Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Hellfire (brak pomysłu na polski tytuł)

Za wszelkie błędy stylistyczne, interpunkcyjne itp przepraszam. Wszelka krytyka i porady mile widziane.

 

I

- Spaźnia się… - chrząknął Kol i wziął kolejny łyk pomyj, których miejscowi tutaj nazywali piwem. Nie chciał znać nazwy ani pochodzenia owej cieczy. Zdarzało mu się rzecz jasna pijać gorsze paskudztwa w życiu, zwłaszcza w latach młodości, która przeminęła jak na jego gust o wiele za szybko. W tym momencie jego instynkt i głupota nakazywały mu pić tą odrażającą w smaku i jak i zapachu ciecz w imię starej zasady „byleby sponiewierało”. Od kiedy został setnikiem nie zdarzało mu się już schodzić poniżej pewnych standardów alkoholowych, ale w tym wypadku sprawdzało się kolejne przysłowie „na bezrybiu i rak ryba”. Najmłodsi szeregowi nie dostali tego wieczoru nic, ci o starszych stopniach dostali to samo co on sam, z tą różnicą, że rozcieńczone pół na pół z wodą, co paradoksalnie mogłoby sprawić, że ta imitacja piwa nadawałaby się do włożenia do ust nie wywołując równocześnie reakcji wymiotnych. Kol spojrzał złowrogo na mętne piwo w swoim kuflu i wziął kolejny łyk. Ohyda.

Dolał sobie jeszcze. Całe to czekanie drażniło go.

- Lepiej żeby trzymanie tutaj twoje zafajdane dupsko mi się opłaciło przybłędo – rzucił beztrosko lekko zmienionym głosem.

Alkohol pełnił swoje zadanie, choć tyle. Obrócił się by raz jeszcze spojrzeć na swoją potencjalną premię. Mężczyzna leżał na boku na cieniutkiej warstwie siana, tworzącej prowizoryczne posłanie z rękami skutymi łańcuchami zza plecami. Był skatowany i zamknięty w małej, klaustrofobicznej klatce w której Kol pomimo dość niskiego wzrostu nie byłby wstanie stanąć prosto. Nie żałował delikwentowi, nic z tych rzeczy, był wręcz lekko zawiedziony. Nie posiadał żadnej empatii w stronę szpicli i zdrajców kraju. Ci, którzy chcieli sprzeciwić się chwale Imperium nie zasługiwali by traktować ich jak ludzi.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, jego długie kruczoczarne włosy zasłaniały jego posępną, zakrwawioną twarz. Coś było z nim nie tak, zbyt dużo rzeczy tutaj się nie zgadzało a sama osoba tego człowieka wzbudzała w Kolu niespokojne uczucie, podobne do tego które towarzyszyło mu w przeszłości w naprawdę ciężkich bitwach. Niepokój i niepewność, najwięksi wrogowie żołnierza. Na szczęście los tego szpiega nie będzie już jego problemem. Gdyby to od niego zależało ten wróg Imperium już dawno by zawisnął na pierwszym lepszym drzewie, ale była jedna rzecz, którą Kol cenił równie mocno jak służbę dla Imperatora, brzęk monet w sakiewce, a doskonale wiedział ile teraz płacą za żywych zdrajców. Publiczne egzekucje stały się ostatnio bardzo popularne w Imperium, ponoć przyciągały tłumy a zarazem niosły za sobą prostą, zrozumiałą wiadomość zarówno do tych z tytułami naukowymi jak i do prostych ludzi: zdrajcy imperium zostają straceni i nie ma dla nich litości. Oczywiście wszystko też zależało od stopnia dopuszczonego się aktu zdrady, miało to przede wszystkim spory wpływ na metodę egzekucji delikwenta, zaczynając od klasycznych dekapitacji, bardziej haniebne powieszenie na szubienicy, po bardziej brutalne i znacznie ciekawsze metody mordu, jak znęcanie się nad ofiarą młotkami, łamiąc mu wszystkie możliwe kości od nóg zaczynając. Kol nigdy nie widział żadnej z takich fikuśnych egzekucji, ale słyszał, że ofiary zazwyczaj ginęły już przy łamaniu pierwszych żeber.

A co czeka tego tutaj? Kim właściwie był ten zwyrodnialec? Nic nie powiedział, absolutnie nic. Mdlał od batów, wrzeszczał jak opętany gdy przypalali go rozżarzonym żelazem, zdawał się nieobecny gdy żołnierze z przyjemności obijali mu facjatę w płytowych rękawicach, nie patrzył na nich gdy pluli mu w twarz, nie reagował na ich zaczepki, jakby był ślepy, głuchy i niemową, ale Kol miał pewność, że tak nie było. Gdy został złapany tydzień temu Kol, jako setnik wysłał wiadomość do Nertele, największego miasta w okolicy z zapytaniem do swoich przełożonych co z owym szpiegiem robić mają a i czego z nim zrobić nie mogą. Odpowiedź nadeszła następnego dnia wieczorem. Liścik, który Kolowi wręczył Ślimak, posłaniec o pseudonimie mylącym, bowiem nie pochodzący od jego tępa poruszania się a od dwóch paskudnych guzów na obu stron czoła, przypominających czułki, mówił krótko i wyraziście: „Nie zabijać. Zostanie odebrany za sześć dni”. Kol dość już nabył wiedzy i doświadczenia w wojsku by wiedzieć co oznaczają takie treści wysyłane przez przełożonych. Tłumaczenie luźne tych słów to: „ma przeżyć, bawcie się dobrze”.

Na zewnątrz było już ciemno, noc zapadła dobrych kilka godzin temu, do tego wszystkiego chłodny wiatr przypominał wszystkim o nadchodzącej nieubłaganie jesieni. Świergot ptaków i piszczenie w trawie prawie całkowicie ucichło, jedynie huczenie sów ciągle przypominało żołnierzom, że nie są sami w tej upiornej scenerii. Zgaszono już ognisko a większość położyła się już do łóżek, pozostali jedynie ci, którym tej nocy przypadły nocne warty. Kol sam już dawno leżałby w łóżku gdyby nie to, że spodziewał się delegacji z Nertele, której nie było ani widu ani słychu. Ziewnął i przeciągnął się.

- Dzisiaj – rzucił w stronę szpiega, który nie zmienił swojej pozycji od ponad godziny. - Się pożegnamy. I uwierz mi zwyrodnialcu, zatęsknisz za tym obozem. Możesz sobie myśleć, że żartuję. Wiedz jednak, że nie przeżyłeś jeszcze nic. Ja wiem co robią z takimi jak ty w Nertele. Ci starsi wojskowi nie mają tyle cierpliwości co my, prości żołnierze, rozumiesz mnie? Oni nie znoszą braku odpowiedzi na ich pytania tak dobrze jak my tutaj. Jeżeli myślałeś, że nasze baty były bolesne to poczekaj aż wychłoszczą cię kiścieniem. Będą wypalać ci oczy, ale zrobią to tak byś wzrok tracił powoli, powoli i boleśnie. Będziesz czuł tak nieziemski ból, że będziesz chciał wrzeszczeć, ale od swoich własnych krzyków stracisz głos, bo wszystko ma swoje granice, nawet głos. Później, gdy już wypalą ci oczy, twoje oczodoły wypełnią miodem albo syropem i wsadzą głowę w mrowisko. Mało który ma opory do gadania przy czymś takim. Co ty na to?

Mężczyzna nic nie odpowiedział i ciągle patrzył się przed siebie. Jego wzrok był lodowaty, martwy, nieobecny. We jego włosach zalęgły się już robaki, które zdawały mu się nie przeszkadzać bo prawie się nie ruszał. Albo już na nic mu nie zależało i Kol miał tutaj do czynienia z fanatykiem, który gotów byłby umrzeć w największych cierpieniach byleby nie zdradzić swoich mocodawców, swojego kraju i swoich współpracowników, albo ciągle miał nadzieję, że jakoś uda mu się uratować swoje nic nie warte życie. Co do tego drugiego Kol nie miał żadnej wątpliwości, ten człowiek był już martwy. W Rao zdrajcy nigdy nie unikali kary śmierci. Od tego tutaj zależało jedynie jak bardzo będzie cierpiał przed swoją nieuniknioną egzekucją.

- Szczerze powiedziawszy – ciągnął dalej Kol. - Jak dla mnie możesz zdechnąć w najbardziej bolesny, wulgarny i obrzydliwy sposób jaki ci chorzy kaci wymyślili. Niemniej jednak denerwuje mnie już to twoje milczenie. Wiesz pewnie, że o takiej godzinie mam zwyczaj już spać bo jestem bardzo, ale to bardzo zły gdy się nie wyśpię. Chciałbym więc abyś umilił mi jakoś nasze ostatnie chwile zanim przybędą ci, którzy cię stąd zabiorą. Więc jak – Kol zbliżył się do klatki z małym nożykiem, którym przed chwilą kroił jabłko. - Porozmawiamy czy mam w inny sposób się z tobą zabawić?

Dalej nic. Nie poruszył się, nie spojrzał na niego, wydawał się nawet unikać oddychania, ale żył. Nie, żył to było zbyt wiele powiedziane o jego obecnym stanie. On już od pewnego czasu egzystował. Był to na swój sposób smutny widok, ale Kol nie odczuwał współczucia, nie względem szpiegów. To oni byli zakałą tego świata. Ludzie mawiali, że wojna niszczy świat, nie było to jednak prawdą. Wojna wymaga taktyki i strategi, wojna leży głęboko w duszach ludzi i póki ludzie chodzą po powierzchni ziemi wojny nie zniknął. Wojna jest dla ludzi honoru, a ile honoru ma takowy szpieg?

Kol usłyszał zbliżające się w stronę jego namiotu kroki. Przetarł zaspane oczy i poprawił swoją czuprynę, a przynajmniej to co z niej zostało, bo większość jego głowy już zdominowała łysina. Przy wejściu do namiotu zjawił się starszy szeregowy Niko. Zasalutował mu.

- Spocznij. - powiedział ciągle zaspanym głosem. - No co tam szeregowy?

- Melduje, że zjawiła się delegacja z Nertele tak jak zapowiadaliście sir!

- Nareszcie – westchnął Kol spoglądając ukradkiem na więźnia. Nawet ta informacja nie była wstanie wyrwać go z transu w jaki się wprowadzić. - To wprowadźcie co ważniejszych tutaj a resztę ugośćcie w stołówce. Obudźcie kucharza jeśli śpi, może chcieliby coś zjeść...

- Melduje, sir – wtrącił się starszy szeregowy Niko – że przybyła jedna osoba.

- Że jak? - Kol miał wrażenie, że to jakiś żart – Jeden człowiek? Jakiego stopnia?

- Kapitan zdaje się, sir! - przystąpił z nogi na nogi starszy szeregowy.

- O kurwa… Wprowadźcie go natychmiast. - Kolowi zakręciło się w głowie, złapał się szybko stołu aby nie pogarszać jeszcze bardziej swojej sytuacji i nie wywrócić się. Raz jeszcze przetarł twarz i sam spoliczkował się dwukrotnie w każdy z policzków aby wyglądać żywiej.

O co tu chodzi? – Pomyślał Kol siadając przy stole, starając się wyglądać zarówno nonszalancko jak i godnie. Dlaczego przysłali tutaj kapitana i dlaczego do jasnej cholery samego? Ja wiem, że my jesteśmy najdalej oddalonym od frontu obozem spośród wszystkich, ale to ciągle wydaje się, lekko mówiąc, szalone. Chyba, że ten tutaj – znów oglądnął się na więźnia – to ktoś ważniejszy niż się spodziewałem i trzymają schwytanie go tak tajnym jak to tylko możliwe. Zbieg jakiś? Poszukiwany jest? Jeśli tak to za co, jak długo i dlaczego do cholery szpiegował w obozie wojskowym jeśli jest uciekinierem? Z tego nie będzie nic dobrego, z tego nie mogło wyjść nic dobrego.

Zbliżał się, słyszał jego kroki. Kol otarł pot z czoła.

Stół! Zabrać alkohol ze stołu!

Do namiotu wszedł raczej chuderlawy mężczyzna o ostrych rysach twarzy, czarnych jak noc oczach i kasztanowych, krótko ściętych włosach. Na jego twarzy widniał przebiegły uśmiech. Szybko otaksował Kola spojrzeniem a następnie rozejrzał się po jego namiocie, ale nic nie zdawało się przykuć jego uwagi na dłuższą chwilę. Wreszcie jego wzrok zawisną na klatce więźnia i na nim samym. Przyglądał mu się długo a uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy. Nosił czarny płaszcz przerzucony przez ramiona, pod nim miał zbroję płytową nie różniącą się znacznie od tej, którą miał na sobie sam Kol. Była czarna, bardziej zdobiona niż ta którą setnik miał do swojej dyspozycji i rzecz jasna na piersi miała znak kobry, godło Imperium Rao. U lewego boku w pochwie mężczyzna miał miecz z pięknie zdobionym jelcem i głowicą w kształcie głowy jakiejś bestii, której Kol nie był w stanie rozpoznać. Na jego lewej rękawicy, gdzie w Rao noszono oznaczenia wojskowe, setnik rozpoznał oznaczenia kapitańskie.

Psia mać, a jednak mieli rację, kapitan – pomyślał Kol i poczuł nerwowy ucisk na żołądku.

Próbował wyczytać cokolwiek wyczytać z ruchów przybysza, jego charakter, usposobienie do świata. Z własnego doświadczenia Kol wiedział, że taki ktoś potrafi doczepić się dosłownie do wszystkiego, poczynając od złego rozłożenia palisady, za mało ludzi na posterunkach, za dużo ludzi na służbie, złe położenie kuchni, złe strawy, a nawet za małej ilości dostępnego alkoholu obecnie w obozie. Jednakże Kol nie był w stanie przeczytać tego człowieka, co jeszcze bardziej go zniecierpliwiło, bo nawet jeśli miał do czynienia z wysoko postawionym psychopatą to wolał mieć tego świadomość od samego początku.

Domniemany kapitan przestał wreszcie wpatrywać się w więźnia i jego klatkę i podszedł do stołu przy którym siedział Kol. Setnik wstał i zasalutował przybyszowi.

- Cześć i chwała. Spocznij. - powiedział kapitan. Głos miał wysoki, bardzo melodyjny z nietypowym akcentem. W innym wcieleniu mógłby spokojnie zostać bardem. W dodatku pachniał bardzo intensywnie, co było bardzo dziwne, gdyż Kol nie znał żadnego żołnierza, nawet wśród generałów, którzy byliby fanami perfum, a od niego ewidentnie wyczuwał zapach jakby… wanilii?

- Witam w obozie E-44, zwanym także Krwawnik. Jestem tutaj setnikiem i nazywam się Kol, sir!

- Mówiłem już spocznij. Straszna tu droga – mężczyzna zaproponował gestem żeby usiedli. Kol usłuchał i teraz obaj patrzyli na siebie z przeciwległych stron stołu.

- Przepraszam za bałagan jaki tutaj panuję, ale nie spodziewaliśmy się wizyty pana kapi…

- Nie jestem tutaj na inspekcję – przerwał mu kapitan i uśmiechnął się. – Sprawa z jaką tutaj jestem – zbliżył swoją twarz i ostatnie słowa wypowiedział ciszej – jest bardzo delikatna i raczej dyskretna.

Kol przełknął ślinę.

- Proszę wybaczyć mój brak manier. Jestem kapitan Pinatry Dell z dywizji Wulkan – kapitan uniósł swój płaszcz lewą ręką, demonstrując ostentacyjnie zarówno znaczenia na swojej lewej rękawicy jak i oznaczenie dywizji Wulkan na swoim płaszczu.

Zadziwiająco młody ten kapitan – pomyślał Kol. – Musi być co młodszy ode mnie co najmniej o dziesięć lat, nie często widuje się ludzi tak młodych o tak wysokim stanowisku.

- Jak już przestaniecie mi się tak nerwowo przyglądać – zwrócił mu uwagę Dell. - To będziemy mogli przejść do celu mojej wizyty.

Kol miał ochotę sobie dać po twarzy. Czuł jak zielenieje ze wstydu.

- O-oczywiście sir! – rzucił nerwowo setnik.

- Najpierw jednak – głos kapitana ponownie zmienił się w półszept – prosiłbym o pozbycie się uszu przy tym namiocie.

Kol z początku nie zrozumiał przesłania słów, ale po chwili już wiedział o co kapitanowi chodzi.

- Znaczy się straż przed moim namiotem?

- Nie inaczej panie setniku.

Kol wstał i śpiesznym krokiem popędził przed namiot. Rob i Jel, dwaj tędzy bliźniacy, którzy pełnili wartę przed jego namiotem wybałuszyli na niego oczy.

- Won – warknął setnik a wartownicy zrobili jeszcze bardziej zdziwione miny.

- Ale jak to won panie setniku sir? – wybełkotał Rob.

- No ma was tu nie być przez najbliższe… – Kol zastanowił się przed kilka sekund – … dziesięć minut.

- Dwadzieścia! – dobiegł głos z namiotu.

- O-oczywiście, miałem na myśli dwadzieścia – poprawił się Kol. – Także idźcie stąd, ale już. To rozkaz.

- Ale że gdzie mamy iść panie setniku? – Jel podrapał się w policzek wciąż zdezorientowany.

- No… macie…

Nie wiedział. Sam nie wiedział co ma im powiedzieć i w tym momencie przyłączył się, nieświadomie i niechętnie zresztą, do ich klubu ludzi zdezorientowanych o tępym wyrazie twarzy.

- Panie setniku, nie mamy całej nocy! – zawołał kolejny raz z namiotu kapitan. Kol czuł jak kręci mu się w głowie z nerwów.

- Wypierdalać, ale już! – wyryczał setnik. – Gdziekolwiek! Nie obchodzi mnie to! Ma was tu nie być przez najbliższe dwadzieścia minut, a jeśli nie usłuchacie tego rozkazu w przeciągu następnych dziesięciu sekund albo wrócicie przed wskazanym czasem to urwę wam głowy koło samych dup. Czy to jest kurw…. – Kol wziął kilka głębszych oddechów i uspokoił się. – Czy to jest jasne?

- Tak jest sir! – obaj bracia zasalutowali i nie dbając już o nic, nie zachowując etykiet wojskowych oddalili się energicznie w stronę stołówki.

Kol otarł pod z czoła i wszedł ponownie do swojego namiotu. Kapitan Dell przyglądał się dokładnie więźniowi, który zrobił się energiczny po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Jego spojrzenie nie było już martwe i nawet usiadł o własnych siłach.

Kapitan znów skupił swoją uwagę na Kolu. Na jego twarzy widniał paskudny uśmiech.

- Macie zdecydowanie cechy lidera w sobie panie setniku, ale waszym żołnierzom brakuje zdyscyplinowania – zakpił Dell.

- O to, właśnie to – Kol nie spodziewał się komplementu po tej szopce, którą przed chwilą słyszał kapitan.

- Albo mózgów – Pinatry rozsiadł się wygodniej a do nozdrzy setnika znowu doszedł intensywny waniliowy zapach. – Teraz każdego idiotę wcielają do wojska. Wszystko przez tę wojnę.

- Pan Kapitan nie jest zwolennikiem wojny? – Kol z każdą chwilą czuł się pewniej w obecności tego człowieka. Jakaś cząstka mówiła mu, że można z nim być szczerym i jest to rzadki przypadek wysoko postawionego wojskowego, który nie jest jednocześnie draniem, a przynajmniej nie w dominującym stopniu.

- Oczywiście, że jestem, ale nie w taki sposób – Dell wstał i zaczął krążyć po namiocie. – Pomyślcie przez chwilę, wojna nie powinna tyle trwać. Wojna winna być szybka i zdecydowana, zwycięzca i przegrany powinni być widoczni po pierwszych tygodniach walk. Wiecie dlaczego?

Kol tylko wzruszył ramionami. Pinatry machnął na niego ręką.

- Bo tym dłużej trwa woja tym bardziej na tym cierpią cywile i nie chodzi mi tu o chłopów, których wsie się pali, żony gwałci a dzieci giną pod kopytami koni. Chodzi mi o sztukę, o naukę, o rozwój, rozumiecie?

- Nie bardzo szczerze powiedziawszy.

- No to patrzcie tutaj panie setniku – kapitan chwycił zwinięta mapę, która leżała na krańcu stołu i rozwinął ją, strącając równocześnie kufel piwa nalanego wcześniej przez Kola – Tu i tu – Pinatry wskazał Przełęcz Estere, od prawie dwudziestu lat należącą do Imperium Rao. – Wiecie co to za miejsca?

- To Przełęcz Est…

- To oczywiste! – podniósł głos z dezaprobatą kapitan. – Ja pytam o te dwa specyficzne miejsca, które co nie chwaląc się do milimetra wskazałem.

- No to są… właśnie – odczuwał straszną ochotę napicia się czegokolwiek. Nerwowo spojrzał na kufel i rozlane na ziemi piwo. Zaschło mu w gardle jak nigdy.

- Tu odbyły się dwie bitwy. Jedne bitwy z Księstwem Aonele o to terytorium, nie wliczając rzecz jasna partyzantki i pomniejszych powstań, które zostały rozbite w mniej niż pół dnia. Trzeci styczeń roku 899 i luty tego samego roku. Rozumiecie panie setniku teraz do czego zmierzam?

- Nadal nie sir.

Kapitan pokręcił głową i zwinął mapę.

- Zagarnęliśmy sporo terenów w sposób błyskawiczny. Wróg zdał sobie sprawę z tego, że okazaliśmy się potężniejsi i odstąpił. Co było później to już wiedzieć musicie. Pokój, roszczenia, traktaty. Chodzi o to, że ziemie, które zdobyliśmy nadawały się do użytkowania przez rolników, rzemieślników i inżynierów w obrębie kilku tygodni. Teraz spójrzmy na to gdzie my jesteśmy. Ile już tutaj koczujecie ze swoim obozem?

- Trzeci tydzień sir!

- Nie tutaj, w tym miejscu. Chodzi mi o front zachodni, przecież nie stacjonowaliście tutaj cały czas. No jak długo obóz E-44 jest tutaj na tych… bagnach?

- Trzeci miesiąc sir.

- A ile obozów oprócz was stacjonuje na tym froncie?

Kol nie był pewien czy na tym etapie rozmowy kapitan oczekuje odpowiedzi czy tylko drażni się z nim bo nie znał odpowiedzi na jego wcześniejsze pytania.

- Ile pytam? – powtórzył nieco agresywniej Dell.

- Cztery sir!

- Właśnie – Pinatry przetarł twarz. – Co za marnotrawstwo .

- Nie nadążam sir.

- Właśnie o tym mówię. Marnotrawstwo ziem, marnotrawstwo pieniędzy na tą wojnę i marnotrawstwo mojego czasu na rozmowę z tobą.

Kol zadał pytanie, którego konsekwencji się bał, ale nie mógł się powstrzymać.

- Czy to tylko wasza prywatna opinia? Nie jestem przekonany by wasz dowódca był podobnego zdania, nie mówiąc już o Imperatorze.

Pinatry Dell spojrzał na Kola gniewnie, ale zaraz po tym uśmiechnął się do niego w tajemniczy sposób.

- Jednak jesteście inteligentni, tylko bardzo się z tym kryjecie. Pamiętajcie, że to co mówię do was zostaje między nami. Pamiętajcie także o tym, że jestem starszy stopniem. No ale zobaczmy jeszcze raz.

Kapitan ponownie rozłożył mapę.

- Więc my jesteśmy tutaj – Dell wskazał miejsce na mapie. – Najdalej oddaleni od linii frontu, zgadza się?

Pytanie było retoryczne, to było pewne. Nie było bowiem możliwości by kapitan nie znał odpowiedzi na tak banalne pytanie. Kol przytaknął.

- Wiecie dlaczego ta wojna nie przebiega jak tak jak ta z Księstwem Anoele? – Dell znowu rzucił wzrokiem na więźnia, który praktycznie nie spuszczał z przybysza wzroku.

- Siły Księstwa Anoele…

- Dokładnie! – przerwał mu Pinatry. – Nie były nawet w połowie tak potężne jak nasze. A co mamy tutaj? Starcie dwóch gigantów. My i oni panie setniku, oni i my. Nasze siły są tak wyrównane, że nie sposób jest stwierdzić na tym etapie, którzy z nas mają przewagę. Wy, będąc w tym obozie pewnie myślicie, że to Imperium wychodzi z tego zwycięsko? Jakżeby inaczej, musicie wręcz tak myśleć, synowie Imperialnej Kobry. Wasze obozy przemieszczają się, co prawda bardzo powoli, ale zawsze to tereny pod naszym panowaniem. Nie wiecie jednak pewnie tego, że na północy kraju front przeciwnika bliźniaczo do was porusza się w naszym kierunku. Właśnie tak panie setniku, Królestwo Andery zagrabiło nam w zasadzie tyle samo terytorium ile my im. A wiecie jak to się skończy?

- Pok…

- Dokładnie! – przerwał Kolowi kolejny raz kapitan. – Pokojem, w ramach którego i te tereny zagrabione przez was jak i te zagrabione przez nich nie będą miały znaczenia bo albo wrócimy do granic sprzed wojny albo wymienimy się terenami, zdobytymi przez was tutaj i Anderskich wojaków na północy. Teraz rodzi się pytanie jaki tego jest sens?

Kol milczał, ale zastanawiał się nad tym co mówi do niego Pinatry.

- To co mówicie kapitanie zakrawa o…

- Zdradę. – kapitan spojrzał złowrogo na Kola.

Przełknął ślinę.

- Nie obawiajcie się, nie planuję rewolucji. Daje wam jedynie coś do zastanowienia się panie setniku.

Jego akcent był naprawdę dziwny. Kol nie miał pojęcia z której części Imperium pochodzi kapitan Dell, a może wcale nie był z Rao? Obcokrajowiec kapitanem w armii Imperium? Niesłychane. Był jednak w nim coś obcego, sposób poruszania się, sposób gestykulowania, to co mówił i to intensywne perfumowanie się. Z sekundy na sekundę wydawał się coraz bardziej obcy. Nie był stąd.

- Wiecie, że to już dwudziesta wojna między Imperium a Anderą jeśli wierzyć naszym historykom? – przerwał chwilę ciszy Pinatry. Zwinął mapę. – Ktoś kiedyś powiedział, że wojna jest dla ludzi honoru, zgadzacie się z tym?

Kol tym razem postanowił nie odpowiadać na postawione pytanie. Zadał własne.

- Czy to bezpiecznie mówić to wszystko przy więźniu sir?

Spojrzenia kapitana i więźnia znów się spotkały. Ten drugi wyglądał jakby prezencja Pinatry’ego całkowicie go zahipnotyzowała.

- Wojna powinna być dla ludzi honoru. Jednak przez takich jak on i ja tak nie jest.

Kol instynktownie sięgnął ku mieczowi u pasa.

- Spokojnie panie setniku – kapitan uspokoił go gestem, ale wciąż walczył na spojrzenia z więźniem. – On i ja jesteśmy prawie tacy sami. Wiecie kim on jest?

Kol zdjął dłoń z rękojeści, orientując się, że właśnie chciał podnieść broń na starszego stopniem. Gdyby ktoś się o tym dowiedział byłby skończony, a w najgorszym wypadku zostałby powieszony.

- To szpieg.

To oczywiste – pomyślał Kol.

- Nie byle jaki szpieg. Zapewne nie wiecie, że był już wszystkich pozostałych obozach stacjonujących na tym froncie zachodnim. Wasz był ostatnim z jego celów – Dell poświęcił na nowo swoją uwagę Kolowi. – Nazywają go Skaza. Wiecie skąd to wszystko wiem?

Kol pokręcił głową, jeszcze bardziej zdezorientowany, o ile było w tym momencie możliwe.

- Bo ja też jestem szpiegiem. Jestem członkiem wywiadu Jego Imperialnej Mości. Moje przydzielenie do Dywizji Wulkan jest tymczasowe, zapewne domyślacie się dlaczego.

Pinatry Dell, wstał i ostentacyjnie zasunął za sobą krzesło. Podszedł do klatki więźnia. Ten natychmiast wstał. Byli praktycznie identycznego wzrostu. Długo wpatrywali się w siebie w mistyczny sposób.

- Informacje o nim, reszty których nie mogę wam zdradzić, były bardzo trudne do dostatnia i kosztowały nas dużo czasu i pieniędzy. To co mówiłem wam panie setniku o wojnie i honorze to prawda. Woja winna być dla ludzi honoru, ale przez kogoś takiego jak on i ja tak nie jest. Jest jednak pewna rzecz, która nas poróżnia. On to robi tylko i wyłącznie dla pieniędzy a ja to robię ku chwałę Imperialnej Kobrze. Rozumiecie? On jest wolnym strzelcem, sprzedaje swoje usługi każdemu kto zapłaci więcej, nie uważa się za Anderczyka bo zapewne nim nie jest, mimo to dla nich szpieguje. Dowiedziałem się o nim sporo, znam większość jego zleceń sprzed ostatnich pięciu lat na terenie kontynentu, jego metody działania i styl. Nie byłem zdolny zdobyć informacji gdzie on się uchował i co robił ze swoim życiem do póki nie został tym czym jest.

Pinatry otaksował więźnia wzrokiem od stóp do głowy.

- Masz coś do powiedzenia? – imperialny szpieg uśmiechnął się paskudnie.

Co do tej kwestii to nic się nie zmieniło, więzień dalej milczał.

Wyglądali jak dwa przeciwieństwa. Jeden brudny, zaniedbany, z włosami opadającymi na oczy, pobity i cuchnący. Drugi elegancki, wyperfumowany, elegancko ostrzyżony. Jedyną łączącą ich cechą była dziwna fascynacja w oczach gdy patrzyli na siebie.

- Zamierzam go zabrać lada chwila – Pinatry odwrócił się od więźnia. – Gdzie jego rzeczy, bo zakładam, że tak tutaj nie przybył?

Coś tutaj było nie tak. Kol zdawał sobie sprawę z tego, że żołnierzom takim jak on nigdy nie przestawia się wszystkich szczegółów, zwłaszcza jeśli sytuacja była tak poważna jak przedstawiał mu Dell. Tutaj natomiast zaczynał się następny problem. Pinatry Dell, do niedawna kapitan, teraz imperialny szpieg. Kim do cholery był naprawdę? Z każdą upływającą sekundą Kol żałował, że przy jego namiocie nie ma już straży.

- Nie wiem skąd zaniepokojenie na waszej twarzy panie setniku – głos Pinatry’ego zmienił się. Teraz wydawał się cieplejszy i na swój sposób życzliwy. – Najwyraźniej nie zdajecie sobie sprawy co dokładnie tutaj zaszło, prawda?

Kol nic nie odpowiedział, jedynie pokręcił głową.

- Złapaliście jednego z najbardziej poszukiwanych ludzi przez imperialny wywiad – Dell wskazał ręką na więźnia. – Jak już wspomniałem Skaza był poszukiwany przez długi czas, sporo trudu i pieniędzy zmarnowaliśmy na uchwycenie go, a tutaj proszę bardzo. Szczęściem czy przypadkiem, znaczenia to nie ma, wpadł akurat w waszym obozie. Nie rozumiecie panie setniku czy jesteście zbyt skromni żeby wydedukować co to dla waszej osoby znaczy?

Kol podrapał się po swojej skromnej czuprynie.

- Czeka was nagroda, wielka nagroda.

Wielka? Serce zaczęło walić Kolowi jak szalone, tym razem w pozytywny sposób. Prawie całkowicie zapomniał o swoich wątpliwościach wobec osoby szpiega. Stanowisko setnika pełnił już prawie pięć lat i nie sądził by w życiu przyszła mu jeszcze okazja wykazać się jako wspaniały żołnierz i przywódca, którym był, co do tego nie miał wątpliwości.

- O jakiej nagrodzie myślicie sir?

- Pieniężnej, to na pewno. Odznaczenie wysokiego kalibru, może nawet białego tygrysa.

- B-białego tygrysa? – Kol przełknął ślinę. – Toż to jedno z największych odznaczeń. Większość żołnierzy naznaczeni tym wyróżnieniem dostają ją pośmiertnie.

- Może i tak, ale wam chyba nie śmieszy się do grobu, racja? – zaśmiał się Pinatry a Kol dołączył do niego z przyzwoitości.

- A jakiś… no awans sir?

- Nie dziwię się, że chcecie się wyrwać z tej dziury panie setniku. Co do tego pewności nie mam, ale co mogę zrobić to rzec dobre słowo kilku wpływowym ludziom. Kto wie, być może mamy przed sobą przyszłego chorążego.

Kol zaniemówił, ale imperialny szpieg zdawał się tym nie przejąć.

- Więc panie setniku, możecie pokazać mi gdzie rzeczy obecnego tu więźnia? Będę też potrzebował klucza do jego… - Dell spojrzał z obrzydzeniem na klatkę w której trzymano Skazę. - … celi.

- O-oczywiście sir! Ku chwale Imperium! – Kol bez namysłu wręczył mu klucz, który od czasu pojmania delikwenta nosił w tylnej kieszeni spodni.

Chorąży! Kto by pomyślał!

- Cześć i chwała Imperium, teraz i na zawsze – odrzekł Pinatry przyjmując klucz od Kola.

- Jego rzeczy są tutaj sir! – Kol wskazał kufer zaraz obok swego łóżka z drugiej strony namiotu. Nie mógł i nie zamierzał na tym etapie kryć swego entuzjazmu. Nadal nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Chorąży Kol, cholernie dobrze mu to brzmiało. Nie było to rzecz jasna pewne, ale sam fakt, że Dell sam doszedł do takiego wniosku napawał go optymizmem.

Kol schylił i otworzył kufer.

- Jego zbroja. Solidna, chodź nietypowa konstrukcja. Kolczuga z skórzaną podstawą, stosunkowo luźny splot z dodanymi płytami na klatce piersiowej i prawym ramieniu, niespotykane w tych stronach, choć popularne na południu z tego co mi wiadomo. Idealna dla skrytobójcy i szpiega.

- Widzę, że znacie się na pancerzach, panie setniku. Jesteście pewni, że on nadaje się do podróży? Nie szczędziliście sobie na nim z tego co widzę.

- Z tym nie powinno być komplikacji. – Kol położył zbroję na swoim łóżku. – Bardziej martwię się o was sir. Ranny czy nie, sami mówiliście, że ten osobnik jest bardzo niebezpieczny. Eskortowanie go w pojedynkę może być bardzo niebezpieczne. Oferuje wam kilku moich ludzi.

- Dziękuję za ofertę, ale niestety muszę odmówić. Mówiłem wam już, że to ściśle tajne i raz jeszcze przypominam, że żadne słowo które tu padło nie może opuścić tego namiotu. Liczę na waszą dyskrecję. Zależy od tego wasza kariera jak i życie – ostatnie zdanie Dell wypowiedział cichym i lodowatym głosem.

- Ma się rozumieć, będę milczał jak grób – Kol wyciągnął miecz z kufra. – A tutaj mamy coś na temat czego mam mieszane uczucia. Jego miecz – Kol wydobył broń z pochwy. – Na oko trzydzieści osiem, może czterdzieści cali. Rękojeść o długości myślę dziesięciu cali. Szeroki jelec z pierścieniami po obu stronach, również mało popularne w naszych stronach. Głowica prosta ale także bardzo elegancko wykonana, bez kamieni szlachetnych czy innych głupot, które niestety stają się tak popularne w dzisiejszych czasach. Mówię wam sir, dzisiejsi wojownicy zapominają, że miecz ma służyć do walki, a nie do zabijania.

Coś brzęknęło.

- Po pierwsze panie setniku, ten człowiek nie jest żadnym wojownikiem, to śmieć. Po drugie, śmiejecie się z zdobień mieczy klejnotami a sami właśnie podziwiacie tą broń.

- Prawda, ale ta broń to coś innego. Jest wspaniała, dobrze wyważona, elegancka w swojej prostocie. No i jeszcze to – Kol przejechał dłonią wzdłuż broni. – Wygrawerowane zdobienia, zapewne jakieś memento w języku, którego nie znam. Szkoda, że zabieracie też jego rzeczy sir, bo miałem nadzieję zatrzymać ten miecz. Musi być warty fortunę. Ciekaw jestem ile tą szumowinę kosztował i jaki mistrz płatnerstwa wykuł do dzieło?

Kol poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Obrócił się. To nie był Pinatry.

Nawet nie zdążył zareagować. Gdy ostrze sztyletu wżynało mu się w gardło na twarzy ciągle miał głupawy uśmiech zadowolenia z wymarzonego awansu. Zanim ogarnęła go ciemność zdążył dojrzeć te cholerne, czarne jak noc oczy wyłaniające się spod brudnych i przetłuszczonych, kruczych włosów.

- Kosztował mnie tylko duszę – powiedział zasapanym, chrypliwym głosem więzień.

Przemówił. Pierwszy raz od czasu złapania.

A potem było już ciemno.

 

***

- Nie żyje – stwierdził Pinatry beż żadnych emocji w głosie.

- To dobrze – Skaza splunął w stronę martwego setnika.

Obrócił się. Ich spojrzenia znów się spotkały. Pinatry uśmiechnął się do niego tajemniczo.

- Nie taki był plan partnerze – wzruszył ramionami Dell.

- Pino, proszę cię, nawet nie zaczynaj – warknął Skaza wyciągając sztylet z gardła setnika. – Gdyby nie twoje fiksacje na temat opowiadania historii może nie byłbym do tego zmuszony.

- Ten osobnik nie należał do zbyt inteligentnych, wątpię by cokolwiek z niego wyciągnęli po twoim zniknięciu – Pino obszedł Skazę wpatrując się jego siniakom i ranom. – Poza tym to był przecież twój plan partnerze.

- Według mojego planu miałeś zachowywać się jak najmniej podejrzanie, zdradzać minimum informacji i nie budzić podejrzeń, a zrobiłeś tutaj taki teatrzyk, że nawet ten kretyn zdążył się zorientować, że coś tutaj jest nie takie jak wydawać się miało. Co więcej, zamiast go albo przycisnąć albo uspokoić to zacząłeś brnąć dalej w to szambo. Imperialny szpieg – Skaza parsknął i przechylił głowę w prawo i lewo, co zaowocowało głośnymi chrupotami kości szyi. – Też mi coś. No i po jaką cholerę zdradzałeś mu moje prawdziwe imię?

- Z tego co wiem Skaza to nie twoje prawdziwe imię, partnerze – zachichotał Pino.

- Dobrze wiesz o co mi chodzi. A teraz, jak już się napatrzyłeś na to w jakim żałosnym stanie się tutaj znalazłem to może zrobisz coś z tym?

- Danie się złapać było również częścią twojego planu partnerze – ciągnął dalej Pino.

- Zrobisz coś z tym czy nie? – burknął Skaza.

- Zrobię.

Pino wyciągnął rękę w stronę Skazy a wokół jego palców pojawiła się ciemna purpurowa poświata.

Skaza był już w przeszłości leczony za pomocą magii, mocy run, zwojów i energii kapłanów. Każda z tych metod miała swoje zalety i wady, łączyło je jednak to samo doznanie organizmu podczas aktu gojenia się sińców i zasklepiania się ran, coś w rodzaju przyjemnego ciepła. W przypadku mocy, którą posługiwał się Pino Skaza odczuwał potworne zimno, czuł dreszcze na całym ciele, jego ciało zalał lodowaty pot a przed oczami zrobiło mu się tak ciemno, że prawie nic nie widział. Wszystko to jednak szybko minęło. Kuglarska sztuczka Pino, jakkolwiek była zwana i czymkolwiek była miała największą zaletę nad wszystkimi innymi metodami z jakich kiedykolwiek korzystał Skaza, była najszybsza. Po szybkim dojściu do siebie Skaza spojrzał na swoje ciało i nie dojrzał na nim ani jednego sińca ani blizny, poza tymi których dorobił się lata temu.

- Składam Ci dzięki – rzucił Skaza nachylając się nad kufrem w którym przechowywano jego rzeczy. Oddaję też sztylet.

- Do usług partnerze – Pino ukłonił się teatralnie i odebrał sztylet. – Chociaż wcale nie pytałeś mnie czy możesz go sobie pożyczyć.

Skaza narzucił na siebie białą koszulę. Śmierdziała jak cholera ale nie miał w tym momencie czasu na wybrzydzanie. Następnie zabrał się za zakładanie spodni i w końcu swojej zbroi.

- Zdajesz sobie sprawę, że zaraz będą tu strażnicy? – wtrącił Pino spoglądając na martwego setnika. – Kupiłem nam tylko chwilę.

- Ta chwila wystarczy – Skaza mocował pochwę miecza przy pasie.

- Więc masz plan?

- Mam.

- Słucham więc.

- Możesz nas stąd teleportować?

- Mogę – Pino uśmiechnął się tak szeroko, że Skaza zaczął zastanawiać się czy to uśmiech czy szczękościsk.

- A zrobisz to? – zapytał znając już odpowiedź.

- Nie – ponownie zachichotał.

Skaza westchnął głośno.

- Jakiś konkretny powód?

- Oczywiście, że tak. To rozwiązanie jest… – Pino przyglądał się krwi skapującej ze swojego sztyletu na podłogę po czym schował go z powrotem do pochwy przy swojej lewej piersi. - … zbyt proste. Jestem pewien, że będziesz w stanie wymyśleć coś bardziej interesującego.

- Gdy już myślę, że twoje zuchwalstwo nie może mnie bardziej rozdrażnić – Skaza zacisnął zęby.

- Gdybyś tylko mógł coś z tym zrobić partnerze.

- Gdybym – Skaza wyciągnął swój miecz i ruszył ku wyjściu namiotu. – Zrobimy to w takim razie tak, żeby było interesująco.

- I o to chodzi! – Pino podskoczył niczym dziecko na wieść o dostaniu cukierka. – Właśnie o takim podejściu mówię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Karawan 12.06.2017
    Przeczytałem. Nie oceniam. Resztę napiszę po 15 czerwca. Czekam na CD.
  • Karawan 16.06.2017
    "- Lepiej żeby trzymanie tutaj twoje zafajdane dupsko mi się opłaciło..." Trzymanie kogo czego - zafajdanego
    " z rękami skutymi łańcuchami zza plecami." - niefortunny rym. Z rękami skutymi łańcuchem - (bo po kiego kilka łańcuchów skoro nie przykuty w pozycji rozkrzyżowanej do ściany?).
    "Nie posiadał żadnej empatii w stronę szpicli" - empatię i sympatię mamy do kogoś, przyjazne uczucia mamy dla czegoś, zwracamy się w stronę lub w kierunku.
    "Oczywiście wszystko też zależało od stopnia dopuszczonego się aktu zdrady, miało to przede wszystkim spory wpływ na metodę egzekucji delikwenta, zaczynając od klasycznych dekapitacji, bardziej haniebne powieszenie na szubienicy, po bardziej brutalne i znacznie ciekawsze metody mordu, jak znęcanie się nad ofiarą młotkami, łamiąc mu wszystkie możliwe kości od nóg zaczynając. Kol nigdy nie widział żadnej z takich fikuśnych egzekucji, ale słyszał, że ofiary zazwyczaj ginęły już przy łamaniu pierwszych żeber. " - zależało od ?? Na pewno nie "dopuszczonego się" i chyba rodzaju , a nie aktu zdrady. Tu kropka aż się prosi. Teraz opowiadamy o rodzajach egzekucji a nie o rodzajach zdrady; obcięcie głowy - dekapitacja, wyrzucenie z okna - defenestracja, powieszenie ( za żebro na haku, za nogi, za ręce, na krzyżu - bez przybijania) każda niezmiernie bolesna i skazująca na długotrwałą męczarnię. Łamanie kołem ( kół czyli pal, palik etc.). "... znęcanie się nad ofiarą młotkami,..." - młotek i cęgi to narzędzia tortur do wymuszania zeznań, a połamanie pierwszych żeber nie zabija chyba, że uderzenie będzie tak mocne, iż żebro przebije opłucną i spowoduje krwotok - wtedy może dojść do śmierci ale nie natychmiast. To nie są "fikuśne" egzekucje, bo fikuśny to wymyślny, zabawny, śmieszny. Wymyślny byłby sposób w jaki Polacy dokonali zemsty na Niemcu (w czasach pierwszych Piastów) - rozpruli brzuch, a gdy wypadły jelita przybili je do drzewa a ofiarę zmuszali by czołgała się wokół pnia, aż wyrwała z siebie wnętrzności. Średniowiecze znało wiele sposobów na zadawanie wymyślnej śmierci, ale użycie słowa "fikuśny" wg mnie nie jest właściwe, o ile całość opowiadania nie jest ironicznie żartobliwa albo nie wynika z charakteru postaci i dialogu
    "... nie pochodzący od jego tępa poruszania nie pochodzący od jego tępa poruszania..." - tempo to co innego niż tępo (czyli nie ostro), głupek spogląda tępo, a żołnierz zachowuje tempo marszu.
    " ...poczekaj aż wychłoszczą cię kiścieniem." - to kara śmierci, bo kiścień to broń obuchowa, trzonek z łańcuchem i kulą z kolcami, pierwotnie z końską lub krowią szczęką zamiast kuli. Chłostać można kańczugiem.

    Mimo wielu (bo to część tylko) błędów zbudowała(e)ś jakąś opowieść. Za pomysł i fakt, że całość jakoś trzyma się - plus. Warto pisać! Warto także sięgnąć po wiedzę o średniowieczu, które umownie jest tłem dla fantasy. Warto wiedzieć jak żyli wtedy nasi przodkowie, czego się bali, w co wierzyli, co jedli, jak się ubierali, co miało wartość a co było bezwartościowe. Średniowiecze to czasy kiedy wstawano o brzasku ( w lecie to trzecia nad ranem ) a zasypiano po zmroku. to zupełnie odmienny od naszego świat istot bardzo nas zewnętrznie przypominających, ale bardzo od nas się różniących. Czekam na CD i zachęcam do kontynuowania. ;)
  • Mirai 16.06.2017
    Dziękuję za rady, chociaż część tych błędów w dialogach została użyta specjalnie. Kol jak zapewne zdążyłeś się zorientować tylko zgrywa mądrego, ale tak w rzeczywistości to prostak. Ten tekst o kiścieniu miał być tylko przechwałką, groźbą nie pokrytą zresztą. Dalsza część na dniach.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania