się w głośny śmiech. Nie mogłam powstrzymać się do takiego stopnia, że moje kolana i dłonie oparły się o zimną podłogę. Od nagłego ataku śmiechu bolały mnie już policzki, a lecące z oczu łzy rozmazywały widoczność. Przerwałam swój maraton tyko dlatego aby popatrzeć na mamę i jej zdezorientowany wyraz twarzy.

 

- Margo Blue, dorosła kobieto i za razem moja matko, czy ty naprawdę chcesz mi powiedzieć, że przykryłaś plastikowego pająka szklanką? - powiedziałam trzymając się za nadal obolały brzuch od salwy śmiechu. Chwilę zajęło jej zrozumienie co dokładnie się stało i jak absurdalna była ta sytuacja. Zdezorientowana przyglądała się swojemu odkryciu, który okazał się plastikową zabawką.

 

- Boże, miej cierpliwość do moich dzieci. - odparła, przytrzymując palce na powiekach.

 

- Nie chce ci nic mówić, ale ciesz się że nie mieszkamy w Australii bo mogłoby ci zabraknąć zastawy, na przykrywanie tego robactwa. - zachichotałam.

 

Mama nie skomentowała moich słów i chodź nie chciała przyznać tego na głos, wiedziałam, że i ją rozbawiła ta sytuacja. Margot Blue, najpiękniejsza, najmądrzejsza (chodź po ostatnich sytuacjach, nie wiem) i zarazem najodważniejsza kobieta jaką znam, właśnie pokazała, że boi się małego pajączka. Okej może nie jest aż taki mały, ale to nadal niewielkie stworzonko, które raczej by jej nie zjadło. Patrzyłam teraz jak pięknie się uśmiecha, czytając coś na swoim tablecie. Mimo, iż czterdziestka pukała do jej drzwi coraz głośniej, jej twarz porywały tylko znikome zmarszczki pod pięknymi karmelowymi oczami. Miała na sobie swoją ulubioną oliwkową sukienkę, która dzięki atłasowi przylegała jak druga skóra. Kasztanowe kosmyki kaskadami opadały na jej szczupłe odkryte ramiona. Włosy miała tak piękne, że nie zdziwiło by mnie, gdyby ktoś kiedyś napisał o nich wielostronicową, wielowątkową powieść obyczajową, niestety nie dane mi było ich odziedziczyć. Jedyne co od niej dostałam to kolor oliwkowej skóry, latem przypominającą mleczną czekoladę.

 

- Co tam robi moja miss świata Margo i zajmująca ostatnie miejsce w konkursie Sara? - z zadumy wyrwał mnie N. Przewróciłam oczami na ten mało wyszukany tekst.

 

- Spadaj.

 

- Sara słownictwo! - wtrąciła się mama, na co Nicolas wyszczerzył się od ucha do ucha, ja oczywiście jak zawsze musiałam oberwać, nawet w tak głupich sytuacjach. - A ty się tak nie ciesz. - tym razem zwróciła się do niego, przez co automatycznie to mi poprawił się humor. - Lepiej dziecko drogie powiedz mi proszę, czy puszek znajduje się w miejscu w którym powinien się znajdować? - udawała obojętną, jednocześnie nalewając sobie kawy z ekspresu.

 

- Tak a co? - zapytał lekko zdezorientowany.

 

Nastąpiła chwilowa cisza, więc stwierdziłam, że to chyba czas dla mnie.

 

- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale właśnie się okazało, że mama boi się plastiku. - ta sytuacja była tak komiczna, że mimo iż nadal nie chciałam rozmawiać z Nicolasem, to tej historii nie mogłam zachować tylko dla siebie. Ze szczegółami opowiedziałam mu całą sytuację sprzed kilku minut. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, na gniewne spojrzenie mamy, gdy tłumaczyłam co się stało. Nico całą moją wypowiedź wysłuchiwał z uniesioną brwią, prawie uderzyła o sufit, gdy usłyszał co tak naprawdę znajdowało się pod szklanką.

 

- Chyba w tym domu zamieszkały wszystkie wariatki z Long Beach. - westchnął, rzucając łobuzerski uśmiech.

 

Dupek.

 

Patrząc na tego kretyna nie wiedziałam, czy wsadzić go na pokład Apollo i wysłać w kosmos, aby pozwiedzał Marsa, czy samej wyruszyć na Grenlandię tylko po to, aby go nie oglądać, a przypominam, że kocham Kalifornię i tutejsze słońce. Dość, że doprowadził do destrukcji mojego życia, to jeszcze był tak wkurzający, że chęć popełnienia mordu przewyższała nad wolnością. W przeciągu tego tygodnia, naprawdę były momenty, że poszła bym siedzieć z uśmiechem na ustach, tylko po to, aby jego ciało musieli zeskrobywać ze ścian dobre dwa tygodnie.

 

***

 

Z westchnieniem weszłam do swojego pokoju, wszędzie walały się jakieś pudła, do których za nic na świcie nie chciało mi się zaglądać. Zbierałam się do tego już dobre dwa miesiące, chodź dobrze wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała je rozpakować. Tak naprawdę w większości z nich nie było nic ciekawego, stare szpargały z poprzedniego domu, jeśli można nim nazwać hotel. Jako córka właścicielki jednej z największych sieci hoteli na wybrzeżu Kalifornii, gdzie indziej mogłabym mieszkać jak nie w jednym z nich. Zajmowaliśmy całe ostatnie piętro w najbardziej wyjątkowym ze wszystkich posiadanych przez moją matkę. Golden Blue, bo tak się nazywał, znajdował się przy samej plaży w moim ukochanym miasteczku Long Beach. Wyjątkowość zapewniało mu jednak nie samo miejsce i plaża, a jego historia. Zaczynając od tego, że to tam poznali się moi rodzice i to właśnie tam spędzili najszczęśliwsze lata swojego życia a kończąc na tym, że Golden Blue był pierwszym hotelowym dzieckiem naszej rodziny.

 

Jednak jak widać dzieci szybko dorastają i nie potrzebują już tyle opieki.

 

Dokładnie dwa miesiące temu moje życie postanowiło zacząć za mnie nowy rozdział. Co prawda nasz nowy dom znajdował się nie trzy tysiące a niecałe trzydzieści mil od Golden Blue, co nie oznaczało, że było mi z tym lżej. Tak naprawdę było mi cholernie źle patrząc na fakt, że moje zdanie zostało pominięte w kwestii przeprowadzki do Hunington Beach. Gdy się o tym dowiedziałam, decyzje zostały już podjęte.Nadal nie wiedziałam, czy jestem na mamę bardziej zła o to, że nic mi wcześniej nie powiedziała czy o to, że zgodziła się zniszczyć mi życie.

 

Byłam dzieckiem, gdy brała ślub Leonardem i ani trochę mi to nie przeszkadzało, ba można było powiedzieć, że byłam najwierniejszym kibicem ich związku i to nie tylko przez to, że chciałam szczęścia mamy a chociażby dlatego, że zyskałam kolejną wspaniałą osobę w swoim życiu. Leo był super człowiekiem a co później się okazało, również świetnym ojcem. Mówiąc to nie miałam na myśli tyko swojej osoby, bo nigdy na siłę nie próbował zastąpić mi ojca, ale z pełnym przekonaniem mogłam to stwierdzić widząc jak traktował Lotty, moją przyrodnią siostrę, która na zawsze połączyła naszą patchworkową rodzinę.

 

Byliśmy naprawdę szczęśliwi.

 

Problem pojawił się pewnego dnia, gdy mama poprosiła mnie o rozmowę w swoim gabinecie. Bardzo często tam kiedyś przesiadywałam, bawiąc się czy odrabiając lekcje i raczej to miejsce kojarzyło mi się z pozytywnymi rozmowami, więc to oficjalne zaproszenie lekko mnie zaniepokoiło. Szczyt zdenerwowania osiągnęłam, gdy siedząc na wygodnym fotelu, przez pierwsze pięć minut słyszałam tylko nasze oddechy i cykanie zegara. Mama była osobą, która zawsze wiedziała co powiedzieć w danej sytuacji, a to długie milczenie z jej strony było oznaką niekoniecznie czegoś dobrego. Zaczęła rozmowę na pozór spokojnie mówiąc o naszej sytuacji rodzinnej, krążyła w kółko jednego tematu, powtarzając, że wszystko co robi jest dla dobra nas wszystkich. Wiedziałam, że ta gadka była formą wstępu i uspokojenia mnie przed ładunkiem wybuchowym który zaraz na mnie zrzuci.

 

Nie myliłam się.

 

Tylko wieść o tym, że Leo ma siedemnastoletniego syna, który nagle wyrósł jak grzyby po deszczu, nie była ładunkiem wybuchowym typu TNT, a jebaną bombą atomową. Najgorsze było to, że ta wiadomość nie była jej wybuchem, bo to informacja którą dostałam później całkowicie zmiotła mnie z planszy.

 

Musimy przeprowadzić się do rodzinnego miasta Nicolasa.

 

Okazało się, że mama i Leo już od kilku miesięcy wiedzieli o jego istnieniu i przez ten cały cholerny czas milczeli. To, że nie powiedzieli to jedno, a przeprowadzka? Dowiedziałam się, że jest konieczna, ponieważ od jakiegoś czasu to Leonardowi przysługiwały prawa opieki nad Nicolasem, a co za tym idzie mieszkanie osobno nie wchodziło w grę. Zastanawiało mnie tylko co w głowie miała jego matka, że nagle sobie przypomniała, że Nicolas ma ojca, a druga kwestia, to dlaczego nie miała już praw opieki. Moja czaszka pękała od nadmiaru informacji a pytania, które pozostawały bez odpowiedzi przyprawiały o ból głowy, wiedziałam jedno, Nicolas Carter zniszczył mi życie.

 

A może je uratował?

 

Nigdy nie należeliśmy do osób biednych, a jakby się tak zastanowić to chyba należeliśmy do jednych z najbogatszych na wybrzeżu, ale przez myśl mi nie przeszło, że kiedykolwiek zamieszkamy w takim miejscu. Biała nowoczesna willa położona w najbogatszej dzielnicy tego miasteczka. Sami znani lekarze, politycy, radni, dokładnie cała śmietanka towarzyska Kalifornii zebrana w to jedno miejsce. Sama nie wiedziałam czy to odpowiednie miejsce dla nas, ale chyba czas sam pokaże. Albo nawet nie, nic nie musi pokazywać, wielki basen, boisko do koszykówki, siłownia i co najważniejsze prywatne wejście na plaże wszytko zrekompensują.

 

Leżałam właśnie na najwygodniejszym łóżku pod słońcem, rozmyślając jak to wszytko się potoczy. Los w moim szesnastoletnim życiu sporo już namieszał, wiele zabierał, ale też nie mniej dawał. Pisał scenariusze mojego życia, pozwalając raz na jakiś czas mi samej chwycić pióro. Popisał się już swoimi umiejętnościami zesłania mnie do Hunington Beach i teraz, to mi musiał dać szansę na dopisanie własnego rozdziału.

 

Podniosłam się z pozycji leżącej, aby podziwiać moje nowe sacrum. Nie wspominając, ze mój prywatny azyl był wielkości połowy naszego apartamentu w hotelu, to był po prostu przepiękny. Wszytko utrzymane w moich ulubionych odcieniach, bieli i jasnego drewna a do tego beżowe dodatki. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech gdy w czeluściach pamięci przywołałam wspomnienie z pierwszych odwiedzin nowego pokoju. Nie było to miłe doświadczenie, mama prawie siła wepchnęła mnie przez próg dwuskrzydłowych drzwi. W tamtym momencie, uczucie niechęci do tego pomieszczenia było małym niedopowiedzeniem. Nie wiedziałam jednak, że zakocham się w nim od pierwszego wejrzenia.

 

A mówią, że taka miłość nie istnieje.

 

Po prawej stronie pod wielkim oknem przysłoniętym muślinowymi zasłonami stało dużych rozmiarów biurko. Mój wzrok najbardziej jednak przykuwała ściana naprzeciw, a bardziej wielka tafla szkła z drzwiami prowadzącymi prosto na taras, za którym widok zatrzymywał moje serce na dobre kilka sekund. Wiedziałam, że nasz dom będzie tuż przy plaży, lecz nie wyobrażałam sobie że będzie się bezpośrednio na niej znajdował. W podświadomości nie byłam w stanie wyobrazić sobie takich widoków. Ocean wyglądał niczym obraz namalowany przez najsłynniejszych artystów świata, jakby sam Vincent van Gogh wziął pędzel i wyczarował to cudo. Już wtedy zdałam sobie sprawę, że to miejsce będzie moim prywatnym miejscem kultu. Rozglądając się dalej a dokładnie na lewo dostrzegłam pnące zwisające rośliny nad łukowatym przejściem do części sypialnej, którą chyba kochałam najbardziej za wyposażone w nią łóżko. Leżąc na nim, po prawej stronie można było dostrzec jeszcze dwie pary drzwi i to nie byle jakich. O Panie, zostałam posiadaczką prywatnej łazienki i garderoby!

 

Spojrzałam na szafkę nocną, na której zawibrował telefon. Z uśmiechem rzuciłam się w jego kierunku, aby odczytać powiadomienie. Szybko zmienił się w grymas, gdy zobaczyłam logo szkoły i polukrowaną do granic możliwości wiadomość z powitaniem w nowej placówce wychowawczej. Jęknęłam męczeńsko, wstałam z wygodnego łóżka, wyjęłam z szafki nocnej różową zapalniczkę oraz paczkę papierosów. Na moje usta wkradł się lekki uśmiech, gdy patrzyłam na przedmioty trzymane w dłoni. Nie chciałam się zastanawiać co zrobiłaby mama gdyby dowiedziała się że palę. Mógłby nastąpić kryzys w tym nałogu, pewnie podpaliłaby wszystkie koncerny tytoniowe a mnie razem z nimi. Podeszłam do szklanych drzwi prowadzących na taras, miałam już je otwierać, gdy nagle zauważyłam coś niepokojącego. Miałam nadzieję, że mam omamy, szybko zamrugałam dwa razy ale obraz się nie zmienił. Na tarasie, na moim hamaku ktoś leżał, a raczej spał. Dostałam mini zawału bo moje serce się zatrzymało a ja nie potrafiłam się poruszyć. Czy zidiociały Nicolas nie zamknął furtki prowadzącej na plażę i śpi tutaj jakiś przybłęda? Mój organizm z trybu gdzie byłam lekko wystraszona automatem zamienił się w tryb bojowy. Powinnam iść po mamę albo najlepiej od razu zadzwonić po ochronę, lecz przy nagłym przypływie złości postanowiłam otworzyć te cholerne drzwi. Bezszelestnie weszłam na taras, przyglądając się nieznajomemu. Przez wzrost adrenaliny mój instynkt samozachowawczy poszedł się kochać. Czy się bałam? Chyba jednak nie do końca, patrząc na fakt, że zrobiłam dwa kroki w stronę hamaka. Nieznajomy spał jak zabity, zgiętą w łokciu ręką przysłaniał sobie twarz, przez co ni jak nie mogłam go rozpoznać, tak naprawdę nie wiem kogo chciałam w nim ujrzeć, ja tu nikogo nie znałam. Lustrując jego sylwetkę nie do końca wiedziałam co widzę, pomijając fakt, że był w samych spodenkach , moją uwagę skupiła górna część ciała. Umięśnioną klatkę piersiową, brzuch oraz ręce prawie w całości pokrywały tatuaże. Chwilę przyglądałam się malunkom na jego ciele i muszę przyznać, ze były naprawdę imponujące. Trzy cyfry wytatuowane gotycką czcionką, kolejno dwa pięć, siedem zdobiły jego mostek. Zastanawiałam się co mogły oznaczać. Dalej miał dwa cherubiny z jakimiś przedmiotami w rączkach, których nie byłam w stanie rozpoznać przez mrok który nas otaczał. Obojczyki zdobiły wijące się węże, kolejno widziałam jeszcze zakrwawiony nóż, napis dance macabre, motyla, ciernie, było tam też chyba małe serduszko. Reszty nie byłam w stanie rozpoznać, było zbyt ciemno. Tatuaży było mnóstwo, każdy inny a jakimś cudem tworzyły spójną całość.

Obserwacje przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości. Nie był to mój telefon , rozejrzałam się pośpiesznie i dostrzegłam leżące na podłodze urządzenie z lekko potłuczonym ekranem. Komórka musiała należeć do naszej śpiącej królewny. Szybkim ruchem ją podniosłam, chodź sama nie wiedziałam dlaczego, ale już totalnym szczytem głupoty było włożenie jej do kieszeni bluzy. Nie wiedziałam co dalej robić, więc uznałam, że najlepszym pomysłem będzie wycofanie się i powrót do pokoju. Zrobiłam dwa szybkie kroki w tył w celu ewakuacji, ale oczywiście anioł stróż i tym razem postanowił mnie opuścić. Cofając nogę, z impetem kopnęłam szklaną butelkę z whisky, która z niewiadomych powodów tam stała. Prawdopodobnie przyniósł ją nasz tajemniczy gość, który na początku się upił a później postanowił zrobić sobie drzemkę na naszym tarasie, świetnie! Butelka z hukiem uderzyła o kamienną podłogę, rozsypując się przy tym na kawałki. Resztki whisky rozlało się po posadce. Gdy do moich nozdrzy dotarł zapach bursztynowego trunku, wzdrygnęłam się, nie znosiłam tego zapachu, miałam nadzieję że szybko wyparuje z mojej kamiennej podłogi. Nie był to jednak mój jedyny problem, bo gdy podniosłam głowę, moje oczy spotkały się z przeszywającym, lecz lekko zdezorientowanym wzrokiem chłopaka. Zmienił pozycje na siedzącą pocierając skronie. Z wyglądu przypominał mi trochę Michalea Scofielda z serialu Prison Break, miałam jednak nadzieje, że on nie nawiał przed chwilą z więzienia.

 

To jest kurwa żart, prawda?

 

Założyłam ręce na piersi, rzucając pytające spojrzenie chłopakowi. Mimo iż udawałam hardą to w duchu modliłam się żeby jednak nie był seryjnym mordercą. Sekundy mijały a atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, porywałam się trochę z motyką na słońce, ale do odważnych świat należy.

 

Dlaczego moje życie musiało być tak popierdolone?

 

- Mam dużo pytań, ale zacznijmy od pierwszego. Co tu do cholery robisz? - Zapytałam tak groźnie jak tylko mogła to zrobić dziewczyna mająca niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu. Chłopak na moje pytanie gwałtownie się orzeźwił, kompletnie nie wyglądał już na zaspanego. Oczy miał śmiertelnie poważne, co totalnie nie pasowało do jego uśmiechu, z którego cynizm i drwina wylewały się się litrami.

 

- Chyba to nie powinno być twoje pierwsze pytanie, nieprawdaż? - Wstał z hamaka robiąc dwa kroki w moją stronę. Gdy usłyszałam jego głos nie tylko moje ciało zadrżało, miałam wrażenie jakby ziemia czuła to samo wywołując przy tym trzęsienie. - Chyba nie wiesz kim jestem prawda? - kolejny krok w moją stronę. Był tak kurewsko pewny siebie. Mimo, że zasiał we mnie ziarno paniki, nie tak łatwo było mnie przestraszyć. Przyglądałam mu się beznamiętnie, mimo wszytko nie bałam się go, nie wiedziałam nawet dlaczego. Tym razem to ja zrobiłam dwa kroki w jego stronę, nie spodziewał się tego ruchu, na chwilę spoważniał, aby po sekundzie przybrać jeszcze upiorniejszy uśmiech. - Hmm...? - uniósł brew, wyczekując mojej odpowiedzi. Koniec tego.

 

- Chcesz mi się przedstawić? Proszę bardzo! Jak dla mnie możesz być Wróżką Chrzestną, nie wiem, Świętym Mikołajem, Elfem , czy nawet jebaną Księżniczką Disneya, ale nadal mnie to nie interesuje. - Co on sobie w ogóle myślał, że co usłyszę jego nazwisko i będę trzęsła kolanami bo jego rodzina to pierdolona mafia albo jacyś kryminaliści? - Człowieku chyba za dużo książek dla nastolatek się naczytałeś. - rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, chłopak nawet nie drgnął, nadal miał ten swój uśmiech który w żadnym stopniu nie był przyjemny. - Myślisz że co? Powiesz mi za chwilę, że jesteś jakim spierdolonym gangsterem lub synem prezydenta i z jakiś niewyjaśnionych powodów mam cię znać? Co jesteś pępkiem świata? - moja wściekłość wykroczyła po za skalę, byłam na skraju wytrzymałości. Mówiłam wszystko na jednym wdechu, dodatkowo tak mocno gestykulowałam, że czułam się jakbym przebiegła maraton.

 

- Dobra, dobra, primabalerino, bo zaraz albo dostaniesz zapaści, albo sama się zabijesz własnymi rekami od tego machania. - chłopak nie miał już tego wyrazu twarzy co wcześniej coś się zmieniło, jego twarz wyglądała na bardziej obojętną i może miałam omamy, lecz wydawało mi się że nieznacznie się uśmiechnął, ale nie tak jak wcześniej, wyczułam w ty coś szczerego, coś normalnego, nie sztuczną maskę, która zdobiła jego twarz jeszcze przed momentem. Było to tak krótkie, że naprawdę zastanawiałam się czy aby napewno mi się nie przywidziało.

 

- Zapytam jeszcze raz, co tutaj robisz? I nie próbuj jakiś dziwnych gierek bo się ciebie nie boję. - Założyłam ręce na piersi.

 

- A może powinnaś? - Stał się całkowicie poważny, widziałam jak wszystkie mięśnia mu się napinają, nie uśmiechał się, jego twarz była jak posąg, nawet powieka mu nie drgnęła. - Umiesz szybko biegać? - zapytał jak gdyby nigdy nic.

 

- Nie jesteś ani trochę zabawny. - teatralnie przewróciłam oczami. Miałam tego chłopaka już po dziurki w nosie.

 

- A wyglądam jak bym się śmiał? - odparł cynicznie.

 

- Co zabijesz mnie? Jesteśmy w jakimś tanim melodramacie? - Teraz to ja się uśmiechałam. Takie teksty mógł sobie zachować dla kogoś innego. Nie odpowiedział, dalej wwiercał we mnie swoje stalowe spojrzenie. - Obecnie jesteś pijany i robisz na mnie średnie wrażenie, nie wiem czy w tym stanie potrafiłbyś zabić muchę. - Nie wiem czy dobrze zinterpretowałam jego spojrzenie ale to chyba właśnie był ten moment gdzie przydałaby się umiejętność szybkiego biegania. Ewidentnie przesadziłam, w sekundzie znalazł się tuż przy mnie. Jednym ruchem złapał moje nadgarstki odwracając mnie tyłem do siebie. Cichy jęk opuścił moje wargi, gdy mocno uderzyłam o jego twardy tors. Nie mogłam skupić myśli, w głowie mi szumiało, słyszałam bicie własnego serca i płynąca krew w żyłach. Chciałam jak najszybciej się wydostać.

 

- Musisz tyle gadać? — Przybliżył twarz do mojego ucha, gęsia skórka pokryła cale moje ciało. Chciałam wyrwać się z uścisku, ale wszytko było na marne. Mimo iż trzymał moje nadgarstki tylko jedną ręką nadal miał nade mną przewagę. Na przemian zaczęło mi się robić raz ciepło raz gorąco. Musiałam coś zrobić zanim mózg całkowicie mi wyparuje.

 

- Przydałby nam się jednak jakiś reżyser i kamerzysta do tego naszego melodramatu. — zaśmiał się nad moim uchem, ani trochę nie było to przyjemne.

 

- Puść mnie ty socjopato, totalnie padło ci na mózg? - wrzałam ze złości. Ten pojeb naprawdę był pojebem. W kilku filmach widziałam jak najłatwiej powalić mężczyznę. Cios poniżej pasa może nie był szczytem technik samoobron, ale wydawał się skuteczny. Nie mogłam go tak po prostu kopnąć w krocze, było to niewykonalne przez moją pozycję. Mogłam to zrobić tylko w jeden sposób, moje dłonie z całej siły opierały się o jego udo. Wystarczyło zwinąć je w pięść i uderzyć z całej siły w bok. Wydawało się to banalnie proste, ale chyba tylko w mojej głowie, bo gdy próbowałam się zamachnąć, zorientował się i szybko przekręcił mnie wokół osi, skutecznie unieruchamiając. Teraz dość, że miałam ściśnięte ręce za plecami to opierałam się klatką o jego tors, nie mogąc ruszyć się przez obejmujące mnie ramiona. No ewidentnie plan nie wypalił.

 

— Nieczyste zagranie droga Panno. - pokręcił głową z dezaprobatą jak rodzic karcący swoje dziecko za zjedzenie za dużej ilości słodyczy.

 

— Puść mnie w tej chwili bo zacznę krzyczeć. - zaczęłam się wiercić, co ani trochę nie poprawiało sytuacji gdy ciałem ocierałam się o jego nagi tors. Uszy prawie parowały mi ze złości.

 

- Jakbyś chciała krzyczeć już dawno byś to zrobiła. - Zaśmiał się w glos, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Właśnie dlaczego nie krzyczałam? -Lepiej przyznaj że ci się to podoba, teraz masz sytuacje jak z tych twoich książek dla nastolatków. - szepnął mi do ucha a ja znów zadrżałam, błagałam wszystkie niebiosa o to żeby on tego nie widział.

 

- Czekaj, ty naprawdę za dużo naczytałeś się tych romansideł dla piętnastolatek.

 

- Nie muszę ich czytać, żeby wiedzieć jakie macie pragnienia.

 

- Ty naprawdę uważasz się za chuj wie kogo. Twoje ego jest większe niż jebany Jowisz. - prychnęłam. Naprawdę miałam już tego dość, rozważałam już nawet aby zacząć krzyczeć. - Puść mnie i odpierdol się w końcu . - warknęłam.

 

- Mocne słowa jak na pięciolatkę. - Uniósł jedną brew patrząc na mnie kpiąco. Te słowa dały mi do myślenia.

 

- Jeśli uważasz że mam pięć lat, to mogę się też tak zachowywać. - Nie zdążył przyswoić moich słów, bo szybkim ruchem przywarłam do jego klatki mocno go gryząc. Nie było to specjalnie trudne i tak całym ciałem do niego przylegałam. Chłopak cicho zasyczał i w ekspresowym tempie odskoczy, puszczając przy tym moje nadgarstki. Z rozdrażnioną miną pocierał obolałe miejsce po ugryzieniu. Patrzyłam na czerwony okrągły ślad na jego torsie opiewając się dumą. Byłam cholernie zadowolona ze swojego dzieła. Szereg zębów był tak wyraźny, że ortodonta mógłby bez problemu pobrać formę i na jej podstawie zrobić mi aparat na zęby. Jeśli miałam pozostać z siniakami na nadgarstkach jemu też należała się pamiątka.

 

- Ogólnie to jesteś pierdolnięta, ale na przyszłość pamiętaj że wolę malinki. - odparł pokazując odbite zęby na ciele.

 

- Pięciolatki znają tylko takie malinki z krzaków, takie owoce. — Słodko się uśmiechnęła. - A teraz żegnam!

 

- Nie gorączkuj się tak, przyszedłem do Nico.

 

- Ciekawe, tylko wyobraź sobie, że nie ma go obecnie w domu.

 

- Wiem że go nie ma. - przewrócił oczami — Kazał na siebie poczekać. - patrzyłam na niego z uniesionymi brwiami, nie interesowało mnie gdzie będzie sobie na niego czekał, byle to nie było na moim tarasie. - Zadzwonię do niego i sama się przekonasz. — mówił rozglądając się w poszukiwaniu swojej zguby. - Tylko gdzie jest do cholery ten telefon. - mówił do siebie na głos.

 

Właśnie pojawił się mały problem, bo owy telefon był u mnie w kieszeni. Jak ja niby miałam mu go teraz oddać. Dalej bym o tym myślała, gdyby nie fakt, że chłopak na reku mial zegarek skonfigurowany z telefonem. Kontem oka widziałam jak odblokowuje urządzenie, aby namierzyć komórę. Boże jeśli istniejesz dopomóż, niech ten telefon będzie rozładowany, błagam, nie będę już przeklinać ale niech on będzie rozładowany. Wiedziałam dlaczego byłam ateistką. Długo nie musiałam czekać, aż na tarasie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Proszę zabijcie mnie. Przymknęłam powieki na uczucie wibrowania w mojej kieszeni.

 

Kurwa

 

- Czy ty robisz sobie ze mnie jaja? - zapytał śmiertelnie poważnie.

 

Otworzyłam oczy aby zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. Nie myliłam się widząc gniewne spojrzenie malujące się na twarzy chłopaka. Z uniesioną brwią czekał chyba na moje wyjaśnieni. Ale jak ja mu miałam to wyjaśnić, sama nie wiedziałam dlaczego podniosłam ten cholerny telefon. A to że schowałam go do kieszeni bluzy, to już zupełnie inny poziom głupoty.

 

- Okej, zgadzam się może to wyglądać lekko dziwnie. - zacisnęłam wargi myśląc jak mu to wytłumaczyć. - Niestety nie ma jasnego wyjaśnienia tej sytuacji. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco, co ani trochę nie uspokoiło mojego towarzysza - Przyszło ci powiadomienie i nie chciałam żebyś się obudził więc zablokowałam telefon. Jakoś instynktownie schowałam go do kieszeni. — uwierzył? Bo ja nie.

 

- Ach... Nie chciałaś mnie budzić? Tak? - chyba sam nie wierzył że zadaje to pytanie.

 

- Mhm. - przygryzłam policzek, bez dodatkowych komentarzy wyjęłam urządzenie z kieszeni aby oddać go właścicielowi. Szybkim ruchem schował je do kieszeni, podczas gdy ja w tym samym czasie wyjęłam swoje aby zadzwonić do Nico. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci , czwarty. „Tu Nicolas, jeśli nie odbieram to najwyraźniej nie mogę gadać, wiec nie zawracaj mi dupy". Przymknęłam powieki słysząc tą durną pocztę głosową. Czy on nie umie odbierać telefonów? Chyba podstawową funkcją tego urządzenia jest rozmowa, czy się mylę? Zanim zdążyłam przekląć go pod nosem, nieoczekiwanie przyszedł sms.

 

Nicolas: Co chcesz? Jest głośno i tak nic nie usłyszę.

 

Sara: Mój poziom wkurwienia wykroczył poza skalę, więc jeśli nie chcesz żebym zrobiła ci z dupy jesień średniowiecza, odbierz ten cholerny telefon..

 

Nicolas: Nie wiedziałem, że lubisz powieści Johana Huizinga.

 

Nie zdążyłam odpisać, Nicolas chyba zrozumiał że moje zdenerwowanie nie było na żarty o czym świadczyło polaczenie przychodzące. Na początku miałam włączyć rozmowę na głośnomówiący, ale znając już trochę człowieka po drugiej stronie słuchawki, pewnie palnął by jakąś głupotę na mój temat i mieliby ubaw ze mnie do końca życia. Przyłożyłam słuchawkę do ucha wsłuchując się w dudniącą muzykę w tle. Nawet nie chciałam wiedzieć gdzie był.

 

- Halo, słyszysz mnie? - do moich uszu dotarł głos przekrzykujący się z muzyką.

 

- Ta, słyszę.

 

- Więc co jest tak ważne, że straszysz mnie poharataniem moich gładkich pośladków.

 

Fuj...

 

- Nie denerwuj mnie bo zaraz pójdę do Leo poprosić go aby pożyczył mi to twoje czerwone autko. Chyba potrzebuję coś ze sklepu... - oczywiście że wiedziałam, że to Ferrari było jego jedyną miłością i nie zawahałam się użyć tej informacji przeciwko niemu.

 

- Dobra, uspokój się primabalerino. Nie mieszaj do tej kłótni mojego maleństwa. Co ci tak zalazło za skore i jest takie pilne? — „primabalerino" widać że są po jednych pieniądzach.

 

- Twój znajomy czeka u nas na tarasie, to się stało.

 

- Michael jest u nas? Daj na głośnik. - Zrobiłam to co polecił.

 

- Michael? - zapytałam zdziwiona, chodź nie chciałam zrobić tego na głos. Cz to była ta sama osoba o której myślałam??

 

- A nie mówiłem ci że wyglądasz jak ten z Prison Break -usłyszałam śmiech z słuchawki - Sara, nasz Michael to Burns, jeszcze nie zdążył uciec z wiezienia, ale kto wie. — znów śmiech zagłuszony muzyką.. - kiedyś był w areszcie, ale wyszedł za kaucją, to się nie liczy... -nie zdarzył dokończyć, bo naszemu więźniowi nie za bardzo podobało się opowiadanie historii na jego temat.

 

- Nicolas, ostrzegam cię... - wysyczał Michael.

 

- Tak się tylko z tobą drażnię i tak wiem że jesteś nieszkodliwy. - miałam chęć się zaśmiać, lecz tyko znacząco popatrzyłam na mojego towarzysza.

 

- Długo będę musiał na ciebie czekać? - chyba ktoś tu się zdenerwował. - Bo jeśli za chwile cię tu nie będzie to zwłoki twojej siostry będą pływały w oceanie, a ja naprawdę będę musiał spierdalać z kicia. - spojrzał na mnie przelotnie. Od samego początku wiedział kim jestem.

 

- Nie jestem jego siostrą. - burknęłam oburzona.

 

- Słyszałeś? Nie jest moją siostrą, ale i tak wara od niej. Nie waż się do niej zbliżać. — gdy to usłyszałam zrobiło mi się naprawdę milo i jakieś niezidentyfikowane ciepło rozlało się po moim wnętrzu, niestety długo to nie trwało bo dokończył zdanie. - Pamiętaj, że to tylko ja mogę ją udusić jak będzie mnie wkurzać, ty możesz mi ewentualnie pomóc ukryć zwłoki. - to by było na tyle z byciem miłym. Chciałam zrobić oburzoną minę, ale nie miałam ochoty wyglądać jak nadęty dzieciak, wiec na mojej twarzy zagościł mniej zidentyfikowany grymas.

 

- Rączki trzymam przy sobie. - Zakomunikował Michael, puszczając oczko w moją stronę. Na ten gest uniosłem brwi mocno marszcząc czoło.

 

Palant

 

- Lepiej niech tak będzie jeśli chcesz je nadal mieć. Wracając, słuchaj chyba nie dam rady na czas przyjechać, załatwiam tu jeszcze kilka rzeczy, a wystąpiły małe komplikacje, nie wiem ile mi jeszcze zejdzie.

 

- Dobra, luz. Napisz jak już wszytko ogarniesz, spotkamy się u mnie.

 

Po tych słowach Nicolas zakończył połączenie, nawet nie zdążyłam nic dodać. Zerknęłam na Michaela który opierał się o jedne z eleganckich filarów pisząc coś na telefonie, nie wyglądał jakby miał zamiar szybko się ewakuować, zaczęłam więc wwiercać w niego ostre spojrzenie aby dać mu do myślenia, że nasze spotkanie, a bardziej jego najście dobiegło końca. Albo nie zauważył że na niego patrzę, albo perfidnie mnie ignorował, ani jedna ani druga opcja mi się nie podobała.

 

- Widzę że się na mnie gapisz. - spojrzał na mnie przelotnie chowając telefon do kieszeni. - Wytrzyj ślinę, bo ci kapie. - znacząco przejechał kciukiem po swoich wargach robiąc krok w moją stronę. Miał szczęście że zachował odpowiedni dystans miedzy nami, bałam się że jeśli przekroczy moją bezpieczną strefę to wydrapie mu oczy i dam rekinom na podwieczorek.

 

- Gapię się na ciebie bo chce ci zakomunikować że możesz sobie już iść. Nic tu po tobie. - wskazałam ręką na kamienną ścieżkę prowadzącą na plażę. Nie zamierzałam bawić się w jego głupie gierki i odpowiadać na zaczepki.

 

- Do zobaczenia Saro Blue, kolorowych koszmarów. - minął mnie idąc w kierunku wyjścia z posesji. Odprowadzałam go wzrokiem gdy miarowym tempem szedł w kierunku plaży, miałam nawet wrażenie jakby robił to w zwolnionym tempie. Był trochę jak męska wersja Pameli Anderson, zaśmiałam się w duchu. Nawet nie zauważyłam, że na chwilę się zatrzymał aby się odwrócić. Zorientowałam się dopiero wtedy gdy się odezwał.

 

- Ślinisz się bardziej niż mój rottweiler, zrób coś z tym. - nieznacznie się uśmiechnął po czym zniknął na plaży idąc w tylko sobie znanym kierunku. Odetchnęłam głośno uświadamiając sobie jak bardzo zmęczyła mnie ta interakcja. Przyglądając się gwiazdom wypaliłam jednego papierosa po czym wróciłam do domu. Wchodząc do pokoju marzyłam tylko otym aby się położyć. Wzięłam szybki orzeźwiający prysznic , aby później czyściutka i pachnąca wtulić się w swoją ulubioną pościel. Mając na myśli położyć się, nie myślałam jednak o spaniu, z moją bezsennością zaśnięcie było trudniejsze niż przebiegnięcie maratonu na Alasce, wgapiałam się więc w sufit próbując nie myśleć, o ile tak w ogóle się dało. Moje próby przerwał odgłos powiadomienia, sięgnęłam po komórkę aby je odczytać. Na ekranie pojawiło się logo Instagrama, a obok niego treść powiadomienia.

 

Prośba o zezwolenie na obserwowanie.

@michaelburns prosi o zgodę na obserwowanie Ciebie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania