Hartlepool
Hartlepool to miasto, które lubię i którego nie cierpię jednocześnie. Na wybrzeżu można doświadczyć pięknych widoków, spokoju i sielanki przy szumach morza. Jednak im dalej w ląd, tym smutniejszą widać rzeczywistość. Miejsce w którym teraz żyjemy jest nijakie. Mijam codziennie przechlane mordy, zarówno męskie jak i damskie. Czasami nawet jestem wprost świadkiem przekazywania narkotyków. Okolice centrum miasta lata świetności mają dawno za sobą. Mało tego, większość przebywających tam ludzi też tak wygląda. I wcale nie mowa tu o wieku, tylko o tym, że wielu wyglądem przypomina raczej zombie niż ludzi. Niektóre domy, do których zawożę zamówienia ze sklepów czy knajp, sprawiają, że robi mi się przykro gdy tylko podjadę pod wskazany adres. A robi się bardziej ponuro kiedy drzwi się otwierają. Spotykam ludzi przypominających wraki, mieszkających w brudnych, śmierdzących i rozpadających się w oczach domach. Nie wiem naprawdę, dokąd oni zmierzają. Nie czuję się od nich lepszy, współczuję im, choć wiem, że tylko sami mogą sobie pomóc. Szkoda mi przemijającego człowieka, który nie potrafi lub nie chce wziąć odpowiedzialności nawet za samego siebie. Są różne okoliczności, rozumiem, sam w różnych bywałem, ale to nie tłumaczy skali zjawiska. Nie można przez całe życie tłumaczyć swojego marnego losu działaniami innych. To w niczym nie pomaga, zamiast tego pogłębia jedynie kryzys. Dlaczego tak ciężko przychodzi to zrozumieć? Dlaczego wolimy zrzucać winę za swoje niepowodzenia na rząd, państwo, ludzi, zdarzenia i wszystko inne?
Te codzienne spotkania, z ludźmi pozbawionymi nadziei, przypominają mi o konieczności posiadania czegoś ważnego do zrobienia. Jak inaczej można mieć ochotę w ogóle wstawać? Do czego? Po co? Pytania których się boimy są najważniejsze, a unikając odpowiedzi jedynie pogłębiamy bezcelowość i egzystencjalną pustkę. Chciałbym coś zrobić dla ludzi u których nie widać promyka nadziei w oczach. Zagubieni próbują czegokolwiek, byle zagłuszyć wołanie o zmianę. Nie mogę działać za nich, ale może mógłbym chociaż przyczynić się do tego, żeby nie przybywało sfrustrowanych życiem osób? Może dlatego piszę o sensie życia, o celu, o głębi? Na pewno nie jestem jedynym który szuka. Co człowiek ma w życiu poza przetrwaniem? Co określa czym to życie jest? A jakie powinno być? Skąd przekonanie i potrzeba znalezienia ostatecznego wzorca? Określonego ostatecznie celu. A co jeśli on nie istnieje poza naszą wyobraźnią? Życzymy sobie znaleźć klarowną odpowiedź na absolutną prawdę, ale jej nie dostaniemy. Musimy strzelać, próbować, zgubić się wiele razy. Bywają momenty, kiedy wydaje się że zbliżamy się do tego celu, a on znowu nam umyka..Czego szukali wszyscy filozofowie, psychoanalitycy, myśliciele? Czy byli przekonani, że akurat im się uda odkryć wielką tajemnicę stworzenia? Co znaleźli?
To tylko jeden z kolejnych etapów życia na wyspach. Zmieniło się miejsce, ale nie zmieniła się rzeczywistość dookoła. Tutaj być może nawet bardziej dostrzegam upadek lokalnej społeczności. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, ale ogólny obraz jest przytłaczający. Być może tylko jeżdżąc codziennie po mieście, jak ja, można to zaobserwować? Bo jeśli omija się szerokim łukiem te najgorsze rejony, lub w ogóle nie ma okazji widywać miejscowych na ulicach, to nie sposób dojść do podobnych wniosków co ja. Widziałem biedę, brud i bezsilność już w Birmingham. Tutaj, z racji że Hartlepool jest wielokrotnie mniejszy, to jest jeszcze bardziej widoczne. Rzuca się w oczy przepaść między ubogimi i bogaczami. Choć ogólnie w UK jest ciekawy paradoks. Wjeżdżasz na ulicę, na której niekoniecznie chciałbyś się znaleźć z powodu tego jak wygląda, a pod domem wyglądającym na ruderę stoi auto z zieloną wstawką na tablicy rejestracyjnej rocznik 2025. Oczywiście od razu wiesz, że nikt tutaj nie zarobił na najnowszego elektryka. Bo to niemożliwe kiedy się w ogóle nie pracuje. A mimo to możliwe jest wożenie się nową furą. To nie akt zazdrości, bo wcale się nie jaram drogimi autami, i nawet gdybym miał nielimitowane środki, to nie kupiłbym czegoś na pokaz. Chodzi o przykład niepasujących do siebie składników rzeczywistości. Kłóci się w oczach obraz kogoś, kto wygląda jak menel a wsiada do luksusowego auta. Nie chodzi o zachowanie czy tworzenie pozorów. Ani tym bardziej szufladkowanie ludzi. Brytyjskie realia często kłócą się z logiką, racjonalnym myśleniem i zdrowym rozsądkiem. Uważam, że po prostu ciężko tutaj się połapać w wielu sytuacjach. Kiedy próbujesz polegać na percepcji to rzeczywistość zdaje się być totalnie bezsensowna. Tylko że to zbyt proste żeby na tym zakończyć. Trzeba tutaj trochę pobyć żeby się przekonać o czym mówię, a niedługo minie już dziesięć lat odkąd przyjechałem. Byłem świadkiem wielu przemian i niektóre docierają dopiero po czasie, w konkretnych okolicznościach.
Obraz życia tutaj, zmusza mnie do przemyślenia jeszcze raz czego tak naprawdę chcę od życia. Bo nie chcę wykończyć się pracą, z poczuciem że nic więcej nie można. Potrzebuję głębi w moim istnieniu, jak każdy inny. Nie lubię się poddawać, więc ciężko mi się patrzy na tych którzy zrezygnowali. Z samych siebie, z marzeń, z chęci zrobienia czegoś ważnego za życia, ze świadomego i intencjonalnego nadawania sensu swojej własnej rzeczywistości. Nie potrafię przystać na to samo. Zwolniłem przez ostatni miesiąc tempo w pisaniu z powodu problemów finansowych. Ale sytuacja się poprawia z każdym przepracowanym dniem, i znów czuję potrzebę tworzenia. Cieszę się że mam do czego wracać po kryzysach. Poza tym szukam czegoś więcej niż pustej egzystencji. Chcę wyciskać esencję osobowości, która tkwi głęboko i domaga się zauważenia.
Zaczęliśmy znowu myśleć nad powrotem do Polski na stałe, i tym razem chyba w końcu tak się stanie. Może nie jutro, może nawet nie za rok, ale to już chyba można nazwać decyzją. Nie chcę żeby nasze dzieci wychowywały się w takim otoczeniu, bo przesiąkną bezsilnością i brakiem poczucia sprawczości. Nie twierdzę też, że w Polsce będą mieli z górki, a wręcz przeciwnie nawet, z racji konieczności dostosowania się do innych warunków i do języka, którego używają tylko w domu. Poza tym brakuje im towarzystwa rówieśników, bo tutaj trochę jednak strach wypuścić dziewięciolatka czy dziesięciolatka. Nawet jeśli nikt by im nie zrobił fizycznej krzywdy, to łatwo skrzywić sobie psychikę. To ponure, ale kiedy tu przyjeżdżałem wiele lat wstecz, moja perspektywa była totalnie odmienna. Być może nie zauważałem prawdziwych realiów, bo większość dni spędzałem w magazynach. To nie jest trend trwający od wczoraj, od tygodnia czy nawet roku. A ja zwyczajnie nie zwracałem na to uwagi, aż do momentu kiedy w poprzedniej pracy, jeszcze w Birmingham, zacząłem odwiedzać domy klientów. Teraz nie wchodzę do środka, ale też jeżdżę po całym mieście i wystarczy nie być ślepym żeby zaobserwować ten upadek. Do Polski nie będziemy wracać na tarczy, bo nie chcemy dołować w innym miejscu, więc dopóki nie zbudujemy finansowych możliwości nigdzie się nie ruszamy. Spłacimy kredyt hipoteczny, odłożymy pieniądze na parę miesięcy życia i ruszamy. Środki ze sprzedaży obecnego domu sfinansują nowy w kraju i już na starcie nie będziemy wrzuceni w wir przetrwania. Choć mimo wszystko, wielu rzeczy stąd nam będzie brakowało. Przyzwyczailiśmy się do plusów bycia tutaj, tak samo jak do minusów nie chcemy. Nigdzie nie będzie idealnie, a skoro tak, to czemu zostać pomiędzy obcymi?
Komentarze (10)
Dlatego wartością jest rozbudowany komentarz odnośnie tekstu, a nie ocena widniejąca w systemie gwiazdkowym.
Ty już pisałeś w Twoim "Nie można już pracować byle jak" o tym angielskim świecie.
Uważam, że powinieneś uciekać stamtąd.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania